Rozdział 78: Głowa wypełniona sianem



Udało mi się doczołgać do kuchni Roberty. Nie byłem w stanie wrócić do domu i musiałem zrobić z sobą porządek. Gdy wszedłem do pomieszczenia, ona tam stała z kubkiem kawy.

-Skończyliście balować?

-Skąd o tym wiesz?

-Niczego przede mną nie ukryjecie, a poza tym Rhodey mi gwizdnął wino z lodówki. Więc, co jest grane?

-Pepper zdała i... chcieliśmy to jakoś uczcić- odparłem, trzymając się ściany, bo świat dalej się kręcił

-Dobrze się czujesz? Może chcesz wody?

-Tak, poproszę

Roberta podała mi kubek z wodą, który w kilka sekund stał się pusty.

-Nieźle się upiłeś. Idziesz w ślady ojca?

-To nie tak... Już nigdy tego nie zrobię, ale to Rhodey zaczął- wziąłem głęboki wdech

Zrobiłem kilka kroków w stronę wyjścia, ale poczułem ból przy implancie i upadłem. To pewnie przez alkohol. Roberta pomogła mi wstać. Położyła mnie na kanapie w salonie.

-Ile piliście?

-Dużo. Nie pamiętam dokładnie, ile

-Zabiję go za to wino, a ty tu leż. Muszę ich opamiętać

-To niepodobne do Rhodey'go. Przez jeden alkohol nie rządzi nim rozsądek? To naprawdę musi być jakiś dziwny sen, ale Pepper zdała. I to jest dobre

-Ja też go nie poznaję, ale kilka kieliszków wystarczy, by zmienić człowieka. Zostań tu- nalegała i było czuć jej złość

Nie wiem, ile pili później, gdy poszedłem do Roberty. Mam nadzieję, że nie zrobią nic głupiego. Mieć nadzieję, to mało, bo trzeba wierzyć w szczęśliwe zakończenie. Ból przestał mnie dotykać przy implancie, ale głowa cierpiała.
Nagle na telefon zadzwoniła Victoria. Tak wcześnie?

-Dzień dobry, Victorio. Ech, coś się stało?- spytałem, próbując zapomnieć o bólu

-Musimy jutro się spotkać. Wiem, że wizyta miała być za miesiąc, ale to nie może czekać

-Wszystko gra?- czułem, że była zdenerwowana i to nie wróżyło nic dobrego

-Odpoczywaj. Jutro ci wyjaśnię

-Wiesz o imprezie?

-Słyszę po twoim głosie i już wiem, że cierpisz na kaca. Masz wytrzeźwieć i o nic się nie martw. Wszystko będzie dobrze, tylko musisz być trzeźwy i wyspać się do porządku.  Dobranoc- lekarka odkryła, co się stało i prosiła o spotkanie



Rhodey jeszcze nie wytrzeźwiał do końca. Skąd taka myśl? Może dlatego, że znowu wziął do ręki wino, ale całą butelkę, a kiedy uznał, że ma dość, podszedł do komory ze zbroją?

-Nie rób tego, Rhodey. Jesteś pijany!

-A daj spokój, że pijany

-Mieliśmy sprawdzić, co się dzieje z Tony'm, a ty musisz się bardziej upijać. Gdzie twój rozsądek i matkowanie?- wspomniałam

-Nie ma- zaśmiał się pod nosem

Już miał otworzyć komorę, gdy nagle zjawiła się pani Rhodes. Nie była zachwycona widokiem swojego syna.

-Rhodey! W tej chwili wracasz do domu! Pepper, ty też!

-Nie wrócę bez Tony'ego. Gdzie on jest?- spytałam się, trzymając za bolącą głowę

-Leży, bo też przesadził z piciem i o was mogę powiedzieć to samo. Ja wam gratuluję, że chcecie sobie ułożyć życie, ale świętowanie nie polega na piciu do upadłego- skierowała głównie ostatnie słowa do Rhodey'go, który znów stracił równowagę i upadł

Podniosłam go z ziemi z pomocą jego matki. Zabraliśmy do salonu, gdzie były jeszcze dwa wolne fotele. Na jednym z nich położyłyśmy Rhodey'go, a Tony leżał jakby przyćmiony. Martwiłam się o niego.

-Pepper, nic ci nie jest?- spytał z troską, a ja go cmoknęłam w policzek

-W porządku, ale mogło być gorzej. Tony, ja cię przepraszam za to, co wyszło, bo powinniśmy się pilnować. Z twoim sercem wszystko gra?

-Dzwoniła Victoria i muszę się jutro u niej stawić, ale nic mi nie jest. Poza pulsującą łepetyną

-Ja tak samo się czuję. Trzeba spać. Możemy zostać?- spytałam się pani Rhodes

-Nawet mnie o to nie pytaj. Nie puszczę was w takim stanie. Musicie zostać- nalegała

Kobieta przygotowała dla mnie łóżko w pokoju gościnnym, skąd mogłam szybko trafić do Tony'ego. Wolałabym spać z nim, ale nie jest odpowiedni dzień na to. Gdy dojdziemy do siebie, rozejdziemy się w swoje strony.
Wszyscy zasnęli. Na moje oko była piąta nad ranem. Kiedy miałam już zamknąć oczy, usłyszałam niepokojący huk. Od razu pobiegłam do salonu. Tony leżał na podłodze.

-Tony, co się dzieje?

-Muszę się naładować. Wybacz, że cię obudziłem. Pomożesz mi dojść do zbrojowni? Sam nie dam rady

-Spokojna głowa. Pójdę z tobą, gdzie tylko chcesz- uśmiechnęłam się łagodnie i podniosłam go ostrożnie

Powoli szliśmy w stronę drzwi, by nie obudzić domowników. Podparł się o moje ramię i wyszliśmy na zewnątrz. Wciąż było ciemno, ale przy nim strach, że coś wyjdzie z mroku i mnie porwie, nie istniał. Czułam się okropnie. Mogłam przewidzieć, że dojdzie do takiego pijaństwa. Na szczęście żyjemy, bo to naprawdę mogło się źle skończyć.



Mam najwspanialszą żonę we Wszechświecie. Już nie raz sobie uświadamiałem, ale Pepper to dla mnie skarb. Po kilku minutach dotarliśmy do zbrojowni, gdzie podpiąłem się do ładowania.

-Dziękuję- cmoknąłem ją w policzek, aż lekko się zarumieniła

-Drobiazg- przytuliła mnie czule, że sam chciałem, by też na mojej twarzy pojawiły się rumieńce

-Powiem Victorii, czy nie mogłaby mi dać przenośnej ładowarki, jak wtedy w więzieniu. Będzie to łatwiejsze, bo w każdej chwili mogę ją mieć przy sobie

-Zapytaj. Naprawdę byłoby to lepsze rozwiązanie, niż latanie w środku nocy- zaśmiała się

-Bycie odpowiedzialnym nam nie wychodzi- oboje zgodziliśmy się z tym stwierdzeniem, śmiejąc się głośno

Na bransoletce po skończonym ładowaniu wyświetliła mi się godzina, jaka teraz była. Szósta. Nie chciałem wracać do Roberty i pozostałem z rudą w zbrojowni. Razem zasnęliśmy na jednej kanapie. Poczułem jej ciepło i pocałunki na szyi.

-Mówiłem ci już, że cię kocham?

-I to wiele razy- pocałowała mnie dosyć odważnie

Leżeliśmy obok siebie do czasu zapadnięcia w sen. Myślałem nad tym, co może być niepokojem lekarki. Coś musiała odkryć. Tylko co? Chyba to nie może być straszne?
O dziewiątej godzinie wstałem.

-Tony, gdzie idziesz?- spytała Pepper, którą niechcący znowu obudziłem

-Idę coś zjeść, a później zobaczymy się w domu- cmoknąłem ją w czoło i wyszedłem

-Będę czekać- odwzajemniła gest

Zjadłem jedną kanapkę dość dyskretnie, bo domownicy nadal spali. Rhodey coś mruczał pod nosem, że zabije Pepper, ale wiedziałem, że tu tylko chodzi o ich ciągłe zaczepki.
 Pojawiłem się w porę u Victorii. Nie miała żadnych pacjentów, ale wyglądała na przytłoczoną.

-Witaj, Victorio. Co się stało? Miałem się zjawić, więc jestem

-Tony, przyjmij moje przeprosiny

-Przeprosiny? Za co?- już czułem się skołowany, ale to może przez ten ból głowy

-Ostatnio, kiedy walczyłeś o życie przez córkę Ducha, prawie mogłam cię zabić, a wszystko przez ten pośpiech i brak pomysłu, co zrobić, żebyś żył. Naprawdę mi wybacz za mój błąd- błagała i mówiła tak, jakby chciała się rozpłakać

-Zrobiłaś, co musiałaś i jestem ci wdzięczny, że znowu mnie ocaliłaś. Czy to jedyny powód, żeby szybciej się zobaczyć?

Lekarka wyjęła na biurko znane mi urządzenie, a z szuflady wyciągnęła teczkę.

-To ci pomoże przy ładowaniu, ale jest coś jeszcze...

-Victorio, co się dzieje?

-Umierasz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X