Gdy byłam pewna, że do żadnego wybuchu nie dojdzie, otworzyłam okna w kuchni, salonie i jego pokoju. Wszędzie, by dym ulotnił się z mieszkania. Rhodey zajął się Tony’m. Sprawdzał bodajże jakąś bransoletkę na nadgarstku uważnie, przyglądając się niej. Nie wiem, co w tym badał, ale nie cieszył się ani trochę. Bałam się, że to coś poważnego.
Już chciałam wybrać numer numer po pogotowie, ale…
Rhodey: To nic nie da. Oni mu nie pomogą. Zostaniesz z nim? Pójdę po coś
Pepper: No dobra, ale wróć szybko
Rhodey: Nawet nie zauważysz, że wyszedłem. Sprawdzaj, co kilka minut tętno i oddech
Pepper: Dobra. A jesteś pewien, że nie przyda mu się lekarz?
Rhodey: Zobaczymy, ale wolałbym uniknąć dziś jazdy na ostry dyżur
Pepper: A to niby czemu?
Rhodey: Lepiej, żeby wyleczył się w domu
Trzasnął drzwiami i wyszedł, choć było słychać, jak biegł. Nie wiedziałam, dlaczego zniknął. Miałam wrażenie, że Tony potrzebował opieki medycznej. Od kilkunastu minut nadal leżał nieprzytomny. Naprawdę obawiałam się, że nie jest dobrze i będzie coraz gorzej.
3 minuty później, sprawdziłam puls i oddech. Puls ledwo odczuwalny, a oddech był prawidłowy. To już drugi raz, jak mdleje, ale wtedy ocknął się. A teraz czemu z tym zwleka?
Zdecydowałam się potrząsnąć jego ramionami. Brak reakcji. Oberwał w twarz dość porządnie. Dalej nic? Zaczynało mi brakować pomysłów, a ten patafian nadal nie wracał.
Nagle z łomotem, Rhodey wparował do środka z jakimś urządzeniem. Co to? Szybko wbiegł do salonu, gdzie leżał Tony i zdjął mu bluzkę. Moja twarz nabrała wielkiego zdziwienia, widząc migoczące kółeczko, które gasło. Rhodey jedynie podpiął to coś do tego ustrojstwa, odzyskując spokój ducha.
Rhodey: To powinno wystarczyć
Pepper: Co ty zrobiłeś?!
Rhodey: Ech… Długa historia, ale powiem krótko. Jeśli bym tego nie zrobił, mogłoby być nie za ciekawie
Pepper: Jak to? Możesz mnie jakoś oświecić, Rhodey? Rhodey!
Rhodey: Sam ci powie. Pomożesz mi go położyć na łóżku?
Pepper: Gdzie ma pokój?
Rhodey: Na lewo od kuchni. Gotowa?
Pepper: Tak
Chwyciłam chłopaka za ręce, a on wziął się za ciężar nóg. Niewiele nam zajęło dojście do odpowiedniej części mieszkania. Ostrożnie położyliśmy go na łóżku, przykrywając kocem,a urządzenie leżało obok niego, podpięte do kółka przy klatce piersiowej.
Pepper: Przyjaźnicie się?
Rhodey: Dość długo
Pepper: To powiedz mi, co jest grane? Dlaczego zemdlał?
Rhodey: Naprawdę chcesz wiedzieć?
Pepper: Chyba jesteście mi to winni
Rhodey: No dobra. On jest chory. Ma pewne problemy ze zdrowiem
Pepper: Jakie dokładnie?
Rhodey: Już ci mówiłem. Sam ci powie
Pepper: Jak się obudzi
Siedziałam przy łóżku Tony’ego, czekając aż otworzy oczy. Żeby ruszył lekko ręką. No cokolwiek, by dał znak, że żyje. Rhodey coś ukrywał i ta niewiedza mnie denerwowała, że miałam ochotę zrzucić go z balkonu. Pogrozić, a to prosty sposób na zdobycie informacji.
Na zegarku dochodziła już szesnasta, czyli siedziałam tu 2 godziny i wciąć było bez zmian. Znowu chciałam wybrać numer po karetkę, a ten znowu nalegał, by tego nie robić.
Pepper: Chcesz tak czekać w nieskończoność?! Chcesz, żeby umarł?! Będziesz go miał na sumieniu, a ja nie chcę!
Rhodey: Uspokój się. Wszystko będzie dobrze
Pepper: Trzeba go zabrać do szpitala!
Rhodey: Widzę, że się martwisz, ale nie panikuj
Pepper: Rhodey, ja nic nie wiem, a wy coś oboje ukrywacie. Albo mi powiesz albo sama go zabiorę tam, gdzie mu na serio pomogą
Rhodey: Nie mogę ci powiedzieć, bo sam chciał, by tego nikomu nie mówić
Pepper: W takim razie, biorę go do szpitala i nie powstrzymasz mnie
Odłączyłam Tony’ego od urządzenia, chwytając matczynym sposobem. Nadal był lekki, ale czułam, że z nim źle. Dobrze, że miałam własne auto, by nie użerać się z autobusami. Tym bardziej w takiej sytuacji.
Po godzinie, znalazłam się na miejscu. Szukałam wolnego lekarza, ale każdy był zajęty. Nie byłam cierpliwa i wparowałam na salę obserwacji.
Pepper: Potrzebuję lekarza!
Wszyscy tak na mnie patrzyli, jak na jakąś wariatkę. Tylko jeden miał zwykłe spojrzenie. Mężczyzna w okrągłych okularkach z lekką siwizną na włosach. Od razu podszedł do mnie ze spokojem, świecąc latarką w oczy Tony’ego.
Dr Yinsen: Jak się nazywasz?
Pepper: Pepper
Dr Yinsen: Dobrze, Pepper. Nie denerwuj się i nie rób hałasu, bo leżą tu też inni pacjenci, którzy potrzebują spokoju
Pepper: Przepraszam, ale boję się. Dość długo jest nieprzytomny. Mógłby pan mu pomóc?
Dr Yinsen: A powiedziałem, że cię z tym zostawię? Spokojnie. Już nawet wiem, co mu dolega. Znam Tony’ego, bo go leczę i widzę, że znowu olewa zalecenia
Pepper: Jakie to?
Dr Yinsen: Z sercem. Nie mówił ci?
Pepper: Znamy się ledwo 2 dni
Dr Yinsen: Później będziecie mieli okazję na szczerą rozmowę, ale najpierw muszę go zabrać na badania
Pepper: Nic mu nie będzie?
Dr Yinsen: Zobaczymy. Chodź ze mną. Poczekasz przed salą
Poczułam się pewniejsza, bo odpowiednia osoba postawi Tony’ego do porządku. W głowie pojawiło się mnóstwo pytań, ale na jedno znałam odpowiedź. Zależy mi na nim. Czyżbym się zakochała? Nie, niemożliwe.
---***---
Pora zrobić krótka przerwę z notkami przez matury próbne. Jak na razie, co się wam podoba, a czego brak? Czekam na komentarze :)
---***---
Pora zrobić krótka przerwę z notkami przez matury próbne. Jak na razie, co się wam podoba, a czego brak? Czekam na komentarze :)
Pepper znowu bije geniusza hahaha co on ma z nią hahaha
OdpowiedzUsuńTony zaraz ci przywale patelnią to się wybudzisz :> YINSEN :DDDDDD rozdział - cudo <3
OdpowiedzUsuń