Part 175: Z krwi i kości


**Matt**

Wszedłem do zbrojowni, gdzie na stole leżała zbroja Iron Mana. Była zniszczona do takiego stopnia, że nie może nią latać. FRIDAY jedynie analizowała, czy istniało jakieś zagrożenie. Szukała głównie Hydry. No właśnie. Lily coś wspominała o "Hail Hydra". Czyżby matka Katrine należała do tej organizacji?
Gdy doszedłem do salonu, zakręciło mi się w głowie i upadłem. Strażnik znowu się pojawił.

Matt: To część... przemiany?
Strażnik: Już ostatnia. Musisz umrzeć
Matt: Co?!
Strażnik: Muszę cię zabić
Matt: Nie!

Już nic nie powiedziałem, czując jak podnosi moje ciało, a swoją ręką przeniknął przez nie, aż stałem się siny. Nie potrafiłem oddychać. Nic nie czułem, upadając po raz kolejny na podłogę. Rzucił mną, znikając tak szybko, jak się pojawił. Byłem uwięziony w jakiejś skorupie. Wszelkie odruchy kończyn wracały. Najpierw nogi zaczęły kopać w stronę wyjścia, które chciałem stworzyć. Leżałem zwinięty, niczym embrion, choć miałem wrażenie, że ścianki skorupy przypominały jajko. Niczego nie rozumiałem. Umarłem, ale znowu żyłem. Tak Makluańczycy się przemieniają? Oby Lily to zniosła.
Po kilku minutach, skorupa zaczęła pękać. Przebiłem się przez zewnętrzną warstwę z pomocą pazurów. Powoli oddychałem, czując się inny. Zmieniony.

**Lily**

Poszłam zobaczyć się z tatą, jak się czuje. Martwiłam się, że wróci do lekceważenia swojego zdrowia. Lekarze rozmawiali ze sobą na korytarzu i dowiedziałam się o powrocie doktorka. Cieszyłam się z jego szczęśliwego zakończenia. Teraz pozostało jedynie, by ojciec wyzdrowiał.
Już byłam blisko sali, gdy poczułam silny ból w klatce piersiowej. Nie mogłam w spokoju oddychać. Dusiłam się. Chyba lekarz podbiegł do mnie, bo tylko on nosi okulary. Skarżyłam się na rozrywający ból. Chciał mnie zabrać na salę, lecz moja skóra prawie poparzyła mu rękę.

Dr Yinsen: Lily, co się dzieje?
Lily: Nie... wiem. Pomóż... mi

Ból zaczynał być nie do zniesienia, a skóra pokryła się łuskami. Kończyny również nabrały innej formy. Nikt nie był w stanie pomóc. Jednak pojawił się jaszczur. Opiekun, co miał nas obserwować. Czy to jego wina, że teraz cierpię?

Strażnik: Niczego się nie bój, Lily. Właśnie przechodzisz ostateczną przemianę
Lily: Jak... to... możliwe?
Strażnik: Staniesz się Makluańczykiem z krwi i kości. Już nie będziesz człowiekiem
Lily: Ale... ja... nie... chcę. Zatrzymaj to
Strażnik: Nie mogę

Nagle poczułam, jak implant odrywa się od klatki piersiowej. Moje serce umarło razem ze mną. Takie miałam wrażenie, aż stałam się kamieniem. Widziałam przed sobą jakąś planetę, gdzie takie jaszczurkowate stworzenia żyły swoim życiem. Jedni walczyli o przetrwanie, a drudzy wychowywali potomstwo. Niektóre matki godziły się wysłać je do szkoły. Najdziwniejsze było to, że każda istota wyglądała inaczej. Nie każdy mógł latać. Niektórzy jedynie ziali ogniem.
Po skończonej wizji, serce znowu zaczęło bić. Było takie żywe, a mechanizm stał się zbędny. Uwolniłam się z kamiennej powłoki, wstając na równe nogi. Czułam ciepło.

**Rhodey**

Przenieśliśmy się do jej gabinetu, gdzie na spokojnie mogłem powiedzieć wszystko, czego żądała. Wcześniej chciałem ukrywać sekretną tożsamość, choć Ivy w jakiś sposób ufałem. Nie chciałem mówić tego wprost. Czekałem na pytania.

Gen. Stone: Teraz mi powiedz prawdę. Kim tak naprawdę jesteś?
Rhodey: Nadal nie pojmujesz, że nauczyłem się tak strzelać? Mój ojciec służy w lotnictwie wojskowym. Pokazał mi kilka sztuczek
Gen. Stone: To za mało. Na pewno jest coś jeszcze
Rhodey: No i tu mnie masz. Nie uwierzysz, ale zanim poszedłem do Akademii Wojskowej, pomagałem Iron Manowi
Gen. Stone: Hmm... Pomoc, tak? W jakim stopniu?
Rhodey: Pomagałem przy wyborze uzbrojenia oraz ustalałem dla niego najlepszy plan działania
Gen. Stone: Ech! Bawisz się ze mną?
Rhodey: Hahaha! Trochę tak
Gen. Stone: To przestań
Rhodey: Sama zaczęłaś
Gen. Stone: Ja? Niby jak?
Rhodey: Kinbaku
Gen. Stone: Oj! Nie przesadzajmy. Lepiej przejdź do sedna
Rhodey: Znasz War Machine?
Gen. Stone: No pewnie
Rhodey: Bo ja nim jestem

**Tony**

Podobno dr Yinen został uniewinniony. Niepotrzebnie się rzucałem na tę wariatkę. Pewnie mnie posądzi o próbę morderstwa. Gdyby Pep z doktorkiem tak szybko się nie pojawili, nie przeżyłaby. Miałem ochotę ją zabić za to, co zrobiła. Podobno uciekła ze szpitala, nim się ocknąłem. I tak ją znajdę.
Otrzymałem wypis, lecz dał mi też ostrzeżenie. Kolejny atak może mnie zabić. Nie przejmowałem się tym i wyszedłem z rudą po dzieci. Na korytarzu spotkałem Lily. Była bez implantu. Natychmiast podbiegłem do niej.

Tony: Lily, co się stało? Dlaczego nie masz implantu?
Lily: Jestem zdrowa

Uśmiechnęła się z taką radością, że we trójkę się przytuliliśmy. Czułem różnicę w jej skórze. Chyba będzie miała, co nam opowiadać, gdy wrócimy do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X