Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 8. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 8. Pokaż wszystkie posty

Part 192: Ta zniewaga krwi wymaga

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Za szybko to się dzieje, a jednak Ivy jest w ciąży. Gdybym się zabezpieczył, nie byłoby problemu. Ciekawe, co jej ojciec na to. Pewnie się wkurzy, zaś moi rodzice dostaną szału. Tak. Wasz odpowiedzialny syn narobił sobie bachora bez planu. Bez zabezpieczeń. Musiałem wyjaśnić z nią tę kwestię i wrócić do Pepper. Nie chcę, żeby rzucała się z pięściami na doktorka.

Rhodey: Na pewno jesteś w ciąży? Testy z apteki też mogą kłamać
Gen. Stone: Rzygam, jak ledwo poczuję coś do jedzenia i na pewno niczym się nie zatrułam... Zostałam odesłana do domu, więc ojcu zaczęłam się tłumaczyć
Rhodey: Co mu powiedziałaś?
Gen. Stone: Gdybym powiedziała całą prawdę, leżałabym martwa. Nie mówiłam o sypianiu z kadetem. Wspomniałam tylko, że przez alkohol nie kontrolowałam siebie
Rhodey: Ivy, tak strasznie cię przepraszam. Powinienem wziąć jakieś tandetne prezerwatywy, a nie kochać bez zabezpieczenia
Gen. Stone: Co się stało, to się nie odstanie. Ojciec powiedział, że to mój problem. Mam ponieść odpowiedzialność za swoje czyny... A ty? Powiedziałeś rodzicom?
Rhodey: Jeszcze nie, ale powiem im później, gdy wszystko się ułoży
Gen. Stone: Co się stało?
Rhodey: Mój przyjaciel trafił do szpitala
Gen. Stone: Oj! Biedak...  No to życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia
Rhodey: Dzięki. Przekażę, gdy się obudzi... Ivy, nie martw się. Nie zostawię cię z tym samą. Razem wychowamy nasze dziecko
Gen. Stone: Poważnie? Jesteś na to gotowy?
Rhodey: Poradzimy sobie... Trzymaj się
Gen. Stone: Ty również

Poczułem, jak się uśmiecha i rozłączyłem połączenie. Wróciłem do rudzielca, który nerwowo splatał palce na kolanach. Wciąż nic nie było wiadomo. Musieliśmy czekać.

~*Trzy i pół godziny później*~

**Pepper**

Dość długo trwała ta operacja. Bałam się komplikacji, ale nadal nie mogłam pojąć, jak to się stało. Najpierw miał trudności z oddychaniem, później powoli one zanikały i pewnie przy Rhodey'm nabierał powietrza bez problemu. Co się mogło stać? Nerwowo zaglądałam na zegarek w poczekalni. Przyjaciel dołączył do mnie akurat wtedy, gdy doktorek zechciał się przed nami pojawić. Próbowałam być spokojna, lecz strach nie pozwalał na rozsądne działanie.

Pepper: Doktorze, co z Tony'm? Żyje? Możemy się z nim zobaczyć? Gdzie on jest?
Rhodey: Whoa! Pepper, przystopuj z pytaniami... Proszę nam powiedzieć, jak przebiegła operacja?
Dr Yinsen: Nie pytałem was o nic, bo czas działał na niekorzyść. Nie będę kłamać. Jest w kiepskim stanie i leży na OIOMie bez implantu
Rhodey, Pepper: CO TAKIEGO?
Dr Yinsen: Czynnik zewnętrzny był przyczyną zakłócenia działania mechanizmu. Jeśli nadal zostawiłbym go w Tony'm, umarłby na stole operacyjnym, a na to nie mogłem pozwolić
Pepper: I co teraz? Możemy się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Jest uśpiony na kilka godzin. Organizm musi się zregenerować po uszkodzeniach, które zapewne są wynikiem ostatnich walk
Rhodey: Chwila... Skoro nie ma implantu, jak może żyć?
Dr Yinsen: Wszczepiłem mu tymczasowy rozrusznik, ale on nie rozwiąże sprawy... Gdybyście chcieli porozmawiać, będę ciągle przy nim

Byłam w szoku. Nienawidziłam tych sytuacji, szpitali, operacji, OIOMu. Nie chciałam widzieć Tony'ego w tak ciężkim stanie. Razem z Rhodey'm podeszliśmy pod salę. Przerażenie sięgnęło zenitu. Mój mąż cierpiał i nic nie mogłam z tym zrobić. Weszłam za pozwoleniem do niego, siadając obok łóżka chorego. Chwyciłam za rękę, by dać mu siłę do walki.

**Matt**

Już dwudziesta druga, a mama nadal nie wróciła. Postanowiłem sam zobaczyć, co robi w zbrojowni. Znowu nikogo nie było. Nic z tego nie rozumiałem. Zadzwoniłem do niej na komórkę. Cisza. Tata również milczał. Gdzie oni się wszyscy podziali?

Matt: FRIDAY, gdzie są mama z tatą i wujkiem?

<<Są w szpitalu. Poczekaj na nich lub zaśnij. Już późno, Matt>>

Matt: Dlaczego akurat tam? Co się stało?

<<Twój ojciec został zaatakowany. Nie mogłam go ostrzec, bo przez chwilę mój system był sparaliżowany. Urządzenie z impulsem elektromagnetycznym spowodowało naruszenie osłon, a w jego przypadku rozregulowało implant, uszkadzając w dość poważnym stopniu>>

Matt: Cholera! Kto mógł to zrobić?
Sąsiadka: A podpowiem ci, młody... To byłam ja. Hahaha!

Znienacka wyskoczyła jakaś kobieta w masce. Słyszałem o Madame Mask, ale nie rozumiałem jej motywu. Czemu uwzięła się na nas?

Matt: Czemu nie zostawisz mojej rodziny w spokoju?!
Sąsiadka: Oj! Nie mogę, bo widzisz... Ta zniewaga krwi wymaga
Matt: Nie rozumiem
Sąsiadka: Dzieciaku, kiedyś poznasz, czym jest ból. Zemszczę się na każdym z was za śmierć mojej przyjaciółki. Hmm... Twój tatuś umiera. Kolej na ciebie

---**---

No i mamy koniec fazy ósmej. Podkreślałam już nie raz, że stosuję sporo wulgaryzmów a pewne sceny są nieodpowiednie dla młodszych. Ostrzegam, bo czytacie na własne ryzyko, a kolejna część może być tego przykładem.

Part 191: Strefa zagrożenia

0 | Skomentuj

**Tony**

Po kilku kolejnych minutach, dotarło do mnie, że Rhodey sypiał z kobietą. I to nie byle jaką, bo samą generał. Musiałem mu pomóc tak, jak on zwykle pomagał mi. Jeśli jego przypuszczenia okażą się prawdą, Roberta zostanie babcią. Chyba tego nie przeżyje. Niestety, ale Pepper się dowie i będzie z niego się porządnie nabijać.
Nagle znowu poczułem się słabo, ale usiadłem na kanapie. Raczej szynko nie znikną efekty po walce. Chyba, że to coś innego. Nie. Niemożliwe.

Rhodey: W porządku?
Tony: Zdrzemnę się i od razu będzie lepiej
Rhodey: Wcześniej jakoś dbałeś o siebie. A teraz? Co się z tobą stało?
Tony: Ech! Sam nie wiem. Dużo się działo, ale najważniejsze, że znowu jesteśmy w komplecie. Teraz razem możemy wygrać tę wojnę
Rhodey: Jaką wojnę?
Tony: Wojnę pancerzy... Złoczyńcy dostali schematy i każdy z nich może zaatakować
Rhodey: Z moim przyjemniaczkiem nie mają szans
Tony: Nie byłbym taki pewny, Rhodey
Rhodey: Co z Yinsenem?
Tony: Został uniewinniony, więc to dobra wiadomość
Rhodey: A zła?
Tony: Sąsiadka nie daje nam żyć

Przed oczami miałem ostatnie ataki spowodowane przez sąsiadkę. Gdyby nie ona, nie byłbym w stanie tak szybko umrzeć. Niestety. Doktorek ostrzegł, że ostatni atak serca skończy moje życie. Trudno. Pogodzę się z tym, gdy zapewnię bezpieczeństwo najbliższym.
Kiedy chciałem zobaczyć się z Pepper i Mattem, usłyszałem głośny hałas z jakiegoś urządzenia. To był implant.

Rhodey: Tony, coś nie tak? Powiedz coś

Dźwięk mechanizmu był coraz głośniejszy, że musiałem zasłonić rękami uszy, a ból przeszedł błyskawicznie po całym ciele. Czułem chwilowy paraliż, aż patrząc na Rhodey'go, upadłem. Dusiłem się, lecz próbowałem złapać oddech. Chciał mnie uspokoić, ale prędzej wpadłem w panikę. Potrzebowałem oddychać. Potrzebowałem tlenu. Jeszcze przez chwilę spoglądałem na jego twarz, aż ból przy implancie na tyle wzrósł, że straciłem przytomność.

**Pepper**

Chłopaki musieli ze sobą pogadać. Taa... Męskie sprawy. Niech im będzie, ale pizzy za karę nie dostaną. Jadłam z Mattem kolację w milczeniu. Wyglądał na zamyślonego, więc nie chciałam mu przeszkadzać. Jednak cisza zamieniła się w tak przeraźliwy hałas, że musiałam sprawdzić, co oni wyprawiają w zbrojowni. Dość szybko skończyło się brzęczenie i znowu nastąpiła cisza, lecz musiałam do nich pójść.
Gdy znalazłam się na miejscu, Rhodey sprawdzał, czy z Tony'm wszystko gra. Leżał na podłodze bez żadnej reakcji. Natychmiast podbiegłam sprawdzić, jak się czuje.

Pepper: Rhodey, co z nim? Jak do tego doszło? Pracował? Rhodey!
Rhodey: Pepper, ciszej, bo ogłuchnę! Na początku wszystko grało, a potem implant zaczął hałasować
Pepper: Implant?
Rhodey: To on tak dudnił... Musimy go zabrać do szpitala
Pepper: Jak bardzo z nim źle?
Rhodey: Nie jestem w stanie ocenić, bo zemdlał przez ból... Pepper, czy coś wiesz? Każda informacja może pomóc
Pepper: Dużo się działo
Rhodey: Oj! Wiem, ale coś konkretnego!
Pepper: Cholera! Przecież naprawiał implant!
Rhodey: Był uszkodzony?
Pepper: W niewielkim stopniu
Rhodey: Dr Yinsen powinien mu pomóc

Ostrożnie chwycił rannego z podłogi. Pojechaliśmy autem do szpitala. Ciągle kontrolował jego funkcje życiowe. Był taki blady, a szybciej jechać nie mogłam. Policji wolałabym uniknąć, choć życie mojego męża stanęło na krawędzi.
Po jakimś kwadransie, pobiegłam szukać doktorka. Rhodey czekał w poczekalni, ale na szczęście szybko znalazłam specjalistę, który bez większego namysłu zabrał Tony'ego na operację. Nic nie tłumaczył. Zamknął drzwi i zajął się swoją pracą. Usiedliśmy przed blokiem, czekając na jakieś wieści. Rhodey długo nie usiedział w miejscu, bo zerwał się przez telefon. Kto jest taki ważny?

**Rhodey**

Nie powinienem opuszczać Pepper w tak trudnej chwili. Nie teraz, kiedy życie Tony'ego było śmiertelnie zagrożone. Nie wiedziałem, czy przeżyje, ale wciąż myślałem pozytywnie. Rozmowa z Ivy nie mogła poczekać. Wyszedłem ze szpitala, odbierając połączenie.

Rhodey: Wybrałaś zły moment na rozmowę
Gen. Stone: Przepraszam... Zadzwonię później... Albo nie! To nie może czekać!
Rhodey: Mów
Gen. Stone: Zrobiłam test ciążowy
Rhodey: Jaki wynik?
Gen. Stone: Myślałam, że będę mogła jeszcze pobyć w Akademii, ale dzięki tobie już nie mogę
Rhodey: Czyli?
Gen. Stone: Durniu, mam z tobą dziecko!
Rhodey: Słucham?!
Gen. Stone: Będziesz tatusiem!


---***---

Okey. Minęła rocznica. Pora brać się za kolejne notki. Za tydzień w poniedziałek będzie ostatnia notka z fazy dziewiątej. Jednak opo nadal trwa. Jest najdłuższe. Wytrwacie? Dla mnie to też wyzwanie ;)

Part 190: Męska pogawędka

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Niepotrzebnie powiedziałem to na głos. Ruda się wkurzyła i musiała mi przywalić z liścia, aż prawy policzek otrzymał darmowy znaczek jej dłoni. Miała prawo się wkurzyć, ale czasem za prawdę trzeba cierpieć. Powinienem porozmawiać z Tony'm o tej całej sytuacji z Ivy. Może jednak nie muszę się bać po jednym stosunku? Moment... A nie było ich, aż dwa? Cholera! Co ja najlepszego narobiłem? Mama mnie zabije, a w szczególności pani generał. Wpadłem po uszy w kłopoty.

~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Myślałem, że zasnę na dłużej, ale nie dałem rady. Ciągle po głowie chodziły mi te słowa Ezekiela. Ostrzegł, by mi udowodnić, że nie wygram tej wojny. Po części miał rację, ale od tego mam przyjaciół. Rhodey wrócił, więc drużynę mamy w komplecie. Jeśli wcześniej zakończę Rescue, to i Pepper będzie śmigać w nowej zbroi, zaś na razie potrzebowałem naprawić swoją.
Kiedy otworzyłem oczy, ruda zniknęła z Mattem. Jedynie w zbrojowni pozostał mój przyjaciel. FRIDAY nie liczę.

Tony: Gdzie Pep?
Rhodey: Poszła z Mattem do domu, a my musimy pogadać... Tony, ratuj. Ja źle zrobiłem. Bardzo źle
Tony: Whoa! Rhodey... spokojnie. Ekhm... Co się... stało?
Rhodey: No, bo... Bo ja...
Tony: Rhodey!
Rhodey: Przepraszam... Chyba wpadłem
Tony: W co?
Rhodey: Ech! Długa historia... Pamiętasz, jak ci mówiłem o problemach z generał Stone w Akademii?
Tony: Tak... Coś takiego... Ekhm... Było
Rhodey: Dobrze się czujesz? Może ta rozmowa poczeka
Tony: Nie... To nic... Mów dalej
Rhodey: Stosowała na mnie dziwną technikę. Chciała poznać mój sekret, bo świetnie sobie radziłem.na treningach. Niczym wrodzony żołnierz. I... I ona sypiała ze mną, by odkryć prawdę
Tony: Co?!

Myślałem, że coś przekręcił, ale kiwnął głową. Nie ma mowy o pomyłce. Boże! Rhodey, w coś ty się wpakował? Bracie, jak ja mam tobie pomóc? Musiałem usiąść na kanapie, by nie paść z jeszcze większego zaskoczenia.

Rhodey: Kinbaku. O tym mówię, Tony. Zaczęła od ataku. Walczyła ze mną, a potem mnie dorwała. Jednak później... No zakochałem się. Zaimponowała mi i sam z nią spędziłem noc bez przymusu. Tak, Tony. Spałem z kobietą. Zdradziłem historię
Tony: Rhodey... ja ciebie... nie poznaję
Rhodey: Jeśli jest ze mną w ciąży, będzie miała kłopoty w Akademii. I co ja mam zrobić? Błagam, ratuj
Tony: Ja...
Rhodey: Tony, proszę. Co ty byś zrobił?
Tony: Spotkałbym się... z nią i prosił... o wybaczenie
Rhodey: To wszystko?
Tony: Chyba... Ekhm... Chyba tak
Rhodey: Wiem, że to dziwne, ale... Tony, słyszysz mnie? Zrobiłem błąd i sama rozmowa nie wystarczy
Tony: To spróbuj... czegoś... innego. Ekhm... Spróbuj...
Rhodey: No tak. Tylko czego? Ej! Tony, co się dzieje? Tony!

Znowu poczułem utratę sił i zamiast paść na kanapę, padłem twarzą o podłogę. Miałem trudności z oddychaniem. Dusiłem się. Próbowałem być przytomny, lecz ciało przegrało, aż pogrążyłem się w ciemności.

**Ivy**

Rzygam po raz kolejny. Co jest grane? Przecież nie zjadłam nic nieświeżego. Poprosiłam o zastępstwo, a skończyło się na odesłaniu do domu. Ledwo poczułam zapach jedzenia i znowu biegłam do łazienki, zwracając zawartość żołądka. Czułam się chora. Nienormalnie chora. Na pewno nie chwyciłam grypy. Kurwa! Rhodey, ty idioto! Wrobiłeś mnie w dziecko! Zrobię test ciążowy i wszystko wyjdzie na jaw. Boże! Jestem za młoda na bycie matką!

~*Piętnaście minut później*~

**Tony**

Wzrok powoli wracał do normy. Przed sobą widziałem Rhodey'go. Wstałem, trzymając się za klatkę piersiową, która okropnie bolała. Wziąłem apteczkę, znajdując morfinę, którą zaaplikowałem przez ramię. Od razu poczułem się lepiej. Nawet mogłem oddychać bez problemu. Potrzebowałem odpocząć.

Rhodey: Takie to złe?
Tony: Nie! To coś innego... Ostatnio walczyłem i nieźle oberwałem. Dodatkowo leciałem pancerzem testowym, więc nie miałem żadnych szans na wygraną
Rhodey: Potrzebujesz czegoś?
Tony: Już nic... Na długo odleciałem?
Rhodey: Jakiś kwadrans, ale jeśli zostałeś poważnie rany, nie lekceważ tego i idź do lekarza
Tony: Poradzę sobie
Rhodey: Nie wydaje mi się
Tony: Wciąż nie mogę uwierzyć
Rhodey: Czy teraz uważasz, że jestem prawdziwym mężczyzną?
Tony: Heh! Tylko, jeśli podołasz obowiązkom tatuśka
Rhodey: No niee!

--**---

Uwaga. Mam ważny komunikat. Jako, że ostatnio zaniedbałam pewne sprawy, notki wstawiam raz w tygodniu. Będzie uczciwie i nikt na spam od Katari nie będzie narzekać. Jeśli czytacie, to nie bójcie się komentować. Kiedy czytam czyjś komentarz, to od razu bardziej jestem zmotywowana do pisania bloga/ A to nic nie kosztuje ;)

Pat 189: Zjednoczenie drużyny

0 | Skomentuj

**Tony**

Madame Mask. Ona wciąż może zagrażać mojej rodzinie. Wszyscy pragną mojej śmierć. Każdy chce zabić Iron Mana. Ezekiel na chwilę zamilkł. Nawet ja nic nie mówiłem. Byłem pogrążony w myślach. Jak mam zadbać o ich bezpieczeństwo, skoro sam nie jestem w stanie wygrać z wrogiem, który używa mej własnej technologii?
Zanim miałem zamiar opuścić celę, musiałem dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy.

Tony: Pracujesz... z nią?
Ezekiel: Z tą babą? Nie ma mowy. Zawsze pracowałem sam, a na ciebie już pora, Anthony. Lepiej bądź bardziej rozważny, bo w trakcie naszej rozmowy, ktoś mógł zostać ranny
Tony: Co? Kto mógł... być? Kto jest... celem? Ekhm...
Ezekiel: Ja tylko cię ostrzegam
Tony: Po co?
Ezekiel: By tobie udowodnić, że nie wygrasz tej wojny

No tak. Zbroje były dostępne w dość szerokim zasięgu. Jedyny sposób, żeby zakończyć walkę, to zniszczyć każdy egzemplarz broni. Ezekiel już nic nie powiedział. Zaczął spożywać swój posiłek, a mój czas wizyty dobiegł końca. Wyszedłem z celi, patrząc po raz ostatni na więźnia. Trochę było mi go szkoda. Byłby dobry, gdyby nie przeszłość ojca.
Kiedy szedłem do Pepper, usłyszałem krzyk z jednej celi. Tej samej, gdzie przed chwilą rozmawiałem. Pobiegłem sprawdzić, co się stało. Cała podłoga zaczęła wypełniać się krwią. Obok niego leżał plastikowy widelec, którym pewnie przeciął tętnicę szyjną.

Tony: POMOCY! WEZWIJCIE... LEKARZA! Ezekiel.. coś ty... narobił?
Ezekiel: Nie zgniję... w celi. Ekhm... Nie ratuj mnie, Stark. Już.. po mnie, a ty będziesz... winiony za to
Tony: Nie!

Zacząłem tamować krwawienie, lecz puls zbyt szybko spadał w dół. Podtrzymywałem jego gardło, uciskając ostrożnie rękawicami od zbroi. Nie chciałem mieć kolejnej ofiary na sumieniu. Nawet nie pomyślałbym, że posunie się do samobójstwa.
Gdy pojawił się personel medyczny razem z Victorią, odszedłem od ciała. Zbroja wykazała brak oznak życia.

Dr Bernes: Nie żyje... Tony, ty mu to zrobiłeś?
Tony: Co? Nie! To... nie byłem... ja... Gdzie Pepper?
Dr Bernes: Czeka na ciebie
Tony: Ja... Ekhm... Nie zabiłem... go
Dr Bernes: Na pewno? Masz motyw
Tony: Chciałem... tylko... porozmawiać... Ekhm...
Dr Bernes: Zgon nastąpił kilka minut temu
Tony: Wzywałem... was
Dr Bernes: To też się liczy
Tony: Wracam... do domu
Dr Bernes: Najpierw badania
Tony: Nie trzeba
Dr Bernes: Tony, musisz odpocząć! Ledwo stoisz na nogach!
Tony:  Zbroja... mi... pomaga
Dr Bernes: Wpiszę do kartoteki samobójstwo jako przyczynę zgonu... Jeśli dowiem się, że kłamiesz i coś mu zrobiłeś, doniosę na ciebie
Tony: Dziękuję

Od razu poszedłem po Pep, która sama miała zamiar iść na miejsce zdarzenia. Wróciliśmy do zbrojowni bez natykania się na dodatkowych wrogów. Na dziś wystarczy wrażeń.

**Rhodey**

Krótko rozmawiałem z mamą i chciałem przywitać się z Tony'm i Pepper. Na pewno siedzą w fabryce. Pomyliłem się. Na niebie widziałem dwa błyski. Dwie zbroje wracały do bazy. Pewnie miał jakąś akcję, co usłyszę w telewizji. Akurat zdjął swój pancerz, co wyglądał inaczej, niż zwykle. Stał przy War Machine, więc chyba coś ulepszał. Wpierw przytuliłem blaszanego kumpla.

Rhodey: Kochanie, wróciłem. Tak bardzo tęskniłem za tobą
Pepper: A ja nie. Hehehe!
Rhodey: Pepper? Pepper, co ty... Tony, wyjaśnij!
Pepper: Och! Jakie to słodkie. Powiedziałeś "kochanie". Oj! Rhodey, ja już mam męża. Co się z tobą stało?
Tony: Chyba... strzała Amora... zadziałała... cuda
Rhodey: Ej! Nie śmiej się... Co to ma być, Tony? Mówiłem, że nie może nikt tykać mojej zbroi?
Tony:  Ekhm... Ona sama... się do niej... wcisnęła
Rhodey: Wszystko gra?
Tony: Zmęczony... jestem. Idę spać

Ziewnął i padł na kanapę. Ruda jedynie wyszła ze zbroi, by przykryć trupa kocem. A tak chciałem z nim pogadać, bo jej już nie chcę widzieć na oczy. Wcisnęła się? Chyba muszę poprosić przyjaciela o system dodatkowych zabezpieczeń. Cholera! Zabezpieczeń! Kiedy spałem z Ivy... Kurwa! Mam przejebane! Kłopoty do entej potęgi!

Pepper: Chyba straciłeś mowę... Sorki za ten żart. To znaczy... To nie był żart. Musiałam pomóc Tony'emu... Rhodey? Halo! Ziemia do pół móżdżka? Słyszysz mnie?
Rhodey: Tak, tak. Coś mówiłaś?
Pepper: Ech! Albo mnie nie słuchasz, bo nie chcesz albo masz kłopoty
Rhodey: Co masz na myśli?
Pepper: Zmieniłeś się
Rhodey: Co to mieliście za akcję, że zbroja wygląda, jak wyjęta ze śmieciarki? Whiplash?
Pepper: Ezekiel i nie zmieniaj tematu... Powiedz, co jest grane?
Rhodey: Chcę pogadać o tym z Tony'm
Pepper: To będziesz musiał poczekać
Rhodey: Jest ranny?
Pepper: Trochę oberwał i miał najdłuższą akcję Iron Mana w życiu. Daj mu odsapnąć, a później pogadacie o swoich problemach. Ach! Te męskie sekrety. Trudno was zrozumieć
Rhodey: Kobiety nie są lepsze

Part 188: Cel uświęca środki

0 | Skomentuj


~*Trzy godziny później*~

**Rhodey**

Pojechałem taksówką do domu, gdzie rodzice na pewno się zdziwią tak szybkim powrotem. Kilka dni temu się żegnaliśmy, a teraz znowu będziemy w komplecie. Zadzwoniłem do drzwi. Mama była w szoku. Nie wiedziała, co powiedzieć i mnie przytuliła. Pomogła mi wnieść walizki po schodach, zaś taty nigdzie nie znalazłem. Chyba nie wrócił do latania. Miał jeszcze czas.
Kiedy znalazłem się w swoim pokoju, chciałem jej opowiedzieć wszystko, co się tam wydarzyło. Na szczęście szybko zmieniłem plany. Rozmawialiśmy o ostatnich wydarzeniach z udziałem dwóch zbroi.

**Pepper**

Odnalazłam lekarkę, błagając o pomoc. Powiedziałabym o obrażeniach, jakie mógł mieć przez walkę z Ezekielem, ale wystarczyło jedynie powiedzieć, że Tony może umrzeć. Od razu ruszyłyśmy do biegu. Pobiegła za mną, by znać miejsce, gdzie leży blaszak. Wszelkie funkcje życiowe znowu były w normie. Niepotrzebnie panikowałam? Coś tu nie pasuje.

Dr Bernes: Tony, słyszysz mnie?
Pepper: Nadal jest nieprzytomny... Może to przez ostatnie starcie z synkiem Stane'a
Dr Bernes: Możliwe, ale nie jestem w stanie go zbadać, gdy ma na sobie zbroję
Pepper: Moc powinna być już w pełni
Dr Bernes: Ale nie jest... Powiedz mi, jakie zauważyłaś u niego objawy?
Pepper: Miał trudności z oddychaniem i tak po prostu zemdlał
Dr Bernes: Coś jeszcze? To mi bardziej wygląda na mocno obolałe żebra, ale raczej nie ma powodów do obaw. Chyba, że jest coś jeszcze
Pepper: Cholera! Co za głupek!
Dr Bernes: Co się stało?
Pepper: Zanim doszło do tej walki, sam naprawiał implant
Dr Bernes: Sam? Oj! Masz chorego męża. Wcześniej tak dbał o siebie, a teraz znowu wraca do nienormalnych zachowań. Zdrowymi ich nie da się nazwać
Pepper: A potem chciał naładować implant i go pokopało
Dr Bernes: No to ja mu gratuluję... I w takim stanie się pchał do tego złomu?
Pepper: Eee... Tak
Dr Bernes: Jemu jest potrzebny psychiatra, ale myślę, że przeżyje
Pepper: I co teraz?
Dr Bernes: Zrobię podstawowe badania i gdy nie będę widzieć żadnych poważnych obrażeń, wróci do domu
Pepper: To dobrze

Nagle zauważyłam, że zbroja zaczęła się ruszać. Najpierw ręka, później noga, aż ruszyła głową. Odsłonił twarz, odłączając się od pompy. Próbowałam go jakoś powstrzymać i nawet silny ból mu nie przeszkodził. Pewnie chce dorwać Ezekiela.

Pepper: Tony, zostań. Wiem, czego chcesz, ale SHIELD sama się nim zajmie. Nie jesteś w stanie walczyć, rozumiesz? Tony, musisz odpocząć
Tony: Nie... trzeba
Dr Bernes: Lepiej posłuchaj się swojej żony, bo wyglądasz nie najlepiej. Połóż się i nic nie rób
Tony: Ach! Przestańcie... Dam... radę
Pepper: Tony, proszę... Nie chcę cię stracić
Tony: Pep... spokojnie... Nic się... nie stanie
Pepper: Przynajmniej kaszel ustąpił
Dr Bernes: O tym mi nie mówiłaś
Pepper: Przepraszam... Zapomniałam
Dr Bernes: No trudno. Każdemu się zdarza

**Tony**

Czułem się o wiele lepiej. Pepper nie musiała tu sprowadzać lekarki. Systemy w zbroi wspomagały leczenie. Ta funkcja akurat musiała być w każdym pancerzu. Nawet tym testowym. Przeszedłem się po helikarierze, widząc ogromne zamieszanie wśród agentów. Generał Fury konsultował się z Natashą, która... złapała Ezekiela. Kiedy to się stało? Tak łatwo go dorwała? Niemożliwe.
Kiedy poprosiłem, by z nim pogadać, Fury zaczął wrzeszczeć na temat mojej bezmyślności. SHIELD wiedziała, że nie umarłem. Oni wszystko wiedzą. Widow zdołała jakoś przekonać szefa na zezwolenie widzenia nowego więźnia Vault. Nawet Blizzarda zamknęli. Wszedłem do celi młodego Stane'a, który nie był zbyt skłonny do normalnej rozmowy.

Ezekiel: Ech! Nadal żyjesz? Chyba jedynie ta zbroja cię utrzymuje przy życiu
Tony: To... moja sprawa... Lepiej wyjaśnij... dlaczego... ukradłeś schematy?
Ezekiel: Zemsta, Stark. I tylko zemsta
Tony: Za co?
Ezekiel: Zabiłeś mojego ojca. Byłeś na tej wyspie i mu nie pomogłeś. Patrzyłeś, jak umiera i pewnie cieszyłeś się z jego śmierci. Whitney pragnęła twojej głowy, ale znalazła lepszy cel. Porwanie ukochanego dziecka z groźbą zabicia. "Cel uświęca środki"
Tony: Przykro mi... z powodu... śmierci... twojego ojca... Chcę ci coś... zaproponować... Masz przed sobą... całe życie. Jesteś... jeszcze młody... i jeśli zgodzisz się... na ugodę, będziesz wolny
Ezekiel: Ugoda? Tak nisko nie upadłem. Anthony. Nie myśl sobie o współpracy ze mną. Odbiorę ci firmę, lecz najpierw zabiję każdego, kogo kochasz. Będziesz cierpiał
Tony: Ezekiel, posłuchaj mnie... Muszę wiedzieć... komu sprzedałeś... schematy?
Ezekiel: Hmm... Dosyć długa lista. Poszukaj sobie w bazie ostatnich sprzedaży. Na pewno wiedz jedno, Stark. Nie mnie powinieneś się obawiać. Jestem wrakiem człowieka. Zniszczyłeś mi życie, ale ktoś inny chce zrobić z tobą to samo
Tony: Kto?
Ezekiel: Znasz ją
Tony: Madame Mask

Serce stanęło w gardle. Ta wariatka nadal coś kombinowała. Pytanie brzmi, kiedy ma zamiar uderzyć?

Part 187: Stan krytyczny, ale wciąż spokój

0 | Skomentuj

**Matt**

Wróciłem do domu, choć najpierw chciałem się zobaczyć z rodzicami w zbrojowni. Jednak nikogo nie było. Pusto. No poza FRIDAY, bo ona zawsze jest. Wziąłem plaster z apteczki, opatrując ranę na policzku. Do wesela się zagoi, choć mogło być gorzej. Ojciec Katrine potrafi spuścić większy łomot.

<<Wszystko gra? Według mojego skanu, jesteś ranny>>

Matt: Nic mi nie jest... Naprawdę

<<Twoja mama z tatą powinni się niebawem zjawić. O ile nie dojdzie do żadnych komplikacji>>

Matt: Jakich komplikacji?

<<Iron Man wyruszył na misję, a ona chciała go sprowadzić z powrotem>>

Matt: Martwi się... Coś mu jest?

<<Zanim zbroja przeszła na rezerwy, użytkownik doznał poważnych obrażeń oraz stracił przytomność>>

Matt: Oj! To niedobrze, ale... Chwila... Jaką on zbroją poleciał?

<<Pancerz testowy>>

Matt: Zgaduję, że nie ma zbyt dużego zasobu broni

<<Zgadłeś, Matt>>

Matt: Długo już ich nie ma?

<<Szacując długość aktywności Iron Mana, wynosi osiem godzin>>

Matt: Gdzie teraz są? Mogę się z nimi zobaczyć?

<<Będzie dobrze... Zostań w domu i odpocznij>>

Czyli zostałem sam. Nie mogłem w to uwierzyć, że tak długo trwała jedna akcja taty. Coś tu nie grało i komputer kłamał. FRIDAY nie mówiła mi wszystkiego. Co się dzieje?

**Pepper**

Pojawiłam się na helikarierze, by zobaczyć, czy Tony nadal pozostawał nieprzytomny. Natasha zaprowadziła mnie do męża, który nadal miał na sobie pancerz testowy. Monitorowali jego funkcje życiowe przez ciągłe skanowanie. Nie wyglądało to dobrze. Rezerwy się kończyły. Wystarczy kilka minut i implant straci moc, a serce przestanie bić. Mimo tak krytycznej sytuacji, zachowywałam spokój.

Natasha: Nie możemy zdjąć z niego zbroi, bo umrze. Masz jakiś pomysł, by go ożywić?
Pepper: Ma jeszcze rezerwy?
Natasha: Niewiele na podtrzymanie funkcji życiowych
Pepper: No to podładujmy zbroję. Da radę?
Natasha: Chyba tak

Od razu znalazła pompę, co miała zasilić wyczerpane akumulatory. Podłączyła do rdzenia mocy, aż mechanizm rozpoczął ładowanie. Pomagało to. Musiałam na chwilę zostawić Tony'ego. Trzeba dorwać Ezekiela za to, co zrobił.
Gdy miałam zamiar wyjść na poszukiwania, usłyszałam ciężki oddech. Obudził się bardzo szybko.

Pepper: Tony, jestem tu... Słyszysz mnie?
Tony: Pepper... To ty
Pepper: Chyba w pierwszej kolejności powinnam cię opieprzyć za ryzykowanie własnym życiem przez latanie takim złomem, ale ciesze się, że żyjesz... Jak się czujesz?
Tony: Dobrze
Natasha: Pepper, on kłamie. Prawdopodobnie ma mocno stłuczone żebra, a do tego kilka poważnych siniaków
Pepper: Przecież nie zdejmowałaś zbroi
Natasha: Walka dwóch Iron Manów nie mogła skończyć się dobrze... Wybaczcie, ale muszę was na chwilę opuścić
Pepper: Dziękuję za uratowanie mu życia
Natasha: Nie ma sprawy. Od tego jestem

Uśmiechnęła się, a my zostaliśmy sami. Oczywiście nie chciał leżeć i już był ciekawy, co się działo w bazie powietrznej SHIELD. Kazałam mu zostać. Ledwo zdołał powiedzieć kilka słów i znowu słabł. Stracił przytomność.

Pepper: Tony, wszystko gra? Tony! Cholera! Weź mi tu nie umieraj!

Ładowanie nadal trwało, lecz strach przejął nade mną kontrolę. Dopóki nie skończy się dostarczanie odpowiedniej ilości energii, nie mogłam pozbawić go zbroi. Jedynie, co byłam w stanie zbroić, to czekać. Poszłam szukać dr Bernes. Oby znalazła czas.

**Rhodey**

Chyba Ivy miała rację. Niepotrzebnie zacząłem szkolenie w Akademii Wojskowej. Nawet bez tego zmieniałem świat. Postanowiłem się z nią pożegnać. Spakowałem wszystkie swoje rzeczy, a samolot miał być dopiero na szesnastą. Będę tęsknił za generał i jej morderczym treningiem. Będzie mi brakowało naszych przeżyć. Zmieniła moje życie. W końcu mogłem powiedzieć Tony'emu, że stałem się prawdziwym mężczyzną.

Gen. Stone: Będę za tobą tęsknić. Naprawdę cię bardzo polubiłam
Rhodey: Masz rację, że powinienem zostać przy ratowaniu świata
Gen. Stone: Chcę cię odwieść od podjęcia złej decyzji. Jesteś nam potrzebny jako bohater. Jesteś War Machine
Rhodey: Wrócę tu po ciebie
Gen. Stone: Naprawdę?
Rhodey: Obiecuję

Pocałowałem ją krótko i posłałem szczery uśmiech. Pora wrócić do drużyny Iron Mana. Mam nadzieję, że dużego chaosu nie narobili.

Part 186: Jesteś moją misją

0 | Skomentuj


**Pepper**

Tony musiał nieźle oberwać, skoro go nie ruszało, że ktoś do niego strzelał. Niemożliwe, żeby to był Duch. Przecież ustaliłam z nim tymczasowy sojusz. Nic z tego nie rozumiałam. Ciągle musimy z nim walczyć, a ja nawet nie znam arsenału War Machine. Chyba pozostało liczyć na rezygnację z walki.

Duch: Ciebie się tu nie spodziewałem, Rhodey
Pepper: Nie pozwolę ci atakować Iron Mana!
Duch: Pepper? Co ty tu robisz?
Pepper: Tak sobie pomyślałam, by pośledzić nowego blaszaka na mieście i natrafiłam na ciebie... Ty mu to zrobiłeś?
Duch: Ktoś mnie wyprzedził... Kim on jest? Co to za sztuczka?!
Pepper: FRIDAY?

<<Użytkownik jest nieprzytomny>>

Pepper: Trzeba go stąd zabrać
Duch: Nie tak szybko... Lepiej mi powiedz, kto siedzi w zbroi?
Pepper: Pewnie ktoś od Ezekiela Stane'a. Teraz prawie każdy może mieć pancerz. Nie zauważyłeś?
Duch: Nie rozumiem. I jego tak bronisz?
Pepper: Już wystarczająco oberwał. Zabieram go do SHIELD
Duch: No tak. Przecież jesteś agentką... Idź

Schował broń i dość szybko się ulotnił. Całe szczęście. Duch pozna prawdę w swoim czasie, ale jeszcze nie dziś. Agenci nadal szukali Blizzarda i powinnam do nich dołączyć, ale najważniejsze było zabrać męża do bazy. Zdecydowanie wolę uniknąć szpitala. Wzięłam jego zbroję na ręce, lecąc w kierunku zbrojowni.
Gdy już byłam w połowie drogi, zostałam zaatakowania i Tony zaczął spadać w dół. Musiałam natychmiast złapać geniusza, bo jeszcze narobi sobie więcej guzów. Nie byłam w stanie po niego podlecieć, lecz całe szczęście, że Natasha była w pobliżu.

Natasha: Mamy go! Idź dorwij Ezekiela!
Pepper: Się robi

Odetchnęłam z ulgą, słysząc znajomy głos agentki. W porę złapała blaszaka. Ten cały Ezekiel nie chciał ze mną walczyć. Wycofał się, widząc nadchodzących agentów. Tak bardzo się ich boi? O co chodzi?

~*Trzy godziny później*~

**Matt**

Nareszcie znalazłem przejście do podziemnego miasta. Teraz pozostało jedynie spotkać się z Katrine. Tak, jak planowałem. Trochę bałem się jej ojca, co może zrobić. Jednak próbowałem znaleźć w sobie tę odwagę. Przecież nie popełniam żadnego przestępstwa. Czy miłość może być zbrodnią?
Po odnalezieniu budynku, wszedłem do środka, idąc do odpowiednich drzwi. Zapukałem trzy razy, żeby wiedziała o mojej obecności. Patrzyła przez wizjer i nalegała, żebym od razu poszedł do jej pokoju. Widziałem, jak się bała. Przytuliłem ją na przywitanie.

Matt: Tęskniłem
Katrine: A ja bardziej... Chcesz czegoś się napić?
Matt: Nie potrzebuję, ale dzięki... Co się stało? Dlaczego wyjechałaś z miasta?
Katrine: Moja matka rujnuje mi życie
Matt: Ojciec lepszy?
Katrine: Przestań! On próbuje mnie chronić!
Matt: Przepraszam, Katty. Po prostu ostatnio wypadłem przez okno, pamiętasz? Mogłem zginąć
Katrine: Wiem, wiem... To moja wina. Jednak ja wiedziałam, że przeżyłeś
Matt: Nawet nie spodziewałem się cudów
Katrine: Cóż... Chyba nie opuścisz świata, jeśli nie wypełnisz swojej misji
Matt: Jakiej misji?
Katrine: Rodzimy się w jakimś celu, a potem umieramy
Matt: Chyba ty jesteś moją misją

Zbliżyłem się do jej ust, całując. Nie odpychała mnie. Zauważyłem ten piękny uśmiech, który ukrył wcześniejszy strach. Położyłem się obok Katty, rozkoszując się dotykiem maleńkich dłoni. Wodziła po szyi i na klatce piersiowej zatrzymała się. Kolejny pocałunek wyszedł z inicjatywy dziewczyny. Później tylko leżeliśmy, wpatrując się w siebie.

Katrine: Brakowało mi tego
Matt: Mnie również
Katrine: Mówiłeś coś o wycieczce. Co to ma być?
Matt: Jeśli jeszcze cię nie wypisał ze szkoły, to czeka na ciebie wyjazd w góry na trzy dni
Katrine: Trzy dni? Brzmi super... A ty jedziesz?
Matt: Tylko z tobą
Katrine: Oczywiście, że tylko ze mną. Hahaha!
Matt: Lubię, kiedy się uśmiechasz i do tego tak słodko śmiejesz
Katrine: Matty, bo zaraz się zarumienię
Matt: To też lubię

Uśmiechnąłem się głupawo, aż rzuciła się na mnie, łaskocząc. Długo nie dałem się tym torturom i sam zrobiłem to samo. Łaskotki miała prawie wszędzie. Pod pachami, na brzuchu i szyi. Śmiała się bez pohamowania, ale kontynuowałem dalej.
Nagle ktoś gwałtownie otworzył drzwi do pokoju. Nie powiedziałbym, ale wyglądaliśmy dosyć niezręcznie. Leżała między moimi nogami. Duch był wściekły. Od razu wstałem do pionu.

Duch: Co to ma być do cholery?! Jakim kurwa prawem żyjesz?! Powinieneś wąchać kwiatki od spodu! To... To jest chore!
Matt: Przepraszam... Ja już sobie idę
Duch: O! Nie ma tak łatwo

Oberwałem w policzek, a następnie swoim kolanem przywalił mi w brzuch, że mnie zgięło z bólu. Nie chciałem bardziej dostać za potajemne spotkania z Katrine. Uciekłem przez drzwi. Jednak nie chciałem odpuścić. Ona wróci do miasta.

---***---

Nie bierzcie tego tytułu na poważnie, bo to nie ma nic związanego z Winter Soldierem. Po prostu tu chodzi o miłość między Mattem i Katrine. Być może w przyszłości coś z tego wyjdzie. O ile Duch pogodzi się ze Starkami :)

Part 185: Ryzykantki

0 | Skomentuj

**Katrine**

Ojciec uważnie rozglądał się po pokoju, szukając kogoś. Lustrował każdą rzecz swoim wzrokiem. Chyba chciał mieć pewność, że nikt się do nas nie włamał. No tak. Hydra. Matka łatwo nie odpuści. Nie byłaby w stanie tak szybko skapitulować. Musiałam jakoś wykurzyć tatuśka. Lepiej, żeby nie zrobił krzywdy Matty'emu.

Katrine: Czego szukasz?
Duch: Już niczego
Katrine: Przyjaciółka z Akademii mi powiedziała, że jutro jadą na wycieczkę
Duch: I ty myślisz, że na nią pojedziesz?
Katrine: Chcę zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Chcę odpocząć
Duch: A w domu nie możesz?
Katrine: To nie jest mój dom!
Duch: Katrine, wkrótce zapomnisz o wszystkim i być może skończysz z randkami
Katrine: Jakimi randkami?! Powinnam z tobą nie rozmawiać po tym, co zrobiłeś!
Duch: Jakoś nie jesteś smutna
Katrine: Głowa mnie boli
Duch: Wmawiaj sobie, co chcesz... Jeśli próbujesz coś przede mną ukryć, odkryję to
Katrine: Dzięki za info, a teraz idź
Duch: Dobra, dobra. Już tobie daję spokój. Jednak na żadną wycieczkę nie jedziesz
Katrine: Będę z przyjaciółką
Duch: Nie obchodzi mnie to... Od jutra będziesz chodzić do innej szkoły

Nie chciałam dłużej go słuchać i wyprowadziłam ojca z pokoju, trzaskając drzwiami. Miałam dość słuchania jego planów. Zrobię wszystko, żeby być z moim chłopakiem. Nawet pojadę jakoś na tę wycieczkę.

**Duch**

Hmm... Wycieczka szkolna? Dziwne, bo o takich rzeczach powinna mówić wcześniej. Nie mogę jej ciągle trzymać pod kluczem. Bałem się, czy Viper nie spróbuje porwać Katrine. Zastanawia mnie też jedna sprawa. Iron Man nadal żyje. Pora złożyć mu wizytę.

**Tony**

Próbowałem w jakikolwiek sposób uspokoić Pep. Odkąd włączyłem komunikację z bazą, moje uszy puchły od jej krzyków. Pewnie bała się, że nie wrócę. Może moc spadła, by wykorzystać rezerwy, ale nie poddam się. Nie umrę. Słyszałem też, jak wydzierała się na FRIDAY tylko przez to, bo chciała mi pomóc, lecąc inną zbroją.
Gdy próbowałem wstać o własnych siłach, zauważyłem Natashę. Widocznie cały helikarier próbuje złapać Gilla.

Natasha: Iron Manie, nic ci nie jest?
Tony: Przeżyję... jakoś. Widziałaś Ezekiela?
Natasha: A! Jego też musimy znaleźć
Tony: Dlaczego? Ekhm...
Natasha: Włamał się do komputera SHIELD i uzyskał dostęp do ściśle tajnych danych
Tony: Świetnie... bo... muszę... go... zna... leźć
Natasha: Potrzebujesz czegoś?
Tony: Ekhm... Nie
Natasha: Lepiej wracaj do swojej bazy, bo naprawdę wyglądasz okropnie
Tony: Dzięki... za... pocieszenie. Ekhm...
Natasha: Pozwól nam działać. Poinformujemy cię o wszystkim
Tony: Zgoda
Natasha: Trzymaj się jakoś i nie lataj w podróbie śmietnika
Tony: Ej!

Zaśmiała się i dołączyła do innych agentów, którzy nadal szukali uciekinierów. Próbowałem włączyć autopilota. Wszelkie funkcje wyświetlały się na czerwono. No pięknie. Wzbiłem się w powietrze, zmierzając do zbrojowni. Na początku leciałem bez żadnych przeszkód, aż znowu runąłem w dół. Kolejne twarde lądowanie.

Pepper: Nie pozwolę mu umrzeć! Czy ty nie widzisz, że nie może nawet sam wrócić?!

<<Mój stwórca nakazał cię chronić>>

Pepper: Mam to gdzieś! Daj mi jakąś zbroję!
Tony: Pepper... przestań
Pepper: Tony? Tony, jesteś cały?
Tony: Ekhm... Mogę kłamać?
Pepper: Nie
Tony: No... to... nieźle... oberwałem. Ekhm...
Pepper: Właśnie słyszę po twoim głosie
Tony: FRIDAY... wyślij... tu... War... Machine... bez... pilota

<<Już wysyłam>>

Pepper: Ej! A tak chciałam ci pomóc
Tony: Zawsze... pomagasz
Pepper: To zbuduj też dla mnie zbroję. Proszę
Tony: Buduję
Pepper: Naprawdę? I ja nic o tym nie wiem?
Tony: Ekhm... To... miała... być... niespodzianka

Kaszlałem coraz bardziej, a rezerwy również szybko się wyczerpywały. Miałem trudności z oddychaniem. Musiałem czekać na przybycie pancerza Rhodey'go. Nie zdołałem nawet zauważyć, gdy straciłem przytomność.

**Pepper**

Nie czekałam na zgodę komputera i po kryjomu weszłam do pancerza, co był przeznaczony dla histeryka. Nie mogłam jedynie siedzieć i czekać na powrót Tony'ego. Czułam, jak było z nim kiepsko. Ledwo zdołał coś powiedzieć. War Machine pasował do starć w ataku, ale nie, żeby nią latać po niebie. Sprawowała się gorzej, niż mucha w smole.
Nagle dostrzegłam pancerz testowy. Nie wyglądał za dobrze. Podleciałam do niego. Chciałam sprawdzić, czy potrzebował pomocy medycznej. Nie zdołałam zbytnio podejść, bo znikąd pojawiły się strzały.

Part 184: Przygotuj się na twarde lądowanie

0 | Skomentuj


**Pepper**


FRIDAY ponownie zrobiła skan, szukając latającego złomu, który w każdej chwili może się rozbić, bo Tony to taki “geniusz”, że musi walczyć nawet w zbroi bez odpowiedniego uzbrojenia. No idiota, a nie Iron Man. Po prostu idiota.
Godzinę później, udało się odnaleźć pancerz. Był w Stark International, a raczej gdzieś obok.


Pepper: Sprowadź go do zbrojowni


<<Błąd… Brak komunikacji z użytkownikiem>>


Pepper: Naprawdę masz zamiar jeszcze się pytać o jego zdanie? Chrzań to i weź tu zbroję!


<<Odmowa… Zbroja nie jest w stanie włączyć autopilota. Ta funkcja została uszkodzona>>


Pepper: Ech! A wiesz może, czy coś mu grozi? W jakim jest stanie?


<<Moc gwałtownie spada i w każdej chwili może zejść na rezerwy>>


Pepper: Nie! Nie ma mowy! FRIDAY, daj mi jakąś latającą puszkę, która się nie rozbije


<<Nie mogę tobie na to pozwolić. Bez poznania oprogramowania, będziesz zagrożona, a mój twórca nakazał mi ciebie chronić>>


Pepper: O! Jakie to urocze, a teraz dawaj tej szmelc!


<<Nie>>


Pepper: Kurwa!


**Tony**


Ktoś stale próbował mnie namierzyć i po raz drugi pojawia się sygnatura młodego Stane’a. Musiałem szybko się z nim rozprawić, bo wcześniej straciłem moc na sam lot. Pancerz testowy bardziej marnował energię, więc długo sobie nie powalczę.
Nagle zbroja zatrzymała się w powietrzu.


Tony: Co się dzieje?


<<Błąd… Niezdolność lotu. Proszę przygotować się na twarde lądowanie>>


Tony: Przygotować się?! Jak?!


Pepper: Tony, masz wracać! W tej chwili!


Tony: Pepper?


Nie mogłem jej słyszeć, bo wyłączyłem kontakt z bazą, choć informacje o stanie zbroi w jakiś sposób przyjmowałem. Zacząłem spadać na sam dół. Nie byłem w stanie uruchomić silników. Jednak nie spodziewałem się, że drugi Iron Man mnie znajdzie. Chwycił za rękę i rzucił z wielkim hukiem do ślepego zaułka. Powoli wstawałem, ruszając do ataku. Zacząłem strzelać z repulsorów, a ten jedynie się śmiał, używając skumulowanej energii do unibeamu. Za pomocą pola siłowego starałem się obronić. Jednak pole pękło, aż mocno oberwałem, leżąc przy ścianie.
Znowu wymierzałem kolejny cios, lecz szybko został powstrzymany jednym uderzeniem z rękawicy. Traciłem siły. Moc spadała do rezerw.


Ezekiel: Jesteś uparty, bo nie wiesz, kiedy trzeba się poddać. Wiem, że już nie zdołasz mnie zaatakować, bo w tej kupie złomu masz tylko szansę na szybką śmierć
Tony: Nie… do… cze… kanie… twoje
Ezekiel: Czas z tobą skończyć


Gdy miał użyć skumulowanej energii, zauważył agentów SHIELD, usiłujących dorwać Blizzarda. Zrezygnował z ataku i odleciał. Przestraszył się ich? To i tak nie ma znaczenia, jeśli nie wrócę do bazy. Włączyłem ponownie komunikację. Teraz krzyki Pep były prawdziwe.


**Katrine**


Zostałam uratowana przez Iron Mana. Może ojciec przestanie tak dręczyć Matta. Ostatnio zrzucił go z okna, ale i tak przeżył. Nie bardzo pamiętałam, jak to zrobił, ale na pewno nie umarł. Do tego byłam całkowicie przekonana.
Nudziło mi się w podziemnym mieście. Nie mogłam z nikim porozmawiać. Czułam się obca. Chciałabym zobaczyć się z chłopakiem. Jak na zawołanie zaczął dzwonić telefon. Postanowiłam odebrać.


Matt: Katrine, gdzie jesteś? Szukam tego miasta, w którym siedzisz. Pomożesz mi je odkryć?
Katrine: A jednak miałam rację, że żyjesz… Coś nie tak?
Matt: Nie wiem, czy pamiętasz, ale jutro szkoła organizuje wycieczkę
Katrine: Zrezygnowali z balu?
Matt: Raczej już dawno, ale wrócisz do Akademii Jutra?
Katrine: Bardzo tego chcę. Tylko jest malutki problem
Matt: Twój ojciec
Duch: KATRINE, Z KIM ROZMAWIASZ?
Katrine: Z PRZYJACIÓŁKĄ
Duch: NA PEWNO?
Katrine: TAK I PRZESTAŃ MNIE KONTROLOWAĆ… Wybacz, Matt. Po prostu on wierzy w twoją śmierć
Matt: Wszyscy chcą mnie zabić przez to, że miałem ojca Iron Mana
Katrine: Który uratował mi życie
Matt: Niemożliwe… Mój ojciec nie żyje
Katrine: Też tak myślałam… Napiszę ci SMS-em położenie przejścia do miasta
Matt: Dzięki
Duch: KATRINE

Szybko rozłączyłam się, bo tata miał zamiar wejść do pokoju. Położyłam się na łóżku, udając czytanie książki, choć tak naprawdę ukrywałam za nią swój telefon. Wysłałam wiadomość, a on nadal wpatrywał się we mnie i chyba miał zamiar ze mną porozmawiać. Oby nie odkrył tego małego kłamstwa, ale o wycieczce szkolnej mogę mu powiedzieć.

Part 183: To nie jest twoje miejsce

0 | Skomentuj

**Ivy**

Nie wiedziałam, od czego zacząć. Niby go nie zanudzę, bo na lekcjach historii był aktywny. Pomyślałam, by powiedzieć mu, skąd zainteresowanie wojskiem. Przecież nie bez powodu szkolę facetów w sektorze. Takie były zasady w Akademii. Kobieta nie może trenować kadetów o swojej płci, żeby nie dawała forów. Stąd zostałam wyznaczona do męskiego sektora.

Gen. Stone: Co chcesz wiedzieć?
Rhodey: Dlaczego akurat chciałaś pójść do wojska? Skąd taki pomysł?
Gen. Stone: Dobrze, że o to pytasz. Właśnie chciałam od tego zacząć... Nie przeraź się, ale jestem starsza od ciebie. W tym roku skończyłam 26 lat
Rhodey: Wow! Nawet nie przypuszczałbym tak ogromnego wieku
Gen. Stone: Dlatego zyskałam więcej doświadczenia, niż ty jako War Machine... No dobra. Wszystko zaczęło się, gdy miałam 10 lat. Mój ojciec zainteresował mnie wojskiem, że nawet zaczął szkolenie w walce na gołe pięści. Zawsze byłam uparta i chciałam wygrać, ale z takim małym ciałem często przegrywałam. Jednak później dorosłam. Poszłam do drugiej szkoły, gdzie zrodziła się ciekawość. Na każdej lekcji słuchałam nauczyciela o jego doświadczeniach wojennych. To mi dało do zrozumienia, że będę bronić kraju w razie wybuchu konfliktu. Niestety, ale nie wszystko było takie kolorowe. Mieszkałam w niewielkim mieście i nie spodziewałam się strzelaniny na ulicy. Szybko schroniłam się w domu z tatą. Schowaliśmy się w schronie, czekając na koniec ataku. Nie byłam cierpliwa tak czekać i uciekłam, szukając mamy. Nie wróciła do nas i chciałam ją, jak najszybciej odnaleźć. Bałam się, że coś jej zrobili. Ten strach mną kierował podczas dalszych poszukiwań. Żaden z żołnierzy niezbyt zwracał na mnie uwagę, więc mogłam krzyczeć bez przerwy... Może już przejdę do sedna, dobra? Po długim szukaniu, w końcu się odnalazła. Leżała postrzelona niedaleko mojej szkoły. Poprzysięgłam sobie tamtego dnia, że będę decydować o losie wojny, żeby nie było niewinnych ofiar. Ona znalazła się w złym miejscu i czasie... I co? Słuchałeś mnie do końca?
Rhodey: No pewnie i jestem w szoku. Nie wiedziałem, że przeżyłaś wojnę na własnej skórze
Gen. Stone: Miałam zaledwie 12 lat, gdy straciłam mamę. Ty chociaż masz obojga rodziców
Rhodey: Ale ojciec rzadko wraca do domu. Często lata po świecie jako pilot wojskowy
Gen. Stone: A dlaczego ty chcesz służyć w wojsku? Nie uważasz, że to miejsce nie jest dla ciebie?
Rhodey: Zawsze chciałem mieć wpływ na losy świata
Gen. Stone: Przecież w zbroi sam zmieniasz świat. Nie widzisz tego?
Rhodey: Może
Gen. Stone: Powinieneś wrócić do domu
Rhodey: Serio? Chwila... To jakiś podstęp?
Gen. Stone: Mówię prawdę... Co mam jeszcze zrobić, aby udowodnić swoje słowa?
Rhodey: Już nic

Na chwilę zamilknął, ale pewną część mamy za sobą. Powiedziałam mu o swojej motywacji. Jeśli zgłosił się do Akademii Wojskowej ze względu na chęć zmiany świata, popełnił duży błąd, przylatując tutaj.

~*Cztery godziny później*~

**Pepper**

Wstałam o dziewiątej i nie leżałam na ziemi, co było dla mnie dziwne. Matt zniknął, a Tony za nim. FRIDAY coś musi wiedzieć, ale najpierw potrzebowałam połknąć aspirynę na ból głowy. Czy ja się w coś uderzyłam, kiedy spałam? Pamiętałam jedynie, że Tony był nieprzytomny przez porażenie prądem. Gdzie on teraz jest? Zbroja nie została ruszona. Czyli nie mam powodów do zmartwień.
Wyjęłam z apteczki tabletkę, popijając ją wodą. Powoli ból przechodził, ale za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć, skąd taki objaw. No raczej w ciąży nie jestem. Chyba, że z powietrzem.

Pepper: FRIDAY, widziałaś gdzieś Tony'ego?

<<Poleciał na misję>>

Pepper: Ale... Ale jak? Przecież zbroja leży tutaj

<<Wziął pancerz testowy>>

Pepper: Co to jest?

<<Wykorzystuje ją do sprawdzania nowych ulepszeń dla obecnej zbroi. Nie jest zbyt sprawna w walce, ale raczej nie zginie... Gdyby coś się działo, to jedynie straciłby nad nią sterowność i rozbiłby się o jakiś śmietnik>>

Pepper: To po jaką kurwa cholerę brał taki szmelc?! Istny samobójca! I pozwoliłaś mu lecieć w takim stanie?

<<Systemy medyczne nie wykryły żadnych uszkodzeń>>

Pepper: Żadnych?! Halo! Pokopał go prąd!

<<To prawda, ale żyje>>

Pepper: Co to za odpowiedź?! Masz natychmiast sprowadzić tego dekla do zbrojowni, bo nie ręczę za siebie!

<<Wróci na pewno>>

Usiadłam na fotel, próbując nawiązać z nim kontakt. Zbroja wcześniej była na Times Square, ale później straciłam jej sygnaturę. Komputer również nie zdołał znaleźć pancerza. Gdzie on jest?

<<Brak lokalizacji Iron Mana. Nieznanie położenie>>

Pepper: Tyle sama wiem... Jak to się stało?

<<Pancerz testowy nie został przygotowany do walki>>

Tony: To niech on będzie przygotowany na porządny łomot

---***---

Oficjalnie mamy połowę opowiadania. Pozostało 183 notki do końca. Uwierzycie? Musimy wytrwać :)

Part 182: Ona nie istnieje

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nigdy nie byłam cierpliwa. Kolejne minuty mijały, a ja coraz bardziej się bałam o męża i dzieci. Na moje oko zniknęły dwie godziny temu i nadal nie wróciły. Czekałam dalej, bo raczej Strażnik nie zostawi ich tam na stałe. Miał im tylko pokazać planetę i nic poza tym.
Gdy chciałam sprawdzić stan Tony'ego, pojawił się kolejny błysk. Na szczęście nie pochodził z implantu, lecz ten był oznaką teleportacji. Zauważyłam jaszczura z Mattem. Nie miałam z nim kontaktu. Utrzymywał się nieprzytomny.

Pepper: Czemu tak długo? Gdzie Lily?
Strażnik: Nie mogłem jej pomóc, ale dla ich ojca jeszcze jest nadzieja
Pepper: Tony... umiera?
Strażnik: Potrzebuje mieć zasilone urządzenie na czas

Podszedł do niego i położył dłoń na implancie. Widziałam, jak wysyła jakąś energię, która naładowała w pełni mechanizm. Tony zaczął reagować, mrugając oczami, aż gwałtownie się obudził, oddychając. Próbowała go uspokoić, więc przytuliłam się do niego.

Pepper: Dziękuję
Strażnik: Miło było was poznać

Poczułam, jak dotyka mojego ramienia, głowy, a następnie serca, aż upadłam na podłogę, zaś z nim zrobił to samo. Zaczęłam pogrążać się w ciemności, tracąc wspomnienia.

~*Następnego dnia*~

**Tony**

Obudziłem się o piątej rano. Zbyt wcześnie na jakąkolwiek akcję. Nie dość, że odczuwałem silny ból w klatce piersiowej, to jeszcze bolała mnie makówka. Matt leżał na ziemi obok Pep. Co się stało? Niczego nie rozumiałem. Musiałem jakoś zaradzić na ból. Powoli wstawałem z kanapy, lecz szybko upadłem. Swoim kalectwem obudziłem Matta. Wiedział, czego potrzebowałam i podał mi morfinę.

Tony: Dzięki, Matt... Wybacz, że cię obudziłem
Matt: W porządku. I tak nie spałem
Tony: Miałeś jakiś koszmar?
Matt: Nie, ale chcę zobaczyć się z Katrine
Tony: Ostatnio ją widziałem, jak wyjeżdżała z miasta
Matt: Znajdę ją
Tony: Jak chcesz to zrobić?
Matt: FRIDAY mi pomoże
Tony: No właśnie... FRIDAY?

<<Witaj wśród żywych, Tony. W czym mogę ci pomóc?>>

Tony: Czy ktoś był w zbrojowni?

<<Nie wykryłam żadnych innych oznak życia poza Pepper, tobą i Mattem>>

Tony: Poszukaj Katrine

<<Szukanie... Znalazłam jedną osobę, pasującą do poszukiwanej. Katrine Ghost jest pod Nowym Jorkiem

Tony. Matt: JAK TO POD?

<<Znajduje się w podziemnym mieście>>

Tony: Takie coś jeszcze istnieje?

<<Tak... Uwaga. Wykryto wroga na Times Square>>

Tony: Kto?

<<Ezekiel Stane>>

Matt: Tato, nigdzie nie lecisz. Nie jesteś w stanie walczyć
Tony: Poradzę sobie
Matt: Mama nas zabije!
Tony: Nikt tu nie umrze, jasne?
Matt: Uważaj na siebie
Tony: Ty również

Po pożegnaniu się z synem, chwyciłem Pepper z podłogi i położyłem na kanapie, przykrywając kocem. Jeśli Ezekiel znowu chce zaatakować firmę, to mu tak łatwo nie odpuszczę. Zbroja wciąż nie była naprawiona. Musiałem wziąć pancerz testowy. Miał podstawowe wyposażenie i spełniał najważniejsze funkcje. Musiałem poznać jego plany, bo na kolejne kopiowanie mojego projektu nie pozwolę. Iron Man może być tylko jeden.
Gdy znalazłem się na miejscu, nikogo tam nie było. Komputer musiał się pomylić lub po prostu wpadłem, jak idiota w pułapkę.

**Ivy**

Powoli otwierałam oczy. Czułam ból w kręgosłupie, czego wina leżała przy spaniu na biurku w samej bieliźnie. Nadal nie mogłam sobie uświadomić dwóch istotnych faktów. Rhodey to War Machine i dobrowolnie kochał się ze mną.
Wstałam na nogi, ubierając się w mundur. Już pięć minut po piątej, a ja jeszcze nie poszłam budzić kadetów. Jednak jeden z nich zaczął przytomnieć.

Gen. Stone: Jak się spało?
Rhodey: Au! Nie czuję kości! Co ty mi zrobiłaś?!
Gen. Stone: Ja nic, ale tobie należą się gratulacje
Rhodey: Za co?
Gen. Stone: Oj! Zaszalałeś ostatniej nocy
Rhodey: Coś tam kojarzę
Gen. Stone: Jesteś War Machine?
Rhodey: Przecież już mówiłem, że tak
Gen. Stone: A kochasz mnie?
Rhodey: Słucham?
Gen. Stone: Wczoraj tak powiedziałeś, a dzisiaj? Nadal coś czujesz do mnie?
Rhodey: Chyba tak... Może powiesz kilka słów o sobie, skoro o mnie tyle wiesz
Gen. Stone: Zgoda i mam nadzieję, że cię nie zanudzę... Spałeś kiedyś na lekcji historii?
Rhodey: Nigdy
Gen. Stone: To dobrze o tobie świadczy

Part 181: Pora się pożegnać po raz ostatni

0 | Skomentuj
**Matt**

Strażnik przygotował wszystko, co było potrzebne do rytuału. Razem z siostrą przenieśliśmy się na wyznaczone miejsce. Jeszcze mieliśmy czas się pożegnać. Wolałbym, żeby nie traciła życia. Może jedynie o niej zapomnę? Przynajmniej nie popełnię zbrodni. Ostatnia szansa na wycofanie się. Nie zrobiłem tego, upierając się dalej przy rezygnacji z dziedzictwa Makluan.

Lily: Dlaczego powiedziałeś, że mogę umrzeć? Zabijesz mnie?
Matt: Podobno taka jest cena odrodzenia w poprzednim wcieleniu... Lily, ja nie chcę tak żyć. Wolę być śmiertelnikiem
Lily: Czyli widzimy się po raz ostatni?
Matt: Na to wygląda... Jesteś zła?
Lily: Już nie, bo wiem, dla kogo jesteś w stanie tyle poświęcić
Matt: Byłaś kochaną siostrą
Lily: A ty moim bratem, który zawsze ratował mi życie
Matt: Raz mogłaś je stracić przez...
Lily: Skończ się obwiniać, Matt
Matt: Już niczego nie cofnę
Lily: Życie tobie powodzenia z Katrine
Matt: Dzięki

Przytuliłem ją, żeby definitywnie się z nią pożegnać. Kilka łez wypłynęło z naszych oczu. Czy będę w stanie żyć bez Lily? Warte jest poświęcenie do powrotu bycia człowiekiem? Nie byłem w stanie nic więcej powiedzieć. Rytuał został rozpoczęty.
Oboje leżeliśmy na podłodze oddaleni od siebie. Jaszczur dotknął mojego ciała, wysysając moc wraz z energią życiową. Nie potrafiłem powstrzymać się od krzyku. To trwało zaledwie kilka minut, aż poczułem się, jak nieboszczyk. Umarłem na chwilę, bo znowu się obudziłem. Lekko otwierałem oczy, widząc zanik łusek i pazurów. Powoli odzyskiwałem życie, a w pomieszczeniu rozległ się inny krzyk. Lily też cierpiała. Zauważyłem, że Opiekun dał jej całą noc, którą mi odebrał. Ona nie była w stanie tego znieść. To ją zabijało.
Nagle uniosła się w powietrzu, a wokół niej była błękitna aura. W jednej chwili dostrzegłem, jak pęka od środka.

Matt: Lily, nie!
Strażnik: Ofiara była konieczna

Gdy upadła, podszedłem sprawdzić, czy nadal oddycha. Skóra pokryła się bladym kolorem, zaś oczy zrobiły się czerwone. Zdołała wypowiedzieć kilka pojedynczych słów.

Lily: Żegnaj... Matt. Dawny... bracie
Matt: Nie, Lily! Nie możesz odejść! Walcz!
Strażnik: Na to już za późno

Później całkowicie się rozpadła na fragmenty. Straciłem siostrę, którą kochałem. Dbałem o nią, a dla własnych celów ją zabiłem. I to była wyłącznie moja wina, że zginęła. Płakałem nad resztkami ciała i zacząłem żałować podjętej decyzji.
Gdy chciałem o coś zapytać, poczułem czyjś dotyk na ramieniu, później na głowie, aż na sercu. Nie mogłem się ruszyć.

Strażnik: Musisz zapomnieć, kim dla ciebie była, a o Maklu-4 i moich przodkach nic nie wiesz

Ścisnął bardziej moje serce, aż straciłem przytomność. Pogrążyłem się w ciemności, tracąc wspomnienia.

**Pepper**

Położyłam Tony'ego na kanapie. Chwycił za ładowarkę i przez chwilę zaczął się nad czymś zastanawiać. Pewnie myślał, by lecieć na jakąś wariacką misję. Dzieci nadal nie wróciły. Martwiłam się, że nigdy do nas nie wrócą.
Kiedy chciałam sprawdzić, czy mogły być w swoich pokojach, zauważyłam błysk. Z ładowarki poszło spięcie, a Tony od razu padł, nie dając żadnych oznak życia.

Pepper: Tony, ocknij się! Proszę cię... Powiedz coś!

Odsunęłam szybko kabel i wtedy zauważyłam prawdziwą przyczynę porażenia prądem. Wina leżała przy implancie. Sprawdziłam wszelkie odczyty z bransoletki. Słaby puls, ale oddychał. Szybko wyjęłam adrenalinę z apteczki, gdyby serce mogło się zatrzymać. Na razie obserwowałam.
Jednak spokój nie potrwał długo. Jego organ bił zbyt szybko, że mogło dojść do zaprzestania działania. Nie mogłam dłużej zwlekać z zadzwonieniem po lekarza. Na szczęście miał czas.

Dr Yinsen: Słucham cię, Pepper. Co się dzieje?
Pepper: Skąd pan wiedział, kto dzwonił?
Dr Yinsen: Zgadywałem
Pepper: "Zgadywałem"... No jasne
Dr Yinsen: Chodzi o Tony'ego, czy ktoś inny ucierpiał?
Pepper: Tony doznał porażenia prądem przez implant. Coś z nim robił i...
Dr Yinsen: Czekaj... Możesz powtórzysz? Jak to porażenie? Jest przytomny?
Pepper: Nie, a serce w każdej chwili może przestać pracować. Mam adrenalinę w pogotowiu
Dr Yinsen: Czy on zwariował?! Czemu szperał przy implancie?!
Pepper: Został ranny podczas ostatniej walki
Dr Yinsen: Słyszałem o tym w telewizji
Pepper: Musiał naładować implant i go "kopnął" prąd
Dr Yinsen: Jeśli naprawiał mechanizm, to pod żadnym pozorem nie używaj ładowarki
Pepper: To w jaki sposób mam zasilić...
Dr Yinsen: Nie rób tego
Pepper: Przecież...
Dr Yinsen: Nic się nie stanie. Zaufaj mi... Gdyby serce przestało bić, wbij adrenalinę. W razie kłopotów, dzwoń

Podziękowałam, a on sam rozłączył się. Czuwałam przy nim, siedząc obok kanapy. Gdyby bardziej mu się pogorszyło, od razu wzywam tu doktorka lub sama zabiorę Tony'ego do szpitala. Mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby. Zawsze jakoś dawał radę, bo walczył. Walczył dla nas.

Part 180: Wojna cz.2

0 | Skomentuj

**Pepper**

Żądałam jakiś logicznych wyjaśnień. Nic nie mówił, zakładając opatrunki na ranę. Nie wiedziałam, jak mu wybić takie głupoty z głowy. Najgorsze było to, że w nie najlepszym momencie odezwał się alarm. Atak na Stark International, a do tego uaktywnił się Blizzard. Moja misja oraz innych agentów wciąż była w toku. Jednak teraz liczyło się dla mnie zdrowie Tony'ego.

Pepper: Nigdzie nie lecisz, rozumiesz? Musisz mi chyba coś powiedzieć
Tony: Pep... musiałem... to zrobić
Pepper: Dlaczego?
Tony: Byłem... ranny
Pepper: I to jest powód, by bawić się w operację? Oj! Ty raczej nie pamiętasz, ile już masz lat
Tony: Przepraszam
Pepper: Ja muszę złapać Blizzarda, ale samego cię tu nie zostawię

<<Ja tu jestem cały czas>>

Pepper: Masz rację, FRIDAY. A mogłabyś wyłączyć wszystkie alarmy?

<<Słucham się jedynie swojego twórcy>>

Pepper: Który zginie, jeśli go puścisz na misję
Tony: Na świecie... trwa wojna. Ezekiel skopiował... schematy i teraz... każdy może... mieć własnego... Iron Mana
Pepper: Skoro tak, to czemu nie wezwiesz Rhodey'go? Niech ruszy dupę i tu przyleci nam pomóc
Tony: Nam?
Pepper: Jesteśmy jedną drużyną... Odpocznij i więcej nie rób nic głupiego
Tony: Nie obiecuję
Pepper: Czyli zostaję z tobą

Pomogłam mu wstać i miałam zamiar go odciągnąć od zbrojowni, lecz musiał się naładować. No to zostanę z nim w zbrojowni. Trudno. SHIELD da radę pojmać Gilla.

**Rhodey**

Generał raczej mi uwierzyła, że jestem War Machine. Przyznałem się bez żadnych wykrętów. W telewizji wciąż było głośno o ostatniej walce Iron Mana. Widać, że mu się nie nudzi.
Gdy tak błądziłem myślami przy obecnych wydarzeniach, Ivy musiała o coś zapytać.

Gen. Stone: Jesteś War Machine. Teraz wszystko się zgadza. Ta umiejętność strzelania i niesienie pomocy... Dlaczego wcześniej tego nie powiedziałeś?
Rhodey: Bo nie każdy musi wiedzieć, ale...
Gen. Stone: Ale, co?
Rhodey: Tobie ufam
Gen. Stone: Powinieneś mnie znienawidzić, a nie powierzać swój cenny sekret
Rhodey: Coś w tobie jest, że tylko ty mogłaś się o tym dowiedzieć
Gen. Stone: Co takiego?
Rhodey: Chyba cię kocham
Gen. Stone: Żartujesz?
Rhodey: Poczułem coś do ciebie. Ten jedyny raz
Gen. Stone: A teraz?
Rhodey: Udowodnię, że nie wprowadzam cię w błąd

Zbliżyłem się do niej, całując. Nie robiłem żadnego kinbaku. Chciałem ją kochać tak prawdziwie. Zacząłem odpinać jej guziki od koszuli, a ona bez trudu zrzuciła moją bluzkę. Manewrowałem dłońmi wzdłuż pleców, aż przechodziły po nich przyjemne dreszcze. Lekko się wygięła, upadając na biurko, że wędrowałem coraz niżej, odpinając pasek i później guzik. Rozsunąłem też spodnie i nie pozostała mi dłużna. Pocałowała mnie namiętnie, łapiąc za mój pasek. Zwinnie się go pozbyła, rzucając na resztę ubrań. Uwolniłem piersi kobiety, by móc ich dotknąć. Widziałem, jak sprawiam jej przyjemność. Oddychała głęboko.
Kiedy zjechałem rękami do dżinsów, zsunąłem je do kostek, a ona jednym kopniakiem wyrzuciła daleko zbędne odzienie. Mogłem dorwać się do kobiecego skarbu, zaś Ivy myślała o tym samym.

Rhodey: Chcesz tego?
Gen. Stone: Chcę

Zdjąłem swoje bokserki, zaś ona pozbyła się własnej bielizny. Rozszerzyła nogi, żebym mógł mieć większy dostęp do kwiatuszka pani generał. Powoli w nią wszedłem, aż jęknęła cicho. Chwyciła się za moje plecy, a jęki stawały się coraz to głośniejsze. Po tym dźwiękach dołączył również i mój zachwyt. Kochałem się z kobietą. Dobrowolnie. Żadnego kinbaku. Po prostu prawdziwa miłość.
Kiedy doszło do ostatniego spazmu, mocno wygięła się, krzycząc, aż upadła. Osiągnęliśmy spełnienie. Włożyłem znowu na siebie bokserki i Ivy zrobiła to samo ze swoją bielizną. Leżeliśmy na biurku, wtuleni w siebie, zasypiając.

**Matt**

Wyszedłem z Sześcianu, by porozmawiać z siostrą w sprawie rytuału. Powinna wiedzieć, do czego może dojść. Akurat spaliła ostatnią kukłę, więc podszedłem do niej.

Matt: Przeszkadzam?
Lily: Oj! Dość szybko wróciłeś. I co? Znalazłeś jakieś rozwiązanie?
Matt: Chcę znowu być człowiekiem. A ty?
Lily: Ja wolę zostać tym, kim jestem. Przynajmniej nie muszę mieć tego cholernego implantu
Matt: Czyli zostajesz Makluańczykiem?
Lily: No pewnie. A ty przez Katrine chcesz zrezygnować ze swojego dziedzictwa?
Matt: Właśnie
Lily: Źle robisz, Matt
Matt: Dlatego przejdę rytuał, a mówię ci to, bo mogę o tobie zapomnieć lub...
Lily: No dokończ, młotku. Co się może gorszego stać?
Matt: Możesz umrzeć

Lily zamilkła. Widziałem, że bardzo się zdziwiła na wiadomość o skutkach przywrócenia ludzkiej formy. Musiałem zaryzykować.

Part 179: Wojna cz.1

0 | Skomentuj
**Matt**

W Sześcianie nic nie słyszeliśmy z areny, a byliśmy nad nią. Sam widziałem, jak strzelała ogniem w kukłę. Dawała sobie radę, aż się uśmiechała, trafiając ponownie bez pudła. Na arenie obracała się, wykonując kolejne uderzenia. Dawno nie pamiętałem, kiedy ostatnio była tak szczęśliwa.
Gdy Strażnik podszedł do mnie, odtworzył pewne nagranie.

Strażnik: Każda moc wiąże się z pewnym poświęceniem, co również tyczy się jej utraty. Pewien młody Makluańczyk zakochał się. Na początku, kiedy nie miał żadnych objawów smoczego nasienia, żył jak zwyczajny nastolatek. Po pewnym czasie, doszło do pierwszej fazy przemiany. Mój przodek, który pełnił funkcję jego Opiekuna, opowiedział mu o naszym ludzie. Najpierw uważał, że z nadludzką szybkością oraz telekinezą, można normalnie żyć. Jednak w ostatecznej fazie, już nie mógł wrócić do bycia człowiekiem.
Matt: Więc wiesz, że mam podobny problem
Strażnik: Pozwól mi dokończyć
Matt: Przepraszam
Strażnik: Został zabrany na Maklu-4. Tam dowiedział się o historii swoich przodków. Nie chciał żyć w tym ciele. Zapytał Opiekuna, czy jest szansa przywrócenia ciała ludzkiego
Matt: I była?
Strażnik: Była
Matt: Co się stało później?
Strażnik: Bardzo cierpiał przy rytuale odrodzenia. Stracił swoje moce, umierając. Kiedy się obudził, nic nie pamiętał o Makluańczykach. Kochał swoją dziewczynę, że dla niej poświęciłby wszystko
Matt: Wszystko?
Strażnik: Bywa różnie, choć w jego przypadku zginął mu brat, który urodził się drugi
Matt: Od kogo zależy ofiara rytuału?
Strażnik: Od tego, kto w nim uczestniczy... Czy nadal masz jakieś wątpliwości?

Zacząłem się poważnie nad tym zastanawiać. Mógłbym znowu być sobą, ale ważna była ofiara. Nie poświęciłbym swojej siostry. Czy dla Katrine poświęcę Lily? Nie mogę. To zbyt wiele.

Matt: Czy jest inny sposób, żeby na nowo być człowiekiem?
Strażnik: Bardzo ją kochasz?
Matt: Kogo?
Strażnik: Tę dziewczynę
Matt: Ale Lily może umrzeć
Strażnik: Albo zapomnisz o niej
Matt: Naprawdę?
Strażnik: Jeśli podejmiesz decyzję...
Matt: Chcę tego
Strażnik: Wiesz, jak to się może skończyć
Matt: Muszę zaryzykować
Strażnik: Jesteś tego pewny?
Matt: Nie będę żałować. Chcę przejść ten rytuał
Strażnik: W porządku... Nie chcesz się pożegnać?
Matt: A powinienem?
Strażnik: To do ciebie zależy. Rób, jak uważasz

**Tony**

Nigdy czegoś takiego nie robiłem, ale nie miałem innego wyboru. Musiałem sam naprawić implant. FRIDAY przeskanowała cały jego obszar. Jakiś odłamek metalu, który pochodził z mechanizmu, wbił się dosyć głęboko. Nie miałem żadnych środków na znieczulenie. Jedynie wstrzyknąłem sobie morfinę. System kontrolował wszystkie funkcje życie, więc przerwę, gdyby coś zaczęło się chrzanić.
Zacząłem ostrożnie nacinać skórę, by nie uszkodzić żadnych żył lub tętnic.

Tony: Gdzie... widzisz... odłamek?

<<Wszystko wskazuje na to, że jest pod powierzchnią implantu>>

Tony: Nie... uda... się

<<Zalecam wbicie się głębiej przez nacięcie, uważając na obwody>>

Tony: No.. dobra

FRIDAY poświeciła mi lekko w otwór, jaki wydrążyłem małym nożykiem. Nie mogłem użyć kolejnej dawki morfiny, choć czułem coraz większy ból. Bałem się, że Pep mnie usłyszy. Chciałem to, jak najszybciej skończyć.
Po odnalezieniu odłamka, nadal z trudem oddychałem, a moje ręce się trzęsły. Dobrze, że nie byłem sam. Ostrożnie wyciągała szczypcami metal. Dość szybko znalazł się na powierzchni. Poczułem ulgę. Powoli zszywałem ranę, a kawałek implantu potrzebowałem zespoić z całością. To potrwa kilka minut.

**Pepper**

Media wciąż trąbiły o tej walce dwóch pancerzy. Ezekiel pragnął zemsty. Whitney też tego chciała, a skończyła niezbyt ciekawie. Nie żałuję, że tak postąpiłam. Skrzywdziła moją córkę i musiała dostać surową karę. Ciekawe, kiedy dzieci wrócą.
Z  moich zamyśleń wyrwał czyjś krzyk. Tony? Bałam się, że to coś poważnego. Wyłączyłam telewizor, by pobiec do zbrojowni. Zamknięte.

Pepper: Tony, co się dzieje?! Otwieraj te drzwi!
Tony: To... nic
Pepper: Więc mi otwórz!
Tony: Nie! Aaa!
Pepper: Jak sobie chcesz

Rozbiłam okienko nad metalowymi drzwiami, wślizgując się do środka. Zeskoczyłam i zaczęłam rozglądać się, szukając Tony'ego. Nie było go przy zbroi i też się nie ładował. Jednak w bazie znajdowało się pomieszczenie... medyczne. Boże! Co on wyprawia?! Natychmiast tam wbiegłam, odsłaniając kotarę. Byłam przerażona, widząc tyle krwi.

Pepper: Tony, coś ty najlepszego narobił?!

Part 178: Śmierć za śmierć

0 | Skomentuj
**Tony**

Szybko wstałem, szykując się do ataku. Skumulowałem całą moc do unibeamu. Jakoś udało mi się ją wystrzelić przy uszkodzonym napierśniku. Wiedziałem, że teraz nie wygra i będzie musiał się poddać. Jednak nie przewidziałem tego, że jego zbroja zdoła odbić te promienie. Oberwałem własną bronią. Znowu leżałem na ziemi, próbując się pozbierać.

<<Uwaga. Moc spadła do rezerw>>

Ezekiel: I co? Już taki mocny nie jesteś
Tony: Przestań
Ezekiel: Z czym?
Tony: Z zemstą... Twój ojciec... zginął i na pewno nie chciałby... żebyś się mścił. Ekhm... Ezekiel, poddaj się... dobrowolnie
Ezekiel: Nie ma mowy! To przez ciebie zginął!
Tony: Whitney... się... mściła. Ty tego... nie rób
Ezekiel: Whitney? Ona przecież...
Tony: Przykro mi
Ezekiel: Przykro?! Zostałem sam! Wszyscy chcieli zbroi i tylko ty zasługujesz na śmierć, Stark! Żegnaj

Użyłem pola siłowego, lecz ono nie wystarczyło. Wiązka elektromagnetyczna naruszyła osłony, aż poczułem się słabo. Miałem trudności z oddychaniem. Nie chciałem się poddać, więc znowu w niego strzeliłem. Pociski zdołały uszkodzić mu zdolność latania. Był uziemiony. Próbowałem się wznieść w powietrze, ale i moje silniki wciąż pozostały niesprawne.
Gdy miałem już wrócić do zbrojowni, znowu oberwałem tą wiązką, co wcześniej sparaliżowała pancerz. Nie byłem w stanie kontynuować walki. Wróciłem na autopilocie do zbrojowni. Na szczęście Ezekiel zrezygnował z pościgu. Zdjąłem zbroję, a FRIDAY wykonała jej skan.

<<Uszkodzenie napierśnika, zasilania oraz silników do takiego stopnia, że jesteś niezdolny do walki>>

Tony: Dzięki... za odpowiedź

<< Pepper tu idzie>>

Tony: Co...  w tym... złego?

<<Chyba jest na ciebie wściekła>>

Tony: Świetnie... Wpuść ją

Nie myliła się. Widząc ją, sugerowałem wiać, gdzie pieprz rośnie. Od razu zechciała wykrzyczeć wszystko, co ją drażni. Zaczęła od zniknięcia Lily i Matta.

Tony: Przecież im nie pozwoliłaś
Pepper: Ale ta pieprzona gadzina je zabrała!
Tony: Pep, spokojnie. Wrócą
Pepper: Mam taką nadzieję, bo chciałabym, by żyli z nami. Nie mogli nawet zadecydować, czy chcą tej przemiany
Tony: Wiem i... masz rację
Pepper: Zresztą, media w kółko mówią, że walczyły ze sobą dwie zbroje. Może mi to wyjaśnić?
Tony: Ezekiel ma... schematy. Chce zemsty... za ojca... Daj znać, kiedy wrócą
Pepper: Wszystko gra?
Tony: Muszę popracować

Ucałowałem ją w policzek, przytulając delikatnie, by bardziej siebie nie uszkodzić. Zamknąłem drzwi od zbrojowni. Lepiej, żeby nie znała moich planów.

Tony: FRIDAY, wykonaj pełny skan w poszukiwaniu obrażeń na ciele

<<Analiza... Brak złamań, zwichnięć i wstrząsu mózgu>>

Tony: Jedno dobre

<<Ale implant jest uszkodzony>>

Tony: Cholera!

**Matt**

Lily była tak zafascynowana planetą, że pytała o wszystko. Ja jedynie chciałem wiedzieć, jakie zyskałem nowe moce, dlatego przyprowadził nas do szkoły. Znajdowaliśmy się na arenie. Strażnik ujawnił swoje umiejętności, wytwarzając ogień w ręce. Później pokazał nadludzką szybkość, aż z rozpędu skoczył w powietrze, latając wokół areny, aż wylądował.

Matt: To tyle?
Strażnik: Tyle znacie, ale jeśli chcecie poznać pozostałe zdolności, musicie tu zostać na dłużej
Matt: Nie! Miałeś powiedzieć wszytko, co mamy wiedzieć. Nie wykręcaj się
Strażnik: Matt, porozmawiajmy na osobności... Lily, ćwicz swoje moce na kukle
Lily: Zgoda
Strażnik: Gdybyś miała jakiś problem, będziemy niedaleko
Lily: Spoko. Pogadajcie sobie. Hahaha!
Matt: Co cię bawi?
Lily: Hahaha! Ty wszędzie widzisz problem. Oj! Biedna, Katrine
Matt: Ej! Weszłaś mi do głowy?!
Lily: Hah! Ups?
Matt: Nie znoszę telepatii
Strażnik: To nie myśl o tym
Matt: Ha! Nie wiesz wszystkiego
Lily: Kurde! Zablokowałeś mnie. Jak ty to zrobiłeś?
Matt: Zmieniałem swoje gadanie w myślach
Strażnik: Bardzo mądrze, Matt
Lily: Haha! Braciszku, zapomniałeś, że mam wytężony słuch
Matt: A niech to kurwa! Już nie ma tajemnic
Strażnik: Jest miejsce, gdzie nie działają żadne moce. Nazywamy je Sześcianem
Matt: Bo wygląda, jak sześcian?
Strażnik: Skąd wiedziałeś?
Matt: Dobra. Chodźmy tam, bo jeszcze dowie się wszystkiego

Opiekun zabrał nie do tej strefy, gdzie zdolności Lily nas nie dosięgną. Bałem się zapytać, ale bycie Makluańczykiem w świecie ludzi jest trudne do pogodzenia. Chciałem żyć z Katrine bez strachu, że zrobię jej krzywdę przez moce lub sam wygląd.
© Mrs Black | WS X X X