Rozdział 12: Coraz bliżej błękitnego nieba

**Duch**

Hammer rozczarował się, widząc panienkę Stane całą i zdrową. Chyba nigdy nie był w teatrze. Typowa sztuczka z kukłą. Anthony i tak widział tam swoją ukochaną. Świetnie zagrane. Zacząłem klaskać przez podziw tej sztuki.

Justin: Naprawdę? Tak bardzo cię cieszy fakt, że żyje?
Duch: Milcz. Nie znasz się na pięknie dramatu. Zresztą, został najlepszy element gry.
Justin: Niby jaki?
Duch: Stracił ojca i dziewczynę, więc…
Justin: No gadaj bez zagadek! Kogo teraz wybierze?
Duch: Obserwuj. Przyglądaj się dokładnie.

Masque uśmiechnęła się do nas, zmieniając na twarz ostatniej nadziei bohatera. W końcu wszystko sprowadza się do matki.

Duch: Zagrajmy ostatni akt.

**Victoria**

Wzięłam Ho sposobem matczynym, wsiadając do taksówki. Dla pewności jego stanu sprawdziłam funkcje życiowe. Nieco wolniejsze niż powinny być. Widocznie nie odtruliśmy się do końca.
Gdy znaleźliśmy się przed szpitalem, zapłaciłam taksówkarzowi. Lekko uśmiechnęłam się, biorąc przyjaciela tym samym sposobem co poprzednio. Placówka była bez ludzi. Pusta.

Dr Bernes: Trzymaj się, Ho. Pomogę ci.

Dzięki tłumaczeniom na tabliczkach odnalazłam odpowiednią salę. Położyłam go na jednym z łóżek, podłączając do przetaczania krwi. Tyle lat pracowaliśmy razem, więc wiedziałam jaka grupa była potrzebna.

**Tony**

Szukałem wyjścia z lasu, obijając się o każde możliwe drzewo. Nie mogłem wrócić do ojca, a na moich oczach straciłem Pepper. Po co żyć? Dla kogo niby byłem ważny? Moje serce biło coraz słabiej. Umierałem powoli, lecz w środku już byłem martwy.

Whitney: Tony, pamiętasz mnie?

Chyba się przesłyszałem. Może faktycznie było ze mną krucho, skoro zmarli przemawiają z tamtego świata. Wziąłem głęboki wdech, lecz upadłem na kolana.

Tony: Mamo, ja… Ja się… boję.
Whitney: Niby czego, dziecko? Możesz być ze mną szczęśliwy. Czy nie brakuje ci moich ciastek, które ci piekłam na twoje urodziny? Nie tęsknisz za moim śpiewem? Powiedz mi, moje słońce. Kochasz mnie nadal?
Tony: T… Tak. Kocham, ale… boję… się. Nie chcę… umrzeć.
Whitney: Ty nigdy nie umrzesz. Po prostu przejdziesz do cudownego świata. Tego bez bólu. Nie byłoby to piękne tam żyć razem?
Tony: Ja… Ja nie wiem.

Poczułem silniejszy ból. Oddech był utrudniony.

Whitney: Chwyć mnie za rękę. No chodź.
Tony: Ale… Ale Rhodey…
Whitney: Ja cię znam całe życie, a on tylko kilka lat. Naprawdę dalej nie wiesz co zrobić? Wiesz, gdzie jest twoje miejsce?
Tony: Nie.

Odparłem z trudem. To był koniec. Ostatnim obrazem, który widziałem była znikająca postać mamy w gęstą mgłę. Choćbym chciał ją zawołać, nie potrafiłem. Straciłem siły na wszystko. Pogrążyłem się w ciemności.

**Naomi**

Sygnatura rozrusznika zanikała coraz bardziej. Straciliśmy zbyt wiele czasu na poszukiwania. Kazałam przyspieszyć na tyle ile było to możliwe.

Pepper: Tony…

Odwróciłam się, słysząc dziewczynę. Zbadałam ją. Była w pełni czysta od toksyny.

Dr Yashida: Spokojnie. Już jesteśmy prawie na miejscu. Jak się czujesz?
Pepper: Dobrze.

Po chwili ocknął się chłopak. Również sprawdziłam wszystko co trzeba. Czysty. Co za ulga. Odtrutka podziałała.

Rhodey: Gdzie… jesteśmy?
Dr Yashida: Zaraz będziemy przy lesie Aokigahara.
Rhodey: Dlaczego?
Dr Yashida: Tam jest wasz przyjaciel.
Rhodey: I co z nim? Proszę mówić.
Pepper: Pani doktor?
Dr Yashida: On… może umrzeć. Nawet teraz.

Wiedziałam, że ta informacja była niezadowalająca. Jednak nie chciałam ich okłamywać. Niech wiedzą.

**Whitney**

Duch pogratulował mi za spełnienie zadania. Stark powoli się budził. Nie przywiązywaliśmy go. I tak już ledwo co oddychał. Przygotowałam pętlę, robiąc supeł. Reszta tylko otaczała go z każdej strony.

Duch: Oblałeś test, Anthony, ale pocieszę cię, żebyś umarł spokojnie.
Tony: Co… ty… mówisz?
Justin: Jesteś naiwny, bo nie rozpoznałeś oszustki. I ty masz więcej IQ ode mnie? Nie masz co się porównywać.
Tony: Co… takiego?
Whitney: W skrócie? Pepper żyje, a twój ojciec nie został odnaleziony. Nie ma za co.
Tony: Potwór.

Niepotrzebnie się odezwał, bo każdy dołożył swoich starań do zniszczenia rozrusznika. Umierał, ale i tak musieliśmy to zakończyć.

Whitney: Żegnaj, Tony.

Zawiązałam mu pętlę wokół szyi i puściłam. Swobodnie ciało wisiało na drzewie. Tak umierają tchórze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X