4. W kawałkach


Byłam załamana. Czułam się okropnie, bo liczyłam, że Gene ma jeszcze odrobinę dobroci w sercu. Jednak oszukał nas i wszystkich. Muszę pogodzić się, że już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś. Nie będzie czwórki przyjaciół, szukających niebezpiecznych przygód. Jedynie śmiertelna rywalizacja.
Gdy usłyszałam, jak dzwoni telefon, sprawdziłam na wyświetlaczu kontakt. Rhodey? Czego chce? Próbowałam stłumić w sobie wszelkie emocje i być obojętna na cały ten świat.

Pepper: Już się stęskniliście? Dość szybko, ale w nocy do was nie wbijam. Muszę ogarnąć notatki na jutro, więc lepiej miej ważny powód, by dzwonić tak późno
Rhodey: Tony jest w szpitalu
Pepper: Żarty jakieś?! Nie wierzę!
Rhodey: Gdy poszłaś, opatrzyłem mu rany i zauważyłem pęknięcia w implancie. Na nic się nie skarżył, ale… jest operowany
Pepper: Wierzysz, że Mandaryn to zrobił? To niemożliwe
Rhodey: Niby czemu?
Pepper: Bo gadałam z Gene’m, jak odezwał się alarm
Rhodey: Nic nam nie mówiłaś, ale nieważne. Mama już wie, ale nie zna prawdziwej wersji wydarzeń
Pepper: Ty też nie wiesz! To nie mógł być on!
Rhodey: Od kiedy ty go bronisz? Tony może umrzeć, a ty stoisz po stronie Gene’a, który prawdopodobnie jest za to odpowiedzialny?!
Pepper: To moja wina!
Rhodey: Pepper, uspokój się i przyjedź. On cię potrzebuje. Naprawdę jest z nim źle
Pepper: Dobra, przyjadę. Ten sam szpital, co zawsze?
Rhodey: Tak. Gdy wszystko się ułoży, będziesz musiała się tłumaczyć!
Pepper: Nie muszę! Pa!

Szybko rozłączyłam się, nim Rhodey zdołał się pożegnać. Nie wierzę, że Gene mógł być do tego zdolny, a opcja dwóch Mandarynów była nierealna. Zhang zaginął i nie mógł mieć pierścieni. Bałam się o Tony’ego, czując wewnętrzny strach. Zabrałam w sobie siły wraz z odwagą, której ostatnio mi brakowało. Te elementy snu dalej się sprawdzają. Każda z części. To jakiś koszmar.
Wzięłam kurtkę i wyszłam po cichu, by nie zbudzić taty. 2 godziny później znalazłam się w szpitalu. Rhodey z Robertą siedzieli przy sali operacyjnej. Chyba tego dnia skończy się realizacja koszmaru. Próbowałam go uniknąć, zmieniając plan dnia. Moje starania poszły na marne.

Pepper: Długo tu siedzicie?
Roberta: 4 godziny i nikt stąd jeszcze nie wyszedł. Może ty mi powiesz, co się naprawdę stało? Rhodey ciągle mówi o jakimś wypadku samochodowym i na pewno kłamie. Widziałam obrażenia i jestem święcie przekonana, że to był atak
Pepper: Problem w tym, że ja nic o tym nie wiedziałam. Miałam przejrzeć notatki na jutro, a Rhodey mi dzwoni, że jest w szpitalu
Rhodey: Tony…

Przyjaciel był bardzo przerażony. Ledwo wydusił z siebie jedno słowo. W końcu operacja trwa za długo, a Tony był jego bratem. Zawsze o niego dbał, a ja byłam znowu wszystkiemu winna.

Pepper: Rhodey, możesz mi pomóc w takiej jednej sprawie?
Rhodey: Niby jakiej?
Pepper: Historia

Podniosłam brew, dając znak o konkretnej sytuacji, a tą pozostawić jako przykrywkę dla prawniczki. Trochę zajęło mi przekazywanie informacji, ale zrozumiał, o co mi chodziło. Poszliśmy z dala od Roberty.

Pepper: Coś ci mówił więcej?
Rhodey: Na pewno Mandaryn, ale to było dziwne
Pepper: Czemu?
Rhodey: Mama mnie zawołała do domu, bo coś potrzebowała i jak wróciłem do zbrojowni, Tony leżał pobity i nieprzytomny
Pepper: W zbrojowni?  Ale Gene nie wie, gdzie ona jest
Rhodey: Chyba już wie
Pepper: Niczego nie może obiecać
Rhodey: Po co się z nim spotkałaś? Chcesz, żeby było gorzej, niż jest?
Pepper: Nie rozumiem, czemu go zaatakował? Co miał na celu?

Już chciał coś powiedzieć, ale pojawienie się lekarza przerwało naszą rozmowę. Od razu podeszliśmy do niego. Jak zwykle ten sam, czyli dr Yinsen. Chyba nie miał zbyt dobrych wieści. Jego mina zdradza wszystko.

Dr Yinsen: Nie wiem, co mam wam powiedzieć
Pepper: Prawdę!
Dr Yinsen: Na pewno prawdę, ale ciężko mi przekazać tę wiadomość. Nie jest dobrze
Rhodey: Proszę mówić
Dr Yinsen: Tony żyje, ale jego stan jest ciężki. Zdołaliśmy go ustabilizować. Leży na OIOMie, bo potrzebuje ciągłej obserwacji
Roberta: Możemy go zobaczyć?
Dr Yinsen: Pewnie, tylko jest mały problem. Jest nieprzytomny i możecie się przerazić tym, co zobaczycie
Pepper: Aż tak źle?
Dr Yinsen: Według mnie, miał dużo szczęścia. O mały włos uciekł od śmierci

Razem z nimi podeszłam pod OIOM. Nogi się pode mną uginały ze strachu, co mogę zobaczyć. Lekarz wszedł do sali, a my staliśmy przy wejściu. Zakryłam usta dłonią, by nie krzyczeć z przerażenia. Okropny widok. Wyglądał, jakby był dotkliwie pobity na twarzy. Ręce miał w bandażach i brzuch. Mało brakowało, a głowa byłaby też w tak opłakanym stanie, jak reszta ciała. Z trudem próbowałam stać i patrzeć na to.

Rhodey: Pepper, będzie dobrze. Wychodził z gorszych sytuacji
Pepper: Wiem, ale to moja wina, że tak go potraktował. Chciałam, by był znowu tym samym Gene’m Khan, którego znaliśmy. Ten, który potrafił zrobić coś dobrego. Chciałabym, żeby było, jak dawniej
Rhodey: I tylko po to z nim rozmawiałaś? On się nigdy nie zmieni!
Pepper: Jak on mógł Tony’ego tak potraktować?! A on, biedak nie zna podstaw samoobrony. Mówił, że zapisze się na kurs. Ach! Rhodey, ja przepraszam

Z oczu wypłynęły łzy, a Rhodey prosił żebym usiadła, uspokoiła się, ale ja nie potrafię. Jeszcze przez chwilę patrzyłam na bladą twarz chłopaka i zdecydowałam się usiąść przed salą. Roberta była zamyślona, zastanawiając się, jak Tony znalazł się w takim stanie. Ja nie wiedziałam, ale Gene z pewnością wie.
Od razu, jak o nim pomyślałam, automatycznie odwróciłam głowę w bok. Facet w bluzie z kapturem. Czy to on? Chciałam, a raczej musiałam z nim porozmawiać. Odważyłam się podejść do tej osoby. Udawałam, że wybierałam kawę w automacie, gdy ten dziwnie się rozglądał w stronę OIOMu.

Pepper: Po co tu przyszedłeś? Wiem, że to ty, Gene

Nic nie mówił i poszedł. Szarpnęłam za jego kaptur i to nie był on. Pomyliło mi się. Stałam zawstydzona, bo byłam gotowa krzyczeć, a pomyliłam Gene’a z jakiś łysolem z bródką. Starszy od nas. Przeprosiłam go i poszła poszukać tego prawdziwego zdrajcę. Coś mi mówiło, że tu był. Nie myliłam się. Chyba. Gdy wróciłam pod salę, ktoś tam stał.

Pepper: Długo tam jest?
Rhodey: Kto?
Pepper: Ten facet
Rhodey: Kogo szukasz?
Pepper: Gene’a
Rhodey: Myślisz, że skoro go prawie zabił, zjawiłby się tu?
Pepper: By upewnić się, że nie przeżyje?
Rhodey: Cholera. Masz rację. Mama pojechała do domu, bo musi przygotować się na ważną rozprawę. Ja tu będę
Pepper: Tylko, że jutro jest szkoła. I jest historia
Rhodey: W innej sytuacji byłbym na lekcji, ale zdrowie Tony’ego jest najważniejsze
Pepper: Coś ciężko mi w to uwierzyć. Nieważne, ale masz rację, że teraz liczy się, by był zdrowy. To był błąd, bo poszłam do Gene’a!  Miałam być z wami! Miałam być!
Rhodey: Pepper, proszę. Bądź spokojna. Tony wyliże się z tych ran

Znowu płakałam. Rhodey dalej trzymał się tej swojej nadziei. Nagle zauważyłam, że coś się dzieje z Tony’m. Na szczęście Yinsen tam był i próbował opanować sytuację. Wyjęli zestaw do intubacji. Kiedyś ze strachu nigdy nie będę chciała się obudzić.

1 komentarz:

  1. Ty chcesz go zabić? Nie nie nie nie niezniose jego śmierci nie no żart hehehe <3

    OdpowiedzUsuń

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X