**Pepper**
Rany! Czekam na niego już ponad trzy godziny. Wybiła
dwudziesta! Co się dzieje?! Ja rozumiem ratować miasto przed przestępcami, ale
nikt niczego nie wykrył. Dziś nie miało być żadnej akcji. Zero blaszaka. To do
niego niepodobne. Zaczynam się martwić. Wybrałam numer do Tony’ego. Trwało
łączenie. Pierwszy sygnał… Drugi… Trzeci… No ile można?! Czwarty… Piąty…
Koniec!
Pepper: Ach! Głupek!
Wrzuciłam telefon do torebki. Tak bardzo się rozgniewałam,
że nie zwracałam uwagi na innych klientów kawiarni. Zapłaciłam za kawę i
wyszłam. Szłam prosto do domu. Noc była taka spokojna, więc nie bałam się
wracać sama.
Nagle wpadłam na kogoś. To był on.
Pepper: No nareszcie! Co tak długo?!
Tony: Pepper, muszę ci coś powiedzieć.
Pepper: To znaczy?
Tony: Z nami koniec.
Pepper: Tony, ty chyba żartujesz. Masz gorączkę? Co się z
tobą dzieje? Nie możesz mówić poważnie.
Tony: Miałem ci to już dawno powiedzieć, bo ja…
Pepper: Jesteś gejem?!
Tony: Słucham?! Nie! Po prostu mam… Mam inną dziewczynę. Nie
jesteś już dla mnie ważna.
Pepper: Tony…
Skamieniałam po tych słowach. Odbiło mu. Kto namieszał
geniuszowi w głowie? Nie wierzyłam, żeby mówił to na serio.
Tony: Powinienem się przyznać przed naszą randką, ale nie
miałem odwagi. Poza tym, ty masz Happy’ego. Nie będziesz sama.
Pepper: Ej! Jak możesz tak mówić?! Przecież zależało ci na
mnie! Po tylu latach masz mnie dość! Nie wierzę! To… To nieprawda!
Tony: Pepper, nie rób scen i zaakceptuj to.
Pepper: Ale… Ale ja…
Nie wytrzymałam i pobiegłam do domu z płaczem. Zranił mnie.
Tak dotkliwie w serce. Byłam załamana.
**Virgil**
Moja córka nie odezwała się ani jednym słowem po powrocie.
Wiedziałem, że coś poszło nie tak. Jeśli jakiś chłopak ją skrzywdził, popamięta
mnie. Znałem Tony’ego. Zawsze troszczył się o nią. A może coś przeoczyłem? Może
cała ich relacja okazała się wielkim złudzeniem.
**Tony**
Miałem wrażenie, iż o czymś zapomniałem. Tak pochłonęło mnie
poprawianie zbroi, że… O nie! Zapomniałem o Pep! Jak ja mogłem? Idiota ze mnie.
Pieprzony tchórz, a nie facet. Musiałem do niej zadzwonić. Od razu wybrałem
numer. Nie odbierała. Bałem się, czy nie została ranna. W końcu nie raz Maggia
próbowała zrobić jej krzywdę. Jednak alarmy milczały.
Kiedy chciałem ponownie nawiązać połączenie, do zbrojowni
wszedł Rhodey.
Rhodey: A ty dalej tutaj? Kolacja gotowa. Może zjesz z nami?
Tony: Wybacz. Muszę coś zrobić.
Rhodey: Przy okazji pogadaj z Pepper.
Tony: Nie rozumiem.
Rhodey: Pan Potts przyszedł do ciebie.
Tony: Nie skrzywdziłem jej!
Rhodey: Tony, wyluzuj. Nic nie mówił. Chce z tobą zamienić
parę słów. Nie bój się.
Tony: Skoro tak mówisz, to okej.
Zostawiłem narzędzia, wychodząc z bazy. Miałem złe
przeczucia, co do nadchodzącej rozmowy z ojcem rudej. Starałem się chować w
sobie strach, ale i tak serce biło, jak szalone. Przez ten stres kiedyś
wykituję na dobre, czego każdy wróg życzy Iron Manowi. Nie ważne, czy są
Święta, a może zwyczajny dzień. Łomot musi być.
Po pojawieniu się w domu Rhodesów, pokierowałem się do
salonu. Rhodey był również przy tej rozmowie. No i Roberta oczywiście też
musiała słuchać, co ja zrobiłem albo, co powinienem uczynić. Usiadłem na
kanapie, próbując oddychać spokojnie. Niestety, lecz na marne. Bałem się.
Virgil: Tony, zawsze cię lubiłem. Nigdy nie podejrzewałbym,
żebyś zranił Patricię, ale dziś wróciła zapłakana. Zamknęła się w pokoju i nie
chce wyjść. Martwię się o nią, a podobno to twoja wina.
Tony: Moja? Ja wiem, że zawiodłem, panie Potts. Zapomniałem
o…
Virgil: Podobno zerwałeś z nią.
Tony: SŁUCHAM?!
Rhodey: Tony, uspokój się.
Tony: Łatwo ci powiedzieć.
Virgil: Dlaczego to zrobiłeś?
Tony: Ja… Ja nie zerwałem z Pep. Nie ośmieliłbym się.
Virgil: Więc kłamie?
Tony: Nie wiem.
Virgil: Przysięgam, że jeśli coś sobie zrobi, będziesz
cierpiał.
Tony: Nic nowego.
Gdy chciałem odejść od stołu, chwycił mnie za bluzkę i
szarpnął dość mocno.
Virgil: Ja jeszcze nie skończyłem!
Roberta: Virgil, nie denerwuj się. Widzisz, że on nie wie
nic o zerwaniu.
Virgil: Ona cierpi! On też będzie.
Roberta: Proszę cię! Nie rób tego!
Tony: Panie Potts…
Virgil: Dość tej dobroci!
Ścisnął moje gardło na tyle silnie, że nie mogłem oddychać.
Dusiłem się.
Rhodey: Proszę przestać!
Virgil: Ona czuje się tak samo. I co? Miło?
Tony: Nie… Nie… jest.
Virgil: Dlatego dostałeś nauczkę.
Puścił mnie wolno, aż musiałem nabrać powietrza do płuc. Nic
więcej nie powiedział do nas. Po prostu wyszedł, trzaskając drzwiami. Nie
miałem ochotę na jakąkolwiek pogawędkę. Poszedłem schodami do swojego pokoju.
Padłem na łóżko i zasnąłem.
~*Następnego dnia*~
**Pepper**
Przestałam użalać się nad sobą. Niech ma swoją nową
dziewczynę. Czułam się i tak podle, bo mnie wykorzystał, ale trudno. Nie ma
prawdziwych facetów na świecie. Są tylko kretyni z pięknym spojrzeniem. To
wszystko. Nie chciałam ruszać się z łóżka. Mogłam w nim leżeć całą wieczność.
Niestety, lecz tatuś musiał się wprosić.
Virgil: Córuś, wszystko gra?
Pepper: A mogę kłamać?
Virgil: Nie przy mnie. Wiem, jak ci ciężko. Nie zawracaj
sobie głowy takim głupkiem. Zresztą, już zapłacił za swoje.
Pepper: Tato?
Virgil: Tak, słonko?
Pepper: Co ty zrobiłeś?
Virgil: Nic wielkiego. Dostał karę i już cię nie skrzywdzi.
Pepper: Co mu zrobiłeś?!
Virgil: Nie martw się. On żyje, chociaż powinien zdychać.
Pepper: Tato!
Virgil: No co? Skrzywdził cię. Nie mogę pozwolić, żeby znowu
zrobił to samo.
Pepper: Ale nie zachowuj się tak! W ten sposób pokazujesz,
że sam nie jesteś od niego lepszy… Mogę zostać sama?
Virgil: O ile nie wyrządzisz sobie krzywdy. Może zabrałem ci
ostre narzędzia, ale słyszałem, że dzieciaki mają przeróżne pomysły. Bardzo
chore pomysły.
Pepper: Zaufaj mi. Ja taka nie jestem.
**Tony**
Ojciec Pepper miał rację. Ona cierpiała z mojej winy, choć
tak naprawdę tamtego dnia nie widziałem się z nią na żywo. To musiał być ktoś
inny. Nawet miałem podejrzenia, co do pewnej osoby. Tak obiecała nie sprawiać
problemów, a znowu je powoduje.
Po przebudzeniu, odezwało się przypomnienie o naładowaniu
implantu. Zignorowałem je. Nie chciałem dbać o siebie, kiedy moja ukochana
została poważnie zraniona. Zszedłem na dół, gdzie umyłem twarz. Nie była zbyt
wyraźna w lustrze. Wszystko przez brak energii w mechanizmie. Jakoś wytrzymam
dwie albo trzy godziny. Zjadłem jedną kanapkę i poszedłem do zbrojowni. Tam
natknąłem się na przyjaciela, który szperal przy zbroi.
Tony: Co ty robisz?! Zostaw to!
Wyrwałem mu z rąk narzędzia. Co on kombinował?!
Rhodey: Nic. Po prostu chciałem ci pomóc.
Tony: Nie wierzę. Niby jak?
Rhodey: Przecież jestem, jakby twoim bratem. Zawsze możesz
na mnie liczyć.
Tony: Ale nie zmieniaj żadnych ustawień, jasne?
Rhodey: Spoko.
Niezbyt mu ufałem. Szczególnie po moich domysłach, jakie
dotyczyły starego wroga. Jednak pozwoliłem na pracę. Na początku nie widziałem
żadnych zastrzeżeń. Słuchał się wytycznych, więc nie musiałem niczego się
czepiać. Dopiero później zauważyłem jakąś usterkę. Dość poważną.
Tony: Co ty zrobiłeś?!
Rhodey: Wszystko działa. Nie widzisz?
Tony: Zepsułeś system podtrzymywania życia! Chcesz, żebym
zginął na akcji? Ty też masz mnie za potwora?! Nie! To musi być sen. CHCĘ SIĘ
OBUDZIĆ!
Rhodey: Przestań krzyczeć, Tony. To nic ci nie da, a
pogarsza twoją sytuację.
Miał rację, aż na złość poczułem ból w klatce piersiowej.
Rhodey: Idź naładuj implant, a ja poprawię ten błąd.
Tony: Niczego już nie ruszasz, jasne?!
Zrzuciłem narzędzia ze stołu. Byłem wściekły, przez co ból
nasilał się bardziej. Do tego odezwał się alarm. Miałem pecha. Iron Man był
potrzebny. Niby coś mówił, a ja go olałem. Poleciałem na samobójczą misję.
Dlaczego? Bo mogłem już z niej nie wrócić.
Gdy wyleciałem ze zbrojowni, dostrzegłem Whiplasha. No tak.
Zawsze na niego wpadam. Nie musiałem podlatywać zbyt blisko, bo szybko zostałem
zauważony. Od razu oplótł zbroję biczami, porażając systemy. Błagałem, żeby
przestał. Cierpiałem psychicznie, więc fizyczny ból był trudniejszy do
zniesienia.
Tony: Aaa!
Whiplash: Jesteś dziś zbyt słaby. Czyżby zły dzień?
Tony: Aaa! Można tak… Aaa! Powiedzieć!
Whiplash: Nie martw się, Iron Manie. Wkrótce będzie po
wszystkim.
Tony: Aaa!
Zawsze walczyłem do samego końca, a teraz byłem słaby. Nie
wytrzymałem zbyt długo, bo na obronę też nie miałem sił. Czułem, jak umieram od
środka i od wewnątrz. Płonęła skóra, serce biło coraz wolniej, ściskając
rozrusznik tak mocno, że miałem wrażenie, jak rozrywa płuca. Nie mogłem oddychać.
Już miałem się poddać, gdy usłyszałem czyjś głos.
Pepper: Tony, nie daj mu się!
Rhodey: Tony, walcz!
Tony: Pepper… Rhodey?
Wydawało mi się, że miałem omamy słuchowe. Jednak słyszałem
ich głos. Jak to możliwe?
Tony: Umieram.
Pepper: Nawet tak nie mów. Jesteś Iron Manem! Człowiekiem z
żelaznym sercem! Uda ci się! Wygrasz!
Tony: Ale system…
Rhodey: Nikt nie zniszczy twojej woli życia.
Tony: Ty jesteś… winny.
Rhodey: Ja? Dlaczego?
Pepper: O! Już wiem! To ma sens! Tony, to Madame Masque cię
wrobiła! Nie zerwałeś ze mną tylko ona to zrobiła, a Rhodey nigdy nie
skrzywdziłby ciebie. Tony, musisz do nas wrócić. Musisz.
W jej głosie słyszałem zbliżający się płacz.
Tony: Ach! Nie… Nie mogę.
Whiplash: Tyle wystarczy, bo i tak szybko skonasz.
Zaśmiał się złowrogo i odleciał. Opadłem z sił, rozbijając
się. Nie byłem w stanie wstać, a autopilot nie działał. To koniec. Koniec
Tony’ego Starka oraz Iron Mana. Straciłem przytomność.
**Rhodey**
Pepper krzyczała na cały głos. Nie mogłem go zostawić na
śmierć. Musiałem mu pomóc. W tym celu poleciałem moim pancerzem na miejsce
ostatniego sygnału Mark II. Byłem przerażony. Zbroja była w opłakanym stanie, a
pewnie jej użytkownik też nie miał się najlepiej. Skan wykazał spore obrażenia.
Pepper: Rhodey, masz go? Powiedz, że znalazłeś Tony’ego!
Rhodey: Jest, ale…
Pepper: Ale?! Ja cię zabiję, jak on umrze! Zrób coś!
Rhodey: Nie świeci się reaktor. Nie jest dobrze… Tony,
słyszysz mnie? Powiedz coś.
Pepper: Zabierz go do szpitala. Natychmiast!
Rhodey: Komputerze, jakie są szanse przeżycia?
<<Szanse są niewielkie ze względu na spore uszkodzenia
fizyczne, wyłączony rozrusznik oraz rozległe poparzenia trzeciego
stopnia>>
Pepper: Rhodey?
Nie odpowiedziałem. Wyjąłem przyjaciela ze zbroi, zabierając
do najbliższej placówki medycznej. Błagałem pierwszego, napotkanego lekarza o
pomoc. Natychmiast go zabrał na blok. Mama dowiedziała się o “wypadku”. Za
każdym razem, gdy Tony walczył o życie z winy walk, wmawiałem jej, że to tylko
kraksa samochodem, potrącenie przez pijaka i inne takie brednie. Ruda pojawiła
się krótko po niej. Była wściekła, zrozpaczona, a zarazem bardzo przerażona
całą sytuacją.
Pepper: Głupia Whitney! To wszystko jej wina!
Rhodey: Wiem, Pepper. Jednak nie zauważyliśmy nic podejrzanego.
My też zawiniliśmy.
Roberta: Tony za dużo ma ostatnio tych “wypadków”. Ma
niezłego pecha.
Rhodey: Mamo, to nie jest śmieszne.
Roberta: Nie śmieję się.
Pepper: Oby uratowali Tony’ego.
Czekaliśmy dość długo na informację, aż wreszcie wyszedł
jakiś lekarz. Długo milczał, ale skłoniliśmy do rozplątania języka.
Lekarz: Robiłem, co w mojej mocy. Bardzo mi przykro.
Pepper: Nie. Nie! Nie może być! Kłamie pan!
Rhodey: Pepper, spokojnie.
Lekarz: Gdybyśmy znali lepiej tę technologię, którą miał
zepsutą, być może dalej mógłby żyć. Współczuję wam.
Więcej nie powiedział nic i poszedł. Pepper chciała rzucić
się na niego z pięściami, ale w porę ją powstrzymałem.
Pepper: ZOSTAW MNIE!
Rhodey: Pepper, cii… Ochłoń, bo kogoś zabijesz.
Pepper: Nie wierzę. Oni… Oni kłamią. Tony nie zostawiłby
nas.
Rhodey: Wiem o tym, ale to koniec.
Wybuchła płaczem i jedyne, co mogłem zrobić, to ją
przytulić. Pewnie po paru minutach sam uświadomię sobie, do czego doszło. Na
razie nie czułem nic, bo za dużo uczuć próbowało dać o sobie znać. Gdybyśmy
wcześniej rozgryźli sztuczkę Whitney, on wygrałby walkę z Whiplashem. Na pewno
tak skończyłaby się potyczka z największym nemezis. A teraz? Teraz nie ma nic.
Koniec.
--***---
Dziękuję Karolinie aka Sadystka za zainspirowanie, danie pomysłu na ten dramat. Oj! Takich tortur Tony jeszcze nie miał. Zerwanie z Pep, kłótnia z Rhodey'm, zła funkcjonująca zbroja i do tego niedbanie o zdrowie. Jutro widzimy się z projektem, a tak dobranoc. ;)
Superek, proszę o więcej...
OdpowiedzUsuńA ja myślałam, że będziesz się gniewać :D No nic. Dziękuję za miłe odebranie.
Usuń