Wszyscy mamy problemy.
Rhodey: Tony?
Lecz nie każdy o nich mówi.
Rhodey: No dalej, chłopie. Kolacja stygnie.
(wchodzi po schodach)
Chcemy ich unikać.
Rhodey: Taki jesteś? No dobra, więc wchodzę.
(otwiera drzwi)
Wszyscy mamy problemy.
Rhodey: Mama zrobiła twoje ulubione tosty. Zjesz?
Tylko, że…
Rhodey: Tony?
(podchodzi do łóżka)
Nie da się sprostać im wszystkim.
(szturcha Tony’ego)
Rhodey: Tony, obudź się.
Czasem potrzebna jest pomoc.
Rhodey: Mamo, dzwoń po pogotowie!
(nadal potrząsa jego ramionami)
Rhodey: Błagam cię, Tony. Obudź się. Obudź się!
Dwie godziny wcześniej.
Tony, Rhodey i Pepper siedzą na dachu Akademii. Geniusz
rozmawia z rudą, zaś histeryk kuje do testu z chemii.
Pepper: To jakie na dziś plany, geniuszu?
Tony: Nie wiem. Ty mi powiedz.
Pepper: Hmm… O ile nie będzie potrzebny blaszak, jestem
tylko twoja.
Tony: Och! Pepper.
Przytula ją czule i nie ma zamiaru jej uwolnić. W końcu
oddałby za nią swoje życie.
Tony: Umiesz na dzisiaj?
Pepper: Coś tam pamiętam, ale przed lekcją jeszcze zajrzę do
notatek. A ty?
Tony: Hahaha! Nie rozśmieszaj mnie, Pep. Jestem ścisłowiec,
więc dla mnie, to pryszcz.
Rhodey: No to mi powiedz, jaki jest skład…
Nie dosłyszał, gdyż zagłuszył go dzwonek. Jednak domyślał
się, że pytanie miało być bardzo trudne i niezbyt oczywiste do szybkiej
odpowiedzi. Zeszli na dół po schodach, kierując się do sali chemicznej. Tam
usiedli na swoje miejsca, czekając na rozpoczęcie sprawdzianu. Rudzielec zerkał
przez chwilę do zeszytu, żeby poukładać najważniejsze wiadomości w głowie,
miłośnik humanistycznych przedmiotów jedynie zerknął kilka razy na wzory,
natomiast klasowy Einstein tylko uśmiechał się pod nosem.
Pepper: Kiedyś mu przywalę za to.
Rhodey: Przecież nie robi nic złego.
Pepper: Taa… Nienawidzę, jak się mądrzy. To nie fair!
Powinien być, jak reszta, a nie zgrywać takiego gościa, co pozjadał wszystkie
rozumy.
Rhodey: On taki już jest. Nic nie poradzisz na wrodzony
intelekt do takich działów.
Pepper: Ech! Niestety.
Lekko posmutniała. To trwało moment, gdyż profesor wręczył
każdemu uczniowi arkusz zadań. Dziewczyna chwyciła się za głowę.
Pepper: No to już po mnie. Żegnaj, telefonie.
Walnęła łepetyną o ławkę przez załamanie na widok pierwszego
pytania. Chłopak z implantem chciał ją pocieszyć. Szepnął kilka słów do niej.
Tony: Pep, nie martw się. Będzie dobrze.
Pepper: Dzięki, ale byłoby lepiej, jakbym znała odpowiedzi.
Tony: Nie pomogę. Każdy ma inną grupę. Szacując ilość
możliwych innych plansz odpowiedzi wynosi sześć.
Pepper: Mam grupę F.
Tony: Czyli się zgadza… Poradzisz sobie. Wierzę w ciebie.
Uśmiechnął się skrycie, że jedynie ona widziała ten wyraz
twarzy. Nawet Rhodey skupiał się przy zapisywaniu odpowiednich wyników oraz
obliczeń. O dziwo szybko przebrnął przez zadania, dochodząc do tych z
rozszerzoną treścią.
Gdy czas minął na pracę pisemną, mogli rozluźnić się i
odstresować. Nauczyciel pozwolił na przerwę i reszta lekcji była bez omawianego
materiału. Wszyscy chwycili za komórki lub książki, zajmując się sobą. To
znaczy tylko największy maniak historii miał w rękach książkę o takiej, a nie
innej tematyce. Co jakiś czas był wołany jakiś nastolatek, żeby otrzymać ocenę.
Szybko przyszła kolej na gadułę.
Nauczyciel: Panno Potts, pani oceny coraz bardziej spadają.
Myślałem, że ten test poprawi jakość ocen. Niestety, lecz jest dwójka.
Pepper: Czy to jakiś żart?! Przecież uczyłam się! Kułam
całymi dniami, nocami, chociaż wolałam wtedy robić coś innego, ale proszę mi
dać czwórkę, bo naprawdę umiem to, co trzeba było na tym egzaminie.
Zestresowałam się i tyle. Czy nie da się nic zrobić?
Nauczyciel: Hmm… Proszę rozwiązać to zadanie.
Wypisał na tablicy działanie, na które znała schemat
rozwiązania. Trochę główkowała nad nim, lecz niezbyt długo. Zapisała wynik.
Nauczyciel: Bardzo dobrze. Masz trójkę.
Pepper: Jest! Dziękuję, dziękuję, dziękuję!
Nauczyciel: No już tak się proszę nie cieszyć. Następnym
razem nie będzie drugiej szansy.
Pepper: Wiem, ale dziękuję.
Uradowana powróciła do przyjaciół. Potem został wezwany
czarnoskóry. Odłożył książkę na ławkę i podszedł do profesora.
Nauczyciel: Trójka.
Rhodey: Dziękuję, profesorze.
Nauczyciel: Nie chce pan starać się o lepszą?
Rhodey: Ważne, że zdałem.
Nauczyciel: W porządku… Pan Stark!
Zawołał geniusza, co spodziewał się dobrych wieści. Szóstka
albo piątka należała mu się. Nie spodziewał się innej oceny.
Tony: I jak? Będzie szóstka?
Nauczyciel: Panie Stark, czy pan uczył się do tego testu?
Tony: Nie musiałem. Zawsze zdaję bez wkuwania materiału. Zna
mnie pan już tyle lat. Nie potrzebuję długo siedzieć przy podręcznikach.
Nauczyciel: Będzie czwórka.
Tony: Tak słabo?
Nauczyciel: Na wyższą nie liczyłbym.
Niebieskooki z lekkim rozczarowaniem wyszedł z klasy.
Powędrował do łazienki, gdzie spojrzał w lustro.
Tony: Co się ze mną stało?
Obecnie.
Pani Rhodes natychmiast wparowała do pokoju zaniepokojona
krzykami syna.
Roberta: Czemu krzyczysz? Co się stało?
Rhodey: Nie mogę go wybudzić! Trzeba zadzwonić po karetkę!
Rhodey: Spokojnie, Rhodey. Połóż go na podłodze ostrożnie, a
ja już dzwonię.
Wybrała numer ratunkowy. Powiedziała najważniejsze
szczegóły.
Roberta: Za ile będzie pogotowie? Godzina?! Pani sobie
żartuje! On może umrzeć! Co? Nie wiem, czy coś brał.
Po zakończeniu rozmowy z dyspozytorką stacji ratunkowej,
zaczęła przeszukiwać pokój w celu znalezienia środków odurzających, leków lub
czegoś innego.
Rhodey: Co powiedzieli?
Roberta: Tak, jak słyszałeś. Za godzinę mają być.
Rhodey: Tak długo mamy czekać?
Roberta: Wiem, ale nie mamy innego wyboru… Co z nim?
Rhodey: Oddycha, ale implant szwankuje.
Roberta: To znaczy?
Rhodey: Popatrz.
Wskazał na mechanizm, co ledwo się świecił. Migotał bardzo
powoli, co nie oznaczało nic dobrego.
Godzinę wcześniej.
Tony wrócił z łazienki. Ukrywał swój podły nastrój, jak tylko
mógł. Założył taką wewnętrzną maskę, ukrywając prawdziwe uczucia. Udawał, że
wszystko grało. Na szczęście nie musiał już siedzieć w szkole, bo lekcje się
skończyły. Razem z przyjaciółmi poszedł do zbrojowni. Wiedział, że obowiązków
bohatera nie mógł unikać.
Kiedy znaleźli się na miejscu, on nadal milczał. Nie odezwał
się ani jednym słowem, co rudą wręcz denerwowało.
Pepper: I jak wam poszedł test? Mnie prawie oblał, a was?
Rhodey: Czwórka, więc jest dobrze… Tony, kolejna szóstka do
kolekcji?
Tony: Nie tym razem.
Rhodey: Piątka też jest dobra.
Tony: Masz rację.
Podszedł do stołu roboczego, skąd wziął narzędzia. Zaczął
pracować nad zbroją. Pepper zabrała mu z rąk zabawki wynalazcy. Od razu się
wściekł.
Tony: Zostaw to! Muszę pracować!
Pepper: Tony…
Rhodey: Chłopie, co w ciebie wstąpiło?
Tony: Już nic.
Odparł chłodno i wyszedł.
Pepper: Co go ugryzło?
Rhodey: Nie wiem, ale może coś się stało w szkole.
Pepper: On i szkoła? No nie wiem, Rhodey.
Rhodey: Nie zawsze można liczyć na sukces. Bywają różne
rezultaty.
Pepper: I co? Ma przejmować się głupim testem z chemii?
Rhodey: Pogadam z nim.
Pepper: Pójdę z tobą.
Rhodey: Nie musisz. Poradzę sobie.
Pepper: Jak wolisz, ale powiedz, żeby do mnie zadzwonił.
Rhodey: Spoko. Powiem mu.
Pepper: To do jutra.
Pożegnali się, idąc w swoje strony. Zapach tostów
przyciągnął syna Roberty do kuchni. Przez chwilę zapomniał o rozmowie z
przyjacielem.
Roberta: Jak tam w szkole?
Rhodey: W porządku. To znaczy, u mnie jest okej. Nie wiem,
co z Tony’m.
Roberta: Zrobiłam tosty. Na pewno się skusi. Rozweselą go
tak, jak zawsze.
Rhodey: Mam nadzieję.
Obecnie.
Serce nadal biło zbyt wolno, a implant nie potrafił wysyłać
odpowiedniego impulsu. Czekali długo na lekarza. Do tego czasu próbowali
zapanować nad sytuacją. Chorego przykryli kocem, układając w pozycji w
bezpiecznej. Wciąż nie mieli pojęcia, jak do tego doszło. Jednak Rhodey znalazł
puste pudełko za łóżkiem. Pokazał je prawniczce.
Roberta: Pudełko po lekach… nasennych? Dlaczego to zrobił?
Chciał się zabić?
Rhodey: Ja też tego nie rozumiem. Mam nadzieję, że nie umrze
i uratują go. Nie wybaczę sobie, że byłem tak ślepy i nic nie zauważyłem.
Przecież widziałem, że jak wrócił ze szkoły, był inny. Jak mogłem nic nie
zrobić? Co ze mnie za przyjaciel?
Roberta: Nie dołuj się, synku. Wszystko będzie dobrze.
Godzinę później, przyjechała wyczekiwana pomoc. Lekarz wraz
z dwoma sanitariuszami weszli przez furtkę. Zadzwonili do drzwi. Kobieta szybko
zbiegła, żeby im otworzyć. Pokierowała ich na miejsce wciąż zmartwiona stanem
Tony’ego. Pokazała doktorowi znalezisko w celu pomocy w diagnozie.
Lekarz: Nie jest dobrze. Taka duża dawka leków może
spowodować śmierć. Według odczytów, musiał je połknąć godzinę temu.
Roberta: Czy można coś zrobić?
Lekarz: Musi, jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Tam
ocenimy szczegółowo stan zdrowia.
Roberta: A dr Yinsen jest na dyżurze?
Lekarz: Powinien być. Jeśli jakoś może pomóc, to nie traćmy
czasu.
Roberta: Mogę jechać z wami?
Lekarz: Tak.
Rhodey: A ja?
Roberta: Nie zostawię go samego.
Lekarz: Hmm… To wbrew zasadom, ale zgoda.
Przenieśli pacjenta na nosze, znosząc ostrożnie po schodach.
Natychmiast wsiedli do karetki, jadąc na sygnale. Rhodey nerwowo wstukiwał
litery, wysyłając wiadomość do rudzielca.
Rhodey: Powinna wiedzieć.
Roberta: Zgadzam się. Bardzo blisko się trzymają.
Lekarz: Puls w miarę równy, oddech w porządku, a…
Przepraszam, co to jest za urządzenie?
Roberta: To implant, który ma za zadanie pobudzać serce do
działania.
Lekarz: Nie działa prawidłowo.
Roberta: Skąd pan wie?
Lekarz: To zachowuje się, jak każda zaprogramowana maszyna.
Teraz nie spełnia swojego działania. Ledwo pracuje.
Roberta: Już gorzej chyba być nie może.
Lekarz: Proszę się nie martwić. Trzeba być dobrej myśli.
Uspokajał, lecz niewiele dawały te słowa. Bardziej dawały
powód na zwątpienie w nadzieję.
Kiedy pojawili się w placówce medycznej, zabrali nastolatka
do zabiegówki. Tam zrobili płukanie żołądka, a następnie przenieśli na
obserwację. Dr Yinsen został poinformowany o całej sytuacji i starał się jakoś
naprawić ledwo działający mechanizm.
Lekarz: Podaliśmy odpowiedni leki, ale nadal nie reaguje.
Dr Yinsen: Wszystko z winy implantu. Nie działa, więc organ
nie będzie posłuszny do prawidłowego funkcjonowania.
Lekarz: Jaki masz pomysł?
Dr Yinsen: Operacja.
Lekarz: Nie widzę do tego powodów. Nie ma…
Dr Yinsen: A właśnie, że jest zagrożenie życia! Trzeba coś
zrobić, bo inaczej cały organizm się zbuntuje i będzie po chłopaku. Wiele
przeszedł i zapewniam, że to jedyne rozwiązanie.
Lekarz chwycił za słuchawkę z telefonu od ściany, wybierając
odpowiedni numer.
Lekarz: Przygotujcie salę operacyjną.
Starszy mężczyzna łagodnie uśmiechnął się. Zabrali chorego
na blok. Rhodey wraz z matką gwałtownie wstali na widok lekarzy. Do tego
wbiegła przerażona Pepper.
Pepper: Co się dzieje? Dostałam wiadomość.
Rhodey: Pepper…
Pepper: O nie! Tony! Błagam! Tylko nie to! Nie umieraj!
Dr Yinsen: Dzieciaki, spokojnie. Nikt nie umiera. Postaram
się, aby wasz przyjaciel do was wrócił.
Pepper: Słowo?
Dr Yinsen: Obiecać nic nie mogę.
I to były ostatnie słowa, zanim drzwi sali zamknęły się na
dobre. Cała trójka siedziała przed blokiem, próbując odgonić złe myśli.
Rudowłosa nie była w stanie siedzieć. Kręciła się, mówiąc bardzo szybko.
Pepper: Jak to tego doszło? Przecież wszystko było dobrze, a
tu coś takiego? Rhodey, odpowiadaj, bo cię zastrzelę i nie będzie już tak miło!
Rhodey: Pepper, ja również nie pojmuję tego, dlaczego
połknął te cholerne tabletki.
Pepper: Co zrobił?!
Roberta: Ej! Głęboki wdech i wydech. Lepiej? A teraz
posłuchajcie. Stres nic wam nie da, a jedynie zaszkodzi. Pomyślcie na
spokojnie, dobrze?
Pepper: Chciał się zabić. Ja… Ja nie wierzę.
Roberta: Chciał, a lekarze w tej chwili próbują go uratować.
Rhodey: Gdybym znalazł Tony’ego na czas…
Roberta: Rhodey, już ci tyle razy tłumaczyłam. Obwinianie
siebie nic nie daje. Po prostu pozostało nam czekać.
Pepper: Czekać? Ja tu zwariuję!
Rhodey: Pepper?
Pepper: Nie chcę … Nie chcę tu być.
Chłopak przytulił roztrzęsioną, aż ta uroniła kilka łez.
Potem ta wybuchła płaczem, aż kolana się pod nią ugięły. Ciągle ją trzymał i
starał się pomóc, jak mógł.
Rhodey: Musimy być silni. On chciałby tego od nas.
Roberta: Rhodey ma rację. Nie załamujcie się. Pozytywne
myślenie przede wszystkim.
Nagle otworzyły się drzwi sali operacyjnej. Od razu
zaczepili lekarzy, którzy nie wyszli z Tony’m. Bali się, co mogą usłyszeć.
Dr Yinsen: Pomimo zastąpienia wadliwego mechanizmu, nie
udało nam się go uratować. Przykro mi.
Rhodey, Pepper: CO?!
Dr Yinsen: Naprawdę robiłem, co w mojej mocy, ale… Może
gdyby nie połknąłby tylu tabletek, szanse na ocalenie byłyby większe.
Pepper: Operowany był kwadrans i tylko tyle ma nam pan do
powiedzenia?! To kłamstwa! On żyje! Wiem o tym!
Dr Yinsen: Podam ci coś na uspokojenie, bo też będziesz
przykuta do łóżka.
Pepper: On żyje! On musi żyć!
Dr Yinsen: Uspokój się. Zrobiłem, co się dało, ale serce nie
reagowało na nic.
Więcej nic nie mówił, lecz zabrał rudowłosą do pokoju
lekarskiego. Tam podał jej leki na uspokojenie, które połknęła, popijając wodą.
Pepper: Naprawdę nie żyje?
Dr Yinsen: Niestety. Musisz mi uwierzyć.
Pepper: Mogłam go zatrzymać. Mogłam, a ja nic nie zrobiłam.
Dr Yinsen: Nie płacz. Wiem, jakie to trudne. Czasami nie da
się uratować wszystkich.
To smutna historia z morałem na końcu. Wszyscy mamy problemy
i nie każdy nim sprosta. Jak silny by był, ból go dosięga na tyle mocno, że
ciężko jest wstać i podnieść się.
Jest to chyba najdłuższy dramat ze wszystkich. Chyba, że był dłuższy kiedyś. Wstawiam go po maturze, bo chciałam jakoś wrócić do pisania. Jednak ta historia powstała 30 kwietnia, czyli szybciej wena dopisywała. Co jakiś czas będą się pojawiać one shoty, specjały, a projekt z odcinkami nadal nie jest ukończony. Zobaczymy, co się zrobi.
PS: Zapraszam na odwiedzenie blogów z mojej czytelni. Niektórzy jeszcze blogują, a inni dopiero zaczynają.