**Pepper**
Przeniosłam Tony'ego do specjalnego pomieszczenia, gdzie zwykle leczyliśmy swoje rany. Tym razem przyda się do małej "zabawy". Skoro miałam moce po Strażniku, mogłam wykorzystać je, by ożywić męża. Przyłożyłam dłonie blisko mechanizmu, przenosząc swoją energię życiową, która rozeszła się po jego ciele. Czułam utratę sił, lecz chciałam mu pomóc. Nie poddawałam się, wykorzystując całą moc.
Nagle zauważyłam, że implant zaczął mocniej migotać. Nie wiedziałem, co się dzieje.
Pepper: JARVIS, co to ma znaczyć?
[[Stan uległ poprawie, lecz pikadełko nadal wymaga naprawy]]
Pepper: To... dobrze
[[Wszelkie parametry są w normie, a pani zalecam odpoczynek]]
Pepper: Zrobię... Zrobię to, jeśli... wszystko będzie... dobrze
[[Jak powiedziałem, wszelkie parametry są w normie. Wkrótce odzyska przytomność]]
Wierzyłem ocenie AI, lecz martwiłam się o niego. Przynajmniej uniknął kolejnej operacji. Musiałam uderzyć w kimę. Bezwładnie upadłam, tracąc czucie w nogach.
~*Godzinę później*~
**Tony**
Obudziłem się na stole w pomieszczeniu medycznym. Na podłodze zauważyłem Pep, która nie ruszała się. Nie bardzo pamiętałem, co się stało. Było jakieś światło i tyle. Chciałem wstać, lecz ból w plecach oraz klatce piersiowej mnie zatrzymał. Usiłowałem jakoś zobaczyć, czy ruda zemdlała, a może zasnęła. Poprosiłem JARVISA o skan medyczny.
Kiedy miałem usłyszeć wynik analizy, otrzymałem wiadomość od Rhodey'go.
Za pół godziny będzie pogrzeb. Będziesz?
Szybko odpisałem, że na pewno się pojawię. W końcu David też mnie wychował po śmierci ojca. Zresztą, chciałem wesprzeć brata w tak trudnej chwili. Zebrałem w sobie resztki sił, siadając, a następnie powoli doprowadzałem ciało do wyprostowanej pozycji. Musiałem chwycić za krzesło, by nie upaść. Podniosłem ostrożnie moją księżniczkę, kładąc na kanapie. Przy okazji rozglądałem się, poszukując Marii. Akurat bawiła się narzędziami. Niegrzeczna. Chwyciłem małą i położyłem obok Pepper. Musiałem pojawić się na uroczystości. To sprawa rodzinna. Ubrałem czarny garnitur, wychodząc z bazy.
~*Pół godziny później*~
**Ivy**
Miałam lekką tremę. Po Robercie nie było widać stresu, a też przygotowywała specjalną mowę. Kilka osób zebrało się przed grobem. Wszyscy ubrani na czarno. Obok męża dostrzegłam Tony'ego. Był bez Pepper. Myślałam, że też się pojawi. No nic. Pora zacząć.
Ivy: Zebraliśmy się w tym smutnym dniu, żegnając Davida Rhodesa. Powinnam powiedzieć kilka słów o zmarłym. Na pewno był bohaterem. Każdy nim jest. Może bez specjalnych mocy, ale ratował ludzi, służąc kraju w walce o pokój i wolność dla zniewolonych krajów. Ten człowiek zasługuje na pamięć. Najbardziej ucierpiała żona oraz jego syn, lecz starają się być silni. Właśnie po nim mają tę chęć walki... Pan Rhodes zginął dzielnie, broniąc swych towarzyszy. Nie wahał się ani przez chwilę, żeby walczyć do końca. Nigdy nie poddał się, więc bierzmy z niego przykład. Nie bójmy się porażki, czy własnych lęków. Podążajmy właściwą drogą... Jego drogą. Niech Bóg ma go w swojej opiece. Dziękuję
Zeszłam oddając głos Robercie. Na pewno powie więcej, ale liczył się fakt, że wspieraliśmy się nawzajem.
Roberta: Ivy powiedziała wiele miłych słów o moim zmarłym mężu. Bardzo jej za to dziękuję. Nie myliła się, nazywając nas wszystkich bohaterami. Wystarczy zrobić niewielki uczynek lub po prostu szanować ludzkie życie. Chronić je oraz pielęgnować... Davida poznałam jako osobę żartobliwą, towarzyską i pełną energii. Nie mógł usiedzieć w miejscu. Ceniłam go za bycie kochającym mężem, który troszczył się o swoją rodzinę. Gdy był na misji, dopytywał się, czy czegoś potrzebujemy. Nie byłoby dnia, gdyby odmówił komuś pomocy, więc dla mnie bez zawodu pilota pokazywał swoje bohaterstwo w zwykły sposób. Pomógł dorosnąć Rhodey'mu oraz zatroszczył się o Tony'ego po śmierci Howarda. David potrafił rozbawić do łez, lecz... on nie zawsze się śmiał. Niektóre misje go przerastały, dlatego ten lot był dla niego ostatnim. Niech spoczywa w pokoju
Po skończonej przemowie, każdy położył kwiaty na grobie. Przytuliłam ukochanego, by wypłakał się. Nie powinien wstydzić się łez. Przyjaciel próbował go jakoś pocieszyć, a sam nie wiedział, co powiedzieć.
Tony: Świetne przemówienie, Ivy. Naprawdę dobra robota
Ivy: Pierwszy raz mówiłam taką przemowę. Wiem, jak to jest stracić kogoś przez wojnę. Stąd nie musiałam dużo kombinować. Moje słowa płynęły prosto z serca
Rhodey: Ja o tym wiedziałem... Wiedziałem od razu
Tony: Rhodey, dasz radę. Jakoś to zniesiesz. Na początku będzie ciężko, ale nie jesteś sam
**Tony**
Nie byłem dobry w pocieszaniu. Jednak chciałem porozmawiać z Robertą. Musiałem dowiedzieć się o okolicznościach zdarzenia. To nie mógł być przypadek. Co zaszło w samolocie? Czy ktoś w niego strzelił? Podszedłem na spokojnie. Chyba znała moje zamiary.
---**---
Notki z kolejnej fazy będą ulegać opóźnieniu. Przez zamieszanie z remontem nie byłam w stanie przepisywać na bieżąco. Wybaczcie.
---**---
Notki z kolejnej fazy będą ulegać opóźnieniu. Przez zamieszanie z remontem nie byłam w stanie przepisywać na bieżąco. Wybaczcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi