**Tony**
Nie rozumiałem słów Rhodey'go. Co takiego się stało, że musi szybko wracać? Nie była to rozmowa na telefon. Martwiłem się, dlatego chciałem spotkać się z nim od razu po wyjściu ze szpitala. Dość krótko rozmawialiśmy, bo potrzebował zająć się Dianą.
Kiedy odłączyłem się od maszyn, poszedłem odwiedzić Pep. Fakt, że z chodzeniem miałem problem, ale nie poddawałem się. Podpierałem rękami o ściany, by nie upaść. Zdołałem zauważyć oddział, gdzie mogła być moja ruda. Skręciłem w tamten korytarz. Napotkałem na swojej drodze Robertę.
Roberta: A ty powinieneś leżeć w łóżku. Tony, wracaj do sali
Tony: Chcę zobaczyć się z Pepper
Roberta: Powiedziałam, że ci powiem, co z nią
Tony: No i?
Roberta: Jest zdrowa, a twoja córka również
Tony: Córka? Mam córkę?
Roberta: Powinieneś się cieszyć
Tony: I cieszę
Roberta: Hmm... Wątpię, ale nieważne... Dała imię po twojej matce
Tony: Maria
Roberta: Jak wrócisz do zdrowia, będziemy musieli szczerze porozmawiać
Tony: O co chodzi?
Roberta: To ważne
Tony: Bo Rhodey wraca?
Roberta: Nie w tym rzecz... Niebawem dowiesz się wszystkiego
Tony: Nic mi nie mówicie! Co jest grane?!
Roberta: Tony, uspokój się
Tony: Mów... Co się wydarzyło?
Roberta: Powiem ci później, dobrze? Gdybyś chciał zobaczyć żonę, to na krótko, bo lekarz będzie zwalał winę na mnie za twoją ucieczkę
Tony: No dobra... Pogadamy innym razem
Wskazała na salę i poszła w stronę chirurgii. Ostrożnie zapukałem, uprzedzając o swoim przyjściu. Zezwoliła, lecz miała zamiar krzyczeć. Dlaczego? Bo ignorowałem zalecenia. Usiadłem obok łóżka, przyglądając się mej ukochanej oraz dziecku. Nasza kruszynka bardzo szybko urosła. Wyglądała na dwuletnie dziecko. Geny Makluan?
Pepper: Powinnam cię opieprzyć, bo znowu nikogo nie słuchasz i robisz, co ci się podoba, a potem dziwisz się, jak źle jest z tobą. Tony, wróć do sali
Tony: Chciałem się z tobą zobaczyć, Pep. Bałem się o ciebie i małą
Pepper: A ja przeżywałam ten strach przez to, że Duch prawie cię zabił
Tony: I spróbuje znowu
Pepper: Jego już nie ma. Umarł
Tony: Co?!
Pepper: Zabiłam go... Masz z tym problem?
Tony: Ej! Jak ty...
Pepper: Po prostu złamałam mu żebra
Tony: Znowu masz moce Makluan?
Pepper: Na to wygląda... Jak się czujesz?
Tony: Dobrze i chcę dziś opuścić szpital
Pepper: Nie pozwolą
Tony: Pepper, Whiplash jest ciągle na wolności, więc może nam zagrażać, a szczególnie nowej rodzinie Rhodey'go, bo mieszkają na jego terytorium
Pepper: Oj! Sam tam postawił dom. Mogłeś brata ostrzec
Tony: Ten wariat dawno się nie pojawiał. Nikt nie przypuszczał, że... wróci
Pepper: Tony?
Tony: Spokojnie... Chyba faktycznie... muszę wracać... ale najpierw... chcę ją wziąć na ręce
Pepper: Chwilkę, dobrze?
Kiwnąłem głową, a ona podała mi maleństwo. Gdy tak się jej przyglądałem, przypominała moją zmarłą mamę. Poczułem, jak do oczu cisnęły się łzy, lecz nie uwolniłem ich.
~*Sześć godzin później*~
**Natasha**
Wynajęliśmy łódź, płynąc daleko od miasta. Tam, gdzie nikt nie odważy się wędkować, czy szukać skarbów. Clint trochę wahał się decyzji, jaką mieliśmy do podjęcia. Wyjęliśmy swoje odznaki razem z bronią. Na wszelki wypadek pozostawiliśmy jeden pistolet.
Natasha: Gotowy zacząć nowe życie?
Clint: Tak... Jestem
Natasha: Clint, jeśli chcemy założyć rodzinę, musimy porzucić SHIELD
Clint: Wiem o tym, ale...
Natasha: Co?
Clint: Jakoś nie chcę teraz myśleć o dzieciach, lecz od agencji pragnę się uwolnić
Natasha: Ech! Ostatni raz pomyśl, bo nie będzie odwrotu
Clint: Rzućmy to w cholerę
Natasha: Na trzy
Clint: Raz...
Natasha: Dwa...
Clint, Natasha: TRZY!
Rzuciliśmy wszystko, co było związane ze szpiegostwem. Powoli podpłynęliśmy do portu. Widziałam, jak mąż nad czym intensywnie myślał. Żałował, do czego się posunęliśmy?
**Rhodey**
Byliśmy na pokładzie samolotu, który leciał do Nowego Jorku. Ivy nadal próbowała mnie przekonać do zmiany decyzji. Chyba dłużej nie mogłem ukrywać, skąd taka myśl, by wrócić do domu. Postanowiłem wyjawić prawdę podczas lotu. Diana akurat spała, więc mieliśmy spokój.
Ivy: Naprawdę nie mogliśmy być dłużej? Rhodey, mało pozwiedzaliśmy, a zdjęć też mamy niewiele... Powiesz mi, co się stało?
Rhodey: Ech! Miałem z tobą spędzić cudowny miesiąc miodowy, ale sprawy z tatą je zmieniły
Ivy: Co dokładnie? Jest chory, czy przedłużyła się misja?
Rhodey: Podobno miał atak paniki i stracił panowanie nad samolotem... Rozbił się
Ivy: Odwiedzisz go w szpitalu?
Rhodey: Chciałbym, choć on... On odszedł
Ivy: Kochanie, tak mi przykro
Z bezsilności uroniłem łzy, wtulając się w ramię żony. Cieszyłem się, że była przy mnie. Tony raczej nie wiedział jeszcze, dlaczego tak szybko zdecydowałem się na powrót. Sam miał problemy, a jeszcze urodziła mu się córeczka. Miałem nadzieję, że szybko się spotkamy, zaś lot obejdzie się bez awarii. Jednak nigdy nie można liczyć na samo szczęście. Czasem trzeba uwierzyć w cud.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi