Duch nie zwracał uwagi na krzyk swojej córki. Czy tylko ja ją słyszałem? W ostatniej chwili wyślizgnąłem się spod jego kolana i wstałem. Jednak nie ustałem zbyt długo, bo znowu się na mnie rzucił z pięściami.
Matt: Czemu... to... robisz? Przecież... jej nie... skrzywdziłem
Duch: Powiedziałem, że masz się trzymać od niej z daleka. Wiedziałem o fikcyjnym meczu. Zdradziła ją droga, bo poszła w przeciwną stronę. I jak się okazuje, napotykam ciebie. Przypadek?
Katrine: Znowu mnie śledziłeś?! Jak mogłeś?! Masz go puścić wolno! Słyszysz?!
Matt: Proszę... przestań
Duch: Obiecaj na swoje życie, że przestaniesz zadręczać moją córkę. Zrozumiano?
Matt: Ale... ja
Duch: Żadnych "ale'!
Katrine: Tato, zostaw Matta w spokoju!
Duch: Przykro mi, ale musi otrzymać karę
Po raz kolejny zostałem uderzony w twarz, że krew ciekła z nosa. Nie wiedziałem, do czego się jeszcze posunie. Nawet z genami Makluan byłem bezradny.
Nagle poczułem, jak jego ręce zaciskają się na karku. Zaczął mnie dusić, aż nie potrafiłem oddychać. To był mocny ścisk, skoro po kilku sekundach straciłem przytomność.
**Katrine**
Nie zdołałam nic zrobić. Przeze mnie, mój ojciec był taki dla niego surowy. Pewnie, gdybym nie pozwoliła na pocałunek, nie potraktowałby Matta tak okrutnie. Sprawdziłam, czy oddycha. Ledwie, ale żył.
Katrine: Co ty chciałeś zrobić? Ty go prawie zabiłeś!
Duch: Chciałem jedynie smarkacza nastraszyć
Katrine: Jeśli masz kogoś karać, to mnie
Duch: Katrine...
Katrine: Nie chcę, żebyś mu robił krzywdę. Daj mi jakąś karę, ale daj mu już spokój
Mówiłam to ze łzami w oczach, lecz na poważnie. Wolałabym sama być "nastraszona" przez niego w ten sam lub gorszy sposób. Ojciec zniknął, jak duch i zostałam sama z chłopakiem. Ciągle oddychał. Myślałam, by go zabrać go szpitala, ale widziałam, że lekko otworzył oczy.
Matt: Katty...
Katrine: Przepraszam... Przepraszam, że przeze mnie cierpiałeś. Wybaczysz mi?
Matt: Nie... żałuję... że... cię... spotkałem
Katrine: Powinnam cię zabrać do szpitala. Wyglądasz okropnie. Prawie cię zabił, a ja jedynie na to patrzyłam. Mogłam wyjąć nóż, ale...
Matt: Dom
Katrine: Słucham?
Matt: Zabierz... mnie... do domu
Katrine: Mam nadzieję, że jesteś lekki
Matt: Trochę... ważę
Katrine: Trzymaj się
Ostrożnie go chwyciłam z chodnika, biorąc na ręce. Musiałam, jak najszybciej go zabrać do jego domu, bo zrobiło się na tyle ciemno i ktoś może na nas wyskoczyć. Jednak teraz nam szczęście dopisywało. Trafiliśmy bezpiecznie... Niekoniecznie. Jakiś wariat się kręcił z biczami na pile tarczowej, a jakiś blaszak próbował z nim walczyć.
Katrine: Matt, nie zasypiaj. Już jesteśmy na miejscu
Matt: Whiplash
Katrine: Kto?
Matt: Kłopoty... Wejdź... do... tego domu... Ach! Tu... mieszka... moja... mama
Katrine: No dobrze... Matt, słyszysz mnie? Matt!
Cholera. Znowu stracił przytomność. Zdołałam go zabrać, gdzie mi wskazał drogę. Dobrze, że ten wariat nas nie zauważył. Gdy weszłam z nim do mieszkania, jakaś kobieta w czarnych włosach od razu zaprowadziła mnie do salonu, gdzie położyłam poszkodowanego. Bałam się, że z nim było bardzo źle.
**Rhodey**
Nie byłem w stanie określić, jak długo jeszcze zbroja wytrzyma, ale Pepper była coraz bliżej domu mamy. Musiałem jeszcze odwrócić jego uwagę na kolejne kilka minut. Wystrzeliłem pocisk sporego kalibru, aż wylądował na ziemi.
Rhodey: Lepiej się stąd wynoś, Whiplash! Iron Mana tu nie znajdziesz!
Biczownik na chwilę się zatrzymał. Chyba odbierał jakąś wiadomość od swojego szefa. Czekałem na jego kolejny ruch, mierząc z rękawic.
Whiplash: Tym razem ci daruję, War Machine. Skoro Iron Mana nie ma, nic tu po mnie
Naprawdę? Jeden komunikat i już odleciał dobrowolnie? Przynajmniej są bezpieczne. Kiedy wróciłem do bazy, zauważyłem, jak płonie jedna część fabryki. Szybko odkręciłem zawór, gasząc pożar. Ogień jedynie objął tę część, gdzie było wejście do zbrojowni. Nic nie ucierpiało.
Rhodey: FRIDAY, przeskanuj cały teren. Szukaj bomb, pułapek i Whiplasha
<<Teren czysty. Whiplash zniknął i nie pozostawił żadnej bomby>>
Rhodey: Na pewno?
<<Gdyby coś się znalazło, powiedziałabym, prawda?>>
Rhodey: No tak
<<Nie martw się. Już nic im nie grozi>>
Rhodey: A jeśli znowu wróci?
<<Wtedy będzie wiedział, z kim na do czynienia>>
Chyba faktycznie nie musiałem się martwić Whiplashem. Mogłem odłożyć zbroję i wrócić do domu.
**Katrine**
Z pomocą jego cioci opatrzyłam rany, które były najbardziej poważne. Wcześniej mówił coś o jakiejś mamie. Sprawdziłam, czy miał gorączkę. Czoło miał lekko rozpalone, ale niewykluczone, że wtedy musiał bredzić.
---**---
Hej. Jako, że wolne mi się przedłużyły przez rekolekcje, mam czas na dokończenie przepisywania fazy szóstej. To przedostatnia notka do tej finałowej. W sensie, że fazy, bo opo jeszcze się nie skończyło. Podjęłam wyzwanie na 365 notek. Czy się uda? Zobaczymy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi