**Rhodey**
Szturchnąłem lekko Lily, by ją obudzić. Jednak spała, jak zabita. Nie mogłem czekać, aż sama zareaguje, więc pobiegłem poszukać Pepper. Zapach z kuchni był na tyle wyczuwalny w powietrzu, że tam mogłem znaleźć rudą. I miałem rację. Robiła gofry.
Rhodey: Dobrze, że jesteś, Pepper. Gdzie Matt?
Pepper: Wyszedł... Czy coś się stało?
Rhodey: Musimy uciekać
Pepper: Czemu? Przecież...
Nagle usłyszałem odgłos wybuchu na terenie fabryki. Nie wiedziałem dokładnie, gdzie, ale byłem pewny, że to sprawka Whiplasha.
Rhodey: Dalej uważasz, że nic się nie dzieje? Musimy uciekać. Już!
Pepper: O nie! Lily!
Rhodey: Śpi mocno. Nie zdołałem jej obudzić. Weź ją, a ja rozprawię się z Whiplashem
Pepper: Co? Whiplash? Czego on chce?
Rhodey: Chyba ma niedokończone porachunki
Wskazałem jej skrót do zbrojowni, by szybciej ewakuować dziewczynę. Po kilku minutach, Pepper próbowała jakieś sposoby na obudzenie, ale nadal miała twardy sen. Poprosiłem, żeby skierowała się bocznym wyjściem na zewnątrz.
Gdy uzbroiłem się w pancerz, wyszedłem naprzeciw wroga. Wycelowałem wszystkim, co miałem.
Whiplash: Nie przyszedłem po ciebie, War Machine. Gdzie... jest... Iron Man?
Rhodey: Iron Man nie żyje! I teraz ja będę twoją zmorą... Nie pozwolę na ranienie jego bliskich
Whiplash: Nie wierzę ci. Kto śmiał mnie wyprzedzić?!
Rhodey: A tego ci nie zdradzę. Wynoś się stąd albo zostanie z ciepie kupa złomu!
Whiplash: Nie boję się ciebie
Rhodey: Chyba powinieneś
Wystrzeliłem w niego całą artylerię bez omijania pocisków największego kalibru. Musiałem go jakoś przegonić, żeby Pepper z Lily zyskały więcej czasu na ucieczkę. Dobrze, że mogą schronić się u mojej mamy. Whiplash ani trochę się nie przestraszył i zaczął atakować biczami. Oplótł cały pancerz, aż doszło do spięcia. Dzięki silnym rękom, rozerwałem jego broń na strzępy, wyrzucając go na ziemię.
Whiplash: Nieładnie tak psuć moje zabawki. Jednak tego nie zdołasz zniszczyć, blaszaku
Nie spodziewałem się ataku bomb. Trzy zdołałem odbić, ale czwarta mnie trafiła przy źródle zasilania. Zostałem odrzucony, wpadając na fabrykę.
<<Uwaga. Naruszono osłonę zbroi>>
Rhodey: Wiem... Poczułem
Wstałem, mierząc z rakiet w biczownika. Udało mi się zrzucić go z piły tarczowej, lecz ta walka nadal nie dobiegła końca. Gdy już chciałem strzelić z repulsorów. Whiplash zniżył się na dół, lecąc w kierunku... Pepper. Niedobrze. Musiałem jakoś zyskać na czasie.
**Katrine**
Tak miło z nim spędzałam czas. Śmialiśmy się, a kiedy na talerzu żadnego kawałku pizzy nie zostało, mogliśmy wypić colę do dna. Jednak zauważyłam, że była jedna szklanka. Chyba źle zamówiłam. I wtedy wypiliśmy w tym samym momencie, aż nasze spojrzenia na nowo się spotkały. Poczułam się nieswojo, że nie byłam w stanie ukryć rumieńców.
Matt: Ładnie się rumienisz
Katrine: Ech! Nie powinnam... Zresztą, już późno. Powinnam wrócić do domu
Matt: Ja chyba też
Katrine: A twoi rodzice... Przepraszam... Czy twoja mama nie ma nic przeciwko, że się spotykamy?
Matt: Nie, ale wolałaby, żebym tak nie ryzykował. Wie, do czego zdolny jest twój ojciec
Katrine: Niestety, ale rodziny się nie wybiera
Matt: To prawda. Ja na swoją nie narzekam. Teraz nie
Katrine: Miałeś jakieś kłopoty z ojcem? Przepraszam, że pytam, ale jestem... ciekawa
Matt: Przez niego mogłem stracić siostrę, bo zachowywała się tak samo bezmyślnie, jak on
Katrine: No dobra. Dzięki, że mogliśmy się spotkać. Miło było z tobą pogadać
Matt: I wzajemnie, Katty
Katrine: Teraz tak będziesz do mnie mówił?
Matt: A co? Nie podoba ci się?
Katrine: Jest świetne... Do zobaczenia w szkole
Uśmiechnęłam się, żegnając z nim. Jednak jeszcze nie odszedł. Cmoknął mnie w policzek, aż miałam wrażenie, że odfrunę. Motylki tańczyły w brzuchu, a na twarzy spaliłam buraka.
Katrine: Matty?
Matt: Tak?
Katrine: Bo ja... Ja chciałam... ci coś...
Nie zdołałam dokończyć, bo jego usta zetknęły się z moimi i doszło do pocałunku. Myślałam, że będę eksplodować, ale zdołałam opanować emocje. Pierwszy raz zostałam pocałowana przez chłopaka. Pierwszy raz.
**Matt**
Tak. Posunąłem się do tego. Widziałem, ze czuła to samo. Te rumieńce, uśmiech oraz wymyślone zdrobnienie. Wiedziałem, jak wiele ryzykuję, ale dla Katrine każda cena była warta. Gdy wybiła dwudziesta, rozeszliśmy się do domu. Byłem szczęśliwy, a wszelkie smutki z odejściem taty na chwilę odeszły w zapomnienie. Jednak pozostały zmartwienia, które wyszły z cienia. Mój instynkt bił na alarm. Zauważyłem Ducha. Ominąłem go, ale ten od razu mną rzucił o chodnik. Chciałem go jakoś odtrącić, lecz siła Makluan tu nie dała rady.
Matt: Co ty robisz?
Duch: Ostrzegałem cię. Łapy precz od mojej córki!
Kopnął w żebra, aż zaczął atakować po twarzy pięściami. Nie mogłem uciec. Jego kolano miażdżyło mi brzuch. Słyszałem czyjś hałas. To był krzyk Katrine.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi