Domowe przedszkole

~~Z okazji 200 scenariuszy. Dziękuję tym, którzy wytrwali i zapraszam na pewną komedię :)~~



Domowe przedszkole

Byłam świadkiem różnych dziwactw. Atak obcych z kosmosu na Ziemię, walki gigantów, obrabowanie cukierni przez sześciolatka, czy też seks małolaty ze starszym panem, by dostać cukierka. Naprawdę przez to, co się wydarzyło w tym roku, żałuję tego przyjazdu z Texasu do Nowego Jorku. Mogłam siedzieć na farmie i krowy doić. Mogłam darować sobie próbę życia w mieście. A czemu przyjechałam? Bo miałam dość tego, że nic się nie dzieje. Teraz wolałabym grać na ukulele, bujając się na krześle, niż myśleć nad tym, co się stało kilka dni temu. Chcecie wiedzieć? Tak bardzo ciągnie was ciekawość? To może lepiej uważajcie. Czasem może wam nie wyjść na dobre i jedynie zaprowadzi do piekła.

Tony, Rhodey i Pepper właśnie wracali z zakupów. Chyba coś kupili na urodziny tych maluchów, które miały skończyć sześć lat. Były balony, świeczki i tort. Wszystko, co chcieli na taką imprezę. Czułam jaki był gorąc na dworze, więc siedziałam na ławce przy fontannie, próbując się ochłodzić w cieniu. Gdy chciałam wypić w spokoju wodę, zauważyłam tę trójkę, jak zaczynają się pluskać wodą. Co za dzieci.

-Pepper, przestań. Już starczy- śmiał się, próbując chronić swoją czerwoną bluzkę przed kolejnymi chluśnięciami rudej

-Oj! Nie ma mowy. Nie odpuszczę ci tak łatwo- uśmiechnęła się złowieszczo, pluskając w przyjaciela

Ten również musiał jakoś zareagować, więc posunął się do wrzucenia jej do fontanny, aż niechcący chlapnął na książkę historyka. Było widać jego wściekłość, że sam chciał ich utopić. Stał po stronie Tony'ego, aż Pepper sama ich wrzuciła do wody. Cała trójka zaczęła się śmiać, patrząc, do czego doprowadziła niewinna zabawa. Wyszli z fontanny, a książka nie nadawała się już do czytania. Cała zmokła. Tak, jak oni. Rhodey się wkurzył, że stracił jedną ze swoich ulubionych lektur i wrócili do domu. Nic ciekawego się nie działo poza paplaniną dziewczyny, co nigdy nie umiała zamknąć jadaczki.

~*Następnego dnia*~

Pepper obudziła się w pokoju ze zmienionym ciałem. Jak to? Po prostu wyglądała inaczej. Na pięcioletnie dziecko. Tak samo wyglądała pozostała dwójka. Tony patrzył na swoje małe dłonie i próbował zrozumieć, skąd taka zmiana. Podejrzewał magię, choć w nią nie wierzył. Zawsze znajdzie się jakieś logiczne wytłumaczenie. Nawet takich niecodziennych zjawisk. Gdy zastanawiał się, co mogło być przyczyną, usłyszał stukanie obcasów. Okazało się, że do domu wróciła Roberta. Wszyscy zbiegli na dół, czyli cała piątka. Bieganie w małym ciele wymagało wysiłku, ale ruda nie widziała w tym problemu. Kobieta patrzyła na nich ze zdziwieniem w oczach.

-Przecież była was... dwójka. Kim wy jesteście?- spoglądała na Tony'ego, Rhodey'go i Pepper

-Mamo, to ja. Rhodey- odezwał się maluch z jakąś książką od historii

-Co? Ale ty...- wciąż nie wiedziała, co ma o tym myśleć

Nagle zauważyła coś dziwnego. Znała ich. Poznała ich po zachowaniu. Dziewczyna dźgała ołówkiem Rhodey'go, gdy ten próbował czytać, lecz w tym wieku jeszcze nie umiał. To była dla niego jakaś wielka tragedia, zaś Tony pukał palcem w implant i wiedział, że wszystko było tak, jak zawsze.

-Pepper, plubuje citać. O! Nie! Jak ja mówie- teraz czuł, że jego umysł też zdziecinniał

-No i cio?- dalej kontynuowała dźganie, aż Roberta zabrała ją od syna na krzesełko do dzieci

-Zostańcie tu i nic nie róbcie. Nie wiem, co się z wami stało, ale macie niczego nie ruszać. Czy wyraziłam się jasno?

Nikt nie odpowiedział, więc zamknęła drzwi na klucz, a dzieciaki zostały w domu. Nie potrafiły być grzeczne. Musiały rozrabiać. Zaczęło się od zwykłego telefonu do lekarza. Z pomocą Pepper chwycił za słuchawkę, wykręcając numer. Na szczęście miał obok napisany numer, z którego chciał skorzystać. Mężczyzna akurat nie miał dyżuru i miał czas, choć bardziej go spędzał na studiowaniu dziwnego przypadku. Jednak z zamyśleń wyrwał go dźwięk komórki. Zobaczył na wyświetlaczu numer Roberty. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego dzwoni tak wcześnie.

-Dzień dobry, Roberto. Coś się stało?- spytał, a po drugiej stronie usłyszał dziecięcy śmiech

-Źle sie ciuje. Nie wiem, ciemu- wyjaśnił Tony, który nie miał pojęcia, jak mu powiedzieć, że jakimś cudem zmienili się w dzieci

-Właśnie słyszę, że coś jest nie tak. Odczuwasz jakiś ból?- zapytał o samopoczucie, próbując ustalić, czy jego stan był poważny

-Nie, ale ciuje sie inaciej. Mozie pan psijechać?- poprosił, licząc, że im pomoże

-No dobrze. A Roberty nie ma w domu? Naprawdę nie jest ci w stanie pomóc?- zdziwił się, a ten rozłączył się, co wzbudziło w nim niepokój

Pepper nie potrafiła się dłużej powstrzymać od śmiechu. Musiała coś powiedzieć.

-Hehe! Kjamstwa dzieciom uchodzią na siucho

-Źle lobicie

-Rhodey, milć- rzuciła go pierwszą rzeczą, jaką miała pod ręką

Oczywiście to musiało doprowadzić do gonitwy między Rhodey'm i Pepper. Przy okazji te prawdziwe dzieci też musiały psocić. Co zrobiły? Taki Matt musiał rozwalić wszystko, co napotkał na swojej drodze, a jego siostra podwędziła książkę historyka. Od razu dało się usłyszeć płacz.
Całe te szaleństwo przerwało pojawienie się specjalisty. Tony otworzył mu drzwi, stając na stołek i jakoś się udało.

-Co tu się wyrabia?- zauważył, że dzieci biegały w kółko, demolując każdy możliwy przedmiot w domu

-Mamy pjobjem- stwierdził "geniusz"

-Widzę. Co się wam stało?- wciąż był w szoku, co widział, ale też zauważył znajome twarze

-Nie wiemy... Pepper, odłóź ten mjotek!- krzyknął chłopak na swoją dziewczynę, która chciała się bawić wszystkim, co się da

-Istny cyrk, a Roberty nie ma- stwierdził, biorąc rudej narzędzia, jakimi mogła bardziej skrzywdzić, ale ona jedynie pragnęła zabawy

Ho próbował jakoś opanować cały ten harmider w domu prawniczki, lecz na próżno. Dzieciaki robiły, na co miały ochotę. Matt dalej biegał, potykając się o wszystko, Lily rzuciła książkę do zlewu, zalewając wodą, Rhodey nadal ubolewał nad stratą ukochanej kochanki, a Pepper nadal się bawiła w niegrzeczną dziewczynkę. Jedynie Tony się przyglądał z ekscytacją na to, co może jeszcze jej wpaść za zwariowany pomysł do głowy. Taki miał entuzjazm, że jego implant migotał bardzo szybko. Pierwszy raz nie był to powód stresu, czy walki. Po prostu nikt nie spodziewał się, co panienka Potts mogła przygotować. Wszystko stało się jasne, gdy podbiegła do lekarza z peruką klauna i czerwonym nosem.

-Plosie to wlozić. Bedzie świetnie- zaśmiała się, a on stał wmurowany

-Nie mogę. Chciałem jedynie zobaczyć, co się stało, że Tony dzwonił. Cała wasza trójka... Coś z wami jest nie tak- zaczynał się bać, do czego może jeszcze dojść

Na szczęście z tą obawą nie pozostał sam. Niespodziewanie pojawiła się Roberta świeżo po pracy. Już chciała odłożyć dokumenty do segregatorów, ale dzieciaki szalały po całym domu. Stanęła obok mężczyzny, wpatrując się na wariactwo maluchów.

-Nadal nie mogą usiedzieć w miejscu?

-Chyba tak... Tony dzwonił z twojego telefonu i mówił, że źle się czuje, więc przyjechałem, a teraz widzę, że...

-Każdy się czuje tak samo. Cała ta ich " święta trójca"- wskazała ręką na przyjaciół

-Jak do tego doszło?- spytał, licząc na jakąś sensowną odpowiedź

-Sama nie wiem. Wczoraj wrócili cali mokrzy do domu. Mieli jedynie iść kupić rzeczy na urodziny Matta i Lily. Widziałam ich rano jako dzieci. Naprawdę nie mam bladego pojęcia, co to ma być

-Co teraz? Mam tu z nimi zostać?

-CHCEMY SIE BAWIĆ!- krzyknęła cała piątka na raz

-Chyba już znasz odpowiedź. Zrób, co chcą, a ja muszę dokończyć wypełniać dokumenty z rozprawy. Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale to zajmie chwilkę- poprosiła, obawiając się, że daje mu za duży ciężar na barki

- No dobrze. Mogę je popilnować. Nie spiesz się- włożył perukę klauna, a Lily napudrowała mu twarz na biało i namalowała czerwone rumieńce

Kobieta wzięła teczkę i poszła usiąść w swoim pokoju, by w ciszy i spokoju zająć się swoją pracą. Gdy wyjęła pierwsze kartki do wypisania, usłyszała krzyki i głośne uderzenia nogami o podłogę. Miały sporo energii. Jednak nie chciała na tym skupiać uwagi. Myślała, że Yinsen miał wszystko pod kontrolą. Tak miało być. Musiała jedynie pozytywnie myśleć.
Tymczasem w salonie, Tony dorwał się do kontrolera kanałów, zwanym pilotem. Ten, kto go ma, może wszystko. Klikał w każdy kolorowy guzik, szukając jakieś dobrej bajki. Akurat trafił na Jetix, gdzie leciało Iron Man: Armored Adventures. Od razu, jak widział zbroję, która walczy z Whiplashem, Titanium Manem i innymi zbirami, rzucił pilotem o magiczne pudło, aż ekran pękł. Chłopak dalej nie mógł się uspokoić. Teraz i on rozpaczał, ale przez to, że nie może walczyć przez swoje małe ciało.

-Tony, uspokój się. Znajdziemy jakieś rozwiązanie i znowu będziesz sobą- uspokajał go lekarz, co obecnie wyglądał, jak klaun

-Ja nie chce tak żić bez zbloi! - zaczął tupać, niczym opętany, zaś reszta słodkiej ferajny urządziła zawody, kto jest najlepszym kawalarzem

Lily rywalizowała z Pepper i uważała, że zrobi większe świństwo swojemu bratu, niż ona swojemu przyjacielowi. Jako pierwsza zaczęła sześciolatka, biorąc masło osełkowe z lodówki. Zaczęła smarować całą podłogę masłem, ślizgając się na nim, co sprawiało jej dużo frajdy. Mężczyzna nie wiedział, w jaki sposób opanować chaos, skoro ruda majstrowała specjalny "prezent" z niespodzianką.
Żeby odwrócić uwagę dzieci od dziwnych zabaw, zawołał je do salonu. Oczywiście prawie, że wszyscy wyrżnęli, poślizgując się na maślanej podłodze. Dzieciaki zamiast myśleć, jak boli ich zadek, wybuchły śmiechem. Jedynie jednej osobie dorosłej nie było do śmiechu, bo swój fartuch miał umazany na żółto.

-Ej! Posłuchajcie mnie. Chcecie się bawić, prawda? To coś wam pokażę- chwycił za balon, próbując zrobić jakieś balonowe zwierzątko

-Eee... Cio to?- spytała Lily, wskazując na balon

-To jest jedno z najbardziej pospolitych zwierząt, czyli dżdżownica

-Bleee- Pepper rzuciła w niego ciastem, trafiając w jego twarz

Znowu dzieciarnia wybuchła śmiechem.

-No dobrze. A co powiecie na takie coś?- ręce znowu starały się uformować kształt

-Eee...- teraz Tony chciał wiedzieć, co stworzył

-Nie widzicie tu? Miał być motyl, ale został ogonek- podrapał się w głowę, pokazując "zwierzątko"

-To nie motyl! Kjamiesz!- wkurzyła się po raz kolejny, rzucając następnym ciastem, choć musiał przyznać, że bita śmietana była smaczna

-Ech! Próbuję was czymś zająć. Aha! Życzę wam wszystkiego najlepszego, Lily i Matt

-Śpiewaj- nalegała solenizantka

-Co? Ja?- zdziwił się i wolałby to uznać za pomyłkę

-Nie. Ten kwiatek-  odparła z ironią

-Nie umiem śpiewać- próbował się wykręcić od jej pomysłu

-Śpiewaj, śpiewaj!- krzyczały tak głośno, że Roberta musiała do nich zejść na dół

Odłożyła papiery na bok, schodząc po schodach. Była lekko podirytowana, że nadal nie mogła mieć na chwilę skupienia do swojej pracy. Na jej pecha też wylądowała na podłodze, poślizgując się w salonie.

-Co to ma być?! Który to taki mądry! Mówiłam, żebyś się nimi zajął, a oni robią, co im się podoba!- nie ukrywała swojej wściekłości

-Przepraszam cię, Roberto- nie wiedział, co ma zrobić, żeby złagodniała

-Przepraszam?! Ty chyba żartujesz! Już dawno takiego chlewu nie miałam w domu! W tej chwili marsz do łóżek! Wszyscy! Koniec zabawy!

-Ale miał nam śpiewać- rozczarowała się ruda, strzelając focha na doktorka

-Tak? No dobrze. Zaśpiewaj coś tym małpom, a jutro będą sprzątali cały dom. Za to, że go tak uświniły

-Tylko, że ja nie umiem

-Coś na dobranoc

Dzisiaj dzieci idą spać
Bo były niegrzeczne
Jutro muszą jakoś wstać
Aby siłę mieć

Skoro w domu wielki syf
Macie spać, jak aniołki
Jeśli chcecie prezent mieć
Co na grzeczne dzieci czeka

Śpijcie grzecznie, słodkie szkraby
Na dobranoc, słodkich snów
Żeby wam się bajki śniły
Bądźcie grzeczne w tę noc


Udało mu się. Tak narzekał, że nie będzie im śpiewał, ale jakoś się przełamał, a rozrabiaki zasnęły. Ostrożnie chwycił całą trójkę, sprawdzając, czy na pewno śpią i są zdrowe. Gdy okazało się, że wszystko było w porządku, pożegnał się z prawniczką, jadąc do szpitala na dyżur. Akurat miał na wieczór i od razu, jak przyjechał, musiał się zająć pewnym pacjentem.
Kiedy wszedł do budynku, cały oddział się uśmiechnął, a dzieci z onkologii podbiegły do okna, patrząc na jego twarz. Zapomniał zmyć makijaż, czego nie zauważył. Najlepsza była reakcja Victorii, która natrafiła na niego na korytarzu. Nie potrafiła się powstrzymać od śmiechu.

-Gdzieś ty był? Co ty masz na twarzy? Nie wierzę, że byłeś u Tony'ego

-To długa historia, ale powiem ci krótko. Chyba zyskałem nowe doświadczenie

-Czyli co? Nasz doktorek Yinsen stał się klaunem? Zmieniasz profesję?- zaśmiała się

-O co ci chodzi? Przecież...- nie zdołał dokończyć, gdy podała mu lustro, żeby obejrzał swoje malunki

-Do twarzy ci w tym, Ho. Jednak musimy się zająć tym pacjentem- podała mu kartotekę z dziwnym przypadkiem, który analizował wcześniej z rana

-Zgoda. Do roboty

Wziął mydło i zmył porządnie całą twarz, aż nie pozostał ani jeden kolor pudru. Mógł wrócić do swojego prawdziwego zadania. Bycia lekarzem.

~*Dzień później*~

Cała trójka była przerażona w tym samym momencie. Jakby mieli ten sam sen. Raczej koszmar. Najpierw Tony patrzył na swoje ciało przerażony. Znowu był w swoim wieku, a implant tak szybko migotał, że te światełko obudziło Pepper, zaś Rhodey się zbudził zaraz po niej.

-Tony, spokojnie- dziewczyna próbowała jakoś mu przywrócić stan ducha, choć sama miała ciężko

-Czy tylko mi się śniło, że dr Yinsen śpiewał?- spytał, aż zrobił wielki wytrzeszcz oczu ze strachu

-Mi też, ale chyba najgorsze było to, że nie mogłem czytać- przyznał się Rhodey, biorąc do ręki pierwszą książkę z historii, na jaką natrafił

-Dalej nie umiesz, łajzo?- zaśmiała się, a ten ją rzucił poduszką

-Nie! Ja umiem! JA UMIEM CZYTAĆ!- krzyczał, podskakując z euforią

-Histeryk powrócił. Dobrze być w swoim ciele- odetchnął "geniusz" z ulgą

-Tylko, dlaczego myśmy byli młodsi?- spytał fanatyk historii

-Pewnie ta woda z fontanny. Teraz jesteśmy sobą. Jak dobrze

-Dobrze to wiedzieć, a teraz będzie sprzątali ten syf z wczoraj. Brać mopy, szczoty i zapierdzielać na dół!- pojawiła się znikąd Roberta, co nadal nie była spokojna

-Aaa! Mamo! Pukaj, jak wchodzisz- przeraził się jej syn, bo była groźniejsza od wszystkich wrogów ze sobą wziętych

-My też?- zapytała ruda

-Wy też. Zwłaszcza ty, Potts

-Ej! Nie po nazwisku!

-Marsz na dół! Jazda!- rozkazała, wskazując na dół

Cały dzień spędzali na sprzątaniu domu z masła, ciast i wszystkiego, co rozwalili. Tony żałował, że pamiętał bardzo dobrze, co się wydarzyło tamtego dnia. Kiedy pozbywali się bałaganu, na nowo przypominał sobie wieczorne szaleństwo. Nie było mu zbytnio do śmiechu. Wstydził się, co zrobił, a Pepper miała to gdzieś. Śmiała się nieopamiętanie, a prawniczka dopilnowała, żeby dom lśnił czystością.

KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X