Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 6. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 6. Pokaż wszystkie posty

Part 144: Wyjście awaryjne

0 | Skomentuj

**Katrine**

Matt nadal nie odzyskał przytomności. Wolałabym go zabrać do szpitala, gdzie lekarze będą w stanie mu pomóc. Jednak nie zrobię nic wbrew jego woli. Cierpliwie czekałam, aż jego stan się poprawi.

Roberta: Chyba ma to po ojcu
Katrine: Nie rozumiem
Roberta: Te skłonności do bijatyk
Katrine: Ale... Ale to nie jego wina. Mój ojciec pierwszy zaatakował
Roberta: Czemu? Chciał coś ukraść? Nie, żebym mówiła, że jest złodziejem, ale... Wyjaśnij mi, jak do tego doszło?
Katrine: Ojciec mi zabronił się zadawać z nim i całą jego rodziną. Zignorowałam zakaz po raz trzeci i taki był finał, że się ostro wkurzył. A jeszcze widział, jak Matt mnie pocałował, to puściły mu nerwy
Roberta: No dobra. Teraz wszystko rozumiem. Lepiej nie spotykajcie się nigdzie poza szkołą
Katrine: Pani też chce nas rozdzielić?
Roberta: Nie powiedziałam tak. Chodziło mi o to, żeby się nie narażać. W szkole nikt wam nic nie zrobi, a gdybyś chciała się z nim zobaczyć, nie widzę problemu, by go odwiedzić. Jednak muszę cię przed czymś ostrzec
Katrine: Przed czym?
Roberta: Przed coraz większym kłamstwem... W ten sposób sama przyciągasz do siebie kłopoty, a chyba wolałabyś ich uniknąć. Mam rację?
Katrine: Tak... Ma pani rację

Kobieta mówiła dobrze, że może dojść do jeszcze gorszej sytuacji, a przecież nie chciałam, żeby Matt zginął. Starałam się uniknąć najgorszego, lecz moje starania poszły na marne. Gdy zwróciłam wzrok na niego, czułam wielką odpowiedzialność za jego życie.
Już chciałam go chwycić za rękę, ale ktoś wszedł do pokoju. Kobieta w rudych włosach i pewnie siostra Matty'ego.

Lily: Co się stało?! Co ty mu zrobiłaś?!
Katrine: Nie krzycz, bo jeszcze go obudzisz
Lily: To może podaj mi jeden powód, czemu miałabym cię stąd nie wyrzucić?
Katrine: Bo martwię się o niego i nic innego nie robię, jak kontrola jego ran
Lily: Matt, ty małpo. Obudź się. To ja, Lily. Pamiętasz? Twoja siostra
Katrine: Jest nieprzytomny od dwóch godzin
Roberta: A co wam się stało, że tak wchodzicie bez pukania?
Pepper: Whiplash
Roberta: No tak. Przecież Rhodey o nim mówił... Nie zrobił wam krzywdy?
Pepper: Nie. Nic nam się nie stało. Rhodey zdołał go jakoś od nas odciągnąć
Roberta: Gdzie on teraz jest?
Pepper: Chyba w fabryce... Katrine, wiem, że to twój ojciec doprowadził go do takiego stanu. Wyjaśnij mi, dlaczego?
Katrine: Już wcześniej mówiłam, bo się wkurzył. Nie dość, że widział nas razem, to Matt... Matt mnie pocałował
Lily: Co?!
Roberta: Lily, nie wrzeszcz
Lily: Jestem w szoku
Pepper: Staje się mężczyzną

**Rhodey**

Sprawdziłem jeszcze raz dla pewności, czy nie było zastawionych jakiś pułapek w postaci bomby albo czegoś gorszego. Jednak FRIDAY uspokoiła mnie o braku zagrożenia. Kiedy przekroczyłem próg domu, spostrzegłem w salonie mnóstwo osób. Jedna z nich leżała na kanapie nieprzytomna. Tym kimś był syn Pepper. Jeśli Whiplash zrobiłby mu krzywdę, widziałbym to. Tu sprawcą był ktoś inny. Mama rzuciła mi się na szyję, przytulając.

Roberta: Mówiłam, żebyś został
Rhodey: Ale udało się. Przegoniłem go i mogą już wracać do domu
Roberta: Bałam się, że coś ci zrobi. Jeśli jeszcze raz spróbujesz działać bezmyślnie, zafunduję ci dłuższy pobyt w Akademii Wojskowej, ale takiej z porządną dyscypliną
Rhodey: W porządku, mamo. Dotarło do mnie
Roberta: Cieszę się... Ktoś głodny?
Rhodey: Ja zawsze
Roberta: A! To ja wiem od samego początku

Uśmiechnęła się i zaczęła przygotowywać w kuchni dla wszystkich tosty. Lily siedziała przy bracie z jakąś dziewczyną, która pewnie była jego jakąś znajomą ze szkoły. Wykorzystałem ten czas, by pogadać z rudą. Zgodziła się, więc poszliśmy do mojego pokoju po schodach.

Rhodey: Teraz możesz mówić
Pepper: Przecież sam chciałeś rozmawiać. O co chodzi?
Rhodey: Przeczytałaś list?
Pepper: Tak. A ty?
Rhodey: Też... Nadal nie mogę uwierzyć, że teraz SHIELD ma łapać przestępców
Pepper: I tak powinno być od samego początku. Mi w liście napisał o prezencie. Nawet planował z nami gdzieś wyjechać
Rhodey: Jaki prezent?
Pepper: Z okazji rocznicy. Dostałam naszyjnik ze zdjęciem. Kiedyś ci go pokażę
Rhodey: Na pewno... Kto pobił Matta?
Pepper: Duch
Rhodey: Duch? Czy już naprawdę każdy musi się czepiać o cokolwiek?
Pepper: Widocznie musi... Na serio wyjeżdżasz do Akademii? Nic nam nie mówiłeś
Rhodey: Bo nie było okazji. Zresztą, mieliście swoje sprawy na głowie. Miałem mu pomóc z przygotowaniem rocznicy
Pepper: Tak samo, jak przy zaręczynach? Znowu udawanie szukania zguby?
Rhodey: Raczej myśleliśmy nad czymś innym
Pepper: A zdradzisz, co planowaliście?
Rhodey: Teraz już za późno

Przypomniało mi się, jak jeszcze tego samego dnia pochowałem swojego przyjaciela i brata. Dziś mieli świętować swoją rocznicę, ale śmierć stała się przeszkodą. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Widziałem, jak posmutniała. więc przytuliłem ją do siebie, pocieszając.

Rhodey: Damy radę, Pepper. Wszystko się jakoś ułoży
Pepper: Bez Tony'ego... Bez niego... to nie to samo
Rhodey: Cii... Już dobrze. Nie płacz. Na pewno teraz już nie cierpi
Pepper: Tylko to... mnie... cieszy

**Tony**

Gwałtownie się obudziłem, próbując oddychać. Nie wiedziałem, co się dzieje. Żyję? Jak? Przecież umarłem. Pamiętam, jak się poddałem. Jednak byłem uwięziony w zbroi i w czymś ciężkim. Byłem przerażony.

<<Uruchomiono specjalną procedurę podtrzymywania życia. Włączenie zasilania zapasowego: Howard 1109>>

---**---

Tadam! I co wy na to? To się nazywa dopiero niespodzianka. Tego samego dnia ożył, gdy go pochowali :D Taki finał fazy szóstej. Pora wkroczy na nowy poziom. Nie wiem, jak będzie z notkami, ale teraz muszę je poprzepisywać do czystopisu, co pochłania sporo czasu. Więcej niż dawanie notek na bloga. Cierpliwości i widzimy się niedługo :)

Part 143: Do trzech razy sztuka

0 | Skomentuj
**Matt**

Duch nie zwracał uwagi na krzyk swojej córki. Czy tylko ja ją słyszałem? W ostatniej chwili wyślizgnąłem się spod jego kolana i wstałem. Jednak nie ustałem zbyt długo, bo znowu się na mnie rzucił z pięściami.

Matt: Czemu... to... robisz? Przecież... jej nie... skrzywdziłem
Duch: Powiedziałem, że masz się trzymać od niej z daleka. Wiedziałem o fikcyjnym meczu. Zdradziła ją droga, bo poszła w przeciwną stronę. I jak się okazuje, napotykam ciebie. Przypadek?
Katrine: Znowu mnie śledziłeś?! Jak mogłeś?! Masz go puścić wolno! Słyszysz?!
Matt: Proszę... przestań
Duch: Obiecaj na swoje życie, że przestaniesz zadręczać moją córkę. Zrozumiano?
Matt: Ale... ja
Duch: Żadnych "ale'!
Katrine: Tato, zostaw Matta w spokoju!
Duch: Przykro mi, ale musi otrzymać karę

Po raz kolejny zostałem uderzony w twarz, że krew ciekła z nosa. Nie wiedziałem, do czego się jeszcze posunie. Nawet z genami Makluan byłem bezradny.
Nagle poczułem, jak jego ręce zaciskają się na karku. Zaczął mnie dusić, aż nie potrafiłem oddychać. To był mocny ścisk, skoro po kilku sekundach straciłem przytomność.

**Katrine**

Nie zdołałam nic zrobić. Przeze mnie, mój ojciec był taki dla niego surowy. Pewnie, gdybym nie pozwoliła na pocałunek, nie potraktowałby Matta tak okrutnie. Sprawdziłam, czy oddycha. Ledwie, ale żył.

Katrine: Co ty chciałeś zrobić? Ty go prawie zabiłeś!
Duch: Chciałem jedynie smarkacza nastraszyć
Katrine: Jeśli masz kogoś karać, to mnie
Duch: Katrine...
Katrine: Nie chcę, żebyś mu robił krzywdę. Daj mi jakąś karę, ale daj mu już spokój

Mówiłam to ze łzami w oczach, lecz na poważnie. Wolałabym sama być "nastraszona" przez niego w ten sam lub gorszy sposób. Ojciec zniknął, jak duch i zostałam sama z chłopakiem. Ciągle oddychał. Myślałam, by go zabrać go szpitala, ale widziałam, że lekko otworzył oczy.

Matt: Katty...
Katrine: Przepraszam... Przepraszam, że przeze mnie cierpiałeś. Wybaczysz mi?
Matt: Nie... żałuję... że... cię... spotkałem
Katrine: Powinnam cię zabrać do szpitala. Wyglądasz okropnie. Prawie cię zabił, a ja jedynie na to patrzyłam. Mogłam wyjąć nóż, ale...
Matt: Dom
Katrine: Słucham?
Matt: Zabierz... mnie... do domu
Katrine: Mam nadzieję, że jesteś lekki
Matt: Trochę... ważę
Katrine: Trzymaj się

Ostrożnie go chwyciłam z chodnika, biorąc na ręce. Musiałam, jak najszybciej go zabrać do jego domu, bo zrobiło się na tyle ciemno i ktoś może na nas wyskoczyć. Jednak teraz nam szczęście dopisywało. Trafiliśmy bezpiecznie... Niekoniecznie. Jakiś wariat się kręcił z biczami na pile tarczowej, a jakiś blaszak próbował z nim walczyć.

Katrine: Matt, nie zasypiaj. Już jesteśmy na miejscu
Matt: Whiplash
Katrine: Kto?
Matt: Kłopoty... Wejdź... do... tego domu... Ach! Tu... mieszka... moja... mama
Katrine: No dobrze... Matt, słyszysz mnie? Matt!

Cholera. Znowu stracił przytomność. Zdołałam go zabrać, gdzie mi wskazał drogę. Dobrze, że ten wariat nas nie zauważył. Gdy weszłam z nim do mieszkania, jakaś kobieta w czarnych włosach od razu zaprowadziła mnie do salonu, gdzie położyłam poszkodowanego. Bałam się, że z nim było bardzo źle.

**Rhodey**

Nie byłem w stanie określić, jak długo jeszcze zbroja wytrzyma, ale Pepper była coraz bliżej domu mamy. Musiałem jeszcze odwrócić jego uwagę na kolejne kilka minut. Wystrzeliłem pocisk sporego kalibru, aż wylądował na ziemi.

Rhodey: Lepiej się stąd wynoś, Whiplash! Iron Mana tu nie znajdziesz!

Biczownik na chwilę się zatrzymał. Chyba odbierał jakąś wiadomość od swojego szefa. Czekałem na jego kolejny ruch, mierząc z rękawic.

Whiplash: Tym razem ci daruję, War Machine. Skoro Iron Mana nie ma, nic tu po mnie

Naprawdę? Jeden komunikat i już odleciał dobrowolnie? Przynajmniej są bezpieczne. Kiedy wróciłem do bazy, zauważyłem, jak płonie jedna część fabryki. Szybko odkręciłem zawór, gasząc pożar. Ogień jedynie objął tę część, gdzie było wejście do zbrojowni. Nic nie ucierpiało.

Rhodey: FRIDAY, przeskanuj cały teren. Szukaj bomb, pułapek i Whiplasha

<<Teren czysty. Whiplash zniknął i nie pozostawił żadnej bomby>>

Rhodey: Na pewno?

<<Gdyby coś się znalazło, powiedziałabym, prawda?>>

Rhodey: No tak

<<Nie martw się. Już nic im nie grozi>>

Rhodey: A jeśli znowu wróci?

<<Wtedy będzie wiedział, z kim na do czynienia>>

Chyba faktycznie nie musiałem się martwić Whiplashem. Mogłem odłożyć zbroję i wrócić do domu.

**Katrine**

Z pomocą jego cioci opatrzyłam rany, które były najbardziej poważne. Wcześniej mówił coś o jakiejś mamie. Sprawdziłam, czy miał gorączkę. Czoło miał lekko rozpalone, ale niewykluczone, że wtedy musiał bredzić.

---**---

Hej. Jako, że wolne mi się przedłużyły przez rekolekcje, mam czas na dokończenie przepisywania fazy szóstej. To przedostatnia notka do tej finałowej. W sensie, że fazy, bo opo jeszcze się nie skończyło. Podjęłam wyzwanie na 365 notek. Czy się uda? Zobaczymy :)

Part 142: Będę twoją zmorą

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Szturchnąłem lekko Lily, by ją obudzić. Jednak spała, jak zabita. Nie mogłem czekać, aż sama zareaguje, więc pobiegłem poszukać Pepper. Zapach z kuchni był na tyle wyczuwalny w powietrzu, że tam mogłem znaleźć rudą. I miałem rację. Robiła gofry.

Rhodey: Dobrze, że jesteś, Pepper. Gdzie Matt?
Pepper: Wyszedł... Czy coś się stało?
Rhodey: Musimy uciekać
Pepper: Czemu? Przecież...

Nagle usłyszałem odgłos wybuchu na terenie fabryki. Nie wiedziałem dokładnie, gdzie, ale byłem pewny, że to sprawka Whiplasha.

Rhodey: Dalej uważasz, że nic się nie dzieje? Musimy uciekać. Już!
Pepper: O nie! Lily!
Rhodey: Śpi mocno. Nie zdołałem jej obudzić. Weź ją, a ja rozprawię się z Whiplashem
Pepper: Co? Whiplash? Czego on chce?
Rhodey: Chyba ma niedokończone porachunki

Wskazałem jej skrót do zbrojowni, by szybciej ewakuować dziewczynę. Po kilku minutach, Pepper próbowała jakieś sposoby na obudzenie, ale nadal miała twardy sen. Poprosiłem, żeby skierowała się bocznym wyjściem na zewnątrz.
Gdy uzbroiłem się w pancerz, wyszedłem naprzeciw wroga. Wycelowałem wszystkim, co miałem.

Whiplash: Nie przyszedłem po ciebie, War Machine. Gdzie... jest... Iron Man?
Rhodey: Iron Man nie żyje! I teraz ja będę twoją zmorą... Nie pozwolę na ranienie jego bliskich
Whiplash: Nie wierzę ci. Kto śmiał mnie wyprzedzić?!
Rhodey: A tego ci nie zdradzę. Wynoś się stąd albo zostanie z ciepie kupa złomu!
Whiplash: Nie boję się ciebie
Rhodey: Chyba powinieneś

Wystrzeliłem w niego całą artylerię bez omijania pocisków największego kalibru. Musiałem go jakoś przegonić, żeby Pepper z Lily zyskały więcej czasu na ucieczkę. Dobrze, że mogą schronić się u mojej mamy. Whiplash ani trochę się nie przestraszył i zaczął atakować biczami. Oplótł cały pancerz, aż doszło do spięcia. Dzięki silnym rękom, rozerwałem jego broń na strzępy, wyrzucając go na ziemię.

Whiplash: Nieładnie tak psuć moje zabawki. Jednak tego nie zdołasz zniszczyć, blaszaku

Nie spodziewałem się ataku bomb. Trzy zdołałem odbić, ale czwarta mnie trafiła przy źródle zasilania. Zostałem odrzucony, wpadając na fabrykę.

<<Uwaga. Naruszono osłonę zbroi>>

Rhodey: Wiem... Poczułem

Wstałem, mierząc z rakiet w biczownika. Udało mi się zrzucić go z piły tarczowej, lecz ta walka nadal nie dobiegła końca. Gdy już chciałem strzelić z repulsorów. Whiplash zniżył się na dół, lecąc w kierunku... Pepper. Niedobrze. Musiałem jakoś zyskać na czasie.

**Katrine**

Tak miło z nim spędzałam czas. Śmialiśmy się, a kiedy na talerzu żadnego kawałku pizzy nie zostało, mogliśmy wypić colę do dna. Jednak zauważyłam, że była jedna szklanka. Chyba źle zamówiłam. I wtedy wypiliśmy w tym samym momencie, aż nasze spojrzenia na nowo się spotkały. Poczułam się nieswojo, że nie byłam w stanie ukryć rumieńców.

Matt: Ładnie się rumienisz
Katrine: Ech! Nie powinnam... Zresztą, już późno. Powinnam wrócić do domu
Matt: Ja chyba też
Katrine: A twoi rodzice... Przepraszam... Czy twoja mama nie ma nic przeciwko, że się spotykamy?
Matt: Nie, ale wolałaby, żebym tak nie ryzykował. Wie, do czego zdolny jest twój ojciec
Katrine: Niestety, ale rodziny się nie wybiera
Matt: To prawda. Ja na swoją nie narzekam. Teraz nie
Katrine: Miałeś jakieś kłopoty z ojcem? Przepraszam, że pytam, ale jestem... ciekawa
Matt: Przez niego mogłem stracić siostrę, bo zachowywała się tak samo bezmyślnie, jak on
Katrine: No dobra. Dzięki, że mogliśmy się spotkać. Miło było z tobą pogadać
Matt: I wzajemnie, Katty
Katrine: Teraz tak będziesz do mnie mówił?
Matt: A co? Nie podoba ci się?
Katrine: Jest świetne... Do zobaczenia w szkole

Uśmiechnęłam się, żegnając z nim. Jednak jeszcze nie odszedł. Cmoknął mnie w policzek, aż miałam wrażenie, że odfrunę. Motylki tańczyły w brzuchu, a na twarzy spaliłam buraka.

Katrine: Matty?
Matt: Tak?
Katrine: Bo ja... Ja chciałam... ci coś...

Nie zdołałam dokończyć, bo jego usta zetknęły się z moimi i doszło do pocałunku. Myślałam, że będę eksplodować, ale zdołałam opanować emocje. Pierwszy raz zostałam pocałowana przez chłopaka. Pierwszy raz.

**Matt**

Tak. Posunąłem się do tego. Widziałem, ze czuła to samo. Te rumieńce, uśmiech oraz wymyślone zdrobnienie. Wiedziałem, jak wiele ryzykuję, ale dla Katrine każda cena była warta. Gdy wybiła dwudziesta, rozeszliśmy się do domu. Byłem szczęśliwy, a wszelkie smutki z odejściem taty na chwilę odeszły w zapomnienie. Jednak pozostały zmartwienia, które wyszły z cienia. Mój instynkt bił na alarm. Zauważyłem Ducha. Ominąłem go, ale ten od razu mną rzucił o chodnik. Chciałem go jakoś odtrącić, lecz siła Makluan tu nie dała rady.

Matt: Co ty robisz?
Duch: Ostrzegałem cię. Łapy precz od mojej córki!

Kopnął w żebra, aż zaczął atakować po twarzy pięściami. Nie mogłem uciec. Jego kolano miażdżyło mi brzuch. Słyszałem czyjś hałas. To był krzyk Katrine.

Part 141: Katty i Matty

2 | Skomentuj


**Rhodey**

Wyjąłem kopertę z szuflady biurka i wziąłem się za czytanie listu. Ciekawe, co chciał mi przekazać?

Kochany bracie,
Chciałbym cię przeprosić, że zostawiam ciebie z tymi wszystkimi problemami, które wiążą się z ratowaniem świata. Jednak wolałbym, żebyś się skupił na swoim własnym życiu, jakim jest Akademia Wojskowa. Wiem, że wiązałeś z nią przyszłość. Marzyłeś o tym. I nie musisz się martwić, kto będzie zajmował się walkami z groźnymi przestępcami, bo SHIELD ma specjalne jednostki powołane do zażegnania każdego zagrożenia.
Czy mógłbym mieć dla ciebie prośbę? Czy byłbyś w stanie zaopiekować się moją rodziną tak, jak kiedyś Roberta troszczyła się mną po wypadku razem z twoim ojcem? Mam nadzieję, że porzucisz w końcu swoją kochankę na rzecz miłości w realnym świecie. Zasługujesz na nią, jak prawdziwy mężczyzna. Jeśli myślisz, że to jakiś żart, to jesteś w błędzie. Chcę twojego szczęścia i życzę ci, jak najlepiej. 
Jednak proszę cię o wybaczenie za to, co zrobiłem, ale nie widziałem innego wyjścia, jak ratowanie życia mojej ukochanej córki, którą kocham nad życie.
Jako, że mi pomagałeś przez te wszystkie lata od czasu wypadku, chciałbym coś po sobie pozostawić. Coś, co będzie wyłącznie dla ciebie pamiątką, czyli zdjęcie naszej trójki, gdy jedynie byliśmy przyjaciółmi, a teraz staliśmy się rodziną.
Kocham cię, jak brata
Tony


Nie spodziewałbym się, że tak wszystko idealnie zaplanuje. Czyli SHIELD ma się zajmować łapaniem złoczyńców? War Machine na emeryturę? Mowy nie ma. Jednak z drugiej strony, to muszę się zająć Akademią Wojskową. I jeszcze wpadł mu głupi pomysł z dziewczyną. Jestem szczęśliwy nawet bez niej. Dobrze mi z tym.
Po przeczytaniu listu chciałem wrócić do rodziców, ale usłyszałem jakiś hałas. I to nie byle jaki. Cholera! Whiplash! Ostrożnie zerknąłem przez okno. Czy to naprawdę był on?

**Katrine**

Nie musiałam zbyt długo czekać na Matta. Był punktualnie o osiemnastej, jak się umówiliśmy w pizzerii. Zamówiłam po średniej pizzy, frytkach i litrze coli. Mogłam jakoś się pomalować, ale gdybym to zrobiła, ojciec wiedziałby, że kłamię. No trudno. Na bal mam zamiar wyglądać, jak prawdziwa dziewczyna.

Katrine: Hej, Matt! Wybacz za kłopot. Nie powinnam cię prosić, żeby się spotkać, bo pewnie jesteś w niezbyt dobrym nastroju
Matt: W porządku. Dam radę... Cieszę się, że nic ci nie jest
Katrine: Nie. To ja powinnam się cieszyć, że wszystko z tobą w porządku. No poza śmiercią taty... Naprawdę współczuję
Matt: Jakoś przeżyję, choć chyba chciałaś się spotkać w innym celu... Nie wierzę, że cię puścił
Katrine: Powiedziałam o meczu siatkówki naszej szkolnej drużyny
Matt: Poważnie? Nie musiałaś kłamać
Katrine: Masz przeze mnie same kłopoty i... przepraszam
Matt: Hej! Nic się nie stało. Żyjemy, prawda? Teraz czeka nas bal
Katrine: No właśnie... Bal

Skoro on poruszył ten temat, może też będzie chciał mnie zaprosić? A! Kogo ja oszukuję? Pewnie nie lubi takich zabaw. Jeszcze wyjdę na kretynkę w miejscu publicznym. Ech! Raz kozie śmierć.

Katrine: Eee... Zechciałbyś pójść na bal?
Matt: A wiesz, że chciałem zapytać o to samo?
Katrine: Naprawdę?
Matt: Tylko nie wiem, kogo zaprosić
Katrine: Sądzę, że odpowiedź masz przed nosem
Matt: Masz rację... Katrine?
Katrine: Tak, Matt?
Matt: Znasz jakąś dziewczynę, która poszłaby ze mną na tę zabawę?

Już myślałam, że powie o mnie, a on szuka jakiejś innej? Wiedziałam, że wygłupiłabym się przed nim. Poczułam się źle, ale przez chwilę.

Matt: Żartuję, Katty. Może ty byś potowarzyszyła mi w piątek wieczorem za tydzień?
Katrine: Katty?
Matt: Nie ładne? Skoro traktujemy się, jak przyjaciele, powinniśmy mieć jakieś przezwiska
Katrine: Matty
Matt: Słucham?
Katrine: Twoje będzie takie... Eee... Na czym my to...
Matt: Pójdziesz ze mną na bal?
Katrine: Już myślałam, że nie zapytasz... No pewnie, że tak

Wypaliłam sporego rumieńca, gdy dotknął mojej dłoni, ale pewnie zrobił to przez przypadek. Zaczęliśmy jeść frytki, ale nie mogłam oderwać od niego wzroku. Po prostu się zakochałam.

**Rhodey**

Musiałem coś zrobić. Whiplash kręcił się w pobliżu fabryki. Pepper powinna wiedzieć, że są w niebezpieczeństwie. Szybko zbiegłem na dół, ale mama musiała mnie zatrzymać, chwytając za ramię.

Roberta: Rhodey, co z tobą? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha
Rhodey: Whiplash... Zbrojownia... Pepper... Niebezpieczeństwo
Roberta: Co? Jak to możliwe?
Rhodey: Muszę... ją... ostrzec
Roberta: Stój! Jeśli jest w pobliżu, może cię skrzywdzić, a na to nie pozwolę. Zadzwoń do niej i jej powiedz. Tak będzie najlepiej
Rhodey: No dobrze

Wybrałem numer do przyjaciółki, ale nie odbierała. Możliwe, że spała lub biczownik zagłuszył jakoś działanie telefonu na terenie fabryki. Coraz bardziej bałem się, że ją skrzywdzi i jeszcze jej dzieci. Nie mogłem czekać na rozwój wypadków. Wybiegłem z domu, kierując się do zbrojowni. Przebiegłem obok tego wariata, unikając jego wzroku. Pobiegłem do tylnego wejścia, skąd mogłem szybciej się dostać do budynku.
Gdy minęło pięć minut, wstukałem kod do wejścia. Poza Lily i FRIDAY nie było nikogo. Spóźniłem się?

Part 140: Kłamstwo za kłamstwem

0 | Skomentuj

**Katrine**

Niecierpliwie czekałam na wybicie godziny spotkania. Chciałam, jak najszybciej się z nim zobaczyć. Mamy ze sobą wiele do pogadania. Prawie, co sekundę sprawdzałam zegarek w telefonie, a czas się ciągnął w nieskończoność. Jednak mogłabym wyjść wcześniej z domu. Tak! To jest myśl!
Wstałam z łóżka, schodząc schodami na dół. Oczywiście ktoś musiał mnie dostrzec. Kto? Mój "kochany ojczulek".

Duch: A ty dokąd? Kolacja zaraz będzie
Katrine: Zostawiłam książki u przyjaciółki. Powiedziała, że to nie problem i da mi je dzisiaj
Duch: Hmm... I myślisz, że ci w to uwierzę?
Katrine: A powinieneś. Przecież szkoła jest ważna, prawda?
Duch: Puszczę cię, jak mi powiesz, gdzie tak naprawdę idziesz?
Katrine: No dobra. Nakryłeś mnie na kłamstwie. Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo... Nie uwierzysz mi, ale idę na mecz siatkówki
Duch: Tak późno?
Katrine: Gra reprezentacja mojej szkoły i chciałam iść

Błagam cię. Chwyć ten banał. Co ci szkodzi?

Duch: Przecież Akademia Jutra ma drużynę koszykówki
Katrine: Ale i siatkówki... W tym roku otworzyli
Duch: Ech! To idź, ale po co mi ściemniałaś z tymi książkami?
Katrine: Bo myślałam, że mnie nie puścisz
Duch: Ach! Trzeba było od razu mówić, że chodzi o mecz. Miej włączony telefon i postaraj się wrócić szybko
Katrine: Dobrze

Już chciałam wyjść, ale jeszcze na chwilę mnie zatrzymał.

Duch: Idziesz sama?
Katrine: No tak. Reszta siedzi na imprezie u Rhony
Duch: W waszych czasach nie ma nic lepszego od imprez? Ech! Później mi powiesz, jak było
Katrine: W porządku. Trzymaj się... Papa

Uśmiechnęłam się, udając, że już nie jestem wściekła na niego za to, co zrobił Mattowi ostatnim razem. Z jednej strony cieszyłam się, że chwycił moje kłamstwo. Jednak coś za łatwo mi poszło. Mam się bać? Grunt, że wyszłam z domu i mogłam iść na miejsce spotkania.

**Duch**

Katrine kłamała. Wiem to, ale puściłem ją. Wolałbym uniknąć kolejnej afery, jak kontroluję jej życie prywatne. No nic. Dzięki namierzaniu komórki, wiem, gdzie się znajduje. I nie szła w stronę szkoły, a bardziej w centrum miasta. Niebawem się dowiem, jaki naprawdę ma plan.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Zeszłam do zbrojowni, gdzie miałam znaleźć prezent z okazji rocznicy. Akurat natrafiłam na Lily, która zasnęła. Zauważyłam, że ma już naładowany implant, więc odłączyłam go od ładowarki. Żeby nie zmarzła, przykryłam ją kocem. Gdy upewniłam się, że śpi, ostrożnie podniosłam kanapę, szukając podarunku. Nie wiedziałam, czego dokładnie szukać.

Pepper: FRIDAY, mogę mieć dla ciebie prośbę?

<<Słucham>>

Pepper: Przeskanuj zbrojownię. Szukaj jakiejś paczki

<<A! Chodzi o prezent rocznicowy? Wiem, gdzie Tony go schował>>

Pepper: Gdzie?

<<Pod kanapą>>

Pepper: Ale ja już...

<<Schyl się i zobaczysz takie złote pudełko>>

Pepper: O! Chyba widzę

Sięgnęłam ręką, natrafiając na wspomniane pudełko. Była na nim karteczka.

Dla Pep

Byłam ciekawa, co jest w środku i zobaczyłam naszyjnik z sercem. To nie był zwyczajny naszyjnik, bo w środku były dwa zdjęcia, Na lewej połówce był Tony, a po prawej znajdowała się moja podobizna. Jednak, kiedy złączyłam je w całość, dostrzegłam napis.

Wieczna i nieśmiertelna. Nasza miłość

Pepper: Musiał wiele włożyć w to pracy

<<Ale raczej było warto, prawda?>>

Pepper: To jest śliczne. Szkoda, że ja nie dałam mu prezentu

<<A przygotowałaś coś?>>

Pepper: Mieliśmy iść do restauracji i tam miałam mu wręczyć film, który zrobiłam

<<Jaki dokładnie?>>

Pepper: O tym, jak się poznaliśmy i co z tej miłości wyszło

Włożyłam z powrotem naszyjnik do pudełka i poszłam do sypialni. Tam odłożyłam je, a później pomaszerowałam zrobić kolację. Dziś przygotuję gofry. Powinny im zasmakować.

**Rhodey**

Próbowałem ułożyć myśli, ale nie byłem w stanie. Tony zabił się, by ratować swoją córkę. I co teraz będzie? Kto ma ratować świat?

Roberta: Wszystko gra?
Rhodey: Tak, tak. To... nic
Roberta: Coś cię trapi. Powiedz
Rhodey: Chodzi o to, że Tony'ego już nie ma, a razem z nim ratowałem świat przed złem
Roberta: I teraz nie wiesz, czy sam dasz radę?
Rhodey: Tak, ale jeszcze została kwestia Akademii Wojskowej... Przepraszam

Wstałem od stołu i poszedłem do swojego pokoju. Musiałem w końcu wziąć się za spełnienie woli mojego brata i przyjaciela. Nadszedł czas przeczytać list.


---**---

Hej. Jednak będę robiła coś w stylu weekendowego spamu. Trzeba nadrobić notki, więc soboty i niedziele na to przeznaczę. Czeka nas jeszcze jeden list i blisko jesteśmy finału fazy. Obrazki, które się pojawiły były zrobione przeze mnie na Gimp, ale jestem amatorką w takim sprawach. Więc jutro może nie być notki, ale mam nadzieję, że czytacie te opo z chęcią :)

Part 139: Kochana Pep

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nie wiedziałam, że tak szybko do tego dojdzie. Kilka dni w szkole i już się zakochał. Nie chciałam mu psuć szczęścia, ale stąpa po kruchym lodzie. Z ojcem Katrine będzie miał same problemy. Jednak musiałam jakoś mu pomóc.

Pepper: Lepiej bądź ostrożny. Nie chcę cię widzieć pobitego po raz kolejny
Matt: Mamo, nie martw się. Potrafię o siebie zadbać
Pepper: Chyba gdzieś już to słyszałam... Wydaje mi się, że kiedyś powiedział tak twój ojciec przed jakąś misją
Matt: Ale ja jestem inny. Mam geny Makluan i zyskałem większą siłę, niż może mieć zwykły człowiek
Pepper: Matt, nie wszystko rozwiążesz przemocą. Czasem wystarczy pogadać
Matt: Ale nie z nim. Niebawem będzie bal i chcę ją zaprosić, ale on pewnie znowu mnie pobije
Pepper: Bal? Nic mi o tym nie mówiłeś
Matt: Trochę ciężko myśleć o zabawie, skoro niedawno był pogrzeb
Pepper: Pomogę ci. Nie martw się... Może powiedz też Lily, że szkoła coś takiego organizuje
Matt: Mamo, nie wiem, czy będzie w stanie
Pepper: Oboje powinniście zająć się swoim życiem, bo smucić się ciągle nie ma sensu
Matt: Ale ty się smucisz
Pepper: Jutro już tak nie będzie

Uśmiechnęłam się, dając mu nadzieję, że jutro będzie lepiej. Gdy Matt wyszedł, pomyślałam po raz kolejny nad otworzeniem tej nieszczęsnej koperty. Chciałam zamknąć ten smutny rozdział mojego życia tym listem. Ręce lekko drżały, dotykając kartki. Nie byłam pewna, co z niego się dowiem.

Kochana Pep,
Trochę inaczej to wszystko sobie wyobrażałem, ale za wszelką cenę chciałem uratować Lily. Chciałem się z tobą zestarzeć, patrząc z tobą na dorastanie naszych dzieci, gdy obierają swój własny kierunek w życiu. Jednak życie napisało mi inny scenariusz. 
Nigdy nie byłem dobrym mężem, ale i też ojcem. Przepraszam za chwile, w których mnie potrzebowałaś, a wtedy mnie nie było przy tobie. Wybacz za każdą łzę, jaką uroniłaś oraz za czas, który traciłaś, martwiąc się, czy wrócę z kolejnej misji Iron Mana. 
Chciałem wyprowadzić się razem z wami gdzieś, gdzie jest cisza i spokój. Żeby każdy dzień był lepszy od poprzedniego. Żałuję, że nie mogłem się z tobą pożegnać. Wiem, że będzie mi ciebie brak, a ty będziesz odczuwała tę samą pustkę, skoro byłem w stanie odebrać sobie życie dla naszej córki. Bardzo cię przepraszam, że musiałem tak postąpić, ale czułem się okropnie, patrząc, jak ona cierpi.
Akurat odszedłem od was w najgorszym momencie. Dlaczego? Bo następnego dnia mieliśmy się cieszyć naszą rocznicą ślubu. Nawet miałem dla ciebie prezent, którego nie zdążyłem ci ofiarować. Dlatego powinnaś go odnaleźć pod kanapą. Powinien ci się spodobać.
Bardzo cię kocham i nigdy nie zawahałem się do tego przyznać. Kochałem cię bardziej od budowania następnych zbroi, czy ratowania świata. Byłaś całym moim światem, ale z wielkim bólem serca musiałem cię opuścić. Żegnaj, ukochana żono.
Kocham cię
Twój Tony


Nie mogłam w to uwierzyć. Tak bardzo nas kochał, a ja głupia na niego krzyczałam, winiąc za chorobę Lily. On przecież nas chronił. Chciał się z nami wyprowadzić. I jeszcze wspomina o jakimś prezencie z rocznicy. Jedynie, co zrobiłam po przeczytaniu listu, to uroniłam kilka łez. Teraz żałowałam, że mu nie pomogłam, gdy w bezmyślny sposób oddał swój kylit.
Postanowiłam zejść do zbrojowni i poszukać tego podarunku.

**Katrine**

Niewiele zostało do balu, ale po ostatniej akcji z ucieczką i tym porwaniem, mam przerąbane u rodziców. Szczególnie u ojca, który pilnował mnie, jakbym była małym dzieckiem. Kontaktowałam się z Mattem jedynie wtedy, kiedy miałam pewność, że nikt nie podsłuchuje. Siedziałam tak, wpatrując się w sufit, myśląc o zabawie szkolnej. Nawet chciałam zaprosić Matta, ale w szkole. Poczekam do poniedziałku.
Gdy miałam zamiar do niego zadzwonić, musiałam się wycofać. bo do pokoju weszła mama. Nawet z nią nie miałam ochoty rozmawiać.

Katrine: Wyjdź stąd i mnie zostaw
Viper: Musimy pogadać
Katrine: Nie musimy
Viper: A właśnie, że tak... Twoje zachowanie jest niepokojące. Powinnaś porozmawiać z psychologiem
Katrine: O! A może od razu z psychiatrą?! Robicie ze mnie wariatkę!
Viper: Córciu...
Katrine: Nie jestem twoją córką, skoro nie dajesz mi żyć!
Viper: Chcę cię chronić
Katrine: Taa... Wmawiaj sobie

Usłyszałam, jak idzie w stronę łóżka, ale usiadła przy biurku. Czułam jej spojrzenie, choć leżałam odwrócona głową do ściany.

Katrine: Nic nie rozumiesz... Ja chcę być szczęśliwa i nie mam zamiaru spędzać tyle czasu z ojcem despotą, czy jakimś dobrowolnym katem
Viper: Syn Iron Mana nie powinien się zadawać z tobą
Katrine: Z tego, co słyszałam, to chciał go zabić twój własny mąż
Viper: Może miał takie zlecenie?
Katrine: Nie miał! Po prostu próbuje mi zniszczyć życie! A ty mu na to pozwalasz!
Viper: Katrine, uspokój się
Katrine: WYJDŹ! NATYCHMIAST!

Krzyknęłam tak głośno, że w końcu sobie poszła. Od razu chwyciłam za komórkę, pisząc krótkiego SMS-a, by spotkać się w pizzerii, bo miałam do niego sprawę. Szybko odpisał i się zgodził. Teraz jedynie musiałam czekać, aż będzie na zegarku osiemnasta. Pozostały dwie godziny. Trochę się boję, że ojciec spróbuje mnie śledzić, dlatego wezmę gaz pieprzowy i nóż dla obrony przed nim.

Part 138: Ważna lekcja

0 | Skomentuj
 
**Katrine**

Włamałam się do bazy z danymi od ojca, który miał namiary na każdego. Coś, jak FBI, ale w szerszym zakresie. Dość łatwo znalazłam to, czego szukam. Znalazłam numer telefonu do Matta. Nawet takie informacje mogłam bez trudu uzyskać. Teraz pozostało jedynie być z nim w kontakcie. Pomyślałam, by zadzwonić, skoro ojciec rozmawiał z mamą na dole. Dość szybko odebrał.

Matt: Halo! Kto dzwoni?
Katrine: Na pewno nie złodziej
Matt: Katrine? Skąd masz mój numer?
Katrine: Wygrzebałam w bazie ojca... Jesteś cały?
Matt: Żyję, ale nie chciałbym znowu oberwać. Lepiej będzie, jeśli...
Katrine: Nawet nie próbuj tego mówić. Damy radę
Matt: Nie chcę, żeby ciebie skrzywdził
Katrine: Nie zrobi tego. Gorzej z tobą
Matt: Jeszcze wczoraj walczyłem w zbroi, by cię uratować, a dziś pochowałem własnego ojca
Katrine: Przykro mi... Na pewno czujesz się z tym źle
Matt: Bo mogłem go powstrzymać, ale byłem ślepy. Mogłem mu jakoś przeszkodzić
Katrine: Będzie dobrze, Matt. Jakoś wytrzymasz. Gdybyś potrzebował mojej pomocy, chętnie ci udzielę pomocnej dłoni
Matt: Dzięki. Jesteś wspaniałą przyjaciółką
Katrine: Przyjaciółką? Znamy się parę dni
Matt: To nie szkodzi. Pomogłaś wiele razy, a teraz przeze mnie masz kłopoty
Katrine: Nie mam... Muszę kończyć, bo zaraz wkroczy tu ojciec i zrobi jeszcze większą awanturę, niż wcześniej
Matt: Trzymaj się... Widzimy się jutro?
Katrine: Tak

Rozłączyłam się akurat wtedy, gdy usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Położyłam telefon na biurko, a później udawałam sen. Na dziś sprzeczek wystarczy.

~*Godzinę później*~ 

**Lily**

Pomogłam mamie wejść do pokoju, bo nadal była słaba. Ja też nie czułam się za dobrze. Jednak wina leżała przy implancie. Musiałam go naładować. Pozostawiłam szklankę wody przy jej łóżku i poszłam do zbrojowni. Na szczęście nikt tu nie sprzątał, więc ładowarka leżała w tym samym miejscu, co ostatnio. Wzięłam ją z kanapy i podłączyłam się do ładowania.

<<Wszystko gra, Lily?>>

Lily: Tak jakby. Dziś patrzyłam, jak zakopuję swojego tatę pod ziemią

<<Wiem o tym. Współczuję wam... Gdybyś czegoś potrzebowała, służę pomocą>>

Lily: Dziękuję, FRIDAY

<<On to zrobił dla ciebie>>

Lily: Wolałabym o tym nie wiedzieć

<<Poradzicie sobie. Razem z bratem macie tyle siły, że wesprzecie swoją mamę>>

Lily: Musimy wytrwać

<<Uda się wam. Na pewno>>

Implant dalej musiał się ładować, że nadal rozmawiałam z komputerem. Ułożyłam się wygodnie na kanapie, by wysłuchać jej wypowiedzi.

**Pepper**

Nie potrafiłam pogodzić się z odejściem męża. Mogłam go nie ignorować, bo obwiniałam za stan Lily. Jednak uratował ją. Poświęcił się dla niej, by dać nowe życie. Bez trucizny. Nawet nie byłam w stanie pomyśleć, co Tony napisał dla mnie w liście. Jeszcze nie zdołałam się otrząsnąć po pogrzebie, ale kiedyś muszę w końcu otworzyć kopertę. Może lepiej powinnam zajrzeć do dzieci, a później wezmę się w garść na przeczytanie listu.
Wstałam powoli z łóżka i wypiłam szklankę wody, którą zostawiła Lily. Mam kochane dzieci, ale żałuję, że sama nie mogę się odwdzięczyć za pomoc. Przecież teraz pozostaliśmy we trójkę, więc musimy trzymać się razem.
Moje myśli przerwało pukanie do drzwi. Pozwoliłam wejść.

Matt: Hej, mamo. Jak się czujesz?
Pepper: Już lepiej, ale ty wyglądasz okropnie
Matt: Z wielu powodów... Nie przeszkadzam?
Pepper: Nie wygłupiaj się i siadaj... Co się stało?
Matt: Jest to związane z pewną dziewczyną
Pepper: To ona cię pobiła? Dlaczego? Podglądałeś ją w szatni, czy...
Matt: Nie! Jest córką Ducha i ja... no... zakochałem się
Pepper: Moje biedactwo. Akurat źle cię trafiła strzała Amora
Matt: Ale ja ją naprawdę kocham i widzę, że też nie jestem dla niej obojętny, ale.. Mamo, nie wiem, co robić. Nie potrafię o niej zapomnieć
Pepper: Hmm... Młodzieńcza miłość. Kiedyś to przerabiałam
Matt: Naprawdę? Myślałem, że nikogo wcześniej nie kochałaś. W sensie, że...
Pepper: Każdy ma swój pierwszy raz. Kiedy miałam 17 lat, poznałam Happy'ego. Był mistrzem w koszykówce i dzięki niemu Akademia Jutra była numer jeden w Stanach. Mieliśmy wspólne hobby i tak jakoś wyszło. Byłam z nim na dwóch randkach, aż później zrozumiałam, że miałby każdą
Matt: Wow! Czyli po prostu...
Pepper: Zerwałam z nim. Zostaliśmy jedynie przyjaciółmi
Matt: No nieźle... To, co ja mam zrobić? Kocham Katrine, a ostatnio uratowałem jej życie i zamiast okazania wdzięczności, oberwałem od jej ojca w twarz
Pepper: Boli cię jeszcze?
Matt: Niezbyt, ale będę o nią walczył. Ja nie przestanę
Pepper: Dam ci radę
Matt: Właśnie na to czekałem
Pepper: Jeśli tak bardzo ci na niej zależy, nie ryzykuj kolejnej walki z Duchem. Widujecie się w szkole i niech na razie tyle wystarczy
Matt: Dziękuję

Przytulił mnie, a ja się cieszyłam, że szukał szczęścia u płci przeciwnej.

Part 137: Ty też musisz mi wybaczyć

0 | Skomentuj
**Matt**

Znalazłem kopertę w szufladzie, gdzie zwykle trzymałem jakieś ważne rzeczy. Jedną z nich był list. Czy byłem gotowy poznać jego myśli? Chyba tak. Teraz mam najlepszą na to okazję.


Kochany Matt,
Przepraszam, że byłem takim beznadziejnym ojcem. Z początku traktowałem cię, jak wroga, bo nie chciałem wychowywać w domu mordercy. Widziałem w tobie mordercę mojego ojca, który skazał mnie na życie z implantem. Wiem, że źle cię oceniłem, ale później zaakceptowałem prawdę. Nawet obiecałem sobie, że nigdy w życiu nie podniosę na ciebie ręki.
Tak bardzo dbasz o swoją siostrę i jestem z tego dumny. Zresztą, pomagałeś też mamie, kiedy ja nie byłem w stanie. O tak wspaniałym synu mogą pomarzyć inne rodziny. Prosiłbym cię, żebyś dalej opiekował się najważniejszymi kobietami w twoim życiu. No chyba, że też się w jakiejś innej zakochałeś. Życzę szczęścia.
Jednak mimo wszystko, chciałem, żeby nigdy wam nic nie brakowało. Starałem się was chronić przed każdym zagrożeniem. Nie wiem, czy mi się udało. Raczej zawiodłem na całej linii. Wybacz mi, jaki dla ciebie byłem.
Wiem, jak bardzo cię skrzywdziłem. Żałuję, że nie mogłem z tobą porozmawiać o tym, co zaszło, gdy byłeś bezbronnym dzieckiem. Na pewno pamiętasz, jak prawie cię zabiłem. Mam nadzieję, że nie pozwolisz Lily iść w moje ślady. Nie powinna się mścić i walczyć z tak chorym sercem. Powinna cieszyć się z życia, a nie je narażać. Pokaż jej, że powinna z niego korzystać.
Jako, że byłem twoim ojcem, a teraz odszedłem na zawsze, przejmiesz po mnie firmę, gdy skończysz 18 lat. Wiem, że mogę ci ufać i razem z Lily przeżyjecie piękne chwile.
Kocham cię
Twój tata
Nie mogę w to uwierzyć. Już prawie zapomniałem, że chciał mnie zabić, chociaż teraz rozumiem, co go do tego skłoniło. Wybaczyłem mu już dawno, lecz nie miałem okazji na szczerą rozmowę. I po tym wszystkim mam przejąć jego firmę? Widocznie testament spisał wcześniej. Jednak będę za nim tęsknił. Kochał mnie, mimo wcześniejszej nienawiści.

**Rhodey**

Dochodzi czternasta, a ja jeszcze sterczę nad grobem przyjaciela i brata razem z moimi rodzicami. Pamiętam, jak widziałem jego bladą twarz. Wyglądał, jak trup, ale nie miałem zamiaru go nigdy wpakować do trumny. A teraz leżał przysypany ziemią. Lily prosiła, żeby pochować Tony'ego razem ze zbroją. W końcu, to był nasz bohater.

Roberta: W porządku, Rhodey?
Rhodey: Tak... Po... prostu... myślę
Roberta: Mi też będzie go brak. Jeszcze pamiętam, jak po wyjściu ze szpitala, trafił do naszego domu i dzięki tobie zaakceptował prawdę. Zrobiłeś dla niego tak wiele
Rhodey: I odwdzięczył się tym samym
David: Musimy już wracać. Zaraz rozpęta się burza
Rhodey: Tato, a ty, co powiesz?
David: Rzadko miałem okazję go bliżej poznać, bo ciągle latałem po całym świecie. Jednak, słysząc przemowę, wiedziałem, że był kimś więcej, niż zwyczajnym chłopakiem z problemami
Rhodey: Bo był... Był Iron Manem

**Katrine**

Głośniej krzyczeć nie umie? Śmiało. Niech wszyscy cię usłyszą, tato. Tak był wściekły, że wrzeszczał też na mamę. Przecież tłumaczyłam mu. Gdyby nie Matt, już dawno byłabym martwa. Martwa? No właśnie. Ojciec wspominał, że chciał zabić jego ojca. Jak on mógł o czymś takim pomyśleć?

Viper: Kochanie, uspokój się. Przecież uratował Katrine... Zrobił coś dobrego
Duch: Ale miała się z nim nie zadawać!
Katrine: Skąd mogłam wiedzieć, jak ma na nazwisko?! Chodzimy razem do klasy! Powinieneś się wkurwiać na Iron Mana! Oj! Przepraszam bardzo, ale on nie żyje, a ty chciałeś sam to zrobić!
Duch: Jeszcze kiedyś mi podziękujesz. Próbuję cię chronić!
Katrine: Jakoś ci to nie wychodzi! I jeszcze kłamałeś o Nefarii! Miałeś długi!
Duch: TO NIE TWOJA SPRAWA!
Katrine: A właśnie, że moja! Gdyby nie ty, on...
Viper: CISZA!

Ryk mamy od razy przerwał całą kłótnię, ale my jeszcze nie skończyliśmy.

Viper: Katrine, do pokoju. Muszę pogadać z twoim ojcem w cztery oczy
Katrine: Mamo, ja...
Viper: Lepiej ciesz się, że za swoje nieumyślne zachowanie nie dostałaś kary
Duch: Słuchaj się mamy, córciu
Katrine: ZAMKNIJ SIĘ!

Byłam na niego wściekła. Udawałam, że wchodzę do pokoju. Zamknęłam drzwi, trzaskając nimi. Znowu ich podsłuchiwałam.

Viper: Trochę przesadziłeś... I długi? Miało już nie być żadnego handlu z Maggią. Obiecałeś...
Duch: To zacznij w końcu pracować! Próbuję nam zarobić na życie! Wcześniej ci to nie przeszkadzało
Viper: Bo nikt nie uczepił się Katrine. Przez ciebie jest zagrożona
Duch: Zabiłem Nefarię i każdego jego sługusa. Dostali słuszną kulkę w łeb, więc, to ja ją uratowałem, a nie ten szczeniak
Viper: Ten szczeniak właśnie ocalił jej życie, bo ty musiałeś rozliczyć się z Maggią... Mam nadzieję, że nic mu nie zrobiłeś
Duch: Nastraszyłem

Taa... Już ci w to uwierzy. Życzę powodzenia.

Viper: W jaki sposób? Chyba go nie pobiłeś?
Duch: Oj! Zbyt dobrze mnie znasz, Viper
Viper: Przecież jestem twoją żoną
Duch: No tak... To co mam z nią zrobić? Do szkoły musi chodzić
Viper: Nie niszczmy jej życia. Nie będę jej przenosić do innego liceum
Duch: Więc, jaki masz inny pomysł?
Viper: Tradycyjna obserwacja. I nawet nie próbuj pobić tego chłopaka po raz kolejny, bo będziesz miał przerąbane u jego rodziny
Duch: Skoro Stark już nie żyje, kto może mi zagrażać?
Viper: Na pewno ktoś się znajdzie

Niewiele wyniosłam z tej rozmowy, ale musiałam sama wymyślić jakiś prosty plan. Muszę jakoś nawiązać kontakt.

Part 136: Czas pożegnań

0 | Skomentuj
**Matt**

Nie wiem, o co mu chodziło. Przecież uratowałem Katrine. Jednak on musiał krzyczeć i walić pięściami po mojej twarzy, aż odważył się przeniknąć przez pancerz. Poczułem, jak jego ręka znajduje się wewnątrz zbroi i ściska serce. Chce mnie zabić?

Katrine: Puść go! Słyszysz?! Gdyby nie on, wyleciałabym w powietrze!
Duch: Mówiłem, że będziesz tego żałować. Teraz i Matthew dołączy do ojca
Matt: Co?! Ty go... zabiłeś?
Duch: Chciałem, ale sam się poddał
Matt: Morderca!
Duch: Nie zabiłem go. Jeśli nie przestaniesz zbliżać się do mojej córki, wyrwę ci twoje serce jednym ruchem... Zrozumiano?
Matt: Tak
Duch: Obyś nie kłamał

Gwałtownie wyjął ze mnie rękę, że musiałem odkaszlnąć, spluwając krwią o podłogę. Nie miałem obrażeń wewnętrznych, ale po prostu nieźle potraktował moją twarz. Wolałbym uniknąć powrotu do tej sytuacji, więc raczej powinienem o niej zapomnieć. Od razu odleciałem do fabryki, gdzie oddałem zbroję. Niestety, ale nie obyło się bez uwag.

Rhodey: Co ci się stało? Przecież byłeś w masce. Kto cię tak pobił?
Matt: Ojciec tej, której uratowałem. Jest już bezpieczna, a Maggia nie zrobi jej krzywdy. Duch o to też zadbał
Rhodey: Akurat jutro będzie pogrzeb twojego taty, a ty wyglądasz, jak siedem nieszczęść
Matt: Nic mi nie jest, wujku
Rhodey: To lepiej będzie dla ciebie, jak pójdziesz spać
Matt: A ty?
Rhodey: Będę spał w zbrojowni
Matt: Dobranoc
Rhodey: Śpij dobrze
Matt: Dziękuję... I wzajemnie

Zdołałem wymusić uśmiech, skoro ledwo czułem twarz. Poszedłem do swojego pokoju, a przy sąsiednim pomieszczeniu usłyszałem czyjś płacz. Zerknąłem, uchylając lekko drzwi. Okazało się, że to Lily rozpacza. Nie chciałem teraz z nią rozmawiać, więc położyłem się spać.

~*Następnego dnia na cmentarzu*~

Ja, Lily, mama, wujek i jego rodzina, byliśmy na cmentarzu, gdzie mieliśmy pochować tatę. Pogoda idealnie dopasowała się w nasze uczucia oraz czarny kolor ubrań. Ciemne chmury razem z deszczem. Nic więcej nie potrzeba. Cztery osoby niosły trumnę, w której był nasz bliski, a Lily włożyła go do zbroi. Chciała go pochować, jak bohatera. Później trumna została położona.

Roberta: Zebraliśmy się tu dziś, żeby pożegnać wielkiego człowieka, którym był Tony Stark. Świat znał go pod postacią obrońcy dobra w zbroi Iron Mana. Jest mi trudno coś powiedzieć... Tak trudno, że nie potrafię ułożyć odpowiednich słów... Zawsze zdołał wygrać każdą bitwę. Walczył dla swoich kochanych dzieci i wspaniałej żony. Jednak teraz trzeba uczcić jego pamięć minutą ciszy

Wszyscy zamilkli, wpatrując się na sosnowe drewno, pod którym leżał człowiek. Mama próbowała być silna, ale wyglądała na wyczerpaną. Lily też z trudem to znosiła. Trzymałem ją za rękę, by jakoś wytrzymała.

Roberta: Tony Stark pozostanie w naszych sercach jako niezwyciężony Iron Man, kochany członek rodziny, troskliwy ojciec i wspaniały przyjaciel, ale także i mój drugi syn, którego traktowałam, jakby był wydany z mojego łona. A teraz... Składam kondolencje rodzinie Anthony'ego. Niech wytrwają w te trudne dni... Niech on spoczywa w pokoju

Gdy kobieta skończyła swoją przemowę, mama lekko zasłabła, a przecież jeszcze ciało nie zostało pochowane. Poprosiłem ją, by usiadła. Powoli upadła na podłogę, płacząc. Wujek wraz ze swoim ojcem opuścili trumnę na sam dół dziury, usypując ją ziemią.

Matt: Już dobrze, mamo. Jakoś to przeżyjemy
Pepper: Kochanie...
Matt: Cii... Nie płacz. Poradzimy sobie
Pepper: Dziękuję, że tu jesteś

Przytuliłem ją, a później pomogłem jej wstać. Teraz i Lily wyglądała na bladą. Patrzyła na zasypaną dziurę, aż chwyciła się za implant. Chyba ona również mocno przeżyła tę sytuację. Musiałem zobaczyć, czy dobrze się czuje.

Matt: Lily?
Lily: W porządku. To... Nic
Matt: Czytałaś list, prawda?
Lily: Tak

**Lily**

Nie potrafiłam już dłużej wytrzymać. Wystarczy, że wspomniał mi o liście i poczułam, jak cały świat się zatrzymuje. Upadłam na kolana, lecz nadal byłam przytomna. Musiałam się uspokoić. Przecież mój ojciec sam napisał w liście, że to nie moja wina. Jednak właśnie tak się czułam. Wstałam z ziemi, by pomóc mamie, bo potrzebowała napić się wody. Matt mi pomógł ją zabrać do domu, a niektórzy jeszcze pozostali na cmentarzu.

~*Dwie godziny później*~

Wciąż za oknem padał deszcz, ale i tak nie musieliśmy iść do szkoły ze względu na pogrzeb. Podałam mamie szklankę wody. Od razu nabrała kolorów, ale na wszelki wypadek zajęłam się nią. Matt zniknął do swojego pokoju. Fakt, że ktoś musiał mu nieźle przywalić. Nie pytałam go, o co poszło, bo wolał to zachować dla siebie.

Lily: Jak się czujesz?
Pepper: Dobrze. Po prostu rano nie chciałam nic jeść
Lily: Stąd te zasłabnięcie?
Pepper: No nie ukrywam, ale masz rację... A jak z tobą?
Lily: Przeżyję
Pepper: Lily, jeśli to coś poważnego...
Lily: Tak. Wiem, że powinnam powiedzieć, ale też trudno mi się pogodzić ze śmiercią taty

**Matt**

Mama i Lily z trudem przeżywają całą tę sytuację. Dalej były blade, ale wolałem je zostawić na chwilę same. Musiałem przemyśleć, co robić. Ojciec Katrine będzie ją śledził i nie dopuści do naszych spotkań. Jednak najpierw zajrzę do koperty. Najwyższy czas dowiedzieć się, co miał mi do przekazania.

Part 135: Igranie z wrogiem

0 | Skomentuj
**Lily**

Tak bardzo było mi brak taty, że mój mózg sam tworzył jego postać. To wszystko przez tęsknotę. Żałuję, że nie zdołałam go powstrzymać. Mogłam zapobiec tej tragedii. Mogłam, ale nie byłam w stanie nic zrobić.

~*Pół godziny później*~

**Katrine**

Próbowałam znaleźć jakieś wyjście z magazynu, ale wszędzie stali ci faceci w maskach. Ugadywali coś między sobą, a ich szef chyba miał zamiar skontaktować się z moim ojcem. Skoczyłam wraz ze krzesłem, nasłuchując fragment jego rozmowy.

Nefaria: Dobrze myślisz, Duchu. Mamy twoją córkę i nie zawaham się jej zabić. Masz dwie godziny, żeby zapłacić swoje długi, bo inaczej możesz pożegnać się z Katrine. Zjaw się w H-08 na nadbrzeżu.

No dobra. Teraz przynajmniej wiem, gdzie jestem i czego ode mnie chce ten cały szef tych idiotów. Hmm... Pozostało mi jedynie liczyć na szczęście, że mnie nie zabiją. Ja tak sobie gadu-gadu w myślach, a on się tu zbliża. No pięknie. Co teraz? Nie czułam strachu. Ani trochę. Jakoś się stąd wydostanę.

Nefaria: Módl się, żeby twój tatuś miał przy sobie kasę, bo inaczej będzie nieprzyjemnie
Katrine: Jesteś idiotą
Nefaria: O! Widzę, że się mnie nadal nie boisz. A to błąd, dziewczynko
Katrine: Nie nazywaj mnie tak!
Nefaria: Za dwie godziny, to nie będzie miało znaczenia

Usłyszałam jakieś pikanie, dochodzące z krzesła. Poczułam gęsią skórkę, która rozeszła się po całych plecach, powodując dreszcz. Porywacz przestał sobie żartować. Dlaczego? Podłożył bombę pod moimi nogami.

Nefaria: Nadal nie czujesz strachu? Podziękuj swojemu ojcu. Dzięki niemu, możesz zginąć... Chcesz coś powiedzieć, zanim stąd pójdę? Nie? W końcu milczysz

Gdy włączył odliczanie na ładunku, zamknął pomieszczenie i wyszedł. Nie potrafiłam powstrzymać łez. Złamał mnie. Bałam się, że umrę, a wina znowu spada na mojego ojca. Przecież wcześniej mówił, że czeka na zlecenie od jakiejś Nefarii. Jednak kłamał. Miał długi, które przed nami ukrywał.
Kiedy zaczęłam myśleć nad planem ucieczki, usłyszałam jakiś hałas. Walczyli ze sobą i raczej to nie był mój ojciec. Hałas przypominał wystrzał z wielu broni na raz. Ktoś krzyczał "Nefaria" i pewnie uciekali w popłochu. Potem jedynie dochodził dźwięk metalowych stóp, zbliżających się do miejsca, gdzie byłam zamknięta. Bez problemu rozwalił drzwi, a ja jedynie schyliłam głowę, by nie oberwać.

Matt: Wszystko gra?
Katrine: Odsuń się! Tu jest bomba!
Matt: Spokojnie. Już jesteś bezpieczna, Katrine
Katrine: Chwila... Skąd ty znasz moje imię?
Matt: Poczekaj chwilę

Pomógł mi się uwolnić i wziął krzesło razem z bombą, wyrzucając je w powietrze, że siła wybuchu rozniosła się, nie raniąc nikogo.

Katrine: Dziękuję
Matt: Niebawem powinien pojawić się twój ojciec
Katrine: A mogę wiedzieć, kim jesteś?
Matt: Znasz mnie

Odsłonił swój hełm i byłam w szoku. To... Matt? On mnie ocalił. Rzuciłam mu się na szyję, choć było trudno przy tak wielkiej zbroi. Już chciałam go pocałować, lecz wszystko musiało się zepsuć. W najlepszym momencie przerywa nam ojciec. Od razu oddalił się, zasłaniając swoją twarz.

Duch: Nie powinieneś się w to mieszać. Maggia już nigdy nie skrzywdzi mojej rodziny
Katrine: Mogłam zginąć przez twoje kłamstwa!
Duch: Nie powinnaś była uciekać z domu
Matt: Na szczęście już jest bezpieczna. Sprawdzę, czy nie ma jakiś innych zbirów w pobliżu
Duch: Zaczekaj... Kim ty jesteś?
Matt: Bohaterem
Duch: To mi nie wystarczy. Stark umarł. Wiem to, więc ty musisz być Rhodey Rhodes lub syn Anthony'ego
Matt: Nie musisz wiedzieć

Od razu wystartował do lotu, lecz on go zatrzymał, chwytając za jego nogę, aż upadł. Kompletnie mu odbiło! Chciał wiedzieć, kto mnie uratował.

**Matt**

Tak mi się odwdzięcza? Uratowałem jego córkę. Zaro wdzięczności, ale za to Katrine mi podziękowała. A teraz? Duch oszalał i walił we mnie wszystkim, czym popadnie.

Rhodey: Matt, wracaj do domu
Duch: Kim do diabła jesteś, blaszaku?

<<Matt, moc gwałtownie spada>>

Matt: Aaa!

Poczułem, jak zostałem porażony prądem, a zbroja w jednej chwili przestała działać, jak trzeba. Nie mogłem strzelać i nawet się ruszyć.

<<Restartuję system. Ponowne włączenie za minutę>>

Matt: Duch!
Duch: Teraz mogę wiedzieć, kim jesteś

Nie miałem siły go powstrzymać. Sam wyrwał maskę, aż odkrył moją tożsamość. Był wściekły, aż oberwałem mocno w twarz.

Duch: Matthew Stark? A jednak miałem rację. Pożałujesz, że ze mną zadarłeś!
Katrine: Tato, puść go! On mnie uratował! Nie rozumiesz?
Duch: Zakazałem ci się zadawać ze Starkami, a teraz twój chłopak będzie cierpiał
Katrine: Nie!

Part 134: Szczęśliwa pomyłka

0 | Skomentuj

**Matt**

Wujek już siedział na fotelu, lokalizując źródło alarmu. Coś mi mówiło, że Katrine ma kłopoty. O dziwo zlokalizowałem jej telefon w miejsce kłopotów. Komputer coś mówił, że to kryjówka Maggii. Kimkolwiek oni są, potrzebuje mojej pomocy.

Matt: Kim jest Maggia?
Rhodey: Tacy terroryści w maskach. Ich szefem jest Nefaria, więc niedobrze
Matt: Ojciec dałby z nimi radę?
Rhodey: Raczej tak. Są mniej groźni od Whiplasha
Matt: Jeśli oni ją skrzywdzili... Nie! Ja muszę jej pomóc!
Rhodey: Znacie się?
Matt: Pożyczysz mi zbroję?
Rhodey: Komu chcesz pomóc?
Matt: To przyjaciółka... Proszę cię, wujku. Muszę do niej lecieć. Na pewno jest w wielkim niebezpieczeństwie
Rhodey: Nie mogę ci pożyczyć zbroi. W ten sposób sam ryzykujesz. Twój ojciec, by nie chciał, żebyś walczył
Matt: Nie wiem, czego chciał! Jeszcze nie przeczytałem tego cholernego listu!

Uderzyłem pięścią w stół roboczy. Zacząłem tak walić mocno, aż wszystkie narzędzia znalazły się na podłodze. Byłem wściekły. Nie chciałem słuchać, czego "mój ojciec, by nie chciał". Teraz nie ma go tu! Nie będę siedział bezczynnie, gdy Katrine wpadła w poważne tarapaty. Wiedziałem, że robię źle, ale musiałem zabrać zbroję War Machine. Wszedłem do pancerza, czego mi kategorycznie zabronił.

Rhodey: Matt, nie możesz...
Matt: Właśnie, że mogę. Muszę uratować moją przyjaciółkę. Zrobiłbyś to samo na moim miejscu
Rhodey: Matt!

Wyleciałem z fabryki, próbując namierzyć sygnał z komórki Katrine. Może nie potrafiłem posługiwać się pancerzem, lecz FRIDAY była pomocna. Jednak z początku nie chciała się w to mieszać. Namierzyła ją w opuszczonym magazynie na nadbrzeżu.

Matt: Daleko do celu?

<<Radziłabym ci wrócić do domu. Jest już późno, a jutro masz szkołę>>

Matt: Przestań udawać mamę. Chcę ją uratować... Pomożesz?

<<Jeśli zostaniesz ranny...>>

Matt: Nie martw się. Potrafię o siebie zadbać

<<Cel znajduje się godzinę drogi stąd>>

Matt: Można przyspieszyć?

<<Można>>

Matt: FRIDAY?

<<Tak?>>

Matt: Dziękuję, że się zgodziłaś

<<Po prostu chcę, żebyś wrócił w jednym kawałku>>

Matt: Kiedy to się skończy, zwrócę zbroję

Przyspieszyłem prędkość w butach, aż trasa skróciła się o pół godziny. Musiałem wymyślić jakiś plan. Przecież nie będę strzelał, jak szaleniec do facetów w maskach. Myśl, Matt. Myśl. Jak to rozegrać? Zadzwonić do jej tatuśka? A może on już wie?

**Lily**

Dłużej nie potrafiłam spać. Słyszałam jakiś alarm, ale ignorowałam go. Pomyślałam, by wziąć się za list. Wcześniej tak nakrzyczałam na nich, żeby dali mi spokój. Wzięłam głęboki wdech, sięgając po kopertę. Powoli otwierałam jej zawartość. Jednak czułam się z tym źle. Tata poświęcił się dla mnie, a teraz okaże się, czym się usprawiedliwi. Co mi przekaże? Wyjęłam kartkę i zaczęłam czytać w myślach treść listu.

Kochana Lily,
Przepraszam, że do tego doszło. Nie mogłem dłużej patrzeć, jak nikt nie jest ci w stanie pomóc. Za długo cierpiałaś. Wybacz, że dawałem ci zły wzór, ale jako Iron Man trudno jest pogodzić obowiązki ojca i kochającego męża twojej matki. Starałem się zapewnić wam bezpieczeństwo, lecz teraz musicie jakoś dać sobie radę beze mnie. I nie obwiniaj się, bo chciałem ci uratować życie. Zrobiłbym to znowu, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Wiem, że kylit mógł ci pomóc, dlatego uzyskałem go z mojego implantu dla ciebie.
Jeśli to czytasz, to będę się cieszył, że żyjesz, choć długo się nie zobaczymy. Pamiętam, jak cierpiałaś przez Matta, ale później mu wybaczyłem. Teraz tego oczekuję od ciebie. Wybacz mi. Chyba zawiodłem jako twój ojciec. Często misje w mieście były ważniejsze dla mnie, niż twoje problemy. Czasami miałem ochotę się poddać, bo nie potrafiłem pogodzić tylu ról na raz. Jednak dzięki temu, że urosłaś ze swoim bratem na mądre dzieci, wiem, że sobie poradzicie.
Będę tęsknić za naszymi chwilami, które spędziliśmy razem jako rodzina. Jednak nie pozostawiam cię bez niczego. Cała zbrojownia należy do ciebie. Wiem, że jesteś bardzo inteligentna, jak na swój wiek, dlatego ufam ci, że zrobisz z niej dobry użytek. Stworzysz wynalazki, pomagające ludziom.
Kocham cię
Twój tata

Co to ma znaczyć? On wiedział, że będę się obwiniać? Na kartkę spadło kilka łez. Nie potrafiłam się powstrzymać. Ledwie go straciłam. Nie wierzę, że dał mi całą zbrojownię na własność.

Lily: Kochałam cię, tato. Kochałam...  A ty musiałeś... odejść! Musiałeś?

Płacz był nie do powstrzymania. Opadłam na łóżko, łkając do poduszki. Jak pogodzę się z prawdą? On już nigdy nie wróci. Musiałam spróbować zasnąć, ale ten list przywrócił wspomnienia. Miałam wrażenie, że jest obok mnie i czuję jego ciepło. Jednak to było złudzenie, które nie mogło być prawdziwe.

---****--

Bardzo was przepraszam, że w tygodniu nie pojawiają się notki. Naprawdę straciłam ten wolny czas, ale ja tego opo nie porzuciłam. Nie porzuciłam tego bloga i dalej piszę. W zeszycie mam już sporo napisane i wystarczy jedynie przepisać. Listy były czasochłonne, ale z pomocą melodii "Healing", współpracy z Tośką, Agatą i Donią udało się je skończyć. Czekają nas jeszcze trzy listy. Jakieś pytania, co do notki? Zaspoileruję jedynie kawałek końca fazy szóstej. Będziecie zaskoczeni  :)

Part 133: Porachunki Nefarii

0 | Skomentuj
**Lily**

Mój tata nie żyje, a to wszystko przez głupią truciznę. Przecież na pewno lekarze wcześniej mieli antidotum, ale pojawili się za późno. Podobno odkupił swoje błędy. Jednak nie takim kosztem. Musiałam się uspokoić, by znowu nie trafić do szpitala.

Dr Bernes: W porządku?
Lily: Nic nie jest w porządku! Jak pani może o to pytać, skoro prawda jest inna?!
Matt: Lily...
Lily: Nie zgodzisz się z tym, Matt?!
Matt: Po części masz rację, ale nie krzycz. Dobrze wiesz, że sam się poddał
Lily: Tato, dlaczego?
Dr Bernes: Powinniście wrócić do domu. Odpocznijcie i pamiętajcie, że to nie koniec świata
Lily: Czyżby? Właśnie, że jest
Dr Bernes: Wasza mama zaraz tu powinna przyjść... Musicie się wzajemnie wspierać. Naprawdę wam współczuję, bo przez pierwsze dni będziecie czuć się ciężko. Jednak po jakimś czasie zapomnicie, do czego doszło
Lily: Mamy zapomnieć? Przecież był naszym ojcem! Nie możemy o nim zapomnieć!

To już całkiem wyprowadziło mnie z równowagi. Poczułam przypływ złości, że musiałam w coś uderzyć, by odreagować. Na szczęście w porę pojawiła się mama z wujkiem, który próbował zmusić się do jednego uśmiechu. Nie wychodziło mu to.

Pepper: Dziękuję, że się nimi zajęłaś
Dr Bernes: W porządku... Nic takiego... Podałam im leki na uspokojenie, ale widzę, że na Lily nie działają. Nadal się wścieka. Zabierz ich do domu. Potrzebują odpocząć
Pepper: Dobrze
Dr Bernes: A ty, jak się czujesz, Rhodey?
Rhodey: Wiedziałem, że kiedyś do tego dojdzie
Dr Bernes: I co zrobisz?
Rhodey: Spełnię jego ostatnią wolę... Przeczytam list, a oni powinni zrobić to samo
Dr Bernes: Rozumiem, więc trzymajcie się jakoś
Pepper: Dziękujemy

Wyszliśmy z budynku i pojechaliśmy do domu. Wolałabym być na miejscu taty, niż żyć dalej. Nigdy nie zapomnę, co zrobił. Jestem mu wdzięczna za życie. Też otworzę kopertę i przeczytam, co miał mi do powiedzenia. Postanowiłam ją otworzyć, jak będę sama w pokoju. Mój brat też był przytłoczony, lecz nie tak bardzo, jak wujek.
O dziewiętnastej znaleźliśmy się u celu. Od razu pobiegłam do siebie, zamykając drzwi na klucz.

Matt: Lily, co ty wyrabiasz? Otwórz drzwi
Lily: Zostawcie mnie... Zostawcie mnie samą!
Pepper: Wiemy, że jest ci ciężko, ale nie powinnaś reagować w taki...
Lily: Dajcie mi spokój! Chcę przeczytać list. Wy też to zróbcie
Pepper: Dobrze, ale przyjdź na kolację
Lily: Nie chcę jeść
Pepper: Oj! Jeszcze zmienisz zdanie

Kiedy już poszli do swoich pokoi, przetarłam oczy. Ile można płakać jednego dnia?

**Katrine**

Biegłam najdalej, jak się da. Na mojego pecha wybrałam sobie dzień ucieczki, gdy na dworze lało, a w dodatku wiał mocny wiatr. Jednak byłam już daleko od domu. Nie mogłam wrócić. Szczególnie po tym, co mi zrobił. Chciał mnie ukarać. Bałam się, co wymyśli, więc pierwszy mój plan polegał na zwykłej improwizacji.
Nagle nastąpił strzał z jakiejś furgonetki. Widziałam jedynie dym oraz facetów w białych maskach. Kolejne niedociągnięcie w planie. Jakie? Bo zostawiłam gaz pieprzowy w domu. Nie zdołałam nic zrobić, a jeden z nich podszedł mnie od tyłu, używając paralizatora. Poczułam porażenie wzdłuż kręgosłupa, upadając na chodnik. Straciłam przytomność.

~*Trzy godziny później*~

Obudziłam się w jakimś opuszczonym magazynie, gdzie poza uzbrojonymi terrorystami w maskach i skrzyniach pełnej bodajże nielegalnej broni, nic więcej nie było. Tyle, że zostałam porwana w jakimś celu.
Wzrok szybko wrócił do normy, że zauważyłem jeszcze jakąś osobę. Jakiś facet, który miał laskę z kryształem i na niej się opierał. To pewnie ich szef. I w co ja się najlepszego wpakowałam?

Katrine: Czego ode mnie chcecie?! Kim wy jesteście?!
Nefaria: Dość szybko się obudziłaś. Nawet nie krzycz, bo nikt cię nie usłyszy
Katrine: Zadałam pytanie. ODPOWIADAĆ!
Nefaria: Widzę, że zadziorna. Chyba masz to po ojcu
Katrine: Co? Wy go znacie? Znacie Ducha?
Terrorysta: Szefie, nie powinniśmy jej porywać. Możemy skończyć, jak Hummer
Nefaria: Tchórzysz?
Terrorysta: Nie, panie. Jednak wolałbym jeszcze pożyć
Katrine: Czego chcecie od mojego taty?
Nefaria: Hmm... Zwykle dotrzymywał obietnic, ale ostatnio zalega z kasą
Katrine: Heh! Typowe. Może wypuścicie mnie, a on wam daruje życia
Nefaria: Gdyby to było takie proste, nie byłabyś tutaj, prawda?
Katrine: Prawda
Nefaria: Pilnujcie jej, a ja wyślę wiadomość Duchowi. Jeśli mi nie zapłaci, zabiję tą małą

Cholera! Lepiej niech im zapłaci. Szkoda mu kilku groszy? Na szczęście byłam od nich sprytniejsza. Z ukrycia wysłałam sygnał do ojca. Moment... Pomyliłam się. To nie ten numer.  A niech to diabli! Lepiej, żeby ten ktoś wezwał jakąś pomoc. Nie wierzę, że o tym pomyślałam, ale wolałabym, by Iron Man mnie uratował. Szkoda tylko, że nie żyje.

**Matt**

Nie potrafiłem zasnąć. Przecież jako jedyny widziałem, co robi. Wmawiał, że nie jest narkomanem, ale coś z tą strzykawką zrobił. No i oczywiście mam nieodebrane połączenie od nieznanego numeru. Nie wiedziałem, kto dzwonił i dlaczego. Nie był przypadkowy, skoro usłyszałem alarm ze zbrojowni. Dość hałaśliwy. Au! Zaraz pękną mi uszy!
Postanowiłem zejść i go wyłączyć. O dziwo ten hałas zbudził jedynie mnie w domu. Reszta spała, jaka zabita. Poza wujkiem, który też przybiegł na miejsce alarmu.

----***---

No i ferie się skończyły. Teraz nie wiem, jak to będzie z dodawaniem notek. Fakt, że to moje ostatnie miesiące nauki, a później matura. Jednak sprawy się jeszcze bardziej pokomplikowały. Wróciłam do nauki japońskiego, z czym wiąże się mniej czasu na pisanie, a do tego wszystkiego czytam "Atlas chmur". Jednak postaram się w weekendy dać notkę. Trzymajcie się, blaszaki :)

Part 132: Nieporozumienie cz.2

0 | Skomentuj

**Ho**

Musiałem wziąć się w garść i powiedzieć im. Ledwo wyszedłem z sali i już cała czwórka mnie otoczyła. Tony'ego traktowałem, jak kogoś bliskiego, bo przez tyle lat ktoś musiał się zająć jego uszkodzeniami po wypadku samolotu. Teraz trudno mi cokolwiek wydusić z siebie, ale powinni znać prawdę.

Dr Yinsen: Przykro mi
Pepper: Nie! To niemożliwe. To na pewno jakiś kiepski żart, jak wtedy myśleliśmy, że umiera... Chcę się z nim zobaczyć
Rhodey: Czy on...
Dr Yinsen: Robiłem wszystko, co w mojej mocy, ale... on... po prostu się poddał
Rhodey: Co? Przecież już było tak dobrze
Pepper: I tak chcę zobaczyć Tony'ego, czy faktycznie umarł
Dr Yinsen: Zgoda... Masz do tego prawo... Ty też chcesz?
Rhodey: Wierzę na słowo, lecz... chcę się z nim pożegnać
Lily: A ja mogę?
Dr Yinsen: Lepiej, żebyś tego nie widziała
Lily: Był moim tatą! Też chcę się pożegnać!
Matt: Ja też
Dr Yinsen: Ostrzegam, że możecie to źle znieść. Szczególnie ty, Lily
Lily: Dam... radę

Dzieciaki były uparte, ale na ich własną odpowiedzialność wpuściłem na OIOM, gdzie ciało już było przykryte białym prześcieradłem. Odkryłem je, by zobaczyli jedynie jego twarz. Podszedłem do Victorii, która obserwowała całe zdarzenie.

Dr Bernes: Powiedziałeś im?
Dr Yinsen: A miałem jakieś inne wyjście? Nie! Nie miałem!
Dr Bernes: Ho, uspokój się... Nic nie mogliśmy zrobić, skoro sam się poddał
Dr Yinsen: Masz rację, ale gdybyśmy zdążyli na czas zaaplikować serum Lily, zdołalibyśmy jeszcze przywrócić kylit do implantu
Dr Bernes: Nie cofniesz biegu zdarzeń. Trzeba żyć dalej
Dr Yinsen: Tak... Jakoś trzeba

**Pepper**

Przez cały ten czas myślałam, że to jakiś żart. Że to kolejne upozorowanie śmierci, a Tony naprawdę się poddał. Rhodey chyba najbardziej to przeżył. Ledwo zobaczył jego bladą twarz i zaczął płakać. Przecież stracił zarówno brata, jak i przyjaciela.

Lily: To moja wina! To przeze mnie umarł! Gdyby nie ja... dalej... byłby z nami
Pepper: Lily, uspokój się
Lily: To moja wina!
Matt: Odkupił swoje błędy
Pepper: Co?
Matt: Jak kłóciłem się z ojcem, powiedziałem mu, że nie chcę stracić mojej siostry przez niego
Lily: Tato, proszę... Jeszcze możesz... walczyć

Rhodey wyszedł z sali, bo nie wytrzymał tego. Najgorzej, kiedy wracają wspomnienia. To boli, że już nie będą takie piękne. Matt razem z Lily zostali zabrani przez lekarkę, bo chyba wystarczyło im tego widoku. Ja zostałam jeszcze przez chwilę.

Pepper: Jutro miała być nasza rocznica, a zamiast tego odprawimy ci pogrzeb. I co? Zadowolony? Przeczytamy listy, które dla nas zostawiłeś, ale to nie zmienia tego, że mogłeś walczyć. Wiem, bo w końcu nasza miłość przezwyciężyła wszelkie przeszkody. Żegnaj, Tony. Mój mężu, ojcu moich dzieci i bohaterze Nowego Jorku. Mam nadzieję, że kiedy do ciebie dołączę, spotkamy się tam. Tam po "drugiej stronie"

Dopiero, kiedy wyrzuciłam z siebie emocje i nie było dzieci w pobliżu, mogłam uwolnić falę łez. Dotknęłam miejsca, gdzie miał implant, Położyłam na nim głowę, roniąc łzy.

Pepper: Moje życie... już nigdy... nie będzie... takie... samo
Dr Yinsen: Ale musisz im pomóc pogodzić się z nową sytuacją. Naprawdę wam współczuję... Przepraszam, że nie byłem w stanie mu pomóc
Pepper: Zabił się... Nikt tego inny nie zrobił... Sam odebrał sobie życie
Dr Yinsen: Uspokój się... Muszę go stąd zabrać... Nie chcesz jakiś leków na uspokojenie?
Pepper: Nie trzeba. Dam radę

Wstałam z krzesła i wytarłam ręką policzki, aż w końcu wyszłam z sali. Rhodey dalej był załamany. Przytuliłam go, by jakoś pocieszyć przyjaciela. Musieliśmy jakoś trzymać się razem.

**Katrine**

Ojciec dopiero wrócił o osiemnastej. Zwykle jego jazgot słyszę później. Słyszałam, jak rozmawiał o czymś z mamą. Wyszłam po cichu z pokoju, chowając się przy schodach. Gadał o jakiejś śmierci. Kto zginął? Przybliżyłam się bardziej barierek, nasłuchując ich rozmowy w kuchni.

Viper: Nie żyje? Ty to zrobiłeś?
Duch: Chciałem, ale sam mnie wyprzedził. Zresztą, już dawno powinien wąchać kwiatki od spodu
Viper: Kochanie, przecież nic ci nie zrobił. Wspólnymi siłami wydostaliście się z tej cholernej wyspy
Duch: Fakt, ale teraz nie musi obrywać za Katrine
Viper: A co ona ma z tym wszystkim wspólnego?
Duch: Śledziłem ją
Viper: Porąbało cię do reszty?! Tak się nie robi! W ten sposób jedynie cię znienawidzi! Tego chcesz?
Duch: Miała nie zadawać się ze Starkami! Złamała zakaz!
Viper: Porozmawiam z nią
Duch: Nie trzeba. Dostanie ode mnie karę
Viper: I naprawdę Iron Man nie żyje?
Duch: Raczej nie upozorowali jego śmierci po raz drugi... Raczej nie

Taa... Kochany tatuś. Chcesz dać mi karę? Proszę bardzo, ale ja stąd spadam. Wróciłam do pokoju, pakując najważniejsze rzeczy do plecaka. Okno nie było zbyt wysoko, więc mogłam skoczyć bez problemu.
Gdy już otwierał drzwi, w ostatnim momencie wyskoczyłam.

Duch: Katrine!

Miałam szczęście. Drugie piętro i obyło się jakoś bez złamań, bo spadłam na materac. Widocznie ktoś nowy się wprowadza, lecz to mnie uratowało. Szybko chwyciłam za plecak, biegnąc daleko od domu. Czy robię dobrze? Uwalniam się od dyktatury ojca.

**Lily**

Dostaliśmy od lekarki jakieś leki na uspokojenie. Jednak nadal się źle z tym czułam. To moja wina, że popełnił samobójstwo. Teraz i ja muszę odkupić swoje błędy.

Part 131: Nieporozumienie cz.1

0 | Skomentuj


**Pepper**

Lily mogła mieć rację, co do tego, że zostały mu ledwie dwa dni. Sądząc po tym, jak wygląda, wszystko było możliwe. Jednak nie chciałam go stracić. Gdyby lekarze szybciej się pojawili, może powstrzymaliby Tony'ego przed wstrzyknięciem kylitu. Rhodey milczał, siedząc przy nim.

Pepper: Może powiesz coś? Tylko ty wiesz, co się z nim dzieje
Rhodey: Nie będę ci mówić. Sama przecież widzisz...  A Lily mówi prawdę
Pepper: Czyli on...
Rhodey: Ma coraz mniej czasu
Lily: Przecież oni go uratują, tak?
Rhodey: Trzeba wierzyć, że będzie walczył

I znowu cisza. Nikt nie odezwał się ani jednym słowem. Jedynie, co było słychać, to dźwięk maszyn przy łóżku Tony'ego. Jedna z nich zaczęła dziwnie reagować. Od razu pobiegłam po lekarza. Czy to możliwe, że się obudził? Lily wybiegła ze mną i też chciała, by wrócił do zdrowia.

**Rhodey**

Nie wierzyłem, co widziałem. On poruszył ręką, a jego powieki się uniosły, gdy otworzył oczy. Nie panikował i sam pozbył się rurki z gardła, która mu przeszkadzała. Oddychał spokojnie, ale nadal z bólem.

Rhodey: Tony, słyszysz mnie? Powiedz coś
Tony: Rhodey...
Rhodey: Ale nas wystraszyłeś, chłopie. Już więcej tego nie rób, jasne?
Tony: Rhodey...
Rhodey: Muszę to powiedzieć Pepper i Lily. Będą zachwycone
Tony: Nie... mów... przez chwilę
Rhodey: O co chodzi? Przecież powinny wiedzieć. To twoja rodzina
Tony: Ja... umieram
Rhodey: Oj! Nie pleć bzdur. Będzie dobrze. Wyzdrowiejesz
Tony: Obiecaj... że... otworzysz... kopertę
Rhodey: Tony, proszę

Chwyciłem go za dłoń. Nie chciałem, by nas opuszczał. Skoro oddycha samodzielnie, może walczyć. Wygra to... No musi.

Tony: Przeczytajcie... listy
Rhodey: Tony!

Opadła jego ręka, a na ekranie pojawiła się pozioma linia, co mogła oznaczać jedno. Na szczęście lekarze usłyszeli pisk kardiomonitora i przybiegli na OIOM. Musiałem wyjść z sali, a Pepper chciała wiedzieć, co się stało. Uniknąłem niechcianego wzroku. Nie potrafiłem spojrzeć w jej oczy.

Pepper: Rhodey, co się dzieje?
Rhodey: Obudził... się
Lily: Wujku?

Zbladłem na twarzy i musiałem usiąść. Chciałem się uspokoić, ale wiedziałem, że szanse zmalały do 2%.

**Matt**

Wróciłem do domu, ale nikogo nie było. Pomyślałem, że siedzą w zbrojowni. Jednak tam też nie znalazłem żywej duszy. Jedynie usłyszałem głos komputera.

<<Coś się stało?>>

Matt: Gdzie są wszyscy?

<<Pojechali do szpitala, ale nie martw się. Lily całkowicie wyzdrowiała. Chciały się zobaczyć z Tony'm>>

Matt: A coś wiadomo?

<<Nie wiem. Musiałbyś sam zobaczyć, ale lepiej zajmij się lekcjami>>

Matt: Nie mam żadnych

<<No to idź zobacz się z ojcem>>

Odłożyłem plecak na kanapę i szybko pobiegłem do szpitala. Dzięki moim genom, znalazłem się na miejscu w zaledwie pięć minut. Zdziwiłem się, że było tak pusto, lecz poczułem, jak coś przechodzi przez korytarz. Nie widziałem tego, ale wiedziałem, że to coś żyje. Od razu poszedłem za tym kimś, aż dotarłem pod salę ojca. Przed nią siedziała mama z Lily i wujkiem. Aż tak źle?

Matt: Mamo?
Pepper: Nic... nie wiem
Matt: A ty, Lily?
Lily: Musi być dobrze. Po prostu musi
Matt: Co robią lekarze?
Pepper: Walczą za niego

Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Po prostu też musiałem usiąść. Próbowałem też myśleć jako pozytywnie, ale nie dało się.

**Duch**

Przeszedłem bez problemu po korytarzu, aż dotarłem do sali, gdzie leżał Iron Man. Przeniknąłem przez drzwi bez dotykania klamki. Widziałem, jak zaledwie dwójka lekarzy próbowała ocalić mu życie. Chyba raczej nie muszę go dobijać, skoro sam umrze. Jednak nie miał ran na ciele, więc on był temu winny. Samobójstwo? A! To nowość.

Dr Bernes: Kardiofryna
Dr Yinsen: Podano... Teraz trzeba czekać

Zaprzestał czynności ratowniczych, a stan Anthony'ego nie uległ poprawie. Zanim zniknąłem z sali, usłyszałem jedynie kilka kluczowych słów.

Dr Yinsen: Czas zgonu. Godzina 16:05

Żegnaj, Iron Manie. Chyba już nie doczekam się z tobą walki.

**Ho**

Nie udało się. Myślałem, że coś uda się zdziałać, ale on po prostu się poddał. Teraz muszę powiadomić jego rodzinę. Byłem załamany i nie chciałem im nic mówić.

Dr Bernes: Ho, spokojnie... Powiem im
Dr Yinsen: Nie, bo to ja prowadziłem całą akcję. Muszą poznać prawdę ode mnie
Dr Bernes: Robiliśmy, co się dało
Dr Yinsen: Przecież... Przecież powinien jeszcze wytrzymać
Dr Bernes: Sam się poddał
Dr Yinsen: Po nim nie spodziewałbym się czegoś takiego

---**---

Nie bijcie. To nie koniec opo. Jeszcze czeka nas sporo wątków. Wiem, że zrobiło się niefajnie, ale jakoś musicie przeżyć bez blaszaka.

Part 130: Czasem lepiej zapomnieć

3 | Skomentuj

**Lily**

Dzięki mojej nowej zdolności, mogę poznać prawdę o stanie ojca. Pewnie doktorek będzie myślał o tym, czego nie powiedzieć, więc łatwo dowiem się, co się tak naprawdę dzieje. Jednak jedynie mama wraz ze strażnikiem wiedzą, jakie mam moce.
Postanowiłam iść do szpitala bez względu na to, czy mama mi pozwoli, czy też nie.

Pepper: Dokąd idziesz?
Lily: Do szpitala. Muszę odwiedzić tatę
Pepper: Daj działać lekarzom. Gdyby coś się działo, powiedzieliby nam. Zresztą, Rhodey jest przy nim. Będzie dobrze
Lily: To dlaczego myślisz inaczej?
Pepper: Lily, nie wchodź do mojej głowy
Lily:A pojedziemy do niego?
Pepper: Jeśli czujesz się dobrze...
Lily: Czuję... Jedziemy?
Pepper: Tak

Zgodziła się mnie zabrać do szpitala. Już nawet nie próbowała myśleć o tacie, a skupiła swoje myśli na moim bracie. Chciała coś przede mną ukryć, ale lekarzom się to nie uda.

~*Trzy godziny później*~

**Rhodey**

Z sali nikt nie wychodził. Myślałem, że zwariuję przez dalsze czekanie na jakiekolwiek informacje. Na szczęście dr Yinsen w końcu wyszedł powiedzieć, co się dzieje z Tony'm. Liczyłem na dobre wieści. Gwałtownie wstałem z krzesła, czekając, aż się odezwie.

Rhodey: I co z nim?
Dr Yinsen: Śpiączka skróciła się do czterech dni
Rhodey: To dobrze
Dr Yinsen: Nie rozumiesz. Kończy nam się czas, a Tony umrze wcześniej, bo jego organizm nie daje rady już walczyć
Rhodey: Nie... To niemożliwe... To nie może się dziać
Dr Yinsen: Powiesz o tym Pepper?
Rhodey: Chyba sama się dowie

Zauważyłem, że szła w naszą stronę razem z Lily. Chciałem wiedzieć więcej na temat stanu przyjaciela, więc poprosiłem o zobaczenie się z nim. Pozwolił mi i akurat w najlepszym momencie zniknąłem im z oczu. Zauważyłem, że maszyny znowu go próbowały utrzymać przy życiu. Wyglądał tak blado, że przypominał trupa, którego wolałbym nie chować do trumny.

Rhodey: Nie poznaję cię, Tony. Tak łatwo chcesz dać za wygraną? Pewnie Whiplash czeka na rewanż. Proszę cię... Obudź się. Zawsze byłeś silny i tylko dlatego przeżyłeś wypadek. Nie możesz się poddać, rozumiesz? Masz dla kogo wracać, więc weź się w garść... Czekamy na ciebie

**Katrine**

Szybko nam lekcje minęły, ale Matt zaproponował rewanż za ostatni mecz, gdy z nim wygrałam w zbijaka. Jednak teraz rywalizowaliśmy w tenisie. Graliśmy do jedenastu punktów. Świetnie się przy tym bawiliśmy. Z początku serwował agresywnie, ale później dał mi fory. Mecz skończył się dla niego zwycięstwem. Przybiliśmy sobie piątkę.

Matt: Byłaś godnym przeciwnikiem
Katrine: W tenisie? Pewnie tak
Matt: Następnym razem, ty wybierasz. Masz już coś na celowniku?
Katrine: Hmm... Pomyślimy później.... Muszę wracać do domu. Dzięki za grę
Matt: To ja dziękuję, Katrine. Miło jest przy tobie zapomnieć o problemach
Katrine: A to coś poważnego?
Matt: Chodzi o siostrę i ojca
Katrine: Nie wiem, co się stało, ale na pewno będzie dobrze
Matt: Oby
Katrine: Zagramy jutro?
Matt: Pewnie... Znowu po lekcjach?
Katrine: Czemu nie?
Matt: No to jesteśmy umówieni

Uśmiechnął się, a na mojej twarzy pojawił się rumieniec. Próbowałam go ukryć, lecz było za późno. Zaśmiał się, machając ręką na pożegnanie. Gdy zniknął mi z oczu, wzięłam torbę i poszłam do domu. Mam nadzieję, że nie uczepią się, jak mogłam tak późno wrócić. Jeśli ojciec się dowie, będę miała przerąbane. Przecież powinni być zadowoleni z mojego szczęścia. Jednak nie w tej porąbanej rodzinie.
Po przekroczeniu progu drzwi, pomaszerowałam do pokoju, gdzie o dziwo spotkałam ojca. Wyczuwam kłopoty.

Duch: Musiałem długo na ciebie czekać... Gdzie byłaś?
Katrine: No w szkole... A gdzie miałam być?
Duch: Ja to sprawdzę. Wiesz o tym?
Katrine: Czy możesz mi wyjść z pokoju? Proszę
Duch: Popełniasz poważny błąd
Katrine: Znowu masz zamiar się mnie czepiać? Przecież ci obiecałam, że...
Duch: Śledziłem cię
Katrine: Jakim kurwa prawem?! Chyba mam prawo mieć trochę prywatności?!
Duch: Katrine...
Katrine: Wyjdź!

Krzyknęłam, wskazując na drzwi. Jak on mógł mi to zrobić? Teraz na pewno muszę z Mattem spotykać się po kryjomu. Oby ojciec nie odwalił jakiejś głupoty. Śledził mnie... Całkowicie oszalał, a mama oczywiście się zgadza.

**Duch**

Jeśli wydaje jej się, że zdoła ukryć fakt, że zadaje się z synem Starka, to jest w błędzie. Od początku go śledziłem. Pora złożyć Anthony'emu wizytę.

**Pepper**

Lekarz niewiele nam powiedział. Prawie, że nic, a Rhodey wciąż siedział w sali. My też chcieliśmy się zobaczyć z Tony'm, więc pozwolił nam na chwilę. Byłam przerażona na widok tych maszyn. Było ich więcej, niż poprzednim razem, a on tak leżał blady.

Lily: Zostały mu dwa dni
Pepper: Jak to?
Lily: Doktorek nie ukrywa swoich myśli

Part 129: Przemiana całkowita

4 | Skomentuj

**Matt**

Podniosłem się z podłogi, gdy przemiana dobiegła końca. Czułem, jakbym się odrodził na nowo. Byłem pełny energii, a ciało wypełniało przyjemne ciepło. Jednak musiałem wrócić na lekcję. Miałem szczęście. Od razu po wyjściu z łazienki, zadzwonił dzwonek. Znalazłem Katrine przy sali od historii. Trzymała w rękach mój plecak.

Katrine: Dość długo cię nie było, więc spakowałam twoje rzeczy
Matt: Dzięki
Katrine: Wszystko gra?
Matt: Tak jakby... A u ciebie?
Katrine: Chyba czuję się tak samo, jak ty. Niby dobrze, ale tak naprawdę...
Matt: Chodzi o ojca?
Katrine: Tak i chyba muszę ci się do czegoś przyznać
Matt: Ja w sumie też
Katrine: Ty pierwszy
Matt: Nie, bo sama chciałaś zacząć
Katrine: Ech! No dobrze. Nie przyznałam się do czegoś ważnego
Matt: Że jesteś córką Ducha? To prawda?
Katrine: Jak długo wiesz?
Matt: Zauważyłem, jak zareagowałaś na moje nazwisko
Katrine: Oni się nienawidzą
Matt: A kto każe się im kochać?
Katrine: Czyli rozumiesz, że...
Matt: Nie mogą wiedzieć, że się znamy
Katrine: Dokładnie, dlatego nie umawiajmy się nigdzie poza szkołą
Matt: Zgoda... Uszanuję twoją decyzję, Katrine

Wolałbym, żeby moje przeczucia nie okazały się prawdą. Jednak wyszło nie za ciekawie. Teraz chyba jedynie pozostało ukrywać naszą znajomość.

**Rhodey**

Nie zdołałem ani razu zmrużyć oczu do snu. Ciągle czuwałem przy Tony'm, bo jego stan jeszcze nie uległ poprawie. Lekarz próbował mnie podnieść na duchu, że organizm będzie na tyle silny, by walczyć. Jednak prawda na pewno była inna. Ukrywał ją, żebym nie tracił nadziei.

Dr Yinsen: Powinieneś się zdrzemnąć. Popilnuję go
Rhodey: Nie... Nie mogę
Dr Yinsen: Zrobiłeś już dość. Odpocznij
Rhodey: Chciałbym, ale nie teraz. Zrobię to, gdy wszystko będzie dobrze
Dr Yinsen: Nie chcę cię podkopywać, ale, co zrobisz, jeśli będzie inaczej?
Rhodey: Przeczytam list
Dr Yinsen: Jeszcze go nie przeczytałeś?
Rhodey: Mam czas

Gdy lekarz już miał zamiar wyjść, kardiomonitor zaczął piszczeć. Wszystkie maszyny przestały pracować. Nie wiedziałem, co się dzieje. Dr Yinsen kazał mi wyjść z sali i od razu zauważyłem, jak dzwoni do kogoś. Tym kimś była Victoria, bo pojawiła się niczym piorun. Bałem się, że Tony umrze, ale musiałem wierzyć, że wygra walkę. Chłopie, nie poddawaj się. Jesteś Iron Manem. Musisz być silny. Pepper na ciebie czeka. Dzieci.

Rhodey: Tony, walcz. Błagam cię... Nie zostawiaj nas

Byłem tak załamany, że każda sekunda stała się dla mnie udręką.

**Lily**

Mama próbowała jakoś mi wytłumaczyć, ale z każdą próbą łamał się jej głos. Kiedy chciałam zapytać po raz kolejny o zdrowie taty, poczułam, jak zamarzam. I tak się stało. Całe ciało zamieniło się w lód.

Pepper: Lily, co się dzieje? Słyszysz mnie? Lily!

Słyszałam każdy dźwięk, ale nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Dziwne, że przemieniam się w tak młodym wieku. Jeszcze wczoraj byłam umierająca, a dziś znowu czuje się tak samo. Jednak lód w końcu zaczął pękać. Powoli jego kawałki opadały wraz ze skórą, która zmieniła barwę. Odczułam ulgę, upadając w objęcia mamy, zaś obok nas był strażnik.

Pepper: Lily, wszystko gra?
Strażnik: Stała się prawdziwym Makluańczykiem z krwi i kości. Jednak wciąż będzie wyglądać, jak człowiek, ale zyskała nowe zdolności
Lily: Co? J... Jakie?
Strażnik: Będziesz w stanie usłyszeć nawet niewielki szept i możesz czytać w myślach... Lily, rozumiesz? Nie jesteś już zwyczajną osobą

Chłód zastąpiło ciepło, że mogłam w końcu coś powiedzieć. Czytanie w myślach? Brzmi strasznie, ale nie będzie, aż tak źle. Matt pewnie też uzyskał jakieś moce. Tylko niech to nie będzie rentgen w oczach. Brr...

Lily: Mój brat też przeszedł przemianę?
Strażnik: Tak
Lily: I jakie ma moce? Czy to jest...
Strażnik: Nie bój się. Nie będzie cię podglądać
Lily: Czytasz w moich myślach
Strażnik: Albo żartuję
Lily: Czyli na waszej...
Strażnik: I też twojej planecie... No tak. Ja wam dałem swoje moce
Lily: A zobaczymy się jeszcze?
Strażnik: Jestem waszym opiekunem. Nie zostawię was

Powiedział to gościu, który po chwili się rozpłynął w powietrzu. Czułam się pełna energii i chciałam wypróbować moje zdolności. Fajnie, że jeszcze się z nim spotkamy. Myślałam, że Makluańczycy jedynie zabijają. Widocznie nie wiem wszystkiego, skąd pochodzę. Z pomocą mamy wstałam na nogi.

Pepper: Jak się czujesz?
Lily: Świetnie. Teraz dzięki telepatii niczego przede mną nie ukryjecie
Pepper: To prawda
Lily: Więc powiedz mi, co z tatą?
Pepper: Jest w szpitalu
Lily: Wiem, ale, co się z nim dzieje?
Pepper: Lekarze próbują go uratować, by przeżył
Lily: Mamo

Przytuliłam ją, bo wiedziałam, że ma zamiar płakać.

Pepper: On musi wrócić... Musi
Lily: Wróci na pewno. Wszystko będzie dobrze
© Mrs Black | WS X X X