Part 157: Zero zmartwień


~*Pół godziny później*~

**Lily**

Nareszcie wolność! Jupi! Szybko zerwałam się z ławki, biegnąc do szafki po kurtkę. Jednak pożałowałam tego wysiłku. Musiałam się zatrzymać, by odetchnąć. Matt zdołał mnie dogonić.

Lily: Trochę... przesadziłam
Matt: Wiesz, że nie możesz biegać. Chcesz trafić do szpitala?
Lily: Nie
Matt: No to opanuj się i wracajmy
Lily: Zgoda... Tylko wezmę... kurtkę
Matt: W porządku?
Lily: Raczej
Matt: Martwię się o ciebie. Po tym, co ci zrobiłem...
Lily: To moja wina
Matt: Ej! Nawet tak nie mów
Lily: Ale nalegałam na "eksperyment"!
Matt: Uspokój się... Chciałaś dobrze
Lily: Przepraszam
Matt: Ja wyzdrowiałem, a ty musisz się zjawić u doktorka
Lily: Nie!
Matt: Nie masz innego wyjścia
Lily: Nie idę!
Matt: Na badania kontrolne... Pójdziesz?
Lily: Ech! Zgoda

Włożyłam kurtkę, zasuwając suwak i wyszliśmy na dwór. Deszcz padał, że na mojego pecha zapomniałam wziąć parasol. Jednak po dwóch godzinach, znaleźliśmy się w fabryce. Zaprowadziłam go do zbrojowni, ale nikogo tam nie było.

Lily: Nie! Spóźniliśmy się!
Pepper: LILY, A WY JUŻ PO SZKOLE?
Matt: Będzie ci winna wyjaśnienia

No tak. Pewnie tacie się polepszyło i wrócili do domu. Głos mamy dochodził z salonu. Fajne te moce. Są bardzo przydatne, choć coś mi się wydawało, że nasza przemiana nie była dokończona.

**Tony**

Wiedziałem, że w końcu się dzieci pojawią. Lily już wie. Pora na Matta. Nie musieliśmy na nich długo czekać, więc wstaliśmy, witając się z nimi. Chłopak wyglądał na skołowanego. Nic dziwnego, skoro tak nagle widzi umarlaka.

Matt: Tato?
Tony: Jestem tu, synu
Matt: Mówiła... prawdę
Tony: No chodźcie tu do nas

Z całą rodziną zrobiliśmy grupowy uścisk. Matt uronił małą łezkę, ale nie wstydził się tego. Chyba pozostało jeszcze powiadomić Rhodey'go o moim "zmartwychwstaniu". Wyjaśniłem synowi, jakim cudem nadal żyję, a on słuchał z zainteresowaniem. Lily musiała usiąść i widziałem, że coś było z nią nie tak.

Tony: Biliście się?
Matt: Nie! Po prostu nie potrafiła przeżyć historii i z euforią wybiegła z klasy
Tony: Lily, dobrze wiesz, że...
Lily: Nic mi nie jest, tatku, ale będzie, jak dyrektor mnie udusi za brak usprawiedliwienia
Tony: Nie martw się... Już mu wysłałem twoje i Matta
Pepper: Pewnie jesteście głodni. Zaraz będzie gotowy obiad
Tony: Dziś chyba ja powinienem stać przy garach
Pepper: Nie ma mowy! Pozwolę ci, gdy będę przekonana, że nie spalisz kuchni
Tony: Ej! Nie jestem taki
Matt, Lily: HAHAHA!
Pepper: Matt, pomożesz?
Matt: Spoko. Nie ma problemu
Lily: A ja?
Tony: Mamy ze sobą do pogadania
Lily: Mam się... bać?
Tony: Nie musisz

Uśmiechnąłem się, a oni poszli pichcić jedzonko. Musiałem porozmawiać z Lily o wielu sprawach. Szczególnie o mojej przeszłości. Powinna wiedzieć, że ma korzystać z życia, a nie patrzeć na ograniczenia. Usiadłem obok niej, zaczynając rozmowę.

Tony: Nareszcie możemy na spokojnie porozmawiać... Jeśli od razu ci się nasunie jakieś pytanie, to pytaj
Lily: Zgoda
Tony: Nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedyś mówiłem tobie o wypadku, który mnie spotkał. Byłaś wtedy maleńka
Lily: Nie bardzo kojarzę
Tony: Pozwól oświecić tobie pamięć... Chciałem pokazać ojcu swój wynalazek. Trochę się od siebie oddaliliśmy po śmierci mamy, a wtedy minęło 11 lat
Lily: Moment... Jak to się stało, że umarła?
Tony: Niezbyt pamiętam, bo byłem pięciolatkiem. Jednak on mi mówił wiele wersji wypadku. Raz, że została potrącona przez samochód. Druga była śmiercią w pracy... Trzeba przyznać, że miał bogatą wyobraźnię, a ja jedynie byłem naiwny. Dopiero po wypadku samolotu, szukałem sprawcy. Jak się okazało, mama zmarła w wyniku napadu na bank
Lily: Przepraszam, że zapytałam. Nie powinnam...
Tony: Nic się nie stało, Lily. Teraz panuję nad bólem z przeszłości
Lily: Więc, co chciałeś powiedzieć?
Tony: Powinnaś zapomnieć o implancie i żyć tak, jakby go nie było
Lily: Tato, to niewykonalne
Tony: A widzisz, żebym narzekał? Próbuję się cieszyć życiem. Na pewno kiedyś skończy się te szczęście i was opuszczę. Jednak staram się zmienić. Normalnie siedziałbym w zbrojowni zamiast być tu z tobą w salonie... Lily, gdybyś miała jakiś problem, zawsze możesz na mnie liczyć
Lily: Dziękuję

Przytuliłem ją, bo widziałem, że trudno jej zapomnieć o chorym sercu. Muszę nauczyć córkę życia bez zmartwień. Cholernie trudne wyzwanie, ale oboje damy radę.

**Katrine**

Cieszę się, że z siostrą Matta mam dobre kontakty. Szkoda tylko braku zgody w rodzinie. Niespodziewanie wrócił ojciec. Co? Znowu będzie się na mnie wydzierał? Dziwne... Podejrzanie cicho. Nawet mama nic nie mówiła.

Katrine: To moja wina? Mamo, co się stało?
Viper: Chyba się rozwodzę z twoim ojcem
Katrine: Nie wierzę! Dlaczego? Przez ciążę?
Viper: Nie jestem w ciąży
Katrine: Co?! Okłamałaś go?!
Viper: Żeby ciebie nie skrzywdził. Zrobiłam to, by cię chronić

---**---

W tym opo śmierć Marii była przypadkowa. Chciałam dać to jako coś zwyczajnego, a nie planowany zamach dla zysku. Mam nadzieję, że nadal dobrze wam się czyta to opo. Jednak zaczyna mi brakować pomysłów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X