Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 7. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 7. Pokaż wszystkie posty

Part 168: Przydałaby się pomoc

0 | Skomentuj
**Victoria**

Stan Tony'ego nadal nie uległ poprawie. Potrzebowałabym sama stworzyć jakąś mieszankę, ale Ho mi zabronił. Musiałam znaleźć inny sposób. Implant źle funkcjonował, co bardziej skłaniało mnie do przeprowadzenia operacji.
Gdy już chciałam iść do laboratorium, zadzwonił telefon.  Mój przyjaciel już się stęsknił. Pewnie pozwolili mu zadzwonić z więzienia, gdzie czekał na proces.

Dr Bernes: Masz niezłe wyczucie czasu, wiesz?
Dr Yinsen: Przepraszam cię, Victorio. Po prostu muszę ci coś powiedzieć
Dr Bernes: Może przy okazji mi pomożesz
Dr Yinsen: Co się dzieje?
Dr Bernes: Najpierw ty powiedz
Dr Yinsen: Jutro zostanę wypuszczony z aresztu
Dr Bernes: Poważnie?
Dr Yinsen: Uznali, że mogę wrócić do domu, ale na razie nie będę pracował w szpitalu. Dopóki nie osądzą, czy jestem winny, pomogę jedynie jako twój przyjaciel
Dr Bernes: To się cieszę... Zobaczymy się jutro?
Dr Yinsen: Przyjadę rano... A z czym masz problem?
Dr Bernes: Brak mieszanek komplikuje życie
Dr Yinsen: Czyli?
Dr Bernes: Tony miał atak
Dr Yinsen: Jak do tego doszło?
Dr Bernes: Jakaś Mask chciała skrzywdzić Lily i pobiegł za porywaczem, aż jego serce zaczęło niedomagać. Nic mu nie pomaga i nie wiem, co mam robić... Poczekaj. Znowu coś jest nie tak.
Dr Yinsen: Co dokładnie?
Dr Bernes: Dusi się
Dr Yinsen: Podaj coś na uspokojenie
Dr Bernes: Leki nie działają
Dr Yinsen: Spróbuj, a ja muszę już kończyć
Dr Bernes: Trzymaj się
Dr Yinsen: Ty również

Rozłączył się, kończąc rozmowę. Trochę poczułam się spokojniejsza, że Ho jutro przyjdzie do szpitala. Postanowiła wstrzyknąć lek, który miał ukoić nerwy Tony'ego. Podziałało, lecz na pewno spokój nie potrwa długo.

**Lily**

Martwiłam się o tatę. Przeze mnie mógł umrzeć. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, choć lekarka zaradziła trudnej sytuacji. Mama nie potrafiła zasnąć. Ciągle trzymała go za rękę.

Matt: Lily, słyszysz mnie?
Lily: Tak
Matt: Czego ona chciała?
Lily: Ta stara baba? Nie mam pojęcia... Chyba wspominała o jakiejś przyjaciółce
Matt: A tak chciałem końca kłopotów
Lily: Znam sprawcę
Matt: Ja chyba też
Lily: Poważnie?
Matt: Podałem policji rejestrację auta. Długo drań się nie ukryje
Lily: To już coś. Mi się jedynie udało usłyszeć dwa słowa
Matt: Jakie?
Lily: Hail Hydra

Nagle ojciec podniósł się, nerwowo rozglądając.

Dr Bernes: No i znowu jest źle... Tony, spokojnie
Lily: Przepraszam... Ja... Ja nie chciałam
Dr Bernes: Jeśli coś wiesz więcej o wypadku, wezwę funkcjonariusza, co zajmuje się tą sprawą
Lily: Dobrze
Dr Bernes: Niebawem was wypuszczę do domu
Lily: A tata?
Dr Bernes: Trochę sobie poleży, ale będzie dobrze
Lily: To dlaczego pani myśli inaczej?
Pepper: Lily, znowu wchodzisz bez zgody do czyjejś głowy?
Lily: Chciałam wiedzieć
Dr Bernes: No tak. Te geny
Pepper: Tony wydobrzeje?
Dr Bernes: Jutro może będzie lepiej, gdy dr Yinsen go zobaczy
Matt: Przecież siedzi w więzieniu
Pepper: Co?
Dr Bernes: Może wyjść na wolność, lecz rozprawa się odbędzie
Lily: Tęsknię za doktorkiem
Dr Bernes: Z tego, co wiem, macie ze sobą do pogadania
Lily: Ej! To już nie jest śmieszne
Matt: Nie fochaj się, siostra
Lily: Zaraz ci strzelę w pysk!
Dr Bernes: Ej! Koniec tej paplaniny, bo będę zmuszona was uśpić
Pepper: Tak można?
Dr Bernes: Są to środki stosowane w razie zagrożenia życia

Zaśmialiśmy się we trójkę na chwilę. Zmartwienia szybko wróciły, bo wystarczyło spojrzeć na chorego tatę. Nawet mój brat spoważniał.

**Rhodey**

Coś rozumiem. Chyba pamiętam. Wszelkie wspomnienia wróciły po pojawieniu się pani generał. Gwałtownie wstałem z łóżka, aż wylądowałem na podłodze w... bokserkach. Cholera! Teraz wiem! Powoli zwróciłem swój wzrok na jej twarz. Spaliłem buraka ze wstydu, a ona nic.

Rhodey: Przepraszam... Nie powinienem...
Gen. Stone: Nie mam ci za złe... Dziś ci daruję trening
Rhodey: Serio?
Gen. Stone: Chyba potrzebujesz na dziś spokoju

Poczułem gęsią skórkę, kiedy usłyszałem trzask drzwi. Ten sam, co był wcześniej. Powoli zacząłem rozumieć, że czeka mnie powtórka z rozrywki. Szybko włożyłem spodnie, próbując uciec. Jednak wszelkie drogi ucieczki były niedostępne. Nawet okno zamknięte. Bałem się.

Gen. Stone: Coś nie tak. James?
Rhodey: Kim ty jesteś?! Mów!
Gen. Stone: Generał Ivy Stone

Wymierzyła cios, uderzając w nos. Kilka kropli krwi kapnęło na bluzkę. Natychmiast zablokowałem kolejne uderzenie, zatrzymując dłońmi.

Gen. Stone: Skończyłeś być żółtodziobem? Pokaż w sobie prawdziwego diabła
Rhodey: Nie jestem żółtodziobem!
Gen. Stone: Dobrze ci idzie

Uśmiechnęłam się, rzucając mną o podłogę. Już chciałem zrobić unik, lecz zostałem unieruchomiony.

Gen. Stone: Wygrałam
Rhodey: Pierwszą rundę. Nie ciesz się, Ivy
Gen. Stone: O! Teraz przeszliśmy na "ty"? Szybko się uczysz
Rhodey: Jeszcze nie wiesz wszystkiego

---**---

To już ostatnia notka z fazy siódmej. Jednak opko nadal trwa. Szykuje się wojna. I nie będzie to żadne Civil War ;)

Part 167: Madame Mask?

0 | Skomentuj
**Tony**

Próbowałem się uspokoić, a moje serce na tyle wariowało, że poczułem silny ból w klatce piersiowej. Już miałem zamiar usiąść, lecz lekko się zatoczyłem. Z pomocą lekarki znalazłem się na krześle. Głęboko oddychałem, rozglądając się w poszukiwaniu intruza.

Lily: Tato?
Dr Bernes: Tony, uspokój się
Tony: Ona... tu jest
Dr  Bernes: Kto?
Tony: Mask

Pepper była w szoku, słysząc znaną nazwę wroga, którego dawno zabiła. Nie wiedziała, że ktoś inny miał w posiadaniu maskę. Mogła zmienić się w każdego. Musiałem zadbać o bezpieczeństwo mojej rodziny, więc uważnie obserwowałem, czy się zbliża.
Nagle zauważyłem, jak ktoś porusza klamką od drzwi. Zbliża się. Gwałtownie wstałem z krzesła, czując jej obecność przy łóżku Lily. Od razu chwyciłem za rękę Mask i zrzuciłem maskę na podłogę, by wszyscy widzieli jej tożsamość.

Tony: Dzień... dobry, sąsiadko
Pepper: Co?! Ty?! Czego ty chcesz od moich dzieci?!
Sąsiadka: A tak przyszłam w odwiedziny
Tony: Z bronią
Dr Bernes: Zaraz tu wezmę ochronę
Sąsiadka: Raczej nie

Strzeliła z pistoletu w lekarkę, aż moje oczy same nabrały zdumienia. Na szczęście tylko straciła przytomność. Pep miała ochotę przywalić starszej pani, biorąc do ręki pierwsze narzędzie, jakie dostrzegła. Trafiło na nożyczki.

Pepper: Jeśli nie chcesz ich mieć w oku, wyjdziesz stąd i nie wrócisz
Sąsiadka: W porządku

Szybko chwyciła Lily i zniknęła. W jednej chwili pomyślałem, by dorwać wiedźmę. Wybiegłem za nią na korytarz, choć Pepper krzyczała, żebym został. Byłem wściekły, a strach o stratę córki panował nad moim ciałem. Wtedy zapomniałem o zachowaniu spokoju, co czułem przez nasilający się ból. Próbowałem pobiec i zatrzymać wariatkę.
Gdy znalazłem się coraz bliżej porywaczki, wyjęła pistolet, mierząc w głowę dziewczyny.

Sąsiadka: Ale z ciebie uparciuch, staruszku
Tony: Ja? Staruch?
Sąsiadka: Zaraz ci pikawa stanie... Nie ruszaj się, bo ją zabiję
Tony: Czemu... to robisz?
Sąsiadka: Whitney była moją przyjaciółką, a twoja żona ją zabiła!
Tony: CO?!
Sąsiadka: To, co słyszysz
Lily: Tato!
Tony: Lily... trzymaj się... Puść ją
Sąsiadka: Proszę bardzo

Rzuciła ją na podłogę, lecz w porę wylądowała w moich objęciach. Moja żona podbiegła do nas przerażona, a sąsiadka zniknęła. Odczułem ulgę, lecz zaczęło mi się kręcić w głowie, zaś serce niedomagało. Poczułem, jak upadam na ziemię, słysząc czyjś głos.

Pepper: Lekarza! Wołajcie lekarza! Tony, proszę... Bądź silny
Tony: Pepper...

Nic więcej nie powiedziałem, tracąc przytomność.

**Rhodey**

Obudziłem się w koszarach. Nie wiedziałem, co się stało. Czułem się, jakbym wypił sporą ilość trunków. No to, dlaczego mam wrażenie pijanego?
Spojrzałem na zegarek. Szesnasta?! Jakim kurwa prawem?! Dobra, Rhodey. Tylko spokojnie. Przeanalizujmy na nowo sytuację. Co ja robiłem trzy godziny temu?

**Victoria**

Usłyszałam czyjeś krzyki. Wszystko stało się jasne, gdy jedna z pielęgniarek przyniosła do sali Tony'ego, który był nieprzytomny. Powoli wstawałam na równe nogi, bo wcześniej ktoś mnie potraktował jakąś bronią z silną energią. Poprosiłam Lily, żeby wróciła do łóżka. Całe szczęście, że nie doznała żadnych obrażeń. Jednak musiałam zająć się jej ojcem. Znalazłam do niego wolne miejsce obok Matta i podpięłam do kardiomonitora.

Dr Bernes: Co się stało?
Pepper: Zemdlał
Dr Bernes: Jak?
Pepper: Chyba... Chyba ze stresu
Dr Bernes; Słabo bije jego serce i pomogłaby mu specjalna mieszanka lekarstw, lecz wszystkie skonfiskowali
Pepper: I co teraz?
Dr Bernes: Trzeba improwizować

Zbadałam implant męża Pepper, co źle funkcjonował. Jedynym wyjściem było uderzenie ze specjalnego defibrylatora, skoro funkcje życiowe niebezpiecznie słabły.

Dr Bernes: Musisz wyjść
Pepper: Dlaczego?
Dr Bernes: Pozwól mi działać

Chwyciłam za urządzenie, ustawiając na średnią moc. Uderzyłam raz, lecz to nie pomogło. Bardziej pogorszyłam sytuację. Musiałam coś szybko wymyślić. Wstrzyknęłam adrenalinę, która po kilku minutach dała pożądany efekt. Gwałtownie się obudził, głęboko oddychając.

Dr Bernes: Tony, spokojnie. Nic nikomu się nie stało. Wszyscy są bezpieczni
Tony: Lily...
Dr Bernes: Już dobrze. Żyje... Nic nie mów i odpoczywaj. Miałeś silny atak spowodowany przemęczeniem
Pepper: Tony, nie rób już tak więcej. Proszę, obiecaj
Tony: Obiecuję
Dr Bernes: Nie słuchaj go, Pepper. Za kilka dni zrobi to samo
Pepper: Lub dorwę tę szmatę

Gdy już chciałam się spytać, czy zna sprawcę, Tony skarżył się na mocny ból w klatce piersiowej. Podałam morfinę. Gdyby nie zabrali mieszanek, od razu poczułby się lepiej, a tak szybko nie wróci do zdrowia.

Part 166: Kochaj i walcz

2 | Skomentuj


**Rhodey**

Nastąpiła cisza. Nikt nie odezwał się, a sama pani generał też milczała. Odłożyłem broń, odchodząc do koszar. Chciałem odpocząć lub przygotować się na odejście z Akademii Wojskowej. Miałem zamiar zadzwonić do mamy, ale nie w porę się pojawiła madame Stone.

Gen. Stone: Wstawaj! Musimy porozmawiać
Rhodey: Wyrzuci mnie pani za pomoc kadetowi?
Gen. Stone: Dowiesz się. No chodź

Wstałem, idąc posłusznie do centrum dowodzenia. Trochę się bałem, co może zrobić. Jednak powinienem zdać egzamin. O wszystkim miałem się dowiedzieć później. Wciąż miała kamienną twarz.

Gen. Stone: Nigdy nie spotkałam tak upartego kadeta, jak ty... Ciężko mi to powiedzieć, ale...
Rhodey: Proszę przejść do sedna. Jeśli mam spakować swoje rzeczy, to...
Gen. Stone: Nie przerywaj mi... Nikt nigdy wcześniej na egzaminie nie cofał się, by ratować kogoś. Nie chciałeś wygrać i wolałeś zignorować rozkaz. Na wojnie zostałbyś za to rozstrzelany
Rhodey: Wiem, do czego zmierzasz, generale i ja...
Gen. Stone: Skończ mi przerywać!

Zamknęła drzwi na klucz, aż poczułem się dosyć dziwnie. Nie wiedziałem, co miała zamiar zrobić. Potrzebowałem czasu, by odkryć jej zamiary. Chciała mnie złamać i nikt ma tego nie widzieć? Powoli podeszła, patrząc mi w oczy.

Gen. Stone: Przekonajmy się, czy jesteś żółtodziobem. Stań do walki, Rhodes!
Rhodey: Mam walczyć?
Gen. Stone: Pokaż, na co cię stać
Rhodey: To test?
Gen. Stone: Walcz!

Rzuciła mnie na biurko i już wiedziałem, co musiałem zrobić. Podwinąłem rękawy, przygotowując się do uderzenia. Zwinnie zrobiłem unik jej pięści, chwytając za jej nadgarstek. Jednak szybko zdołała się uwolnić. Uderzyła po raz kolejny, a ja odpowiedziałem tym samym, atakując twarz.

Gen. Stone: No nieźle, jak na żółtodzioba
Rhodey: Przestaniesz w końcu mnie tak nazywać?!
Gen. Stone: Hahaha! Zmuś mnie

Uśmiechnęła się diabelnie, szykując się do wymierzenia z półobrotu. Gdy zauważyłem, jak robi salto w powietrzu, chwyciłem za rękę, przerzucając na drugą stronę, aż upadła na podłogę razem ze mną. Już chciałem wstać, lecz przygwoździła mnie do podłogi.

Gen. Stone: Tak, jak myślałam. Nie pierwszy raz walczyłeś
Rhodey: Jeszcze wiele o mnie nie wiesz... Możesz zejść ze mnie?
Gen. Stone: Oj! Nie tak od razu

Poczułem, jak moje bicie serca przyspiesza. Czy to przez strach? Chwyciłem za nadgarstki, że zmieniły się strony. Teraz ona leżała bezwładnie. Nagle poczułem, jak swoją ręką dotyka mojej bluzki. Myślałem, że oszaleję. Czego ona chce? Najpierw wrzeszczy i daje mi kary, a tak niespodziewanie się zmienia w drapieżnika, który chce dorwać swoją ofiarę. Nie potrafiłem nic zrobić, gdy chwyciła mnie za szyję, oplatając rękami, aż pocałowała z wielką namiętnością. Usiedliśmy, lecz jej ręce zaczęły manewrować pod koszulką. Na chwilę oderwała usta, zdejmując zbędne ubranie. Sama pozbawiła się swojej bluzki i kazała trzymać ręce na jej biodrach. Nigdy w życiu nie widziałem tak blisko ciała kobiety.
Gdy płonął we mnie żar podniecenia, zostałem rzucony nieco dalej, a ręce zniżyła do moich spodni. Bez problemu je zdjęła. Czułem, co zamierzała zrobić. Kolejny raz mnie pocałowała, że sam chciałem działać. Delikatnie zniżyłem dłonie, odpinając dolną warstwę odzieży. Kiedy dorwałem się do skarbu pani generał, ona również błądziła nisko. Pozbawiliśmy się bielizny, łącząc ciała w jedność. Powoli się w niej poruszałem, by nie zrobić krzywy. Oboje głęboko oddychaliśmy, bo czuliśmy wielką falę gorąca w sobie. Ostatnim krokiem był potężny spazm rozkoszy. Wiedziałem o tym, gdy jej biodra się uniosły. Bicia serc wraz z oddechami przyspieszyły, aż opadliśmy z sił, wydając głośny jęk. Upadłem zmęczony, zasypiając.

Gen. Stone: Nie jesteś żółtodziobem, James. Już nie jesteś

**Tony**

Silniki nadają się do wymiany. Raczej do kolejnej walki nie zdołam ich naprawić. Pozostało jeszcze znaleźć sygnaturę maski. FRIDAY już wiedziała, gdzie była jej ostatnia lokalizacja. Musiałem jedynie zapytać.

Tony: Chyba nigdzie się nie ruszę zbroją... Gdzie jest maska?

<<Nie będziesz zachwycony>>

Tony: Czemu?

<<Wykryłam Madame Mask w szpitalu, gdzie są Lily i Matt>>

Tony: Cholera! Czego ona chce?

<<Tony, nie rób nic głupiego>>

Tony: Muszę ją zatrzymać!

Wybiegłem ze zbrojowni, łapiąc pierwszą taksówkę, jaką zauważyłem i pojechałem zobaczyć się z dziećmi. Nie mogła być to Whitney, skoro zginęła z rąk Pep, więc ktoś inny musiał zdobyć maskę. No świetnie. Chyba już wiem, kim ona jest,
Gdy znalazłem się na miejscu, pobiegłem do sali swoich pociech. Wparowałem bez pukania, szukając nerwowo intruza.

Pepper: Tony, wszystko gra?
Tony: Mask... Widzieliście... ją?
Pepper: Zauważyłabym
Lily: Cześć, tato
Tony: Lily... Dobrze... że nic... ci nie jest
Dr Bernes: Lepiej usiądź... Chyba zapomniałeś, że nie możesz biegać
Tony: Przepraszam

Nagle w sali zgasły światła. Idzie tu.

---**---

Witajcie po dość długiej przerwie. Reaktywujemy bloga i piszemy dalej naszą historię o blaszakach. Powiem wam, że trochę ciężko mi tak wrócić do pisania, bo matury w różnym stopniu mnie wymęczyły (czyt mata), a do końca tego maratonu zostały jedynie ustne. Nie będę dłużej zwlekać z powrotem, więc dziś wracamy do "IMAA inaczej" ;)

Part 165: Problem na pile tarczowej

0 | Skomentuj

**Tony**

Whiplash. Zawsze pojawia się nie w porę. Jednak o dziwo nie czułem się słabo. Byłem pełny energii, że mogłem mu skopać tyłek. Akurat przerwał poszukiwanie maski. Zacząłem mierzyć do niego z rękawic.

Tony: Whiplash, ty draniu! Zmiataj stąd!
Whiplash: Nie ma mowy. Teraz mi nie uciekniesz, Iron Manie
Tony: Mam też inne problemy na głowie, niż ciągłe walki z tobą. Lepiej się odsuń
Whiplash: Ha! Bo, co mi zrobisz? Jestem ulepszonym Whiplashem. Nie masz ze mną szans
Tony: Przekonajmy się

Wystrzeliłem moc z repulsorów, a on nadal stał. Użyłem serii mini rakiet, co trochę go odrzuciło do tyłu, ale nie na długo. Musiałem coś wymyślić. Jednak nie spodziewałem się od razu ataku bomb, które naruszyły część osłon.

Tony: To wszystko? Tylko na tyle cię stać?
Whiplash: Zdziwisz się

Nie zdołałem wystrzelić kolejnej wiązki promieni, bo cały pancerz został owinięty biczami. Wykorzystałem krótki impuls elektromagnetyczny, co miał siłę, by zniszczyć bicze. Moment... Nie udało się. Jak?

Tony: Jak to możliwe?
Whiplash: Jestem ulepszony

Poczułem, jak poraża cały system zbroi i nie mogłem się ruszyć. Chciałem użyć unibeamu, choć FRIDAY tego odradzała.
Nagle cała zbroja zaczęła się psuć, zaczynając od silników. Vortex. Cholera!

Tony: Użyj unibeamu! Teraz!

<<Błąd. Brak możliwości użycia broni>>

No dobra, Tony. Skup się. Jak się pozbyć tego dziadostwa? O! Chyba wiem.

Tony: Odpal rezerwy! Zwiększ moc do silników!

<<Trwa przekierowywanie mocy...>>

Tony: Żegnaj, Whiplash

Runąłem w dół, znikając przeciwnikowi z oczu.

<<Uwaga>>

Tony: Co znowu?

<<Żeby zbroja mogła zacząć działać poprawnie, restartuję system>>

Tony: FRIDAY, nie!

To naprawdę mój pechowy dzień. Spadałem bez możliwości szybszego uruchomienia zbroi. Po kilku minutach, byłem blisko zderzenia z ziemią. Liczyłem na przeżycie upadku z tak dużej wysokości. Gorzej będzie, gdy połamię sobie wszystkie kości.

<<Zbroja działa prawidłowo. Usunięto Vortex. Witaj z powrotem>>

Odpaliłem silniki, lecz nadal natrafiałem na nieznany mi błąd.

Tony: FRIDAY, autopilot

<<Włączam>>

O mały włos od uderzenia i mogłem wrócić do zbrojowni. Gdy byłem na miejscu, sprawdziłem uszkodzenia zbroi. Nie będę mógł latać. Iron Man jest uziemiony.

~*Trzy godziny później*~

**Lily**

Obudziłam się w znanym pomieszczeniu. Doskonale pamiętałam, dlaczego się znalazłam w szpitalu. Był wypadek. Słyszałam głos sprawcy, który ciągle powtarzał "Hail Hydra!". Matt nadal leżał nieprzytomny, a mama spała. Szturchnęłam ją. Powoli otwierała oczy.

Pepper: Lily?
Lily: Mamo, co się dzieje z Mattem? Długo tu leżymy?
Pepper: Dopiero pierwszy dzień... Martwiłam się o was, że już nigdy się nie zobaczymy

Przytuliła mnie, ciesząc, choć płakała.

Lily: Już dobrze. Żyjemy. Braciszek też się wyliże
Pepper: Pamiętasz, co się stało?
Lily: Każdy detal, ale oberwałam trochę?
Pepper: W głowę
Lily: Znowu mnie uratował
Pepper: Tak. Nasz mały bohater. Ojciec byłby z niego dumny
Lily: Gdzie teraz jest?
Pepper: Wrócił do domu
Lily: A może szuka winnego?
Pepper: Chyba masz rację

Gdy chciałam powiedzieć, kto był winny wypadkowi, obudził się Matt. Był lekko zdenerwowany. Mama próbowała go uspokoić.

**Rhodey**

Przeszedłem pole minowe bez większego trudu, że mogłem zakończyć morderczą rekrutację na poligonie, gdzie wykażę się celnym okiem. Pozostała nas szóstka. Przeszliśmy na swoje stanowiska, uzbrajając się w podstawowy model broni, jaka służy policji przy obławach. Załadowaliśmy magazynek, mierząc do człowieka z tarczą. To mi przypomniało przedziurawienie Kontrolera na wylot w zemście za ojca, przyjaciela Tony'ego i niego samego. Trafiłem trzy razy w sam środek.

Gen. Stone: Farciarz... Każdemu się może udać
Rhodey: Tak pani uważa?

Wystrzeliłem kolejną serię na ślepo. Nie patrzyłem na tarczę i chyba zaniemówiła. Pozostali kadeci również.

Rhodey: I co? Nadal jestem żółtodziobem?

--**---

Jako, że dziś jest taki jakby dzień IMAA (prawdopodobnie 24 kwietnia 2009 serial zaczął być emitowany na świecie), dodaję wcześniejszą notkę, a do tego oczekujcie wieczorem scenariusza odcinka :)

Part 164: Każdy ma gorsze dni

2 | Skomentuj
**Katrine**

Próbowałam się otrząsnąć z tego, co się stało kilka minut temu. Najbardziej bałam się o Matta. Ojciec wiedział o jakimś wypadku. O co chodzi? Poszliśmy do mojego pokoju, bo tylko tam czułam się bezpieczna.

Katrine: Wiedziałeś?
Duch: Obserwowałem ciebie i jego. Chciałem być pewny, że się z tobą nie spotka
Katrine: Co to był za wypadek?
Duch: Zostali potrąceni przez kogoś, kto należy do Hydry i właśnie tam twoja mama wróciła... Zanim przyszłaś na świat, poznałem ją na jednym zleceniu, a nasz zleceniodawca był wspólny, więc nie raz się na siebie natknęliśmy, aż... pojawiłaś się ty... Kontrolowałem cię nie bez powodu. Po prostu chciałem cię chronić
Katrine: A Matt?
Duch: Chciałem go oddzielić do ciebie, bo wasze spotkania narażały cię na ich atak
Katrine: Ale... Ale czego oni chcą?
Duch: Madame Hydra już ci powiedziała. Chciałam rozwiązać twój problem

Byłam w szoku, do czego się przyznał. Dla pewności, czy mówił prawdę o wypadku, zadzwoniłam do chłopaka. Nie odbierał.

Katrine: I co teraz?
Duch: Musimy wyjechać
Katrine: Nie! Nie musimy!
Duch: Katrine, to jedyne wyjście
Katrine: Nie! Zawsze jest też inna opcja do wyboru!

Znowu narastała we mnie złość. Nie chciałam zmieniać miejsca zamieszkania przez dwulicową matkę. Chciałam żyć, jak normalna nastolatka. Czy to musi być takie trudne?

**Rhodey**

Odpadło pięć kolejnych kadetów. Wszyscy na maratonie. Na szczęście dobiegłem te ostatnie kółka, ale brakowało mi tchu. Musiałem odpocząć. Gdy znalazłem się na mecie, zatrzymałem się, biorąc głęboki wdech. Rozejrzałem się, ilu pozostało. Dziesięciu? No ładnie. Chyba na samym końcu zostanie nas jeszcze mniej.
Z rozkazu ustawiliśmy się w szeregu.

Gen. Stone: Spodziewałam się mniejszej grupki. Jednak nadal może się to zmienić... Pięć minut przerwy i ruszacie na tor. Zrozumiano?!

Zgodziliśmy się, krzycząc chórem. Myślałem, że nasza pani generał da nam spokój, lecz bardzo się myliłem. Kazała spakować następnym kadetom swoje rzeczy. Za co? Nakryła tę czwórkę na chlaniu wódki, a do tego podobno wrzeszczeli w nocy, łażąc po placówce, aż ją zbudzili. Została siódemka razem ze mną.
Pięć minut później, zostaliśmy wysłani na tor przeszkód.

Gen. Stone: Jeśli uważacie, że to, co dla was przygotowałam jest pryszczem, zmienicie zdanie w połowie toru. Uważajcie na wszelkie niespodzianki. Na miejsca... gotów... START!

Wszyscy wybiegliśmy, jak najszybciej. Na początku musieliśmy przejść przez druty kolczaste, czołgając się pod nimi. Jeden z kadetów utknął nogą w drucie. Mogłem go zostawić i przejść dalej, ale nie. Zawróciłem, pomagając mu wyplątać się z drutów. Nic nie powiedział. Jedynie dziwnie spojrzał i mnie wyprzedził.

Gen. Stone: Rhodes, do cholery! Ruszaj się! Koniec udawania samarytanina! Masz trasę do przejścia!

Zignorowałem to, przechodząc przez kolejną pułapkę, którą były opony. Przeskoczyłem przez nie, a po ścianie się wspiąłem z liną. Tylko ja byłem w tyle i jeszcze jakiś kadet. Nie spodziewałem się następnej przeszkody. Było nim... pole minowe? Faktycznie zostawiła nam niespodzianki. Zatrzymałem się, jak większość, a jedynie jeden nie wierzył, że są bomby. Przeszedł swobodnie przed siebie, aż nastąpił wybuch. Zasłoniłem usta z przerażenia.

Gen. Stone: Nic mu nie będzie. Przeżyje
Rhodey: To... To prawdziwe bomby?
Gen. Stone: Realistyczne atrapy. Jak na nią wpadniecie, możecie się poobijać, choć zależy od siły wyrzutu... Ktoś chce skapitulować? Nie? No to ruszać do przodu, kadeci!

Przynajmniej nie użyła tego słowa, jakim się określa amatorów.

Gen. Stone: I ty też, żółtodziobie
Rhodey: NIE JESTEM ŻÓŁTODZIOBEM!

Wkurzyłem się i zacząłem manewrować ostrożnie między minami. Domyślałem się, gdzie mogła je podłożyć. Granie w "Sapera" nie poszło na marne.

**Tony**

Przez to, że FRIDAY nie odblokowałaby zbroi, zjadłem małe śniadanie, popijając wodą. Nie musiałem nic mówić, bo po skanowaniu mogła wiedzieć, czy zrobiłem, co trzeba, Gdy była już pewna, że tak było, mogłem polecieć na patrol. Zacząłem od poszukiwań Hydry, a dokładnie skupiłem się na Viper. Była trudna do odnalezienia. Znajdowała się poza zasięgiem.

Tony: Przypuśćmy, że Hydra stoi za wypadkiem, a doniesienie na doktorka? Kto może stać za tym?

<<Nie mam bladego pojęcia, choć mógłbyś zacząć od sprawdzenia innych wrogów>>

Tony: Blizzard odpada, a Whiplash jest robotem

<<Widocznie ten ktoś pozostaje nieuchwytny przez zmianę tożsamości>>

Tony: Myślisz, że ma maskę?

<<Nie wiem>>

Tony: Poszukaj jej sygnatury

<<Jest... Uwaga! Wykryto wroga>>

Tony: Aaa!

Krzyknąłem przez silne porażenie prądem. Cholera! Zapomniałem włączyć kamuflaż. Teraz Whiplash może dokończyć, co zaczął. Poszukiwania muszę odłożyć na później. Najpierw pozbędę się tego trutnia.

---**---

Z przykrością was zawiadamiam, że do zakończenia matur (prawdopodobnie dopiero 19 maja) blog pozostanie nieaktywny. Sama w tym czasie nie będę pisać żadnych nowych notek w zeszycie, choć plany mam. Wiem, że musicie długo czekać, ale wytrwacie. O ile ktoś jeszcze to czyta.

Part 163: Hail Hydra!

0 | Skomentuj
**Tony**

Nie potrafiłem zasnąć. Ciągle po głowie mi chodziły zarzuty wobec lekarza i ten wypadek. Podejrzewałem Ducha, ale przecież miał z nami sojusz. No dobra. Nie myślę trzeźwo. Muszę odpocząć.
Znajdowałem się na jednej z akcji jako Iron Man. Walczyłem z jakimś nowym wrogiem, który handlował z AIM. Nie mogłem dopuścić do zakończenia transakcji. Kazałem im się poddać, lecz mnie nie słuchali. Zacząłem wymierzać w nich repulsorami, aż cała horda pszczelarzy razem z tymi agentami, co na ramieniu mieli podobiznę jakiejś ośmiornicy na czerwonym tle, rzucili się do ataku. Nigdy nie miałem z nimi do czynienia, więc mogłem wszystkiego się spodziewać.
Nagle usłyszałem pisk opon, a przed moje oczy zostały wyrzucone dzieci. Moje dzieci. Jednak, to nie był koniec. Jeden z nich trzymał Pep, grożąc, że ją zabije, jeśli nie złożę broni. Poddałem się, ale on i tak strzelił. Zanim wróciłem do rzeczywistości, usłyszałem jedynie.

Agent Hydry: Hail Hydra!

Gwałtownie się zbudziłem, próbując oddychać. Wiedziałem, że to był sen, ale coś w nim było prawdziwego. Chyba będę miał nowych wrogów do pokonania.

~*Następnego dnia*~

Wstałem równo o dziewiątej. FRIDAY oczywiście musiała coś powiedzieć. Nie byłoby dnia, gdyby milczała.

<<Wiem, co chcesz zrobić. Lepiej idź jeszcze spać>>

Tony: Nie mogę

<<To najpierw coś zjedz, a potem myśl o głupocie>>

Tony: Głupocie? Chcę znaleźć odpowiedzialnego za wypadek i dzięki snu, wiem, kim mogła być ta osoba

<<Nie sugeruj się tym>>

Tony: Szukaj organizacji z takim logo

Narysowałem na kartce, ile pamiętałem. Komputer jedynie przeskanował.

Tony: Masz coś?

<<Hydra>>

Tony: Kim oni są?

<Nazistowska organizacja za czasów II wojny światowej. Jej główny dowódca zginął z rąk Kapitana Ameryki. Teraz ich głową jest Baron von Strucker>>

Tony: Eee... I nadal istnieją?

<<Mogą mieć coś wspólnego z wypadkiem Lily i Matta. Likwidują zagrożenie, zaczynając od bliskich>>

Tony: Czyli wiedzą, że jestem Iron Manem?

<<Niekoniecznie, ale Viper Ghost...>>

Tony: Co?

<<Pracowała kiedyś dla nich>>

**Katrine**

Z jakiegoś powodu nie chciałam iść do szkoły. Może przez te moje przeczucie, które mi mówiło o kłopotach? Coś się stało Matthew. Ale co?
Gdy chciałam udawać sen, do pokoju wparował wściekły ojciec. Nie wiedziałam, o co chodzi. Zaczął mnie szarpać.

Duch: Pakujemy się
Katrine: Ty chyba żartujesz?!
Duch: Nie dyskutuj. Rób, co ci każę
Katrine: Co się stało? Nic przecież nie zrobiłam
Duch: Chodzi o twoją matkę... Zostań tu
Katrine: Chcę wiedzieć... Co się dzieje?!
Duch: Tylko się nie przestrasz
Katrine: Tato?
Duch: Ostrzegam

Już dawno nie powiedziałam do niego tak czule, lecz musiałam dowiedzieć się, skąd takie zamieszanie. Szybko się ubrałam, a pierwsza lekcja już trwała. Jednak wolałam zostać w domu. Zwłaszcza, widząc podejrzanych mężczyzn w salonie. Stanęłam obok ojca, bo poczułam strach przed nieznajomymi.

Viper: Po co ją zabrałeś?! Miała iść do szkoły!
Duch: Sama chce wiedzieć, jaki cyrk się tu wyrabia
Viper: Cyrk?! Tak nazywasz szansę na lepsze życie?!
Duch: Twoje życie! A nas po prostu zostawisz
Baron von Strucker: Madame Hydra
Katrine: Mamo? Ojciec mówi prawdę? Chcesz nas zostawić?
Viper: Brakowało mi tamtego życia
Baron von Strucker: A my tylko czekamy na ciebie
Duch: Jeśli jesteś z Hydrą, nie widzę innego wyjścia, żeby się z tobą rozwieść
Viper: Teraz nie musimy walczyć. zgadzam się
Katrine: A co ze mną?
Viper: Możemy być razem... I nie martw się, bo rozwiązałam twój problem
Katrine: Ja nie miałam żadnego problemu
Viper: Z Mattem miałaś, ale już się nie martw. Szybko się z nim nie zobaczysz
Katrine: Co ty zrobiłaś?!

Byłam wściekła, że chciała rzucić się na własną rodzicielkę. Czyżby moje przeczucia okazały się prawdą?

Duch: To ona spowodowała te wypadek
Viper: Nie ja, a moi ludzie
Baron von Strucker: Witaj znowu w rodzinie
Duch: Czyli to koniec?
Katrine: Jak mogłaś?! Jak mogłaś to zrobić?! Nienawidzę cię!
Viper: Przykro mi

Odeszła razem z agentami.

Viper: Hail Hydra!

I rzuciła obrączkę na ziemię, znikając z domu. Dawnego domu. Byłam bezradna i rozpłakałam się. Wtedy po raz pierwszy rzuciłam się w ramiona taty. Głaskał mnie po włosach, próbując uspokoić. Straciłam matkę. Straciłam ją na zawsze, zaś jej powrót był złudną nadzieją.

---**--

Wybaczcie, że wątki rodziny Ghost się pomieszały. Na początku Katrine miała zostać z matką, ale zapomniałam o jej przeszłości, więc proszę was o wybaczenie za ten błąd. Jednak mimo wszystko, czytajcie, jeśli jesteście ciekaw kolejnych części. Niebawem koniec kolejnej fazy.

Part 162: Nie jestem żółtodziobem!

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Przeszedłem cały tor przeszkód, ale przez zmęczenie, zrobiłem to minutę po ustalonym czasie. Musiałem odpocząć, bo bez przygotowania trudno zmieścić się w tych dziesięciu minutach.

Gen. Stone: Na wojnie każdy jest celem. I nie ma czasu na odetchnięcie z ulgą. Wróg nie daje możliwości odpoczynku. Jeśli nie dajesz rady zrobić tak prostego zadania, powinnam cię oddelegować tam, skąd przylazłeś
Rhodey: A reszta nie może robić tego samego?
Gen. Stone: Podpadłeś mi, Rhodes, dlatego tylko ty dostałeś w prezencie dodatkową serię treningową
Rhodey: Prezent... No jasne
Gen. Stone: Mówiłeś coś?
Rhodey: Nieważne
Gen. Stone: I dobrze, bo na dziś wystarczy mi wysłuchiwania kolejnego narzekania żółtodzioba
Rhodey: Nie jestem żółtodziobem

Wkurzyłem się przez to, jak mnie ciągle nazywała. Chciałem jej powiedzieć, kim tak naprawdę jestem, ale się powstrzymałem. Pewne tajemnice nie mogą ujrzeć światła dziennego. Sam wróciłem do koszar, by zasnąć. Brakowało mi akcji jako War Machine. Tak bardzo chciałbym z kimś powalczyć. Tony napisał w liście, że SHIELD zajmie się ratowaniem świata. Jednak musiałem wytrzymać w Akademii Wojskowej. Niech ojciec będzie ze mnie dumny.
Gdy już miałem zamiar zamknąć oczy, znowu musiałem patrzeć na panią generał Stone. Kadeci natychmiast się ustawili w szeregu. Jeden mnie szturchnął, więc też ustawiłem się z nimi. Generał przechodziła wokół każdego, mówiąc o wyzwaniu na kolejny dzień.

Gen. Stone: Dzisiaj porządnie odpocznijcie. Nie ukrywam, ale jutro przejdziecie eliminację. Nie wszyscy zasługują, by działać na linii ognia. Wybiorę jedynie kilku z was... Wstajemy o piątej i od razu lecicie na dwanaście kilometrów

Zrobiłem wytrzeszcz oczu, a moi koledzy zwątpili w życie. Ten sam, co wcześniej kazał mi wykonać rozkaz, miał minę przybitego psa. Reszta starała się pokazać wszelkie chęci.

Gen. Stone: Ale to nie wszystko. Później czeka was specjalny tor przeszkód. Ulepszyłam go, stawiając więcej utrudnień. Słabeusze mogą już teraz skapitulować

Spojrzała na kadetów i tylko trzech wzięło się za pakowanie swoich walizek. Pozostało nas czternastu.

Gen. Stone: Hmm... Nawet tchórze bywają tymi odważnymi, jeśli mają odwagę przyznać się do swojego tchórzostwa... No dobra. Jako ostatnie z waszych wyzwań czeka poligon, gdzie sprawdzę umiejętności strzeleckie. Powodzenia i spać. Spróbuję kogoś nakryć na chlaniu szkockiej, czy innego alkoholu, bezapelacyjnie wylatuje z Akademii. Czy wyraziłam się jasno?!

Wszyscy odparliśmy z chórem, aż zostawiła nas samych. Od razu usłyszałem wiązankę "pięknych" słów. Leciały, jak z karabinu. Jeden za drugim. Ja jedynie położyłem się spać, myśląc pozytywnie o nadchodzącej próbie.

**Tony**

Zastanawiałem się, kto mógł wsypać Yinsena. Victoria mówiła, że nie może być ze szpitala. Podejrzewałem Ducha, lecz nie bardzo to do niego pasowało. Razem z Victorią wróciliśmy do Pepper i dzieci. Ciągle nie odzyskały przytomności, a ona siedziała przy nich, martwiąc się. Podszedłem do niej, by jakoś ją podnieść na duchu.

Tony: Nie martw się. Są silne
Pepper: Najpierw ty się martwiłeś i teraz sama czuję się tak samo
Tony: To normalne, ale muszę znaleźć sprawcę
Dr Bernes: Raczej ten ktoś miał coś na celu, że nie zaatakował przypadkiem
Pepper: Matt coś na pewno wie. Przecież ma wyostrzony wzrok
Tony: A Lily słuch... Poczekajmy, aż się obudzą
Dr Bernes: Możecie wracać do domu. Powiadomię was, gdyby coś się zmieniło
Tony: Ja zostaję... Czuję się odpowiedzialny za wypadek
Pepper: Tony...
Tony: A jeśli ten ktoś wie, że Iron Man nadal żyje i atakuje, by wyszedł z ukrycia? Znowu przeze mnie cierpicie!

Wkurzyłem się na tyle, aż musiałem wyjść z sali. Za mną pobiegła Victoria, bo moja żona nie chciała oderwać się ani na chwilę. Musiałem się uspokoić, żeby nie dostać ataku. Teraz dbałem o siebie, choć i tak pewnie niebawem wrócę do bycia Iron Manem.

Dr Bernes: Dobrze się czujesz?
Tony: Tak... Tak jakby... Poza tym, że Lily z Mattem... cierpią... przeze mnie
Dr Bernes: Rozumiem cię, ale nie powinieneś tak reagować. Najlepiej wróć do domu i połóż się spać
Tony: Nie mogę. Muszę zostać
Dr Bernes: Pepper ma na nich oko. Będzie dobrze... To co? Wrócisz do domu?
Tony: Wrócę
Dr Bernes: Tylko nie lataj po mieście, jasne?
Tony: Chyba zbyt dobrze mnie znasz
Dr Bernes: Ho wiele mi mówił o twoich wybrykach

Uśmiechnęła się i wróciliśmy do sali. Cmoknąłem żonę w policzek, aż odruchowo się odwróciła. Powiedziałem jej, by informowała na bieżąco o stanie dzieci. Na pożegnanie pocałowałem moją rudą w usta.

Pepper: Obiecaj, że nie wejdziesz do zbroi
Tony: Nie mogę pozwolić, żeby sprawca chodził na wolności. Zresztą, mam też inny powód
Pepper: Jaki?
Tony: Dosyć ważny, ale dziś się zdrzemnę
Pepper: Na pewno?
Tony: Na pewno

Nie rzuciłem słów na wiatr. Wróciłem do domu, lecz chciałem zasnąć w zbrojowni, żeby pamiętać o misji. Znaleźć winnego wypadku i uniewinnić doktorka.

---**---

Witajcie. Notki pojawiają się w weekend i tak na razie pozostanie. Do czasu zakończenia szkoły. W opo pojawiła się postać gen. Stone. Jest to postać mojej koleżanki, którą pewnie kojarzycie w bloga o Avengers (Rehabilitation), lecz trochę zmieniłam jej charakter. Być może ma coś do naszego Rhodey'go :D Zobaczycie sami. Pytania?

Part 161: To skomplikowane

0 | Skomentuj
**Tony**

Wypadek? To nie mógł być przypadek. Chyba rozkoszować się namiętną ukochaną będę mógł dopiero później. Teraz liczyło się zdrowie dzieci. Szybko ubrałem się, wkładając dżinsy i bluzkę. Pepper musiała mnie zapytać, bo po implancie, którego światło się przebijało przez ubranie, zauważyła, że czegoś się bałem. Rozłączyłem się z Mattem, gdy mi podał adres, w jakim znajdą się szpitalu. Jednak jedynie Victoria będzie musiała im pomóc.

Pepper: Tony, co się dzieje? Wiesz, że nie powinieneś się denerwować
Tony: N... Nasze dzieci... miały wypadek
Pepper: Co? Jak to się stało?
Tony: Ktoś potrącił je na pasach. Matt mówił, że szybko stanie na nogi, ale Lily bardziej oberwała w głowę
Pepper: Cholera! Czy nigdy nam nie dadzą spokoju?!
Tony: Pep, sam też się tego nie spodziewałem. Dowiemy się, kto zaatakował

Przytuliłem ją, by dał upust swoich emocjom.

**Matt**

W końcu pogotowie się pojawiło. Policja również i już zaczęła zaznaczać ślady. Dopytywali mnie, co się stało. Powiedziałem jedynie, że uderzyło w nas auto, a rejestrację... Moment... Numery znam. Od razu podałem funkcjonariuszom, bo może uda im się złapać sprawcę. Dziwne, że mój instynkt nie alarmował na zagrożenie. Widocznie myślenie o Katrinie wyłącza tą zdolność. Trzymałem Lily, tamując chusteczką krwawienie, aż podszedł lekarz. Znajoma twarz.

Dr Bernes: Co się dzieje?
Matt: Jest nieprzytomna i krwawi
Dr Bernes: Właśnie widzę... A jak z tobą?
Matt: Wyliżę się
Dr Bernes; Matt, mów
Matt: Tylko mnie boli całe ciało, ale nic mi nie jest
Dr Bernes: Zobaczymy po badaniach
Matt: Pani pracuje zamiast doktorka?
Dr Bernes: To skomplikowane

Pomogłem przenieść siostrę na nosze szpitalne i pojechaliśmy do szpitala. Cały czas trzymałem się za rękę, choć sam zacząłem słabnąć. Mój wzrok się rozmazywał. Chyba poza bólem każdego skrawku ciała, musiałem też oberwać w głowę. Poczułem, jak z nosa wyciekała krew.

Dr Bernes: Połóż się i nie ruszaj... A tak mówiłeś, że z tobą wszystko gra
Matt: Nie widziałem tego wcześniej
Dr Bernes: W porządku. Zajmę się wami
Matt: Co z Lily?
Dr Bernes: Stabilna, ale dla pewności muszę zbadać implant... Rodzice już wiedzą?
Matt: Mamy tylko mamę
Dr Bernes: Spokojnie. Wiem o wszystkim. Zanim Ho został aresztowany, wyjawił mi, co ukrywał
Matt: Aresztowany? Dlaczego?
Dr Bernes: Mówiłam ci, Matt. To skomplikowane
Matt: Oby dorwali drania
Dr Bernes: Skoro znają numer rejestracji, długo się nie ukryje

~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Dojechałem z Pep na miejsce. Wiedziałem, kogo należy szukać. Akurat wychodziła z jakiejś sali, gdzie prawdopodobnie były nasze pociechy. Podeszliśmy do niej, by uzyskać jakieś informacje.

Tony: Zajmujesz się Mattem i Lily?
Dr Bernes: Tak, a ciebie nie powinno tu być. Uznają cię za zmarłego, pamiętasz?
Tony: Chcę wiedzieć, co się z nimi dzieje. Chyba jako ojciec mogę uzyskać informacje?!
Pepper: Tony, spokojnie... Niech pani powie, czy bardzo są ranni?
Dr Bernes: Mogło być gorzej, ale najbardziej ucierpiała ich głowa
Tony: Bardzo z nimi źle?
Dr Bernes: Sami oceńcie

Pozwoliła wejść, żeby zobaczyć, jak się czują. Wyglądały na takie spokojne. Podeszliśmy do nich, siadając obok łóżek. Chwyciłam Lily za rękę, zaś Pepper dawała siłę Mattowi. Martwiłem się.

Pepper: Wyjdą z tego. Nie bój się
Tony: Gorzej z tym, który do tego dopuścił
Dr Bernes: Mogę cię porwać na chwilę?
Pepper: Tony, co przede mną ukrywasz?
Tony: Nic takiego. Zaraz wrócę

Cmoknąłem ją w policzek, wychodząc z sali. Wiedziałem, o czym chciała rozmawiać. Tylko problem w tym, że nie mam żadnych informacji. Jednak spróbowałbym coś powiedzieć.

Dr Bernes: Skontaktowałeś się z Robertą?
Tony: Z Rhodey'm, żeby jej przekazał
Dr Bernes: I co?
Tony: Na razie nic nie wiem... Jak doszło do aresztowania?
Dr Bernes: Po prostu przyszli policjanci i go zgarnęli. Zabrali wszystkie mieszanki... Ho bronił mnie, kłamiąc, że nic nie wiem. Byłam już przesłuchiwana, ale nie mogłam się przyznać do współudziału
Tony: Przecież nikogo nie zabił
Dr Bernes: Pamiętasz, jak upozorował twoją śmierć?
Tony: Coś mi świta
Dr Bernes: To właśnie wtedy ktoś zauważył, co robił. Nie wiem, kim była ta osoba, ale na pewno nie ze szpitala
Tony: Duch
Dr Bernes: Raczej nie

**Rhodey**

W końcu skończyłem ten morderczy maraton. Z pomocą jednego kadeta zdołałem dojść do koszar. Jednak ona jeszcze ze mną nie skończyła. Pozwoliła mi jedynie przekąsić bułkę i od razu wysłała mnie na tor przeszkód.

Rhodey: Madame, proszę mi darować. Mogę jutro?
Gen. Stone: Nie narzekaj. Powinieneś wiedzieć, że nie toleruję gadulstwa! Jeśli chcesz tu przeżyć, przestań być żółtodziobem!
Rhodey: Nie jestem żółtodziobem!
Gen. Stone: Tak? Przekonajmy się. Masz dziesięć minut na przejście toru. Druty, ścianka i tak dalej
Rhodey: Boże! Za jakie grzechy?
Gen. Stone: Tchórzysz?
Rhodey: Nie powiedziałem tego
Gen. Stone: Czas... Start!

Z trudem pobiegłem na trasę, ale musiałem jakoś przekonać panią generał, że nie jestem żółtodziobem. Nie ma prawa mnie tak nazywać.

--**---

Kolejna notka dopiero w sobotę. Czas wolny się skończył.

Part 160: Gorączka namiętności

0 | Skomentuj

**Pepper**

Wiedziałam, co planował, ale nie mogłam mu na to pozwolić. Wystarczy dwójka dzieci. Trójki nam nie potrzeba. Odłożyłam pudełko i chwyciłam za kieliszek czerwonego wina.

Pepper: No to za kolejny rok
Tony: Za kolejny rok

Stuknęliśmy się szkłem i wzięliśmy łyk. Wybrał dobry rocznik. Ma gust. Te same, gdy piliśmy w Święta. Nie da się zapomnieć tego smaku, aż wracają wspomnienia. Jednak najpierw chciałam, żeby otworzył mój prezent.

Tony: Film?
Pepper: Tak... Chciałam zrobić jakąś dla ciebie pamiątkę. Miałam zamiar ci go wręczyć w restauracji, ale sam miałeś własny plan
Tony: O czym dokładnie jest?
Pepper: Opowiada o naszej miłości. Zdołałam znaleźć jakieś zdjęcia, nagrania, a reszta była z mojej głowy... Obejrzymy?
Tony: A nie chciałaś się nacieszyć tym, że jesteśmy sami? Drugiego razu może już nie być
Pepper: Tony?
Tony: Wiesz, kim jestem poza twoim mężem, a ojcem naszych dzieci
Pepper: Daj działać SHIELD
Tony: Coś się stało?
Pepper: Nic takiego. To moja misja. Iron Man umarł, rozumiesz? Blaszaka nie ma. Koniec bohaterowania
Tony: Nie chcę cię stracić, Pep, dlatego walczę za ciebie. Ty tego robić nie musisz

Cmoknął mnie w policzek, lecz przeczuwałam, że coś kombinował.

**Lily**

Maraton "Piraci z Karaibów". Świetny pomysł, a raczej tragiczny. Nie lubię takich filmów, zaś Matt wpatrywał się w ekran zaciekawiony akcją. Pewnie rodzice się świetnie bawią. Obiło mi się jedno słowo o uszy. Rocznica. Mam nadzieję, że nie zrobią nam rodzeństwa. Na psikusy mają czas.

Matt: Nudzi cię?
Lily: Tak. A ciebie?
Matt: Ech! Wolałbym się zobaczyć z Katrine
Lily: I tak jutro szkoła. Fizyka, mata, W-F i angielski
Matt: Chyba niczego nie planujesz?
Lily: Co masz na myśli?
Matt: Denerwowanie prof. Kleina
Lily: Hahaha! Nie... Nie musisz się bać
Matt: Ale wiesz, czemu nas wysłali na maraton?
Lily: Domyślam się
Matt: Kłamiesz... Co wiesz?
Lily: Mam bardzo dobry słuch i potrafię też czytać w myślach... Podsłuchałam, jak coś mówili o rocznicy
Matt: Cholera! Ja już nie chcę mieć więcej rodzeństwa
Lily: Czyli co? Zmywamy się im przerwać?
Matt: Tu nie ma innej opcji

Wstaliśmy z foteli, wychodząc z sali kinowej. Tak nam się spieszyło, że szybkim chodem szliśmy w stronę domu. Dawałam radę, choć tego też mi doktorek zakazywał. Teraz musiałam złamać zasady i przeszkodzić rodzicom w zabawie.
Nagle usłyszałam pisk opon na pasach. Auto w nas uderzyło, aż upadliśmy na jezdni. Nie wiedziałam, co się stało. Powoli wstawałam, słysząc szum w uszach.

Matt: Lily, wszystko gra?
Lily: Tak, tak. To... nic
Matt: Krwawisz
Lily: No nieźle

Dotknęłam skroni, skąd sączyła się krew. Samochód szybko odjechał i nie mogłam zidentyfikować numeru rejestracyjnego.

Matt: Nie ruszaj się
Lily: A co z tobą?
Matt: Przeżyję... Lily, twój implant
Lily: Co?
Matt: Masz go w całości?

Dopiero teraz poczułam się osłabiona. Sprawdziłam, czy był cały. Na szczęście nie ucierpiał, ale i tak oberwałam dość solidnie. Kto to był? Czego chciał? Przecież nie wiedzą, że Iron Man nadal żyje. O co chodzi? Chciałam wiedzieć wszystko, do czego doszło, lecz straciłam przytomność.

**Tony**

Chciałem jakoś z nią miło spędzić rocznicę. Jednak upierała się na brak seksu. Uszanowałem to, więc zajęliśmy się oglądaniem filmu, który przygotowała. Na początku widziałem naszą dawną klatkę schodową. Tam się poznaliśmy, kiedy zemdlałem przy sprzątaniu. Później opowiadała, o czym prowadziliśmy pierwsze rozmowy, aż doszło do punktu kulminacyjnego. Rodzina. Wspomniała o porodzie dzieci i szybkim ślubie oraz mojej terapii. Pamiętała też, że próbowałem jej pomóc znaleźć matkę, ale finał poszukiwań był tragiczny. Najlepsze w filmiku było słuchanie, co czuła przez te miesiące rozkwitu miłości. Oczywiście jako ostatnia cześć polegała na nagraniu dzieci, gdy w jakiś sposób same się kształciły, a później pokazała grób, przy którym stoi i płacze. Przytuliłem ją do siebie, bo widziałem, jak to przeżyła. Sam też uroniłem łzy.

Tony: Piękne. Dobra robota
Pepper: Starałam się uwzględnić te najważniejsze rzeczy
Tony: Jestem z ciebie dumny

Zbliżyłem się do niej, całując z namiętnością, a moje ręce błądziły po jej ciele. Zacząłem od pozbycia się sukienki, rozsuwając suwak. Pragnąłem mej ukochanej. Tęskniłem za nią. Kiedy sukienka opadła w dół, sama rozpięła mi koszulę, siedząc okrakiem na mnie. Dłonie Pep były tak delikatne, że poczułem przyjemne ciepło wewnątrz siebie.

Pepper: A teraz mnie kochaj
Tony: Na pewno to zrobię

Z szafki przy łóżku wziąłem prezerwatywę. Jednak zanim miało dojść do stosunku, musiała dorwać się do spodni. Szybko zmieniła zdanie. Już chciała zerwać ze mnie bokserki, gdy zadzwonił telefon. Musiałem sprawdzić, czy to nie Rhodey. Pomyliłem się. Dzwonił Matt. Był przerażony i nie wiedział, co powiedzieć. W tle usłyszałem dźwięk karetki i policji. Co wyście zrobili?

Part 159: Kwestionujesz moje rozkazy?!

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Nie mogłem się rozłączyć. Aby być w pełni świadomy, że rozmawiam z Tony'm, zadam mu takie pytanie, na które zna odpowiedź. Nikt inny nie byłby w stanie udzielić dobrej odpowiedzi. Musiałem spróbować.

Rhodey: Nie wierzę w duchy, rozumiesz? W sensie takie, co są duszami zmarłych. Widziałem, jak umierasz
Tony: Przepraszam cię, Rhodey. Ja sam nie wiedziałem, że przeżyję. Dzięki zbroi mi się udało przebudzić
Rhodey: I tak ci nie wierzę
Tony: Nie dziwi mnie to
Rhodey: Zadam ci jedno pytanie... Jeśli odpowiesz na nie dobrze, zacznę cię słuchać. Jeśli nie, rozłączę się i wyłączę telefon. Zresztą, czeka mnie trening u gen. Stone
Tony: Ale świetnie dawałeś radę jako War Machine. Akcje treningowe nie powinny być dla ciebie kłopotem

Po części zacząłem pojmować, że gadam z przyjacielem, ale dla jeszcze większej pewności musiałem zapytać.

Rhodey: Odpowiedz na pytanie... Czy był jeden taki dzień, gdy nie siedziałem z książką od historii?
Tony: Dałeś banalne pytanie. Siedziałeś, ale nie raz... Musisz zadać coś trudniejszego
Rhodey: Zgoda. Podniosę poprzeczkę... Jaki miałem inny plan, gdyby Akademia Wojskowa nie poszła po mojej myśli?
Tony: Hmm... Chyba zostałbyś z nami, walcząc w zbroi. Wiem, że lubisz swoje wdzianko. Przekonałem się o tym, jak testowałeś War Machine. Na pecha później trafiłeś na Vanko
Rhodey: Masz rację... Tony, to naprawdę ty
Tony: Cieszę się, że mi wierzysz, a teraz mam do ciebie sprawę
Rhodey: Słucham
Tony: Duch i twoi rodzice nie wiedzą o moim powrocie. Jednak potrzebuję, żebyś przekazał swojej mamie ważną wiadomość
Rhodey: Przekażę, jeśli pani generał zechce mnie uwolnić z kary. Nie poszedłem na biegi, bo gadam z tobą
Tony: Wybacz, ale to sprawa życia i śmierci
Rhodey: Mów
Tony: Dr Yinsen został aresztowany pod zarzutem eksperymentalnych lekarstw i próby zabójstwa... Policja sądzi, że chciał mnie zabić
Rhodey: Idioci. Przecież on uratował ci życie
Tony: Teraz było podobnie. Po zdobyciu kylitu z Arktyki, włożył go do implantu, dzięki czemu mogę żyć bez zbroi
Rhodey: Powiem mamie, ale teraz muszę wracać do pozostałych
Tony: Rozumiem... Trzymaj się
Rhodey: Ty też... Aha! Wybacz za ten numer
Tony: Jaki?
Rhodey: Zachowałem się, jak debil
Tony: Hmm... Po części się zgodzę, skoro nie dałeś mi dojść do słowa... Powodzenia na szkoleniu
Rhodey: Dzięki... Przyda się

Rozłączyłem się, aż znienacka wyskoczyła na mnie pani generał. Przestraszyłem się. Jak mogłem jej nie zauważyć? Chyba muszę przygotować się na sporą serię pompek.

Gen. Stone: Skończyłeś pogaduchy?
Rhodey: Tak
Gen. Stone: Świetnie. Zatem rusz swój tyłek i biegać 10 kilometrów
Rhodey: Miały być pięć
Gen. Stone: Kwestionujesz moje rozkazy?!
Rhodey: Nie, madame
Gen. Stone: To masz nauczkę za telefon! RUSZAĆ SIĘ! JUŻ, JUŻ, JUŻ!

Wybiegłem w podskokach, dołączając do reszty skatowanych żołnierzy. Zdołałem pobiec dwa kilometry, ale musiałem przerwać. Nie przygotowałem się na takie dystanse. Jednak chciałem dalej biec, a nogi odmawiały mi posłuszeństwa.

**Tony**

Pepper wie, dzieci wiedzą, a teraz i Rhodey poznał prawdę. Pozostała Roberta z mężem i Duch, choć wolałbym dla niego nie istnieć.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Wybiła osiemnasta. Nadal byłam niecierpliwa, co Tony przygotował z Rhodey'm, ale musiał poradzić sobie sam przez jego wyjazd. Ciekawe, jak mu idzie?
Nagle ktoś zasłonił mi oczy.

Pepper: Tony, nie lubię takich zabaw. Porywasz mnie?
Tony: Tak, bo jesteś kluczem do mojego serca
Pepper: Znalazł się romantyk
Tony: Pep, to miało mnie urazić?
Pepper: Zależy, jak te słowa zinterpretujesz

Uśmiechnęłam się, pozwalając na działanie męża. Chwycił za rękę, prowadząc w nieznane? Nic nie widziałam, choć byłam przekonana, że dalej znajdowaliśmy się w domu. Dopiero, kiedy odsłonił moje oczy, poznałam sypialnię. Przy łóżku leżało wino wraz z zapiekankami. Oj! Ma talent kulinarny, lecz niezbyt się postarał.

Tony: I jak?
Pepper: Nikt nie będzie nam przeszkadzał?
Tony: Nikt
Pepper: Gdzie są Matt i Lily?
Tony: Pomyślałem, by dać im bilety na maraton "Piratów z Karaibów"
Pepper: Poważnie? Hahaha! Tony, oni tego nie lubią
Tony: Nie znalazłem innego filmu na tak długi czas
Pepper: Tonusiu?
Tony: Trochę nam zajmie rozpamiętywanie naszej miłości

Uśmiechnął się, niczym drapieżnik, czyhający na ofiarę. Zza pleców pokazał... Nie wierzę. On tego chce? Jeszcze nie zdołał wydobrzeć po operacji, ale był zdecydowany.

Pepper: Jestem w szoku
Tony: Powinniśmy zadbać o bezpieczeństwo
Pepper: A co? Nie chciałbyś mieć trójki dzieci?
Tony: Mam dość babrania w pieluchach
Pepper: To od czego zaczynamy?

Spod łóżka wyjął pudełko, które mi wręczył. Sprawdziłam, co w nim się znajdowało. Sukienka... bielizna i to nie byle jaka, bo koronkowa. Żeby było fair, też mu podarowałam pudełko niespodzianek.

---***---

Hej! Życzę wam Wesołego Alleluja i mokrego dyngusa. Mam nadzieję, że dalej będziecie czytać to opo z przyjemnością. Szybko brniemy do 200, ale celem jest 365 notek lub 366. Zobaczymy, ile się uda. Ostatnio zajęłam się trzecim opowiadaniem, lecz połączenie dwóch światów. Razem z Agatą połączyłyśmy IMAA z Ninjago. Zapraszam na Wattpad :) 

Part 158: Niesprawiedliwy osąd

0 | Skomentuj


**Katrine**

Widocznie nie tylko ja posuwam się do kłamstw. Tych mniejszych i większych. Nie ukrywałam zdumienia, że nie będę miała młodszego rodzeństwa. To nawet dobra wiadomość bo wolałabym zostać jedynaczką.

Katrine: Nie mogłaś inaczej tego rozwiązać? Przecież nie próbowałby mnie zabić
Viper: Ale i tak się z nim rozwiodę. Już go nie kocham, a ty cierpisz najbardziej na tych bezsensownych kłótniach
Katrine: Tylko, że to moja wina. Gdybym nie poznała Matta, wszystko potoczyłoby się inaczej
Viper: Jednak ta sprawa z Nefarią nie była łagodna. Przez kłamstwa mogłaś zginąć i nie pozwolę na powtórzenie tej sytuacji
Katrine: Dlaczego chcesz rozwodu? Mamo, daj mu szansę. Przecież nie mamy, jak się utrzymać
Viper: Spokojnie, córciu. Damy radę

Nagle podszedł do nas ojciec, próbując nam coś przekazać. Stał z powagą, aż w końcu wydusił z siebie to, co miał do powiedzenia. Może go nienawidziłam całym swoim sercem, ale nie chciałam pozwolić na rozpad rodziny. Musimy trzymać razem.

Duch: Rozmawiałem z matką Matta
Viper: I co jej powiedziałeś?
Duch: Uzgodniłem z nimi tymczasowy sojusz
Katrine: Przynajmniej dobre i tyle... Będziesz dalej próbował mi zniszczyć życie?
Duch: Nie chciałem tego. Wybaczcie, jaki dla was byłem. Ostatnio te sprawy mnie przerastają. Szczególnie po tej akcji z Nefarią
Katrine: Czyli, co teraz będzie? Dasz mu szansę? Nie skrzywdzisz Matta?
Duch: Tego nie powiedziałem. Będę cię obserwował dla twojego dobra... Zresztą, teraz powinienem się skupić na twoim młodszym braciszku
Viper: Naprawdę?  Jakoś nie wierzę w tę zmianę
Duch: Chciałbym wszystko naprawić między nami. Nie pozwolę, by był taki, jak Katrine
Viper: Szkoda, że tak późno przejrzałeś na oczy
Duch: Nie rozumiem
Viper: Nie jestem w ciąży
Duch: Poroniłaś?
Viper: Nasza miłość już dawno przestała istnieć... Nie pozwolę ci znowu skrzywdzić Katrine. Jeśli nie zmienisz swojej surowości, będę żądała od ciebie rozwodu. Rozumiesz?
Duch: Tak

Nic więcej nie powiedział i poszedł do swojego pokoju. W jednej chwili pomyślałam o szczerej rozmowie z ojcem, ale dość szybko zastąpiłam myśl, skupiając się na minionym dniu.

**Tony**

Razem z całą rodziną zjedliśmy obiad. Żona upichciła pyszny makaron, który błyskawicznie zniknął z talerzy. Lily chyba poważnie wzięła do siebie radę, jaką jej udzieliłem. Matt jakoś nie brał udziału w rozmowie przy stole i też błądził myślami.
Gdy chciałem już zabrać się za zmywanie naczyń, usłyszałem, że ktoś dzwonił na mój telefon. Pomyślałem, by odebrać.

Dr Bernes: Tony, to ty? Wiem, że żyjesz. Ho mi o wszystkim powiedział, zanim go zabrali
Tony: Victoria?
Dr Bernes: Aresztowali go. Nie wiem, co mam robić
Tony: Przydałaby się pomoc dobrego prawnika... Jednak nie rozumiem, dlaczego? Co się stało?
Dr Bernes: Policja weszła do gabinetu i miała nakaz aresztowania. Ktoś musiał powiedzieć o mieszankach, a do tego wszystkiego, skonfiskowali każdą próbkę z laboratorium
Tony: No dobrze. Uspokój się, a ja zawiadomię Robertę. Chyba, że inna osoba powie jej o aresztowaniu
Dr Bernes: Ale jest jeszcze coś... Oskarżyli go o próbę zabójstwa
Tony: Co?! To już przesada! Kogo niby mógł zabić?
Dr Bernes: Ciebie

Byłem w szoku i rozłączyłem się. Nie spodziewałbym się natłoku jeszcze większych kłopotów. Musiałem im pomóc. Pepper od razu zauważyła, że się zdenerwowałem.

Pepper: Tony?
Tony: Przepraszam

Wstałem od stołu, idąc do zbrojowni. Musiałem coś wymyślić, żeby i dr Bernes nie podejrzewali o to samo. Wiedziałem o ich metodach, ale czasem dla uratowania ludzkiego życia potrzeba złamać kilka praw.

<<Tony, nie chcę cię martwić, ale chyba Rhodey będzie zajęty treningiem>>

Tony: Wolałbym najpierw z nim porozmawiać

<<Myślisz, że cię wysłucha? Prędzej się szybko rozłączy. Przecież on nie wie, że żyjesz. I jak mu to wyjaśnisz?>>

Tony: Już raz tak było. Zamknął mi drzwi przed nosem, ale on musi powiedzieć Robercie, by pomogła Yinsenowi. Nie może siedzieć w więzieniu za uratowanie życia! Nie może!

<<Tony, spokojnie>>

Tony: Dzwoń do niego

**Rhodey**

Sto pompek na pobudkę, kolejna seria za nie przejście toru przeszkód na czas, a jeszcze dwa razy tyle, bo miała "lepszy dzień". Tak się przedstawiała większość czasu treningu. Generał Stone daje niezły wycisk, choć jakoś wytrzymuję.
Gdy miałem iść na biegi po 5 kilometrów, wyświetlił mi się kontakt. Tony? Chyba mam zwidy.

Rhodey: Halo?
Tony: Hej, Rhodey. Mam do ciebie sprawę, ale nie...

Pomyślałem, że ktoś musiał się pomylić, wybierając numer, więc rozłączyłem się. Jednak znowu zaczął dzwonić. Nie wierzę w duchy. Nie wierzę. Żeby dowiedzieć się, o co chodzi, odebrałem.

Rhodey: Czego chcesz?! Nie chcę żadnego gniota!
Tony: Rhodey, uspokój się... To ja, Tony
Rhodey: Jak mam ci w to uwierzyć?!

Nie wiedziałem, jak mam zareagować. Znał moje imię, a po głosie rozpoznałem przyjaciela. Niemożliwe, żeby żył. Niemożliwe.

Part 157: Zero zmartwień

0 | Skomentuj

~*Pół godziny później*~

**Lily**

Nareszcie wolność! Jupi! Szybko zerwałam się z ławki, biegnąc do szafki po kurtkę. Jednak pożałowałam tego wysiłku. Musiałam się zatrzymać, by odetchnąć. Matt zdołał mnie dogonić.

Lily: Trochę... przesadziłam
Matt: Wiesz, że nie możesz biegać. Chcesz trafić do szpitala?
Lily: Nie
Matt: No to opanuj się i wracajmy
Lily: Zgoda... Tylko wezmę... kurtkę
Matt: W porządku?
Lily: Raczej
Matt: Martwię się o ciebie. Po tym, co ci zrobiłem...
Lily: To moja wina
Matt: Ej! Nawet tak nie mów
Lily: Ale nalegałam na "eksperyment"!
Matt: Uspokój się... Chciałaś dobrze
Lily: Przepraszam
Matt: Ja wyzdrowiałem, a ty musisz się zjawić u doktorka
Lily: Nie!
Matt: Nie masz innego wyjścia
Lily: Nie idę!
Matt: Na badania kontrolne... Pójdziesz?
Lily: Ech! Zgoda

Włożyłam kurtkę, zasuwając suwak i wyszliśmy na dwór. Deszcz padał, że na mojego pecha zapomniałam wziąć parasol. Jednak po dwóch godzinach, znaleźliśmy się w fabryce. Zaprowadziłam go do zbrojowni, ale nikogo tam nie było.

Lily: Nie! Spóźniliśmy się!
Pepper: LILY, A WY JUŻ PO SZKOLE?
Matt: Będzie ci winna wyjaśnienia

No tak. Pewnie tacie się polepszyło i wrócili do domu. Głos mamy dochodził z salonu. Fajne te moce. Są bardzo przydatne, choć coś mi się wydawało, że nasza przemiana nie była dokończona.

**Tony**

Wiedziałem, że w końcu się dzieci pojawią. Lily już wie. Pora na Matta. Nie musieliśmy na nich długo czekać, więc wstaliśmy, witając się z nimi. Chłopak wyglądał na skołowanego. Nic dziwnego, skoro tak nagle widzi umarlaka.

Matt: Tato?
Tony: Jestem tu, synu
Matt: Mówiła... prawdę
Tony: No chodźcie tu do nas

Z całą rodziną zrobiliśmy grupowy uścisk. Matt uronił małą łezkę, ale nie wstydził się tego. Chyba pozostało jeszcze powiadomić Rhodey'go o moim "zmartwychwstaniu". Wyjaśniłem synowi, jakim cudem nadal żyję, a on słuchał z zainteresowaniem. Lily musiała usiąść i widziałem, że coś było z nią nie tak.

Tony: Biliście się?
Matt: Nie! Po prostu nie potrafiła przeżyć historii i z euforią wybiegła z klasy
Tony: Lily, dobrze wiesz, że...
Lily: Nic mi nie jest, tatku, ale będzie, jak dyrektor mnie udusi za brak usprawiedliwienia
Tony: Nie martw się... Już mu wysłałem twoje i Matta
Pepper: Pewnie jesteście głodni. Zaraz będzie gotowy obiad
Tony: Dziś chyba ja powinienem stać przy garach
Pepper: Nie ma mowy! Pozwolę ci, gdy będę przekonana, że nie spalisz kuchni
Tony: Ej! Nie jestem taki
Matt, Lily: HAHAHA!
Pepper: Matt, pomożesz?
Matt: Spoko. Nie ma problemu
Lily: A ja?
Tony: Mamy ze sobą do pogadania
Lily: Mam się... bać?
Tony: Nie musisz

Uśmiechnąłem się, a oni poszli pichcić jedzonko. Musiałem porozmawiać z Lily o wielu sprawach. Szczególnie o mojej przeszłości. Powinna wiedzieć, że ma korzystać z życia, a nie patrzeć na ograniczenia. Usiadłem obok niej, zaczynając rozmowę.

Tony: Nareszcie możemy na spokojnie porozmawiać... Jeśli od razu ci się nasunie jakieś pytanie, to pytaj
Lily: Zgoda
Tony: Nie wiem, czy pamiętasz, ale kiedyś mówiłem tobie o wypadku, który mnie spotkał. Byłaś wtedy maleńka
Lily: Nie bardzo kojarzę
Tony: Pozwól oświecić tobie pamięć... Chciałem pokazać ojcu swój wynalazek. Trochę się od siebie oddaliliśmy po śmierci mamy, a wtedy minęło 11 lat
Lily: Moment... Jak to się stało, że umarła?
Tony: Niezbyt pamiętam, bo byłem pięciolatkiem. Jednak on mi mówił wiele wersji wypadku. Raz, że została potrącona przez samochód. Druga była śmiercią w pracy... Trzeba przyznać, że miał bogatą wyobraźnię, a ja jedynie byłem naiwny. Dopiero po wypadku samolotu, szukałem sprawcy. Jak się okazało, mama zmarła w wyniku napadu na bank
Lily: Przepraszam, że zapytałam. Nie powinnam...
Tony: Nic się nie stało, Lily. Teraz panuję nad bólem z przeszłości
Lily: Więc, co chciałeś powiedzieć?
Tony: Powinnaś zapomnieć o implancie i żyć tak, jakby go nie było
Lily: Tato, to niewykonalne
Tony: A widzisz, żebym narzekał? Próbuję się cieszyć życiem. Na pewno kiedyś skończy się te szczęście i was opuszczę. Jednak staram się zmienić. Normalnie siedziałbym w zbrojowni zamiast być tu z tobą w salonie... Lily, gdybyś miała jakiś problem, zawsze możesz na mnie liczyć
Lily: Dziękuję

Przytuliłem ją, bo widziałem, że trudno jej zapomnieć o chorym sercu. Muszę nauczyć córkę życia bez zmartwień. Cholernie trudne wyzwanie, ale oboje damy radę.

**Katrine**

Cieszę się, że z siostrą Matta mam dobre kontakty. Szkoda tylko braku zgody w rodzinie. Niespodziewanie wrócił ojciec. Co? Znowu będzie się na mnie wydzierał? Dziwne... Podejrzanie cicho. Nawet mama nic nie mówiła.

Katrine: To moja wina? Mamo, co się stało?
Viper: Chyba się rozwodzę z twoim ojcem
Katrine: Nie wierzę! Dlaczego? Przez ciążę?
Viper: Nie jestem w ciąży
Katrine: Co?! Okłamałaś go?!
Viper: Żeby ciebie nie skrzywdził. Zrobiłam to, by cię chronić

---**---

W tym opo śmierć Marii była przypadkowa. Chciałam dać to jako coś zwyczajnego, a nie planowany zamach dla zysku. Mam nadzieję, że nadal dobrze wam się czyta to opo. Jednak zaczyna mi brakować pomysłów.

Part 156: Wynegocjować sojusz cz.2

0 | Skomentuj

**Pepper**

Nie bałam się Ducha. Mógł mi grozić, ale i tak nie pozwolę mu niszczyć szczęścia mojemu synowi. Żeby dalej mu wmawiać śmierć Tony'ego, nie zmieniałam czarnej sukienki, a jego zbroja była przykryta płachtą na ścianie. Zaprowadziłam go do zbrojowni. Taki był plan.

Duch: Przykro mi z powodu straty twojego męża
Pepper: Raczej powinno ci być przykro z innego powodu, bo niszczysz ich miłość
Duch: Ciekawe... I po tym wszystkim, ile razy musiałem go upominać, by nie zadawał się z Katrine, ty wolisz nadal ryzykować... Zobaczysz, że w ten sposób jedynie dołączy do Starka
Pepper: Być może
Duch: Posłuchaj mnie, Patricio... Właśnie z tego powodu tu przyszedłem... Musisz coś zrobić z tym szczeniakiem
Pepper: A jeśli tego nie zrobię?
Duch: Wtedy będziesz kopała drugi grób... Chcesz stracić kolejną osobę?
Pepper: Ja tylko chcę szczęścia własnych dzieci. Powinniśmy cieszyć się z życia, a nie bać się, że ktoś może im zagrażać
Duch: Lily jest w porządku... Gorzej z nim, więc masz mu jakoś wybić z głowy te romanse. Zrozumiano?
Pepper: Rozumiem... Czy mogę cię o coś prosić?
Duch: Zależy, czego żądasz?
Pepper: Spokoju... Zostaw go i nas wszystkich... Wolisz być z nami w zgodzie, czy prowadzić wojnę?

Duch zaczął się zastanawiać. Teraz pozostało postawić twarde warunki sojuszu. Nie mogę pozwolić, żeby zabił Matta. Jeśli spróbuje go tknąć, uduszę gołymi rękoma. Od czegoś mam te geny, więc powinien się mnie bać.

Duch: Tymczasowy sojusz. Jednak masz zdyscyplinować swojego syna
Pepper: Nie będę go bić. To nie są moje metody wychowawcze... Tak działasz na swoją córkę?
Duch: Raz się zdarzy, a z drugim będzie tak samo
Pepper: Jakim drugim?
Duch: Viper jest w ciąży i teraz mam większe zmartwienia na głowie
Pepper: W ciąży? No to gratuluję
Duch: Jeśli nie urodzi syna, zabiję dziewczynkę
Pepper: Zwariowałeś?! Każda żyjąca istota zasługuje na życie!
Duch: Długo żyć nie będzie... Nie pozwolę na brak posłuszeństwa w moim domu!
Pepper: Czyli?
Duch: Rozmowę uznaję za zakończoną

Zrobił rozpęd, aż przeniknął przez ścianę. Nie mogłam zrozumieć, jak Katrine może żyć z takim surowym ojcem. Nie wierzę, żeby taki był. Po skończonej rozmowie, poszłam do Tony'ego, który leżał na kanapie, oglądając jakiś film, a przy tym musiał mlaskać. Pewnie dawno nic nie jadł i musiał odzyskać siły. Akurat dorwał się do popcornu. Objęłam go ramionami i pocałowałam w policzek.

Tony: Już koniec?
Pepper: Aha! Duch poszedł... Mam nadzieję, że nie będzie gnębił naszej rodziny
Tony: Będzie dobrze, Pep
Pepper: Trudno mi uwierzyć, że nie siedzisz w zbrojowni
Tony: To źle?
Pepper: Nie! Właśnie tak jest lepiej... Mieliśmy dziś obchodzić naszą rocznicę
Tony: Wiem o tym. Pamiętam, ale dopiero wieczorem, dobrze?
Pepper: Zgoda... Cieszę się, że znowu jesteśmy razem

Nasze usta się ze sobą złączyły, powodując jeden namiętny pocałunek. Położyłam się obok niego, dotykając rękami jego implantu. Poczułam, jak na nowo żyje. Przecież Iron Man nigdy nie umiera, zaś nasza miłość będzie wieczna, aż po grób.

**Lily**

Chyba nigdy nie pojmę fascynacji wujka. Jak można kochać historię? Babka przynudza faktami, datami i jeszcze krzyczy, że ta data jest ważna, a to może się pojawić na teście. Zupełnie brak spokoju. Pomyślałam, żeby stworzyć jakiś projekt. Własna zbroja? Dobra myśl, a gołąbki ze sobą romansują. Przez Katrine muszę siedzieć sama w ławce. Jednak polubiłam ją. Nie była taka zła, jak o niej myślałam na początku.

Pani Daniels: Do końca lekcji pozostało 40 minut. Wiem, że po tej lekcji możecie iść do domu, ale ta lekcja jest dosyć ważna, bo szczegółowo pojawi się na teście
Lily, Katrine, Matt: AAA!
Pani Daniels: Nie zrzędźcie
Lily: Och! Proszę cię, dzwonku. Dzwoń
Matt: Nie załamuj się tak, Lily. Wytrzymasz
Lily: Ja nie mam, co robić!
Pani Daniels: Lily, proszę o spokój!
Lily: Przepraszam... No cholera mnie zaraz weźmie. Zaraz tu umrę
Matt: Zajmij się czymś
Katrine: Możesz posłuchać jej biadolenia, by spróbować coś z tego zrozumieć
Lily: Bardzo śmieszne, Katrine. Ubaw po pachy
Katrine: Przeżyjesz

Uśmiechnęła się, dodając mi otuchy. Jednak jazgot nauczycielki kazał uderzyć głową o ławkę. Brat się śmiał ze mnie, a ja mu jedynie wystawiłam język. Obraziłam się na niego i chciałam zasnąć. Cholera! Zaraz głowa pęknie od tych dat!

Matt: Żyjesz?
Lily: Jak widzisz. Łykam tlen
Matt: Haha! Weź to
Lily: Co to jest?
Matt: Pusta kartka. Rób samoloty, bazgraj na niej. Rób, co chcesz, ale nie wal w głowę
Lily: Ech! No dobra

Wzięłam kartkę i zaczęłam rysować projekt zbroi. Musiałam coś zrobić, żeby zabić nudę, a pani Daniels nie mogła się zamknąć ani na sekundę. Gadała, gadała i jeszcze raz nawijała, jak najęta. Widziałam, jak ktoś zapisał na skrawku papieru "Kill me" i ją zgniótł. Ile zostało czasu? 30 minut? To jakaś kpina!

Part 155: Wynegocjować sojusz cz.1

0 | Skomentuj

**Tony**

Po zakończeniu skanowania, FRIDAY wykryła dwie sygnatury wroga. Moment... Trzy? Kto jeszcze? Blizzard, Whiplash i Duch. Z Duchem mam sojusz, więc raczej nie powinienem się go obawiać.

Tony: Sprawdź, czego szukają. Czy stanowią jakieś zagrożenie?

<<Tymi dwoma nie musisz się przejmować. Donnie Gill jest poszukiwany przez SHIELD, Whiplash ulepsza swój sprzęt, a Duch leci w stronę zbrojowni>>

Tony: Co? Możesz powtórzyć to ostatnie?

<<Duch tu leci>>

Pepper: Cholera!
Tony: Pepper, co się dzieje?
Pepper: Matt ma dziewczynę
Tony: To świetnie. Zuch chłopak
Pepper: Ale ta jego dziewczyna jest córką Ducha
Tony: Aha! I co w tym złego?
Pepper: Nie rozumiesz? On nienawidzi naszej rodziny. Dwa razy go pobił!
Tony: Nie wierzę. Przecież mamy sojusz
Pepper: Już nie... Wszystko się zmieniło, jak zaczęli się ze sobą spotykać
Tony: Czego może teraz chcieć?
Pepper: Chyba ma z nami do pogadania
Tony: Lepiej nie będę się ujawniać. Niech dalej wierzy, że nie żyję
Pepper: Boisz się?
Tony: Ducha? Nie, ale muszę na razie uważać
Pepper: Zwykle rwałeś się do wszelkiego ryzyka. Nie poznaję cię
Tony: Próbuję się zmienić... FRIDAY, za ile minut tu będzie?

<<Za jakieś dwie godziny>>

Tony: W porządku... Gdyby zaczął coś kombinować, masz chronić Pep

<<Zezwalasz na użycie broni?>>

Pepper: Tony?
Tony: Zezwalam
Pepper: O czym ona mówi?
Tony: Byłem zabezpieczony na kilka sposobów. Wiedziałem, że kiedyś umrę, dlatego tak ulepszyłem system, by mógł was chronić w razie zagrożenia. Teraz możemy się dowiedzieć, czy będą konieczne

~*Dwie godziny później*~

**Lily**

Matt był zadowolony z szóstki za skok przez skrzynię. Kolejna za linę, drążek i pozostałe części gimnastyki, które były do zaliczenia. Teraz pozostała nam jedynie historia. Mieliśmy długą przerwę, a pogoda była znośna, więc poszliśmy we trójkę na dach. Słońce świeciło, jak nigdy dotąd. Już dawno nie czułam takiego ciepła.
Usiedliśmy przy krawędzi, gdzie był widok na firmę taty. Stark International.

Matt: Wszystko gra?
Lily: Jeśli chcecie się miętosić, to nie tutaj
Katrine: Nawet nie mieliśmy takiego zamiaru... Może zostańmy przyjaciółkami? Zacznijmy od nowa... Jestem Katrine

Podała mi rękę, a ja też się przedstawiłam. Chciałam zaakceptować dziewczynę Matta. Nie będę mu psuła szczęścia.

Lily: Lily
Katrine: Dużo o tobie mówił
Lily: Mam nadzieję, że same pozytywy
Katrine: Haha! Nie byłoby inaczej... Mój ojciec nienawidzi waszej rodzinki przez Iron Mana
Matt: Ale zapomniał, że ktoś inny ci uratował życie
Lily: Zawsze z niego był bohater... Zawsze
Matt: Lily?
Lily: Musimy porozmawiać na osobności... Wybacz nam na chwilę
Katrine: Spoko. Nie ucieknę

Puściła do niego oczko, co oznaczało, że chcieli ze sobą pobyć później sami. Oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, by nie usłyszała naszej rozmowy. Tylko Matt musi znać prawdę. Jeśli ona się dowie, Duch może znowu skrzywdzić mojego brata, a nawet i... ojca. No pięknie. Przerąbane.

Matt: Co się stało, że Katrine nie może tego słyszeć? Chyba już ją lubisz?
Lily: Tak, ale tu chodzi o ojca
Matt: Lily, przecież musimy...
Lily: On żyje
Matt: Co?!
Lily: Tak. Widziałam go i mama też... Teraz pozostałeś ty i wujek z jego rodziną
Matt: Musiałyście mieć omamy. Śniło wam się
Lily: Ten sam sen? Naprawdę, Matt? Tak to sobie tłumaczysz? Jeśli mi nie wierzysz, sam zobaczysz w zbrojowni
Matt: Powiedzmy, że nie uznam cię za wariatkę... Jakim cudem przeżył?
Lily: Pochowałam go w zbroi, pamiętasz? Włączył się szereg protokołów do podtrzymywania życia
Matt: No dobra. Jakoś bardziej w to wierzę
Lily: Cieszę się, a teraz wróćmy do Katrine
Matt: Lily, wiem, co o tym myślisz. Nie powinienem się tak narażać, bo skończę w kostnicy. Ja to wszystko wiem, ale nic nie poradzę, że się zakochałem

Później już nic nie powiedział, a ja zaczęłam rozumieć, jak wiele ryzykował dla miłości. Przynajmniej są ze sobą szczęśliwi. Pomyślałam, by zostawić ich samych. Zeszłam na dół do łazienki. Musiałam sprawdzić bransoletkę. Ładowanie nadal nie było koniecznie. I dobrze. Mam dość tego ładowania się, co godzinę.
Poszłam do sali historycznej, gdzie czekałam na rozpoczęcie lekcji. Jeszcze miałam czas, żeby coś przekąsić. Jabłko wystarczyło.

**Pepper**

Tony poszedł do salonu wraz z przenośną ładowarką, gdyby "wizyta" Ducha potrwałaby dłużej. Wyszłam na chwilę z fabryki, żeby sprawdzić, czy był blisko nas. Tak... Był. Nie spodziewałam się, że zaskoczy mnie od tyłu.

Duch: Nie zrobię ci krzywdy. Przyszedłem pogadać
Pepper: Oby, bo inaczej spuszczę ci łomot za to, co zrobiłeś mojemu synowi

Part 154: Wiecznie nieśmiertelni

0 | Skomentuj

**Lily**

Musiała dotknąć ręki taty, by sobie uświadomić, że nadal żyje. Wahała się, czy dotknąć jego twarzy. Jednak delikatnie głaskała głowę ojca. Widziałam, że nadal nie potrafiła zrozumieć tego, co widzi.

Pepper: Żyje? Ale... Ale jak?
Lily: Dzięki zbroi udało się mu przeżyć
Pepper: Jak długo tu leży?
Lily: Kilka godzin
Pepper: Jego implant... On działa
Lily: Poleciał na Arktykę po kylit... Mamo, wszystko będzie dobrze. Wrócił do nas

Przytuliłam ją mocno, że uroniła kilka łez. Po kilku minutach się otrząsnęła, a widok ruchu powiek oraz dłoni ją ucieszył. Zaczynał się budzić. Usiadłyśmy obok niego, wpatrując się, jak otwierał oczy.

Tony: Pepper... Jesteś tu
Pepper: Jestem... Jestem i zawsze będę... Tak się cieszę, że do nas wróciłeś
Tony: To dlaczego płaczesz?
Pepper: Ze szczęścia, bo znowu jesteśmy rodziną

Przytuliłyśmy go zbyt bardzo, aż skarżył się na ból. Zapomniałam o operacji, którą przeszedł. Od razu odsunęłam się, a mama nadal nie uwolniła z uścisku.

Tony: Wiem... że nadal... w to nie wierzysz... ale żyję. Możesz... mnie puścić?
Pepper: Wybacz

Odsunęła się od niego i nie wiedziała, co powiedzieć. Musiałam przesunąć rozmowę z tatą po szkole. Teraz ona musiała się sama nim nacieszyć.

**Pepper**

Niby widzę zmarłego męża. Dotknęłam go, czując ciepłe bicie serca, lecz wciąż nie mogłam pojąć. Tony żyje. Chciałam z nim porozmawiać. Problem w tym, że nie wiedziałam, o czym. Lily poszła do pokoju i zostaliśmy sami. Mogłam powiedzieć o rocznicy lub o tym, co się ostatnio wydarzyło. No właśnie. Powinien wiedzieć o Duchu. Włożył swoją koszulkę i usiedliśmy na kanapie.

Pepper: Naprawdę się cieszę z twojego powrotu. Tak bardzo tęskniłam
Tony: Domyślam się i pewnie przeczytałaś list
Pepper: Tak
Tony: Znalazłaś prezent?
Pepper: Jest śliczny, a ja mam też dla ciebie. Jednak sam będziesz musiał go znaleźć w domu
Tony: Haha! Wiedziałem, że tak będzie, Pep
Pepper: Zanim Rhodey wyjechał do Akademii, mówił o rocznicy. Planowaliście ją razem, ale nie zdradził mi, jakie mieliście plany
Tony: Przekonasz się za rok
Pepper: Ej! To było wredne
Tony: Żartowałem, słonko
Pepper: Czyli kiedy? Może jutro?
Tony: Zgoda, lecz muszę jeszcze uważać na implant po operacji
Pepper: Mogłeś mi powiedzieć
Tony: Miałem taki zamiar, a nie dałaś mi dojść do słowa na wystarczająco długo
Pepper: Ha! Znalazł się żartowniś
Tony: A co? Masz zamiar płakać?
Pepper: Już nie

Odważnie pocałowałam go w usta, czując, że życie znowu stało się cudowne.

~*Następnego dnia*~

**Lily**

Chyba musiałam źle nastawić budzik. Spóźniłam się o godzinę do szkoły, ale Matt był punktualny. Widocznie doktorek się nad nim zlitował. Wyglądał o wiele lepiej, niż poprzednio. Mam nadzieję, że już z nim wszystko gra. Chciałam z nim porozmawiać, choć raczej był bardziej zajęty swoją dziewczyną, która udawała, że go nie słyszy.
Akurat na W-Fie nic nie mogłam robić, a tak chciałam rywalizować z moim bratem. Mogłam przez ten czas zająć się nauką na sprawdzian z historii.
Gdy już chciałam otworzyć książkę, zostałam wezwana do dyrektora. Nie wiedziałam, co mu siadło na nos, więc poszłam z nim do jego gabinetu.

Dyr. Nara: Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale musimy porozmawiać
Lily: Dyrektorze, ja...
Dyr. Nara: Nadal masz nieusprawiedliwione godziny, kiedy byłaś nieobecna. Wiem, że to z przyczyn chorobowych i rodzinnych, ale musisz tego pilnować
Lily: A Matt?
Dyr. Nara: Ma jeszcze czas, bo dłużej chodził od ciebie... Jeśli będziesz miała niską frekwencję, na żadną imprezę szkolną nie będziesz mogła przyjść
Lily: Co?! Tak nie można!
Dyr. Nara: Nie krzycz, bo to nic ci nie da
Lily: Przecież nie było mnie kilka dni
Dyr. Nara: Ale i tak musisz tego pilnować... Mogę na ciebie liczyć?
Lily: Tak
Dyr. Nara: Gdybyś miała jakiś problem, zgłoś go wychowawcy. Z tego, co wiem, to jest nim prof. Klein. Zgadza się?
Lily: Tak.... To on
Dyr. Nara: Już dłużej cię nie będę zatrzymywać. Możesz wrócić na lekcje
Lily: Dziękuję i przepraszam za kłopot

Od razu wyszłam wściekła z gabinetu, choć na końcu mówiłam dosyć łagodnie. Nie miałam wyjścia i wróciłam na salę gimnastyczną. Natrafiłam na zaliczenia gimnastyki. W każdej części sali było inne ćwiczenie na ocenę. Lina, drążek, skrzynia, czy też same materace. Matt właśnie robił rozpęd, przeskakując przez skrzynię, zaś ta jego dziewczyna wisiała na drążku. Usiadłam na ławce, obserwując zmagania innych uczniów.

**Katrine**

Próbowałam się skupić na zaliczeniu przewrotu w przód na drążku. Wuefista surowo dziś oceniał, ale dzięki temu mogłam poprawić swoje umiejętności. Wszystko poza myśleniem o ostatniej awanturze i to, co spotkało Matta.

**Tony**

Dość wcześnie się odezwał alarm ze zbrojowni. Sprawdziłam, kto był powodem zamieszania. A może fałszywy alarm? FRIDAY skanowała cały teren w poszukiwaniu wroga. Kto mógł się ujawnić?

Part 153: Bohaterka przyszłości

0 | Skomentuj
**Tony**

Lily mnie zobaczyła, a teraz pozostała reszta. Opowiedziałem jej o walce z Whiplashem oraz o tym, że gdyby mnie nie pochowała w zbroi, na pewno nie spotkalibyśmy się tak szybko. Jednak cieszyła się i nie potrafiła przestać płakać.

Tony: Lily, moja bohaterko. Uratowałaś... mnie
Lily: Tato?
Tony: Arktyka... To był... długi lot

Stwierdziłem, upadając całkowicie na podłogę. Chyba musiałem zapomnieć naładować implant. Przez chwilę widziałem jej zatroskaną twarz, a później opadły powieki.

**Lily**

Niby go widzę, ale wciąż nie mogę uwierzyć, że mój tata nadal żyje. Poleciał, aż na Arktykę? Dzięki telepatii zrozumiałam, co próbował mi przekazać. Przebył tak daleką drogą, by do nas powrócić. Byłam z niego dumna, a najlepsze było w tym wszystkim, gdy nazwał mnie swoją bohaterką.
Położyłam go na kanapie i zauważyłam, że implant ma 5%. Kiepsko. Pewnie stąd ta utrata przytomności. Jednak wyliże się. Podpięłam urządzenie do ładowania, czekając, aż się obudzi.

Lily: Nie mogę w to uwierzyć

<<Zapomniałam mu przypomnieć o naładowaniu implantu>>

Lily: On żyje

<<Dziwi cię to? Przecież sama tego dokonałaś. Przez te kilka dni działał na zasilaniu zapasowym i musiał zdobyć kylit. Specjalnie poleciał na Arktykę po metal, żeby mógł żyć bez zbroi>>

Lily: Wow! Jak on tyle przeżył?

<<Powiedziałam ci o zasilaniu dodatkowym. Czemu nie słuchasz? Nawet nie próbuj mnie ignorować>>

Lily: Faktycznie przypominasz mamę

<<Ale w projekcie miałam uwzględniony charakter Marii Stark>>

Lily: Kogo?

<<Matki Tony'ego. Zmarła, gdy miał zaledwie 5 lat>>

Lily: Nigdy mi o tym nie mówił

<<Będziecie mogli ze sobą pogadać na różne tematy, jak wydobrzeje. Musi odpocząć, a w szpitalu nie chciał siedzieć, więc od razu po małej operacji wrócił do domu>>

Lily: Tylko nadal nie rozumiem, skąd taki spadek. Zupełnie jakby...

<<Walczył. Tak. Natknął się na Whiplasha, ale zdołał jakoś mu uciec, choć doszło do walki, gdzie stracił sporo mocy>>

Lily: I co teraz?

<<Będzie żyć>>

Powiedziała takim głosem, że miałam wrażenie czucia jej uśmiechu. FRIDAY była taka ludzka. Naprawdę przypominała moją mamę.

~*Cztery godziny później*~

**Pepper**

Nareszcie Matt się obudził. Lekarz sprawdził jego stan, świecąc mu latarką w oczy. Martwiłam się, że to coś poważnego, a jutro już ma szkołę. Rozglądał się rozkojarzony. Chyba był zagubiony.

Matt: Gdzie... ja... jestem?
Dr Yinsen: Spokojnie. Jesteś w szpitalu... Nie wiem, czy wiesz, ale pozbawiałeś się energii życiowej
Matt: Próbowałem... ją uratować
Dr Yinsen: Tylko, że w ten sposób mogłeś stracić życie... Czujesz się lepiej?
Matt: Tak
Pepper: Matt, nie kłam
Matt: Ale ze mną już dobrze. Gorzej z Lily
Pepper: Jak to?
Dr Yinsen: Co chcesz przez to powiedzieć?
Matt: Pamiętam, że źle się czuła
Dr Yinsen: Jak?
Matt: Bolało ją
Pepper: Musiała naładować implant i teraz czuje się lepiej
Dr Yinsen: Nie wydaje mi się. Wolę być pewny, że na nią jakoś nie wpłynął ten ich "eksperyment"
Pepper: Przecież widziałabym, jak kłamie, skoro...
Dr Yinsen: Wiem o kłamstwach Tony'ego. Kiedyś potrafiłem mu zaufać, a teraz...
Pepper: Teraz go nie ma
Dr Yinsen: Tak ci się tylko... wydaje
Pepper: Coś pan mówił?
Dr Yinsen: Nic ważnego... Jeśli wyniki będą za godzinę w normie, mogę cię wypisać
Matt: To świetnie
Dr Yinsen: Ale powiedz swojej siostrze, żeby się u mnie zjawiła na kontrolę
Matt: No dobrze, a coś nie tak?
Dr Yinsen: Po prostu chcę wiedzieć, czy radzi sobie
Matt: Mamo, pójdziesz po nią?
Pepper: Pójdę... Wrócę później. Trzymaj się, Matt

Ucałowałam go w czoło i pojechałam do domu. Wiedziałam, że mój syn był w odpowiednich rękach, więc nie musiałam się zbytnio martwić jego zdrowiem. Jednak gdzieś te zmartwienie nadal istniało.

**Lily**

Przykryłam tatę kocem, a implant miał naładowany. Świecił taką żywą energią, której dawno u niego nie widziałam, ale wciąż się nie obudził.
Gdy już chciałam poprosić FRIDAY o skan medyczny, usłyszałam stukanie obcasa. Pewnie mamy.

Lily: Mamo, czy to ty?
Pepper: Lily? Ne powinnaś się pakować do szkoły?
Lily: Chyba mam teraz lepsze zajęcie... Co z Mattem?
Pepper: Obudził się i dziś prawdopodobnie go wypiszą. Dr Yinsen prosił, żebyś się u niego stawiła

Podeszła do mnie i chyba udawała ślepą. Raczej nie wierzyła, kto tam leżał. Widziałam, że była zmieszana. Musi zrozumieć, że on żyje.

Part 152: Niszczysz mnie!

0 | Skomentuj
**Tony**

Zdjąłem zbroję, by rozejrzeć się, czy był ktoś w domu. Niemożliwe, żeby się rozpłynęli w powietrzu. Musiał ktoś być. Sprawdziłem każdy pokój, ale ani śladu po żonie i dzieciach. Postanowiłem poczekać na nich w zbrojowni. Zresztą, musiałem naładować implant.

**Katrine**

Po moim powrocie do domu, nie rozpoczął wojny ze mną. Jednak spokój nie potrwał długo. Od razu po śniadaniu chciałam zobaczyć się z Mattem, ale ojciec już znał moje zamiary. Właśnie siedziałam w pokoju, przeglądając internet.

Duch: Nie myśl sobie, że zapomniałem, co zrobiłaś
Katrine: Jeśli nie chcesz mieć wbitego noża w flaki, zostawisz mnie i jego w spokoju
Duch: Grozisz mi? Własnemu ojcu? Tak okazujesz wdzięczność, że daję ci żyć pod moim dachem? Nie zabiłabyś mnie. Jesteś zbyt słaba

Gwałtownie obróciłam się w jego stronę, patrząc zabójczym wzrokiem. Czyżby specjalnie sprowokował?

Katrine: Ty jeszcze nie znasz moich możliwości. Jeszcze nie wiesz, co mogę zrobić, ale uwierz mi... Mogę cię zabić. Mogę go tego dojść, jeśli spróbujesz po raz kolejny skrzywdzić Matta
Duch: Mogłaś zakochać się w kimś innym. W kimś, kto nie jest moim wrogiem
Katrine: Ty każdego uznajesz za wroga. Szczególnie własną rodzinę
Duch: Próbuję was chronić
Katrine: Mam ci przypomnieć, że przez twoje długi mogłam zginąć?! Mam ci wypominać, ile razy nas zdradziłeś?! Chcesz tego?! Chcesz?!
Duch: Przykro mi
Katrine: Ha! Przykro? I ja mam ci w to uwierzyć? Po tym, jak go skrzywdziłeś?! Kłamałeś o Nefarii! Zatajasz przed nami prawdę! Mam tego dość!

Wstałam z krzesła, wybiegając z pokoju. Ledwo zdołałam trafić do kuchni, gdzie mama przygotowywała obiad, aż poczułam, jak przenika czyjaś ręka przez moją klatkę piersiową.

Viper: Kochanie, co ty wyrabiasz? Zostaw ją. Mało wycierpiała?
Duch: Nie mów, że ją popierasz. Przecież ona jest nam niewdzięczna! Powinna trafić do poprawczaka, bo groziła, że mnie zabije
Katrine: Teraz... wielce się... skarżysz, tato

Wyjął ze mnie dłoń, że mogłam na spokojnie nabrać powierza do płuc. Jednak kłótnia dalej musiała trwać. Stałam przy mamie, czekając na jego kolejny ruch. Kipiała w nim nienawiść. Tak samo, jak we mnie. Nienawidziłam go. Myślałam, żeby zabić własnego ojca. On powinien się nazywać despotą, a nie ojcem. I to nie był głupi pomysł na strzelenie mu kulki w łeb.

Katrine: Skończyłeś?
Duch: Chyba ty... Jesteś naiwna, Katrine. Myślałem, że będziesz na tyle mądra, aby zrozumieć, czym tak naprawdę jest życie. Poczujesz je, kiedy ktoś spróbuje ci je odebrać
Katrine: Poczułam... Już raz i dlatego cię nienawidzę. Nie chcę żyć z takim ojcem!
Duch: A ja z córką, którą kiedyś dla mnie byłaś
Katrine: O! Teraz żałujesz, że żyję?! Świetnie! Zabij mnie! Proszę bardzo! Oszczędzisz mi bólu! No dalej! Nie bądź tchórzem!

Na tyle podniosłam głos, aż sam popadł w furię i wściekłość. Uderzył mnie w policzek. Teraz wiedziałam, jak powinnam go ocenić.

Viper: Oszalałeś?! Uspokójcie się! Oboje! Nie pozwolę, by drugie dziecko żyło w takich warunkach!
Duch: Co ty bredzisz? Jakie dziecko?
Viper: Nasze... Jestem w ciąży

**Lily**

Doktorek w końcu pozwolił na widzenie. Powoli wstałam, by nie wylądować na podłodze. Ostrożnie przeszłam przez próg drzwi, spoglądając na nieprzytomnego brata. Ciągle się nie obudził. Teraz wiedziałam, że źle zrobiłam. Nie powinnam krzyczeć wtedy na niego.

Pepper: Wszystko gra, Lily?
Lily: Martwię się, bo przeze mnie jest w takim stanie
Pepper: W porządku... Wydobrzeje. W końcu ma te geny, tak?
Lily: No tak
Dr Yinsen: Lily, możesz na chwilę do mnie podejść?
Lily: Coś naskrobałam?
Dr Yinsen: Nie. Po prostu muszę cię zbadać, czy nic ci się nie stało
Lily: Nie trzeba
Pepper: A może niech wróci do domu?
Lily: Raczej powinnam przy nim zostać
Pepper: Nie bój się. Zadzwonię, jeśli coś, by się zmieniło
Lily: Na pewno?
Pepper: Tak... Poza tym masz jutro szkołę
Lily: Ech! No dobrze, ale masz dzwonić
Pepper: Będę

Przytuliła mnie na pożegnanie i wróciłam do domu. Gdy weszłam przez fabrykę, w głowie pojawiły się urywki wspomnień. Bieganie z Mattem, bo rodzice broili, wejście do nowego domu, droga do szkoły... A później te siedzenie przy liście przez odejście mojego taty.
Gdy już chciałam przejść przez wejście do części domowej, usłyszałam jakiś hałas ze zbrojowni. Pomyślałam, żeby to sprawdzić.

**Tony**

Tak bardzo myślałem nad ułożeniem dobrego wytłumaczenia, jaki cudem żyję, że zapomniałem, co miałem zrobić. Kiedy miałem już wstać, zauważyłem zszokowaną twarz Lily. No tak. Widziała mnie niedawno jako trupa. Ma prawo być w szoku.

Lily: T... Tato? Czy... Czy to ty?
Tony: Chyba nie spodziewałaś się, że zobaczymy się tak szybko?

Poczułem, jak się rzuca w moją stronę i przytula. Tak bardzo się cieszyłem, czując jej bicie serca. Najważniejsze było życie mojej córki. Nie spodziewałbym się, czy mi wybaczy, Raczej nie powinienem o to prosić.
© Mrs Black | WS X X X