Part 144: Wyjście awaryjne


**Katrine**

Matt nadal nie odzyskał przytomności. Wolałabym go zabrać do szpitala, gdzie lekarze będą w stanie mu pomóc. Jednak nie zrobię nic wbrew jego woli. Cierpliwie czekałam, aż jego stan się poprawi.

Roberta: Chyba ma to po ojcu
Katrine: Nie rozumiem
Roberta: Te skłonności do bijatyk
Katrine: Ale... Ale to nie jego wina. Mój ojciec pierwszy zaatakował
Roberta: Czemu? Chciał coś ukraść? Nie, żebym mówiła, że jest złodziejem, ale... Wyjaśnij mi, jak do tego doszło?
Katrine: Ojciec mi zabronił się zadawać z nim i całą jego rodziną. Zignorowałam zakaz po raz trzeci i taki był finał, że się ostro wkurzył. A jeszcze widział, jak Matt mnie pocałował, to puściły mu nerwy
Roberta: No dobra. Teraz wszystko rozumiem. Lepiej nie spotykajcie się nigdzie poza szkołą
Katrine: Pani też chce nas rozdzielić?
Roberta: Nie powiedziałam tak. Chodziło mi o to, żeby się nie narażać. W szkole nikt wam nic nie zrobi, a gdybyś chciała się z nim zobaczyć, nie widzę problemu, by go odwiedzić. Jednak muszę cię przed czymś ostrzec
Katrine: Przed czym?
Roberta: Przed coraz większym kłamstwem... W ten sposób sama przyciągasz do siebie kłopoty, a chyba wolałabyś ich uniknąć. Mam rację?
Katrine: Tak... Ma pani rację

Kobieta mówiła dobrze, że może dojść do jeszcze gorszej sytuacji, a przecież nie chciałam, żeby Matt zginął. Starałam się uniknąć najgorszego, lecz moje starania poszły na marne. Gdy zwróciłam wzrok na niego, czułam wielką odpowiedzialność za jego życie.
Już chciałam go chwycić za rękę, ale ktoś wszedł do pokoju. Kobieta w rudych włosach i pewnie siostra Matty'ego.

Lily: Co się stało?! Co ty mu zrobiłaś?!
Katrine: Nie krzycz, bo jeszcze go obudzisz
Lily: To może podaj mi jeden powód, czemu miałabym cię stąd nie wyrzucić?
Katrine: Bo martwię się o niego i nic innego nie robię, jak kontrola jego ran
Lily: Matt, ty małpo. Obudź się. To ja, Lily. Pamiętasz? Twoja siostra
Katrine: Jest nieprzytomny od dwóch godzin
Roberta: A co wam się stało, że tak wchodzicie bez pukania?
Pepper: Whiplash
Roberta: No tak. Przecież Rhodey o nim mówił... Nie zrobił wam krzywdy?
Pepper: Nie. Nic nam się nie stało. Rhodey zdołał go jakoś od nas odciągnąć
Roberta: Gdzie on teraz jest?
Pepper: Chyba w fabryce... Katrine, wiem, że to twój ojciec doprowadził go do takiego stanu. Wyjaśnij mi, dlaczego?
Katrine: Już wcześniej mówiłam, bo się wkurzył. Nie dość, że widział nas razem, to Matt... Matt mnie pocałował
Lily: Co?!
Roberta: Lily, nie wrzeszcz
Lily: Jestem w szoku
Pepper: Staje się mężczyzną

**Rhodey**

Sprawdziłem jeszcze raz dla pewności, czy nie było zastawionych jakiś pułapek w postaci bomby albo czegoś gorszego. Jednak FRIDAY uspokoiła mnie o braku zagrożenia. Kiedy przekroczyłem próg domu, spostrzegłem w salonie mnóstwo osób. Jedna z nich leżała na kanapie nieprzytomna. Tym kimś był syn Pepper. Jeśli Whiplash zrobiłby mu krzywdę, widziałbym to. Tu sprawcą był ktoś inny. Mama rzuciła mi się na szyję, przytulając.

Roberta: Mówiłam, żebyś został
Rhodey: Ale udało się. Przegoniłem go i mogą już wracać do domu
Roberta: Bałam się, że coś ci zrobi. Jeśli jeszcze raz spróbujesz działać bezmyślnie, zafunduję ci dłuższy pobyt w Akademii Wojskowej, ale takiej z porządną dyscypliną
Rhodey: W porządku, mamo. Dotarło do mnie
Roberta: Cieszę się... Ktoś głodny?
Rhodey: Ja zawsze
Roberta: A! To ja wiem od samego początku

Uśmiechnęła się i zaczęła przygotowywać w kuchni dla wszystkich tosty. Lily siedziała przy bracie z jakąś dziewczyną, która pewnie była jego jakąś znajomą ze szkoły. Wykorzystałem ten czas, by pogadać z rudą. Zgodziła się, więc poszliśmy do mojego pokoju po schodach.

Rhodey: Teraz możesz mówić
Pepper: Przecież sam chciałeś rozmawiać. O co chodzi?
Rhodey: Przeczytałaś list?
Pepper: Tak. A ty?
Rhodey: Też... Nadal nie mogę uwierzyć, że teraz SHIELD ma łapać przestępców
Pepper: I tak powinno być od samego początku. Mi w liście napisał o prezencie. Nawet planował z nami gdzieś wyjechać
Rhodey: Jaki prezent?
Pepper: Z okazji rocznicy. Dostałam naszyjnik ze zdjęciem. Kiedyś ci go pokażę
Rhodey: Na pewno... Kto pobił Matta?
Pepper: Duch
Rhodey: Duch? Czy już naprawdę każdy musi się czepiać o cokolwiek?
Pepper: Widocznie musi... Na serio wyjeżdżasz do Akademii? Nic nam nie mówiłeś
Rhodey: Bo nie było okazji. Zresztą, mieliście swoje sprawy na głowie. Miałem mu pomóc z przygotowaniem rocznicy
Pepper: Tak samo, jak przy zaręczynach? Znowu udawanie szukania zguby?
Rhodey: Raczej myśleliśmy nad czymś innym
Pepper: A zdradzisz, co planowaliście?
Rhodey: Teraz już za późno

Przypomniało mi się, jak jeszcze tego samego dnia pochowałem swojego przyjaciela i brata. Dziś mieli świętować swoją rocznicę, ale śmierć stała się przeszkodą. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Widziałem, jak posmutniała. więc przytuliłem ją do siebie, pocieszając.

Rhodey: Damy radę, Pepper. Wszystko się jakoś ułoży
Pepper: Bez Tony'ego... Bez niego... to nie to samo
Rhodey: Cii... Już dobrze. Nie płacz. Na pewno teraz już nie cierpi
Pepper: Tylko to... mnie... cieszy

**Tony**

Gwałtownie się obudziłem, próbując oddychać. Nie wiedziałem, co się dzieje. Żyję? Jak? Przecież umarłem. Pamiętam, jak się poddałem. Jednak byłem uwięziony w zbroi i w czymś ciężkim. Byłem przerażony.

<<Uruchomiono specjalną procedurę podtrzymywania życia. Włączenie zasilania zapasowego: Howard 1109>>

---**---

Tadam! I co wy na to? To się nazywa dopiero niespodzianka. Tego samego dnia ożył, gdy go pochowali :D Taki finał fazy szóstej. Pora wkroczy na nowy poziom. Nie wiem, jak będzie z notkami, ale teraz muszę je poprzepisywać do czystopisu, co pochłania sporo czasu. Więcej niż dawanie notek na bloga. Cierpliwości i widzimy się niedługo :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X