Gra

0 | Skomentuj


Cała klasa Tony'ego rozpoczęła już pierwszą godzinę lekcyjną. Jednak jego jeszcze nie było. Przyjaciele nieco zmartwili się. Jednak na szczęście pojawił się po pięciu minutach. Zajął swoje miejsce, a następnie zapytał o materiał, który przeoczył.

Tony: Pisaliście już coś?
Rhodey: Ledwo sprawdził obecność.
Tony: Poważnie? To dobrze.
Pepper: Gdzie byłeś? Już nawet myśleliśmy, że to sprawy...

Zasłonił jej usta, domyślając się, co zamierzała powiedzieć za przypuszczenia. jako, że byli na lekcjach, nie mogli mówić swobodnie o wszystkim, co im na język przyjdzie.

Pepper: Ale gdzie ty byłeś?
Tony: Musiałem coś sprawdzić. Spokojnie.
Rhodey: Chyba coś ukrywasz, prawda?
Pepper: Dokładnie! Śmierdzi kłamstwem na kilometr. Co konkretnie sprawdzałeś?
Tony: Po prostu musiałem odłożyć wszystko na miejsce. Gdyby tak Roberta chciała sprawdzić laboratorium, to lepiej, żeby nie natknęła się na... No wiecie.

Przyjaciele kiwnęli głową, przyjmując takie wytłumaczenie do wiadomości. Zresztą, za długo nie mogli rozmawiać na ten temat, aby nie wpaść w kłopoty. Z profesorem Kleinem nie było żartów.
Gdy minęła połowa lekcji, geniusz zaczął się krztusić.

Rhodey: Hej! Wszystko gra?

O dziwo nie tylko on miał duszności. Reszta uczniów cierpiała na tą samą przypadłość.

Rhodey: Ej! Co jest... grane? Ekhm...

Teraz i on czuł trudność w podstawowej czynności człowieka, czyli oddychaniu. Nie minęły kolejne minuty, a wszyscy padli na ławki lub zsunęli się na podłogę. Ten drugi przypadek dotyczył jedynie Anthony'ego.
Kiedy James ocknął się, zauważył znajome elementy pomieszczenia, jakim była sala gimnastyczna. Był jedyną osobą przytomną, co zdziwiło samego oprawcę, który odważył się odezwać przez głośniki. Brzmiał znajomo.

Rhona: Gratulacje. Zostałeś wybrany do wzięcia udziału w grze.
Rhodey: Co? Rhona? Myślałem, że siedzisz w Vault.
Rhona: Jak widzisz, to jestem tu, bo musicie odpokutować za mojego brata.
Rhodey: Przecież my go nie zabiliśmy! O nie!

Od razu przypomniał sobie zdarzenie z poprzedniego miesiąca. Pamiętał, że Iron Man walczył z Androidem, a psychopatkę zabrali do specjalnego instytutu. Zaczął obawiać się o życie przyjaciela, chociaż z drugiej strony, to Rhona nie znała prawdziwej tożsamości bohatera.

Rhodey: Wypuść nas!
Rhona: Oj! To nie takie proste, bo widzisz...

W sali pojawiła się beczka z dymiącymi oparami. Był przerażony.

Rhodey: Rhona, przestań! W ten sposób nic nie zdziałasz!
Rhona: Wiem, że Iron Man jest wśród was. Jeśli poświęci się, zostaniecie oszczędzeni.
Rhodey: A Iron Man?
Rhona: Będzie w nieco gorszej sytuacji. Lepiej się pospieszcie, bo inaczej ktoś umrze.

Zaśmiała się złowrogo, dając powód do strachu. Trujący gaz coraz szybciej rozprzestrzeniał się po sali.

Rhodey: Muszę obudzić Tony'ego.

Natychmiast podbiegł do niego, szturchając bezwładnym ciałem.

Rhodey: Tony, ocknij się. Jesteś mi potrzebny.

Prośba została wysłuchana. Chłopak powoli otworzył oczy, lecz i tak nie rozumiał sytuacji, w jakiej się znaleźli.

Tony: Rhodey? Gdzie my jesteśmy?
Rhodey: W sali gimnastycznej. Rhona nas zamknęła.
Tony: Rhona? Ta Rhona Erwin?
Rhodey: Tak. Ta sama, co zaatakowała Akademię miesiąc temu.

Geniusz próbował zrozumieć działanie wariatki z intelektem Einsteina. Rhodes wyjaśnił mu dość skrótowo, gdyż trucizna mogła ich w każdej chwili bardziej pogrążyć, a nawet zabić.

Rhodey: Ona chce dostać Iron Mana. Jeśli się podda, uwolni wszystkich i przestanie nas podtruwać.
Tony: Co takiego?! Jak... Jak ona może?!

Nie minęła minuta, a Tony zaczął się dusić.

Rhodey: Musimy oszczędzać tlen.
Tony: Rhodey...
Rhodey: Hej! Jakoś z tego wyjdziemy. Zobaczysz.

Nagle beczka wybuchła, odrzucając ich do ściany, w którą uderzyli. Jednak jego siła pozwoliła Starkowi utrzymać się dłużej na nogach.

Rhodey: Trzymasz się jakoś?
Tony: Tak... Chyba tak.
Rhodey: Jakiś pomysł?
Tony: Musimy się... wydostać... na korytarz.
Rhodey: Wiem. Tylko jak?
Tony: Zbudźmy resztę.

Postanowił poszukać wsparcia u przyjaciół. Zdołali przywrócić do przytomności Happy'ego, Whitney i Pepper. Krótko wytłumaczyli obecną sytuację.

Rhodey: Jeśli stąd nie uciekniemy, to będzie po nas.
Whitney: Chyba, że Iron Man się podda.

Popatrzyła na geniusza, znając jego tożsamość. Ruda stanęła mu w obronie.

Pepper: Nawet niczego nie kombinuj!
Whitney: A co masz takiego na myśli?
Pepper: Wyłupię ci te oczy i wbiję na płot, jeśli nie przestaniesz knuć, jasne?!
Happy: Pepper, wyluzuj. Zaraz nas stąd wydostanę.

Uderzył z całej siły w zamek, aż się wyłamał. Teraz mogli uciec z budynku. Heros pobiegnął do szafek, żeby wziąć zbroję.

Rhodey: Tony, stój!
Pepper: Tony!

Nalegali na zwolnienie tempa. Jednak on chciał załatwić porachunki z kryminalistką, bo przez Iron Mana mogli zginąć.

Pepper: Tony!

Krzyknęła, gdyż ledwo dotknął plecaka i runął na ziemię. Natychmiast podbiegli do niego.  Ciężko oddychał.

Rhodey: Tony, słyszysz mnie?
Tony: Rhodey...
Pepper: Musiałeś biec?! Musiałeś?!
Tony: Pepper... przepraszam. Nie wiem... co... się... dzieje.

Nie wiedział, że taka dawka trucizny w organizmie szybko zatruwała. Tak było w przypadku słabego ciała. Ledwo się podniósł, podpierając ściany.

Pepper: Przestań... Już nic nie zrobisz. Po prostu odpuść, Tony. Proszę!
Tony: Ja... muszę... to zrobić.

Cokolwiek powiedzieli, nie słuchał ich. Na korytarzu minął Whitney, która była nieco skołowana.

Whitney: Poddasz się? Zanim tam dojdziesz, sam się wykończysz.
Tony: Whitney...
Whitney: Tak nas nie uratujesz.
Tony: Masz... jakiś pomysł?
Whitney: A uwierz mi, że mam.

Uderzyła z pięści w implant, przez co nie potrafił wstać. Na twarzy blondynki pojawiła się maska. Zmieniła sylwetkę na Iron Mana. Przyjaciele byli w szoku.

Whitney: Nie krytykujcie mnie. Chce Iron Mana, to będzie go miała.

I tylko tyle im powiedziała, lecąc do położenia wroga. Oboje nic nie rozumieli.

Pepper: Czy ty to widziałeś?
Rhodey: Taa... Najwidoczniej myliliśmy się co do Whitney.
Pepper: Tony, słyszysz mnie? Powiedz coś!

Nie otrzymała odpowiedzi. Chłopak zemdlał przez ból. Dla pewności dziewczyna sprawdziła bransoletkę. Bateria implantu znajdowała się na poziomie 20%, a taka ilość nie wystarczyłaby na długie przetrwanie.
Podczas gdy oni zabierali chorego z dala od toksyny, Madame Masque rozwaliła drzwi przez lewą rękawicę.

Whitney: Jak widzisz, to jestem. Masz ich uwolnić!
Rhona: Oj! Chyba masz mnie za idiotkę.
Whitney: Nie rozumiem.
Rhona: W szkole są kamery. Widziałam cię, Whitney.
Whitney: Cholera!
Rhona: Więc wolności nie dam. Zginiecie.
Whitney: A to się okaże.

Wykorzystała moc repulsorów do rozwalenia okien. pozwalając truciźnie zniknąć z budynku.

Whitney: Twoja gra skończona, Rhona. Przegrałaś.
Rhona: O nie, Whitney. Gra dopiero się rozpoczęła.
Whitney: Co?

Zdziwiła się na dźwięk maszyn. Z komór wyszły Androidy o podobiźnie zmarłego brata wariatki. Otoczyły fałszywego bohatera, przygotowując się do uderzenia. Whitney uśmiechała się pod maską, nie czując zagrożenia z ich strony.

Whitney: Sprytne, ale zapomniałaś o jednym szczególe.
Rhona: Jakim?

Maska zeskanowała robota, upodabniając się do niego.

Whitney: Mogę być kimkolwiek zechcę.

Strzeliła laserowym wzrokiem w oponentów, niszcząc za jednym zamachem całą armię. Psychopatka zaczęła wpadać w panikę, nie widząc wyjścia z porażki.

Rhona: Dobra. Masz mnie.

Dobrowolnie poddała się, likwidując opary z Akademii Jutra. Po chwili, usłyszała pojazdy takie jak pogotowie, policja czy furgonetka FBI. Masque wyszła z pomieszczenia, wracając do pierwotnej postaci. Dołączyła do pozostałych, którzy byli badani przez lekarzy we wnętrzu karetki. Tylko Rhodey nie znajdował się w pojeździe. Odważył się porozmawiać z panną Stane.

Rhodey: Dziękuję... W imieniu nas wszystkich. Nie myślałem...
Whitney: Że odpuszczę z zemstą na Starku? Tu chodziło o całą Akademię. Musiałam działać.
Rhodey: Jakby nie patrzeć, to jesteś bohaterką.
Whitney: Mylisz się. Nigdy nią nie byłam, a Tony'ego nie ocaliłam. Nawet nie miałam takiego zamiaru.

Przyznała, a następnie rozpłynęła się w powietrzu. Przyjaciel wrócił zobaczyć się z pozostałymi czy byli w stanie wrócić do domu. Happy mógł oraz ci, którzy przespali całą akcję. Pepper także mogła, ale nie Tony Stark. Gaduła siedziała przy nim, martwiąc się.

Pepper: Dalej się nie budzi.
Rhodey: Potrzebuje czasu.
Pepper: Ale nie o to chodzi! Whitney coś mu zrobiła!
Rhodey: Dlaczego tak sądzisz? Uratowała nas. Ryzykowała własne życie, żeby...
Dr Yinsen: Ten kto uderzył w mechanizm, zepsuł jego działanie. Konieczna jest naprawa.
Rhodey: Mówi pan poważnie?

Nie potrafił ukryć swego przerażenia. Z jednej strony już był gotowy odpuścić Whitney wszelkie przewinienia, ale gdy dowiedział się jak bardzo zaszkodziła geniuszowi, miał ochotę jej przyłożyć, a przede wszystkim zesłać do więzienia o zaostrzonym rygorze.

Pepper: Rhodey... Rhodey!
Rhodey: Eee... Co?
Pepper: Odleciałeś. Co ci zaprząta głowę?

Chłopak zdziwił się, gdyż znajdowali się w szpitalu. Nie miał bladego pojęcia, że na długo zerwał się z rzeczywistości.

Rhodey: Wybacz, ale... Chyba się zamyśliłem.
Pepper: Cóż... Zdarza się, więc powiem co cię ominęło.
Rhodey: Możesz w skrócie.
Pepper: Tony jest operowany od godziny i nadal nic nie wiadomo, ale doktorek prosił o cierpliwość, bo trochę to potrwa, a nieźle oberwał, więc... Rhodey, bez obaw. Będzie żył.
Rhodey: Gdybym wiedział...
Pepper: To była trudna sytuacja, ale dobrze się skończyło.
Rhodey: Dla nas tak, ale nie wiemy czy...

Przerwał, widząc lekarza, który wyszedł z sali operacyjnej. Rzucili się w jego stronę.

Dr Yinsen: Whoa! Dzieciaki, po kolei. Nie ucieknę.
Rhodey: Co z nim? Operacja się udała?
Dr Yinsen: Hmm... Jakby to ująć?
Pepper, Rhodey: NORMALNIE!
Dr Yinsen: W porządku, więc mam dobre i złe wieści.
Pepper: No i się zaczyna.

Oboje znali ten schemat na wylot, zaś przekazywanie wieści przez doktorka zawsze odbywało się z powagą. Jednak postanowili wysłuchać specjalisty, aż do samego końca bez względu na to czy będę przeważać te złe wieści.

Dr Yinsen: Od czego mam zacząć?
Pepper: Od dobrych.
Dr Yinsen: Rhodey?
Rhodey: Zgadzam się.
Dr Yinsen: Stan Tony'ego jest w miarę stabilny.
Rhodey: W miarę? Co to ma znaczyć?
Dr Yinsen: Dajcie mi dokończyć!

Nieco podniósł ton, lecz szybko powrócił do normalnego głosu.

Dr Yinsen: Mogę dalej?
Pepper: Prosimy.
Dr Yinsen: Jest już przytomny, ale wypis dostanie dopiero za tydzień ze względu na przebytą operację.
Pepper: Czyli jest dobrze?
Dr Yinsen: Najgorsze zniósł, a jak z wami?
Pepper: Wszystko gra.
Rhodey: Tylko przez szybkie pozbycie się oparów. Inaczej byłoby fatalnie.
Dr Yinsen: Zgadzam się, ponieważ to było bardzo niebezpieczne dla waszego zdrowia.
Rhodey: Najgorzej z Tony'm.
Dr Yinsen: Coś wam powiem... Rozumu to on raczej nie używa, ale pewnie chciał was chronić.

Stwierdził, powracając do sali swego pacjenta. Z otępionym wzrokiem rozglądał się po pomieszczeniu. Nienawidził sterylnych miejsc, ale nie miał siły do ucieczki. Czekał, aż ktoś zechce mu wytłumaczyć obecny stan rzeczy. Yinsen w kilku słowach streścił najważniejsze fakty.

Dr Yinsen: Ty i twoi przyjaciele zostaliście nastawieni na działanie trucizny, ale w porę zajęliśmy się wami. Nic nikomu się nie stało. No poza tobą, bo ktoś zniszczył implant.
Tony: Ale?
Dr Yinsen: A co mam więcej dodać? Chyba, że chcesz wiedzieć, kiedy cię wypiszę ze szpitala.
Tony: Proszę, aby jak najszybciej.
Dr Yinsen: Jak na razie, to będziesz leżał tu tydzień, bo byłeś operowany. Muszę cię obserwować, rozumiesz?

Chłopak kiwnął głową.

Dr Yinsen: Świetnie, a teraz pozwól, że wpuszczę twoje niańki.
Tony: Niańki?
Dr Yinsen: Ekhm... To znaczy... Twoich przyjaciół.

Lekko się zaśmiał, a oni wpadli do sali, prawie potrącając personel medyczny. Chory cieszył się, widząc ich całych i zdrowych. Tylko to się dla niego liczyło. Nic więcej.

Koniec.

---**---

Blog powoli zmierza do końca, ale bez obaw. Szykuję coś specjalnego na koniec. Czy czytaliście kiedyś IMAA w wersji fantasy? Pewnie pamiętacie parodię bajki wyjętą z różnych bajek Disneya. Głównie "Shreka" i "Królewny Śnieżki". To teraz wyobraźcie sobie, że to będzie totalna improwizacja świata fantasy. Mam nadzieję, że do Sylwestra uda mi się to napisać. Do nastepnego ;)

Powrót do domu

0 | Skomentuj

Tony wyleciał ze zbrojowni na nocny patrol. Rhodey z Pepper obserwowali wszystko, aby w razie kłopotów interweniować. Jednak oboje mieli złe przeczucia.

Pepper: Poleciał sam. Myślisz, że dobrze zrobiliśmy? A jakby spotkał Whiplasha albo rozładowałby się implant, miałby zmasakrowaną zbroję na kawałki?! A co jeśli umrze i do nas nie wróci?!
Rhodey: Pepper, starczy! Dopóki jest w zbroi, nic mu nie będzie, a poza tym…
Pepper: Nawet nie próbuj nic tłumaczyć.

Wpatrywała się w ekran, gdzie był wyświetlony stan zbroi. Przez powiedzenie wszystkich obaw na głos bardziej się bała o chłopaka. Wiedziała jak często ryzykował własnym życiem. Znała rolę blaszaka, a także miała pojęcie, że kiedyś może się zdarzyć taki dzień, że już nie wróci. Z zamyśleń wyrwał ją głos przyjaciela.

Tony: Dzisiaj jest dość spokojnie, ale dla pewności sprawdzę jeszcze jeden teren.
Rhodey: Nie musisz. Sprawdziłeś to, co trzeba.
Pepper: Rhodey ma rację. Wracaj do nas.
Tony: Tylko zobaczę czy Whiplash gdzieś się nie kręci.
Pepper: Przecież dobrze słyszałeś, że… Co?! Ty lecisz na obrzeża?!
Rhodey: Zgłupiałeś do reszty?! Masz w tej chwili wracać do zbrojowni!

Oboje krzyczeli na niego, aby ten odpuścił dalsze obserwacje. Niestety, lecz poleciał na własną rękę, gdzie najczęściej spotykał biczownika oraz innych kryminalistów. Skany nie wykazały żadnej aktywności.

Tony: To dziwne. Zupełnie tak, jakby…

Nie zdołał dokończyć, gdyż oberwał silną wiązką. W ostatniej chwili uniknął promienia.

Rhodey: Tony, wycofaj się! Nie wiesz, z kim masz do czynienia!
Pepper: Tony, błagam cię! Wracaj!
Tony: Hej! Przecież nic…

Tym razem, przerwało połączenie.

Pepper: Co się dzieje?
Rhodey: Padła łączność. Niedobrze.
Pepper: I co teraz?
Rhodey: Spróbuję je wznowić.

Jakiekolwiek wprowadzał ustawienia czy komendy, na kanałach pozostała głucha cisza, która chwilę później została przerwana przez krzyk pilota.

Tony: Aaa!
Rhodey, Pepper: TONY!

Byli przerażeni, nie wiedząc dokładnie, z czym musiał mierzyć się Iron Man. Po kolejnej chwili znów wszystko zamilkło.

Pepper: Rhodey?

Dziewczyna gubiła się w tym, nie pojmując tego co się działo. Gdy ponownie usłyszeli wrzask przepełniony bólem, nie potrafili siedzieć z założonymi rękami. Później przerwało po raz kolejny sygnał. Jednak nie to było najgorsze. Moc zaczęła drastycznie spadać.

Pepper: Co się dzieje?
Rhodey: Sam chciałbym to wiedzieć. Muszę mu pomóc.

Zerwał się z krzesła, aby uzbroić się w pancerz.

Tony: Aaa!

Do ich uszu ponownie dotarła agonia bohatera. To był dla nich horror. Rhodey starał się nie wpadać w panikę. Usiadł w fotelu, starając się nawiązać jakikolwiek kontakt z pilotem.

Rhodey: Tony, co się dzieje? Jesteś ranny? Powiedz coś!
Pepper: Tony, nie daj się! Walcz! Czekamy na ciebie, rozumiesz?! Czekamy, aż wrócisz!
Rhodey: Pepper…

Przyjaciółka załamała się, aż miała ochotę płakać. Gdyby otrzymali jakąś wiadomość, strach mógłby zmaleć. Jednak jej nie dostali.

Pepper: On… On musi wrócić. Musi.
Rhodey: Pepper…
Pepper: Sprowadź go tu. Proszę!

Błagała, a on nie zamierzał kłamać dla dobra dziewczyny. Chwilę odczekali, aż na ekranie zauważyli komunikat.

Rhodey: Zbroja wraca.
Pepper: Co?
Rhodey: Dobrze słyszysz. On wraca do nas.

Odetchnęła z ulgą, uspokajając nieco swoje nerwy. Czekali na niego z godzinę, aż ucieszyli się na widok lądującej zbroi. Podeszli do niej. Chcieli coś powiedzieć, ale z wnętrza wypadł pilot.

Rhodey, Pepper: TONY!

Natychmiast podbiegli do niego, sprawdzając rany. Przerażenie sięgnęło zenitu na widok dymiącego się implantu, zaś ranny z trudem oddychał. Nie potrafił nic powiedzieć. Syn Roberty bezapelacyjnie zabrał go do szpitala.
Gdy znaleźli się na miejscu, pozwolili działać lekarzom. Od razu powiedzieli, aby zawiadomili dr Yinsena. Usiedli na korytarzu, czekając niecierpliwie na jakieś wieści. Przez większość czasu tkwili tam, załamując się jeszcze bardziej.

Rhodey: Będę musiał wyjaśnić to jakoś mamie, a ściema o wypadku nie przejdzie.
Pepper: Wiem, Rhodey. Może… Może powiemy prawdę? Co nam szkodzi?
Rhodey: Jeśli się dowie, wtedy będziemy mogli pożegnać się ze zbrojami.
Pepper: No racja, ale… Ale kto mu to zrobił?
Rhodey: Nie wiem. Musimy wierzyć, że uratuje go.
Pepper: Masz rację… Musimy.

Niespodziewanie otworzyły się drzwi od sali. Spokojnie podszedł do nich, bo nie byli w stanie ruszyć się z miejsca, a winą był strach. Przetarł ręce i zaczął im wyjaśniać wszystko. Patrzyli na niego z uwagą co mówił.

Dr Yinsen: Nie wiem jak się bawicie, że znowu musiałem go widzieć w tak kiepskim stanie, ale to chyba coś innego, prawda?
Rhodey: Doktorze…
Dr Yinsen: Nie musicie mi mówić. Zresztą, moim zadaniem jest ratowanie życia, a nie bycie ciekawskim. Jednak muszę wiedzieć co tak naprawdę się stało.
Rhodey: My… My sami niewiele wiemy.
Dr Yinsen: Uszkodzenia implantu wyglądały jak po użyciu ogromnej mocy lasera, która zniszczyła strukturę mechanizmu. Czy Tony zajmował się czymś… niebezpiecznym?

Przyjaciele zastanawiali się nad dość banalną odpowiedzią. Lekarz prawie ich rozgryzł, ale i tak nie mogli przyznać się do roli Iron Mana.

Rhodey: Tak, bo często siedzi w laboratorium.
Dr Yinsen: Więc na swoje życzenie ma śpiączkę.
Rhodey, Pepper: ŚPIĄCZKĘ?!

Strach ogarnął ich ciała.

Pepper: Jak to… śpiączka?
Dr Yinsen: Był na skraju śmierci. Chyba więcej nie muszę tłumaczyć.
Pepper: Czy on… umrze?
Dr Yinsen: Zależy od tego jak bardzo będzie chciał żyć.

Gdy mężczyzna wrócił do sali chorego, nastolatkowie siedzieli przed wejściem. Czekali na pojawienie się prawniczki, a przede wszystkim zastanawiali się nad sprawcą.

Rhodey: Kto mógł mu to zrobić?
Pepper: Ktoś, kto znał jego słaby punkt.
Rhodey: No i też tożsamość.

W głowie pojawiły się wspomnienia wszystkich wrogów jakich napotkali przez ostatnie lata. Była to długa lista, lecz szukali tych najbardziej prawdopodobnych. Madame Masque nie miała celu, MODOK nie żył, Doom siedział w Latverii, pszczelarze zajmowali się swoimi sprawami. Co do Fixa była wątpliwość na temat jego aktywności przestępczej. Za to Blizzard siedział w Vault, a Hammer nie znał tożsamości Iron Mana. Z Kontrolerem sprawa wyglądała tak samo. Jednak Duch to była inna bajka. Jako, że Crimson Dynamo był zniszczony, a Ivan powrócił do rodziny, to również nie miał motywu do ataku. Whiplash o dziwo nie dawał oznak życia, zaś Mandaryn zajmował się poszukiwaniami pierścieni.
Nagle za plecami usłyszeli czyjś złowrogi głos.

Duch: Witam, przyjaciół Iron Mana. Jak zdrówko?

Natychmiast odwrócili się,

Rhodey, Pepper: DUCH!
Duch: Nie inaczej.
Rhodey: To ty! Ty zraniłeś Tony’ego!
Duch: Szybko na to wpadłeś, dzieciaku. A teraz pozwólcie, że nim się zajmę.

Znali zjawę, ale jeden element im nie pasował.

Rhodey: A co z szantażem? Już nie chcesz na nim zarobić?

Przestępca nie zamierzał im zdradzić powodu. Pepper była wściekła, aż miała ochotę wymierzyć swoją własną sprawiedliwość.

Pepper: Jak mogłeś?! Jak śmiałeś skrzywdzić Tony’ego?!
Rhodey: Pepper!

Z gniewem rzuciła się na zjawę.

Pepper: Zniszczę cię! Słyszysz?! Popamiętasz mnie!
Duch: Jesteś głupia, ale dzielna.

Stwierdził, strzelając do niej z blastera.

Rhodey: Ochrona! Wezwijcie ochronę!

Wołał pomoc, lecz jak pojawił się przeciwnik, tak szybko zniknął z oczu. Na szczęście Pepper nie została ranna, choć jej głupota prawie kosztowała ją życie.

Rhodey: Naprawdę zachowujesz się tak, jak on. Co ci strzeliło do głowy, żeby z nim walczyć?!
Pepper: Nie… Nie może skrzywdzić… Tony’ego.
Rhodey: Nie martw się. Wszystko się jakoś ułoży.

Przytulił ją po przyjacielsku, uspokajając. Jednak Duch nadal znajdował się w szpitalu, a dokładnie zakradł się do sali Tony’ego, będąc niewidzialnym jak na jego pseudonim przystało. Podszedł do niego, zbliżając rękę do implantu. Stark był bezbronny, więc mógł zabić nastolatka bez najmniejszego problemu.

Duch: Wybacz, Anthony. Plany uległy zmianie. Robię to po to, ponieważ ktoś bardzo chce twojej śmierci, a za twoją głowę… Cóż… Dał wysoką stawkę, więc już się nie zobaczymy.

Zdecydowanym ruchem zanurzył dłoń w klatce piersiowej, ściskając za mechanizm. Czuł jak serce ofiary umierało, gdy rozrusznik znajdował się coraz bliżej powierzchni.
Kiedy był bliski zakończenia żywota chłopaka, oberwał nieznaną wiązką promieni.

Duch: Co jest?

Odwrócił się, dostrzegając agentkę T.A.R.C.Z.Y.

Agentka Hill: Wreszcie cię dopadłam, zjawo.
Duch: Oj! Nie tym razem.

Natychmiast się ulotnił, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Pozwolił Iron Manowi żyć. Jeszcze.

Koniec

---***---

Dziękuję, Terra za to, że chciałaś słuchać moich chorych pomysłów. Dzięki tobie powstała ta drama ;)

Zaginiony

0 | Skomentuj



Rhodey zszedł na śniadanie, jedząc jak najwięcej. Roberta zdziwiła się, że jednej osoby było brak, a tym kimś był Tony. Chciała zapytać syna, gdy naje się do syta. Odczekała z jakąś chwilę, aż mogła zadać pytanie.

Roberta: A Tony jeszcze nie zszedł? Zaraz macie wychodzić do szkoły.
Rhodey: Pewnie śpi. Już idę go budzić.
Roberta: Byle szybko, bo autobus wam ucieknie.
Rhodey: Dobrze, mamo. Pamiętam.

Ruszył schodami do góry, skręcając do pokoju geniusza. Otworzył drzwi bez pukania.

Rhodey: Tony, pobudka. Musimy się sprężyć, żebyśmy nie musieli iść na… piechotę?

Zdziwił się na brak przyjaciela, a bardziej rzucało mu się w oczy biurko zawalone książkami.

Rhodey: To dziwne… Coś jest nie tak.

Zmartwił się, a przez głowę przechodziło wiele dramatycznych scenariuszy. Tony Stark był Iron Manem z chorym sercem, które musiał ładować, co godzinę. Wiedział, że jego zniknięcie miało związek z sekretną tożsamością.
Gdy wrócił do kuchni, wybiegł z domu, aby jak najszybciej znaleźć się w szkole. Na szczęście na autobus zdążył, więc u celu znalazł się po kwadransie. Na korytarzu dostrzegł Pepper. Od razu szykował się do odwrotu.

Pepper: O! Hej, Rhodey. Gdzie Tony?
Rhodey: Naprawdę musisz pytać? Pewnie jest gdzieś w szkole. Zaraz zaczynamy lekcje, więc…
Pepper: Ej! Ty coś kręcisz!

Rudzielec był wyczulony na kłamstwa. Od razu rozpoznała fałszywą informację.

Pepper: Gadaj mi tu zaraz prawdę, bo inaczej zrzucę cię z dachu, a chyba nie chciałbyś zginąć, prawda?
Rhodey: Pepper…

Pokazał swój niepokój przez drżące ręce. Zwykle panował nad emocjami, ale tego dnia nie potrafił zachować spokoju. Szczególnie, jeśli chodziło o przyszywanego brata.

Pepper: Hej! Ty nigdy się nie denerwujesz. Co się stało?
Rhodey: On… On zaginął.
Pepper: Co?!

Nie wierzyła słowom panikarza. Po prostu nie przeszłoby jej przez myśl coś takiego. Jednak przez pojawienie się nauczyciela musieli wejść do klasy. Zajęli miejsca w tym samym rzędzie.
Podczas gdy profesor coś tłumaczył z chemii, dziewczyna dopytywała o wszystko. Także bała się o Anthony’ego, a znając prawdę na temat ucieczek z lekcji, strach był silniejszy.

Pepper: Jak długo go nie ma? Co wiesz? Znalazłeś jakiś ślad po nim?
Rhodey: Nie mam nic.
Pepper: Jak… Jak to się stało?
Rhodey: Nie wiem, a wczoraj wszystko grało. Czego ja nie widziałem?

Zaczął się zastanawiać, szukając logicznej odpowiedzi, której nie zdołał znaleźć. Coraz trudniej było mu usiedzieć w ławce.

Pepper: Rhodey, musi być dobrze. Może… Może jest w zbroi. Sprawdziłeś zbrojownię?
Rhodey: Nie.
Pepper: Więc może tam być, dlatego nie bój się. Rany! Aż dziwne, że to ja muszę uspokajać ciebie. Zwykle jest na odwrót.
Rhodey: Nie umiem… Nie umiem tego wytłumaczyć… Profesorze!

Podniósł rękę do góry, prosząc o zwolnienie z lekcji. Symulował problemy z żołądkiem, a nauczyciel zgodził się go puścić do domu. Chłopak przed wyjściem dał znak Pepper, że zadzwoni, jeśli czegoś się dowie.

Pepper: Tony, gdzie jesteś?

James pojechał taksówką na teren fabryki, płacąc gotówką za przejazd. Z jakiegoś powodu serce mu biło jak szalone. Dawno nie odczuwał takiego stresu. Podszedł do stalowych drzwi, otwierając je kodem. Bicie organu przyspieszyło bardziej na widok zbroi w komorze. Usiadł na fotelu, przeglądając mapę miasta.

Rhodey: Komputerze, namierz komórkę Tony’ego.

<<Namierzanie...>>

Z niecierpliwością oczekiwał na komunikat, lecz dopiero po pięciu minutach, coś pojawiło się na mapie. Jedna kropka, druga, trzecia… Było wiele współrzędnych.

Rhodey: Co to jest? Przecież… Przecież nie sklonował się.

Uważnie wpatrywał się w punkty rozsiane po mieście. Nie pojmował wyświetlanych danych.

Rhodey: Komputerze, o co tu chodzi? Czy to jakiś błąd? Ktoś zhakował system?

<<Błąd logiczny. System działa prawidłowo. Ilość punktów na mapie wskazuje na aktywność urządzenia z ostatnich godzin>>

Rhodey: Godzin? Od której dokładnie?

<<Według moich obliczeń, aktywność zaczęła się od godziny 18:00>>

Sztuczna inteligencja utwierdziła go w przekonaniu, iż poprzedniego dnia coś się wydarzyło. Pytanie nasuwało się samo. Co się stało?

Rhodey: Czy są jakieś nagrania ze wczoraj?

<<Tak. Czy mam odtworzyć?>>

Rhodey: Zrób to.

Na ekranie pojawił się ostatni zapis. Dostrzegał na wideo Tony’ego, który odłączył się od ładowarki. Jednak najbardziej głowił się nad tym, że czegoś szukał.

Rhodey: Czy możesz zbliżyć ekran?

<<Wykonuję>>

Teraz wszystko układało się w logiczną całość. Połączył ze sobą fakty, otrzymując pewną teorię możliwego biegu zdarzeń.

Rhodey: Nie wierzę. On tam poszedł. Bez zbroi?!

<<Prawdopodobnie>>

Rhodey: Ale… Ale dlaczego sam?

Na to pytanie nikt nie znał odpowiedzi. Postanowił połączyć kropki na mapie, aby zmniejszyć obszar poszukiwań. Długo główkował nad tym czy faktycznie Tony szukał kryjówki wroga, nie zabierając ze sobą uzbrojenia.

Rhodey: Komórka musi być aktywna. Jednak coś mi tu nie gra.

Ponownie przyjrzał się danym. Rysował kolejne drogi, szukając dodatkowych poszlak. Mijały kwadranse, a on nadal męczył się z odnalezieniem tropu, który doprowadzi go do przyjaciela bez względu na to czy będzie żył, czy też został w jakiś sposób zraniony.

Pepper: Rhodey!

Przeraził się na krzyk przyjaciółki, przez co zleciał z krzesła.

Rhodey: Pepper!
Pepper: Dzwoniłam do ciebie! Co z tobą?! Miałeś mi powiedzieć, jeśli czegoś się dowiesz!
Rhodey: Pepper, usiądź.
Pepper: Nie!
Rhodey: Dobrze ci radzę.
Pepper: To jest takie straszne? No mów!
Rhodey: Sama sobie odpowiedz.

Wskazał na ekran pełny notatek. Gdyby Patricia nie miała smykałki detektywistycznej, z bazgrołów nie zrozumiałaby nic. Na szczęście z łatwością odczytała wiadomość z zebranych informacji. Na samą myśl, że mógł mieć rację poczuła się słabo. W porę ją złapał, zanim upadła na podłogę.

Rhodey: Ostrzegałem, ale jak zwykle musiałaś mnie olać.
Pepper: P… Przepraszam.
Rhodey: Teraz najważniejsze jest to, aby go znaleźć całego i zdrowego.
Pepper: Dlaczego szukał Mr. Fixa?! Życie mu niemiłe?!
Rhodey: Znasz go. Pewnie próbował dorwać handlarza bronią, żeby do kolejnych zbrodni nie doszło.
Pepper: Jakich zbrodni?
Rhodey: Wszystkich, Pepper. Począwszy od małych zbrodniarzy, aż do terrorystów.
Pepper: Ale bez zbroi?! To… To bezmyślne!
Rhodey: Dlatego przyjdziemy mu z pomocą.

Otworzył komorę ze zbroją War Machine, przygotowując się do wylotu ze świątyni Makluan. Zanim wystartował, Pepper poprosiła o coś bardzo ważnego.

Pepper: Sprowadź go w jednym kawałku.
Rhodey: Wiesz mi. Też tego chcę.

I te słowa wypowiedział jako ostatnie, żegnając się z gadułą. Natychmiast zajęła miejsce na fotelu, obserwując wszystko oczami pilota pancerza. Leciał nad Nowym Jorkiem, kierując się szlakiem wyznaczonym przez poprzednie współrzędne aktywności komórki zaginionego. Przez większość lotu obaj milczeli, skupiając się na jednym. Odnalezieniu Starka.
Gdy Rhodes wylądował na miejscu, dostrzegł mnóstwo opuszczonych magazynów, co były odpowiednie na kryjówkę.

Rhodey: Komputerze, szukaj oznak życia. Przeskanuj cały teren.

<<Skanowanie...>>

<<Znaleziono trzy oznaki życia>>

Rhodey: Trzy?
Pepper: Rhodey, za tobą!
Rhodey: Aaa!

Oberwał znanym orężem broni, czyli biczami.

Rhodey: Cholera! Whiplash!

Wykorzystał cały arsenał do powalenia biczownika. Czymkolwiek starał się zranić oponenta, ten odbijał tarczą wszelkie pociski. Nawet ataki z repulsora czy unibeamu. Bohater pomimo zaplątania w bicze, nie zamierzał odpuścić. Wykorzystał całą moc do zniszczenia ich. Potężny promień z rdzenia mocy odrzucił Whiplasha daleko. Ten hałas wkurzył handlarza, dlatego też chciał zobaczyć intruza na własne oczy.

Mr. Fix: Co się wyrabia Whiplash?!
Rhodey: Gdzie jest Tony Stark?!

Krzyczał, lecz mężczyzna nie zamierzał odpowiedzieć.

Rhodey: Gadaj! Gdzie on jest?!
Mr. Fix: I tylko po to tu przyszedłeś, War Machine? Raczej jest dla ciebie kimś bliskim, prawda?
Rhodey: Odpowiesz mi czy mam cię zmusić?!

Z gniewem podszedł do niego, zaś przeciwnik szykował się do ataku. Już miał uderzyć, lecz szef zabronił mu.

Mr. Fix: Whiplash, odpuść. Załatwię to sam.
Whiplash: Ale…
Mr. Fix: To był rozkaz i lepiej mi się podporządkuj. Raczej nie chciałbyś stracić ręki po raz kolejny. Nie? No właśnie.

Ulubiony zabójca wynalazcy wycofał się, odlatując na swoim dysku gdzieś na obrzeża miasta.

Mr. Fix: Na pewno przyszedłeś tylko po niego?
Rhodey: Tak.

Stwierdził krótko, tłumiąc złość w sobie.

Rhodey: Gdzie go znalazłeś?
Mr. Fix: Zapraszam.

Zaprowadził blaszaka do jednego z magazynów, gdzie skrzynie pełne broni czekały na transport. Niezbyt interesował się nielegalną przesyłką, ponieważ większym priorytetem był powrót do domu z przyszywanym bratem.

Rhodey: No i? Nigdzie go nie ma.
Mr. Fix: Spokojnie. Uzbrój się w cierpliwość.

Pozwolił dać mu szansę i szli dalej. Po raz kolejny mijał rzędy skrzyń gotowych do wysłania.
Nagle usłyszał dźwięk implantu. Słaby, ale ten odgłos mógł należeć jedynie do mechanizmu z rolą podtrzymywania życia. Na widok chorego zamarł.

Rhodey: Tony!
Pepper: Tony! O mój Boże!

Usłyszał również krzyk przyjaciółki, obserwującej wszystko.

Pepper: Rhodey, co z nim? Powiedz coś!
Rhodey: Hej! Słyszysz mnie?

Szturchnął nim delikatnie. Reakcji nie było żadnej. Znał możliwą przyczynę.

Rhodey: Jak długo tu jest?
Mr. Fix: Z jakieś pięć godzin.
Rhodey: Pięć godzin?!
Mr. Fix: Tak długo go trzymałem, bo mógłby uciec i powiedzieć o moich interesach. Jednak nie zrobiłem mu krzywdy. Widziałem, że zaczął zwijać się z bólu, aż zemdlał.
Rhodey: Serce… Jego serce!

Przeraził się jeszcze bardziej. Wiedział, co musiał zrobić. Dla pewności przyjrzał się bransoletce, która wskazywała 10%. Zbroja wykonała skan organizmu.

<<Utrata przytomności spowodowana rozładowanym rozrusznikiem serca. Zalecane jest długie ładowanie>>

Mr. Fix: Bierz tego dzieciaka, a o tym co widziałeś, to ani słowa. Rozumiesz, War Machine?
Rhodey: Tak… Przyjąłem to do wiadomości.

Chwycił nieprzytomnego sposobem matczynym, lecąc z zawrotną prędkością do zbrojowni.

Rhodey: Tony, trzymaj się.
Pepper: Rhodey, czy on mówił prawdę? Był bez ładowania pięć godzin?
Rhodey: Raczej nie, bo byłby już martwy. Zresztą, sprawdzałem bransoletkę. Niedawno wyczerpało się zasilanie.
Pepper: Jesteś pewien?
Rhodey: Muszę być. Innej opcji nie przewiduję.

Zmaksymalizował prędkość, docierając do bazy przed całkowitym rozładowaniem baterii implantu. Od razu zdjął zbroję i podpiął urządzenie do ładowania. Oboje odetchnęli z ulgą, gdyż zdążyli na czas. Na moment histeryk odszedł od łóżka, gdzie leżał Tony, aby przekazać swojej mamie dobre wieści. Prawniczka ucieszyła się, że odnalazł zgubę, a żadna im krzywda się nie stała.
Po kilku godzinach, niebieskie oczy ujrzały światło nad sobą. Chłopak ostrożnie wstał, odłączając się od ładowarki. Przyjaciele rzucili mu się w ramiona, prawie płacząc ze szczęścia.

Tony: Hej! Co się wam stało? Umarłem czy jak?
Rhodey: Głupku, prawie brakowało. To było bezmyślne iść na teren wroga bez zbroi.
Tony: Pepper?
Pepper: Nie będę krzyczeć, bo cieszę się, że nic ci się nie stało. Tęskniliśmy.
Tony: Oj! Ja za wami też.

Odwzajemnił gest, tuląc ich do siebie najbardziej jak potrafił. Pozostały czas spędzili w świątyni, ucząc się do testu z chemii. I tak nie mieli nic innego do roboty, bo James z pomocą Patricii zablokował powiadomienia o zagrożeniach. Nie chciał przeżywać tego samego piekła po raz któryś raz z kolei. Zdecydował się odpocząć, a Fixa i jego zamiary puścić w niepamięć.

KONIEC

Szósteczka: Szczęśliwie powrócmy na nasze śmieci

0 | Skomentuj

UWAGA! BARDZO DZIWNY ROZDZIAŁ! OSTRZEGAM! CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

**Gin**

Ledwo przyszliśmy do tego starego pierda, a on już miał czelność się ze mnie śmiać. No tak. To już któryś raz z kolei znajduję się w innym ciele. Jeśli on nie odwróci procesu, to kto? Musiałem liczyć na to, że jakaś jego maszyna pomoże. Tylko, że... W warsztacie znajdowały się wyłącznie części do robotów oraz zwykły szmelc.

Gengai: Widzę, że znowu masz niewiarygodne szczęście poczuć się w innej skórze. Jednak nie przypominam sobie, aby tacy ludzie chodzili po dzielnicy Kabuki.
Kagura: Oni przenieśli się w czasie, my w nich uderzyliśmy, aż doszło do zamiany ciał.
Gengai: Hmm...
Gin: Coś na to poradzisz, prawda? Prawda?

Błagałem na kolanach, bo nie zamierzałem tkwić w ciele z tym badziewiem na baterię. Już wolałem być cukrzykiem i jeść jeden deser na tydzień.

Shinpachi: Pomożesz nam?
Gengai: Hmm... Pierwszy raz mam do czynienia z innym wymiarem. Kosmici to inna bajka, ale... Z trudem się wam przyznam, lecz nie znam żadnego rozwiązania.
Tony: Czy pan mówi na serio? My musimy wrócić do naszych czasów w naszych ciałach!
Rhodey: Właśnie! Moja mama się wścieknie jak zauważy, że nie przyszedłem na czas.
Pepper: Nawet nie będę wspominać, że mamy szkołę na głowie.
Gengai: Oj! Dzieciaki, dajcie mi pomyśleć.

Poszedł na stronę, a my czekaliśmy. Czekaliśmy wystarczająco długo, aż nowa Kagura nie zamierzała siedzieć cicho. Zaczęła katować nas swoim gadulstwem.

Kagura: Ale skoro jest mechanikiem i jakimś tak wynalazcą, a przy zamianie dusz nam pomógł, to może teraz też znajdzie jakiś sposób. Zresztą, nie mamy zbyt wiele czasu, więc trzeba się pospieszyć.

Gin: Tony, czy wasza przyjaciółka tak zawsze nawija?
Tony: Heh! Bez przerwy. Przyzwyczaisz się z tak może... rok?
Gin: Co? Nie! Nie ma mowy! Chcę moją Kagurę z powrotem! STARY PRYKU, ILE JESZCZE?!

Straciłem cierpliwość, co nie tylko tyczyło się mnie. Pozostali także stali wręcz nerwowo. Na szczęście wyszedł do nas, rozciągając swoje kończyny. Tak je rozciągnął, aż pierdnął.

Gengai: Och! Od razu lepiej.

Smród był nie do zniesienia, więc wybiegliśmy z warsztatu, aby odetchnąć świeżym powietrzem.

Gin: Co on jadł?!
Pepper: O Boże! To nawet Rhodey takich bąków nie puszcza!
Rhodey: Ej!
Tony: Ale musimy tam wrócić.
Pepper: Jeśli znowu zrobi to samo, wysadzę go w powietrze!
Shinpachi: Chyba coraz bardziej zadomawia się w ciele Kagury.
Pepper: To dobrze?
Kagura: Źle!
Tony: Bardzo źle!

Nie mieliśmy wątpliwości, co do pozostałego nam czasu. Odważyliśmy się ponownie wejść do warsztatu Gengaia. Nie czuliśmy brzydkiego zapachu. Błyskawicznie zniknął. Podał nam jakieś czarne kulki.

Gin: Co to jest?
Gengai: Musicie to połknąć.
Gin: I wtedy wrócimy do naszych ciał?
Gengai: Przypuszczam, że tak.

Z jakiegoś powodu mu nie ufałem. Wydawało mi się, że potrzebna będzie jakaś maszyna, a on dał jakieś kulki. Nastolatkowie z innego wymiaru czasu połknęli je bez zastanowienia. Kagura z Shinpachim również, dlatego zaryzykowałem.

Gin: Nic się nie dzieje.
Gengai: Dziwne. Powinno zadziałać błyskawicznie.
Pepper: To miało mieć włosy?

Natychmiast wszyscy splunęliśmy mu w twarz. Złość gotowała się w nas i z gniewem patrzyliśmy na niego. Pepper miała ochotę mu przyłożyć, a skoro trafiła do ciała Yato, to starzec miał niewielkie szanse na przetrwanie.

Gengai: Ojej! Pomyliłem się! Ach! Wybaczcie. Już poprawiam ten błąd.

Ponownie podał nam przedmioty o tej samej wielkości.

Pepper: Skąd mamy wiedzieć, że to nie są twoje bobki?
Gengai: Posmakujesz, a się dowiesz.
Pepper: Eee... Chyba odmówię.
Tony: Pepper, musimy jakoś wrócić. Zaufaj mu.
Rhodey: Mmm... Dobre.
Shinpachi: Faktycznie. Smaczne. Możecie połknąć bez obaw.

Byłem w szoku. Nie myśleli nad zaufaniem i tak po prostu przełknęli to. Jednak zaczęli wyglądać na chorych.

Gin: Shinpachi?
Shinpachi: O rany! Mój brzuch.
Rhodey: Do toalety! Gdzie jest łazienka?!

No i wybiegli w podskokach. Nie ukrywałem zdziwienia. Co to był za specyfik? Środek na przeczyszczenie? Nie! Niemożliwe!

Gengai: Hahaha! Na zdrowie, Gin.
Gin: Ty wredny...
Tony: Hej! Uspokój się. Poczekamy na nich i zobaczymy czy podziałało.
Gengai: Eee... Niestety, ale nie możecie czekać.
Tony, Gin: DLACZEGO?

Spytaliśmy go, nalegając na wyjaśnienia.

Gengai: Wkrótce wasze dusze powiążą się z ciałem, w którym jesteście. Poza tym, ta metoda wyjdzie wam na zdrowie.

Zaśmiał się, aż dziewczyny przygotowywały się do ataku. Jednak w porę zahamowaliśmy ich działanie.

Gin: Tony, ryzykujesz?
Tony: Będzie trzeba.
Gin: No to smacznego.
Tony: I wzajemnie.

Wrzuciliśmy kulkę do przełyku, na której efekty nie musieliśmy czekać za długo. Pojawiły się te same objawy.

Gin: Teraz wasza kolej.
Pepper: Musimy?
Kagura: Pepper, nie mamy innego wyboru. Chcesz wrócić do swojego ciała? Chcesz czy nie?
Pepper: No chcę!
Tony: O jezu!

Niemiłosiernie ściskało i obaj czuliśmy to samo. Kagura z Pepper także połknęły to świństwo, czując efekty już po połknięciu.

Pepper, Kagura: AU!

Zaczęły wyć, niczym wilki. Ból wzrastał na sile, więc wybiegliśmy na ulicę, szukając najbliższego sracza. Każdy z nas pobiegł w inną stronę, starając się wysadzić biologiczną bombę z dala od gapiów.

Gdy ucisk stał się silniejszy, nie potrafiłem dłużej szukać odpowiedniego miejsca.

Gin: Och! Od razu lepiej.

Postawiłem klocka w małym zaułku. Na mojego pecha jedno z dzieci widziało moją gołą dupę.

Gin: Ups? Mnie tu już nie ma.

Natychmiast włożyłem na siebie majciochy, zapinając też spodnie. Poczułem ulgę, a mimo to, nadal tkwiłem w ciele Tony'ego. Poszedłem do domu Yorozuyi. I tak wszyscy się tam spotkamy. Tego byłem pewien.
Dziesięć minut później znalazłem się u celu. W pewnym ustronnym miejscu ktoś stękał. Widząc osoby w pokoju zauważyłem, że tym kimś musiał być Shinpachi. Usiadłem przy nich.

Gin: I co? Natura była złośliwa?
Tony: Już dawno... nie miałem... takiego... stresu!
Pepper: Ale nic się nie zmieniło.
Gin: Pewnie wszyscy muszą przejść ten „proces". Jak długo tam siedzi?
Pepper: Z jakieś pół godziny.
Kagura: Moment... Chyba już wychodzi.
Gin: No nareszcie! Co tak długo?!

Wyszedł z kabiny z krwawiącym nosem. Nie wierzę.

Tony: Co ci się stało?
Gin: Czytał świerszczyki.
Shinpachi: Dłużej nie mogłem się powstrzymać! To... To jest silniejsze ode mnie!
Gin: Shinpachi?

Popatrzyłem na ciało przyjaciela. Kolor skóry był taki sam, zaś ubiór również należał do niego. Chyba te kulki podziałały albo siła zwieraczy. Dotknąłem klatki piersiowej, upewniając się, że diabelstwo zniknęło. Od razu odetchnąłem z ulgą.

Gin: Udało się.
Tony: Poważnie?
Gin: No sprawdź sam.
Tony: Jest! Jest! Znowu jestem sobą!
Gin: Kagura?

Uderzyła pięścią w stół, aż się złamał.

Kagura: Tak! Wróciłam!
Shinpachi: Nie tylko ty.

Do drzwi zapukała klientka. Poznałem ją po głosie. Kazałem schować się przyjaciołom, żeby niczego nie zepsuli. Sam musiałem naprawić wizerunek najemników. Otworzyłem jej, zapraszając do środka. O dziwo wolała stać przed wejściem.

Klientka: Znaleźliście mojego męża?
Gin: Przykro mi. Dopóki pani nie zapłaci, nici z poszukiwań.

Długo nie czekałem na reakcję, bo mój policzek odczuł siłę wkurzonej kobiety.

Klientka: Wiedziałam! Za darmo nie zrobicie!
Gin: My też musimy zarabiać na życie. Jesteśmy najemnikami i niech pani sobie to wbije do głowy. Bez kasy nie ma zlecenia.

Mężatka odwróciła się i odeszła. Cała piątka śmiała się z tego.

Gin: No co? Nie wie jaka to praca.
Tony: Często macie takich klientów?
Gin: Różnie bywa.
Tony: Szkoda, że musimy się pożegnać.
Gin: Ale wpadnijcie jeszcze kiedyś.
Tony: Heh! A może tym razem, to wy wskoczycie do nas? Pasuje?
Gin: Hmm... Brzmi interesująco. Nawet jestem ciekawy, z czym musicie się zmierzyć.
Tony: Więc do zobaczenia.

Podaliśmy sobie dłonie.

Gin: Zapraszamy ponownie.
Tony: Dzięki.
Pepper: Będziemy na was czekać, a jak nie przyjdziecie, to zginiecie z mojej ręki.
Rhodey: O! Gaduła wróciła.
Pepper: Haha! Bardzo śmieszne.
Shinpachi: Ej! Zanim znikniecie, zróbmy sobie wspólne zdjęcie. Tak na pamiątkę.

Zgodzili się. Shinpachi ustawił aparat, a następnie zrobiliśmy głupie miny.

Shinpachi: Yorozuya!
Tony, Rhodey, Pepper, Gin, Kagura, Shinpachi: YOROZUYA!

I wraz z wykonaniem fotografii, każdy z nas wziął po jednej kopii. Wtedy widzieliśmy ich po raz ostatni tego dnia. Wszyscy myśleli, że tak będzie. Portal się otworzył, a on nadal stali w tym samym miejscu. Krzyknęli z niedowierzaniem.

Tony, Rhodey, Pepper: AAA! CO TO MA BYĆ?!
Gin: Mam poprosić Gengaia o pomoc?
Tony, Rhodey, Pepper: NIE! WIĘCEJ BÓLU DUPY NIE ZNIESIEMY!

Zaśmiałem się, a oni dalej krzyczeli.

Teraźniejszość, Nowy Jork


**Tony**

Obudziłem się w swoim łóżku. Wydawało mi się, że to wszystko było dziwacznym snem. Jednak na biurku dostrzegłem znane mi zdjęcie. Chwyciłem za nie, przyglądając się uważnie. Nawet był podpis pod nim.

Tony: Heh! Yorozuya, tak?

Odstawiłem zdjęcie na miejsce, powracając do snu.

KONIEC


---***---

Życzę wam spokojnych, radosnych i wesołych świąt. Żebyście miło go spędzili w rodzinnej atmosferze ;)

Piąteczka: Stuknięci na amen

0 | Skomentuj

**Shinpachi**

Kryzys został zażegnany. Dziewczyny spisały się na medal, pomagając liderom. Odetchnęliśmy z ulgą. Odetchnęliśmy? Eee... Nie wszyscy. Pepper w ciele Kagury była bardzo zdenerwowana, chociaż bardziej można było to określić jako przerażenie. Pomyślałem, że podejdę do niej i jakoś spróbuję ją uspokoić.

Shinpachi: Nie martw się. Idioci nie umierają tak szybko. Czego się boisz?
Pepper: Ta... Ta pani.
Shinpachi: A! Mówisz o Otose? Już była po zapłatę za czynsz?
Pepper: T... Tak. Jest... straszna.
Shinpachi: Oj! To ty jeszcze nie znasz mojej siostry. Kawał z niej demona.
Pepper: Poważnie?

Od razu nieco wyluzowała.

Shinpachi: Mogę śmiało stwierdzić, że broni swego dziewictwa, aż do śmierci. Każdy facet, który tylko na nią spojrzy i jest nią zainteresowany, to kończy dość nieciekawie.

Zaśmiałem się lekko, przypominając sobie jej przygody z szefem policji. Nieustępliwy stalker, ale gdy przyjdzie mu stanąć w obronie, jest niezastąpionym stróżem prawa. Zamierzałem powiedzieć coś więcej, ale ktoś zadzwonił do drzwi.

Pepper: O nie! Mnie tu nie ma.
Shinpachi: Hej! To może być klient.
Pepper, Rhodey: KLIENT?
Shinpachi: Płacą nam za różne zlecenia, a my je wykonujemy.
Pepper: O! W takim razie nie będziemy wam przeszkadzać.
Shinpachi: Problem w tym, że wy jesteście w naszych ciałach. Musicie nas reprezentować.
Pepper: Ojć! To będzie problem.

Ciągnąłem Gina po podłodze do innego pomieszczenia, zaś dziewczyna szturchała ciało samuraja, aby się ruszył. Nie skutkowało co mogłem zauważyć po wielokrotnych wstrząsach.
Kiedy zniknąłem z bezwładnym ciałem, obserwowałem przebieg sytuacji. Kagura także była ciekawa jak to wszystko pójdzie.

Pepper: Ej! Ogarnij się! Masz robotę!
Tony: Eee...
Shinpachi: Gin będzie zły.
Kagura: Chyba nie powinno być tak źle, ale zobaczymy co zrobi.

I tak staliśmy, gapiąc się na nich. Zniecierpliwiony klient sam otworzył sobie drzwi i wtedy rudzielec zaczął głaskać Sadaharu, zaś „Gin” stanął na nogi.

Klientka: Czy to Yorozuya Gina?
Tony: Eee... Chyba tak.

Nie chyba, a na pewno. Rany! Za mało mu wytłumaczyliśmy. Kiepsko. Kobieta usiadła przy stoliku, a on zrobił to samo. Jednak nie potrafił ukryć, że nic nie rozumiał.

Tony: Eee... W czym mogę pomóc?
Klientka: Zgubiłam męża.
Tony: Jak to... pani zgubiła?
Klientka: No po prostu wczoraj gdzieś wyszedł wieczorem i nie wrócił.
Tony: Może... Może jest pijany i trzeźwieje?

O kurde. Zły wniosek. Nic dziwnego, że dostał w pysk.

Klientka: On nie jest alkoholikiem! Błagam! Znajdźcie go!
Tony: Zrobimy co w naszej mocy.
Klientka: Czy tyle wystarczy?

Podała kopertę z pieniędzmi. Jeśli teraz zrobi jakieś głupstwo, dostanie porządny łomot od Gintokiego.

Tony: Niech pani to schowa! Zrobimy to za darmo!
Klientka: Jak to za darmo? Przecież trzeba wam płacić za zlecenie.

Brawo. Kopie dół i zaraz do niego wpadnie. Na nieszczęście ciało człowieka z baterią się obudziło na samo słowo o zleceniu. Przytrzymałem go, aby nie robił dodatkowych głupstw. Już mieliśmy problemów po uszy.

Gin: Czy... Czy on powiedział, że za darmo? Nie! On nam rujnuje biznes!
Shinpachi: Gin, on jest w twoim ciele. Nic nie zrobisz.
Gin: A niech cię, głupia epoko!

Był załamany na tyle, że moje próby pocieszenia kończyły się klęską. O dziwo klientka była zachwycona. Od razu zabrała pieniądze.

Klientka: Ale znajdziecie go, prawda?
Tony: Postaramy się. Jednak potrzebujemy zdjęcia.

Podała jakąś fotografię. Potem jedynie się do siebie uśmiechali, aż mężatka wyszła. Dłużej nie potrafiłem powstrzymywać przyjaciela i rzucił się z pięściami na samego siebie.

**Rhodey**

Byłem skołowany, a Tony dostawał bęcki. Za co? Podobno zepsuł wizerunek najemników. Nawet ja wiedziałem jak należało postąpić.

Gin: Ty idioto! Jak mogłeś?!
Tony: Ej! No przepraszam! Nie wiedziałem!
Gin: Przez ciebie wszyscy się o tym dowiedzą i nie będziemy mieli pieniędzy na życie! Zniszczyłeś nas, rozumiesz?!
Rhodey: Whoa! Uspokójcie się! Przecież jeszcze wszystko można odkręcić.
Shinpachi: Ma rację. Po prostu musimy wrócić do naszych ciał.

Nie wiem jak to zrobił, ale w tym momencie zaprzestali szarpaniny. Nawet dziewczyny nie musiały ich rozdzielać. Jakoś... ochłonęli.

Shinpachi: Idziemy do Gengaia czy tego chcecie, czy nie.
Gin: Oby znalazł jakieś rozwiązanie.
Shinpachi: Znajdzie.
Rhodey: A daleko jest do niego?
Shinpachi: To nasz taki, jakby sąsiad.

Zgodziliśmy się tam iść. Zresztą, wielkiego wyboru nie było.

Czwóreczka: Strata cukru lub energii? Zasil się!

0 | Skomentuj

**Kagura**

Mijaliśmy znajome twarze, ale nikt nas nie rozpoznał. Z jednej strony, to szczęście. Z drugiej... Pech. Jednak bardziej skupiliśmy się na powrocie do domu Yorozuyi. Nie chciałam odzywać się do nich, gdyż moje przeklęte gadulstwo odstraszało wszystkich od zadawania jakichkolwiek pytań.
Po jakiś dziesięciu minutach, dostrzegliśmy nasze miejsce. Akurat trafiliśmy w odpowiedni moment, bo nasze ciała wyszły nam naprzeciw. Staliśmy przed nimi, przyglądając się im uważnie. Oni także lustrowali nas wzrokiem. Szczerze? Nic przyjemnego. W końcu dziewczyna w mojej skórze zaczęła krzyczeć, a za nią reszta. No i my też, bo nikt nie był zachwycony.

Kagura, Gin, Shinpachi, Pepper, Tony, Rhodey: JAKIM PRAWEM UKRADLIŚCIE NASZE CIAŁA?!
Pepper: To wy na nas wpadliście!
Kagura: Że jak?! To wasza wina, że nie patrzyliście jak idziecie, a przecież to ważne, żeby uważać na jezdni, chociaż chyba do was to nie dociera!
Rhodey: O nie! Ta Pepper jest gorsza.
Gin: Błagam! Oddajcie mi ciało! Nie chcę mieć tego szmelcu na klacie!
Tony: A ja nie będę chodzić z taką szopą na głowie! Żadna dziewczyna mnie nie zechce!
Gin: Hej! Myślisz, że...
Shinpachi: CISZA!

No tak. Zrobił się niezły chaos. Zamknęliśmy jadaczki, żeby dać mu prawo do głosu. Aby rozluźnić atmosferę, przestaliśmy wymieniać te złowrogie spojrzenia. Od razu nie czuliśmy takiego ucisku.

Shinpachi: Wiem jak to wygląda. Nie jest dobrze, ale jeszcze wszystko można naprawić. Do tego czasu musimy poznać nasze nowe ciała. Wymieńmy się informacjami, a unikniemy najgorszego.
Gin: Zgoda, więc chodźmy do domu.
Kagura: I co? Pasuje taki układ?

Spytałam obcych, którzy nie mieli nic przeciwko rozmowie w lepszym miejscu. Zresztą, za zakłócanie porządku mogliśmy podpaść Shinsengumi. Tak się składa, że tych świrów wolałam nie spotkać. Oni pewnie mieli te same zdanie na ten temat.
Gdy weszliśmy do środka, Sadaharu wskoczył na Gina w innym ciele, wgryzając się w jego głowę. Psiak bez problemu go odróżnił.

Gin: Whoa! Dobra, dobra. Też tęskniłem.

Zaśmiałam się, bo trochę musiał szarpać się z nim, żeby zostawił głowę w spokoju. Szefuńcio pozwolił im usiąść na kanapie, a moja słodka mordka położyła się obok.

Gin: No dobra, więc po kolei. Skąd wyście się wzięli?
Tony: Z Nowego Jorku, ale innego czasu.
Gin: O! Czyli cofnęliście się w czasie i zderzyliśmy się z wami, aż doszło do zamiany ciał?
Tony: Taa... Tak! Właśnie taka jest przyczyna.

Nie wiedziałam co się stało, ale chłopak zaczął płakać.

Kagura: Hej! Czemu jesteś taki mazgaj?
Tony: Bo... Bo jest mądrzejszy ode mnie.
Rhodey: Ale ma twoje ciało, więc zyskał też chore serce.
Gin: Poważnie? Za to ty jesteś cukrzykiem.
Tony: Niee! To porażka!
Gin: Hahaha! Lepiej ci?
Tony: Musimy to jakoś cofnąć. Tylko jak?

Na chwilę zastanawialiśmy się nad tym. Po części znaliśmy osobę, która mogłaby pomóc.

Kagura: Trzeba iść do dziadziusia Gengaia.
Gin: Gengai? No tak, a pewnie znowu naprawia mój skuter.
Tony: Eee... A czy mieliście coś do zapłaty?
Gin: Ups?

Oj! Teraz się wkopał. Postanowiłam wykorzystać ten czas na pogadanie z rudzielcem.

**Pepper**

Intruz w moim ciele zaprosił na malutką pogawędkę. Zgodziłam się. W końcu chciałam wiedzieć czy jej fizyczna forma miała ukryte dodatkowe zdolności. Kto wie? Może potrafiłam latać. Ciekawość skusiła do zadawania pytań, ale przez swoje gadulstwo sama rozpoczęła rozmowę. Chyba znam ból chłopaków jak narzekają na mój słowotok. No i tatuś oraz nauczyciele w szkole. Podziwiam wytrwałość.

Kagura: Pewnie już zauważyłaś, że nie masz ciała zwykłego człowieka. Jesteś bardzo silna, a z parasolki możesz strzelać.
Pepper: Co takiego?!
Kagura: A ty jakie masz moce?
Pepper: Eee... Gadanie bez hamulców, włamywanie do komputerów i chyba używanie gazu pieprzowego w samoobronie.
Kagura: No to chyba nieźle się zgrałyśmy.
Pepper: Heh! Jak widać.
Kagura: A twoi przyjaciele jak mają na imię?
Pepper: Beksa nazywa się Tony, a ten spokojny ktosiek to Rhodey.
Kagura: Wow! Fajna ekipa.
Pepper: A twoi chłopcy?
Kagura: Gin zmienił się na mądralę, choć zwykle nim nie jest, zaś Shinpachi to ten drugi gostek.
Pepper: Heh! Wiesz co ci powiem, Kagura?
Kagura: Co?
Pepper: Zazdroszczę twojej siły. W moim życiu miałaby wiele zastosowań.

Obie zaśmiałyśmy się, ponieważ każda moc potrafiła obrócić życie do góry nogami. Pragnęła pokazać mi pewną rzecz, lecz nasi liderzy zasłabli. Obaj osunęli się na ziemię.

Kagura: Niedobrze. Będzie kłopot.
Pepper: Nie wydaje mi się.
Kagura: Jak to?
Pepper: Jeden potrzebuje cukru, a drugi energii.

Natychmiast pobiegłam poszukać jakieś ładowarki do urządzenia. Cokolwiek co mogłoby zasilić ten złom. Za to nowo poznana przyjaciółka ruszyła w poszukiwaniu jakiś słodyczy.

Kagura: Znalazłam!
Pepper: A ja nie! Potrzebuję czegoś z energią. Jakiś zasilacz albo ładowarka.
Shinpachi: Powinna być jakaś na dole.
Pepper: Dzięki!

Krzyknęłam do niego, a następnie pobiegłam po schodach. Za ladą zauważyłam panią, która poprzednio znokautowała Tony’ego w ciele Gina. Szybko odnalazłam poszukiwaną rzecz. Chciałam wrócić do potrzebujących, ale otworzyła swoja jadaczkę.

Otose: Kagura, do czego ci to potrzebne?
Pepper: Eee... Ja to na chwilę... pożyczę.
Otose: Hę?
Pepper: Zaraz oddam. Przysięgam!

Pobiegłam najszybciej jak mogłam. Z jakiegoś powodu ta baba mnie przerażała. Gorsza od horroru.

Trójeczka: Stojąc przed lustrem

0 | Skomentuj


**Rhodey**

Obudziłem się w czyimś domu. Nigdy wcześniej tutaj nie byłem. Poprawka. To były inne czasy, więc nie miałem prawa znać tego miejsca. Lekko głowa bolała co ewidentnie było efektem po uderzeniu. Jednak coś było nie tak.
Nagle usłyszałem krzyki Tony’ego. Byłem zaniepokojony i od razu wstałem. Długo nie utrzymałem się pionowo, upadając. Od kiedy nosiłem sandały? Moment... Kolejny wrzask dochodził z gardła Pepper. Co ich tak przeraziło? Ponownie ruszyłem do nich, lecz potknąłem się o... psa? Co?!

Tony: Rhodey!
Pepper: Rhodey!
Rhodey: Ej! Co jest z wami?!
Tony, Pepper: RHODEY!

Skąd taka panika? Musiałem się tego dowiedzieć. Zdołałem podnieść się na równe nogi i odnaleźć łazienkę. Byli tam, ale...

Rhodey: Kim... Kim wy jesteście?
Tony: Spójrz na siebie.

Teraz i ja byłem przerażony. Mimo wszystko, odważyłem się spojrzeć we własne odbicie. Zatkało mnie, chociaż również krzyknąłem.

Rhodey: Aaa! Co się z nami stało?!

**Shinpachi**

O rany! Jak mocne było to zderzenie, skoro trafiłem do szpitala? O dziwo na sąsiednich łóżkach nie widziałem przyjaciół. Jedynie tych, na których wpadliśmy z Ginem. No właśnie. Gdzie oni są? Postanowiłem zapytać lekarza, który akurat był w pobliżu.
Gdy chciałem go zawołać, mój głos się zmienił. W dodatku ten ciężar ciała. O co chodzi? Byłem skołowany.

Shinpachi: Gdzie jest Kagura i Gin? W innej sali?
Lekarz: Nie wiedziałem, że się znacie. Tak się składa, że nie ma ich w szpitalu.
Shinpachi: Dziwne.
Lekarz: Ale bez obaw. Nie doszło do uszkodzeń mózgu.
Shinpachi: Czyli musieli wrócić do domu?
Lekarz: Najwidoczniej tak.

Zanim zdołałem dopytać o szczegóły incydentu, chłopak z dziewczyną się obudzili. Wołali mnie, a przecież wtedy widzieliśmy się pierwszy raz. Chyba, że...

Kagura: Shinpachi, gdzie jesteś? Mówiłam, żeby Gin zwolnił, a ty nawet nie przejąłeś sterów i pewnie teraz leżymy przez ciebie w szpitalu, przez co tracimy tylko nasz czas, a jeszcze nie kupiłam moich wodorostożelków! Eee... Ups?
Shinpachi: Kagura?
Kagura: Shinpachi, gdzie twoje okulary? I od kiedy masz ciemniejszy kolor skóry?
Shinpachi: Co?!

Dotknąłem nosa. Faktycznie. Nie miałem ich. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Starałem się zachowywać spokój, ale najgorzej było z... Ginem? Skoro ja utknąłem w innym ciele, a przyjaciółka również stała się ofiarą, to z nim musiało być podobnie.

Gin: Aaa! Co to jest za ustrojstwo?!
Lekarz: To jakieś urządzenie. Pika, więc działa.
Gin: Ale co to jest za diabelstwo?!
Shinpachi: Gin, nie chcę tego mówić, ale...
Gin: Shinpachi, to ty? Nie widzę twoich okularów. Przerzuciłeś się na soczewki?
Kagura: Mi się wydaje, że coś poszło nie tak i chyba zamieniliśmy się ciałami, że oni trafili do naszych ciał, a my od nich.
Gin: Kagura, od kiedy ty tyle mówisz?
Kagura: Nie mogę się powstrzymać! To... To jest silniejsze ode mnie!
Shinpachi: Przekichane.
Gin: Chyba, że znajdziemy właścicieli.

Fakt. Jednak Edo było ogromne, a nawet, gdyby szukać po dzielnicy, to też niewiele da.

Shinpachi: Gdzie mamy ich znaleźć?
Gin: U starej wiedźmy.
Kagura: O rany! Czyli musimy stąd wyjść, dopaść złodziei i wymyślić sposób na powrót do normalności, chociaż nie wiem czy da się to zrobić.
Shinpachi: Błagam. Nie gadaj tyle.
Gin: Trzeba jej zakleić gębę.
Kagura: Hej!
Lekarz: No to widzę, że wszystko gra i huczy.
Gin, Kagura, Shinpachi: NIC NIE HUCZY! AAA!
Lekarz: Au! Litości. Tu też są inni pacjenci.
Gin, Kagura, Shinpachi: AAA!

Nie potrafiliśmy się uciszyć. Może raz utknęliśmy w niewłaściwych miejscach, ale te organizmy były dla nas zupełnie obce. Nie z tej epoki.
Gdy lekarz wyszedł z sali, bo miał dość naszych wrzasków na cały oddział, ubraliśmy się i wstaliśmy z łóżek. Popatrzyliśmy na Gina, który nie był tym fizycznym Ginem. Czekaliśmy na to co powie.

Shinpachi: Jaki jest plan?
Gin: Idziemy do domu Yorozuyi. Oby nie podpadli babie.
Shinpachi: Taa... Szczególnie, że dzisiaj wychodzi termin zapłaty za czynsz.
Gin: No to tym bardziej musimy ich dopaść.

Miał rację. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej. Bez dłuższego myślenia wyruszyliśmy w drogę.

**Tony**

Dlaczego moje oczy wyglądały tak martwo? I co to za fryzura? Za to ruda nabrała krzepy i lekkim uderzeniem potrafiła zrobić dziurę w ścianę. Wiedziałem, że przyczyną tego było nasze spotkanie z osobami z tego wymiaru czasu. Próbowałem wytłumaczyć przyjaciołom przyczynę zdarzenia.
Niespodziewanie usłyszałem pukanie do drzwi. Zdecydowałem się otworzyć. Patrzyłem na starszą panią z otępieniem. Nie rozpoznawałem jej. Jak mogłem znać kogoś z tego świata? Nie dało się.

Otose: Zapłata, Gin.

Wystawiła rękę, gadając o pieniądzach.

Tony: Eee... O czym pani mówi?
Otose: Za czynsz, tępaku! No nie udawaj amnezji!

Nadal gapiłem się na nią bez kontaktu. Coś mówiła, a ja nic nie rozumiałem. Potem zerknęła na Pepper i Rhodey’go. Teoretycznie nie na nich, ale... Matko! Zbyt skomplikowane jak dla mnie. O nie! Nie!

Otose: Kagura, Shinpachi, a wy się nie upominacie o swoją kasę? Z tego co mi wiadomo, to długo zwleka z waszą wypłatą.

Teraz i oni byli otępiali. Za dużo informacji. Za dużo! Straciłem najważniejszą cechę mojej osobowości, czyli rozum. To naprawdę jakaś katastrofa.

Tony: Mogę... Mogę zapłacić później?

Poprosiłem, lecz od razu dostałem porządnego łupnia w pysk, aż uderzyłem o biurko.

Otose: Moja cierpliwość ma granice, ty durniu z naturalną trwałą! Lepiej mi jutro zapłać za ten miesiąc i te poprzednie, bo inaczej wykopię cię stąd!
Tony: D... Dobrze. Zapłacę jutro.
Otose: Mam taką nadzieję. Miłego dnia.

Trzasnęła drzwiami i odeszła. Podszedłem do przyjaciół. Patrzyliśmy tak na siebie, a przy okazji staraliśmy zrozumieć, w jakiej byliśmy sytuacji. Dość szybko skapitulowaliśmy.

Tony, Rhodey, Pepper: CO TO MIAŁO BYĆ, DO CHOLERY?!

Dwójeczka: Super kraksa

0 | Skomentuj


**Gin**

Ach! Te postacie z shounenów są tacy przewidywalni. Wszyscy muszą zakładać rodzinki, ale Gintama będzie wyjątkiem. Nie wyobrażam sobie, żeby w Gintamie autor posunął się do czegoś takiego. O nie! Szczególnie jak raz wszyscy wmawiali mi, że jestem tatusiem.
Gdy skończyłem wertować mangę, wstałem z kanapy. Podszedłem do lodówki, żeby napić się mleka truskawkowego. Byłem w szoku, widząc jego brak. Od razu rzuciłem spojrzenia na przyjaciół.

Gin: Kto wziął moje mleko truskawkowe?
Kagura: Nie ja.
Shinpachi: Ja też nie brałem.
Gin: Dam sobie rękę uciąć, że wczoraj kupiłem. Jak to możliwe, że zniknęło? Ach! Mam nadzieję, że nie dawaliście tego Sadaharu. Jeszcze nam się zdemonizuje.
Shinpachi: Gin, nie ma takiego słowa.
Gin: A walić to!

Uderzyłem nerwowo o stół. Nie znosiłem, gdy ktoś ruszał moje rzeczy. Może i Kagura miała wielki apetyt, ale zazwyczaj je ryż z jajkiem albo skubie wodorostożelki. No a Shinpachi sam sobie coś przyrządza, bo w swoim domu może zjeść jedynie czarną materię.

Gin: Dobra. Idę do sklepu. Nie przeżyję ani jednego dnia bez mleka!
Kagura: O! To ja też idę! Trzeba kupić ryż.

Zerwała się z kanapy, dołączając do mnie.

Gin: Shinpachi?
Shinpachi: Tak w sumie, to mogę iść z wami. Zrobię zakupy dla siostry.
Kagura: Ale weźmy też Sadaharu, bo jeszcze narozrabia i będziemy mieć przekichane.
Shinpachi: Wystarczy, że Gin nie płaci jej regularnie czynszu.
Gin: Ej! Nie wszyscy śpią na pieniądzach!

Nawet nie zamierzałem poruszać tej kwestii i wyszliśmy z budynku wraz z naszym pieszczochem. Wziąłem skuter, jadąc z przyjacielem, zaś nasz żarłok wskoczył na psa, który biegnął za nami.

**Kagura**

Mogłam powiedzieć Ginowi, że rozlałam mleko, ale głupio się przyznać do czegoś tak głupiego. Rozwaliłam karton, ściskając go za bardzo. Tak to już jest jak ma się siłę klanu Yato. Za dużo użyłam siły, ale na szczęście posprzątałam po sobie, aby się nie poślizgnął.
Nagle zatrzymaliśmy się na światłach. Musieliśmy czekać, aż piesi przejdą na drugą stronę. Nie miałabym nic przeciwko, ale to były żółwie! Krew się we mnie gotowała z tym czekaniem.

Kagura: Ach! Gin, długo jeszcze?
Gin: A co ja jestem? Jakiś wróżbita?!
Kagura: Jesteś zły, bo nie piłeś mleka?
Gin: To jest dla mnie świętością! Och! Jak dostaniemy porządne pieniądze za zlecenie, kupię osobno lodówkę dla siebie.
Shinpachi: Ech! Przesadzasz.
Gin: Ja przesadzam? JA PRZESADZAM?!
Kagura: Hej! Chyba już skończyli.
Gin: O! Faktycznie.

Szefuńcio zawsze miał wywalone na wszystko i dziwne, że tak przejmował się brakiem kartonu. Zdecydowanie nie był sobą.
Po zapaleniu się zielonych świateł, mogliśmy jechać dalej. Sadaharu starał się utrzymać tempa, ale tak przyspieszyli, aż się za nimi kurzyło.

Kagura: Ej! Poczekajcie!

Rany! Tak bardzo chciał dorwać te cholerne mleko. Ostatnio tak pędził, żeby dorwać JUMPA. Jeszcze trochę i w coś walnie. Albo w kogoś. Wielokrotnie mu się zdarzało, więc raczej powinien uważać.

Kagura: Sadaharu, przeskoczysz przez nich?

Zaszczekał, ale widziałam, że nie było to dla niego wyzwaniem. Zdołał ich wyprzedzić. Prawie ich zmiażdżył, lecz jakoś Gin wiedział, kiedy skręcić na bok.

Gin: Whoa! Kagura!
Kagura: Twoje mleko poczeka. Ja chcę ryż i wodorostożelki!
Gin: Przecież ryżu mamy w cholerę.
Kagura: Nie dla mnie.
Shinpachi: Gin, zapomniałeś? Ciężko jej zaspokoić apetyt.
Gin: Hmm... Coś w tym jest, ale...
Kagura: Hej!

Wyminął mnie, znajdując się na prowadzeniu.

Gin: Mleka zapasów nie ma.

Ponownie wrzucił rozpęd, nie zważając na innych uczestników ruchu. Mój pupilek miał dość tego wyścigu.

Kagura: Wiem, Sadaharu. Nie chcesz się ścigać, ale już jesteśmy blisko.

Mówiłam prawdę, ponieważ sklep znajdował się tuż przed nami. Mimo tego, szefuńcio nie zwolnił.
Nagle dostrzegłam jakiś przechodniów, którzy szli w naszą stronę. Wyglądali dość nietypowo, choć to nadal byli ludzie. Natychmiast zatrzymałam się, prosząc Gina o to samo.

Kagura: Gin, stop! Shinpachi!

Nawet krzyczałam do okularnika, co również zauważył tę trójkę.

Shinpachi: Gin, musisz się zatrzymać.
Gin: Mleko. Ja chcę mleko!
Shinpachi: Kagura, on ześwirował!
Kagura: Walnij go w łeb! Niech się opamięta!
Gin: Au! Shinpachi, za co to...
Kagura: Aaa!

Uderzył go zdecydowanie za mocno. Teraz już nikt nie kierował skuterem. Nie minęło zbyt wiele minut i uderzyliśmy w nastolatków. Pojazd wybuchł, a piesek leżał na brzuchu. Miałam ochotę nakrzyczeć na chłopaków, lecz nie potrafiłam wstać. Leżałam bez możliwości ruchu. Czułam się dziwnie i zanim zdołałam coś powiedzieć, opadły mi powieki.

Jedyneczka: Skok

0 | Skomentuj



Teraźniejszość, Nowy Jork

**Tony**

Tradycyjnie siedzieliśmy w zbrojowni po zakończeniu lekcji. Gdy ja zajmowałem się naprawą zbroi, Pepper robiła spam swojemu ojcu, a Rhodey... Myślałem, że go zabiję. Od powrotu nawijał tylko o tym jak wspaniała jest historia naszego kraju. Dla mnie jako ścisłowca i wynalazcy, to nie było nic ciekawego. Fakt, że odzyskanie niepodległości zostało uznane jako jedno z najważniejszych wydarzeń, ale ile można o tym pieprzyć? Starałem się skupić na naprawie, gdyż potrzebowałem pancerza do kolejnych walk.


Rhodey: A wiedzieliście, że...
Tony, Pepper: PRZYMKNIJ SIĘ!


Oboje byliśmy sfrustrowani.


Tony: Rhodey, przymykam oko na to jak romansujesz z historią, ale dzisiaj miarka się przebrała.
Pepper: Powinien dostać karę. O! Wiem! Wrzućmy go do portalu!
Rhodey: Ej! No nie bądźcie na mnie źli. Po prostu to było bardzo ciekawe.

Wstałem od stołu roboczego, podchodząc do przyjaciół.

Tony: Okej. Zrobimy tak. Zbuduję specjalnie dla twoich wielkich nauk maszynę do cofania się w czasie. W ten sposób zaspokoisz swoją ciekawość, a nam oszczędzisz bólu.
Pepper: Rhodey, lepiej się zgódź, bo inaczej marnie skończysz, a chyba nie chciałbyś trafić pod walec drogowy, prawda? No chyba, że to jest twoje marzenie, więc pozwolę ci je spełnić.
Rhodey: Whoa! Dobra, dobra. Już rozumiem. Macie mnie dość.
Tony: Niekoniecznie ciebie, ale twojej kochanki.
Pepper: Hahaha!
Rhodey: No ja się nie czepiam twoich zabawek.
Tony: Osz ty! Doigrałeś się.

Powróciłem do swego stanowiska pracy, tworząc prowizoryczną maszynę, aby jak najszybciej zakończyć ten koszmar. Jeszcze trochę i będzie mi się śnić ta cała bitwa ze szczegółami.
Po jakiejś godzinie, urządzenie było gotowe. Amatorskie wykonanie, ale powinno zadziałać.

Tony: No dobra, Rhodey. Zapraszam do zwiedzania. Wystarczy wstukać datę i zostaniesz tam przeniesiony.
Rhodey: Eee... A jakieś testy? Może to nie zadziałać.
Tony: Rhodey...

Miałem coraz większą ochotę rzucić go czymś w głowę, żeby nieco zmądrzał. Na szczęście mój rudzielec uspokoił mnie przed wykonywaniem ataku. Zabrała mu książkę, wrzucając do maszyny.

Rhodey: Co ty zrobiłaś?! Teraz muszę ją odzyskać!
Tony: Rhodey, jeszcze nie ustawiłem odpowiednich namiarów. Nawet nie próbuj...

Nie pozwolił mi dokończyć i zaczął szarpać się z Pep. Musiałem ich powstrzymać, bo demolowanie mojego sanktuarium było wręcz niedopuszczalne.

Tony: Hej! Uważajcie!

Miałem wrażenie, że zaraz się pozabijają wzajemnie. Próbowałem ich oddzielić, lecz byli silniejsi ode mnie.
Gdy już byłem bliski odseparowania kumpli, machina zaczęła dziwnie hałasować.

Rhodey: Wyłącz to!
Pepper: Au! Moja głowa! Tony!
Tony: No już idę!

Podbiegłem do urządzenia, aby je dezaktywować. Jednak nie mogłem nic zrobić.

Rhodey, Pepper: TONY!

Jakiekolwiek robiłem działania, nic nie poskutkowało, aż doszło do wybuchu. Upadliśmy na ziemię, chroniąc swoje głowy. Potem wstaliśmy, zauważając brak uszkodzeń.

Tony: To było dziwne.
Pepper: No wła...
Tony: Pepper!

Zniknęła. Tak po prostu nie został po niej żaden ślad. Co było grane? Przeraziłem się. I to nie na żarty.

Rhodey: Daj spokój. Pewnie żar...
Tony: Rhodey!

No i on też postanowił zejść mi fizycznie z oczu. Nie wiedziałem co robić. Po chwili, również i ja znalazłem się poza zbrojownią.

Przeszłość, Edo

**Pepper**

Spadłam na jakąś ulicę w nieznanym mieście. Wszyscy poubierani w kimonach, ale niektórzy wyglądali na obcych. Nie byli ludźmi. Próbowałam zorientować się, gdzie trafiłam.
Nagle zauważyłam jak z nieba spadł Rhodey, gniotąc moje flaczki. Jednak w tę stronę leciał i drugi aniołek bez skrzydeł. To był Tony. Czułam się jak kupa mięsa.

Pepper: Wypad!

Zrzuciłam ich z siebie, wstając na równe nogi.

Pepper: Idioci! Co wyście narobili?!
Tony: Powinienem spytać o to samo.
Rhodey: Twoje wynalazki zawsze mają wady.
Tony: To było prowizoryczne!
Pepper: Ej! Później będziecie się kłócić. Gdzie my jesteśmy?

Geniusz sprawdziił na padzie wszelkie parametry. Nasza technologia działała, choć cofnęliśmy się zdecydowanie do tyłu.

Tony: Jesteśmy w Japonii, a raczej za czasów Edo.

Byliśmy w szoku. Za daleko skoczyliśmy w czasie.

Pepper: I co teraz?
Tony: Rhodey będzie miał swoją lekcję historii.
Rhodey: Ale ja nie chcę Japonii. Tylko Stany Zjednoczone!
Tony: Przykro mi. Mogłeś nie drażnić Pepper.

Miał rację. Nie byłoby bum, gdyby nie dręczył swoją kochanką.

Rhodey: Ale możemy wrócić do naszych czasów?
Tony: W każdej chwili. To akurat się nie zepsuło. Jednak i tak musimy uważać.
Pepper: Na co? Przecież jesteśmy w przyszłości. Co możemy sknocić w przeszłości?
Tony: Uwierz mi, Pepper. Wszystko.

---***---

Witam w ostatnim crossoverze, który został powiązany ze światem IMAA. Mam nadzieję, że uśmiejecie się, gdyż pisanie było jako komedię.
PS: Jeśli macie jakieś pomysły albo chcielibyście poruszyć jakąś kwestię, zachęcam do pisania maili. Wielokrotnie podkreślałam, że bez was ta społeczność może upaść, dlatego angażujmy się wspólnie :)

yoanka2415@gmail.com

Memory flakes- Płatki pamięci

0 | Skomentuj
memoryy flakes.jpg

Pepper rozpaliła ogień w kominku, aby nikt nie narzekał na zimno. Jednak wnuki i tak biegały po całym domu, bawiąc się. Próbowała je opanować, lecz sześciolatki musiały uwolnić swoją energię. Tony nie mógł nic z tym zrobić, gdyż spał dość twardo. Żona podeszła do niego, a następnie przykryła kocem.

Pepper: Śpij dobrze. Zajmę się rozrabiakami.

Ucałowała go czule w czoło i wyszła z pokoju. W myślach przypominała sobie czy zrobiła wszystkie zadania. Przeszła kilka razy po korytarzu, aż ją olśniło. Zawołała dzieciaki do salonu. Bez najmniejszego buntu posłuchały się babci, siadając na dywanie po turecku obok niej.

Pepper: Jak będziecie grzeczni, dostaniecie po czekoladzie. Pasuje wam taki układ?
Kate: Tak, babciu. Dajemy ci słowo.
Pepper: Tobie mogę zaufać, ale nie jemu.
Max: No dobra. Będę grzeczny.

Odłożył zabawki na bok, kładąc się na brzuch.

Kate: Babciu?
Pepper: Słucham cię, Katty.
Kate: Nigdy nam nie mówiłaś jak poznałaś dziadka. Opowiesz nam?
Max: Eee… To będzie nudne. Nie możemy się pobawić?
Pepper: Nie ma mowy. Jest już późno, a dziadek ma spać w ciszy, jasne?
Max: Ech! No okej.

Nie był zbytnio zachwycony, ale wiedział co go czeka za nieposłuszeństwo. Powrót z ferii do domu, gdzie nie miał miejsca na dziecięce szaleństwa.

Pepper: Mogę wam opowiedzieć jak to się zaczęło. Jednak to dość długa historia. Możecie przy niej zasnąć.
Kate: Im dłuższa, tym lepsza. No proszę. Opowiadaj.
Pepper: W porządku, więc zacznijmy od początku.

Pierwszy dzień w Akademii Jutra nie należał do przyjemnych. Już wtedy przez kolor włosów dokuczali jej rówieśnicy, a z winy gadulstwa wpakowała się do dyrektora. Do tego pobiła jednego z uczniów co musiało się skończyć tak, a nie inaczej. Siedziała w jego gabinecie, czekając, aż skończy ją dręczyć.


Dyrektor Nara: Powinienem wezwać twoich rodziców, ale jako, że jesteś tutaj pierwszy raz, daję ci ostrzeżenie. Oby więcej nie powtórzyła się taka sytuacja, panno Potts. Czy wyraziłem się jasno?

Pepper: Ale to nie ja zaczęłam!

Dyrektor Nara: Każdy tak mówi.

Pepper: Mówię prawdę! Do jasnej cholery, czemu mi pan nie wierzy?! Przecież nie zrobiłam nic złego! Ja się tylko broniłam!
Dyrektor Nara: Radzę zważać na słownictwo, młoda panno.



Niespodziewanie pojawiła się nauczycielka, przyprowadzając dwóch innych uczniów.



Dyrektor Nara: Co narobili tym razem?

Nauczycielka: Pan Stark został nakryty na wagarach, zaś Pan Rhodes pouczał nauczyciela od historii.
Dyrektor Nara: Jak widzisz, to mam już jedną osobę w gabinecie. Nie zajmę się nimi wszystkimi.
Pepper: Mogę sobie pójść. Żaden problem. W końcu i tak jestem niewinna.
Dyrektor Nara: Proszę zaczekać!
Pepper: Do widzenia, dyrektorku.


Wstała i pomachała na pożegnanie. Mężczyzna nie miał siły rozprawiać się z kłopotliwymi uczniami, dlatego puścił ich wolno.



Tony: Hej! Poczekaj!


Podbiegł do dziewczyny, która na jego wołanie zatrzymała się, odwracając.

Pepper: Coś nie tak?
Tony: Jesteś tu nowa, prawda?
Pepper: No i co z tego? Wywalili mnie z poprzedniej szkoły, więc trafiłam tutaj. Innego wyjścia nie było, a uwierz, że starałam się załatwić sobie domowe nauczanie.
Tony: Eee… Ja tylko się pytałem czy dopiero zaczęłaś naukę. Nie musiałaś mówić więcej.
Pepper: Wybacz, ale taka moja natura. Jak się rozgadam, to nie ma końca.



Wybuchnęła śmiechem, który był słyszalny na całym korytarzu. Pustym, bo lekcje już się zaczęły.



Pepper: A ty też dopiero zacząłeś?

Tony: Tak, ale nudziło mi się, więc próbowałem uciec.
Pepper: Hahaha! Poważnie?
Tony: No poważnie. Wiem więcej od tych wszystkich nauczycieli razem wziętych.


Historię przerwał Max.

Max: Moment, babciu. To dziadek był mądrzejszy od profesorów?
Pepper: Zgadza się. Zawsze się wymądrzał, żeby pokazać jaki jest inteligentny. W klasie nazywaliśmy go często klasowym Einsteinem.
Kate: Co było dalej?
Pepper: Rozmawialiśmy, a potem poszliśmy na lekcje. No i tak mniej więcej pierwszy raz spotkałam waszego dziadka.
Kate: Nuda!
Max: Serio? Tylko tyle?

Siedmiolatkowie byli znudzeni, aż zaczęli ziewać. Nie tego się spodziewali.

Kate: Babciu, musi być coś więcej. Na pewno nie wydarzyło się nic ciekawszego?
Pepper: Cóż… Spróbuję coś sobie przypomnieć. Dajcie mi chwilkę.

Poprosiła, próbując cofnąć się myślami wstecz. Pewnych rzeczy nie mogła im zdradzić, dlatego też postanowiła zmienić formę opowiadania historii sprzed lat.

Pepper: Niektórych historii nie mogę wam opowiedzieć z życia. Jesteście na nie za mali.
Kate: Oj! Babciu, prosimy. Jak już zaczęłaś, to musisz skończyć. Nieładnie tak przerywać w połowie.
Max: Właśnie! Mów dalej i nawet nie próbuj nam wciskać kitu.
Pepper: Max, wyrażaj się.
Max: Ale nie powiedziałem brzydko.
Kate: Babciu, dlaczego wyszłaś za dziadka? Co takiego zrobił, że skradł twoje serce?
Pepper: Co zrobił? Dobre pytanie. Dziadek był moim bohaterem. Ratował mnie od kłopotów, w które wpadałam, gdy uczyłam się w Akademii Jutra. Zawsze spieszył mi z pomocą, kiedy ktoś mi dokuczał. Wielokrotnie próbowałam się odwdzięczyć za pomoc, ale…
Max, Kate: ALE?
Pepper: Coraz rzadziej przychodził na lekcje, a moje próby podziękowania kończyły się fiaskiem. Jednak pewnego dnia udało mi się go dorwać.

Rudowłosa zaczepiła geniusza przed wyjściem, prosząc o notatki z fizyki. Usiłowała go w ten sposób zatrzymać, a była silniejsza od niego. Dał za wygraną i zgodził się zostać. Poszli na dach Akademii, gdzie nikogo nie zastali. W wolnej godzinie między naukami ścisłymi wykorzystali ten czas na korepetycje. Chłopak tłumaczył najprościej jak potrafił, a ona patrzyła na niego pełna podziwu. W końcu wydusiła z siebie to, na co czekała od minionych tygodni.


Pepper: Dziękuję.

Tony: Za co?

Pepper: Za to, co dla mnie zrobiłeś. Gdyby nie ty, mogłabym trafić do dyrka za bójkę.

Tony: No wiesz. Potrzebowałaś pomocy. Każdy by tak zrobił na moim miejscu.
Pepper: I tu się mylisz, Tony.
Tony: Chwila… Skąd wiesz jak mam na imię?
Pepper: Heh! To byłoby głupie nie znać imienia swego wybawcy. Może ci się nie chwaliłam, ale mój tata pracuje jako agent FBI. Czasem myszkuję w laptopie służbowym i dowiem się dużo interesujących rzeczy. Zwłaszcza o tobie.
Tony: O mnie?


Nie ukrywał zdziwienia, ponieważ mało kto wiedział o wypadku samolotu oraz to jak bardzo ucierpiał. Większość informacji nadal pozostawała zagadką.
Tym razem, to Pepper przerwała opowieść.

Pepper: Tyle wystarczy. W nagrodę dostaniecie obiecaną czekoladę.

Wstała z bujanego krzesła i wyjęła z barku po dwie czekolady z truskawkowym nadzieniem. Wnuczki zaczęły narzekać.

Kate: Babciu, za krótka ta historia. Coś przeoczyłaś.
Pepper: Przecież już wam mówiłam, że nie mogę wam zdradzić wszystkiego. Trzeba mieć jakieś tajemnice.

Uśmiechnęła się do nich uroczo, lecz dzieciaki nadal nie były zachwycone.

Pepper: Ale poznałam go i nie żałuję tego. Wy też nie żałujcie swoich czynów. Jeśli spotkacie kogoś na swojej drodze życia, nie bójcie się mówić o swoich uczuciach. Potem wasza historia przetrwa lata i również będziecie siedzieć, opowiadając ją swoim wnuczkom. Zobaczycie, że pewne sekrety zachowacie między sobą.

Nagle na zegarku wybiła godzina dwudziesta.

Pepper: A teraz migiem do łóżek. Słodycze zostawcie na jutro, dobrze?
Max, Kate: TAK, BABCIU.
Pepper: Dziękuję, że zechcieliście mnie wysłuchać. Dobranoc.

Ucałowała je w czoło, żegnając się z nimi. Maluchy pobiegły schodami do swoich pokoi. Kobieta zamierzała iść do sypialni. O dziwo nie zastała tam swego męża.

Tony: Szukasz mnie?
Pepper: Tony!

Przestraszyła się, słysząc jego głos za swoimi plecami.

Pepper: Chcesz mnie doprowadzić do zawału?
Tony: Byłem ciekawy, co tak cicho. Co im powiedziałaś?

Położył głowę na jej ramieniu, słuchając wypowiadanych słów.

Pepper: O niczym ważnym, kochanie. Chodźmy spać.

Udała ziewnięcie, na co mężczyzna nie dał się nabrać.

Tony: Kłamczucha.
Pepper: Ej!

Chwycił ją, niczym pannę młodą, rzucając na łóżko. Dzieci zerknęły ostrożnie za drzwi, widząc rozwój sytuacji. Słyszeli śmiech babuni, która była łaskotana po całym ciele. Jednak wnuki odbierali to zupełnie inaczej.

Kate: Eee… Lepiej chodźmy nynać.
Max: Tak… Dobry pomysł, siostro.


Kochankowie droczyli się ze sobą, aż wreszcie opadli z sił. Popatrzyli się na siebie, błądząc myślami gdzieś daleko. Anthony objął ją czule. Zasnęła w jego objęciach.

KONIEC

---***---

Jestem kiepską romantyczką, ale tu nie ma żadnego dramatu ani sadyzmu. Nie wiedziałam jak to opowiedzieć, a dzieci nie mogły wiedzieć o Iron Manie, więc Pepper większość wydarzeń musiała po prostu ominąć. Mam nadzieję, że był to przyjemny one shot. Taki dla odmiany.
PS: Jutro ostatni crossover, a potem tylko one shoty.
© Mrs Black | WS X X X