Dwójeczka: Super kraksa

0 | Skomentuj


**Gin**

Ach! Te postacie z shounenów są tacy przewidywalni. Wszyscy muszą zakładać rodzinki, ale Gintama będzie wyjątkiem. Nie wyobrażam sobie, żeby w Gintamie autor posunął się do czegoś takiego. O nie! Szczególnie jak raz wszyscy wmawiali mi, że jestem tatusiem.
Gdy skończyłem wertować mangę, wstałem z kanapy. Podszedłem do lodówki, żeby napić się mleka truskawkowego. Byłem w szoku, widząc jego brak. Od razu rzuciłem spojrzenia na przyjaciół.

Gin: Kto wziął moje mleko truskawkowe?
Kagura: Nie ja.
Shinpachi: Ja też nie brałem.
Gin: Dam sobie rękę uciąć, że wczoraj kupiłem. Jak to możliwe, że zniknęło? Ach! Mam nadzieję, że nie dawaliście tego Sadaharu. Jeszcze nam się zdemonizuje.
Shinpachi: Gin, nie ma takiego słowa.
Gin: A walić to!

Uderzyłem nerwowo o stół. Nie znosiłem, gdy ktoś ruszał moje rzeczy. Może i Kagura miała wielki apetyt, ale zazwyczaj je ryż z jajkiem albo skubie wodorostożelki. No a Shinpachi sam sobie coś przyrządza, bo w swoim domu może zjeść jedynie czarną materię.

Gin: Dobra. Idę do sklepu. Nie przeżyję ani jednego dnia bez mleka!
Kagura: O! To ja też idę! Trzeba kupić ryż.

Zerwała się z kanapy, dołączając do mnie.

Gin: Shinpachi?
Shinpachi: Tak w sumie, to mogę iść z wami. Zrobię zakupy dla siostry.
Kagura: Ale weźmy też Sadaharu, bo jeszcze narozrabia i będziemy mieć przekichane.
Shinpachi: Wystarczy, że Gin nie płaci jej regularnie czynszu.
Gin: Ej! Nie wszyscy śpią na pieniądzach!

Nawet nie zamierzałem poruszać tej kwestii i wyszliśmy z budynku wraz z naszym pieszczochem. Wziąłem skuter, jadąc z przyjacielem, zaś nasz żarłok wskoczył na psa, który biegnął za nami.

**Kagura**

Mogłam powiedzieć Ginowi, że rozlałam mleko, ale głupio się przyznać do czegoś tak głupiego. Rozwaliłam karton, ściskając go za bardzo. Tak to już jest jak ma się siłę klanu Yato. Za dużo użyłam siły, ale na szczęście posprzątałam po sobie, aby się nie poślizgnął.
Nagle zatrzymaliśmy się na światłach. Musieliśmy czekać, aż piesi przejdą na drugą stronę. Nie miałabym nic przeciwko, ale to były żółwie! Krew się we mnie gotowała z tym czekaniem.

Kagura: Ach! Gin, długo jeszcze?
Gin: A co ja jestem? Jakiś wróżbita?!
Kagura: Jesteś zły, bo nie piłeś mleka?
Gin: To jest dla mnie świętością! Och! Jak dostaniemy porządne pieniądze za zlecenie, kupię osobno lodówkę dla siebie.
Shinpachi: Ech! Przesadzasz.
Gin: Ja przesadzam? JA PRZESADZAM?!
Kagura: Hej! Chyba już skończyli.
Gin: O! Faktycznie.

Szefuńcio zawsze miał wywalone na wszystko i dziwne, że tak przejmował się brakiem kartonu. Zdecydowanie nie był sobą.
Po zapaleniu się zielonych świateł, mogliśmy jechać dalej. Sadaharu starał się utrzymać tempa, ale tak przyspieszyli, aż się za nimi kurzyło.

Kagura: Ej! Poczekajcie!

Rany! Tak bardzo chciał dorwać te cholerne mleko. Ostatnio tak pędził, żeby dorwać JUMPA. Jeszcze trochę i w coś walnie. Albo w kogoś. Wielokrotnie mu się zdarzało, więc raczej powinien uważać.

Kagura: Sadaharu, przeskoczysz przez nich?

Zaszczekał, ale widziałam, że nie było to dla niego wyzwaniem. Zdołał ich wyprzedzić. Prawie ich zmiażdżył, lecz jakoś Gin wiedział, kiedy skręcić na bok.

Gin: Whoa! Kagura!
Kagura: Twoje mleko poczeka. Ja chcę ryż i wodorostożelki!
Gin: Przecież ryżu mamy w cholerę.
Kagura: Nie dla mnie.
Shinpachi: Gin, zapomniałeś? Ciężko jej zaspokoić apetyt.
Gin: Hmm... Coś w tym jest, ale...
Kagura: Hej!

Wyminął mnie, znajdując się na prowadzeniu.

Gin: Mleka zapasów nie ma.

Ponownie wrzucił rozpęd, nie zważając na innych uczestników ruchu. Mój pupilek miał dość tego wyścigu.

Kagura: Wiem, Sadaharu. Nie chcesz się ścigać, ale już jesteśmy blisko.

Mówiłam prawdę, ponieważ sklep znajdował się tuż przed nami. Mimo tego, szefuńcio nie zwolnił.
Nagle dostrzegłam jakiś przechodniów, którzy szli w naszą stronę. Wyglądali dość nietypowo, choć to nadal byli ludzie. Natychmiast zatrzymałam się, prosząc Gina o to samo.

Kagura: Gin, stop! Shinpachi!

Nawet krzyczałam do okularnika, co również zauważył tę trójkę.

Shinpachi: Gin, musisz się zatrzymać.
Gin: Mleko. Ja chcę mleko!
Shinpachi: Kagura, on ześwirował!
Kagura: Walnij go w łeb! Niech się opamięta!
Gin: Au! Shinpachi, za co to...
Kagura: Aaa!

Uderzył go zdecydowanie za mocno. Teraz już nikt nie kierował skuterem. Nie minęło zbyt wiele minut i uderzyliśmy w nastolatków. Pojazd wybuchł, a piesek leżał na brzuchu. Miałam ochotę nakrzyczeć na chłopaków, lecz nie potrafiłam wstać. Leżałam bez możliwości ruchu. Czułam się dziwnie i zanim zdołałam coś powiedzieć, opadły mi powieki.

Jedyneczka: Skok

0 | Skomentuj



Teraźniejszość, Nowy Jork

**Tony**

Tradycyjnie siedzieliśmy w zbrojowni po zakończeniu lekcji. Gdy ja zajmowałem się naprawą zbroi, Pepper robiła spam swojemu ojcu, a Rhodey... Myślałem, że go zabiję. Od powrotu nawijał tylko o tym jak wspaniała jest historia naszego kraju. Dla mnie jako ścisłowca i wynalazcy, to nie było nic ciekawego. Fakt, że odzyskanie niepodległości zostało uznane jako jedno z najważniejszych wydarzeń, ale ile można o tym pieprzyć? Starałem się skupić na naprawie, gdyż potrzebowałem pancerza do kolejnych walk.


Rhodey: A wiedzieliście, że...
Tony, Pepper: PRZYMKNIJ SIĘ!


Oboje byliśmy sfrustrowani.


Tony: Rhodey, przymykam oko na to jak romansujesz z historią, ale dzisiaj miarka się przebrała.
Pepper: Powinien dostać karę. O! Wiem! Wrzućmy go do portalu!
Rhodey: Ej! No nie bądźcie na mnie źli. Po prostu to było bardzo ciekawe.

Wstałem od stołu roboczego, podchodząc do przyjaciół.

Tony: Okej. Zrobimy tak. Zbuduję specjalnie dla twoich wielkich nauk maszynę do cofania się w czasie. W ten sposób zaspokoisz swoją ciekawość, a nam oszczędzisz bólu.
Pepper: Rhodey, lepiej się zgódź, bo inaczej marnie skończysz, a chyba nie chciałbyś trafić pod walec drogowy, prawda? No chyba, że to jest twoje marzenie, więc pozwolę ci je spełnić.
Rhodey: Whoa! Dobra, dobra. Już rozumiem. Macie mnie dość.
Tony: Niekoniecznie ciebie, ale twojej kochanki.
Pepper: Hahaha!
Rhodey: No ja się nie czepiam twoich zabawek.
Tony: Osz ty! Doigrałeś się.

Powróciłem do swego stanowiska pracy, tworząc prowizoryczną maszynę, aby jak najszybciej zakończyć ten koszmar. Jeszcze trochę i będzie mi się śnić ta cała bitwa ze szczegółami.
Po jakiejś godzinie, urządzenie było gotowe. Amatorskie wykonanie, ale powinno zadziałać.

Tony: No dobra, Rhodey. Zapraszam do zwiedzania. Wystarczy wstukać datę i zostaniesz tam przeniesiony.
Rhodey: Eee... A jakieś testy? Może to nie zadziałać.
Tony: Rhodey...

Miałem coraz większą ochotę rzucić go czymś w głowę, żeby nieco zmądrzał. Na szczęście mój rudzielec uspokoił mnie przed wykonywaniem ataku. Zabrała mu książkę, wrzucając do maszyny.

Rhodey: Co ty zrobiłaś?! Teraz muszę ją odzyskać!
Tony: Rhodey, jeszcze nie ustawiłem odpowiednich namiarów. Nawet nie próbuj...

Nie pozwolił mi dokończyć i zaczął szarpać się z Pep. Musiałem ich powstrzymać, bo demolowanie mojego sanktuarium było wręcz niedopuszczalne.

Tony: Hej! Uważajcie!

Miałem wrażenie, że zaraz się pozabijają wzajemnie. Próbowałem ich oddzielić, lecz byli silniejsi ode mnie.
Gdy już byłem bliski odseparowania kumpli, machina zaczęła dziwnie hałasować.

Rhodey: Wyłącz to!
Pepper: Au! Moja głowa! Tony!
Tony: No już idę!

Podbiegłem do urządzenia, aby je dezaktywować. Jednak nie mogłem nic zrobić.

Rhodey, Pepper: TONY!

Jakiekolwiek robiłem działania, nic nie poskutkowało, aż doszło do wybuchu. Upadliśmy na ziemię, chroniąc swoje głowy. Potem wstaliśmy, zauważając brak uszkodzeń.

Tony: To było dziwne.
Pepper: No wła...
Tony: Pepper!

Zniknęła. Tak po prostu nie został po niej żaden ślad. Co było grane? Przeraziłem się. I to nie na żarty.

Rhodey: Daj spokój. Pewnie żar...
Tony: Rhodey!

No i on też postanowił zejść mi fizycznie z oczu. Nie wiedziałem co robić. Po chwili, również i ja znalazłem się poza zbrojownią.

Przeszłość, Edo

**Pepper**

Spadłam na jakąś ulicę w nieznanym mieście. Wszyscy poubierani w kimonach, ale niektórzy wyglądali na obcych. Nie byli ludźmi. Próbowałam zorientować się, gdzie trafiłam.
Nagle zauważyłam jak z nieba spadł Rhodey, gniotąc moje flaczki. Jednak w tę stronę leciał i drugi aniołek bez skrzydeł. To był Tony. Czułam się jak kupa mięsa.

Pepper: Wypad!

Zrzuciłam ich z siebie, wstając na równe nogi.

Pepper: Idioci! Co wyście narobili?!
Tony: Powinienem spytać o to samo.
Rhodey: Twoje wynalazki zawsze mają wady.
Tony: To było prowizoryczne!
Pepper: Ej! Później będziecie się kłócić. Gdzie my jesteśmy?

Geniusz sprawdziił na padzie wszelkie parametry. Nasza technologia działała, choć cofnęliśmy się zdecydowanie do tyłu.

Tony: Jesteśmy w Japonii, a raczej za czasów Edo.

Byliśmy w szoku. Za daleko skoczyliśmy w czasie.

Pepper: I co teraz?
Tony: Rhodey będzie miał swoją lekcję historii.
Rhodey: Ale ja nie chcę Japonii. Tylko Stany Zjednoczone!
Tony: Przykro mi. Mogłeś nie drażnić Pepper.

Miał rację. Nie byłoby bum, gdyby nie dręczył swoją kochanką.

Rhodey: Ale możemy wrócić do naszych czasów?
Tony: W każdej chwili. To akurat się nie zepsuło. Jednak i tak musimy uważać.
Pepper: Na co? Przecież jesteśmy w przyszłości. Co możemy sknocić w przeszłości?
Tony: Uwierz mi, Pepper. Wszystko.

---***---

Witam w ostatnim crossoverze, który został powiązany ze światem IMAA. Mam nadzieję, że uśmiejecie się, gdyż pisanie było jako komedię.
PS: Jeśli macie jakieś pomysły albo chcielibyście poruszyć jakąś kwestię, zachęcam do pisania maili. Wielokrotnie podkreślałam, że bez was ta społeczność może upaść, dlatego angażujmy się wspólnie :)

yoanka2415@gmail.com

Memory flakes- Płatki pamięci

0 | Skomentuj
memoryy flakes.jpg

Pepper rozpaliła ogień w kominku, aby nikt nie narzekał na zimno. Jednak wnuki i tak biegały po całym domu, bawiąc się. Próbowała je opanować, lecz sześciolatki musiały uwolnić swoją energię. Tony nie mógł nic z tym zrobić, gdyż spał dość twardo. Żona podeszła do niego, a następnie przykryła kocem.

Pepper: Śpij dobrze. Zajmę się rozrabiakami.

Ucałowała go czule w czoło i wyszła z pokoju. W myślach przypominała sobie czy zrobiła wszystkie zadania. Przeszła kilka razy po korytarzu, aż ją olśniło. Zawołała dzieciaki do salonu. Bez najmniejszego buntu posłuchały się babci, siadając na dywanie po turecku obok niej.

Pepper: Jak będziecie grzeczni, dostaniecie po czekoladzie. Pasuje wam taki układ?
Kate: Tak, babciu. Dajemy ci słowo.
Pepper: Tobie mogę zaufać, ale nie jemu.
Max: No dobra. Będę grzeczny.

Odłożył zabawki na bok, kładąc się na brzuch.

Kate: Babciu?
Pepper: Słucham cię, Katty.
Kate: Nigdy nam nie mówiłaś jak poznałaś dziadka. Opowiesz nam?
Max: Eee… To będzie nudne. Nie możemy się pobawić?
Pepper: Nie ma mowy. Jest już późno, a dziadek ma spać w ciszy, jasne?
Max: Ech! No okej.

Nie był zbytnio zachwycony, ale wiedział co go czeka za nieposłuszeństwo. Powrót z ferii do domu, gdzie nie miał miejsca na dziecięce szaleństwa.

Pepper: Mogę wam opowiedzieć jak to się zaczęło. Jednak to dość długa historia. Możecie przy niej zasnąć.
Kate: Im dłuższa, tym lepsza. No proszę. Opowiadaj.
Pepper: W porządku, więc zacznijmy od początku.

Pierwszy dzień w Akademii Jutra nie należał do przyjemnych. Już wtedy przez kolor włosów dokuczali jej rówieśnicy, a z winy gadulstwa wpakowała się do dyrektora. Do tego pobiła jednego z uczniów co musiało się skończyć tak, a nie inaczej. Siedziała w jego gabinecie, czekając, aż skończy ją dręczyć.


Dyrektor Nara: Powinienem wezwać twoich rodziców, ale jako, że jesteś tutaj pierwszy raz, daję ci ostrzeżenie. Oby więcej nie powtórzyła się taka sytuacja, panno Potts. Czy wyraziłem się jasno?

Pepper: Ale to nie ja zaczęłam!

Dyrektor Nara: Każdy tak mówi.

Pepper: Mówię prawdę! Do jasnej cholery, czemu mi pan nie wierzy?! Przecież nie zrobiłam nic złego! Ja się tylko broniłam!
Dyrektor Nara: Radzę zważać na słownictwo, młoda panno.



Niespodziewanie pojawiła się nauczycielka, przyprowadzając dwóch innych uczniów.



Dyrektor Nara: Co narobili tym razem?

Nauczycielka: Pan Stark został nakryty na wagarach, zaś Pan Rhodes pouczał nauczyciela od historii.
Dyrektor Nara: Jak widzisz, to mam już jedną osobę w gabinecie. Nie zajmę się nimi wszystkimi.
Pepper: Mogę sobie pójść. Żaden problem. W końcu i tak jestem niewinna.
Dyrektor Nara: Proszę zaczekać!
Pepper: Do widzenia, dyrektorku.


Wstała i pomachała na pożegnanie. Mężczyzna nie miał siły rozprawiać się z kłopotliwymi uczniami, dlatego puścił ich wolno.



Tony: Hej! Poczekaj!


Podbiegł do dziewczyny, która na jego wołanie zatrzymała się, odwracając.

Pepper: Coś nie tak?
Tony: Jesteś tu nowa, prawda?
Pepper: No i co z tego? Wywalili mnie z poprzedniej szkoły, więc trafiłam tutaj. Innego wyjścia nie było, a uwierz, że starałam się załatwić sobie domowe nauczanie.
Tony: Eee… Ja tylko się pytałem czy dopiero zaczęłaś naukę. Nie musiałaś mówić więcej.
Pepper: Wybacz, ale taka moja natura. Jak się rozgadam, to nie ma końca.



Wybuchnęła śmiechem, który był słyszalny na całym korytarzu. Pustym, bo lekcje już się zaczęły.



Pepper: A ty też dopiero zacząłeś?

Tony: Tak, ale nudziło mi się, więc próbowałem uciec.
Pepper: Hahaha! Poważnie?
Tony: No poważnie. Wiem więcej od tych wszystkich nauczycieli razem wziętych.


Historię przerwał Max.

Max: Moment, babciu. To dziadek był mądrzejszy od profesorów?
Pepper: Zgadza się. Zawsze się wymądrzał, żeby pokazać jaki jest inteligentny. W klasie nazywaliśmy go często klasowym Einsteinem.
Kate: Co było dalej?
Pepper: Rozmawialiśmy, a potem poszliśmy na lekcje. No i tak mniej więcej pierwszy raz spotkałam waszego dziadka.
Kate: Nuda!
Max: Serio? Tylko tyle?

Siedmiolatkowie byli znudzeni, aż zaczęli ziewać. Nie tego się spodziewali.

Kate: Babciu, musi być coś więcej. Na pewno nie wydarzyło się nic ciekawszego?
Pepper: Cóż… Spróbuję coś sobie przypomnieć. Dajcie mi chwilkę.

Poprosiła, próbując cofnąć się myślami wstecz. Pewnych rzeczy nie mogła im zdradzić, dlatego też postanowiła zmienić formę opowiadania historii sprzed lat.

Pepper: Niektórych historii nie mogę wam opowiedzieć z życia. Jesteście na nie za mali.
Kate: Oj! Babciu, prosimy. Jak już zaczęłaś, to musisz skończyć. Nieładnie tak przerywać w połowie.
Max: Właśnie! Mów dalej i nawet nie próbuj nam wciskać kitu.
Pepper: Max, wyrażaj się.
Max: Ale nie powiedziałem brzydko.
Kate: Babciu, dlaczego wyszłaś za dziadka? Co takiego zrobił, że skradł twoje serce?
Pepper: Co zrobił? Dobre pytanie. Dziadek był moim bohaterem. Ratował mnie od kłopotów, w które wpadałam, gdy uczyłam się w Akademii Jutra. Zawsze spieszył mi z pomocą, kiedy ktoś mi dokuczał. Wielokrotnie próbowałam się odwdzięczyć za pomoc, ale…
Max, Kate: ALE?
Pepper: Coraz rzadziej przychodził na lekcje, a moje próby podziękowania kończyły się fiaskiem. Jednak pewnego dnia udało mi się go dorwać.

Rudowłosa zaczepiła geniusza przed wyjściem, prosząc o notatki z fizyki. Usiłowała go w ten sposób zatrzymać, a była silniejsza od niego. Dał za wygraną i zgodził się zostać. Poszli na dach Akademii, gdzie nikogo nie zastali. W wolnej godzinie między naukami ścisłymi wykorzystali ten czas na korepetycje. Chłopak tłumaczył najprościej jak potrafił, a ona patrzyła na niego pełna podziwu. W końcu wydusiła z siebie to, na co czekała od minionych tygodni.


Pepper: Dziękuję.

Tony: Za co?

Pepper: Za to, co dla mnie zrobiłeś. Gdyby nie ty, mogłabym trafić do dyrka za bójkę.

Tony: No wiesz. Potrzebowałaś pomocy. Każdy by tak zrobił na moim miejscu.
Pepper: I tu się mylisz, Tony.
Tony: Chwila… Skąd wiesz jak mam na imię?
Pepper: Heh! To byłoby głupie nie znać imienia swego wybawcy. Może ci się nie chwaliłam, ale mój tata pracuje jako agent FBI. Czasem myszkuję w laptopie służbowym i dowiem się dużo interesujących rzeczy. Zwłaszcza o tobie.
Tony: O mnie?


Nie ukrywał zdziwienia, ponieważ mało kto wiedział o wypadku samolotu oraz to jak bardzo ucierpiał. Większość informacji nadal pozostawała zagadką.
Tym razem, to Pepper przerwała opowieść.

Pepper: Tyle wystarczy. W nagrodę dostaniecie obiecaną czekoladę.

Wstała z bujanego krzesła i wyjęła z barku po dwie czekolady z truskawkowym nadzieniem. Wnuczki zaczęły narzekać.

Kate: Babciu, za krótka ta historia. Coś przeoczyłaś.
Pepper: Przecież już wam mówiłam, że nie mogę wam zdradzić wszystkiego. Trzeba mieć jakieś tajemnice.

Uśmiechnęła się do nich uroczo, lecz dzieciaki nadal nie były zachwycone.

Pepper: Ale poznałam go i nie żałuję tego. Wy też nie żałujcie swoich czynów. Jeśli spotkacie kogoś na swojej drodze życia, nie bójcie się mówić o swoich uczuciach. Potem wasza historia przetrwa lata i również będziecie siedzieć, opowiadając ją swoim wnuczkom. Zobaczycie, że pewne sekrety zachowacie między sobą.

Nagle na zegarku wybiła godzina dwudziesta.

Pepper: A teraz migiem do łóżek. Słodycze zostawcie na jutro, dobrze?
Max, Kate: TAK, BABCIU.
Pepper: Dziękuję, że zechcieliście mnie wysłuchać. Dobranoc.

Ucałowała je w czoło, żegnając się z nimi. Maluchy pobiegły schodami do swoich pokoi. Kobieta zamierzała iść do sypialni. O dziwo nie zastała tam swego męża.

Tony: Szukasz mnie?
Pepper: Tony!

Przestraszyła się, słysząc jego głos za swoimi plecami.

Pepper: Chcesz mnie doprowadzić do zawału?
Tony: Byłem ciekawy, co tak cicho. Co im powiedziałaś?

Położył głowę na jej ramieniu, słuchając wypowiadanych słów.

Pepper: O niczym ważnym, kochanie. Chodźmy spać.

Udała ziewnięcie, na co mężczyzna nie dał się nabrać.

Tony: Kłamczucha.
Pepper: Ej!

Chwycił ją, niczym pannę młodą, rzucając na łóżko. Dzieci zerknęły ostrożnie za drzwi, widząc rozwój sytuacji. Słyszeli śmiech babuni, która była łaskotana po całym ciele. Jednak wnuki odbierali to zupełnie inaczej.

Kate: Eee… Lepiej chodźmy nynać.
Max: Tak… Dobry pomysł, siostro.


Kochankowie droczyli się ze sobą, aż wreszcie opadli z sił. Popatrzyli się na siebie, błądząc myślami gdzieś daleko. Anthony objął ją czule. Zasnęła w jego objęciach.

KONIEC

---***---

Jestem kiepską romantyczką, ale tu nie ma żadnego dramatu ani sadyzmu. Nie wiedziałam jak to opowiedzieć, a dzieci nie mogły wiedzieć o Iron Manie, więc Pepper większość wydarzeń musiała po prostu ominąć. Mam nadzieję, że był to przyjemny one shot. Taki dla odmiany.
PS: Jutro ostatni crossover, a potem tylko one shoty.

10. Witaj w domu

0 | Skomentuj


Otrząsnąłem się po jakiś dziesięciu minutach. To był dla mnie wielki szok, widząc ich całych i zdrowych. Zwłaszcza w tych normalnych rolach. Trochę minie czasu, aż zacznę na nowo trybić. Długo z nimi nie rozmawiałem, bo przyszedł lekarz, który miał za zadanie zbadać mój stan. Najpierw sprawdził odczyty z kardiomonitora, co nie dawały powodów do obaw. Potem zajrzał pod bandaże.

Lekarz T.A.R.C.Z.Y.: Widzę, że rany się goją. Jak się czujesz?
Tony: Trochę skołowany, ale to chyba normalne, prawda?
Lekarz T.A.R.C.Z.Y.: Musieliśmy usunąć sondy, które mogły uszkodzić trwale twój mózg. Na szczęście nie naruszyliśmy nerwów, więc rekonwalescencja powinna potrwać do tygodnia.
Tony: Co dokładnie się stało?
Lekarz T.A.R.C.Z.Y.: Zarówno ty jak i twój przyjaciel byliście pod wpływem mocy Kontrolera. Dzięki waszej silnej woli przełamaliście jego kontrolę, odzyskując wolny umysł.

Wyjaśnił prostym językiem, aby bardziej nie mącić mi w głowie. Wiedział, przez co musiałem przejść.

Lekarz T.A.R.C.Z.Y.: Gdyby zaczęło się dziać coś niepokojącego, nie bój się zawołać.
Tony: Dziękuję.
Lekarz T.A.R.C.Z.Y.: Zdrowia, Iron Manie.

I tak zostałem ponownie sam. Tak na początku myślałem, lecz przyjaciele ponownie wparowali do pomieszczenia. Nie zamierzali mnie porzucić.

Tony: Zostaniecie tutaj?
Rhodey: Coś nie tak, Tony?
Tony: To był koszmar, rozumiecie? Tam tkwić... tyle dni.
Rhodey: Pepper, chyba nie mamy innego wyboru. Potrzebuje nas.
Pepper: No wiadomo. Hahaha! Dobrze cię mieć z powrotem.

Cmoknęła w policzek, aż twarz nabrała delikatnych rumieńców. Chwyciła za prawą rękę, zaś Rhodey trzymał moją lewą. Od razu poczułem się lepiej. Mogłem zasnąć bez obaw czy trafię ponownie do magistrali. Dopóki czułem ich obecność, niczego się nie bałem. Zasnąłem z uśmiechem na twarzy.

---***---

I tak kończy się ostatnie opowiadanie w tym roku. Teraz pozostały tylko one shoty. Nie wiem jak wy, ale ja się z tym źle czuję. Jednak mam nadzieję, że jeszcze coś kiedyś powstanie.

9. Wróciłem

0 | Skomentuj


Uchyliłem lekko powieki, dostrzegając brak rażącej bieli. Pokój przypominał ten sam, gdzie trafiłem po walce z Mallenem. Odetchnąłem z ulgą. Nienawidziłem sterylnych pomieszczeń, więc znalezienie się na helikarierze było dla mnie akceptowalne. Czułem się słaby, a głowę miałem w bandażach. Nie bardzo wiedziałem jak się tutaj znalazłem.
Gdy chciałem kogoś zawołać, w sali pojawił się Andros. Miałem wrażenie, jakby moje serce miało wyskoczyć ze strachu.

Andros: Spokojnie, Anthony. Już wszystko będzie dobrze.
Tony: Andros… czy ja…
Andros: Nic się nie zmieniło. Wszystko jest na swoim miejscu.
Tony: A Kontroler?
Andros: Widziałem, że został aresztowany. Bez obaw. Koszmar się skończył.

Uśmiechnął się, starając podnieść mnie jakoś na duchu. Już chciał całkowicie zniknąć, lecz w porę go zatrzymałem, chwytając za rękę.

Tony: Andros, zaczekaj.
Andros: Chcesz się z nimi zobaczyć? Chyba to cię bardziej uspokoi.
Tony: Proszę… Niech tu przyjdą.
Andros: Zaraz tu będą, a tymczasem ja się z tobą żegnam. Do zobaczenia w przyszłości, Anthony.

Nie zdołałem odpowiednio się pożegnać ze swym odpowiednikiem, gdyż zniknął w mgnieniu oka. Po części byłem nieco spokojniejszy, niż ostatnio. Jednak chciałem dowiedzieć się więcej o tym, co się wydarzyło.
Nagle zauważyłem jak przez próg przechodzą dwie osoby. Przetarłem oczy, aby mieć pewność, że mój mózg nie robi mi żadnych złudzeń. Wyglądali na prawdziwych. Nie potrafiłem być przekonany, co do tego świata. Czy naprawdę się uwolniłem? Dlaczego akurat teraz zwątpiłem w to, co widzę? Przecież Andros sam powiedział, że do żadnych zmian nie doszło.

Pepper: Tony, wszystko gra?
Tony: Pepper…
Rhodey: Wróciłeś do nas. Ponad tydzień nas szukali, wiesz?
Tony: T.. Tydzień?

Zadrżałem z przerażenia. Nie potrafiłem tego pojąć.

Pepper: Hej! Już jest dobrze. Kontroler siedzi w kiciu, agenci cię uratowali, a baza A.I.M. została przejęta, więc ciesz się z takiego zakończenia.


To były ich głosy. Ta troska oraz te typowe dla nich ruchy ciał. Przestałem wątpić.

Tony: Wróciłem. Naprawdę wróciłem.

Z moich oczu wykradły się małe łezki, aż zacząłem płakać, niczym beksa. Nie wstydziłem się swoich uczuć. Byłem szczęśliwy. Koszmar się skończył. Przytulili mnie dość czule i nie chciałem ich opuszczać. Już nigdy więcej.

--**---

Jutro ostatnia notka. Kto się cieszy? :D

8. Potrzebuję przyjaciół

0 | Skomentuj


Na początku wydawało mi się, że zabrał mnie do szpitala. Byłem w wielkim błędzie. Nie usłyszałem personelu medycznego. Jedynie jakiś pszczelarzy. Jego słudzy również znajdowali się w tym świecie? W sumie, to potrzebował paru dodatkowych rąk do pomocy nad kontrolą. Nie wiedziałem co robili, lecz mogłem się domyśleć. Przyczepili coś do głowy, a następnie uderzyli potężną dawką energii. Czułem, że właśnie usmażyli mój mózg. Ból był nie do zniesienia. Doznawałem silnych konwulsji, gdyż do końca nie umarłem.

Kontroler: Hmm… To dziwne. Śmierć mózgu powinna dawno nastąpić. No nic. Poradzę sobie i bez tego.

Zwiększył moc, aż sondy wypadły z głowy. Poczułem jak wraca zdolność serum. Nawet zacząłem odzyskiwać siły.
Lekko uchyliłem powieki, zauważając, że byłem w ukrytym laboratorium. Wykorzystałem rozproszenie jednostek, aby wstać.
Kiedy zmobilizowałem kończyny do ruchu, dwóch pszczelarzy nie odrywało wzroku od stołu. Podeszli do mnie, szepcząc parę słów.

Andros: Czekaj na nasz znak.
Tony: Jaki?
Andros: Kciuk do góry.
Tony: Andros…
Andros: Bądź silny. Wyciągniemy cię z tego piekła.

Miałem szczęście. Sojusznicy wtopili się w tło, więc mogli jakoś zadziałać. Sandhurst ponownie podszedł do stołu, a ja udawałem trupa. Jako, że grzebał mi z tyłu głowy, nie widział ruchu moich gałek ocznych.
Po tym jak próbował odpalić maszynę, otrzymałem znak od Androsa, że mogę działać. Chwyciłem za rękę Kontrolera, ściskając najmocniej jak się da.

Kontroler: Stark!
Tony: To… twój koniec.

Zerwałem się z miejsca, zaś przyjaciele atakowali agentów A.I.M. Rhodey rzucił mi zbroję.

Rhodey: Łap!

Od razu uzbroiłem się w swój pancerz, dziękując mu. W trójkę walczyliśmy przeciwko wrogom. Strzelaliśmy na przemian repulsorami. Bez problemu pokonaliśmy pszczelarzy, którzy nie mieli szans przez naszą przewagę liczebną. Przygwoździłem Kontrolera do ściany.

Tony: Uwolnij mnie! Już!
Kontroler: Myślałeś, że w ten sposób wrócisz do domu? Stąd nie ma wyjścia, ponieważ ja jestem Kontrolerem!

Odrzucił mnie od siebie, materializując rękę, która gniotła mój pancerz.

Kontroler: Nie pokonasz kogoś, kto ma całkowitą władzę. Nie masz takiej siły.
Tony: Myślisz? Przekonajmy się.

Skumulowałem moc do napierśnika, wystrzeliwując potężny promień unibeamu. Nie spodziewałem się, że będzie w stanie rozwalić ciało Sandhursta na drobinki. Pokonałem go?

Tony: Wygrałem?
Andros: Ten świat zaraz zniknie. Jeśli nie uciekniesz stąd na czas, to będzie nasz koniec.
Tony: Więc jak mam to zrobić?
Andros: Użyj Extremis. Skup się i nie panikuj.
Tony: Przecież je straciłem.
Andros: Sprawdź klatkę piersiową.

Dotknąłem miejsca, gdzie powinien znajdować się rozrusznik. Zniknął. Nie było żadnej dziury ani ustrojstwa. Byłem wolny, więc mogłem wykorzystać serum.

Tony: Czyli po zniszczeniu Kontrolera…
Andros: Pozbawiłeś go mocy. Jednak może się ponownie zmaterializować. Nie trać czasu.
Tony: To będzie bolało.
Andros: Wiem, ale jeszcze wiele przed tobą.

Skupiłem się na stworzeniu przejścia. Włamałem się do systemu, łamiąc wszelkie szyfry. Pomimo narastającego bólu głowy, kontynuowałem. Krzyczałem z bólu, ale oni wspierali mnie. Czułem jak ściskają za rękę.

Rhodey: Jesteśmy z tobą. Myśl o tych, których chciałbyś zobaczyć.
Tony: Rhodey…

Cały świat rozsypywał się na kawałki. Nawet znikali przestępcy, zaś Rhodey również powoli tracił ciało. Zamknąłem oczy, skupiając myśli na obrazie moich bliskich. Starałem sobie przypomnieć jak wyglądali, kiedy ostatnio ich widziałem. W głowie odwzorowałem każdy detal, aż usłyszałem czyjeś wołanie.

Pepper: Tony, wróć do nas! Proszę!
Rhodey: Iron Manie, walcz!


Rozpoznałem ich głosy. Dla nich walczyłem o wolność umysłu. Dla nich przeżyłem tak wiele. Nie mogłem skapitulować na półmetku.
Po ujrzeniu przejścia, zauważyłem Pepper i Rhodey’go. Zmartwione twarze, które przybierały na kształtach. Przebiłem się przez mrok, aż rozbłysnęło rażące światło. Chyba wróciłem do domu.

Znajdowałem się w bazie A.I.M. W tej samej, gdzie obudziłem się po poprzednich próbach ucieczki. Przede mną stali przyjaciele. Ci prawdziwi.

Pepper: Tony, wróciłeś! Tak się bałam!

Rzuciła mi się w ramiona, a ja nic nie powiedziałem. Byłem tak przemęczony, że zemdlałem w jej ramionach.

---**---

Szkoła daje o sobie znać przez egzaminy, ale to nie znaczy, że nie wstawię notki. Postanowienia dotrzymam i wszystko wstawię.
PS: Jeszcze dwa rozdziały do tego opo.

7. Tony Stark nie istnieje

0 | Skomentuj

Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Pewnie dlatego Andros nie zdradził mi tożsamości Mandaryna. Jednak i bez tego nie mogłem walczyć. Moje serce nie było w stanie znieść przeciążenia przez walkę. Nie ruszałem się. Po prostu czekałem na ruch ojca.

Tony: No dalej. Dobij… mnie.
Mandaryn: Nie będziesz się bronił?

Odsłoniłem twarz, uśmiechając się do niego.

Tony: Nie będę.
Mandaryn: T… Tony? Nie! To niemożliwe!

Namieszałem mu w głowie na tyle skutecznie, że nie planował ataku. Oczekiwałem dalszego rozwoju sytuacji. Może przy okazji wybawię Kontrolera z kryjówki.

Andros: Anthony!

Andros podbiegł do mnie, a Rhodey jedynie patrzył się na to wszystko z przerażeniem. Wiedziałem, że umierałem. Czułem jak wszelkie procesy organizmu zaczynają zwalniać.

Andros: Nie powinieneś pokazywać twarzy! W ten sposób nic nie zdziałasz! Anthony, słyszysz mnie? Anthony!
Tony: Nie krzycz. Jeszcze… słyszę.
Mandaryn: Co... Co ja zrobiłem? Nie!

Myślałem, że zapyta się o coś, a on po prostu zniknął.

Tony: Przepraszam… Zepsułem… plan.
Andros: Masz tego, czego chciałeś. Umierasz.
Tony: A Kontrolera… nie ma.

Z trudem łapałem powietrze do płuc. Już nie potrzebowałam handlarza do upozorowania śmierci. Cały plan legł w gruzach. Nie wiedziałem jak wrócić innym sposobem do domu. Byłem załamany, że przestałem się uśmiechać.

Tony: Przegrałem.
Andros: Niekoniecznie. Wystarczy poczekać, aż po ciebie przyjdzie. Ja i Rhodey będziemy obserwować z daleka, a kiedy cię zabierze, polecimy za nim.
Tony: Andros…

Nie potrafiłem dłużej być przytomny. Pogrążyłem się w ciemności.
Ponownie znalazłem się w nicości. Nie mogłem zatrzymać ciała, które spadało w nieskończoność. Niewidzialna siła ciągnęła mnie w dół, nie pozwalając na zmianę scenariusza. Nie słyszałem ani jednego krzyku, lecz zamiast tego dotarł do mnie czyjś płacz. Ktoś szlochał na tyle głośno, że czułem się winny.
Nagle moje ciało ogarnął wszech ogromny strach przed nieznaną mocą. Dotarło do mnie, iż byłem na skraju życia i śmierci. Taka cienka granica, której przekroczenie zależało od siły woli przetrwania. Chociaż nie potrafiłem się ruszyć, słyszałem znane mi głosy.

Andros: Nie pytaj mnie o nic, Rhodey. To jest bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje.
Rhodey: Ja… Ja chyba zgłupiałem do reszty. Widziałem Tony’ego. Ta twarz… To był on. Nie zwariowałem, prawda?
Andros: Nie jesteś wariatem. Ciężko to wytłumaczyć, ale musisz mu pomóc. Zrobisz to?
Rhodey: Chodzi ci o tego Kontrolera, o którym mówiłeś, gdy zemdlał?
Andros: Tak. Właśnie o niego. Musimy czekać, aż się pojawi.

W zaledwie kilka sekund poczułem jak ktoś rusza moim ciałem. Widocznie sprawdzał czy żyłem.

Kontroler: Szybko się poddałeś, Stark. Extremis należy do mnie.

Miałem wrażenie, że złowieszczo się uśmiecha. Przeklęty drań. Poczułem, że zostałem podniesiony z ziemi. Gdzieś byłem transportowany.

6. Pod maską

0 | Skomentuj

Nie wiedziałem, co zrobić. Ujawnić swoją obecność czy słuchać dalej? Byłem skołowany przez olbrzymią ilość informacji. Oboje zamilkli, nie wypowiadając ani jednego słowa. Jednak cisza została przerwana przez alarm o zagrożeniu. Czyją sygnaturę wykrył komputer? Podeszli do fotela, przyglądając się odczytom. Lekko zerknąłem, aby również dowiedzieć się, z kim Rhodey będzie musiał się zmierzyć.

Rhodey: Dawno się nie uaktywniał. Czego może chcieć?
Andros: Nie mam pojęcia, ale to twoja szansa, aby odbić Gene’a.

Gene’a? O czym on mówił? Miałem wrażenie, że nadmiar poznawanych szczegółów przyprawiał o zawrót głowy. Jak bardzo ten świat różnił się od oryginału? Umarłem w wypadku, Gene został porwany przez Mandaryna, a Rhodey stał się Iron Manem. Czego jeszcze się dowiem? Na samą myśl miałem dreszcze.

Andros: Mam ci pomóc?
Rhodey: Nie chcę cię w to mieszać.
Andros: Przykro mi, ale już zostałem wplątany w twoją sprawę.
Rhodey: Ech! Niech będzie.

Uzbroił się w pancerz i wyleciał z bazy. Wykorzystałem jego nieobecność na założenie własnej zbroi. Może organizm potrzebował więcej odpoczynku, lecz kwadrans leżakowania wystarczył na nabranie sił do walki. Udało mi się wstać na nogi, a przede wszystkim użyć Mark II.

Andros: To też i twoja szansa, Anthony. Mandaryn będzie chciał cię zniszczyć, jeśli przeszkodzisz mu w jego planach.
Tony: A jakie ma zamiary?
Andros: Zdobycie wszystkich pierścieni.
Tony: Jednak to nie Gene jest Mandarynem. Kto jest w zbroi?
Andros: Przykro mi. Tego akurat nie mogę zdradzić. Wtedy zniszczę plan ucieczki.
Tony: Czy to… Czy to Pepper?
Andros: Nie powiem ci. Tutaj pozostaniesz w niewiedzy. To konieczne, dlatego nie naciskaj.
Tony: Zgoda.

Odpuściłem i skupiłem się na misji. Wylecieliśmy ze zbrojowni, kierując się za sygnaturą Iron Mana. Dość długo nie lecieliśmy, ponieważ walka już się rozpoczęła na terenie opuszczonego magazynu. Istniała też szansa na spotkanie się z Yinsenem, czyli handlarzem broni.
Gdy wylądowaliśmy, Rhodey przeleciał przez skrzynie, upadając na podłogę. Ledwo dawał radę walczyć. Chciałem zareagować, ale Andros chwycił mnie za rękę.

Andros: Zaczekaj. Musisz poczekać na odpowiedni moment.
Tony: Ale on nie daje rady. Muszę mu pomóc.
Andros: On wie, co robi.

Ponownie wiązka energii z pierścienia narobiła uszkodzeń w skafandrze. Dostrzegłem kilka wgnieceń w napierśniku. Nie wyglądało to dobrze. Jednak zauważyłem, że za jego plecami leżał ktoś nieprzytomny. Bronił go.

Tony: On… On się powstrzymuje.
Andros: Dlatego ci powiedziałem. Wie, co robi, więc nie mieszaj się na razie.
Tony: Nie mogę… Nie mogę na to patrzeć.
Andros: Anthony, stój!

Wkroczyłem na pole bitwy, podbiegając do rannego. Nie był to nikt inny jak Gene. Postanowiłem go stąd zabrać.

Tony: Spokojnie. Już nic ci nie grozi. Zaraz będzie po wszystkim.

Ostrożnie szedłem z nim, idąc w stronę wyjścia. Wszystko szło jak po maśle, a sprawność bojowa Rhodey’go polepszyła się. Zauważył, że odbiłem więźnia, więc mógł bez problemu zająć się oponentem.
Kiedy znalazłem się blisko wyjścia, oberwałem ogniem. Od razu upadłem, wypuszczając Khana.

Mandaryn: Widzę, że Iron Man nie przyszedł sam. Jak wiele weźmiesz ze sobą blaszaków, to i tak mnie nie pokonasz.
Rhodey: Nie znam go. Aaa!
Mandaryn: Za kłamstwo trzeba karać.

Uderzył w niego falą uderzeniową, przez co wypadł poza magazyn.

Tony: Nie!

Rzuciłem się na Mandaryna z całej siły, aż przebiłem się z nim przez jedną ze ścian. Potem drugą, trzecią, a przy czwartej zaczął się ze mną siłować.

Mandaryn: No nieźle jak na amatora.
Tony: A kto powiedział, że nim jestem?

Zamierzałem użyć repulsora, lecz wróg szybciej zareagował, wykorzystując chmurę kwasu. Próbował przeżreć zbroję na wylot. W porę pozbyłem się jej przez pole siłowe.

Tony: To wszystko?
Mandaryn: Ja się dopiero rozkręcam.
Tony: Znam każdy twój ruch. Nie zaskoczysz mnie niczym.
Mandaryn: Czyżby?

Aktywował żółty pierścień, wytwarzając lód. Odskoczyłem, stapiając go przy pomocy miotacza ognia. Na moment starałem zorientować się o lokalizacji Rhodey’go, Androsa i Gene’a. Byli bezpieczni.

Mandaryn: Nie odwracaj się.
Tony: Aaa!

Wrzasnąłem z bólu, gdyż jakimś cudem skierował na mnie całą moc pierścieni. Odczułem piekielny ból w klatce piersiowej. Nie mogłem oddychać. Osłabłem na tyle, że z łatwością zostałem przygnieciony przez wroga. Ostatkami sił strzeliłem repulsorem w jego maskę, która pękła. Ledwo dostrzegłem twarz przeciwnika, aż obraz wyostrzył się. Zamarłem.

Tony: Tato?

Potraciłem zmysły. Jak mam walczyć z kimś kto był dla mnie kimś bliskim?

5. Błąd

0 | Skomentuj

Dość długo lecieliśmy nad miastem. Praktycznie nie widziałem końca tej podróży. Czyżby to miejsce znajdowało się, aż tak daleko? Mimo wszystko, musieliśmy być czujni. Kontroler mógł w każdej chwili uderzyć. Skoro posunął się do zabrania mi Extremis, nie wiadomo, na co jeszcze może wpaść.

Andros: Trzymasz się jakoś?
Tony: O dziwo chyba tak.
Andros: To dobrze, bo będę musiał przyspieszyć.
Tony: Śledzi nas?
Andros: Trzeba brać taką możliwość pod uwagę.

Przyspieszył lotu, dzięki czemu skrócił się czas dotarcia do celu. Wreszcie mogłem dostrzec znajome budynki. Wiedziałem, gdzie zabrał zbroję. Nie traciłem czujności, żeby nie zostać zaatakowanym. Co chwilę rozglądałem się do tyłu, szukając przeciwnika. Byłem nieco poddenerwowany. I z tego też powodu wrócił ból.
Gdy znaleźliśmy się na terenie zbrojowni, weszliśmy do środka. Ledwo zdołałem przejść kilka kroków, aż upadłem.

Andros: Anthony!
Tony: Wybacz… Dłużej… nie mogłem.
Andros: Potrzebujesz odpocząć. Tutaj jesteś bezpieczny.
Tony: Ale Rhodey… zobaczy mnie.
Andros: Coś wymyślę, a teraz połóż się.

Zaprowadził mnie na kanapę, na którą padłem, niczym trup. Byłem na tyle zmęczony, że moje ciało potrzebowało snu. Jednak broniłem się przed tym. Leżałem przykryty pod kocem, czekając na Rhodey’go.

Tony: Czegoś… nie… rozumiem.
Andros: Czego dokładnie? Wiem jak można się tutaj pogubić, ale kiedyś znajdziesz się w gorszych sytuacjach. Nie mogę ci zdradzić przyszłości, choć pewnie domyślasz się, co się z tobą stanie.
Tony: Dlaczego… przeniosłeś się… tutaj?
Andros: O! Dobre pytanie. Ujmę to najprościej jak się da.
Tony: Słucham.
Andros: Przybyłem z przyszłości, aby zapobiec planom Kontrolera.

Nie ukrywałem, iż ta wiadomość w pewien sposób mnie zaskoczyła. Oboje nie mogliśmy pozwolić, aby plan tego szaleńca się ziścił. Jednak nadal coś tu nie pasowało.

Tony: Jego plan… ma… lukę.
Andros: Też to zauważyłem. Jednak w teorii nadal posiadasz Extremis i może ci je odebrać.
Tony: Co takiego?!

Krzyknąłem z niedowierzania, aż ból wzrósł na sile. Musiałem nabrać powietrza do płuc i oddychać spokojnie.

Andros: W magistrali może zrobić, co zechce, ale w świecie rzeczywistym wszystko jest na swoim miejscu. Poza przyszłością, bo już za długo błądzisz w tej sieci.
Tony: Więc jesteś tu, ponieważ…
Andros: Zgadza się, Anthony. Muszę ci pomóc stąd uciec, a jeśli mi się nie uda, przestanę istnieć, zaś dalsze wydarzenia ulegną drastycznym zmianom.

Teraz każdy element układanki pasował w odpowiednie miejsce. Rozumiałem jego rolę. Chciałem zapytać się o coś jeszcze, lecz do bazy przyszedł Iron Man. Udałem sen, aby podsłuchiwać ich rozmowę. Byłem w szoku, bo gadali tak, jakby znali się całe życie. Rzeczywistość tak wyglądała, ale nie w tym chorym świecie.

Andros: Witaj, Rhodey. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły, zostawiając ci bałagan w zbrojowni.
Rhodey: Eee… tam. Żaden problem, Andros. W końcu potrzebowałeś pomocy.
Andros: Tak dokładnie, to mój przyjaciel jej potrzebuje.
Rhodey: Poważnie? To jego zbroja? Wygląda na starszy model. Skąd go wytrzasnąłeś?

Ewidentnie miał zamiar śmiać się z Mark II, chociaż powstrzymywał się. Widocznie moje przyszłe “ja” wiedziało jak porozumieć się z pikselowymi postaciami. Najpierw w jakiś sposób przekonał Fixa, że jest moim opiekunem, a teraz zbratał się z Rhodey’m. Byłem ciekawy czy zdołał się zbliżyć do Pepper. Usłyszenie jej głosu mi nie wystarczyło. Pragnąłem zobaczyć moją rudą.

Andros: Kiedyś zbuduje lepszą. Zobaczysz.
Rhodey: Heh! Pewnie tak.
Andros: Masz to, o co cię prosiłem?
Rhodey: Momencik.

Poszedł po jakąś rzecz. Nie miałem bladego pojęcia, czego chciał. Wszystko stało się jasne, gdy jednym okiem zobaczyłem mini pendrive z danymi. Jakim cudem był taki mądry? Możliwe, że nigdy nie doceniałem swego przyjaciela, który tak często poświęcał się dla mojego dobra.

Rhodey: Tam znajdziesz wzór sygnatury. Twoja zbroja powinna sobie z nią poradzić.
Andros: Dziękuję, Rhodey. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.

Wziął przenośne urządzenie, a następnie wgrał dane do pancerza.

Rhodey: A tak w ogóle, to bardzo mi go przypominasz.
Andros: Ile to już lat minęło, Rhodey? Rok?
Rhodey: Ponad dwa.

Usłyszałem w jego głosie, jakby przypomniał sobie coś okropnego. Ciekawość wzięła górę, więc wytężyłem słuch.

Andros: Na pewno jest z ciebie dumny.
Rhodey: Znałem Tony’ego praktycznie od pieluch. Nie przypuszczałbym, że zginie w wypadku.

Przeraziłem się, lecz nie krzyczałem. Próbowałem pojąć ciąg wydarzeń. Pamiętałem słowa Gene’a. Porwał mojego ojca. Kim był w magistrali? Bałem się go zobaczyć.

----***---

Z racji nieprzespanej nocy przez dzień pełen wrażeń pojawi się jeszcze jeden one shot. Tym razem połączone z postacią mojej przyjaciółki Marty. Też sadystka, więc raczej nie będzie w nim happy endu :D
PS: To już połowa opowiadania.

4. Pociągając za sznurki

2 | Skomentuj

Im dłużej tkwiłem w tym koszmarze, tym trudniej było walczyć z mocą Kontrolera. Na szczęście miałem sojusznika, więc nie pogrążałem się w rozpaczy. Myślałem nad pokrzyżowaniem jego planów. Może i znał moje myśli, ale mogłem to wykorzystać na jego niekorzyść.

Andros: Ucieczka tylko pogorszy sprawę. Nawet nie myśl o tym.
Tony: Ala ja wcale nie chcę uciec. Nie ze szpitala, ale z magistrali.
Andros: Jak chcesz to zrobić?
Tony: Podaj mi kartkę i coś do pisania.
Andros: A! Rozumiem. Bardzo sprytne. W ten sposób nie dowie się o twoim planie.
Tony: Właśnie.

Znalazł jakiś świstek papieru wraz z długopisem. Sandhurst nie mógł tego zobaczyć, dlatego pozostanie w niewiedzy.

Upozorowanie śmierci

Andros: Anthony…
Tony: Tylko w ten sposób wygram.
Andros: To za duże ryzyko. A tak poza tym, jak chcesz to zrobić?
Tony: Znaleźć wroga, który będzie chciał mnie wpędzić do grobu. Znasz jakiegoś?

Musiał odpowiedzieć na to pytanie. W końcu Iron Man jest aktywny. Powinien mieć wrogów do walki.

Andros: Daj kartkę.

Nie rozpisywał się zbytnio. Zauważyłem jedno nazwisko.

Yinsen

Tony: To wróg? A czym walczy?
Andros: Tworzy bronie.
Tony: Więc Fix…
Andros: Mówiłem. Zamiana ról.
Tony: No to trzeba go znaleźć. Ma gdzieś blisko kryjówkę?
Andros: Trzeba poszukać w opuszczonych magazynach.
Tony: Czyli nie mam innego wyboru.

Wstałem z łóżka, choć nadal odczuwałem rany pooperacyjne. Założyłem bluzkę, buty i ruszyłem ku wyjściu. Ledwo stałem o własnych siłach, więc podpierałem się o Androsa, który nadal miał ciało pokryte zbroją. No właśnie.

Tony: Gdzie jest zbroja?
Andros: Spokojnie. Schowałem ją do kieszeni. Potrafią pomieścić wszystko.
Tony: Poważnie?!
Andros: Nie no żartuję. Nie mam takich rzeczy, ale zostawiłem ją w bezpiecznym miejscu.
Tony: Gdzie?
Andros: Jeśli nie zemdlejesz, to się dowiesz.
Tony: Zgoda.

Starałem się utrzymać się jak najdłuższej na byciu przytomnym. Jednak przez to badziewie na baterii miałem z tym problem.
Gdy znaleźliśmy się przy drzwiach, natknęliśmy się na Fixa.

Mr Fix: A ty dokąd? Chyba nie zamierzasz stąd uciec w takim stanie?
Tony: Ja…

Próbowałem jakoś się wytłumaczyć, aby pozwolił mi odejść. Akurat zostałem wybawiony przez pojawienie się ratowników, którzy wjechali z rannymi po jakimś wypadku. Wykorzystałem zamieszanie, znikając mu z oczu.

Andros: Zawsze miałeś tyle szczęścia do swojej głupoty. I to nigdy się nie zmieni.
Tony: Heh! Też mi pocieszenie… To gdzie idziemy?
Andros: Nie mogę się teleportować, żeby cię nie zranić. Polecimy tam.
Tony: A zdradzisz mi w końcu gdzie?
Andros: Nie mogę, bo nas wyśledzi.

Chwycił mnie na ręce, a następnie wzbił się w powietrze. Obserwowałem miasto nocą, które wyglądało tak jak te prawdziwe. Ludzie zachowywali się zwyczajnie. Czyżby kontrola umysłów niosła ze sobą ograniczenia? A może sam wprowadzałem siebie w błąd? Jednego byłem pewny. Jeśli mój plan spali na panewce, wtedy będę mógł pożegnać się z powrotem do domu.

--***---

To już prawie połowa opowiadania, ale coś mi się zdaje, że tylko wstawiam dla odczepnego, bo nikt nie ma czasu, aby tu zajrzeć. I ja to rozumiem.
© Mrs Black | WS X X X