Part 224: Szerokiej drogi



**Matt**

Mama była bardzo wściekła na nas i nie ukrywała tego, zaś tata mocno zbladł, trzymając się ściany. Czy to takie złe, że chcemy być szczęśliwi? Katrine chciała jakoś ich uspokoić, mówiąc o ostatnim razie, gdy mieliśmy wielkie szczęście bez zaliczania wpadki. Wspomniała, że nie przebiłem się i wciąż może być dziewicą. Myślałem o zapadnięciu się pod ziemię, ale jedynie ubrałem bluzkę oraz spodnie. Dziewczyna, bojąc się większej awantury uciekła, zabierając ze sobą rzeczy. Szybko włożyła ciuchy, znikając z domu. Rodzicielka trzasnęła drzwiami.

Pepper: Siadaj, Matt. Mamy do pogadania
Matt: Mamo, ja...
Tony: Wy chcieliście... Chcieliście zrobić...
Pepper: Tony, idź spać, a ja mu wyjaśnię, czym różni się odpowiedzialność od głupoty, BO NIE ROZUMIE!
Tony: No... zgoda, ale.. chyba powinienem... jak ojciec z synem...
Pepper: Ech! Niech ci będzie, więc ja pójdę się napić
Tony: Pep?
Pepper: Nie, piwo. Tylko kawę. Hahaha! W chorych ilościach!
Tony: Boję się o ciebie
Matt: Ja też
Pepper: Muszę odreagować... Wybaczcie
Matt: Mamo?
Pepper: Spoko... Nie przedawkuję

Już więcej nic nie powiedziała i zostałem sam z ojcem, który naprawdę potrzebował uderzyć w kimono. Usiadł obok mnie, próbując wydusić z siebie odpowiednie słowa.

Tony: Matt, mam problem... Dość poważny
Matt: Wiem, tato, ale nie zrobiłem jej krzywdy i jestem bardzo delikatny
Tony: Ale nie możesz... Nie możesz iść... na żywioł
Matt: Tato?
Tony: Tak?
Matt: Czy ja nie jestem wpadką?
Tony: Oczywiście, że... nie
Matt: Kłamiesz
Tony: Czemu?
Matt: Bo... Bo nie czuję się, jak powinienem
Tony: Coś cię boli?
Matt: Nie! Po prostu sam nie planuję dziecka z Katrine. Pewnie mam to w genach
Tony: Ech! Na pewno... nie... Dobra, Matt... Musisz zacząć... zachowywać się... odpowiedzialnie
Matt: Nie dajesz dobrego wzorca
Tony: Przepraszam

**Nebula**

Abigail powiedziała mi o statku, który był gotowy do lotu. Chciała pomóc w powrocie na rodzinną planetę. Jednak problem z metalowym gównem w głowie nadal pozostał. Zostałam przeskanowana w poszukiwaniu niebezpiecznej broni. Pozostałam bez niczego. Poza zdjęciem siostry.

Abigail: To ona?
Nebula: Gamora jest moją siostrą... Chciałabym ją znowu zobaczyć
Abigail: I na pewno tak będzie
Nebula: Dziękuję za pomoc
Abigail: Od tego jestem w SWORD. Służymy pomocą takim, jak ty
Nebula: Maski nie mogę wziąć?
Abigail: Zaliczana do broni, więc nie
Nebula: A szkoda, bo fajna zabawka, by kogoś zrobić w konia
Abigail: Heh! Są też inne sposoby... Medycy na Ziemi nie byli w stanie zaradzić odłamkom. Na podróż dostaniesz zestaw adrenaliny dla przetrwania
Nebula: Co z kajdankami?
Abigail: Na statku będziesz wolna. To tak dla bezpieczeństwa... Szerokiej drogi i powodzenia, Nebulo
Nebula: Dziękuję, Abigail

Uśmiechnęłam się, choć te badziewie próbowało mnie złamać do granic bólu. Nie poddałam się i weszłam na pokład. Tak, jak powiedziała, kajdanki upadły na podłogę. Mogłam ruszyć do domu. Do prawdziwego domu.
Gdy leciałam, mijając bazę agencji kosmicznej, nic nie zapowiadało deszczu meteorytów. Leciałam spokojnie bez przeszkód, aż pojawił się błysk. Poczułam zapach spalenizny. Silnik płonął i nie mogłam odpalić dodatkowej mocy. Zaczęłam zbaczać z kursu, ale jeden dźwięk rozniósł się donośnie w przestrzeni. Statek przełamał się na pół, znajdując blisko Słońca. Nie miałam kontaktu z SWORD. Czułam ogień na własnej skórze. Krzyczałam, aż ból ustąpił. W kolejnym błysku światła straciłam kontakt z rzeczywistością, a pojazd kosmiczny wybuchł. Jeden krzyk, zanikający w nicość.
Nagle usłyszałam jeszcze jedno. Komunikat.

Abigail: Mówi Abigail Brand ze stacji SWORD... Nebula, czy mnie słyszysz? Nebula!

I wtedy stało się wszystko jasne. Widziałam przed sobą matkę, podającą mi rękę. Odeszłam razem z nią do "lepszego świata". Do zaświatów.

**Rhodey**

Piekielne światło. Ledwo coś czułem, ale mój umysł błądził, szukając odpowiedzi na proste pytanie. Czy ja umarłem? Gdyby tak było, nie obudziłbym się w szpitalu. Czy aby na pewno? Dotknąłem czoła oraz policzków. Były ciepłe, lecz niezbyt odczuwałem lewą nogę. Cholera! Jak do tego doszło? Chwila... Chyba pamiętam... W szpitalu doszło do strzelaniny. Mask? Możliwe i wtedy zostałem poważnie ranny. Powinienem umrzeć, lecz pragnąłem walczyć. Nie mogłem oddychać samodzielnie. Gdzieś była przetaczana krew. Słabłem, usiłując pogrążyć się we śnie, z którego nie obudzę się żywy, lecz martwy.

Dr Yinsen: Rhodey, nie zasypiaj! Przeżyłeś, rozumiesz? Musisz walczyć dalej! Walcz!

Znałem ten głos. Nalegał walki o życie. Nie poddałem się. Tak łatwo nie odejdę. Prędzej znowu oszukam Śmierć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X