**Tony**
Rzadko zgadzam się z komputerem w takich sprawach, jak rodzina, lecz teraz miał rację. Powinienem zadbać o nich, a nie tylko z utęsknieniem czekać na ukochanych wrogów, pragnących mojej śmierci. Pomyślałem nad wakacjami do Hiszpanii lub zwykłym wypadem do parku. Hmm... Powinni być zadowoleni z takiego pomysłu. Ostrożnie wstałem z kanapy, by nie wywinąć orła. Jeszcze odczuwałem ból, który i tak stawał się coraz to mniejszy.
Gdy znalazłem się w domu, nikogo nie znalazłem przed telewizorem, czy grzebiącego w lodówce.
Tony: HALO! JEST TU KTOŚ?
Pepper: NA GÓRZE
Tony: GDZIE?
Pepper: POKÓJ MATTA
Tony: COŚ SIĘ STAŁO?
Pepper: NO CHODŹ TU!
Tony: JUŻ!
Podszedłem schodami i wszedłem do pokoju syna. Pepper sprawdzała termometr, a on siedział blady, jakby złapał mocne przeziębienie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Współczułem mu. Pewnie choroba zepsuła jego plany na resztę dnia.
Tony: Jak się czujesz, Matt?
Matt: Ech! Zdecydowanie lepiej... Ekhm...
Tony: Właśnie słyszę
Matt; A ty?
Tony: Żyję, więc jest dobrze... Pepper, na co jest chory?
Pepper: Przeziębienie
Matt: Widziałem Lily... Czy ona...
Pepper: Nadal nie żyje i nic z tym nie możemy zrobić
Tony: Też ją pamiętam. Śniłem o niej
Tony, Pepper: Była naszą córką
Pepper: Tak... Była
Matt: A ja ją zabiłem... Zabiłem ją! Zabiłem!
Pepper: Matt, spokojnie. Połóż się i odpocznij... Leki zbiły gorączkę, ale on nadal powtarza to samo
Tony: Czyli nici z planów
Pepper: Jakich?
Tony: Chciałem was zabrać na wakacje albo przynajmniej do parku
Pepper: Dobrze się czujesz? Nigdy nie myślałeś o czymś takim
Tony: Muszę być człowiekiem, a nie ciągle Iron Manem, który udaje, że nie ma niczego poza rolą bohatera
Pepper: Tony, wciąż cię kochamy i jesteśmy rodziną. Trzymamy się razem. Pamiętaj... Aha! Nie wiem, czy wiesz, ale Rhodey się obudził
Tony: Rhodey?
Zdziwiłem się bardzo pozytywnie. Nareszcie usłyszałem jakieś zadowalające wieści. Niebawem wróci do nas, bo raczej długo nie wytrzyma w szpitalu. Wiem to z własnego doświadczenia.
**Victoria**
Byłam zmęczona ciągłymi dyżurami na oddziale psychiatrycznym, lecz szef nalegał na nadgodziny przez brak lekarzy po masakrze. Ho wyglądał również podobnie. Siedem nieszczęść spadło na głowę przyjaciela. Chciałam zasnąć, ale Kevin utrudniał mi życie.
Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodził na oddział. Nie spodziewałam się nikogo. Godziny odwiedzin zostały zmniejszone do minimum. Podałam pacjentowi leki nasenne, by na spokojnie sprawdzić, kogo niesie do psychiatryka. Ucieszyłam się na widok męża, rzucając się na niego.
Agent Bernes: Dobra, dobra. Udusisz... mnie
Dr Bernes: Rick, co ty tu robisz?
Agent Bernes: Odwiedzam cię w pracy, bo w domu rzadko się pojawiasz
Dr Bernes: Wybacz... Ach! Mam... kłopoty
Agent Bernes: Ostatnio tu byłem, zbierając zwłoki i nie zdołałem się nacieszyć, że żyjesz. Umierałem z przerażenia o ciebie
Dr Bernes: Mówisz to tak spokojnie
Agent Bernes: Wcześniej było inaczej... Jak mogę pomóc?
Dr Bernes: Nie dasz sobie rady
Agent Bernes: Oj! Taki agent ma sobie nie poradzić z papierkową robotą?
Dr Bernes: Uspokój Kevina, a dam ci przydział na oddziale zamkniętym. Pozbawisz mnie jednego problemu z głowy
Agent Bernes: A ten drugi?
Dr Bernes: Mam też innych pacjentów
Agent Bernes: Viki, pomogę we wszystkim... Musisz odpocząć
Dr Bernes: Łatwo powiedzieć
Agent Bernes: A trudniej zrobić
Za ten uśmieszek chętnie przywaliłabym z pięści, ale nie miałam siły na nic. Wypiłam kolejną kawę, próbując wytrzymać kolejne godziny na nogach.
**Rhodey**
Ktoś mnie wołał. Poznałem ten głos. Ivy? Czyli dowiedziała się o strzelaninie. Rodzice czekali przed salą. Rozejrzałem się, cz to naprawdę Ivy Stone była przy mnie. Po akcji z maską trudno o zaufanie. Jednak jej ufałem. Pokazywała szczery uśmiech, lecz lekko zgięła się z bólu, trzymając za brzuch.
Rhodey: Ivy
Gen. Stone: Maluchy... pozdrawiają. Ech! Ta ich... radość
Rhodey: Jak się czujesz?
Gen. Stone: Au! Właśnie chciałam... spytać o to samo
Rhodey: Coraz lepiej i chcę szybko wrócić do domu
Gen. Stone: Będziesz ojcem
Rhodey: Wiem o tym
Gen. Stone: Za pięć miesięcy
Rhodey: Wow! Tak szybko?
Gen. Stone: To bliźniaki... Sam zobacz
Wyjęła zdjęcie USG, pokazując dwa bobaski w łonie, co nie wyglądały na cierpliwe. Jedno odpychało drugiego nóżkami.
Rhodey: Mogę dotknąć?
Gen. Stone: Śmiało, ale uważaj na Rhodey'go Juniora
Rhodey: Takie dałaś mu imię? A może to dziewczynka?
Gen. Stone: Oj! Takiego kopa raczej ma chłop ze stalowymi jajami. Hahaha! Nie bój się
Ostrożnie wyciągnąłem rękę, dotykając brzucha narzeczonej. Poczułem lekkie odruchy kopania. Uśmiechnąłem się i szepnąłem coś do bachorków.
Rhodey: Bądźcie milsi dla mamusi
Gen. Stone: Nie posłuchają
Rhodey: Spróbować można
Rzadko zgadzam się z komputerem w takich sprawach, jak rodzina, lecz teraz miał rację. Powinienem zadbać o nich, a nie tylko z utęsknieniem czekać na ukochanych wrogów, pragnących mojej śmierci. Pomyślałem nad wakacjami do Hiszpanii lub zwykłym wypadem do parku. Hmm... Powinni być zadowoleni z takiego pomysłu. Ostrożnie wstałem z kanapy, by nie wywinąć orła. Jeszcze odczuwałem ból, który i tak stawał się coraz to mniejszy.
Gdy znalazłem się w domu, nikogo nie znalazłem przed telewizorem, czy grzebiącego w lodówce.
Tony: HALO! JEST TU KTOŚ?
Pepper: NA GÓRZE
Tony: GDZIE?
Pepper: POKÓJ MATTA
Tony: COŚ SIĘ STAŁO?
Pepper: NO CHODŹ TU!
Tony: JUŻ!
Podszedłem schodami i wszedłem do pokoju syna. Pepper sprawdzała termometr, a on siedział blady, jakby złapał mocne przeziębienie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Współczułem mu. Pewnie choroba zepsuła jego plany na resztę dnia.
Tony: Jak się czujesz, Matt?
Matt: Ech! Zdecydowanie lepiej... Ekhm...
Tony: Właśnie słyszę
Matt; A ty?
Tony: Żyję, więc jest dobrze... Pepper, na co jest chory?
Pepper: Przeziębienie
Matt: Widziałem Lily... Czy ona...
Pepper: Nadal nie żyje i nic z tym nie możemy zrobić
Tony: Też ją pamiętam. Śniłem o niej
Tony, Pepper: Była naszą córką
Pepper: Tak... Była
Matt: A ja ją zabiłem... Zabiłem ją! Zabiłem!
Pepper: Matt, spokojnie. Połóż się i odpocznij... Leki zbiły gorączkę, ale on nadal powtarza to samo
Tony: Czyli nici z planów
Pepper: Jakich?
Tony: Chciałem was zabrać na wakacje albo przynajmniej do parku
Pepper: Dobrze się czujesz? Nigdy nie myślałeś o czymś takim
Tony: Muszę być człowiekiem, a nie ciągle Iron Manem, który udaje, że nie ma niczego poza rolą bohatera
Pepper: Tony, wciąż cię kochamy i jesteśmy rodziną. Trzymamy się razem. Pamiętaj... Aha! Nie wiem, czy wiesz, ale Rhodey się obudził
Tony: Rhodey?
Zdziwiłem się bardzo pozytywnie. Nareszcie usłyszałem jakieś zadowalające wieści. Niebawem wróci do nas, bo raczej długo nie wytrzyma w szpitalu. Wiem to z własnego doświadczenia.
**Victoria**
Byłam zmęczona ciągłymi dyżurami na oddziale psychiatrycznym, lecz szef nalegał na nadgodziny przez brak lekarzy po masakrze. Ho wyglądał również podobnie. Siedem nieszczęść spadło na głowę przyjaciela. Chciałam zasnąć, ale Kevin utrudniał mi życie.
Nagle usłyszałam, jak ktoś wchodził na oddział. Nie spodziewałam się nikogo. Godziny odwiedzin zostały zmniejszone do minimum. Podałam pacjentowi leki nasenne, by na spokojnie sprawdzić, kogo niesie do psychiatryka. Ucieszyłam się na widok męża, rzucając się na niego.
Agent Bernes: Dobra, dobra. Udusisz... mnie
Dr Bernes: Rick, co ty tu robisz?
Agent Bernes: Odwiedzam cię w pracy, bo w domu rzadko się pojawiasz
Dr Bernes: Wybacz... Ach! Mam... kłopoty
Agent Bernes: Ostatnio tu byłem, zbierając zwłoki i nie zdołałem się nacieszyć, że żyjesz. Umierałem z przerażenia o ciebie
Dr Bernes: Mówisz to tak spokojnie
Agent Bernes: Wcześniej było inaczej... Jak mogę pomóc?
Dr Bernes: Nie dasz sobie rady
Agent Bernes: Oj! Taki agent ma sobie nie poradzić z papierkową robotą?
Dr Bernes: Uspokój Kevina, a dam ci przydział na oddziale zamkniętym. Pozbawisz mnie jednego problemu z głowy
Agent Bernes: A ten drugi?
Dr Bernes: Mam też innych pacjentów
Agent Bernes: Viki, pomogę we wszystkim... Musisz odpocząć
Dr Bernes: Łatwo powiedzieć
Agent Bernes: A trudniej zrobić
Za ten uśmieszek chętnie przywaliłabym z pięści, ale nie miałam siły na nic. Wypiłam kolejną kawę, próbując wytrzymać kolejne godziny na nogach.
**Rhodey**
Ktoś mnie wołał. Poznałem ten głos. Ivy? Czyli dowiedziała się o strzelaninie. Rodzice czekali przed salą. Rozejrzałem się, cz to naprawdę Ivy Stone była przy mnie. Po akcji z maską trudno o zaufanie. Jednak jej ufałem. Pokazywała szczery uśmiech, lecz lekko zgięła się z bólu, trzymając za brzuch.
Rhodey: Ivy
Gen. Stone: Maluchy... pozdrawiają. Ech! Ta ich... radość
Rhodey: Jak się czujesz?
Gen. Stone: Au! Właśnie chciałam... spytać o to samo
Rhodey: Coraz lepiej i chcę szybko wrócić do domu
Gen. Stone: Będziesz ojcem
Rhodey: Wiem o tym
Gen. Stone: Za pięć miesięcy
Rhodey: Wow! Tak szybko?
Gen. Stone: To bliźniaki... Sam zobacz
Wyjęła zdjęcie USG, pokazując dwa bobaski w łonie, co nie wyglądały na cierpliwe. Jedno odpychało drugiego nóżkami.
Rhodey: Mogę dotknąć?
Gen. Stone: Śmiało, ale uważaj na Rhodey'go Juniora
Rhodey: Takie dałaś mu imię? A może to dziewczynka?
Gen. Stone: Oj! Takiego kopa raczej ma chłop ze stalowymi jajami. Hahaha! Nie bój się
Ostrożnie wyciągnąłem rękę, dotykając brzucha narzeczonej. Poczułem lekkie odruchy kopania. Uśmiechnąłem się i szepnąłem coś do bachorków.
Rhodey: Bądźcie milsi dla mamusi
Gen. Stone: Nie posłuchają
Rhodey: Spróbować można
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi