Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Śmieszne. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Śmieszne. Pokaż wszystkie posty

Kocham cię albo i nie (wersja Pepperony)

3 | Skomentuj

Już trzy lata jesteśmy razem. W takich związkach zawsze łatwo o kłótnie. Szczególnie o byle gówno. No nieważne. Mimo wszystko, jesteśmy razem. I z tego się cieszę. Ok. Nieważne. Do rzeczy. Ten dzień zapowiadał się super. Miało być tak pięknie, ale oczekiwania są taką fantazją, że rzeczywistości nie odpowiada. Co się wydarzyło? Opowiem ci.
Byliśmy w New Jersey razem z Rhodey’m i Paige. Cała nasza czwórka dogadywała się bez problemu. No może poza kilkoma kwestiami, ale nieważne. Ważne było to, że moja przyjaciółka z kumplem nawijali o Marvelu. Dla mnie nic ciekawego, ale Tony już chciał dołączyć do tej “ciekawej” dyskusji. Chyba gadali o drugiej części Kapitana Ameryka. To był ten z tarczą, czy z łukiem? Nie! Łuk ma kapitan flamingo.

Paige: No, ale zajebiste to było. Jeden z najlepszych filmów tego roku.
Rhodey: Czy ja wiem? Mi się wydaje, że Avengers byli lepsi.
Paige: No w sumie, to każdy ma prawo do własnej opinii. Heh! Nie przekonasz mnie do swojej.
Rhodey: A co powiesz o…

Niby coś powiedział, ale bardziej skupiłam się na moim przyszłym mężu, który szukał czegoś. Chciałam mu pomóc.

Pepper: Co zgubiłeś?
Tony: Ładowarki. Nie widzialaś jej?
Pepper: Nie.
Tony: A może mi ją wzięłaś?
Pepper: Tony, na cholerę mi twoja ładowarka? Dobrze wiesz, że mam swoją… Chodź do pokoju.
Tony: Czemu? Nie lubisz ich?
Pepper: Och! Tobie trzeba wszystko tłumaczyć. Mam chcice. Zróbmy to.
Tony: Ale masz okres.
Pepper: Skończył mi się już, a poza tym, oni nas nie usłyszą.
Tony: Okej. No to chodźmy.

Byłam podekscytowana, jak to wszystko się dalej potoczy. Otworzyliśmy drzwi, zamykając je szybko na klucz. Bez pośpiechu pozbył się paska od spodni i powoli podszedł do mnie, obejmując w talii.

Pepper: No na co czekasz, książę? Nie mamy całego na to dnia.
Tony: Aż tak ci się spieszy, kochanie? Zresztą, masz rację. Zróbmy to szybko.
Pepper: Pomiń grę wstępną i do dzieła, bydlaku.
Tony: Jak sobie życzysz.

Popchnął na łóżko, zdejmując moje dżinsy, które rzucił gdzieś do tyłu. Nie był delikatny. Zachowywał się, jak drapieżca, co polował na niewinną dziewicę. O! Przepraszam, ale już nią nie jestem. Zostałam pozbawiona tego tytułu. Szybko zdjął własne gacie, wywalając je na środek pokoju. Byliśmy bardzo cicho, choć dyskusja za ścianą była bardziej słyszalna od moich jęków. Bez ostrzeżenia położył swą dłoń na moich majteczkach, aż skusił się przekroczyć granice. Jęknęłam, czując jego zwinne palce w środku. Było mi tak dobrze. Mógłby tak robić całą wieczność. Potem zostałam w samej bieliźnie, bo guziki nie były zbyt trudną przeszkodą dla jego łapczywych paluszków.

Pepper: Co tak wolno? Bierz mnie do cholery. Bierz mnie.
Tony: Już, już. Prawie skończyłem.
Pepper: Ach!
Tony: Ciszej, bo nas usłyszą.
Pepper: Taa… Oni się podniecają Marvelem, a my sobą.
Tony: Hahaha! Racja.
Pepper: Och! Dobrze. Tak… trzymaj.

Zerwał ze mnie dolną bieliznę, przyssając się do mojego kwiatuszka. Ufnie rozchyliłam nogi.

Pepper: Czyń honory, rycerzyku. Aaa!
Tony: Zamknij się.
Pepper: O kurwa!

Poczułam go w sobie. Penetrował porządnie, że musiałam przytrzymać się łóżka. Miałam wrażenie, jak odlatuję.

Pepper: Och! Dobra, słoneczko. Moja kolej… Tony?
Tony: Nie teraz.
Pepper: Oj! Co może być ważniejszego od małego rypania?
Tony: RHODEY, IDZIEMY ZAJARAĆ?
Pepper: Rhodey?!

Zrobiłam facepalma. No i cały romantyzm chuj strzelił. Pospiesznie ukrył swoje przyrodzenie, założył ubrania i pobiegł. Czasem mi się wydaje, że chcę ożenić się z gejem. Zrobiło mi się przykro. Włożyłam z powrotem na siebie ubrania i poszłam do salonu, gdzie Paige siedziała z chipsami. Oglądała coś na telewizorze. Pomyślałam, że dołączę.

Pepper: Jesteśmy same. Co porobimy?
Paige: Nie wiem. Oglądam stare odcinki, bo nic nie wstawili nowego… A gdzie ich wywiało?
Pepper: Są na randce.
Paige: Oj! Nie przejmuj się. Ja cię nigdy nie zostawię.
Pepper: Wiem, Paige. Wiem. Jesteś kochana.
Paige: No chodź tu do mnie.

Przytuliła mnie po przyjacielsku, czego dawno nie robiła.

Paige: Lepiej?
Pepper: Lepiej. Ej! Mam pomysł. Skoro ich nie ma, to obejrzymy jakąś komedię. Pośmiejemy się. Co ty na to?
Paige: No spoko. A jaką?
Pepper: W internecie coś znajdę.

Po jakiś pół godzinach, znalazłam “Straszny Film 5”. Śmiałyśmy się prawie na każdej scenie, aż brakowało nam tlenu. Mijały kolejne kwadranse seansu, a facetów nadal nie było.

Paige: Poszli na fajki, a nie ma ich dwie godziny. Nie martwisz się?
Pepper: Eee… Nie przesadzajmy. To duży chłopcy. Mogą się rypać w krzaczorach. Mam to w dupie.
Paige: Hehehe! Spoko.
Pepper: Jak tam się gadało z Grześkiem? Nie jest taki zły, co?
Paige: Może być. Nie uwierzysz, ale on lubi Marvel.
Pepper: Wiem o tym od dawna, dlatego znalazłaś z nim wspólny język. Tylko do niego nie zarywaj.
Paige: Ej! Nie zakochałam się.
Pepper: On ma dziewczynę.
Paige: To niech ma. Nie moja sprawa, Pepper.
Pepper: Żartuję. Nie ma żadnej na razie. Jest wolny.
Paige: Czy ty coś sugerujesz?
Pepper: Hehehe! Nie.

Zaśmiałam się tak głośno, że nawet nie wiedziałam, jak bardzo potrafię. Gdy obejrzałyśmy komedię, faceci wrócili. Mój chłop rzucił się na mnie nachalnie. Chciał dostać buzi, a oberwał w pysk. Od razu miał o to pretensje.

Tony: Za co to?
Pepper: Dobrze wiesz.
Tony: No nie wiem.
Rhodey: Ach! Te kobiety. Nie zrozumiesz ich.
Paige: A faceci nie lepsi.
Rhodey: Tony, idziemy grać?
Tony: Okej.
Pepper: Tony, TY ŚMIERDZĄCY ŻULU!
Tony: No co? Idź pomiziać się z Clintwood.
Paige: Słucham?! Po nazwisku, to po pysku!
Tony: Ja idę grać, a wy se róbcie, co chcecie.
Pepper: Pff… Dobra. Nie kocham cię. Życzę, żebyście byli ze sobą szczęśliwi.
Tony: Papryczko?
Pepper: Papryczko, srolyczko. Wypieprzaj. Dziś śpisz sam.
Rhodey: Oj! Rozgniewałeś ją. Niedobrze.
Tony: To tylko jedna rundka.
Pepper: A ze mną to już nie pograsz, chamie! Paige, dziś śpisz ze mną.
Paige: Fajnie. Przynajmniej nikt nie będzie ćmił.
Pepper: Hahaha! Ja będę.
Paige: Jesteś nieznośna, ale za to cię kocham.
Pepper: Ale ja jestem Tony’ego.
Paige: Nie! Ty jesteś moja.
Pepper: Nie przeginaj.
Paige: To ja cię porwałam 5 lat temu, zabrałam na wieżę Eiffla, śmiałam się z tobą, ukradłam papryczki z twojego kawałka pizzy i ci mówiłam same miłe rzeczy.
Pepper: Miłe?
Paige: Zawsze jakieś były.

Zaśmiała się głupawo. Poszłyśmy obie do pokoju, a męską część wycieczki zostawiliśmy w spokoju. Może długo na niego się nie gniewałam, bo w końcu się wybacza każdemu kretynowi. Tony Stark również zasługiwał na wybaczenie. Kocham go, prawda? A może i nie


--***---

Oryginalnie było to na urodziny mojej przyjaciółki, ale pozmieniałam parę faktów oraz imiona. Chyba się nie gniewasz ;)

Welcome to the Avengers- Impreza powitalna

0 | Skomentuj
Ten dzień zapamiętam do końca życia. Czy warto? Przekonajcie się sami. Nie ściemniam z żadnymi szczegółami. To tak naprawdę wyglądało. No to zacznijmy od początku. Tony Stark zasłużył sobie na miano bohatera przez ocalenie świata, walcząc przeciwko Makluańczykom. Nick Fury z SHIELD dał mu propozycję, by dołączył do jego specjalnego programu o nazwie Avengers. Wielu herosów już znajdowało się w tej organizacji, lecz potrzebowali kogoś, kto byłby w stanie nimi dowodzić. On nadawał się na przywódcę. Nawet Kapitan Ameryka to potwierdził.
Gdy szef agencji dowiedział się, że młody Stark zgodził się na wzięcie udziału w projekcie, mieszkańcy wieży Mścicieli zaczęli organizować imprezę powitalną. Chcieli w ten sposób przywitać nowego członka drużyny. Przygotowania trwały zaledwie kilka minut przy szybkości Quicksilvera.



-No dobra. Tyle wystarczy- stwierdziła Wanda.
-Jeszcze musimy zebrać dodatkowe towarzystwo- uśmiechnął się Clint, jakby coś knuł.
-W porządku, więc powiadom resztę- skierował Kapitan swoje słowa do łucznika, który jedynie kiwnął głową, biorąc ze sobą łuk wraz z kołczanem.



Nie szedł na misję, a jednak wziął ze sobą swój sprzęt. Po co? Strzały były mu potrzebne, żeby wysłać zaproszenia. To takie oryginalne. Niepotrzebnie zakładali wspólny czat do kontaktu. Hawkeye zlokalizował pierwszego bohatera, jakim był Daredevil. Akurat odpoczywał po starciu z Hand. Natychmiast wyskoczył z łóżka, słysząc odgłos strzały.



-Co jest, do cholery? Nadal nie mają dość?



Wstał i podszedł do okna. Dotknął szpica, gdzie była kartka z wiadomością. Nie mógł jej przeczytać, bo był niewidomy. Widocznie łucznik musiał to przeoczyć.



-To jakiś żart? Elektra!- zawołał dziewczynę, by mu pomogła odczytać to, co zostało zapisane na papierze.



Nie musiał długo na nią czekać, bo zjawiła się błyskawicznie w pokoju.



-Słucham cię. Coś się stało?
-Przeczytaj to.
-Zostałeś zaproszony na imprezę powitalną z okazji przyjęcia nowego członka w szeregi Avengers. Impreza odbędzie się dziś o 18:00 w wieży Mścicieli. ~Kapitan Ameryka.
-Idziesz ze mną?- zapytał partnerkę.
-Ale ja nie mam zaproszenia.
-Nie szkodzi. Nie potrzebujesz tego.



I tak każda strzała trafiła w okno mieszkalne herosów Nowego Jorku. Martwy Basen też otrzymał zaproszenie, lecz był zajęty podwójną randką ze Śmiercią i Thanosem. Doctor Strange również odnalazł inwitację, lecz przez chaos w świecie demonów nie mógł się pojawić, zaś Punisher najpierw musiał załatwić swoje sprawy.
Kiedy wymierzył kolejną kulkę w łeb bandycie, strzała poleciała w jego kierunku, aż wbiła się w dach. Frank sprawdził kartkę.



-Zaproszenie na imprezę powitalną? Nie mówią nic o zakazach, więc będzie ciekawie- stwierdził kat, trafiając kolejnego zbira w łepetynę.



O dziwo do Kun Lun też trafiła karteczka. Danny zaśmiał się w sobie, myśląc nad tym, co może się wydarzyć tego wieczora. Spakował ze sobą mały “prezent” i poleciał do Nowego Jorku. W wieży pojawili się prawie wszyscy goście wraz z tym specjalnym. Tony wszedł w garniturze, bo myślał, iż powinien pokazać się z jak najlepszej strony. Nie wiedział, w jak wielkim był błędzie. Został ciepło przywitany przez Wandę.



-Witamy w Avengers. Cieszymy się, że zechciałeś do nas dołączyć.
-Dzięki.
- No to, co? Są już wszyscy?- zapytał Clint, wchodząc do wieży.
-Iron Fist się spóźnia, Hulk przyszedł, a Tetchala nie mógł się zerwać z konferencji w ONZ.
- W końcu jest królem Wakandy. Nic dziwnego- nastolatek rozumiał, jakie miał obowiązki.
-O! Hej, Tony. Dawno się nie widzieliśmy- uścisnął mu dłoń na przywitanie.
-Od inwazji trochę minęło- podrapał się w głowę, wspominając dawne zdarzenia.
-Fajnie, że będziemy w tej samej drużynie.
-Ty też do nich należysz? Myślałem…- nie zdołał dokończyć, gdyż do rozmowy wtrąciła się Natasha.
-A o mnie już zapomniałeś?
-Natasho, pięknie dziś wyglądasz. Czy bolało, jak spadłaś z nieba?
-Oj! Nie przy ludziach, Clint.
-Kapitan już na ciebie czeka. Wejdź- mutantka zaprowadziła geniusza do salonu, gdzie dostrzegł zielonego, siłującego się przy stole z Benem.



Thor jedynie czekał, aż groszek zakończy pojedynek o najsilniejszego mocarza roku. Minął też Pietro, co swoją szybkością prawie przewrócił wszystkie szklanki.



-Bracie!- zwróciła mu uwagę siostra.
-Ups? Wybaczcie. Już znikam.



Przyspieszył maksymalnie, przechodząc do innych pokoi. Niestety nie spostrzegł ściany. Wyrosła znikąd i wpadł na nią, zostawiając ślad w postaci odbitego ciała.



-I znowu ups?- zaśmiał się głupawo, a Steve z powagą podszedł do szybciora, podając szpachlę oraz cement.
-Zalep to i nie ma być żadnego śladu, jasne?
-Się robi, szefie.



Przez to, jak się zmęczył, musiał powoli pracować. Tony lekko się uśmiechnął, widząc tę sytuację. Była nawet zabawna. Od razu zatęsknił za Pepper. Gdyby nie poleciała na sesję szkoleniową SHIELD, byłaby z nim. O Rhodey’m była podobna historia. No nie do końca, bo musiał zostać w domu przez stanowczy rozkaz mamy, a jej nie można się sprzeciwiać.
Gdy skończył rozmyślać, pojawili się ostatni herosi. Danny, Frank, Elektra oraz Daredevil. Wszyscy ubrani elegancko. Czy strój żołnierski też się w to wlicza? Tak, ale bez broni, co zmieniało postać rzeczy, patrząc na Castle i jego “zabaweczki”. Karabin snajperski, granaty przy pasie i nie tylko. Zawsze mógł w spodniach chować nóż. Na szczęście nikt nie kazał się mu rozbroić, bo wszystko było pod kontrolą. Bohaterowie chwycili za kieliszki pełne szampana i wstali, tworząc krąg. Kapitan zaczął przemawiać.



-Witam wszystkich w tym szczególnym dniu, bo dziś przyjmujemy pod swoje skrzydło nowego herosa, które świat nazywa Iron Manem. Od tej pory, to Tony Stark będzie znany jako Avenger- wzniósł do góry szkło wraz z innymi uczestnikami uroczystości i stuknęli się symbolicznie raz.



Jednym haustem wysuszyli kieliszki słodkiego napoju i rozpoczęli zabawę. Zielony siłacz gamma wrócił do swojej rywalizacji, co skończyło się pękniętym stołem. Pękł na pół, a wraz z nim znalazła się sterta odłamków szkła na podłodze. Steve popatrzył na nich gniewnym wzrokiem.



-Reed zapłaci. Hehehe! Chyba nie będzie mu szkoda kasy na coś takiego.
-W to nie wątpię.



Już chciał im rzucić miotłę, lecz został powstrzymany przez Punishera. Znowu Matt się z nim droczył, co mogło się skończyć tylko jednym. Bijatyką.



-Ja ci kurwa dam oszczędzać takie gnidy! Z pierdla spierdolą i co zrobisz? No jak im nie przywalisz porządnie, to się nie chwal, że wygrałeś!
-A ty byś nawet zabił własną matkę, gdybyś tego chciał!
-Ej! Odczep się. To była dobra kobieta.
-Panowie, przestańcie!- gospodarz usiłował rozdzielić ich siłą, lecz bezskutecznie.
-Pieprz się, Rogers! Taki gnojek nie będzie mnie pouczał! Wykańczam do końca robotę! Moment… Gdzie mój granat?! Kurwa rozjebie ci mózg, Murdock!
-Ej! To nie ja!
-No i zaczęło się- skomentował Kapitan, którego cierpliwość była na granicy.



Frank walił pięściami po twarzy prawnika, co mu sprawiało przyjemność. Steve próbował coś zdziałać i nawet Tony chciał jakoś pomóc załagodzić spór. Jedyny sposób był prosty. Odnaleźć zgubę zabijaki.



-Widział ktoś może granat?- zawołał, choć nikt się nie odezwał.



Tymczasem podarunek Danny’ego wylądował na stole. Natasha, Elektra oraz Clint spróbowali dobrego ziółka. Poczuli niewyobrażalnego kopa energii, że mieli zamiar odrobinę zaszaleć. Tak odrobinę, że z kuchni zrobiła się strzelnica. Wdowa malowała czerwone kropki po ścianach, gdzie miał trafiać łucznik, co też tyczy się dziewczyny z sai.



-Wygra ten, kto trafi najwięcej kropek- ustaliła reguły gry.
-Zgoda. Niech wygra najlepszy.



I tak rozpoczęła się zwyczajna gra, co miała im przynieść mnóstwo radości. To była wielka rywalizacja, gdyż trafili po tyle celów na raz. Domagali się rewanżu, co nikogo nie zdziwiło. Raczej nikt na nich nie zwracał uwagi. Większe zainteresowanie kręciło się wokół naparzających się po mordach. Przebili się przez tę ścianę, co wcześniej załatał Quicksilver.



-Ej!



A spór nadal nie został zażegnany. Bili się do upadłego. Nastolatek nadal próbował odnaleźć granat.



-O kurde. Niedobrze.



Znalazł go. Był w rękach dziecka Wandy. Bawiło się nim, jakby nie było niczym niebezpiecznym. Tony chciał odzyskać zagubioną zabaweczkę. W tym celu poprosił matkę chłopczyka o pomoc. Jednak zanim miał zamiar zapytać, Kapitan też odnalazł zgubę. Natychmiast wyrwał z rąk maluszka. Jednak już bez zawleczki. Myślał tak szybko, że postanowił pozbyć się ładunku z dala od ludzi. W tym celu wyskoczył przez balkon wraz ze swoją tarczą na ulicę. Wokół niego zebrało się mnóstwo gapiów.



-Nic się nie stało. Sytuacja pod kontrolą. Nikt nie został ranny.



Bohater odetchnął z ulgą, bo nic złego się nie wydarzyło. Zdołał wrócić do wieży, gdzie zrobiło się jeszcze większe zamieszanie, niż poprzednio. Tym razem Frank zostawił Daredevila w spokoju, puszczając go wolno.



-Dziś cię oszczędzę, ale jutro mogę nie być taki dobroduszny.
-Jak zawsze.
-Mówiłeś coś?
-Nic, nic.



Rozdzielili się. Matt poszedł umyć twarz do łazienki. Czuł zapach krwi na swoim ciele, zaś Elektra kończyła już definitywnie zawody. Z zamkniętymi oczami trafiła w dwa cele. Clint chciał ją przebić, próbując tej samej metody. I też mu się udało, ale pomylił strzały.



-Clint, no co ty? Oszalałeś? To śmierdzi- zatkała nos wojowniczka.
-Fuuj! Masz też śmierdzące strzały?- odór odczuła Natasha.
-Mój najnowszy prototyp.
-Nie tłumacz się. Zrobiłeś to specjalnie, żeby skończyć grę.
-Nieprawda. Przez omyłkę wybrałem złą strzałę.
-I mam ci w to uwierzyć? W życiu!- obraziła się Elektra.
-Mam też inne. Zobacz.
-Clint, nie!



No i smród doszedł też do innych gości. Nawet Hulk skusił się o wpuszczenie świeżego powietrza. Mógł otworzyć okno. To przecież takie proste, ale on wolał zrobić coś w swoim stylu. Wybił pięścią, a wszystkie odłamki poleciały na ulicę. Wszyscy myśleli, że Kapitan znowu skoczy, a Frank jedynie go namawiał.



-Ha! No co, Kapitanku? Dość wysokich lotów, jak na jeden wieczór?
-Ej! Blondasku, zaproś swojego brata na imprezę. Miejsc nie brakuje, a chętnie bym go zmiażdżył.
-Wybacz, przyjacielu, ale jest na czarnej liście. Nie może.
-Oj! Szkoda jelonka.
-Hulk, co ty… Hulk!



Wyrzucił gromowładnego na ulicę przez utworzoną dziurę, a zabawa dopiero się rozkręcała.



-Nic nie zrobisz, Kapitanie?- spytał Iron Man
-Potłuką się i wrócą.
-Potrzebują większego placu zabaw- zaśmiał się i w głowie już miał pewien projekt, jak mogłoby wyglądać takie miejsce.



Resztę wieczoru skończyło się na zużyciu chińskich prochów, wypiciu czterech butelek whiskey oraz udawaniu, jak wspaniale potrafią tańczyć. Tańczyli, jak słoń w składzie porcelany. Idealne określenie po tym, ile zniszczeń narobili swoimi ruchami. Policja nie interweniowała ani razu, gdyż zajmowała się innymi sprawami, a Fury również miał w nosie zachowanie Avengersów. Dopóki nie wywołali trzeciej wojny światowej lub międzygalaktycznego konfliktu, mógł zostawić wszystko w rękach Kapitana Ameryki. Jednak on też schlał się, jak świnia. Nie pamiętał, kiedy, bo tacy kawalarze podmieniali mu oranżadę na coś mocniejszego. Smakowało tak samo. Jak mógł zauważyć? A co tyczy się reszty? Albo poszli grzecznie spać na podłodze albo wylecieli z hukiem przez okno. Tak. Raczej wybrali drugą opcję. A ja? Byłam jedynie obserwatorem i wszystko mam nagrane na jednej taśmie. Agenci SHIELD będą mieli rozrywkę, a oni nauczkę.

---**---

Odpowiadam na wyzwanie od IvyStone. Mam nadzieję, że było śmiesznie :D

Gwiazdka spadła z nieba. Mamy lipiec!- IvyxLoki challenge

0 | Skomentuj
(użyczone z tego miejsca)
~* Podjęłam się wyzwania od blogerki Ivy Stone i mam nadzieję, że jakoś wyszło.*~


Wakacje. Wakacje? No tak. Ostatnia misja ratowania Nowego Jorku wykonana. Każdy z Avengersów poszedł w swoje strony, opuszczając Stark Tower. No poza samym wynalazcą. Człowiek od blaszaków musiał zostać i dopilnować porządku w mieście i zebrać drużynę, gdyby była potrzebna. No tak. Jestem Mścicielką. Ivy Stone to właśnie ja. Natasha z Clintem wybrali się do Budapesztu, Thor poleciał do domu, czyli Asgardu, Kapitan wolał szukać Hydry i urlop spędzić na spuszczaniu łomotu Czaszce i jego ofermom. A Hulk? Hulk pilnował swoich ogórków. Zabawne, prawda? Jednak Tony próbował poza pracą w laboratorium pokochać ludzką kobietą, którą była Pepper Potts. Tak. Właśnie, że ludzką. Żadne kupy złomu. No, więc tak oto ostatni raz zobaczyłam swoich przyjaciół.

<><>Tymczasem gdzieś nad Ziemią...

-Ojcze, dlaczego mi to robisz? Po raz drugi zsyłasz mnie do Midgardu? Czym zawiniłem?
-Śmiesz się pytać? Mam dość twoich kłamstw, Loki! Już zbyt długo tolerowałem twoje gierki! Od teraz spędzisz rok z Ziemianami!
-Ojcze, proszę cię. Daj mi jedną szansę na poprawę. Obiecuję się zmienić
-Ha! Zmienić? Za późno, synu... Otworzyć portal!
-Nie... Nie! NIEEE!

Gdy otworzyło się przejście na Ziemię, w ostatniej chwili zjawił się jego brat. Jednak nie zdołał uratować Lokiego. Odyn wydał wyrok, skazując na wygnanie. Śmiertelnicy już czekali na niego z zapartym tchem. Czekali? Bzdura. Nikt nie oczekiwał powrotu boga kłamstw. Jednak... Jednak siła wyrzutu w portal spowodowała, że spadał coraz szybciej. Nie miał zbyt wiele mocy na użycie czaru. Zdołał użyć jednego.

<><>Cztery godziny później<><>

Wróciłam do mojego domu nad morzem. Musiałam pomyśleć nad tym, jak spędzić ten czas bez zaciągania się w kłopoty. Blade pragnęła rozlewu krwi, lecz ja wolałam odpocząć od kosmitów, robotów i złoczyńców wszelkiej maści.

-Nuuudy... Daj mi zaszaleć
-Mowy nie ma! To są moje wakacje! Jeśli spróbujesz je spieprzyć, pożałujesz tego i to bardzo
-Hahaha! Ciekawa jestem, co zrobisz? Nie zabijesz mnie
-Mam lepszy pomysł
-Jaki?
-Nie powiem
-Oj! Ivy, znajdź jakiegoś przeciwnika do poćwiartowania. Co powiesz, by pojechać do Japonii?
-Wiem, co kombinujesz, Blade, ale nigdzie nie wyjeżdżam
-Jesteś głupia
-Poszalejesz później, dobra? Daj mi się zdrzemnąć
-Jak mam do cholery poszaleć, skoro dupy nie ruszysz za granicę?!
-Pomyślimy później
-JA CHCĘ WIEDZIEĆ TERAZ!
-Zamknij się. Poczekasz do jutra

Rzuciłam torbę z rzeczami za kanapę i usiłowałam sprowadzić umysł i ciało do snu. Myślami pogrążyłam się w zgadywanie, jak długo ta cisza potrwa. Jak długo wytrzymam bez walki? Czy to w ogóle możliwe dla takiej bohaterki? Przekonamy się.
Nagle Blade krzyknęła głośno na tyle, że prawie głowa mogła wybuchnąć. Jej ostrzeżenie wybudziło mnie. Leniwie otworzyłam oczy, zauważając na niebie coś, co zmierzało w moją stronę. Coś okrągłego, a wokół tego ogień.

-PADNIJ!
-NIE JESTEM GŁUPIA, BLADE!

Gwałtownie wstałam z kanapy, padając na podłogę. Kawałek żarzącej się skały wleciał przez okno. Nie wiedziałam, co to było. Przypuszczałam meteoryt, lecz to dziwne. I mam po wakacjach. Pierwszy raz coś wleciało przez dach, robiąc sporą dziurę w podłodze. Przebiło się jeszcze głębiej, aż do warstwy gruntu pod mieszkaniem.

-No i po urlopie
-Milcz
-Ty wiesz, że tam coś jest? Chyba żyje
-Kosmita?
-No nie mów, że srasz w gacie. Idź sprawdzić
-Okej, ale... Ale jeśli to...
-Zaraz się przekonamy

Podeszłam bliżej skały, skąd wyraźnie tętniło życie. Widziałam zielone światło, które emanowało wokół meteoru, czy cokolwiek to było. Ostrożnie rozwaliłam kamień, odkrywając ukrytą zawartość. Blade o mało nie padła ze śmiechu. Ja nie mogłam wyjść z szoku, ale i też podziwu.

-Kot?
-Ma ogon, nogi i uszy, a do tego zielone oczy. Na pewno nic innego, jak kotek. Hahaha! Spadło na ciebie przeznaczenie z nieba. Zostałaś kocią mamą
-Blade, jedno słowo, a wylądujesz u Strange'a
-Dobra, dobra... Co robimy?
-Muszę go stąd zabrać. Pewnie jest ranny
-Ojeju! Jest cały
-Wolałabym sprawdzić
-Kocia mamusia. Hahaha! Wiedziałam, wiedziałam
-Zamkniesz się wreszcie? Dzięki

Wyjęłam zwierzaka, biorąc na ręce. Spał.

<><>Następnego dnia o... którejś tam godzinie z rana<><>

Zbudziłam się przy kawałku skały i resztkach domu. Na szczęście pół ocalało. Wstałam z gruzów, czując ogromny ból kręgosłupa. Spałam na kamieniach, czy co? No niestety, ale Blade nie udzieliła odpowiedzi. Do tego zniknął kot. Gdzie polazł? Postanowiłam odnaleźć czteronogie stworzonko. Nie powinno być szybkie, skoro z niezłym impetem przywaliło o glebę. Rozglądałam się, poszukując jakiegoś śladu po futrzaku. Zamiast niego dopatrzyłam się jakiegoś mężczyzny na plaży. Wyglądał nieziemsko i te jego oczy. Boże! Co ja myślę?! Nie brałam żadnych prochów! A może coś mi dał? Nie! Nie ma mowy! Jednak jednego byłam pewna. Nie mieszkał w Nowym Jorku. Rozpoznałam w nim... boga.

-Ty... Ty jesteś... Ty jesteś ten bóg kłamstw z nordyckiej mitologii? Jak się nazywałeś? Eee... Locio? Loket?
-Loki
-A! Teraz kojarzę! Nie widziałeś może czarnego kota? Taki mały z zielonymi oczami, jak twoje?
-Chyba uciekł
-Ojć! A chciałam mu pomóc
-Wiedziałam, że kocia niańka do ciebie pasuje. Hahaha!
-Zabiję!
-Mnie? Za co?
-Wybacz... Ech... Coś spadło ma mój dom i chyba mam zwidy. Nie możesz być na Ziemi. Twoje miejsce jest w Asgardzie
-Zgadza się, ale naprawdę tu jestem, Ivy
-Skąd wiesz, jak mam na imię?
-Dziwnie, że mnie nie kojarzysz. Walczyliśmy ze sobą na Manhattanie. Naprawdę nie pamiętasz? Dziwne... Widocznie usunęli ci pamięć z tamtych wydarzeń
-Ivy, nie rozmawiaj z nim! Może cię wykorzystać! On jest twoim kotkiem!
-Bez jaj! To ty!
- Czyli coś sobie przypominasz? To dobrze
-Jak się tu znalazłeś?
-Chyba przypadkiem
-Spadająca gwiazdka? Nie uwierzę
-Spróbuj uwierzyć

Dmuchnął zielonym pyłem i zmieniliśmy miejsce. Znajdowaliśmy się w jakimś hotelu. Wszystko w tym samym kolorze, co jego oczy, choć kilka złotych elementów zdobiło pokój. Część mnie zaczęła wspominać, że kiedyś byłam razem z bogiem kłamstw. Byliśmy parą?
Nagle poczułam się wolna od trosk. Moje ciało lewitowało, a Blade nie mogła nic zrobić. Nie wiedziałam, czy wpadłam w pułapkę. Nie mógł przypadkiem akurat spaść do mnie w odwiedziny. Raczej miał w tym swój cel. Dziś poznam wszystkie jego tajemnice.

<><>A few moments later... Późna pora nocy<><>

Odzyskałam kontrolę nad ciałem, opadając stopami na podłogę. Nikogo nie było w pobliżu. Coś mnie skłoniło do położenia się w łóżku. Plecy wciąż czuły poprzednie zetknięcie się z kamieniami. Potrzebowały zregenerować się.
Kiedy przykryłam się kołdrą, zauważyłam pod nią kota. Ten sam, którego wyciągałam z dziury. Myślałam, że miałam omamy. Zakryłam go pościelą i znowu ją odsłoniłam. Zwierzak zniknął, a na jego miejsce pojawił się bóg kłamstewek. Niekoniecznie słodkich.

-W co ty ze mną pogrywasz?
- Los chciał, żebyśmy znowu na siebie natrafili
-Bujda jakaś. Nie uwierzę w żadne słowo, Loki. Czego chcesz?
-Przypomnieć tobie, dlaczego we mnie się zakochałaś

Nie zdołałam zaprzeczyć, bo z zaskoczenia dokonał pocałunku centralnie w usta. Poczułam przyjemny dreszczyk po ciele. Pragnęłam dotknąć jego ciała, lecz nie pozwalał na żaden ruch. Musiałam być posłuszna, a tak chciałam ponieść się emocjom. Jego ręce błądziły wzdłuż pleców i jednym dotykiem ból zniknął w tej partii ciała. Usiłowałam się go rzucić w bok, lecz czary były silniejsze od mojej woli.

-Jeśli chcesz mi przypomnieć, pozwól, że ty będziesz grał tak, jak ja zagram

Swoim oporem odzyskałam władzę nad ciałem. Już nie mógł mną dłużej manipulować. Teraz ode mnie zależało, jak zakończy się ta noc.

---**--

Wiem, że krótkie, ale ostatnio ciężko coś posklejać długiego. Jednak liczę, że mimo wszystko wywiązałam się z wyzwania.

Domowe przedszkole

0 | Skomentuj
~~Z okazji 200 scenariuszy. Dziękuję tym, którzy wytrwali i zapraszam na pewną komedię :)~~



Domowe przedszkole

Byłam świadkiem różnych dziwactw. Atak obcych z kosmosu na Ziemię, walki gigantów, obrabowanie cukierni przez sześciolatka, czy też seks małolaty ze starszym panem, by dostać cukierka. Naprawdę przez to, co się wydarzyło w tym roku, żałuję tego przyjazdu z Texasu do Nowego Jorku. Mogłam siedzieć na farmie i krowy doić. Mogłam darować sobie próbę życia w mieście. A czemu przyjechałam? Bo miałam dość tego, że nic się nie dzieje. Teraz wolałabym grać na ukulele, bujając się na krześle, niż myśleć nad tym, co się stało kilka dni temu. Chcecie wiedzieć? Tak bardzo ciągnie was ciekawość? To może lepiej uważajcie. Czasem może wam nie wyjść na dobre i jedynie zaprowadzi do piekła.

Tony, Rhodey i Pepper właśnie wracali z zakupów. Chyba coś kupili na urodziny tych maluchów, które miały skończyć sześć lat. Były balony, świeczki i tort. Wszystko, co chcieli na taką imprezę. Czułam jaki był gorąc na dworze, więc siedziałam na ławce przy fontannie, próbując się ochłodzić w cieniu. Gdy chciałam wypić w spokoju wodę, zauważyłam tę trójkę, jak zaczynają się pluskać wodą. Co za dzieci.

-Pepper, przestań. Już starczy- śmiał się, próbując chronić swoją czerwoną bluzkę przed kolejnymi chluśnięciami rudej

-Oj! Nie ma mowy. Nie odpuszczę ci tak łatwo- uśmiechnęła się złowieszczo, pluskając w przyjaciela

Ten również musiał jakoś zareagować, więc posunął się do wrzucenia jej do fontanny, aż niechcący chlapnął na książkę historyka. Było widać jego wściekłość, że sam chciał ich utopić. Stał po stronie Tony'ego, aż Pepper sama ich wrzuciła do wody. Cała trójka zaczęła się śmiać, patrząc, do czego doprowadziła niewinna zabawa. Wyszli z fontanny, a książka nie nadawała się już do czytania. Cała zmokła. Tak, jak oni. Rhodey się wkurzył, że stracił jedną ze swoich ulubionych lektur i wrócili do domu. Nic ciekawego się nie działo poza paplaniną dziewczyny, co nigdy nie umiała zamknąć jadaczki.

~*Następnego dnia*~

Pepper obudziła się w pokoju ze zmienionym ciałem. Jak to? Po prostu wyglądała inaczej. Na pięcioletnie dziecko. Tak samo wyglądała pozostała dwójka. Tony patrzył na swoje małe dłonie i próbował zrozumieć, skąd taka zmiana. Podejrzewał magię, choć w nią nie wierzył. Zawsze znajdzie się jakieś logiczne wytłumaczenie. Nawet takich niecodziennych zjawisk. Gdy zastanawiał się, co mogło być przyczyną, usłyszał stukanie obcasów. Okazało się, że do domu wróciła Roberta. Wszyscy zbiegli na dół, czyli cała piątka. Bieganie w małym ciele wymagało wysiłku, ale ruda nie widziała w tym problemu. Kobieta patrzyła na nich ze zdziwieniem w oczach.

-Przecież była was... dwójka. Kim wy jesteście?- spoglądała na Tony'ego, Rhodey'go i Pepper

-Mamo, to ja. Rhodey- odezwał się maluch z jakąś książką od historii

-Co? Ale ty...- wciąż nie wiedziała, co ma o tym myśleć

Nagle zauważyła coś dziwnego. Znała ich. Poznała ich po zachowaniu. Dziewczyna dźgała ołówkiem Rhodey'go, gdy ten próbował czytać, lecz w tym wieku jeszcze nie umiał. To była dla niego jakaś wielka tragedia, zaś Tony pukał palcem w implant i wiedział, że wszystko było tak, jak zawsze.

-Pepper, plubuje citać. O! Nie! Jak ja mówie- teraz czuł, że jego umysł też zdziecinniał

-No i cio?- dalej kontynuowała dźganie, aż Roberta zabrała ją od syna na krzesełko do dzieci

-Zostańcie tu i nic nie róbcie. Nie wiem, co się z wami stało, ale macie niczego nie ruszać. Czy wyraziłam się jasno?

Nikt nie odpowiedział, więc zamknęła drzwi na klucz, a dzieciaki zostały w domu. Nie potrafiły być grzeczne. Musiały rozrabiać. Zaczęło się od zwykłego telefonu do lekarza. Z pomocą Pepper chwycił za słuchawkę, wykręcając numer. Na szczęście miał obok napisany numer, z którego chciał skorzystać. Mężczyzna akurat nie miał dyżuru i miał czas, choć bardziej go spędzał na studiowaniu dziwnego przypadku. Jednak z zamyśleń wyrwał go dźwięk komórki. Zobaczył na wyświetlaczu numer Roberty. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego dzwoni tak wcześnie.

-Dzień dobry, Roberto. Coś się stało?- spytał, a po drugiej stronie usłyszał dziecięcy śmiech

-Źle sie ciuje. Nie wiem, ciemu- wyjaśnił Tony, który nie miał pojęcia, jak mu powiedzieć, że jakimś cudem zmienili się w dzieci

-Właśnie słyszę, że coś jest nie tak. Odczuwasz jakiś ból?- zapytał o samopoczucie, próbując ustalić, czy jego stan był poważny

-Nie, ale ciuje sie inaciej. Mozie pan psijechać?- poprosił, licząc, że im pomoże

-No dobrze. A Roberty nie ma w domu? Naprawdę nie jest ci w stanie pomóc?- zdziwił się, a ten rozłączył się, co wzbudziło w nim niepokój

Pepper nie potrafiła się dłużej powstrzymać od śmiechu. Musiała coś powiedzieć.

-Hehe! Kjamstwa dzieciom uchodzią na siucho

-Źle lobicie

-Rhodey, milć- rzuciła go pierwszą rzeczą, jaką miała pod ręką

Oczywiście to musiało doprowadzić do gonitwy między Rhodey'm i Pepper. Przy okazji te prawdziwe dzieci też musiały psocić. Co zrobiły? Taki Matt musiał rozwalić wszystko, co napotkał na swojej drodze, a jego siostra podwędziła książkę historyka. Od razu dało się usłyszeć płacz.
Całe te szaleństwo przerwało pojawienie się specjalisty. Tony otworzył mu drzwi, stając na stołek i jakoś się udało.

-Co tu się wyrabia?- zauważył, że dzieci biegały w kółko, demolując każdy możliwy przedmiot w domu

-Mamy pjobjem- stwierdził "geniusz"

-Widzę. Co się wam stało?- wciąż był w szoku, co widział, ale też zauważył znajome twarze

-Nie wiemy... Pepper, odłóź ten mjotek!- krzyknął chłopak na swoją dziewczynę, która chciała się bawić wszystkim, co się da

-Istny cyrk, a Roberty nie ma- stwierdził, biorąc rudej narzędzia, jakimi mogła bardziej skrzywdzić, ale ona jedynie pragnęła zabawy

Ho próbował jakoś opanować cały ten harmider w domu prawniczki, lecz na próżno. Dzieciaki robiły, na co miały ochotę. Matt dalej biegał, potykając się o wszystko, Lily rzuciła książkę do zlewu, zalewając wodą, Rhodey nadal ubolewał nad stratą ukochanej kochanki, a Pepper nadal się bawiła w niegrzeczną dziewczynkę. Jedynie Tony się przyglądał z ekscytacją na to, co może jeszcze jej wpaść za zwariowany pomysł do głowy. Taki miał entuzjazm, że jego implant migotał bardzo szybko. Pierwszy raz nie był to powód stresu, czy walki. Po prostu nikt nie spodziewał się, co panienka Potts mogła przygotować. Wszystko stało się jasne, gdy podbiegła do lekarza z peruką klauna i czerwonym nosem.

-Plosie to wlozić. Bedzie świetnie- zaśmiała się, a on stał wmurowany

-Nie mogę. Chciałem jedynie zobaczyć, co się stało, że Tony dzwonił. Cała wasza trójka... Coś z wami jest nie tak- zaczynał się bać, do czego może jeszcze dojść

Na szczęście z tą obawą nie pozostał sam. Niespodziewanie pojawiła się Roberta świeżo po pracy. Już chciała odłożyć dokumenty do segregatorów, ale dzieciaki szalały po całym domu. Stanęła obok mężczyzny, wpatrując się na wariactwo maluchów.

-Nadal nie mogą usiedzieć w miejscu?

-Chyba tak... Tony dzwonił z twojego telefonu i mówił, że źle się czuje, więc przyjechałem, a teraz widzę, że...

-Każdy się czuje tak samo. Cała ta ich " święta trójca"- wskazała ręką na przyjaciół

-Jak do tego doszło?- spytał, licząc na jakąś sensowną odpowiedź

-Sama nie wiem. Wczoraj wrócili cali mokrzy do domu. Mieli jedynie iść kupić rzeczy na urodziny Matta i Lily. Widziałam ich rano jako dzieci. Naprawdę nie mam bladego pojęcia, co to ma być

-Co teraz? Mam tu z nimi zostać?

-CHCEMY SIE BAWIĆ!- krzyknęła cała piątka na raz

-Chyba już znasz odpowiedź. Zrób, co chcą, a ja muszę dokończyć wypełniać dokumenty z rozprawy. Wiem, że proszę o zbyt wiele, ale to zajmie chwilkę- poprosiła, obawiając się, że daje mu za duży ciężar na barki

- No dobrze. Mogę je popilnować. Nie spiesz się- włożył perukę klauna, a Lily napudrowała mu twarz na biało i namalowała czerwone rumieńce

Kobieta wzięła teczkę i poszła usiąść w swoim pokoju, by w ciszy i spokoju zająć się swoją pracą. Gdy wyjęła pierwsze kartki do wypisania, usłyszała krzyki i głośne uderzenia nogami o podłogę. Miały sporo energii. Jednak nie chciała na tym skupiać uwagi. Myślała, że Yinsen miał wszystko pod kontrolą. Tak miało być. Musiała jedynie pozytywnie myśleć.
Tymczasem w salonie, Tony dorwał się do kontrolera kanałów, zwanym pilotem. Ten, kto go ma, może wszystko. Klikał w każdy kolorowy guzik, szukając jakieś dobrej bajki. Akurat trafił na Jetix, gdzie leciało Iron Man: Armored Adventures. Od razu, jak widział zbroję, która walczy z Whiplashem, Titanium Manem i innymi zbirami, rzucił pilotem o magiczne pudło, aż ekran pękł. Chłopak dalej nie mógł się uspokoić. Teraz i on rozpaczał, ale przez to, że nie może walczyć przez swoje małe ciało.

-Tony, uspokój się. Znajdziemy jakieś rozwiązanie i znowu będziesz sobą- uspokajał go lekarz, co obecnie wyglądał, jak klaun

-Ja nie chce tak żić bez zbloi! - zaczął tupać, niczym opętany, zaś reszta słodkiej ferajny urządziła zawody, kto jest najlepszym kawalarzem

Lily rywalizowała z Pepper i uważała, że zrobi większe świństwo swojemu bratu, niż ona swojemu przyjacielowi. Jako pierwsza zaczęła sześciolatka, biorąc masło osełkowe z lodówki. Zaczęła smarować całą podłogę masłem, ślizgając się na nim, co sprawiało jej dużo frajdy. Mężczyzna nie wiedział, w jaki sposób opanować chaos, skoro ruda majstrowała specjalny "prezent" z niespodzianką.
Żeby odwrócić uwagę dzieci od dziwnych zabaw, zawołał je do salonu. Oczywiście prawie, że wszyscy wyrżnęli, poślizgując się na maślanej podłodze. Dzieciaki zamiast myśleć, jak boli ich zadek, wybuchły śmiechem. Jedynie jednej osobie dorosłej nie było do śmiechu, bo swój fartuch miał umazany na żółto.

-Ej! Posłuchajcie mnie. Chcecie się bawić, prawda? To coś wam pokażę- chwycił za balon, próbując zrobić jakieś balonowe zwierzątko

-Eee... Cio to?- spytała Lily, wskazując na balon

-To jest jedno z najbardziej pospolitych zwierząt, czyli dżdżownica

-Bleee- Pepper rzuciła w niego ciastem, trafiając w jego twarz

Znowu dzieciarnia wybuchła śmiechem.

-No dobrze. A co powiecie na takie coś?- ręce znowu starały się uformować kształt

-Eee...- teraz Tony chciał wiedzieć, co stworzył

-Nie widzicie tu? Miał być motyl, ale został ogonek- podrapał się w głowę, pokazując "zwierzątko"

-To nie motyl! Kjamiesz!- wkurzyła się po raz kolejny, rzucając następnym ciastem, choć musiał przyznać, że bita śmietana była smaczna

-Ech! Próbuję was czymś zająć. Aha! Życzę wam wszystkiego najlepszego, Lily i Matt

-Śpiewaj- nalegała solenizantka

-Co? Ja?- zdziwił się i wolałby to uznać za pomyłkę

-Nie. Ten kwiatek-  odparła z ironią

-Nie umiem śpiewać- próbował się wykręcić od jej pomysłu

-Śpiewaj, śpiewaj!- krzyczały tak głośno, że Roberta musiała do nich zejść na dół

Odłożyła papiery na bok, schodząc po schodach. Była lekko podirytowana, że nadal nie mogła mieć na chwilę skupienia do swojej pracy. Na jej pecha też wylądowała na podłodze, poślizgując się w salonie.

-Co to ma być?! Który to taki mądry! Mówiłam, żebyś się nimi zajął, a oni robią, co im się podoba!- nie ukrywała swojej wściekłości

-Przepraszam cię, Roberto- nie wiedział, co ma zrobić, żeby złagodniała

-Przepraszam?! Ty chyba żartujesz! Już dawno takiego chlewu nie miałam w domu! W tej chwili marsz do łóżek! Wszyscy! Koniec zabawy!

-Ale miał nam śpiewać- rozczarowała się ruda, strzelając focha na doktorka

-Tak? No dobrze. Zaśpiewaj coś tym małpom, a jutro będą sprzątali cały dom. Za to, że go tak uświniły

-Tylko, że ja nie umiem

-Coś na dobranoc

Dzisiaj dzieci idą spać
Bo były niegrzeczne
Jutro muszą jakoś wstać
Aby siłę mieć

Skoro w domu wielki syf
Macie spać, jak aniołki
Jeśli chcecie prezent mieć
Co na grzeczne dzieci czeka

Śpijcie grzecznie, słodkie szkraby
Na dobranoc, słodkich snów
Żeby wam się bajki śniły
Bądźcie grzeczne w tę noc


Udało mu się. Tak narzekał, że nie będzie im śpiewał, ale jakoś się przełamał, a rozrabiaki zasnęły. Ostrożnie chwycił całą trójkę, sprawdzając, czy na pewno śpią i są zdrowe. Gdy okazało się, że wszystko było w porządku, pożegnał się z prawniczką, jadąc do szpitala na dyżur. Akurat miał na wieczór i od razu, jak przyjechał, musiał się zająć pewnym pacjentem.
Kiedy wszedł do budynku, cały oddział się uśmiechnął, a dzieci z onkologii podbiegły do okna, patrząc na jego twarz. Zapomniał zmyć makijaż, czego nie zauważył. Najlepsza była reakcja Victorii, która natrafiła na niego na korytarzu. Nie potrafiła się powstrzymać od śmiechu.

-Gdzieś ty był? Co ty masz na twarzy? Nie wierzę, że byłeś u Tony'ego

-To długa historia, ale powiem ci krótko. Chyba zyskałem nowe doświadczenie

-Czyli co? Nasz doktorek Yinsen stał się klaunem? Zmieniasz profesję?- zaśmiała się

-O co ci chodzi? Przecież...- nie zdołał dokończyć, gdy podała mu lustro, żeby obejrzał swoje malunki

-Do twarzy ci w tym, Ho. Jednak musimy się zająć tym pacjentem- podała mu kartotekę z dziwnym przypadkiem, który analizował wcześniej z rana

-Zgoda. Do roboty

Wziął mydło i zmył porządnie całą twarz, aż nie pozostał ani jeden kolor pudru. Mógł wrócić do swojego prawdziwego zadania. Bycia lekarzem.

~*Dzień później*~

Cała trójka była przerażona w tym samym momencie. Jakby mieli ten sam sen. Raczej koszmar. Najpierw Tony patrzył na swoje ciało przerażony. Znowu był w swoim wieku, a implant tak szybko migotał, że te światełko obudziło Pepper, zaś Rhodey się zbudził zaraz po niej.

-Tony, spokojnie- dziewczyna próbowała jakoś mu przywrócić stan ducha, choć sama miała ciężko

-Czy tylko mi się śniło, że dr Yinsen śpiewał?- spytał, aż zrobił wielki wytrzeszcz oczu ze strachu

-Mi też, ale chyba najgorsze było to, że nie mogłem czytać- przyznał się Rhodey, biorąc do ręki pierwszą książkę z historii, na jaką natrafił

-Dalej nie umiesz, łajzo?- zaśmiała się, a ten ją rzucił poduszką

-Nie! Ja umiem! JA UMIEM CZYTAĆ!- krzyczał, podskakując z euforią

-Histeryk powrócił. Dobrze być w swoim ciele- odetchnął "geniusz" z ulgą

-Tylko, dlaczego myśmy byli młodsi?- spytał fanatyk historii

-Pewnie ta woda z fontanny. Teraz jesteśmy sobą. Jak dobrze

-Dobrze to wiedzieć, a teraz będzie sprzątali ten syf z wczoraj. Brać mopy, szczoty i zapierdzielać na dół!- pojawiła się znikąd Roberta, co nadal nie była spokojna

-Aaa! Mamo! Pukaj, jak wchodzisz- przeraził się jej syn, bo była groźniejsza od wszystkich wrogów ze sobą wziętych

-My też?- zapytała ruda

-Wy też. Zwłaszcza ty, Potts

-Ej! Nie po nazwisku!

-Marsz na dół! Jazda!- rozkazała, wskazując na dół

Cały dzień spędzali na sprzątaniu domu z masła, ciast i wszystkiego, co rozwalili. Tony żałował, że pamiętał bardzo dobrze, co się wydarzyło tamtego dnia. Kiedy pozbywali się bałaganu, na nowo przypominał sobie wieczorne szaleństwo. Nie było mu zbytnio do śmiechu. Wstydził się, co zrobił, a Pepper miała to gdzieś. Śmiała się nieopamiętanie, a prawniczka dopilnowała, żeby dom lśnił czystością.

KONIEC

Wspaniała historia- o księżniczce Tony i księciu Pepper

4 | Skomentuj

Dawno, dawno temu…
Za górami, za lasami…
Gdzieś w pewnej krainie…


W najwyższej wieży…


Księżniczka Tony patrzy sobie przez okno, marząc o wolności. Nie było ani dnia ani nocy bez myślenia o wybrańcu, który ją uwolni i wraz z tym księciem, będzie szczęśliwa.
Każdego dnia podchodziła do tego samego, małego okienka w wieży, skąd przedostawały się niewielkie promyki słońca. Z utęsknieniem czekała na zjawienie się wybawiciela. Już nie raz śniło jej się, jak przyjeżdża na swym białym rumaku, a ona skacze z okna, odjeżdżając z nim ku zachodowi słońca. We śnie tym wybawcą był Pepper.
Teraz znowu patrzyła, ale już bez tej nadziei na wolność, a smok Rhodey strzegł wieży, by nikt nieupoważniony nie mógł do niej wejść. Po tym, jak Howardzina i Marianna porzucili swoją 19-letnią córeczkę, chcieli zadbać o jej bezpieczeństwo, izolując od zewnętrznego świata. Nie obchodził ich intelekt dziecka, czy samotność.
Przez kolejne lata, Tony wychowywała się sama. Uczyła się na własnych błędach, lecz nikt nie został ranny.
Pewnej nocy zauważyła na ścianie dziwne zapisy. Jakieś projekty. Postanowiła to rozgryźć, bo widziała w tym klucz do wolności.
I tak siedziała, rozpracowując schematy ze ściany. Powoli zaczynała rozumieć, czym one są. Pomyślała o obecności geniuszu ojca. Postanowiła stworzyć coś na wzór robota.
Zaczęła szukać materiałów. Miała jedynie kilka spinaczy, pinezek, białe prześcieradło i puszki po coca-coli.


-To musi wystarczyć- pomyślała, przyglądając się dostępnym elementom


Przebłysk inteligencji przerwało czyjeś wołanie. Księżniczka wstała z podłogi, podchodząc do okienka. Wydawało jej się, że śni. Widziała postać z marzeń, czyli rudowłosy książę na białym rumaku.


-Księżniczko, spuść swoje włosy!- zawołał


-Nie zdołasz się na nich wspiąć!- powiedziała głośno


-Daj mi coś, po czym będę mógł wejść!


W jednej chwili pomyślała o prześcieradle. Wzięła je i supeł zawiązała na końcu łóżka, spuszczając białe posłanie.


-Jest za krótkie!- wrzasnął z irytacją w głosie


-To wejdź w inny sposób!- doradziła


Pepper wszedł do wieży, chwytając za oręże broni, które było tarczą i mieczem. Wolał topór, ale zostawił go w domu.
Księżniczka jedynie słyszała, jak smok ział ogniem, a odgłosy walki były donośne, że nie musiała schodzić na dół, by ich bardziej doświadczyć.
Po kilku minutach, usłyszała ostatnie tchnienie bestii, padającej martwo z wbitym mieczem w serce.
Książę biegł do swojej księżniczki. Nie mógł doczekać się, by zobaczyć ją w pełnej okazałości. Zgodnie z wolą rodziców, ten, kto zdoła uwolnić księżniczkę Tony z wieży, może prosić ją o rękę.
Gdy księżniczka usłyszała, jak ktoś szedł po schodach, od razu położyła się na łóżku, udając sen. Pepper otworzył drzwi, podchodząc powoli do łóżka dziewczyny. Widział, jak miała przymknięte oczy, a wyraz twarzy wskazywał na spokój. Lekko się uśmiechnęła, gdy przez cień ciała odczuwała jego obecność.


-A teraz mnie pocałuj- odezwała się, lecz dalej z zamkniętymi oczami, czekając na ruch wybawiciela


Pepper był gotowy pocałować księżniczkę, ale odór z ust natychmiast odrzucił ten zamiar. Gwałtownie odsunął się, jak najdalej, a ona jedynie wstała, czekając nadal na ten sam ruch.


-Odejdź! Nie pocałuję cię!- krzyknęła, zasłaniając usta z obrzydzenia


-To tylko czosnek


-To księżniczki nie uczono myć zębów?! Słuchaj, ja przemierzałem najgorsze zadupia, wszelkie dziury, krzaczory, prawie zabiłem kota i jeszcze jakaś wiedźma mi chciała wcisnąć jakieś mandarynki. I teraz patrzę, że nie jesteś taka urocza, a co dopiero piękna!- opowiedział swój etap podróży z wielkim podirytowaniem


-Żałujesz, że tu przyjechałeś? Nikt cię nie prosił. Ja chcę jedynie wolności


-Proszę bardzo. Droga wolna, księżniczko. Rodzice cię nie kochali, więc pozostawili w tak zapchlonej wieży? Teraz możesz uciec


-Z tobą mogę wszędzie- uśmiechnęła się głupawo


-A co, jeśli nie chcę?- spytał zażenowany


-Twoja strata- odwróciła głowę


-Zaczekaj… Pójdziesz ze mną, ale to nie znaczy, że się z tobą ożenię- wyjaśnił


-Zgoda- wstała, zmierzając do drzwi


Książę otworzył je i razem uciekli z wieży, mijając martwego smoka. Trochę jej było go szkoda, bo znała gadzinę, odkąd rodzice zabrali ją do tej wieży.
Wsiedli na konia, galopując przed siebie. Gdzieś w lesie mijali różne małe chatki krasnoludków Tong. Nie odezwali się do siebie ani jednym słowem. Jednak dopiero Pepper doszedł do głosu, gdy napotkali wiedźmę na swojej drodze. Zdjęła z siebie kaptur i odsłoniła koszyk pełen mandarynek. Pachniały o wiele lepiej, niż oddech księżniczki, więc był bardziej znośny.


-Dokąd zmierzacie?- spytała staruszka


-Jedziemy do zamku- odparł książę


-Do zamku? Toż to daleka droga. Nie chcecie ode mnie wziąć tych mandarynek? Z pewnością zgłodniejecie, bo blisko nie macie- podała mu koszyk


-Nie możemy wziąć mandarynek- nie zgodził się Pepper


-A to niby czemu?- zapytała zdziwiona odpowiedzią


-Są nieświeże, a poza tym, nie jesteśmy głodni


-Mów za siebie. Ja chętnie coś zjem- wzięła koszyk od księcia


Wiedźma szepnęła księżniczce coś na ucho. Coś, czego książę nie musiał usłyszeć.


-To są magiczne mandarynki. Mają specjalną moc, ale dopiero się ujawnią po zjedzeniu jednej z nich. Każda ma ukryty czar. Szerokiej drogi


-Dziękuję- podziękowała


-Uważajcie na siebie i do widzenia- uśmiechnęła się, znikając we mgle, która znikąd pojawiła się w lesie


-Cóż… Eee… To było dziwne- Tony podrapała się w głowę


-Musimy już jechać. Niebawem zrobi się ciemno i może na nas wyskoczyć królewna Whitney- ostrzegł


-Co ona robi?- zaciekawiła się, pytając


-Swoim spojrzeniem lub dotykiem, zamienia ludzi w kamień


-Niczym gorgona?- dopytała


-Niczym gorgona- odparł, twierdząc


Ponownie wsiedli na konia i pojechali w stronę zamku. Słońce już zachodziło. Krajobraz stawał się coraz ciemniejszy, gdy najjaśniejszy punkt na niebie zastąpił Księżyc.
Księżniczka narzekała na długą podróż, ale książę był uparty, bo chciał być, jak najszybciej u celu.
Nagle zatrzymał się, widząc jakąś postać w bieli, zmierzającą w ich stronę. To była królewna Whitney. Miała zasłonięte oczy, lecz przemieszczała się za pomocą laski.
Pepper natychmiast kazał zwierzęciu galopować szybciej, by w razie konieczności, strącić królewnę z drogi.
Tony przypomniała sobie, że mandarynki od wiedźmy miały moc. Najpierw chciała je zjeść, ale okropnie śmierdziały, więc rzucała nimi w blondynę, szukając jakiejś zjadliwej.


-Co ty wyrabiasz?!- zwrócił jej uwagę


-Szukam dobrej mandarynki. Chyba tu takiej nie ma. A to wiedźma! Masz królewno, najedz się tym!- rzuciła cały koszyk


Pepper nie wierzył, że dzięki tym owocom, po Whitney nie został żaden ślad. Były dla niej tak trujące, aż ciało zaczęło się topić, jakby po spotkaniu z kwasem.
Nie mieli ochoty patrzeć na mokrą plamę, która stała się pozostałością królewny, więc prędkim galopem zdołali dotrzeć do celu. Wkroczyli na teren królestwa. Weszli do zamku, gdzie na tronie siedziała para królewska. Byli zachwyceni, widząc swoją córkę, której los leżał przy ołtarzu.
Mężczyzna z koroną wstał i podszedł do młodych.


-Jako, że za uwolnienie była nagroda zaślubin, błogosławię wasze małżeństwo


-Dla przetrwania rodu powinniście się ożenić- nalegała królowa


-Jak umyje zęby, pocałuję ją i być może się z nią ożenię, ale nic nie obiecuję- postawił warunki


Księżniczka na prośbę, a raczej rozkaz Pepper, poszła umyć zęby. Kilka ruchów szczotką i miała świeży oddech.
Gdy była gotowa, zeszła po schodach i książę bez wahania pocałował księżniczkę Tony. Król wraz z królową życzyli im szczęścia.I na tym kończy się nasza bajka. Szczęśliwie, świeżo i biało.

KONIEC


PS; To jest parodia :)

Aż do zapamiętania- parodia IMAA

2 | Skomentuj
Nie ponoszę odpowiedzialności za zrytą psychikę. Przez przeczytaniem należy przygotować się na niekontrolowany śmiech, bądź wielkie zszokowanie, gdyż złe zrozumienie zagraża twojemu życiu i zdrowiu.




**Z dedykacją dla Joy- mojej przyjaciółki i ukochanej siostry oraz jej chłopaka, którego traktuję, jak przyjaciela.**


Co może robić geniusz w wolną sobotę? Ma czas dla przyjaciół? Nie. Uczy się? Pudło. A może siedzi w zbrojowni, by coś ulepszyć? Bingo. Tony majstrował przy zbroi Mark II. Jego rytuał prac przerywa telefon. Nie, kto inny, jak Pepper.


<< 20 nieodebranych połączeń i 16 wiadomości od Pepper Potts>>


Tony: Świetnie. Ani chwili nie mam od niej spokoju
Pepper: Jak ty mnie lubisz


Przestraszył się, widząc ją żywą. Żywą? Miał na myśli, że skusiła się do przyjścia tutaj.


Tony: Aaa! Pepper! Co ty tu robisz?!
Pepper: Jak zwykle nie masz dla mnie czasu. Blaszak jest ważniejszy, a już ci kiedyś mówiłam, że JA CHCĘ CIEBIE, NIE- BLASZAKA!
Tony: Wiesz, że wrogowie rosną w siłę. Muszę być przygotowany
Pepper: I dlatego mnie olewasz? Dobra, słuchaj. Pomożesz mi w czymś
Tony: W czym?
Pepper: A, jak myślisz, geniuszu? Znowu fizyka. Nie cierpię fizyki. Nie cierpię profesora. Jak jeszcze raz obleje mój test, będzie miał ze mną do czynienia. Chyba nie jest trudno kupić arszenik?


Jej diabelski uśmiech podpowiadał mu, że lepiej z rudą nie zadzierać. Nie chciał, by komuś stała się krzywda, bo ma wyrzuty za złe oceny.


Tony: Pepper! Nie wystarczy się pouczyć?
Pepper: Kpisz sobie ze mnie? Przecież się uczę!
Tony: Jakoś tego nie widać


Zaśmiał się i to był powód, by zarobił z “liścia”.


Tony: Au! Za co to?!
Pepper: Za śmianie się ze mnie. Gdybyś nie miał implantu, zabiłabym cię bez zastanowienia
Tony: Nadal chcesz tego?
Pepper: Ach! Denerwujesz mnie, Tony. Czy to tak trudno zrozumieć, że potrzebuję pomocy?


Z diablicy zrobiła się milsza. Od razu posmutniała, a on ją przytulił.


Tony: Pepper, spokojnie. Pomogę ci
Pepper: 17:00, u mnie w domu
Tony: A nie lepiej tutaj?
Pepper: Ha! Boisz się go?
Tony: Ostatnio wyskoczył z paralizatorem
Pepper: A no tak. To tym razem będziesz ciszej. Dla twojego dobra

Cmoknęła go w policzek i wyszła. Chłopak miał obawy, bo po ostatnim spotkaniu jeszcze odczuwał ból pleców. Jednak zdecydował zaryzykować. Pojawił się o umówionej porze. O dziwo Virgila nie było w domu. Odetchnął z ulgą. Wszedł do jej pokoju. Szybko uporali się z zadaniem domowym.


Tony: No i gotowe. Muszę już wracać, bo Roberta będzie mnie przesłuchiwać, czemu na tak długo zniknąłem
Pepper: Haha! Życie z prawniczką!
Tony: O której twój ojciec wraca?
Pepper: To zależy od dnia i misji, ale nie bój się. Nie pozwolę, by zrobił ci krzywdę
Tony: Serio?
Pepper: Tak, głupku. Jesteśmy sami, więc mogę ci coś powiedzieć
Tony: Chyba to nie jest nic strasznego?


Oberwał drugi raz w twarz.


Tony: Nie wierzę, że jestem z tobą bezpieczny. Nawet kat nie kłamie
Pepper: Bo nie dajesz mi dokończyć zdania. Od początku chciałam ci to powiedzieć, bo ja cię kocham
Tony: Też mi odkrycie. Wiedziałem, że na mnie lecisz


Znowu oberwał, lecz za swój narcyzm.


Tony: Ja czuję to samo i w jeden sposób ci to mogę udowodnić


Chłopak zbliżył się do jej twarzy, bo ją pocałować. Dziewczyna dała mu wolną rękę, więc doszło do jednego pocałunku.


Pepper: Wow! Nie sądziłam, że…
Tony: Potrafię całować?
Pepper: Pewnie nie pierwszy raz. Z Whitney już miałeś okazję?


Ponownie się fochnęła na faceta, jak to każda kobieta potrafi.


Tony: Ty jesteś moją jedyną. Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
Pepper: Pamiętam. Byłam nieźle wygadana


Zaśmiała się, a on jedynie znalazł punkt, gdzie miała łaskotki i zaczął ją łaskotać po szyi, brzuchu i pod rękami. Żeby nie tyko ona się z tego śmiała, również odnalazła u niego łaskotki.


Tony: Dość! Haha! Przestań!
Pepper: Haha! Nie! Puść!


Ich zabawę przerwał Rhodey. A kto inny mógł przeszkadzać gołąbkom, jak druga niańka Tony’ego? Na chwilę zaprzestali i odebrał telefon.


Tony: Musisz mieć ważny powód, żeby akurat teraz dzwonić
Rhodey: Musisz wracać, bo mama zaraz przyjeżdża i nie będzie zachwycona, jak zobaczy, że ciebie nie ma
Pepper: Haha!
Rhodey: O! Pepper. Dlatego przeszkadzam? Ok. Wiem, co się szykuje. Wybacz, chłopie, ale wolałbym, żebyś uniknął procesu
Tony: Hah! Procesu? Nie boję się Roberty. Niech robi, co chce, bo ja chcę być z moją rudą
Pepper: Oj, Tony. Jesteś taki uroczy, ale oddawaj mi ten telefon


Siłą zabrała go i wyłączyła, rzucając w kąt. Nagle usłyszała, jak ktoś wchodzi do domu.


Pepper: Teraz musimy być cicho. On wrócił
Tony: Dobra, Pepper. Będę cicho
Pepper: Mam nadzieję, że nie wystrzeli z paralizatorem
Tony: Haha! Pamiętam
Pepper: Tony, cii…


Nie potrafił się opanować i śmiał się dalej. Mężczyzna usłyszał podejrzliwie głośny hałas w pokoju córki. Tradycyjnie uzbroił się, gdyby to był ten sam “włamywacz”, co ostatnio.


Pepper: Tony, cicho, bo zarobisz w dziób


Virgil chwycił za klamkę i otworzył drzwi do jej pokoju. Tony podniósł ręce na znak kapitulacji.


Tony: Panie Potts, ja nic jej nie robię
Virgil: Nikt nie będzie tykał mojej córki!


Wyjął paralizator i go poraził, lecz po brzuchu. I padł. Pepper z początku się śmiała, a potem liczyła na wyjaśnienie.


Pepper: Nie chcę go znowu taszczyć! Wiesz, jaki on ciężki?! Boże! Dlaczego on trafił na Rhodey’go?
Virgil: Ja go nie znam i ty też nie powinnaś
Pepper: Pomagał mi w lekcjach
Virgil: Ciekawe, bo śmianie się raczej nie dotyczy szkoły
Pepper: Czy możesz dla odmiany TY go dźwigać?
Virgil: Jestem zmęczony
Pepper: Ty zawsze jesteś zmęczony! Zawsze! Kiedy pójdziemy gdzieś razem? Hę? Nigdy!
Virgil: Pepper, spokój! Wezmę go
Pepper: Wiedziałam, że mnie posłuchasz


Uśmiechnęła się i jedynie patrzyła, jak “zwłoki” chłopaka. Tak, chłopaka. Virgil też czuł trud, by go nieść, ale skoro, to była jego wina, musiał odpokutować. Jakoś udało się mu donieść Tony’ego pod dom Rhodes’ów. Zadzwonił do drzwi.


Roberta: Co się stało?!
Virgil: Powiedzmy, że powinnaś go bardziej pilnować. Włamał się do mnie do domu. Pepper mówi coś innego, ale jej nie wierzę


Rhodey wyszedł z ukrycia i zabrał przyjaciela.


Rhodey: Znowu to samo? Oj, ty naprawdę musisz ją kochać


Virgil wrócił do siebie, a Roberta chciała już wypytywać chłopaków o incydent, ale poszli spać. No dobra. Tony dawno leżał z zamkniętymi oczami. Nie chciał mieć do czynienia z ojcem dziewczyny, więc pomyślał o spotkaniu w jego domu.
Obudził się i na pecha był poniedziałek. Obowiązki szkolne wzywają. Iron Man miał wolne, gdy nikt ze zbirów nie stanowi zagrożenia. Przecież kradzież brylantów przez Unicorna i Killershrike’a nadawała się dla policji, dlatego blaszak miał święty spokój. No nie całkiem. Siedzieli na angielskim.


Tony: Już wolałbym umrzeć, niż tu siedzieć. Czemu Whiplash się nie pojawi?
Pepper: Witaj w klubie. O! Właśnie. Kiedy ja dostanę zbroję?
Tony: Pepper, nie teraz. Możemy pogadać o tym później?
Rhodey: Ktoś tu chyba wstał lewą nogą
Tony: Nie śmiej się. Po raz drugi oberwać paralizatorem. Au! To boli
Pepper: Geniuszu, to zawsze bolało. Dobrze, że nie wyjął noża, czy pistoletu
Rhodey, Tony: Słucham?!
Prof. Green: Proszę o ciszę i czytać tekst
Pepper: A co? Nie wspominałam, że ma inne “zabawki”? W końcu jest agentem FBI


Ruda się zaśmiała i niechcący przygniotła stopę przez krzesło, gdy się bujała.


Tony: Au! Pepper, miejże litość. Mam potąd bólu
Pepper: Nie narzekaj. Poza tym, zrobiłam to niechcący
Rhodey: Nie powiedziałbym


Oberwał w głowę, aż walnął się o ławkę.


Rhodey: Pepper!
Prof. Green: Powiedziałam. Proszę o spokój!


Lekcja skończyła się na obolałej stopie Tony’ego i głowie Rhodey’go. Poszli na dach coś zjeść. Chłopak podzielił się z Pepper swoimi kanapkami.


Pepper: Z czym to masz?
Tony: Nie otrujesz się
Pepper: Fuuj! Z rybą? To śmierdzi!


Wyrzuciła kanapkę na książkę Rhodey’go, który akurat czytał o atakach bombowych.


Rhodey: Ej!


No i kartki były w majonezie.


Pepper: Hahaha! Dobre?
Rhodey: Zabiję cię!
Pepper: Nie ty jeden tego chcesz. Masz kanapkę? No jedz, jedz. Może tobie zasmakuje, bo mi nie


Spojrzała na geniusza dość ostrym wzrokiem, a on jej nie słuchał. Skupiał się na projekcie nowej zbroi.


Pepper: Tony! Nie ignoruj mnie, bo będę mówić więcej!
Tony: Takie hobby
Pepper: Słucham?!
Rhodey: Tony, przyznaj się, że nikt jej nie słucha


Ruda “pożyczyła” książkę historyka i rzuciła nią w głowę Tony’ego. Wtedy się ocknął.


Tony: Pepper, przepraszam


Znowu miała focha. Kobiety. Nie dogodzisz. Cmoknął ją w policzek i ponownie oberwał z “liścia”.


Pepper: Nie możesz mnie pocałować, czy jesteś taki ślepy, że nie widzisz…


Przerwał jej gadaninę i pocałował, jak księżniczka sobie zażyczyła. Znowu była szczęśliwa. Spotkali się w jego domu, gdzie zadbał, by…


Tony: Nikt nam nie będzie przeszkadzać. Rhodey coś czyta, a Roberta siedzi w pracy
Pepper: No to prowadź


Tony zaprowadził ją do swojego pokoju. Chciał z nią pogadać, a ona od razu wolała spędzić z nim, jak najlepiej wieczór. Pocałowali się, a ręce wędrowały po ciele powoli, odkrywając każdy skrawek ciała. Zdjął swoją bluzkę, a jej rozpiął guziki. Na podłogę spadły spodnie, pasek, spódnica i rajstopy. Już była gotowa się posunąć dalej.


Tony: Ale się napaliłaś. Chcesz tego?
Pepper: Zawsze o tym marzyłam. Tylko z tobą
Tony: Tylko z tobą


Gdy oni chcieli osiągnąć spełnienie. Rhodey usłyszał, jak ktoś jęczy i jeden krzyk, dochodzący z pokoju obok. Nie chciał przerywać sobie lektury. Uważał, że to jacyś sąsiedzi. Co? Oni nie mieli sąsiadów! Mieszkali w domu!


Pepper: Tony, starczy. Zaraz Roberta nas nakryje
Tony: Nie panikuj. Nie ma jej


Niespodziewanie się zjawiła, a Pepper, jak się pojawiła, tak szybko zniknęła. Jak? Przez okno.


Roberta: Tony, co się dzieje? Dzwonię i nikt nie odbiera! Czy ty się masturbujesz?


Chłopak się spalił, jak burak, bo nie wiedział, co ma powiedzieć, a podejrzenia były mylne.


Tony: Co?! Nie! Ja tylko…
Roberta: Jesteś poobijany. Kto cię pobił? Trzeba to zgłosić na policję!


Rhodey, słysząc krzyki wszedł do pokoju. Tony był bez bluzki, a spodnie leżały na ziemi oraz rajstopy.


Rhodey: Prostytutkę sobie zamówiłeś?
Tony: A co ty wy macie za chore pomysły?! Powiedzieć wam prawdę?!
Roberta: No słucham. Mam nadzieję, że nie masz problemów
Tony: Nie! Prawda jest taka…
Rhodey: Ktoś cię wrobił w dziecko?
Tony: Rhodey, zamknij się! To nie jest śmieszne
Roberta: Proszę, milcz. Tony, słucham. Kto cię pobił?
Tony: Moja dziewczyna


Rhodey zaczął się niepohamowanie śmiać i musiał wyjść z pokoju. Dalej było go słychać. Roberta zostawiła jego samego. Chłopakowi zrobiło się wstyd, że przerwali mu najlepszą chwilę z dziewczyną. Na szczęście do niczego nie doszło, z czego Pepper nie była zachwycona. W szkole chciała się nad nim znęcać, jak szukanie okazji, by zrzucić go z krzesła. Wszystko dlatego, że nie mogła się z nim kochać na całego.


KONIEC

© Mrs Black | WS X X X