Message/ Wiadomość [PL]

0 | Skomentuj

Pokój. Po prostu zwyczajny pokój. Pokój, gdzie spędziłem resztę mojego życia. Nieważne. Kogo to obchodzi? Nikogo. Więc dlaczego? Dlaczego siedziałem tutaj i pisałem ten tekst? Dlaczego ty jesteś czytelnikiem, Pep? Dlaczego nie ktoś inny? W porządku. Powiem ci na końcu wiadomości.
Więc siedziałem w moim pokoju. Byłem sam. Co robiłem? Myślałem. Myślałem o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Przyszłości? Taa... Coś w tym rodzaju. To nic. Po prostu myśli o każdym i wszystkim. Więc siedziałem i ktoś otworzył drzwi. To był mój przyjaciel.
"Wszystko gra? Obiad jest gotowy. Przyjdź, jeśli chcesz” Powiedział i zamknął drzwi.
Co zrobiłem? Nic. Siedziałem tutaj i myślałem znowu. Znowu,znowu, znowu. Powtórz. Znowu, znowu, znowu. Ale to pomyłka. Miałem jedną myśl i jedno marzenie. Co to było? Chciałem zakończyć moje życie. Czy pomyślałem "zabij siebie" albo "zrób coś głupiego"? Dobra. Była zwykła myśl i to wszystko. To nic.
Kiedy próbowałem zasnąć, mój przyjaciel znowu przyszedł do mnie. Przyszedł i dotknął mojego ramienia.
"W porządku, Tony? Jesteś zbyt cichy" Spytał z obawą, że planuję coś z liną, lekami na ból, nożem, czy czymś gorszym.
"Wszystko gra" Powiedziałem spokojnie.
"Poważnie? Nie wiem. Gdybyś chciał pogadać, powiedz to, okej? Chcę pomóc. Wiesz o tym, więc proszę, powiedz mi, jeśli coś będzie nie w porządku”
Był tak zmartwiony, że pomyślałem o czasie.
"Pora spać" Pomyślałem.
"Pora spać" Powiedziałem.
"Taa... Wiem. Dobranoc, kolego”
"Branoc"
I zostałem sam. Znowu. Zasnąłem. Mój umysł był czarną dziurą. Bez wspomnień, bez zdjęć i bez myśli. Jedynie pustka.
Następnego dnia, obudziłem się bardzo późno. O dwunastej. Nie potrafiłem wstać z łóżka. Nie potrafiłem ruszyć moim ciałem. Byłem przerażony, co się dzieje. Chciałem krzyczeć lub płakać, ale nie mogłem. Rhodey przyszedł tu i podał mi rękę. Ledwo wstałem na nogi. Jednak czułem się słabo. To był zły znak.
"Może powinieneś iść do lekarza"
"Nie panikuj, Rhodey. Zjem coś i będzie dobrze"
"Jesteś pewny?"
"Taa...Tak myślę. Jest okej"
"W porządku”

I poszedłem do łazienki. Popatrzyłem w lustro. Widziałem moją bladą skórę z oznakami zmęczenia. Jesteś zmęczona? Ja byłem.  Ja byłem tego dnia. Ostatniego dnia. Moja wiadomość kończy się tutaj. Dlaczego? Co się ze mną stało? To normalne, ponieważ zniszczyłem lustro i kawałek szkła użyłem, żebym podciąć nadgarstki. Powoli, boleśnie i bez krzyku.  I w końcu zemdlałem. Umierałem. Umierałem też samotnie. Myśli zabiły mnie. I pamiętaj, moja kochana. Kiedy ktoś powie “Jest okej”, to kłamstwo i to uczucie nie jest prawdą. Bałem się mojego życia bez prawdziwej rodziny i tego dziwnego świata. Tak mi przykro, Pep.

KONIEC

Message [ENG]

0 | Skomentuj


Room. Just a simple room. The room when I spent rest of my life. Nevermind. Who cares? Nobody. So why? Why I was sitting here and wrote this text? Why are you reader, Pep? Why someone different? It's okay. I will tell you at the end of this message.
So, I was sitting in my room. I was alone. What was I doing? Thinking. I was thinking about past, present, and future. Future? Yeah. Some kind of that. It's nothing. Just thoughts about everyone and everything. So, I was sitting and someone opened the door. It was my friend.
"Are you okay? Dinner is ready. Come if you want" He said and closed the door.
What was I doing? Nothing. I was sitting here and thinking again. Again, again, again. Repeat. Again, again, again. But it's mistake. I had one thought and one dream. What was that? I wanted to finish my life. Did I thought "kill yourself" or "do something stupid"? Ok. I was a simple thought and that's all. It's nothing.
When I was trying to fell asleep, my friend comes again to me. He came and touch my arm.
"Are you all right, Tony? You are so silent" He asks with afraid that I was planning something with a rope, painkillers, knife or something worse.
"I'm fine," I said calmly.
"Really? I don't know. If you want to walk, say it, okay? I want help, you know so please, tell me if something isn't alright"
He was so worried that I was thinking about time.
"Time to sleep," I thought.
"Time to sleep," I said.
"Yeah. I know. Good night, pal"
"Night"
And I stayed alone. Again. I fell asleep. My mind was a dark hole. No memories, no pictures, and no thoughts. Just emptiness.
The next day, I woke up very late. At twelve o'clock. I couldn't stand with the bed. I couldn't move my body. I was terrified what's going on. I wanted to scream or cry but I couldn't. Rhodey came there and gave me a hand. Barely I stood on my feet. However, I felt weak. It was a bad sign.
"Maybe you should visit the doctor"
"Don't panic, Rhodey. I just eat something and it will be fine"
"Are you sure?"
"Yeah. I think so. It's okay"
"Fine"
And I went to the bathroom. I looked at the mirror. I saw my pale skin with the sign of tired. Are you being tired? I was. I was that day. The last day. My message is over here. Why? What happened with me? It's normal because I destroy a mirror and a piece of glass I used to cut my wrists. Slowly, painfully and without a scream. And in the end, I fainted. I was dying. I was dying alone too. The thoughts killed me. And remember, my sweetheart. When someone says "I'm okay", it's a lie and this feeling isn't truth. I was afraid my life without a real family and this strange world. I'm so sorry, Pep.

THE END.

---***---

Wieczorem pojawi się tłumaczenie.

Wyprawa

0 | Skomentuj

Tony, Rhodey i Pepper wybrali się w góry. Na wypadek spotkania Mandaryna mieli przy sobie plecaki ze zbrojami. Według danych o aktywności pierścieni Makluan, polecieli, aż do Himalajów. Pogoda im nie dopisywała. Ciągle wiał wiatr, a kontakt przez urządzenia komunikacyjne był zakłócony. Nie mogli z nikim porozmawiać. Byli zdani tylko i wyłącznie na siebie.
Kiedy byli już wysoko, zrobili sobie krótki czas na odpoczynek.

Tony: Jesteśmy blisko. Czuję to. Muszę go odnaleźć. Po prostu muszę.
Rhodey: Wiemy, że ci zależy na ojcu, ale może Gene kłamał. Może tak naprawdę powiedział jedynie po to, żeby ci namieszać w głowie.
Pepper: Rhodey ma rację. No, bo zauważ. Prawie z nim wygrałeś i tak nagle ci powiedział coś, co chciałbyś usłyszeć. Chcesz wierzyć, że nie zginął, a pewnie…
Tony: Wiem, co masz na myśli, ale muszę spróbować. Jeśli chcecie, możecie wracać. Dopóki go nie odnajdę, nie wrócę. Nie poddam się.
Rhodey: Trzeba oszczędzać siły, bo im wyżej, tym gorzej z oddychaniem. Dobrze wiesz, jak może być w twoim przypadku.
Tony: Tak. Pamiętam o implancie.
Rhodey: Okej. Idziemy powoli i spokojnie.

Kiwnęli głową na znak zrozumienia jego słów. Ostrożnie kroczyli po skale. Tony trzymał za haki, zaś reszta chwytała się za linę. I tak szli pod górkę. Aura nadal nie pozwalała na kontakt ze światem, zaś Khan walczył ze strażnikiem. W każdej chwili mogła wytworzyć się lawina. Jednak on nie przejmował się tym i swoją mocą pokonał obrońcę szóstego pierścienia.

Gene: Udało się. Teraz pozostało zdobyć resztę.
Howard: A nie wolisz odpuścić sobie? Nie wiesz, co się stanie, gdy połączysz je wszystkie. Może…
Gene: Zamilcz, starcze! Przez ciebie zaraz się rozmyślę i cię tu porzucę. Może powinienem wziąć twojego syna, bo ty nie pomagasz!

Wściekł się, aż uderzył swoją mocą w kolumny świątyni. Drżenia doszły na cały obszar pasma górskiego.

Howard: Przestań, bo obaj zginiemy!
Gene: Tak myślisz? Ja nie umrę. Nie przed spełnieniem przeznaczenia.

Mandaryn zniknął, zabierając ze sobą więźnia. Tymczasem przyjaciele nadal mierzyli się z utrudnieniami. Uważnie patrzyli, czy nie wchodzą na liche kamienie. Na złość odezwało się przypomnienie. Tony był wściekły, lecz ból zakrył złe emocje. Zatrzymał się, próbując złapać oddech.

Rhodey: Tony?
Pepper: Ej! Co tam się dzieje?
Rhodey: Powinniśmy wrócić.
Tony: Nie… Nie… możemy. On… tam jest. Ach!
Pepper, Rhodey: NIE!

I runął w dół. Dziewczyna próbowała go chwycić, lecz on spadł. Mgła utrudniała widoczność. Oboje byli przerażeni.

Pepper: Rhodey?
Rhodey: Schodzimy… Powoli.
Pepper: A on?
Rhodey: Zaraz. Powoli, Pepper... Powoli.

Małymi krokami stąpali, schodząc niżej. Przyjaciel pomógł jej zejść bezpiecznie. Po kilku minutach, rozpoczęli poszukiwania geniusza. Nie mogli krzyczeć, dlatego musieli znaleźć inny sposób na zawołanie go. Zeszli jeszcze niżej, rozglądając się wokół.

Pepper: Widzisz go?
Rhodey: Szukam.
Pepper: Boże! Oby nic mu się nie stało.

Nagle zauważyli za swoimi plecami lawinę. Tak. Mandaryn spowodował katastrofę. Nawet lina nie pomogła i zostali przykryci grubą warstwą śniegu oraz wyrzuceni gdzieś w głąb góry.
Kiedy przyroda powodowała niszczenie wszystkiego na swojej drodze, zostało ewakuowane najbliższe miasteczko. Ludzie uciekali, zabierając najważniejszy asortyment. Nie zostawiali nikogo. Zabierali również swoje zwierzęta. Stacja ratownicza od razu otrzymała alarm, by działać. W centrali uzbrajali się dr Yinsen i dr Bernes.

Dr Bernes: Dlaczego akurat tutaj mam odbyć następną część szkolenia?
Dr Yinsen: Muszę zobaczyć, jak działasz przy takiej sytuacji. Jest bardzo niebezpiecznie i naszym zadaniem jest pomóc tym, którzy zostali w górach. Podobno jakaś trójka nastolatków była w obszarze lawiny.
Dr Bernes: Myślisz o tym samym, co ja?
Dr Yinsen: Powiedzmy, choć dowiemy się, jak będziemy na miejscu. Pakuj sprzęt i jedziemy.

Wzięli skuter oraz duży plecak z akcesoriami medycznymi, aż mogli ruszyć w drogę. Pozostała część ratowników zajmowała się ofiarami w wiosce, współpracując ze służbami, które ewakuowały ludność z dala od zagrożenia. Lekarze przejechali przez ogromne zaspy, kierując się drogą, żeby pomóc.
Gdy znaleźli się na miejscu, skąd system wyłapał oznaki życia, zaczęli kopać łopatami.

Dr Bernes: Skąd wiesz, że w tym miejscu?
Dr Yinsen: Tu były ostatnie ślady ich aktywności. Trzeba spróbować.
Dr Bernes: Czekaj… Widzisz to?
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: No patrz!

Wskazała na miejsce, gdzie świeciło się coś na niebiesko. Znali ten kolor.

Dr Yinsen: Niemożliwe.
Dr Bernes: A jednak. To musi być Tony, Rhodey i Pepper. Chodźmy tam.
Dr Yinsen: Jesteś pewna? Może te światło jest z czegoś innego.
Dr Bernes: Nie dowiemy się, jeśli tego nie sprawdzimy.
Dr Yinsen: Racja. Okej. Ruszajmy.

Przypuszczenia potwierdziły się. Przekopali się do jednego ciało i był nim Tony Stark. Blady, zmarznięty, a do tego z wyczerpanym implantem. Ho bez dłuższego namysłu, przeniósł chłopaka na nosze i przykrył folią izotermiczną.

Dr Yinsen: Jest nieprzytomny i to z winy implantu. Tylko, gdzie jest reszta?
Dr Bernes: Od niego się nie dowiemy. Co robimy?
Dr Yinsen: Zabiorę go, a ty poszukasz reszty. Może być?
Dr Bernes: Tak, ale…
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: Myślisz, że sobie poradzę?
Dr Yinsen: Sama zobaczysz.

Rozdzielili się. Victoria na własną rękę szukała pozostałych. Ponad kwadrans przeszukiwała najbardziej możliwy obszar, gdzie mogli zostać zasypani. Co chwilę brała się za kopanie, lecz nie odnajdywała nic. Chyba, że kamienie. Nie zamierzała się poddać, więc szukała dalej.
Kiedy minęło pół godziny, znalazła obie osoby. Zrobiła to, co wcześniej Ho. Wyjęła ciała, okrywając folią życia.

Dr Bernes: Okej. Nie jest źle. Teraz wystarczy zabrać ich do bazy.

Wezwała przez krótkofalówkę zespół, co znajdował się najbliżej w jej otoczeniu. Szybko zabrali poszkodowanych, a ona mogła wrócić do swego mentora. Na szczęście ratownicy mogli skończyć ewakuację, gdyż miasteczko stało opustoszałe. Kolejnym fartem było brak ofiar. No może bez patrzenia na tych, znalezionych w górach. Dołączyła do niego i chciała mu powiedzieć wszystko, lecz on przerwał jej.

Dr Yinsen: Nie musisz nic mówić. Wiem o wszystkim. Dowiedziałem się od reszty ekipy. Znaleźliśmy ich w ostatniej chwili.
Dr Bernes: Ważne, że żyją. Jak się czują?
Dr Yinsen: Cała trójka utrzymuje się nieprzytomna. Zostali dodatkowo przykryci kocem, bo muszą odzyskać ciepło, ale…
Dr Bernes: Wiedziałam. Coś zepsułam?
Dr Yinsen: Nie. Nic takiego nie miałem na myśli. Tony potrzebował ładowania, ale jest już stabilny.
Dr Bernes: Himalaje. Co im odbiło?
Dr Yinsen: Powiedzą nam sami.
Następnego dnia, cała trójka obudziła się. Jako że nie doznali żadnych złamań, mogli wrócić do domu. Zanim jednak to miało nastąpić, doktorek chciał otrzymać odpowiedź na najbardziej nurtujące go pytanie.

Dr Yinsen: Nikt normalny nie wyjeżdża w tak ekstremalne warunki. Możecie powiedzieć, co wam strzeliło do głowy?
Tony: Bo mój ojciec żyje i… I chciałem go odnaleźć. Tylko tyle.
Dr Yinsen: Mhm… To i tak było głupie. Mogliście zginąć.
Dr Bernes: Na szczęście uratowaliśmy wam życie. Standardzik.

Wtrąciła się lekarka z uśmiechem.

Pepper: Przepraszamy.
Dr Bernes: Nie szkodzi. Następnym razem wybierzcie się w bardziej bezpieczne miejsce.
Rhodey: Dopilnuję tego.
Dr Yinsen: Mamy taką nadzieję. No nic… Gratuluję, Victorio. Test zdany pozytywnie.
Dr Bernes: Dziękuję.
Pepper: Eee… To wy przyjechaliście, bo jakiś głupi test? I kto tu ma durnowate pomysły, co? Doktorku, jak tak można?
Dr Yinsen: Jakoś można.


Zaśmiał się i zostawił ich samych. Zabrali swoje rzeczy, a żeby nie ryzykować kolejną katastrofą, wskoczyli w pancerze i wrócili do domu.

--**--

Miało nie być nic, ale one shot jest krótki. Zaispirowałam się polskim serialem medycznym, gdzie jeden z ratowników stacji wyruszył w Himalaje. Pomyślałam, że Tony będzie chciał szukać ojca. No i tak oto mamy to coś.

Notka informacyjna

0 | Skomentuj
Witajcie. Z tej strony tradycyjnie Katari, która jest sadystką i maniaczką serialu Iron Man: Armored Adventures. Zrezygnowałam z pisania nowego opo, dlatego jako ostatnie pojawi się projekt. To nad nim będę się najbardziej skupiać, ale jest problem. Potrzebuję pomocy. Z tego właśnie powodu piszę to na blogu. Może ktoś poda pomocną dłoń do tego projektu. Ok. No to, co taka osoba musi wiedzieć?

Osoba musi być:

  • aktywna
  • chętna
  • zaangażowana w projekt (chodzi o kreatywność i nie olewanie tego)
  • zapoznana z fabułą serialu
  • konieczny kontakt ze mną pisemny lub rozmowa na komunikatorach (Messenger, Skype lub Hangout, a jeśli byłby problem, to mailowo lub telefonicznie)

To jest podstawa. A czego nie może być?

  • braku aktywności do dwóch miesięcy
  • braku kontaktu z osobą współpracującą nad scenariuszem
  • kopiowania żywcem
  • rezygnacji bez podania powodu
  • zbyt mrocznych scenariuszy (nie może być wulgaryzmów i opisów, jak z rzezi)
  • dodawania własnych postaci
Może to wydać się skomplikowane, ale więcej szczegółów podam prywatnie. Z okazji rocznicy IMAA, czyli 24 kwietnia, bo wtedy była emisja pierwszego odcinka, zacznę wstawiać pierwsze odcinki. Obecnie mam zrobionych 9. Jeszcze sporo pracy, a naprawdę sama tego nie ukończę. To co? Mogę na kogoś liczyć?

PS: Można pisać na maila, jeśli ktoś tak woli.

yoanka2415@gmail.com

Epilog

0 | Skomentuj
Podobny obraz
Whitney umarła mimo walki lekarzy o jej życie. Duch już się nie pojawił, a Tony mógł wrócić do domu. Powinnam zakończyć na tym swój pamiętnik, ale było coś jeszcze, co powinnam opisać. Otóż Pepper odważyła się powiedzieć temu pacanowi, że go kocha. Jak zareagował? Zdziwił się, ale na szczęście czuł to samo do rudej. To był spokojny dzień. Ostatni dzień. Siedzieliśmy we czwórkę w ogrodzie, aż do naszych uszu dotarł odgłos strzał. Natychmiast padliśmy na ziemię. Jednak rodzice nie wiedzieli nic o tym i nieświadomie przyszli do nas. Od razu dostali kulkę w łeb. Nie potrafiłam krzyczeć. Zamurowało mnie, ale czułam strach. Dlaczego wszystko, kiedy szło po naszej myśli, coś musiało nam przeszkodzić? Tony chronił dziewczynę całym swoim ciałem i nie chciał, żeby stała się jej krzywda.
Nagle strzały ucichły. Rhodey lekko wychylił się, sprawdzając, czy faktycznie zaprzestano ataku.

Rhodey: Czysto. Możemy…
Tony, Pepper: RHODEY!

I ponownie zaczęła się strzelanina. Zostaliśmy we trójkę, a jego już nie dało się uratować.

Pepper: Zginiemy. My zginiemy!
Tony: Pepper, opanuj się. Wyjdziemy z tego cało.
Pepper: Obiecujesz?
Tony: Obiecuję.
Anne: Lepiej go nie słuchaj, bo sam nie wie, co mówi, a my nawet nie mamy dobrego schronienia, żeby to przeżyć, choć sam strzelec nie wie, ilu nas zostało, ale na pewno zaatakuje ponownie.
Pepper: No racja, ale ja chcę przeżyć. Damy radę. Poświęcenie Rhodey’go nie pójdzie na marne.
Tony: I rodziców.
Anne: Byli głupi, że tu przyszli. Mogli tego nie robić, a nie zginęliby.

Znowu nastała cisza. Nikt się nie wychylał. Jednak on był wariatem. Po co mu mówić, by tego nie robił, skoro za chwilę sam to zrobi.

Anne: Zostajesz!
Tony: Pójdę po zbroję.
Pepper: Nie ma mowy!
Tony: Rany! Nie rozumiecie, że potrzebujemy się bronić?
Anne: Prędzej zginiesz, durniu! Masz tu zostać, jasne?!
Tony: Czy ty się o mnie martwisz?
Anne: Wydaje ci się.
Tony: Wrócę.
Pepper: Obiecujesz?
Anne: Zamknij się! Nie pytaj o to! Nie wróci żywy, bo jest głupi!
Pepper: Obrażasz mojego chłopaka, przyszłego męża i…
Anne: Guzik mnie to obchodzi! Nikt stąd nie wychodzi, jasne?!

Powiedziałam stanowczym głosem, ale ten kretyn wybiegł. Ruda już chciała za nim płakać. Nie lepiej ryczeć na pogrzebie?

Anne: Debil, idiota, patelnia i jeszcze raz debil.
Pepper: Patelnia?
Anne: Tak. Jest tak płaska, jak jego mózg.

Ponownie była strzelanina, a Tony nie zdołał nawet opuścić ogrodu. Krzyknął i upadł. Chyba też zarobił w łeb.

Anne: Ostrzegałam.
Pepper: Zostałyśmy same. Co teraz?
Anne: Zostajemy.
Pepper: Ale…
Anne: Nic nie możemy zrobić.
Pepper: Świetnie. Cały życie mamy spędzić tutaj?
Anne: No bez przesady. W końcu sobie pójdzie i zostawi nas.
Pepper: Nie! Ja tak nie mogę! Nie chcę być sama! Chcę być z Tony’m!
Anne: Pepper!

No i kolejna osoba padła. Zostałam tylko ja. Jako jedyna byłam w ukryciu. Nie wiedziałam, jak długo musiałam czekać.
Kiedy minęło pół dnia, rzuciłam kamień, skąd zwykle snajper celował. Było cicho. Postanowiłam wyjść. Szłam powoli. Powoli, powoli… Ukrywałam strach, dlatego szłam bardzo wolnym tempem. Minęłam zwłoki i poszłam do łazienki. Zdjęłam ubrania i zaczęłam brać prysznic. Nie spodziewałam się, że zacznę płakać. Nie wytrzymałam. Pękłam.

Anne: To juz koniec.
Duch: Zgadza się.


Przestraszyłam się, słysząc wrogi głos. Trafił mnie w klatkę piersiową trzykrotnie, a następnie odchodząc, sam sobie strzelił w głowę. Umierałam. Krew mieszała się z wodą. Traciłam siły. Upadłam, uderzając o krawędź wanny i odpłynęłam. Przegrałam ze śmiercią.

---***---

I kolejne opowiadanie kończy się w podobny sposób, gdzie wszyscy giną. Nie było pomysłu na dalsze notki, a tak pojawiło się nowe opo. To straszne, bo taka mania do tego serialu, że piszę dalej.

Notatka 10: Wszystko, co dobre kiedyś się kończy

0 | Skomentuj

Przed salą znowu stała mama, ale uśmiechała się. Miała do tego dobre powody. Lekarz powiedział, że Tony obudził się i chce gadać ze mną. Zdziwiłam się, bo nie wiedziałam, co miał mi do powiedzenia, a jako jedyna nie bałam się o niego. Nie czułam żadnych emocji i on woli rozmawiać akurat z siostrą, która go nie znosi. No nic. Zgodziłam się. Weszłam do środka. Nadal wyglądał słabo, co było widać po wymuszonym uśmiechu na twarzy. Próbował ukryć grymas bólu, lecz nie udawało mu się.

Anne: Cześć. Jak tam? Przestaniesz już straszyć mamę i wszystkich innych?
Tony: Dziękuję.
Anne: Za co? Czekaj… Pogubiłam się. Przyszłam tu, bo chciałeś pogadać, a zamiast tego, ty mi dziękujesz za coś.
Tony: Słyszałem, co zrobiłaś.
Anne: Nadal nie jesteś bezpieczny. Co z tego, że cię przenieśli, jak on pewnie nie odpuści, bo gadanie o kasie raczej niewiele dało, choć pewnie przez chwilę nad tym myślał.
Tony: Nie rozumiem, jak można tyle gadać.
Anne: Problem?
Tony: Mały na pewno.
Anne: Mam coś im przekazać?
Tony: Nie.
Anne:  Więc, czego jeszcze chcesz?
Tony: Nie tak wyobrażałaś sobie wakacje, co?
Anne: Szczerze? Jest ciekawie i podoba mi się. Zero monotonii, ciągła adrenalina i w ogóle tyle się dzieje.
Tony: Z Duchem nie ma żartów.
Anne: A wiesz, że znam twój sekret? Wiem, kim naprawdę jesteś.
Tony: No twoim bratem, a kim miałbym być?
Anne: Iron Manem.

Zamilknął. Chyba próbował to jakoś strawić, bo poznałam jego największą tajemnicę. Powiedziałam coś bardzo cicho, co szybko zapomniałam. Pożegnałam się z nim i wyszłam. Mama weszła do sali, a my siedzieliśmy.

Pepper: O czym gadaliście?
Rhodey: Pepper, nie bądź taka ciekawska. Może mają jakieś rodzinne sprawy.
Anne: Nie gadaliśmy za wiele, bo go męczyło moje gadulstwo, ale jakoś żyje. Heh! Nawet się zdziwił, że wiem o blaszaku.
Rhodey: Powiedziałaś mu?!
Anne: Co w tym złego?
Rhodey: Nie powinien wiedzieć.
Anne: Wy macie też przed nim jakieś sekrety? Nieładnie. Tacy z was przyjaciele, jak pies z kotem.
Pepper: Cóż… Kot z psem mogą być przyjaciółmi.
Anne: Ech! Wiesz, co mam na myśli.
Pepper: Tak.


Niespodziewanie przy nas pojawiła się jakaś zakrwawiona postać. Trzymała się za ranę, jaką miała przy klatce piersiowej. Długo nie została w masce i rozpoznaliśmy blondynę. Ta sama, co wtedy ostrzegła przed atakiem, umierała.

Notatka 9: Szybko i bezboleśnie

0 | Skomentuj


Głos przestał być słyszalny. Widocznie ta zjawa rozpłynęła się w powietrzu. Albo i nie. Nadal była w szpitalu. Co robić? Na pewno nie możemy pozwolić, żeby skrzywdził Tony'ego. Już wystarczająco chłopaczyna wycierpiała.
Nagle usłyszałam dźwięk pistoletu. Ludzie zaczęli panikować i przepychać się, żeby uciec z dala od strzelaniny.

Pepper: On ma broń!
Rhodey: To logiczne. Musiał z czymś przyjść.
Pepper: Tony musi żyć. Trzeba jakoś wykurzyć Ducha.
Rhodey: Jak?
Anne: Mam pomysł.
Rhodey: Czekaj! Chyba nie zamierzasz z nim walczyć?
Anne: Rozumu jeszcze nie zjadłam, Rhodey. Wiem, co robię. Chyba.
Rhodey, Pepper: CHYBA?
Anne: Życzcie mi powodzenia.

Natychmiast ruszyłam do biegu szukać sprawcy chaosu. Rozglądałam się za każdym kątem, zakamarkiem oddziału. I co? Nic. Zero śladów po Duchu.

Anne: On tu jest. Nie mógł uciec.
Duch: Masz rację.

Odskoczyłam przestraszona, szukając wroga. Dobrowolnie pokazał swoją sylwetkę. Nie był już niewidzialny.  Stał i jedynie, co robił, to patrzył na mnie.

Anne: Eee… Coś nie tak? Jestem brudna na twarzy?
Duch:  Bezmyślnie jest działać w pojedynkę, wiesz? Zrobię jeden ruch i umrzesz.
Anne: Próbuj. Proszę bardzo, ale mam ci coś do powiedzenia, jeśli chcesz mnie wysłuchać przed zabiciem mnie, bo chyba jesteś ciekaw, czemu cię szukałam, co?
Duch: Kolejna gaduła. Rany! Mów wolniej.
Anne: Powiem krótko. Wiesz, dlaczego cię szukałam?
Duch: Lubisz kłopoty.
Anne: Nie.
Duch: Kochasz Starka?
Anne: Nie? Skąd taki pomysł?!
Duch: No to, jaki może być powód?
Anne: Tony Stark nie jest warty śmierci.
Duch: Dlaczego? Sądzisz, że pozostawiając go przy życiu będzie lepiej, niż wykonać zlecenie?
Anne: Nieważne, ile ci płacą. Pomyśl. Co on ci zrobił? Może… Może znajdź lepsze zlecenie. Bardziej… płatne?
Duch: Dostanę 10 milionów za niego.
Anne: Oj! To słabo.
Duch: Sądzisz, iż mój zleceniodawca dał małą kwotę?
Anne: Oczywiście. Mogłeś targować się o większą sumkę, ale widać, że nie masz jaj.
Duch: Oj! Lepiej tak nie mów, bo ciebie zabiję.
Anne: Nie boję się śmierci. Proszę. Zrób to.

Rozgadać się potrafiłam, ale tym razem, miałam do tego dobry cel. Kiedy ja z nim nawijałam, oni powinni przenieść mojego brata w bezpieczniejsze miejsce.

Duch: Jesteś nietypową osobą. Zawsze spotykałem się z tchórzami, którzy chcieli uniknąć śmierci, a ty nie. Dlaczego?
Anne: Bo to w końcu wszystkich czeka. Prędzej, czy później, umrzemy… Nadal chcesz go zabić?
Duch: Dostałem takie zadanie, więc muszę je wykonać. Dobrze będzie, jeśli zejdziesz mi z drogi.

Spojrzałam na zegarek. Trochę ta gadka trwała.

Duch: Rozumiesz?
Anne: Pewnie. Droga wolna.

Odeszłam od niego, idąc w stronę łazienki. Czekałam, aż zniknie. Ponownie stał się niewidzialny. Od razu mogłam wrócić do Pepper i Rhodey’go. Nadal stali przed intensywną terapią, ale mama zniknęła.

Anne: Chyba się udało… Gdzie wcięło moją mamę?
Pepper: Rozmawia z lekarzem.
Anne: A Tony?
Pepper: Na początku nie wiedziałam, co jest grane, bo tak poszłaś na konfrontację z Duchem i tak myślałam, że już nie wrócisz, ale jesteś, więc się cieszę.
Anne: Dostaliście sporo czasu. No tak mi się wydaje.
Pepper: Rhodey domyślił się, czemu tak długo nie wracałaś. Powiedzieliśmy lekarzom, skąd te zamieszanie niewidzialnego zamachowca i zgodzili się zabrać go na inny oddział. W ogóle, to trochę cię minęło.
Anne: Co takiego?
Pepper: Poprawiło mu się i nie musi być ciągle monitorowany. Został przeniesiony również z tego powodu, a poza tym…
Anne: Chyba brakuje ci tlenu. Spoko. Możesz zwolnić.
Pepper: Nie no. To emocje. Wreszcie wszystko się poukładało, a on żyje. Po prostu kamień mi spadł z serca, bo nawet widziałam, jak lekko otworzył oczy, a potem mruczał coś pod nosem. Nie wiem, co to były za słowa, ale…
Rhodey: Dość, Pepper. Jesteś szczęśliwa. Wiemy o tym.
Anne: Heh! Oby Duch zniknął.
Rhodey: O czym z nim gadałaś?
Anne: Próbowałam go przekonać, że jego zlecenie jest nic niewarte.


Uśmiechnęłam się lekko, a następnie poszłam z nimi tam, gdzie leżał Tony. Jednak miałam nadal jakieś obawy. Coś mnie drażniło. Nie wiedziałam tylko, co.

Notatka 8: Co się może stać?

0 | Skomentuj


Myliłam się. Gdyby jego serce zaprzestałoby pracy, już byłby martwy, a tak nie było. On nadal żył, choć było widać, że puls słabł. Niby umierał, ale i tak nie zrobi tego. Nie on. Nie da rady tak odejść.
Po jakimś kwadransie, uchyliły się drzwi. Wyszedł lekarz. Mówił coś, czego nie zrozumiałam, choć do mnie dotarła jedna wiadomość. Wkrótce Tony się obudzi. Na taką wieść czekali wszyscy. Smutek zastąpiła radość, a ja jedynie nie czułam nic. Zwyczajna obojętność na czyjś los.

Pepper: Wiedziałam… Wiedziałam, że tak będzie.
Anne: Też tak myślałam. Teraz tylko czekać, aż się gamoń zechce obudzić, bo mam dość przebywania całego dnia w szpitalu.
Pepper: Ja też.
Anne: O! Przynajmniej w tym się zgadzamy.
Rhodey: I tak trzeba uważać na Ducha.
Pepper: Ducha?
Rhodey: Wydawało mi się, że o tym też mówiłem.
Pepper: Widocznie już wtedy musiałam odpłynąć.
Anne: Każdemu się zdarza.

Lekko parsknęłam śmiechem, na co i oni zareagowali w ten sam sposób. Humor nam dopisywał. Co może się niby stać?

Pepper: To, o co chodzi z tym Duchem?
Rhodey: Whitney ostrzegła przed nim, bo chce zabić Tony’ego.
Pepper: Ktoś musiał go wynająć. A.I.M,  Pegaz, Stane, Hammer, a może…
Rhodey: To Stane.
Anne: Kim jest Stane?
Rhodey: Myślałem, że wiesz. Pracuje z twoim ojcem w tej samej firmie.
Anne: A! No jakiś łysielec.
Pepper: To on. Nie da się pomylić tego typka z kimś innym. Takie łysej pały się nie zapomina. Hahaha!

Znowu się zaśmiałam, ale bardziej.

Rhodey: No dobra. Koniec tych żartów.
Anne: Nikt sobie z niczego nie żartował, Rhodey.
Rhodey: Ale obie wiecie, o co chodzi. Jesteśmy w szpitalu. Trzeba się odpowiednio… zachowywać.
Pepper: Rhodey, co jest? Wyglądasz, jakbyś zobaczył…
Rhodey: Ducha? Tak. On… On tu jest.
Pepper: Cholera!

Przez chwilę nie miałam pojęcia, skąd taki wniosek, lecz dotarło do mnie dopiero wtedy, kiedy światła zaczęły migotać. Myślałam, że to jakaś awaria. Mama też się zdziwiła, a cały personel zamarł w bezruchu na korytarzu. Z różnych stron słyszeliśmy ten sam głos. Odbijał się, jakby echem.


Duch: Nic nikomu się nie stanie. Daję słowo... Przyszedłem załatwić z kimś sprawę. Gdy to zrobię, będzie po krzyku... Żadnego wzywania policji. To pójdzie szybko i bezboleśnie.

Notatka 7: Nieporozumienie

0 | Skomentuj

Zobaczyliśmy kobietę w masce. Byłam rozkojarzona. Zmieniała, co chwilę twarz. Nie była jedną postacią, a wieloma w jednej. Jakim cudem? Czyżbym miała jakieś zwidy?

Whitney: Gdzie Stark? Mam z nim do pogadania.
Rhodey: Rany! Dajcie mu już wszyscy spokój. Albo chcecie go zabić albo straszycie, że skrzywdzicie kogoś, na kim zależy Tony’emu… Anne, poznaj Whitney Stane, która znana jest jako Madame Masque.
Anne: Eee… Cześć?
Whitney: A to kto? Twoja dziewczyna?
Rhodey: Co? Nie! Ona jest…

Już chciał powiedzieć o moim pokrewieństwie z geniuszem, ale się powstrzymał. Ma trudne te życie bohatera. Każdy chce go zabić. Nie zazdroszczę.

Whitney: No dobra. Nie wnikam, ale gdzie on jest?!
Rhodey: Nie pozwolę ci go skrzywdzić!
Whitney: Przecież nie tego chcę.
Rhodey: I ja mam ci w to uwierzyć po tym, co zrobiłaś? Do tego jesteś uzbrojona.
Whitney: Tak na wszelki wypadek.
Anne: Eee… To wy sobie gadajcie, a ja sobie pójdę.
Whitney: Zaczekaj. Dopóki nie dowiem się, co się z nim dzieje, nie puszczę nikogo.

Wyjęła broń i zaczęła w nas celować. Jakie to typowe dla kryminalistów. Nie bałam się, bo miała przy sobie maleńką spluwę. Może lepiej jej nie lekceważyć. Mogła zmienić się w każdego, co raczej nie było niczym dobrym, bo to oznaczało jedynie kłopoty.

Rhodey: Tony jest… Jest w szpitalu.
Whitney: W którym?
Rhodey: Nie powiem, bo na pewno coś knujesz. Jest z nim Pepper, więc może ci skopać porządnie dupę.
Whitney: Hmm… Zaryzykuję.
Rhodey: Czego ty chcesz?
Whitney: Chcę go jedynie ostrzec.
Rhodey: Przed czym? Każdy chce jego śmierci. Ty również.
Whitney: Zmieniłam się.
Anne: To może schowasz broń, bo tak ci nikt nie zaufa.
Whitney: Zgoda.

Posłuchała się mnie, lecz zamiast zabezpieczyć pukawkę, wyrzuciła cały arsenał. Rozbroiła się w dziesięć minut, bo dużo miała tych “zabawek”.

Anne: Kto mu grozi? Jakiś śmiertelny robot, kosmita, czy co to jest?
Whitney: To człowiek. To znaczy, to taki niby człowiek, bo jest bardzo niebezpieczny.
Rhodey: I tak na razie nic mu nie powiesz, bo jest nieprzytomny.
Whitney: Więc będzie źle.
Rhodey: Ale dlaczego ostrzegasz przed tym “kimś”?
Whitney: Bo wiem, że Tony wiele razy mi uratował życie, a do tego poświęcił swoje.
Rhodey: Super, że w końcu do tego dotarłaś, bo przez większość czasu chciałaś jedynie zemsty. Ech! Kto jest tym wrogiem?
Whitney: Duch.
Anne: Kim on jest?
Rhodey: Oj! Nie chcesz mieć z nim do czynienia… Whitney, powiemy mu, a ty wracaj do siebie.
Whitney: Nie mogę.
Rhodey: Dlaczego?
Whitney: Bo to mój ojciec go nasłał, a jeśli się dowie, że ostrzegłam Tony’ego, to będzie na mnie wściekły i to dość porządnie.
Anne: Nie wiem, o co chodzi, ale z rodzicami każdy ma praktycznie na pieńku, co się tyczy i mamy i taty, więc nie bój się i kurde pokaż, że szczekanie psa nie rusza.
Whitney: Niby tak, ale…
Anne: Poczekaj chwilę.

Oboje z Rhodey’m otrzymaliśmy taką samą wiadomość. Nie wskazywała na coś dobrego. Pogorszyło się.

Rhodey: Musimy już lecieć. Dzięki za ostrzeżenie. Na pewno powiemy o Duchu.
Whitney: Dziękuję. Aha! I niech zdrowieje.
Rhodey: Na pewno tak będzie.
Anne: Kłamca.

Powiedziałam to ledwo słyszalnym głosem, ale wiedział, co miałam na myśli. Bez dalszego rozumowania poszliśmy do szpitala. Już nawet odechciało mu się tych zwiadów.
Gdy dotarliśmy na miejsce, Pepper była przed salą i tylko mama była. Ojca gdzieś wcięło. Typowe. Pewnie firma, czy coś podobnego.

Anne: Mamo, dostałam SMS-a. Co się stało?
Mama: To okropne.
Anne: Ale co?
Mama: Nadal się nie obudził.
Anne: Potrzebuje czasu. A! Właśnie! Gdzie tatę wywiało?
Mama: Musiał wrócić do firmy, ale przyjedzie znowu.
Rhodey: Pepper?
Pepper: Czego chcesz?
Rhodey: Musimy pogadać.
Pepper: Chodzi o sekret?
Rhodey: Tak.
Pepper: Zgoda.

Poszłam razem z nimi, bo jakoś nie chciałam siedzieć przed intensywną terapią. Ruda wpadła w szał i zaczęła sklinać dość porządnie. Gdybym miała wypisać każdy wulgaryzm, brakłoby kartki.

Rhodey: Pepper, już! Starczy!
Pepper: Nie! Ja… Ja nie daję… rady.
Anne: Przytulić?
Pepper: Proszę.

Pokazałam gest otwartych ramion i rzuciła się w nie. Dała upust swoim emocjom. Uspokajała się powoli, aż lekko uśmiechnęla się.

Pepper: Będzie dobrze. Musi być.
Anne: Może jest głupi, ale chyba nie zostawiłby kogoś, kogo kocha nad życie.
Pepper: Ale my nie jesteśmy razem.
Anne: Co z tego? Pasujecie do siebie.


Lekko się zaśmiałam, bo w takim miejscu trochę nie było to na miejscu. Zwłaszcza po tym, co się później stało. Do sali wbiegł lekarz, próbując opanować sytuację. Miała ochotę znowu płakać, ale się powstrzymała. Jedynie popatrzyła przez szybę, jak lekarze próbowali uratować mojego brata. Sama zauważyłam, że kolejny raz i to tego samego dnia, jego serce przestało bić.

Notatka 6: War Machine w tarapatach

0 | Skomentuj


Byłam kompletnie nieczuła, ale nie mogłam nic poradzić na mój brak empatii. Po prostu się zmieniłam, a z trudem pokazuję emocje, jakie odczuwam. Przynajmniej Pepper była szczera. Było widać, że bała się o niego śmiertelnie. Szkoda, że nie potrafiłam pokazać tego, co sama czuję. Za trudne. Zdecydowanie za trudne.
Po kilku minutach, lekarz pozwolił wejść jednej osobie. Nikt nie miał problemu, żeby to ruda poszła się zobaczyć z Tony’m.

Mama: A ty nie chcesz widzieć brata?
Anne: Na razie nie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Odpowiadałam krótko, co było dziwne, jak na taką gadułę. Zaczęłam rozmyślać o tym, co powiedzieć mu, kiedy się obudzi. Czy byłby zadowolony, że wiem o jego małej tajemnicy z blaszakiem? Czy chciałby, żebym poznała ich sekretną kryjówkę? Zdecydowanie sprzeciwiłby się. Nie byłam w stanie dłużej siedzieć i chciałam zniknąć z tego miejsca. Nic nie robiłam i nikomu nie pomagałam. Byłam jedynie niepotrzebna.
Nagle ktoś mnie stuknął czymś w ramię.

Anne: Co?
Rhodey: Chcesz się do czegoś przydać?
Anne: Zależy, co to miałoby być.
Rhodey: Nie będę prosił Pepper, ale muszę zrobić patrol. Będziesz jedynie siedzieć i obserwować, czy ktoś się nie pojawił.
Anne: Eee… A Tony nie będzie zły, że będę w waszej bazie?
Rhodey: Nie wiemy, kiedy się obudzi. Muszę wiedzieć, kto nam zagraża.
Anne: Nam?
Rhodey: Tobie też. Masz w rodzinie Iron Mana.
Anne: No fakt.

Zgodziłam się pójść z nim. Nie szliśmy za daleko, bo po jakimś kwadransie ukazała nam się fabryka. Weszliśmy przez drzwi, które były otwarte.

Rhodey: Dziwne. Coś mi tu nie gra.


Wbiegł do środka, a ja nie wiedziałam, co go tak poruszyło. Wszystko stało się jasne, gdy zobaczyliśmy...
© Mrs Black | WS X X X