Part 174: Rozstanie

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Miałem rację. Znowu coś kombinowała. Musiałem jakoś uciec z tej pułapki. Nie przeżyję kolejnego kinbaku. Postanowiłem się schować, chodząc blisko ściany na czworakach. Próbowałem przeniknąć niezauważalnie, lecz na mojego pecha zderzyłem się z metalowym koszem.
Nagle wróciło światło. Chyba wcześniej słyszałem kogoś, kogo nie ma. Strzelnica była pusta. Niemożliwe. Ona tu była. Czułem to. Moje przeczucia mnie nie zawiodły. Wstałem z podłogi, aż dostrzegłem Ivy, która celowała mi w kark.

Gen. Stone: Może teraz zaczniesz mówić prawdę
Rhodey: Czego chcesz?
Gen. Stone: Słucham?
Rhodey: Co chcesz wiedzieć?
Gen. Stone: Jesteś jedynym kadetem, co możliwości nie pochodzą z przeżytej wojny. A może byłeś kiedyś żołnierzem?
Rhodey: I naprawdę nikt inny ci nie podpadł? Tylko ja?
Gen. Stone: Przeszedłeś pole minowe, jakbyś znał trasę na pamięć
Rhodey: Grałem kiedyś w "Sapera"
Gen. Stone: Serio?
Rhodey: Takie to dziwne?
Gen. Stone: Gra dla dzieci
Rhodey: Tylko gra
Gen. Stone: Nie wierzę
Rhodey: Co jeszcze mam wyjaśnić?
Gen. Stone: Jakim cudem nie chybiasz na tarczy? Zawsze trafiasz bez pudła?
Rhodey: Nauczyłem się
Gen. Stone: To mnie najbardziej zastanawia
Rhodey: Porozmawiajmy w innym miejscu, dobra?
Gen. Stone: Wykręcasz się?
Rhodey: Powiem wszystko, ale nie tutaj
Gen. Stone: Niemożliwe. Nie będę musiała znowu stosować kinbaku
Rhodey: I chwała tobie za to
Gen. Stone: Już nie jesteś zły?
Rhodey: Szybko się uspokoiłem
Gen. Stone: No nieźle

Przestała we mnie celować, chowając broń za plecami. Byłem przekonany, żeby jej powiedzieć o War Machine. Co to za różnica, skoro i tak mogłaby poznać prawdę od kogoś innego?

~*Trzy godziny później*~

**Matt**

Lekarka pozwoliła nam opuścić szpital. Lily też wypisała, choć nie powinna. Jakoś ją skłoniła, by dała szybciej jej wypis. Od razu pobiegła do sali ojca, a ja udałem się do domu Katrine. Trochę się bałem, co pewnie moja siostra zdołała odczytać z myśli. Jednak nie powiedziałem mamie o spotkaniu. Na pewno zabroniłaby mi tam pójść.
Gdy znalazłem się na miejscu, zostałem "miło" powitany przez Ducha.

Duch: Jeśli spróbujesz skrzywdzić moją córkę, to skończysz w kawałkach
Matt: Dobrze wiedzieć
Duch: Bawi cię to?
Matt: Jakoś nie robi na mnie wrażenia, że coś mi się stanie z pana ręki
Duch: Hmm... Chyba masz to po ojcu
Matt: Gdzie jest Katrine?
Duch: Czeka na ciebie w pokoju. Idź schodami do góry
Matt: Dziękuję
Duch: Nie dziękuj. Tylko dla niej się zgodziłem. Zresztą, już się nie zobaczycie
Matt: Dlaczego?
Duch: Powie ci... Idź już, nim stracę swoją cierpliwość

Zgodziłem się, zmierzając do pokoju dziewczyny. Trochę nogi się pode mną uginały ze strachu. Nie przez jej "kochanego" ojczulka, ale czułem jakiś niepokój. Chciałem uzyskać odpowiedź, czy naprawdę dziś widzimy się po raz ostatni? Siedziała na krześle z twarzą zwróconą do okna. Ostrożnie podszedłem do niej, aż zauważyłem przygnębienie. Nie uśmiechała się. Zupełnie, jakby zgasło życie Katty.

Matt: Mieliśmy się spotkać, więc przyszedłem, jak najszybciej się dało
Katrine: Matt, ja cię przepraszam, że przeze mnie ucierpieliście. Nie chciałam tego
Matt: Dlatego już się nie spotkamy?
Katrine: Wyjeżdżam, Matt. Wyjeżdżam i nic z tym nie mogę zrobić. Pora się pożegnać
Matt: Na pewno nie na zawsze

Przytuliłem ją, by wyrzuciła z siebie wszelkie emocje. Powoli się uspokajała, roniąc kilka łez. Niestety, ale długo nie trwaliśmy w tym uścisku. Do pokoju wparował jej ojciec. Był wściekły, że chwycił mnie za bluzkę, zbliżając do okna.

Katrine: Tato, zostaw go!
Duch: Skrzywdził cię!
Katrine: Nie!
Matt: Ja ją tylko pocieszałem!
Duch: Pocieszałeś, tak? A potem wskoczyłbyś z nią do łóżka?! Po moim trupie!
Katrine: TATO, PRZESTAŃ!
Duch: Ostrzegałem

Otworzył okno i nie zawahał się wyrzucić przez nie. Katrine krzyknęła, bo spadałem z dość wysokiego poziomu budynku. W ostatniej chwili odbiłem się od ziemi, wzbijając w powietrze. Nie miałem skrzydeł, lecz leciałem. Czyżby kolejna transformacja? Musiałem wrócić do domu, żeby nikt nie zobaczył latającego człowieka.
Kiedy wylądowałem przy fabryce, przede mną pojawił się Strażnik.

Matt: Znowu się spotykamy
Strażnik: Bo przechodzisz ostateczną przemianę, co Lily również czeka
Matt: Też będzie latać?
Strażnik: Nie wiadomo

Długo z nim nie rozmawiałem, bo szybko się ulotnił. Zacząłem się zastanawiać, czy zyskam dodatkowe moce.

Part 173: Rewanż

0 | Skomentuj
**Pepper**

Tony nigdy nie był w stanie posunąć się do rękoczynów, choć tej wariatki nie miał zamiaru oszczędzać. Później był spokojniejszy, aż upadł w moje ramiona. Zemdlał z przemęczenia? Lekarz mnie uspokajał, że to nic poważnego i jedynie musi odpocząć. Chwyciłam go sposobem matczynym i zabrałam na salę. O dziwo nie był blady, więc chyba nie miałam powodu do obaw.

Dr Yinsen: W porządku?
Pepper: Chyba tak... O co chodziło z tymi wynikami? Dlaczego może sobie zaszkodzić?
Dr Yinsen: Nawet najmniejszy stres powoduje silny atak
Pepper: Przecież dba o siebie
Dr Yinsen: Rozumiem, ale i tak musi zachować ostrożność. Nie może się denerwować, bo im większy stres, tym serce gorzej to znosi
Pepper: Co to znaczy?
Dr Yinsen: Że ostatni atak może zabić Tony'ego
Pepper: Nadal nie rozumiem. Jakim cudem?

Podał mi jakąś dokumentację medyczną. Nie znałam się na tym, choć zdołałam odczytać wykres z elektrokardiografu. Naprawdę jego serce było zmęczone całą pracą. Powinien zrezygnować ze zbroi. Powinien być tylko odpowiedzialnym rodzicem oraz kochającym mężem. Blaszak nie jest nam potrzebny do szczęścia. Musiałam mu to jakoś uzmysłowić.
Nagle Tony otworzył oczy. Rozglądał się rozkojarzony, ale nie chciałam mówić o tym, czego się dowiedziałam. Pozostało zobaczyć się z Lily i Mattem. Szczególnie z synem. Coś mi mówiło, że potrzebował mojej pomocy. Ciężko nie myśleć o kimś, kogo się kocha. Pechowo trafił. Bardzo pechowo.

**Katrine**

Matka nadal się do nas nie odezwała ani jednym słowem. Pewnie była szczęśliwa, skoro wróciła do Hydry. Nie chciałam wyjeżdżać z Nowego Jorku. Przez nią musiałabym wszystko zaczynać na nowo w obcym mieście. Próbowałam skłonić ojca do zmiany decyzji. Jedynie wynegocjowałam pożegnanie. Teraz Matt odebrał. Martwiłam się, czy znalazł się w ciężkim stanie, choć pewne wątpliwości zniknęły, gdy usłyszałam jego głos w słuchawce.

Matt: Katrine, miło cię znów usłyszeć. Wybacz, że nie widziałaś mnie w szkole, ale...
Katrine: Wiem o wszystkim
Matt: O czym?
Katrine: O wypadku. Przez to, że ze mną się spotykałeś, moja matka próbowała cię zlikwidować
Matt: CO?! JAK TO MOŻLIWE?!
Katrine: Matt, nie krzycz. Lepiej mi powiedz, jak się czujesz
Matt: Dziś dostanę wypis, a Lily też wychodzi, bo też ucierpiała
Katrine: Mogę ciebie prosić, żeby się dzisiaj spotkać?
Matt: Nie ma problemu. Gdzie mam czekać?
Katrine: Przyjdź do mojego domu
Matt: Ty chyba nie mówisz poważnie
Katrine: A właśnie, że mówię
Matt: Przecież twój ojciec...
Katrine: Nim się nie przejmuj. Zgodził się
Matt: Tak po prostu?
Katrine: Tak, więc do usłyszenia
Matt: Katty, czekaj
Katrine: Czemu?
Matt: Wszystko gra?
Katrine: Pogadamy, kiedy się zobaczymy. Pa, Matty

Szybko się rozłączyłam, bo i tak pozna prawdę tego samego dnia. Przez chwilę pojawiła się nadzieja, że być może zostanę. Chciałam trochę ogarnąć pokój do przybycia chłopaka. Oczywiście moje zachowanie zostało dostrzeżone przez tatę. Raczej go nie skrzywdzi. Ufałam mu.

Duch: Zaprosiłaś Starka tutaj?
Katrine: Coś nie tak? Przecież mam się z nim pożegnać, prawda?
Duch: Prawda, Katrine. Jeśli spróbuje coś tobie zrobić, to przysięgam, że go wyrzucę przez okno
Katrine: Serio? Na lepszy pomysł nie wpadłeś? Od razu pozbywanie się przez okno?
Duch: Żartowałem
Katrine: W to jest mi trudno uwierzyć... Kłamiesz?
Duch: Na pewno otrzyma surową karę
Katrine: Tato, proszę cię
Duch: Z tym oknem, to nie głupi pomysł. Zostaw je otwarte
Katrine: TATO!

Trochę się wkurzyłam na niego, lecz lekko, aż zauważyłam, jak się śmieje. Czasami bywa nie do zniesienia. Jeśli spróbuje skrzywdzić Matta, tatuś otrzyma ode mnie surową nauczkę. Hmm... Paralizator mam w szufladzie. Powinien wystarczyć.

**Rhodey**

Z własnej woli poszedłem na tor przeszkód. Chciałem sprawdzić swoje umiejętności bez gderania Stone nad uchem. Zresztą, marzyłem o zapomnieniu, co się wydarzyło między nami. Starałem się porzucić to w niepamięć. Niestety, ale się nie dało. Znowu widziałem panią generał. Wróciła do swojej roli, czyli twardziela bez serca. Jedno wyszło na dobre. Skończyła mnie nazywać żółtodziobem.
Gdy przeszedłem cały tor w pięć minut, pojawiłem się na strzelnicy. Celność nadal została moją mocną stroną. Strzelałem do tarczy, trafiając celnie w sam środek. Powtarzałem serię, aż przerwałem. Ktoś zgasił światło. Czyżby Ivy planowała trzecie kinbaku? Zachowałem czujność, szukając sprawcy.

Rhodey: Ivy, wiem, że to ty! Wyjdź z ukrycia!
Gen. Stone: Ale ja się nie ukrywam

Pokazała swoją twarz światłem latarki i znowu pozostała jedynie ciemność.

Part 172: Proces

0 | Skomentuj
**Tony**

Dawno nie spotkałem się z jej taką dobrodusznością. Mówi, że wyniki są niepokojące, ale mogę zobaczyć się z Mattem oraz Lily. Oczywiście też chciałbym porozmawiać z Pep, która pewnie dalej przy nich czuwała. Z pomocą lekarki wsiadłem na wózek, zmierzając do sali, gdzie spały moje pociechy. Myliłem się. Nie miały zamkniętych oczu. Cieszyły się na mój widok. Przytuliłem je do siebie.

Lily: Tato, ty żyjesz!
Tony: Jak widać, jeszcze nie umarłem
Dr Yinsen: Pozwoliłaś mu?
Dr Bernes: Nie będę go niepotrzebnie zatrzymywać
Dr Yinsen: Powiedziałaś o wynikach?
Dr Bernes: Nie było na to okazji, Ho. Jak chcesz, to mów
Tony: Aha! Czyli jednak jest źle?
Lily: Co? Nie! Tato, nie możesz umrzeć!
Dr Bernes: Lily, spokojnie. Nikt tu nie umiera
Lily: Na pewno?
Tony: Nie bój się. Nic mi nie jest
Lily: Przepraszam, że cię zdenerwowałam
Tony: W porządku. Już nawet zapomniałem, co mówiłaś... Pepper, wszystko gra?
Pepper: Ona wróci. Tak łatwo nie odpuści, Tony
Tony: I to cię niepokoi? Jestem przy was i nie pozwolę, by stała się wam krzywda
Pepper: Wierzę w to

Ścisnęła moją dłoń, a po jej policzkach spłynęły łzy. Wiedziałem, jak się bała powrotu tej wariatki, dlatego chciałem być przy nich. Victoria mi pozwoliła, zaś dr Yinsen wolałby, żebym odpoczywał. Później zapytam o przyczynę niepokoju w wynikach. Akurat wyszli z sali, więc mogłem porozmawiać na spokojnie z rodziną.

**Ho**

Otrzymałem wiadomość, by stawić się w moim gabinecie. Nie bardzo wiedziałem, czemu, lecz wszystko stało się jasne, gdy zauważyłem dwóch funkcjonariuszy z policji. Myślałem, że przyszli mnie na nowo aresztować. Jednak nie wyjęli kajdanek tylko zaczęli wyjaśniać, czy będę sądzony jeszcze w tym miesiącu. Zdziwiłem się, bo przeprosili za zamieszanie odnośnie tych zarzutów, jakie postawili. Proces został anulowany. Rozmawiałem z nimi krótko i zapewnili, że nie będę miał żadnych kłopotów. Mogłem znowu ratować ludzkie życia. Nareszcie.
Policjanci wyszli ze szpitala, a ja wróciłem do swoich obowiązków. Odetchnąłem z ulgą, że wygrała sprawiedliwość.

Dr Bernes: Wszystko gra?
Dr Yinsen: Jestem niewinny i mogę znowu z tobą pracować
Dr Bernes: To świetnie, Ho. Dobrze, że tej jędzy nie posłuchali
Dr Yinsen: Na początku poznali jej wersję, co im mówiła. Wszystko się zgadzało. Nie zaprzeczyłem, by nie utrudniać im sprawy
Dr Bernes: Czyli zostajesz?
Dr Yinsen: Bez dwóch zdań

Nagle zgasły światła na korytarzu, że musiało uruchomić się zasilanie awaryjne. Domyśliłem się, co stało za brakiem prądu. Przyjaciółka również znała powód, a raczej sprawczynię awarii. Od razu pobiegliśmy do sali chorych. Nie wszyscy w niej byli. Lily najbardziej się bała, a Matt wolał zachować wewnątrz własne troski.

Dr Yinsen: Gdzie jest Tony?
Lily: Wrócił do sali
Dr Yinsen: Oj! Nie kłam tylko mów prawdę
Lily: Ale tak jest
Dr Yinsen: Jakoś nie mogę w to uwierzyć
Matt: Siostra, przyznaj się, gdzie go wywiało
Dr Yinsen: A ty wiesz?
Matt: Chce dorwać tę babę, co prawie uprowadziła Lily
Dr Bernes: Chwila... Była tu?
Matt: Nie, ale chyba wiedział, że przyjdzie do nas i coś zrobi
Dr Bernes: Więc mam z tego rozumieć, że pobiegł za nią? Czy on już stracił rozum? Sam narobi sobie kłopotów
Pepper: Dlaczego?
Dr Bernes: W takim stanie powinien unikać stresu oraz wszelkiego wysiłku
Dr Yinsen: Trzeba go znaleźć, bo naprawdę będzie źle... Victorio, zostań z nimi, gdyby jednak się tu pojawił
Dr Bernes: W porządku. Uważajcie na siebie

Razem z Pepper pobiegłem szukać Tony'ego oraz tej szalonej kobiety, co była w stanie zmienić się w każdego. Dobrze, że moja sytuacja przestała być skomplikowana.

**Pepper**

Nie zdołałam wcześniej zatrzymać męża. Był zbyt uparty, aby kogokolwiek słuchać. Dobrze, że dzieci dochodziły do siebie po wypadku. Z Mattem miałam dosyć trudny kontakt. Pewnie przez sytuację z Katrine, ale ta rozmowa musiała poczekać. Najważniejsze było schwytać nową Madame Mask.
Kiedy znalazłam się na najniższym poziomie szpitala, nie mogłam uwierzyć w to, co moje oczy widziały. Tony okładał ją dosyć mocno pięściami, zaczynając od twarzy, aż zmienił swój cel na brzuch. Doktorek zaczął go odciągać od nieprzytomnej staruchy.

Dr Yinsen: Tony, już wystarczy. Jest bezbronna i nic nikomu nie zrobi
Tony: Ale chciała! Nie... Nie odpuszczę
Pepper: Tony, spokojnie. Przestań się mścić

Przytuliłam go, aż dał upust emocjom. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio płakał.

Part 171: Powiedziałeś "kinbaku"?

0 | Skomentuj


**Victoria**

Sprawdziłam wszelkie wyniki i uległy znacznej poprawie. Jednak szybko nie będzie mógł walczyć po tak silnym ataku serca. Mój przyjaciel postanowił mnie odwiedzić. Zachowywałam spokój. Skończyłam się dobijać brakiem zdolności chirurgicznych.

Dr Yinsen: Zmęczona?
Dr Bernes: Troszkę
Dr Yinsen: Widzę, że opanowałaś sytuację... Spisałaś się na medal, Victorio
Dr Bernes: Niby tak
Dr Yinsen: Hej! Jest dobrze. Wróci do zdrowia
Dr Bernes: Niedawno się obudził i chciał zobaczyć z rodziną
Dr Yinsen: Masz zamiar go przetrzymywać dwa dni?
Dr Bernes: Cztery godziny, jeśli wyniki za godzinę będą dobre
Dr Yinsen: Mam zbadać Tony'ego?
Dr Bernes: Możesz

Kiedy przyłożył stetoskop do klatki piersiowej, chłopak się uśmiechnął. No nieźle. Musi podsłuchiwać.

Dr Bernes: A ty miałeś odpoczywać zamiast nasłuchiwać czyjejś rozmowy. Czego tak jesteś ciekaw?
Tony: Chcę do nich iść
Dr Bernes: Ech! Ale z ciebie uparciuch
Tony: Dzień dobry, doktorze. Jednak Roberta coś zdziałała
Dr Yinsen: Niezupełnie, bo nie mogę pracować, aż do postawienia poważnych zarzutów, ale Victoria potrzebowała wsparcia, więc przyszedłem... Teraz cię zbadam, dobrze?
Tony: Nikomu nic się nie stało? Ta baba może znowu planować zaatakować
Dr Bernes: Ochrona się nią zajmie
Tony: I tak przydałaby się dodatkowa para rąk
Dr Bernes: Nigdzie cię nie puszczę, jeśli nie będę mieć pewności, czy wszystko gra... Dobra, to ja idę się z nimi zobaczyć
Dr Yinsen: Zostań tu... Muszę ci coś powiedzieć
Dr Bernes: W porządku. No to zostanę

Uśmiechnęłam się i pozwoliłam Ho zbadać chłopaka. Najpierw zaczął od zbadania bicia serca przez stetoskop. Coś tam potakiwał głową, a później sprawdził funkcjonowanie implantu. Wykonał ten sam gest. Poprosił mnie na rozmowę, ale do gabinetu, by nas nie usłyszał. Pokazałam mu wyniki badań z dwóch pomiarów, zaś trzeci odebrałam kilka minut po wejściu do swojego kącika. Teraz mogliśmy na spokojnie je przeanalizować.

Dr Bernes: Coś odkryłeś?
Dr Yinsen: Właśnie nadal się zastanawiam... Czy one są z tego samego dnia?
Dr Bernes: Można tak powiedzieć
Dr Yinsen: To ważne
Dr Bernes: Ten pierwszy wynik był z ostatnich badań, kiedy u nas był
Dr Yinsen: Mhm... Rozumiem
Dr Bernes: Wszystko gra?
Dr Yinsen: Szybko sprawdźmy badania i wróćmy do Tony'ego, by nie próbował uciec
Dr Bernes: Masz rację
Dr Yinsen: Siła ataku wzrastała, co jest bardzo niepokojące. Wiem, że się zmienił, a wszelkie odczyty wskazywały na normę
Dr Bernes: Po dzisiejszym incydencie z Madame Mask, dostał dwóch ataków. Jeden przez pośpiech oraz stres, a drugi, gdy pobiegł złapać sprawczynię uprowadzenia jego córki. Potem serce natychmiast zwolniło
Dr Yinsen: Przynajmniej nie przestało pracować
Dr Bernes: Ale i tak sytuacja była poważna

**Tony**

Nie chciałem spać. Ciągle udawałem, bo nie byłem w stanie przestać myśleć o tym, jak dawna sąsiadka prawie mogła zabić moją córkę. Zapłaci mi za to. Byłem przerażony, bo mogło dojść do tragedii.
Kiedy tak myślałem, do czego doszło, postanowiłem zadzwonić do Rhodey'go. Musiałem uzyskać informacje na temat rozprawy.

Tony: Hej, Rhodey. Przeszkadzam?
Rhodey: Na szczęście nie
Tony: Co się stało?
Rhodey: Długa historia
Tony: Okej. Nie wnikam... Powiedziałeś Robercie o problemie?
Rhodey: Nie miałem na to czasu. Ciągłe treningi, dwa razy padłem na kinbaku, a do tego...
Tony: Co? Powiedziałeś "kinbaku"?
Rhodey: Tak. Powiedziałem... Chyba nie wiesz, czym to jest
Tony: Nie wiem. Masz mnie. Kompletnie cię nie rozumiem. Raczej masz kłopoty z generał?
Rhodey: Bingo!
Tony: Nie martw się. Ja też je mam... Mask wróciła
Rhodey: Jaja sobie robisz? Przecież ona nie żyje!
Tony: Pamiętasz dawną sąsiadkę z osiedla?
Rhodey: Coś mi świta
Tony: Ona się wciela w nową Madame Mask
Rhodey: Cholera!
Tony: Mógłbym cię o coś prosić?
Rhodey: Zależy
Tony: Whiplash zniszczył silniki w zbroi, a nie miałem czasu ich naprawić... Muszę powstrzymać tę wiedźmę, nim zrobi coś gorszego
Rhodey: Od czego?
Tony: Potrzebuję zbroi War Machine
Rhodey: Nie! Nie ma mowy! To jest mój przyjemniaczek i nie pozwolę ci go zabrać!
Tony: Rhodey, tu chodzi o czyjeś życie
Rhodey: Generał Stone chce odkryć, co ukrywam, więc nie wspominaj już o tym. Jeśli podsłuchuje, znowu trafię na kinbaku!
Tony: Aż takie złe?
Rhodey: Uwierz mi. Nie chcesz wiedzieć
Tony: Ech! Trzymaj się jakoś, ale powiedz jej, dobra?
Rhodey: Spoko... Do zobaczenia
Tony: Na razie

Rozłączyłem się i akurat wtedy natrafiłem na moich doktorków. Patrzyli się na mnie, jakbym był czemuś winny. Jednak zachowywali spokój. Liczyłem, że coś mi powiedzą.

Tony: Coś się stało, Lily? Powiedzcie coś!
Dr Bernes: Wszystko gra. Niczym się nie martw
Tony: A wyniki?
Dr Bernes: Są niepokojące, ale pozwolę ci się z nimi zobaczyć. Jednak nie próbuj ucieczki

Part 170: Pieśń umarłych

0 | Skomentuj
**Pepper**

Lily nie potrafiła być cicho i pewnie znowu komuś weszła do głowy. Dr Yinsen już nic nie mógł ukryć. Bardzo martwiłam się o Tony'ego. Akurat zaczął dbać o siebie, ale ta jędza wszystko zniszczyła. Miałam ochotę ją znaleźć, wypatroszyć, a na końcu zabić. Jednak najważniejsze było zdrowie mojej rodziny.

Dr Yinsen: Lily, nie jesteś w stanie nic jej zrobić
Pepper: Ale ja zrobię z nią porządek
Dr Yinsen: Obie się uspokójcie i mnie posłuchajcie... W budynku są kamery. Na pewno na jakiejś się nagrała
Pepper: Być może, lecz zraniła Tony'ego! To przez tę wariatkę walczy o życie!
Matt: Mamo, spokojnie
Lily: To ja go bardziej zdenerwowałam, wspominając, co usłyszałam
Dr Yinsen: Zrzucanie na siebie winy nie cofnie czasu, czy naprawi wyrządzonej krzywdy. Po prostu trzeba czekać na zakończenie operacji

Doktorek odszedł od nas kilka metrów dalej, próbując z kimś nawiązać łączność. Coś mi się obiło o uszy, że ma pomóc lekarce. Pewnie teraz będzie jej mówić, co ma robić. Wszystko będzie dobrze, tak? Tony przeżyje. Jestem tego pewna, zaś dzieci będą czekały na powrót swojego ojca.

**Ho**

Dzieci były niecierpliwe i nie chciały zasnąć. Przynajmniej Pepper też przy nich czuwała. Nawiązałem kontakt z Victorią. Już znajdowała się na bloku. Musiałem dowiedzieć się, jak bardzo ma twardy orzech do zgryzienia. Zrobiła nacięcie przy implancie, szukając problemu. Przekazywała każdą informację, co robi.

Dr Bernes: Przepalone obwody. Te same, kiedy musieliśmy się nim zająć w psychiatryku
Dr Yinsen: Czyli silny stres spowodował dosyć mocny atak serca... Jaki masz pomysł?
Dr Bernes: Sprawdzę, które najbardziej są uszkodzone i spróbuję je naprawić
Dr Yinsen: Jak?
Dr Bernes: Zlutuję końcówki, by implant zaczął działać albo je wymienię
Dr Yinsen: No i widzisz? Nie potrzebujesz mojej pomocy. Dajesz sobie radę sama
Dr Bernes: Lepiej, żebyś mnie pilnował, gdyby coś zaczęło się dziać niepożądanego
Dr Yinsen: W porządku... Jak bicie serca?
Dr Bernes: Wciąż słabe... Ho, bez mieszanek się nie uda
Dr Yinsen: Musisz spróbować, więc zacznij od naprawienia przewodów... Co jeszcze widzisz?
Dr Bernes: Coś złego
Dr Yinsen: Victorio, spokojnie
Dr Bernes: One są poszarpane i nie wiem, czy je zespolę w całość
Dr Yinsen: Może zrób lekkie spoiwo tak, żeby starczyło do naprawienia implantu
Dr Bernes: No dobra... Cholera!
Dr Yinsen: Co się dzieje?
Dr Bernes: Ja nic nie zrobiłam! On się obudził!
Dr Yinsen: Uśpij go! Natychmiast!
Dr Bernes: Już to robię!

Przez chwilę milczała. Nie wiedziałem, jak to się mogło stać. Przecież Tony był za słaby. Jakim cudem się przebudził? Victoria znowu się odezwała, lecz nieco spokojniejsza.

Dr Yinsen: I co?
Dr Bernes: Znowu zasnął... Implant działa prawidłowo. Chyba
Dr Yinsen: Chyba? Musisz być pewna swojej diagnozy
Dr Bernes: Przepraszam, Ho
Dr Yinsen: Nie denerwuj się, bo nic nie zdziałasz
Dr Bernes: Ręce mi się trzęsą... Nie dam rady. A jeśli pogorszę sytuację?
Dr Yinsen: Gorzej być nie może... Victorio, skup się. Weź głęboki oddech i uspokój swoje nerwy. Musisz się skoncentrować... Sprawdź odczyty. Co masz?
Dr Bernes: Nadal bez zmian
Dr Yinsen: Masz kardiofrynę?
Dr Bernes: Nie mam
Dr Yinsen: To podaj średnią dawkę adrenaliny
Dr Bernes: Podałam
Dr Yinsen: Jest jakaś poprawa?
Dr Bernes: Jest
Dr Yinsen: Całe szczęście... I co? Poradziłaś sobie
Dr Bernes: Nie chwal dnia przed zachodem słońca

Victoria powinna wierzyć bardziej w swoje umiejętności, bo w ten sposób będzie jedynie traciła szansę na wykazanie sporego doświadczenia, a przecież chce kolejnego awansu. Próbowałem jej pomóc. Zamilkła i nie wiedziałem, co się działo. Musiałem zapytać.

Dr Yinsen: Wszystko gra?
Dr Bernes: Udało się. Implant działa prawidłowo
Dr Yinsen: Wierzę na słowo... Dobra robota

Uśmiechnąłem się i zakończyłem z nią połączenie. Pewnie Matt wszystko usłyszał, ale nie martwiło mnie to. Cieszyłem się, że przywróciła Tony'ego do życia. Kiedy mnie zabraknie, znajdzie się w odpowiednich rękach drugiego cudotwórcy.

**Victoria**

Zrobiłam lekkie spoiwo kabli, by jakoś połączyć zepsute części. Urządzenie funkcjonowało prawidłowo, na co wskazywały podwyższone funkcje życiowe. Serce było odpowiednim rytmem, więc nie powinnam się przejmować, czy może coś pójść nie tak.
Zabrałam chłopaka do sali pooperacyjnej. Szybko zaczął się budzić.

Dr Bernes: Sprawiasz same kłopoty
Tony: Przepraszam... Nie chciałem... spać
Dr Bernes: W ten sposób utrudniłeś moją pracę. Mogłeś umrzeć, rozumiesz? Chciałbyś czuć, jak ucieka z ciebie życie?
Tony: Nie chciałem... Co z nimi?
Dr Bernes: Ochrona pilnuje, żeby nikt nieupoważniony nie wszedł do budynku... Spokojnie. Będzie dobrze
Tony: Chcę się zobaczyć z dziećmi
Dr Bernes: Nie szalej, dobra? Najpierw odpocznij. Jak dobrze pójdzie, to za cztery godziny będziesz wolny
Tony: Szybko
Dr Bernes: Wszystko zależy od ciebie, więc odpoczywaj
Tony: Dziękuję

Zamknął oczy, próbując zasnąć. Nadal go pilnowałam, jeśli chciałby zrobić coś głupiego.

Okruchy życia, czyli 5 lat i ani roku dłużej

0 | Skomentuj


**TONY**
Rok pierwszy
Jedna szklanka, druga, trzecia i tak bez końca. Nie potrafiłem inaczej. Firma upada przez konkurencję, broń lepiej się sprzedaje, zaś technologię, którą tworzę dla ratowania życia... Nikt jej nie potrzebuje. Nawet Iron Man stał się zbędny. Pozostał jedynie problem, co zrobić z pracą. Już nawet zapomniałem, że pozostało mi zaledwie pięć lat nędznego życia. Nie mogłem zmienić swego losu. Musiałem jakoś istnieć z myślą, że będzie coraz gorzej. Na szczęście Rhodey mnie wspiera, choć czasem muszę pozostać sam i napić się jednej szklanki szkockiej.

Rok drugi
Przestałem liczyć, ile wypijam litrów trunku jednego dnia. Przestałem wpatrywać się w upływający czas. Nie chciałem wychodzić do ludzi. Wyglądałem,  niczym wrak człowieka, który stracił wszystko. Justin Hammer przejął moją firmę wraz z każdym moim wynalazkiem. I co zrobił? Stark Solutions stało się największą bombą zbrojeniową. Wojska się biły o każdą oręż do walki. W jaki sposób ten dzieciak dostał mój dorobek życia? Długo nie pojawiałem się w pracy, aż zarząd przejął władzę nad prowadzeniem biznesu. Nie chciałem zawracać Viki tym głowy. Powinna być szczęśliwa.

Rok trzeci
Alkohol mnie niszczył, ale był jedyną pożywką dla zapomnienia, co się wydarzyło w ostatnich latach. Jednak przez to, moje serce słabło. Nie pracowało, jak trzeba. Lekarka domyśliła się, czym zawiniłem. Zalecała uważać i wspomniała, że do końca pozostały mi dwa lata. Czy to dużo? Zbyt mało, żeby coś zmienić. Zbyt mało, by liczyć na jakąś ostatnią deskę ratunku. Raz przyszła do mnie Pepper. Widziała, jak wyglądałem. Było mi wstyd się pokazywać z tak ciężką kondycją. Kiedy znalazła w warsztacie puste flaszki szkockiej, nalegała na poznanie prawdy. Nie powiedziałem nic. Zażądała rozwodu.

Rok czwarty
W nocy dostałem silnego ataku serca. Nie potrafiłem oddychać. Jako, że mieszkałem sam przez zniszczone małżeństwo, musiałem wezwać pomoc. Chwyciłem ledwo za telefon, a dyspozytorka ledwo zrozumiała mój bełkot. Dobrze, że Rhodey zechciał wpaść z wizytą. I to on mi uratował życie. Zabrał do szpitala, gdzie przeszedłem zabieg. Cały ten stres, trudna sytuacja z Pepper i Viki oraz upływ czasu, były przyczyną zawału. Przyjaciel ciągle był przy mnie, wspierając w tak trudnej walce. Nalegał, żebym powiadomił je o tym, co się stanie. Umrzeć miałem dopiero za rok, choć siły życiowe odchodziły już teraz. Poprosiłem kobiety mego życia na przyjazd do szpitala. Tylko Viki się nie zjawiła.

Rok piąty
Byłem podpięty do różnych maszyn. Leżałem bez ruchu, wpatrując się w twarz Rhodey'go i mej ukochanej rudowłosej. Wiedziałem, że umierałem, dlatego chciałem przyznać się do wszystkiego, co się wydarzyło przez te wszystkie lata. Opowiedziałem jej, jak firma stała się czymś złym. Mówiłem, że przez alkohol próbowałem zapomnieć, ale to jedynie doprowadzało organizm do całkowitego wyniszczenia. Kiedy skończyłem swoją historię, usiłowałem podnieść rękę, by ścisnąć jej dłoń. Z pomocą Rhodey'go udało się. Ona jedynie powiedziała słabo moje imię, a po policzkach spłynęły łzy. Pragnąłem ją przytulić. Poprosiłem i tak zrobiła. Ostatni obraz, jaki pamiętałem, był uśmiech Pep. Uśmiech nadziei, która zgasła wraz z wybiciem końca czasu.

**PEPPER**

Rok pierwszy
Tony nic mi nie mówił. Mało kiedy się odezwał do mnie jakimś słowem. Nawet, kiedy Viki przyjeżdża w odwiedziny, nie potrafimy rozmawiać, jak prawdziwa rodzina. Coś musiało się stać, że staliśmy się dla siebie obcy. Unikaliśmy się, niczym woda ognia. Hammer próbował zdobyć Stark Solutions, więc pewnie stąd odcięcie mojego męża od nas. Jednak problemów było więcej. Czułam, że próbował ukryć coś przede mną. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Starałam się z nim porozmawiać, ale on jedynie zamknął się warsztacie, prosząc o chwilę samotności.
Rok drugi
Firma upadła. Nie wiem, jak będziemy teraz żyć. Nic nie powiedzieliśmy naszej córce, choć w gazetach było głośno o sukcesie przedsiębiorcy Hammer Multinational, a Tony wyglądał, jakby miał gorączkę. Chciałam zmierzyć mu temperaturę, lecz nim się obejrzałam, ponownie zniknął za drzwiami warsztatu. Podejrzewałam kolejne prace nad zbroją. Jednak złoczyńcy zostali dawno powstrzymani. Musiał zajmować się innym zajęciem. Nie posądziłabym go nigdy o zdradę. Martwiłam się, że wpadł w jeszcze większe bagno, a ja byłam bezradna. Nie mogłam mu pomóc. Nie mogłam. Nie mogłam, ale chciałam.

Rok trzeci
Wykorzystałam nieobecność męża, by poszperać w jego sanktuarium. Chciałam znaleźć odpowiedź. Miałam niewiele czasu, bo od lekarki z pewnością szybko wróci. Raczej nie będzie chciała go zostawić w szpitalu. Przecież poszedł jedynie na badania kontrolne. Znalazłam na podłodze puste flaszki whiskey, rozrzucone narzędzia i jakieś niedokończone śniadanie  z bodajże kilku tygodni. Gdy wrócił do domu, nalegałam na rozmowę. Był wściekły, że grzebałam mu w rzeczach. Byłam na niego wściekła. Puściły mi nerwy. Chciałam się z nim rozwieść. I powiedziałam mu to.


Rok czwarty
Siedziałam w nocy przy oknie, rozmyślając nad tym, czy warto walczyć o małżeństwo, które już było w gruzach. Zerwałam z nim wszelkie kontakty, lecz numer nadal pozostawiłam. Jakaś część mnie pragnęła zacząć wszystko od nowa. Dać mu szansę. Tony Stark nigdy nie stałby się alkoholikiem. Rhodey do mnie zadzwonił, mówiąc, co się stało Tony'emu. Miał atak serca. Nie bardzo potrafiłam uwierzyć. Nie chciałam być brana na litość. Jednak wszystko się zmieniło, gdy usłyszałam jego słaby głos w słuchawce. Prosiła, żebym przyjechała razem z Viki. Jednak ona nie chciała go znać. Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

Rok piąty
Byłam przerażona diagnozą. Mój mąż umierał. Przez cały ten czas, gdy posądzałam go najgorsze. Okazało się, że przez alkohol pragnął zapomnieć o problemach. Wiedział, jakie będą tego efekty. Stąd był wcześniejszy zawał. Lekarka pozwoliła mi przy nim być w tych ostatnich minutach jego życia. Usiłował ścisnąć moją rękę. Był taki słaby, że Rhodey pomógł mu ją podnieść. Sama ścisnęłam dłoń. Wypowiedziałam jego imię i przytuliłam bo tego chciał. Z bezradności zaczęłam płakać, bo nic nie mogłam zrobić. Uśmiechnęłam się, dodając otuchy. Na przeprosiny również zabrakło czasu. Spóźniłam się.


**RHODEY**

Rok pierwszy
Ukrywanie tajemnic bywa trudne, choć ja potrafiłem trzymać dziób na kłódkę. Jednak wolałbym powiedzieć Pepper, dlaczego Tony tak dziwnie się zachowuje. Nie wiedziała o diagnozie, a obiecałem przyjacielowi o dotrzymaniu tego sekretu. Nie chciał je martwić, ale i tak to robił. Myślałem, że nie wpadnie w żadne kłopoty. Myliłem się. Podczas ostatniego spotkania, zauważyłem niesprzątniętą flaszkę po szkockiej. Zaczynałem go podejrzewać o problem alkoholowy. Próbowałem się upewnić, iż błędnie sądzę. Niestety, ale sam przyznał się do spożywania trunków w szkodliwych ilościach.

Rok drugi
Tony wpadł w gorsze tarapaty. Nie wiem, dlaczego zaniedbał pracę. Przecież specjalnie siedział dłużej w pracy, by Pepper z Viki nie brakowało pieniędzy na nic. Nie potrafiłem uwierzyć, że tak po prostu oddał swój dorobek życia w ręce Justina Hammera. Z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej. Czasem było trudno mi go rozpoznać po nieogolonym zaroście na twarzy. On nie stracił wszystkiego. Ciągle miał mnie i swoją rodzinę. Jednak mówienie mu o tym nie poprawiało sytuacji. Sięgał po kolejny kieliszek alkoholu. Teraz byłem przekonany, że stał się alkoholikiem.

Rok trzeci
Czekałem na jakiś znak od przyjaciela. Mieliśmy się spotkać, ale on zmienił plany. Dopiero wieczorem odebrałem od niego telefon. Mówił zrozpaczonym głosem. Powiedział, że Pepper zażądała rozwodu. Nie chciała z nim żyć pod jednym dachem, a córka się nie odezwała już po tej awanturze. Współczułem mu. Prosiłem, żeby walczył o swoje małżeństwo. Żeby nie poddawał się. Jednak miał już dość. Nalegałem na wyrzucenie każdej flaszki szkockiej, jaka pozostała na półce. Krzyczał, że to mu pomaga zapomnieć. Zapomnieć? A od czego miał mnie? Jestem jego przyjacielem, ale i też bratem. Chyba o tym nie pamięta.

Rok czwarty
Nie mogłem zasnąć. Coś mi mówiło, by zobaczyć się z Tony'm. Nie odbierał telefonu, a jeszcze tak późno nie było. Ledwo dwudziesta. Postanowiłem pojechać do niego, by upewnić się, że nic mu nie jest. Ostatnio bardzo zaniedbał swoje zdrowie przez ciągle picie. Nie raz dostał ataku. Na szczęście niegroźnego, ale i tak się martwiłem. Kiedy pojawiłem się na miejscu, usłyszałem niepokojący huk, jakby coś spadło na ziemię. Natychmiast otworzyłem drzwi, a na ziemi leżał mój przyjaciel, trzymając się za serce. Nie potrafił oddychać.
Prosiłem, żeby powiadomił Pepper. I zrobił to. Zabrałem go do szpitala, bo to był silny atak serca.

Rok piąty
Nie chciałem słyszeć żadnych złych wieści. Jednak miał ostatnie godziny na powiedzenie tego, czego nie zdołał przekazać przez te kilka poprzednich lat. Lekarka nie dawała żadnych szans na wyleczenie. Przyznał się swojej żonie, co robił i dlaczego tak dziwnie się zachowywał. Milczałem, bo miałem o tym wszystkim pojęcie. Mogliśmy jedynie się z nim pożegnać. Pomogłem mu podnieść rękę, by uścisnął jej dłoń. Tylko jego córki nie było. Pewnie bardzo przeżyła, jak ich skrzywdził. Pepper lekko się uśmiechnęła, ale płakała. Potem zamknął oczy i sam uroniłem łzy, wiedząc, czego byłem świadkiem. Straciłem brata.

**VICTORIA**
Rok pierwszy
Próbowałam się usamodzielnić, mieszkając osobno od rodziców. Nadszedł czas posmakować życia. Jednak na weekendy przyjeżdżałam w odwiedziny. Cieszyłam się, że znalazłam chłopaka. Pomagał mi, kiedy go potrzebowałam i zawsze mogłam liczyć, że mnie wysłucha. Właśnie byłam na rodzinnym obiedzie. Zwykle każdy z nas coś powiedział. Śmialiśmy się, lecz teraz z niewiadomego powodu pozostała tylko cisza. Nawet mama, która potrafiła mówić wiele rzeczy na raz, milczała. Podejrzewałam jakieś kłopoty między nimi lub sprawa firmy bardzo przytłaczała ojca przez konkurencję.

Rok drugi
Nigdy nie zwierzałam się chłopakowi z problemów rodzinnych. Nie chciałam go nigdy tym przytłaczać, ale miarka się przebrała. Nie potrafiłam być spokojna. Zwłaszcza, kiedy Stark Solutions wpadło w ręce Justina Hammera. Chciałam porozmawiać z mamą, więc przyjechałam wcześniej się z nimi zobaczyć. Problem w tym, bo tata nas unikał i mogłam jedynie pogadać z moją rodzicielką. Była zagubiona. Nie wiedziała, co powiedzieć. Ja sama nalegałam na jakiekolwiek wyjaśnienia. Musiałam jakoś odkryć prawdę, co się z nim działo. Niestety, ale nie potrafiłam z nim nawiązać kontaktu.

Rok trzeci
Akurat chciałam pobyć trochę sama z moim chłopakiem. Pragnęliśmy miło spędzić czas. Zaaranżował przepyszną kolację, a wino wybrał idealne na ten wieczór. Już mieliśmy przejść do drugiej części, jaką była namiętna noc, lecz została przerwana przez telefon mamy. Poprosiłam, by mi wybaczył. Nie był zły i rozumiał, że to może być coś ważnego. Wyszłam na chwilę z pokoju, a on szykował się do seksu. Miałam nieodebrane połączenie, więc zadzwoniłam ponownie pod ten sam numer. Usłyszałam płacz przez słuchawkę. Dowiedziałam się o planie rozwodu.

Rok czwarty
W końcu mogłam spędzić upojny wieczór z ukochanym. Nic nam nie przerwało. Specjalnie wyłączyłam telefon. Szybko doznałam rozkoszy, aż upadliśmy zmęczeni całym stosunkiem, wtulając się do siebie. Ponownie złożył pocałunki na moich ramionach, szepcząc, że mnie kocha i nigdy nie miałby zamiaru mnie pozostawić. Pragnęłam spędzić z nim życie. Kiedy miałam zamiar iść do łazienki, on uklęknął przy mnie i poprosił o rękę. Zgodziłam się, rzucając się na szyję. Płakałam ze szczęścia. Jednak w głowie pojawiły się zmartwienia. Włączyłam telefon. Zauważyłam wiadomość. Tata miał zawał.


Rok piąty
Odwiedziłam ojca w szpitalu, choć nie miałam odwagi przekroczyć progu sali. Sama dowiedziałam się od lekarki, ile mu czasu pozostało. Miał tej nocy skonać, ale nie chciałam, by na mnie patrzył swoim bladym spojrzeniem. Wolałam obserwować wszystko zza szyby razem z narzeczonym. Było mi trudno powstrzymać łzy, gdy mama zaczęła płakać, a wujek również nie potrafił się powstrzymać. Pragnęłam tam wejść, lecz coś mnie powstrzymywało. Szepnęłam jedynie, że się z nim żegnam i życzyłam mu wiecznego spokoju. Po powrocie do domu, padłam na łóżko, płacząc bez opamiętania. Poczułam utratę kogoś bliskiego. Utratę ojca.
KONIEC

----**---

Pierwszy raz pisałam w takiej formie, jak tu widzicie. Po prostu czasem rozmyślamy nad sensem własnego istnienia. Stąd taka, a nie inna notka. Zalicza się do dramatów, bo nasi bohaterowie nie kończą szczęśliwie.

Part 169: Tajemnica sąsiadki z osiedla

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Nasze usta już miały się zetknąć, lecz wykorzystałem jej nieuwagę i wypełzłem spod sidła generał. Czułem się przez nią osaczony. Teraz wiedziałem, że to ona mnie wcześniej tak urządziła. Do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Dlaczego nie mogłem temu zapobiec? Dlaczego? Chodzi o jakieś siły wyższe.
Kiedy znowu chciała zaatakować, chwyciłem pistolet do ręki. Pewnie nie oddałem broni ze strzelnicy. Musiałem zapomnieć.

Rhodey: Odsuń się, bo strzelę!
Gen. Stone: O co ci chodzi? Przecież nie zrobię ci krzywdy
Rhodey: To przez ciebie tak źle się czuję
Gen. Stone: Źle? Jakoś wcześniej mi się nie skarżyłeś... W co ty pogrywasz, James?
Rhodey: A raczej, czego żądasz?
Gen. Stone: Jesteś dosyć ciekawą osobą. Próbuję cię rozgryźć
Rhodey: Przez dobieranie się do mnie? Wybacz, ale mam już dziewczynę
Gen. Stone: Kłamiesz
Rhodey: Niby czemu miałbym...
Gen. Stone: Wiem prawie o tobie wszystko. Jednak zastanawiam się, skąd masz takie niezwykłe umiejętności... Myślałam, że kiedy prześpię się z tobą, poznam twój sekret
Rhodey: Nie powiem już nic! Idź stąd!

Podałem jej broń, a Ivy spojrzała, lustrującym wzrokiem.

Gen. Stone: Odkryję, jaki chowasz przede mną sekret
Rhodey: Niech zgadnę...  Znowu kara?
Gen. Stone: Nie tym razem. Zresztą, nie czułeś nic do mnie?
Rhodey: Tylko przez chwilę, ale nie spodziewałbym się, że miałaś w tym cel
Gen. Stone: Starodawna sztuczka kinbaku. Poczytaj sobie, jeśli jesteś ciekaw... Do zobaczenia jutro, James
Rhodey: Skoro przeszliśmy na "ty", mów mi Rhodey
Gen. Stone: W porządku

Więcej nic nie powiedziała, znikając za drzwiami. Powiedziałem pani generał prawdę. Przez chwilę naprawdę coś czułem. Jakieś pozytywne emocje, które znowu zniknęły. Uzyskiwanie informacji przez seks? Dziwna metoda.

~*Następnego dnia*~

**Ho**

O ósmej rano zostałem wypuszczony z aresztu. Nie do wiary, że przez jakąś głupią babę, mogę stracić pracę w szpitalu. Wielce się poskarżyła o próbie zabójstwa Tony'ego. Powiedziała po imieniu, czyli znała go. I przyszło, co do czego, aż skonfiskowali wszystkie zmodyfikowane lekarstwa. Były jedynym dla niego ratunkiem. Na szczęście wyjaśniłem im, dlaczego mieszam różne próbki. Victoria potrzebuje pomocy.
Po opuszczeniu komisariatu, gdzie musiałem być przesłuchiwany, pojechałem do szpitala. Mijałem za sobą dziwne spojrzenia. Niektórzy bardzo wierzyli tej wariatce. Gdy znalazłem odpowiednią salę, przyjaciółka wyszła mi naprzeciw. Rzuciła się w ramiona.

Dr Bernes: Ho, jak dobrze cię widzieć. Potrzebuję twojej pomocy
Dr Yinsen: Dlatego tu jestem, ale nie mogę pracować do czasu rozprawy
Dr Bernes: Czyli zostawisz mnie z tym?
Dr Yinsen: Tak nie powiedziałem, Victorio. Pokaż mi naszego pacjenta

Wskazała na łóżko, a jego poznałbym wszędzie. Światło implantu i funkcje życiowe były bardzo słabe. Zbadałem Tony'ego, używając stetoskopu. Niezbyt mogłem usłyszeć bicie serca. To nie wróżyło nic dobrego. Widziałem, że dzieciaki spały. Mówiła coś o wypadku, ale wyglądały na zdrowe. Pepper przysypiała, lecz chyba nas podsłuchiwała.

Dr Bernes: I co z nim?
Dr Yinsen: Kwalifikuje się do natychmiastowej operacji
Dr Bernes: Aż tak źle?
Dr Yinsen: Implant wadliwie pobudza serce do działania. Praktycznie nie wysyła żadnego impulsu, więc musisz wyregulować napięcie urządzenia, a powinno być dobrze
Dr Bernes: Uderzałam z tego naszego defibrylatora, ale nie udało się
Dr Yinsen: Przyczyna tkwi wewnątrz. Musisz operować
Dr Bernes: Bez ciebie tego nie zrobię
Dr Yinsen: Dasz sobie radę. Wierzę, że podołasz temu zadaniu
Dr Bernes: Mam pomysł

Podała mi słuchawkę bluetooth. Naprawdę nie chciała działać sama. Doceniałem to, choć nie mogłem nic zrobić. Jedynie potrafiłem dodać jej otuchy.

Dr Bernes: Weź to
Dr Yinsen: Poradzisz sobie
Dr Bernes: Przez jakąś głupią babę, umiera
Dr Yinsen: Baba?
Dr Bernes: To ona chciała porwać Lily, a Tony starał się ją powstrzymać
Dr Yinsen: Istna diablica
Dr Bernes: Znacie się?
Dr Yinsen: Dzięki niej, mogę stracić pracę
Dr Bernes: Cholera! Ona może wrócić!
Dr Yinsen: Spokojnie. Będę przy nich, gdy będziesz na bloku
Dr Bernes: Będę cię powiadamiać, co robię. Nie chcę tego spieprzyć
Dr Yinsen: Wszystko będzie dobrze
Dr Bernes: Proszę... Zrób to dla mnie
Dr Yinsen: Zrobię

Przytuliłem przyjaciółkę i podpiąłem słuchawkę do ucha. Mam nadzieję, że na pomoc jeszcze nie jest za późno.

**Pepper**

Wszystko słyszałam. Czyli sąsiadka wsypała doktorka? Chce go zamknąć w więzieniu, bo ta wiedźma coś nazmyślała? Dzieci też się obudziły, patrząc na niego z zamyśloną twarzą.

Pepper: Dzień dobry, dr Yinsen
Dr Yinsen: Nie, aż takie dobry, ale miło was znowu widzieć
Lily: Matt, zbudź się! Doktorek przyszedł!
Matt: Słyszę. Nie musisz się drzeć
Lily: Co pan tu robi?
Dr Yinsen: Nie mogę wam pomóc. Mam kiepską sytuację
Lily: Ta małpa zapłaci za to! Za tatę i za doktorka!

Part 168: Przydałaby się pomoc

0 | Skomentuj
**Victoria**

Stan Tony'ego nadal nie uległ poprawie. Potrzebowałabym sama stworzyć jakąś mieszankę, ale Ho mi zabronił. Musiałam znaleźć inny sposób. Implant źle funkcjonował, co bardziej skłaniało mnie do przeprowadzenia operacji.
Gdy już chciałam iść do laboratorium, zadzwonił telefon.  Mój przyjaciel już się stęsknił. Pewnie pozwolili mu zadzwonić z więzienia, gdzie czekał na proces.

Dr Bernes: Masz niezłe wyczucie czasu, wiesz?
Dr Yinsen: Przepraszam cię, Victorio. Po prostu muszę ci coś powiedzieć
Dr Bernes: Może przy okazji mi pomożesz
Dr Yinsen: Co się dzieje?
Dr Bernes: Najpierw ty powiedz
Dr Yinsen: Jutro zostanę wypuszczony z aresztu
Dr Bernes: Poważnie?
Dr Yinsen: Uznali, że mogę wrócić do domu, ale na razie nie będę pracował w szpitalu. Dopóki nie osądzą, czy jestem winny, pomogę jedynie jako twój przyjaciel
Dr Bernes: To się cieszę... Zobaczymy się jutro?
Dr Yinsen: Przyjadę rano... A z czym masz problem?
Dr Bernes: Brak mieszanek komplikuje życie
Dr Yinsen: Czyli?
Dr Bernes: Tony miał atak
Dr Yinsen: Jak do tego doszło?
Dr Bernes: Jakaś Mask chciała skrzywdzić Lily i pobiegł za porywaczem, aż jego serce zaczęło niedomagać. Nic mu nie pomaga i nie wiem, co mam robić... Poczekaj. Znowu coś jest nie tak.
Dr Yinsen: Co dokładnie?
Dr Bernes: Dusi się
Dr Yinsen: Podaj coś na uspokojenie
Dr Bernes: Leki nie działają
Dr Yinsen: Spróbuj, a ja muszę już kończyć
Dr Bernes: Trzymaj się
Dr Yinsen: Ty również

Rozłączył się, kończąc rozmowę. Trochę poczułam się spokojniejsza, że Ho jutro przyjdzie do szpitala. Postanowiła wstrzyknąć lek, który miał ukoić nerwy Tony'ego. Podziałało, lecz na pewno spokój nie potrwa długo.

**Lily**

Martwiłam się o tatę. Przeze mnie mógł umrzeć. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, choć lekarka zaradziła trudnej sytuacji. Mama nie potrafiła zasnąć. Ciągle trzymała go za rękę.

Matt: Lily, słyszysz mnie?
Lily: Tak
Matt: Czego ona chciała?
Lily: Ta stara baba? Nie mam pojęcia... Chyba wspominała o jakiejś przyjaciółce
Matt: A tak chciałem końca kłopotów
Lily: Znam sprawcę
Matt: Ja chyba też
Lily: Poważnie?
Matt: Podałem policji rejestrację auta. Długo drań się nie ukryje
Lily: To już coś. Mi się jedynie udało usłyszeć dwa słowa
Matt: Jakie?
Lily: Hail Hydra

Nagle ojciec podniósł się, nerwowo rozglądając.

Dr Bernes: No i znowu jest źle... Tony, spokojnie
Lily: Przepraszam... Ja... Ja nie chciałam
Dr Bernes: Jeśli coś wiesz więcej o wypadku, wezwę funkcjonariusza, co zajmuje się tą sprawą
Lily: Dobrze
Dr Bernes: Niebawem was wypuszczę do domu
Lily: A tata?
Dr Bernes: Trochę sobie poleży, ale będzie dobrze
Lily: To dlaczego pani myśli inaczej?
Pepper: Lily, znowu wchodzisz bez zgody do czyjejś głowy?
Lily: Chciałam wiedzieć
Dr Bernes: No tak. Te geny
Pepper: Tony wydobrzeje?
Dr Bernes: Jutro może będzie lepiej, gdy dr Yinsen go zobaczy
Matt: Przecież siedzi w więzieniu
Pepper: Co?
Dr Bernes: Może wyjść na wolność, lecz rozprawa się odbędzie
Lily: Tęsknię za doktorkiem
Dr Bernes: Z tego, co wiem, macie ze sobą do pogadania
Lily: Ej! To już nie jest śmieszne
Matt: Nie fochaj się, siostra
Lily: Zaraz ci strzelę w pysk!
Dr Bernes: Ej! Koniec tej paplaniny, bo będę zmuszona was uśpić
Pepper: Tak można?
Dr Bernes: Są to środki stosowane w razie zagrożenia życia

Zaśmialiśmy się we trójkę na chwilę. Zmartwienia szybko wróciły, bo wystarczyło spojrzeć na chorego tatę. Nawet mój brat spoważniał.

**Rhodey**

Coś rozumiem. Chyba pamiętam. Wszelkie wspomnienia wróciły po pojawieniu się pani generał. Gwałtownie wstałem z łóżka, aż wylądowałem na podłodze w... bokserkach. Cholera! Teraz wiem! Powoli zwróciłem swój wzrok na jej twarz. Spaliłem buraka ze wstydu, a ona nic.

Rhodey: Przepraszam... Nie powinienem...
Gen. Stone: Nie mam ci za złe... Dziś ci daruję trening
Rhodey: Serio?
Gen. Stone: Chyba potrzebujesz na dziś spokoju

Poczułem gęsią skórkę, kiedy usłyszałem trzask drzwi. Ten sam, co był wcześniej. Powoli zacząłem rozumieć, że czeka mnie powtórka z rozrywki. Szybko włożyłem spodnie, próbując uciec. Jednak wszelkie drogi ucieczki były niedostępne. Nawet okno zamknięte. Bałem się.

Gen. Stone: Coś nie tak. James?
Rhodey: Kim ty jesteś?! Mów!
Gen. Stone: Generał Ivy Stone

Wymierzyła cios, uderzając w nos. Kilka kropli krwi kapnęło na bluzkę. Natychmiast zablokowałem kolejne uderzenie, zatrzymując dłońmi.

Gen. Stone: Skończyłeś być żółtodziobem? Pokaż w sobie prawdziwego diabła
Rhodey: Nie jestem żółtodziobem!
Gen. Stone: Dobrze ci idzie

Uśmiechnęłam się, rzucając mną o podłogę. Już chciałem zrobić unik, lecz zostałem unieruchomiony.

Gen. Stone: Wygrałam
Rhodey: Pierwszą rundę. Nie ciesz się, Ivy
Gen. Stone: O! Teraz przeszliśmy na "ty"? Szybko się uczysz
Rhodey: Jeszcze nie wiesz wszystkiego

---**---

To już ostatnia notka z fazy siódmej. Jednak opko nadal trwa. Szykuje się wojna. I nie będzie to żadne Civil War ;)

Part 167: Madame Mask?

0 | Skomentuj
**Tony**

Próbowałem się uspokoić, a moje serce na tyle wariowało, że poczułem silny ból w klatce piersiowej. Już miałem zamiar usiąść, lecz lekko się zatoczyłem. Z pomocą lekarki znalazłem się na krześle. Głęboko oddychałem, rozglądając się w poszukiwaniu intruza.

Lily: Tato?
Dr Bernes: Tony, uspokój się
Tony: Ona... tu jest
Dr  Bernes: Kto?
Tony: Mask

Pepper była w szoku, słysząc znaną nazwę wroga, którego dawno zabiła. Nie wiedziała, że ktoś inny miał w posiadaniu maskę. Mogła zmienić się w każdego. Musiałem zadbać o bezpieczeństwo mojej rodziny, więc uważnie obserwowałem, czy się zbliża.
Nagle zauważyłem, jak ktoś porusza klamką od drzwi. Zbliża się. Gwałtownie wstałem z krzesła, czując jej obecność przy łóżku Lily. Od razu chwyciłem za rękę Mask i zrzuciłem maskę na podłogę, by wszyscy widzieli jej tożsamość.

Tony: Dzień... dobry, sąsiadko
Pepper: Co?! Ty?! Czego ty chcesz od moich dzieci?!
Sąsiadka: A tak przyszłam w odwiedziny
Tony: Z bronią
Dr Bernes: Zaraz tu wezmę ochronę
Sąsiadka: Raczej nie

Strzeliła z pistoletu w lekarkę, aż moje oczy same nabrały zdumienia. Na szczęście tylko straciła przytomność. Pep miała ochotę przywalić starszej pani, biorąc do ręki pierwsze narzędzie, jakie dostrzegła. Trafiło na nożyczki.

Pepper: Jeśli nie chcesz ich mieć w oku, wyjdziesz stąd i nie wrócisz
Sąsiadka: W porządku

Szybko chwyciła Lily i zniknęła. W jednej chwili pomyślałem, by dorwać wiedźmę. Wybiegłem za nią na korytarz, choć Pepper krzyczała, żebym został. Byłem wściekły, a strach o stratę córki panował nad moim ciałem. Wtedy zapomniałem o zachowaniu spokoju, co czułem przez nasilający się ból. Próbowałem pobiec i zatrzymać wariatkę.
Gdy znalazłem się coraz bliżej porywaczki, wyjęła pistolet, mierząc w głowę dziewczyny.

Sąsiadka: Ale z ciebie uparciuch, staruszku
Tony: Ja? Staruch?
Sąsiadka: Zaraz ci pikawa stanie... Nie ruszaj się, bo ją zabiję
Tony: Czemu... to robisz?
Sąsiadka: Whitney była moją przyjaciółką, a twoja żona ją zabiła!
Tony: CO?!
Sąsiadka: To, co słyszysz
Lily: Tato!
Tony: Lily... trzymaj się... Puść ją
Sąsiadka: Proszę bardzo

Rzuciła ją na podłogę, lecz w porę wylądowała w moich objęciach. Moja żona podbiegła do nas przerażona, a sąsiadka zniknęła. Odczułem ulgę, lecz zaczęło mi się kręcić w głowie, zaś serce niedomagało. Poczułem, jak upadam na ziemię, słysząc czyjś głos.

Pepper: Lekarza! Wołajcie lekarza! Tony, proszę... Bądź silny
Tony: Pepper...

Nic więcej nie powiedziałem, tracąc przytomność.

**Rhodey**

Obudziłem się w koszarach. Nie wiedziałem, co się stało. Czułem się, jakbym wypił sporą ilość trunków. No to, dlaczego mam wrażenie pijanego?
Spojrzałem na zegarek. Szesnasta?! Jakim kurwa prawem?! Dobra, Rhodey. Tylko spokojnie. Przeanalizujmy na nowo sytuację. Co ja robiłem trzy godziny temu?

**Victoria**

Usłyszałam czyjeś krzyki. Wszystko stało się jasne, gdy jedna z pielęgniarek przyniosła do sali Tony'ego, który był nieprzytomny. Powoli wstawałam na równe nogi, bo wcześniej ktoś mnie potraktował jakąś bronią z silną energią. Poprosiłam Lily, żeby wróciła do łóżka. Całe szczęście, że nie doznała żadnych obrażeń. Jednak musiałam zająć się jej ojcem. Znalazłam do niego wolne miejsce obok Matta i podpięłam do kardiomonitora.

Dr Bernes: Co się stało?
Pepper: Zemdlał
Dr Bernes: Jak?
Pepper: Chyba... Chyba ze stresu
Dr Bernes; Słabo bije jego serce i pomogłaby mu specjalna mieszanka lekarstw, lecz wszystkie skonfiskowali
Pepper: I co teraz?
Dr Bernes: Trzeba improwizować

Zbadałam implant męża Pepper, co źle funkcjonował. Jedynym wyjściem było uderzenie ze specjalnego defibrylatora, skoro funkcje życiowe niebezpiecznie słabły.

Dr Bernes: Musisz wyjść
Pepper: Dlaczego?
Dr Bernes: Pozwól mi działać

Chwyciłam za urządzenie, ustawiając na średnią moc. Uderzyłam raz, lecz to nie pomogło. Bardziej pogorszyłam sytuację. Musiałam coś szybko wymyślić. Wstrzyknęłam adrenalinę, która po kilku minutach dała pożądany efekt. Gwałtownie się obudził, głęboko oddychając.

Dr Bernes: Tony, spokojnie. Nic nikomu się nie stało. Wszyscy są bezpieczni
Tony: Lily...
Dr Bernes: Już dobrze. Żyje... Nic nie mów i odpoczywaj. Miałeś silny atak spowodowany przemęczeniem
Pepper: Tony, nie rób już tak więcej. Proszę, obiecaj
Tony: Obiecuję
Dr Bernes: Nie słuchaj go, Pepper. Za kilka dni zrobi to samo
Pepper: Lub dorwę tę szmatę

Gdy już chciałam się spytać, czy zna sprawcę, Tony skarżył się na mocny ból w klatce piersiowej. Podałam morfinę. Gdyby nie zabrali mieszanek, od razu poczułby się lepiej, a tak szybko nie wróci do zdrowia.

Part 166: Kochaj i walcz

2 | Skomentuj


**Rhodey**

Nastąpiła cisza. Nikt nie odezwał się, a sama pani generał też milczała. Odłożyłem broń, odchodząc do koszar. Chciałem odpocząć lub przygotować się na odejście z Akademii Wojskowej. Miałem zamiar zadzwonić do mamy, ale nie w porę się pojawiła madame Stone.

Gen. Stone: Wstawaj! Musimy porozmawiać
Rhodey: Wyrzuci mnie pani za pomoc kadetowi?
Gen. Stone: Dowiesz się. No chodź

Wstałem, idąc posłusznie do centrum dowodzenia. Trochę się bałem, co może zrobić. Jednak powinienem zdać egzamin. O wszystkim miałem się dowiedzieć później. Wciąż miała kamienną twarz.

Gen. Stone: Nigdy nie spotkałam tak upartego kadeta, jak ty... Ciężko mi to powiedzieć, ale...
Rhodey: Proszę przejść do sedna. Jeśli mam spakować swoje rzeczy, to...
Gen. Stone: Nie przerywaj mi... Nikt nigdy wcześniej na egzaminie nie cofał się, by ratować kogoś. Nie chciałeś wygrać i wolałeś zignorować rozkaz. Na wojnie zostałbyś za to rozstrzelany
Rhodey: Wiem, do czego zmierzasz, generale i ja...
Gen. Stone: Skończ mi przerywać!

Zamknęła drzwi na klucz, aż poczułem się dosyć dziwnie. Nie wiedziałem, co miała zamiar zrobić. Potrzebowałem czasu, by odkryć jej zamiary. Chciała mnie złamać i nikt ma tego nie widzieć? Powoli podeszła, patrząc mi w oczy.

Gen. Stone: Przekonajmy się, czy jesteś żółtodziobem. Stań do walki, Rhodes!
Rhodey: Mam walczyć?
Gen. Stone: Pokaż, na co cię stać
Rhodey: To test?
Gen. Stone: Walcz!

Rzuciła mnie na biurko i już wiedziałem, co musiałem zrobić. Podwinąłem rękawy, przygotowując się do uderzenia. Zwinnie zrobiłem unik jej pięści, chwytając za jej nadgarstek. Jednak szybko zdołała się uwolnić. Uderzyła po raz kolejny, a ja odpowiedziałem tym samym, atakując twarz.

Gen. Stone: No nieźle, jak na żółtodzioba
Rhodey: Przestaniesz w końcu mnie tak nazywać?!
Gen. Stone: Hahaha! Zmuś mnie

Uśmiechnęła się diabelnie, szykując się do wymierzenia z półobrotu. Gdy zauważyłem, jak robi salto w powietrzu, chwyciłem za rękę, przerzucając na drugą stronę, aż upadła na podłogę razem ze mną. Już chciałem wstać, lecz przygwoździła mnie do podłogi.

Gen. Stone: Tak, jak myślałam. Nie pierwszy raz walczyłeś
Rhodey: Jeszcze wiele o mnie nie wiesz... Możesz zejść ze mnie?
Gen. Stone: Oj! Nie tak od razu

Poczułem, jak moje bicie serca przyspiesza. Czy to przez strach? Chwyciłem za nadgarstki, że zmieniły się strony. Teraz ona leżała bezwładnie. Nagle poczułem, jak swoją ręką dotyka mojej bluzki. Myślałem, że oszaleję. Czego ona chce? Najpierw wrzeszczy i daje mi kary, a tak niespodziewanie się zmienia w drapieżnika, który chce dorwać swoją ofiarę. Nie potrafiłem nic zrobić, gdy chwyciła mnie za szyję, oplatając rękami, aż pocałowała z wielką namiętnością. Usiedliśmy, lecz jej ręce zaczęły manewrować pod koszulką. Na chwilę oderwała usta, zdejmując zbędne ubranie. Sama pozbawiła się swojej bluzki i kazała trzymać ręce na jej biodrach. Nigdy w życiu nie widziałem tak blisko ciała kobiety.
Gdy płonął we mnie żar podniecenia, zostałem rzucony nieco dalej, a ręce zniżyła do moich spodni. Bez problemu je zdjęła. Czułem, co zamierzała zrobić. Kolejny raz mnie pocałowała, że sam chciałem działać. Delikatnie zniżyłem dłonie, odpinając dolną warstwę odzieży. Kiedy dorwałem się do skarbu pani generał, ona również błądziła nisko. Pozbawiliśmy się bielizny, łącząc ciała w jedność. Powoli się w niej poruszałem, by nie zrobić krzywy. Oboje głęboko oddychaliśmy, bo czuliśmy wielką falę gorąca w sobie. Ostatnim krokiem był potężny spazm rozkoszy. Wiedziałem o tym, gdy jej biodra się uniosły. Bicia serc wraz z oddechami przyspieszyły, aż opadliśmy z sił, wydając głośny jęk. Upadłem zmęczony, zasypiając.

Gen. Stone: Nie jesteś żółtodziobem, James. Już nie jesteś

**Tony**

Silniki nadają się do wymiany. Raczej do kolejnej walki nie zdołam ich naprawić. Pozostało jeszcze znaleźć sygnaturę maski. FRIDAY już wiedziała, gdzie była jej ostatnia lokalizacja. Musiałem jedynie zapytać.

Tony: Chyba nigdzie się nie ruszę zbroją... Gdzie jest maska?

<<Nie będziesz zachwycony>>

Tony: Czemu?

<<Wykryłam Madame Mask w szpitalu, gdzie są Lily i Matt>>

Tony: Cholera! Czego ona chce?

<<Tony, nie rób nic głupiego>>

Tony: Muszę ją zatrzymać!

Wybiegłem ze zbrojowni, łapiąc pierwszą taksówkę, jaką zauważyłem i pojechałem zobaczyć się z dziećmi. Nie mogła być to Whitney, skoro zginęła z rąk Pep, więc ktoś inny musiał zdobyć maskę. No świetnie. Chyba już wiem, kim ona jest,
Gdy znalazłem się na miejscu, pobiegłem do sali swoich pociech. Wparowałem bez pukania, szukając nerwowo intruza.

Pepper: Tony, wszystko gra?
Tony: Mask... Widzieliście... ją?
Pepper: Zauważyłabym
Lily: Cześć, tato
Tony: Lily... Dobrze... że nic... ci nie jest
Dr Bernes: Lepiej usiądź... Chyba zapomniałeś, że nie możesz biegać
Tony: Przepraszam

Nagle w sali zgasły światła. Idzie tu.

---**---

Witajcie po dość długiej przerwie. Reaktywujemy bloga i piszemy dalej naszą historię o blaszakach. Powiem wam, że trochę ciężko mi tak wrócić do pisania, bo matury w różnym stopniu mnie wymęczyły (czyt mata), a do końca tego maratonu zostały jedynie ustne. Nie będę dłużej zwlekać z powrotem, więc dziś wracamy do "IMAA inaczej" ;)
© Mrs Black | WS X X X