Rozdział 1: Tragedia

0 | Skomentuj
**Pepper**

Kolejny dzień zapowiadał się bez jakichkolwiek niespodzianek, choć tydzień temu poznałam największą tajemnicę Tony’ego. Kto mógłby przypuszczać, że przyjaźnię się z Iron Manem? Bohaterem Nowego Jorku, który pomimo chorego serca walczy ponad wszystko. Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Tatuś zaczął bardziej zajmować się mną, ale po odejściu mamy robił to samo. Tylko, że teraz z jeszcze większą troską. Sama bałam się, że i jego los mi odbierze. Jednak wyleczył swoje rany, a nawet obiecał być bardziej ostrożnym na misjach. W końcu dowodził całym FBI.
Nagle ktoś mnie szturchnął w ramię. No tak. Zdecydowanie odpłynęłam. Nie potrafiłam słuchać nauczyciela od historii. To raj Rhodey’go. Nie mój.

Pepper: Coś się stało, Tony?
Tony: Sam chciałem o to zapytać. Wydajesz się nieobecna.
Pepper: Eee… Bo jesteśmy na historii, a ja tego nie lubię i Rhodey jak zwykle musi przedłużać lekcje, bo nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Ty też chyba o czymś myślisz, co? Kolejna zbroja? Jakieś ulepszenia? Zbudujesz mi też jakąś?
Tony: Pepper, nie tutaj. No i mów ciszej.

Poprosił, bo jak zwykle swoim gadulstwem zwróciłam uwagę pani profesor.

Pepper: Wybacz. Pogadamy po lekcjach o tym? O! Albo na dachu?
Tony: Wiesz, że już przed tobą nic nie ukryję.
Pepper: Chyba, że myśli.
Tony: Pep, ja tylko…
Pepper: No co, Anthony?
Tony: Ej! Tylko nie Anthony.

Od razu parsknęłam śmiechem. Wiedziałam, jak mu wleźć na ego.

Pepper: Oj! No nie bądź zły.
Tony: Kto mówił, że jestem?
Pepper: Bo wyglądasz jakbyś miał zaraz wybuchnąć.
Tony: To nie… to.
Pepper: Tony?

Do uszu dotarł dźwięk bransoletki. No tak. Musiał zniknąć się naładować. Rozumiałam to, bo bez tego jego serce mogłoby całkowicie zaprzestać pracy. Był moim najlepszym przyjacielem. Nie chciałam, żeby odszedł za wcześnie. Jednak przez akcje Iron Mana bardziej skraca sobie życie.

Pepper: Masz przy sobie ładowarkę?
Tony: Przenośną. Spokojnie.

Podniósł rękę i poprosił o pójście do toalety. Słyszałam tylko jakieś głosy w klasie, komentujące, że znowu przesiedzi tam pół dnia. Mało kto znał prawdę. Miał naprawdę ciężkie życie.

**Tony**

Wyszedłem do łazienki, gdzie zamknąłem się w jednej z kabin. Podłączyłem implant do ładowania. Proces przedłużał się, lecz nie dziwiło mnie to. Urządzenie było prototypem. To cud, że działa.
Kiedy minęło pół godziny, energia sięgała trzydziestu procent.

Tony: Powinno wystarczyć.

Powiedziałem sam do siebie, doprowadzając się do porządku. Wróciłem na spokojnie do klasy. Akurat nauczycielka zaczęła zadawać pracę domową. Nie przejmowałem się tym. Zresztą, od czegoś miałem Rhodey’go. To jego działka. Pomagaliśmy sobie wzajemnie, aby nie oblać szkoły. No i te kłamstwa wciskane Robercie. Mimo wszystko, wspieraliśmy się jak bracia. Jak prawdziwa rodzina.
Po tym jak zadzwonił dzwonek, skończyły się lekcje. Resztę odwołali przez chorobę nauczycieli. Rozłożyła ich jakaś grypa. Postanowiliśmy się spotkać w zbrojowni i tam zająć się zadaną pracą domową. Jednak zanim tam doszliśmy, musieliśmy przejść niewielki kawałek pieszo.

Pepper: No to co chcecie dziś robić? Nie liczę referatu, ale ogólnie jakieś plany?
Tony: Sam nie wiem. Chciałem coś pomajstrować.
Rhodey: Tony, ty chyba zapomniałeś.
Tony: O czym?
Rhodey: Dzisiaj mój tata przyjeżdża i musimy być na kolacji.
Tony: O cholera! Zapomniałem! Ja nawet nie mam garnituru!
Pepper: Serio? To twój problem? Rany! Przecież coś tam znajdziesz. Spokojna głowa. Na pewno jest jeszcze czas.

Uśmiechnęła się i ten właśnie uśmiech jakoś mnie podniósł na duchu. Poczułem się pewniejszy siebie.
Po chwili usłyszałem telefon. Nie mój, lecz gaduły.

Tony: Nie odbierzesz?
Pepper: To tata. Możliwe, że już się dziś nie zobaczymy.
Tony: Oj! Nie smuć się tak. Jutro też jest dzień.
Rhodey: Pogruchacie sobie później.
Tony: Rhodey, bo ci przywalę.
Rhodey: Ha! Nie masz takiej siły.
Pepper: To ja z wielką chęcią zrobię to za niego.

Zaśmiała się złowieszczo. To był znak, żeby się pożegnać. Jednak na pech brata dostał po głowie książką od historii. Śmiałem się jak głupi.

Tony: Dobra, dobra. Już go tak nie bij. Potrzebuję jego głowy.
Rhodey: Głowy?! Błagam. Nie bądź szalonym naukowcem.
Pepper: Już jest.

No to dowaliła, aż mina mu bardzo szybko zrzedła. Rozdzieliliśmy się, idąc w swoje strony.

Rhodey: Stary, kiedy w końcu jej to powiesz?
Tony: Niby co?
Rhodey: Że jednak coś między wami zadziałało. Jakaś chemia.
Tony: Rhodey, daruj. To nie wyjdzie, a nawet, gdyby się udało, jej ojciec mnie poćwiartuje przy wejściu.
Rhodey: Agent FBI. Wiem o tym.
Tony: Nawet nie zapytałem jak się… czuje.

W jednej chwili poczułem się słabo i zatoczyłem. Wiedziałem, że to przez niedoładowanie. Przed glebą uratował mnie Rhodey. Podpierałem się jego ramienia, żeby nie upaść. Zdołaliśmy jakoś przejść do bazy. Podłączyłem się do ładowania. Mina brata sugerowała jedno. Zacznie się matkowanie.

Tony: No mów. Wiem, że tego chcesz.
Rhodey: Daruje ci.
Tony: Poważnie?
Rhodey: Tak, bo widzę, że dbasz o siebie. Może i byłem zajęty rozmową z panią profesor, ale widziałem, że wyszedłeś z klasy przez alarm z bransoletki. Postąpiłeś rozważnie.

Byłem w szoku. Prawił mi komplementy.

Tony: Ty serio nie zamieniłeś się z kimś ciałem?
Rhodey: Dziwi cię to, bo pochwaliłem twoje zachowanie? Powinieneś się cieszyć.
Tony: To trochę straszne.

Zaśmiałem się, aż oberwałem poduszką. Nie przeszkadzał mi kabel od ładowarki i zaczęliśmy się tłuc do momentu rozwalenia pierza.

Rhodey: Ja tego sprzątać nie będę.
Tony: Potem się to zrobi.

Byliśmy tak rozleniwieni, siedząc na kanapie do końca procesu. Z dwie godziny potrwał i mogłem wrócić do reszty obowiązków. Wyszliśmy ze zbrojowni, udając się do domu. Trzeba było przygotować wszystko. Na wszelki wypadek miałem połączenie z komputerem, gdyby kłopoty miały jakieś się pojawić. Może i Whiplash był załatwiony na amen, lecz pozostała druga strona medalu. Fix. On tak łatwo nie odpuści.

**Pepper**

Odrobiłam większość zadanych prac. Tych zaległych oraz te na kolejny dzień. Poza historią. Siedziałam w pokoju, zajmując się rysowaniem. W ten sposób zapominałam o problemach. Niby tatuś zachowywał się naturalnie, ale gdzieś w głębi duszy wiedziałam, iż miał jakąś tajemnicę.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Oderwałam się od kartki, patrząc na tatę. Był ubrany w swój mundur.

Pepper: Tatku, co jest grane?
Virgil: Nie mogę cię zostawić samej. Roberta jest zajęta, dlatego w drodze wyjątku będziesz dziś ze mną.
Pepper: Poważnie? Zobaczę cię w akcji! Cudownie!

Rzuciłam mu się na szyję i o mało nie udusiłam z tej euforii. Zawsze marzyłam, aby być świadkiem misji taty.

Pepper: To nie żart?
Virgil: Oczywiście, że nie, a teraz chodź. Wyjaśnię ci wszystko. Ważne, żebyś trzymała dystans.
Pepper: Się wie, tatku.

Zasalutowałam z głupawym uśmieszkiem. On tam wiedział co się pod nim kryło. Zeszliśmy na dół po schodach, a następnie wyszliśmy z domu. Wsiedliśmy do auta, jadąc do jakiś magazynów. Całą drogę byłam podekscytowana, aż musiałam się pochwalić przyjaciołom. Chciałam napisać Tony’emu wiadomość, lecz gwałtownie auto zahamowało.

Virgil: Pepper, zostajesz tu.
Pepper: Ale mówiłeś…
Virgil: Zostań!

Byłam wściekła na niego. Nie potrafiłam usiedzieć w miejscu, więc wyszłam kilka minut po nim. Zauważyłam mnóstwo agentów, a przede wszystkim terrorystów w maskach. Maggia, a wokół nich jakiś handlarz broni wręczał broń facetowi z laską. Nie słyszałam nic. Schowałam się za skrzyniami, obserwując wszystko.

Pepper: Tato, błagam cię. Bądź cały.

Liczyłam na to, że ta akcja pójdzie gładko. Po raz któryś z kolei doświadczyłam potęgi strachu. Nie z winy terrorystów, a przez słowa, które powiedział.

Nefaria: Lepiej nie zbliżajcie się, bo wszyscy zginą. Każdy bez wyjątku.

Gdzieś już słyszałam ten głos. Był notowany wielokrotnie. Tego nie da się zapomnieć. Nikt się nie wycofywał. To było najgorsze.

Nefaria: Widzę, że jesteście naprawdę uparci.
Virgil: Odłóż to, bo inaczej nie ręczę za siebie!
Nefaria: Po co te nerwy? Już odkładam.

Nie wierzyłam, że to zrobił, dlatego nieco bardziej zerknęłam. Faktycznie. Odłożył jakąś paczkę, a ręce podniósł na znak kapitulacji.
Gdy już miał mieć zakute ręce, on tylko uśmiechnął się w moim kierunku. Serce mi biło jak szalone. Dowiedział się o mojej obecności.

Virgil: Idziemy.

Zakuł go w kajdanki, lecz uśmiech nie znikał. Coś było nie tak. Wszystko stało się jasne przez krzyk, a potem był wybuch. Cały magazyn płonął, a wszelkie metale wyleciały w moją stronę. Wrzasnęłam z bólu, a potem nie było już nic.

**Tony**

Siedzieliśmy przy stole, jedząc kolację. Wymieniłem parę zdań z ojcem Rhodey’go. Był przeciwieństwem Roberty. Cieszyłem się, że mogłem mieszkać pod jego dachem. Na lepszą rodzinę bym nie trafił.

Tony: Miło było pana poznać.
David: I wzajemnie, Tony. Wyglądasz naprawdę zdrowo. Zwłaszcza po tym co przeszedłeś. Jednak zawsze możesz liczyć na moją pomoc.
Tony: I jestem za to… wdzięczny.
Rhodey: Tony, wszystko gra?

Nie docierały do mnie słowa. W telewizji mówili o jakiejś eksplozji na nadbrzeżu. Stałem bez żadnej reakcji. Nie mogłem w to uwierzyć.

Tony: Nie… To nie może być… prawda.
Rhodey: Tony, uspokój się.

Miałem wrażenie, że to zły sen. Jeden z koszmarów, który szybko minie. Dopiero jak przekazali ilość ofiar oraz pokazali zdjęcie osoby zaginionej, moje serce zamarło. Myślałem, że zaraz zemdleję.

Tony: Pepper… To… To jej zdjęcie.

Więcej nie zdołałem powiedzieć. Gdyby nie Rhodey, mógłbym zbierać się z podłogi. Zaprowadził mnie do pokoju, gdzie położyłem się na łóżko. Nadal nie rozumiałem tego co się wydarzyło.

Tony: Ona… Ona żyje. Wiem to.
Rhodey: Tony…
Tony: Nie znaleźli ciała. Musi… żyć. Musi.
Rhodey: Dlatego bądź silny dla niej. Odnajdzie się.
Tony: Obyś miał rację.

Nie wiedziałem co mogłem mu jeszcze powiedzieć. Próbowałem zasnąć. Zapomnieć tych kilka minut z mojego życia.

~~~~~**~~~~~
Czas na ostatnie opowiadanie, które do tej pory powstało. Jest większy sadyzm. Naprawdę to ewoluuje w straszne rzeczy, ale sadystki mają do tego, że uwielbiają się pastwić nad postaciami.

BONUS#25: Scenariusz z serialu (oryginalnie z odcinka): Na celowniku

0 | Skomentuj








8
00:00:41,812 --> 00:00:43,871
<i> 1x10 - Na celowniku</i>

9
00:00:51,600 --> 00:00:53,840
whoa!

10
00:00:53,920 --> 00:00:55,639
Aah-ah!

11
00:00:55,640 --> 00:00:57,479
Eee... Mógłbyś powtórzyć?

12
00:00:57,480 --> 00:00:59,680
Chyba słyszałem "pszczelarze"

13
00:00:59,818 --> 00:01:00,676
Tak właśnie wyglądają.

14
00:01:00,677 --> 00:01:01,829
Mają latające pojazdy

15
00:01:01,830 --> 00:01:03,291
i imponująco wyglądający
sprzęt.

16
00:01:03,292 --> 00:01:04,928
Obrabowali magazyn
biotechnologiczny,

17
00:01:04,929 --> 00:01:06,298
a ja byłem w okolicy.

18
00:01:06,299 --> 00:01:07,424
Przestań.

19
00:01:07,425 --> 00:01:08,510
Chyba zmyślasz.

20
00:01:08,511 --> 00:01:10,711
Pszczelarze?

21
00:01:12,284 --> 00:01:14,484
Z laserami.

22
00:01:31,094 --> 00:01:33,294
Co to jest? Granat dymny?

23
00:01:36,348 --> 00:01:38,111
Moment. To nie dym!

24
00:01:38,112 --> 00:01:40,159
To namagnetyzowane
nanocząsteczki.

25
00:01:40,160 --> 00:01:41,066
Moje sensory wysiadły.

26
00:01:41,067 --> 00:01:42,543
Nic nie widzę!

27
00:01:42,544 --> 00:01:44,744
Przełącz na wzrok.

28
00:01:48,103 --> 00:01:49,639
Huh, tak lepiej.

29
00:01:49,640 --> 00:01:50,917
Kurcze. Kim oni są?

30
00:01:50,918 --> 00:01:53,118
Ich sprzęt... Ooł.

31
00:01:55,011 --> 00:01:56,569
Tony!

32
00:01:56,570 --> 00:01:58,813
W porządku. Chyba.

33
00:01:59,061 --> 00:02:00,502
Trafili mnie, ale nic się nie
stało.

34
00:02:00,503 --> 00:02:03,063
Zbroja musiała--
auuuuugh!

35
00:02:03,340 --> 00:02:05,274
Tony, co się dzieje?

36
00:02:05,275 --> 00:02:06,528
Nie wiem.

37
00:02:06,529 --> 00:02:07,625
Strzelili we mnie

38
00:02:07,626 --> 00:02:09,826
i przestała działać na mnie
grawitacja.

39
00:02:10,493 --> 00:02:12,377
Dobra, zwalniam.

40
00:02:12,378 --> 00:02:14,399
To musiało być chwilowe.

41
00:02:14,400 --> 00:02:15,493
Rhodey?

42
00:02:15,494 --> 00:02:17,532
Systemy komunikacyjne niesprawne.

43
00:02:17,533 --> 00:02:19,733
Błąd. System nie działa prawidłowo.

44
00:02:20,619 --> 00:02:22,514
Rhodey, słyszysz mnie?

45
00:02:22,515 --> 00:02:23,866
Zbroja przestała działać.

46
00:02:23,867 --> 00:02:25,469
Blaster grawitacyjny musiał...

47
00:02:25,470 --> 00:02:27,670
O nie... Grawitacja.

48
00:02:28,475 --> 00:02:31,202
To będzie bolało.

49
00:02:32,114 --> 00:02:34,085
Tony...

50
00:02:34,086 --> 00:02:35,856
Tony, słyszysz mnie?

51
00:02:35,857 --> 00:02:38,649
No dalej. Włącz się głupi
kawałku złomu!

52
00:02:41,984 --> 00:02:44,892
Witaj w oprogramowaniu Iron
Mana. Wersja 3.7.

53
00:02:45,150 --> 00:02:47,101
System napotkał nieznany błąd

54
00:02:47,102 --> 00:02:48,565
i trwa właśnie ponowne uruchamianie.

55
00:02:48,566 --> 00:02:50,766
Proszę czekać.

56
00:02:52,656 --> 00:02:54,856
aaaaaaah!

57
00:02:56,285 --> 00:02:58,485
Ponowne uruchomienie zakończone
sukcesem.

58
00:03:05,009 --> 00:03:07,209
Tony...

59
00:03:20,491 --> 00:03:22,691
Muszę zmienić tę muzyczkę.

60
00:03:24,611 --> 00:03:26,650
Doprawdy. Działka laserowe?

61
00:03:26,651 --> 00:03:29,836
Anty techniczne nanogranaty?
Blaster grawitacyjny?

62
00:03:30,052 --> 00:03:32,065
To musi być jakaś grupa
szalonych naukowców

63
00:03:32,066 --> 00:03:34,706
pszczelarzy walczących w służbie
zła.

64
00:03:34,904 --> 00:03:36,915
Jesteś zły, że mają lepszy sprzęt.

65
00:03:36,916 --> 00:03:38,039
Nie mają!

66
00:03:38,040 --> 00:03:39,418
Po prostu wzięli mnie z zaskoczenia.

67
00:03:39,419 --> 00:03:40,396
I tyle.

68
00:03:40,397 --> 00:03:42,247
Muszę się dowiedzieć, co
oni chcieli

69
00:03:42,248 --> 00:03:43,284
stamtąd ukraść i...

70
00:03:43,285 --> 00:03:45,643
I... Rhodey.

71
00:03:46,744 --> 00:03:49,549
Hej! Wystrzelili mnie w kosmos,
a ty mnie nawet nie słuchasz.

72
00:03:50,282 --> 00:03:52,482
Świetnie. Po prostu świetnie...
Ta...

74
00:03:58,218 --> 00:03:59,302
Gdzie jesteśmy?

75
00:03:59,303 --> 00:04:00,817
Nazywają to salą gimnastyczną,
geniuszu.

76
00:04:00,818 --> 00:04:02,557
Dzisiaj są targi pracy. No wiesz.

77
00:04:02,558 --> 00:04:04,758
Moja mama nam mówiła o
tym setki razy.

78
00:04:05,956 --> 00:04:08,156
Po co ci ta praca? Dla pieniędzy?

79
00:04:08,469 --> 00:04:10,515
Serio, Rhodey.
Mogę ci trochę pożyczyć.

80
00:04:10,516 --> 00:04:11,930
Jestem bogaty.

81
00:04:11,931 --> 00:04:13,953
Heh! Zabawne.

82
00:04:13,954 --> 00:04:16,418
Nie. Ona sądzi, że praca uczy
odpowiedzialności.

83
00:04:16,669 --> 00:04:18,565
Nie wie co muszę robić
dla ciebie

84
00:04:18,566 --> 00:04:20,327
jako swojego przyjaciela.

85
00:04:20,328 --> 00:04:21,253
Cześć!

86
00:04:21,254 --> 00:04:21,989
Ach!

87
00:04:21,990 --> 00:04:23,273
T.A.R.C.Z.A.

88
00:04:23,274 --> 00:04:24,413
Możecie w to uwierzyć?

89
00:04:24,414 --> 00:04:25,615
Powinnam zostać agentką
T.A.R.C.Z.Y.

90
00:04:25,616 --> 00:04:27,455
Mogłabym aresztować różnych
ludzi

91
00:04:27,456 --> 00:04:29,514
i miałabym plecak rakietowy!

92
00:04:29,515 --> 00:04:30,627
Jacy wy jesteście głupi!

93
00:04:30,628 --> 00:04:32,443
Za dwa lata, będziecie mogli
pracować dla mnie

94
00:04:32,444 --> 00:04:34,074
w Stark International.

95
00:04:34,075 --> 00:04:36,275
Przejmiecie dawne obowiązki
Stane'a.

96
00:04:36,342 --> 00:04:39,399
Jej! Jak to jest czuć się pępkiem
świata?

97
00:04:39,747 --> 00:04:41,947
Bez żartów! Jak tak można?!

98
00:04:42,097 --> 00:04:44,297
T.A.R.C.Z.A. dałaby mi plecak
rakietowy.

99
00:04:44,836 --> 00:04:46,641
Panie Stark.

100
00:04:46,642 --> 00:04:48,842
Eee... Dzień dobry, dyrektorze Nara.

101
00:04:49,210 --> 00:04:50,873
Nie ominąłem ostatnio
żadnej lekcji,

102
00:04:50,874 --> 00:04:52,083
jeśli o to...

103
00:04:52,084 --> 00:04:54,073
Nie, nie, nie, Tony.

104
00:04:54,074 --> 00:04:56,238
Do naszej szkoły zacznie
chodzić nowa uczennica.

105
00:04:56,239 --> 00:04:58,439
i chciałbym, żebyś oprowadził
ją po szkole.

106
00:04:58,443 --> 00:04:59,935
Serio?

107
00:04:59,936 --> 00:05:01,685
Jestem tu dopiero kilka tygodni.

108
00:05:01,686 --> 00:05:03,158
Rhodey byłby lepszy.

109
00:05:03,159 --> 00:05:05,359
Cóż... Ona prosiła o ciebie.

110
00:05:08,266 --> 00:05:10,891
Panna Stane mówiła, że się znacie.

111
00:05:12,766 --> 00:05:15,868
Jeśli chcesz, ja mogę
to zrobić.

112
00:05:16,097 --> 00:05:17,987
No wiesz. Taka przysługa.

113
00:05:17,988 --> 00:05:20,188
Auć!

114
00:05:21,531 --> 00:05:22,809
Ona ma złe zamiary.

115
00:05:22,810 --> 00:05:23,896
Musi tak być, nie?

116
00:05:23,897 --> 00:05:25,147
To nie może być zbieg
okoliczności.

117
00:05:25,148 --> 00:05:26,851
To znaczy. Naprawdę dlaczego
ona chce...

118
00:05:26,852 --> 00:05:28,635
Chodzić właśnie tutaj?

119
00:05:28,636 --> 00:05:29,746
A gdzie indziej?

120
00:05:29,747 --> 00:05:31,203
Chcę być blisko ciebie.

121
00:05:31,204 --> 00:05:32,519
A tak naprawdę?

122
00:05:32,520 --> 00:05:33,930
Mówię prawdę.

123
00:05:33,931 --> 00:05:37,067
Ty i twój tata zawsze byliście
dla mnie tacy mili a mój tata...

124
00:05:37,382 --> 00:05:39,127
Jej tata jest zły do szpiku kości,
prawda?

125
00:05:39,128 --> 00:05:40,911
Jabłko, jabłoń, halo!

126
00:05:41,661 --> 00:05:42,579
Zazdrosna.

127
00:05:42,580 --> 00:05:44,338
Ahhh!

128
00:05:44,339 --> 00:05:46,544
Dlatego tu jestem, ale co z tobą?

129
00:05:46,833 --> 00:05:48,332
Nie pasujesz tu, Tony.

130
00:05:48,333 --> 00:05:50,200
Zgadzam się, młoda panno.

131
00:05:50,201 --> 00:05:52,499
Nazywam się Basil Sandhurst

132
00:05:52,785 --> 00:05:54,985
i chciałbym porozmawiać
o twojej przyszłości, Tony.

133
00:05:56,151 --> 00:05:58,351
Przykro mi, ale ja nie szukam
pracy.

134
00:05:58,691 --> 00:06:00,891
Skąd pan wie kim on jest?

135
00:06:01,052 --> 00:06:03,593
Pracuję dla grupy
zwanej A.I.M., panno Stane.

136
00:06:04,076 --> 00:06:06,188
To Agencja Innowacji
Mechanicznych.

137
00:06:06,189 --> 00:06:07,958
Jesteśmy grupą ekspertów

138
00:06:07,959 --> 00:06:10,400
i obserwowaliśmy Tony'ego
Starka od pewnego czasu.

139
00:06:11,103 --> 00:06:12,340
Serio?

140
00:06:12,341 --> 00:06:14,374
Twój tata był geniuszem,

141
00:06:14,375 --> 00:06:16,575
ale A.I.M. zdaje sobie sprawę,
że to ty byłeś

142
00:06:16,761 --> 00:06:19,047
twórcą dużej części
dokonań Stark International.

143
00:06:19,656 --> 00:06:21,610
Tak samo jak wiemy, że nie
możesz

144
00:06:21,611 --> 00:06:24,256
przejąć firmy, dopóki
nie skończysz osiemnastu
lat.

145
00:06:24,719 --> 00:06:26,990
Nie pasujesz do tej szkoły, synu.

146
00:06:27,271 --> 00:06:28,783
Nie czekają cię tu żadne
wyzwania.

147
00:06:28,784 --> 00:06:30,185
Będziesz tylko ulegał stagnacji.

148
00:06:30,186 --> 00:06:33,245
A.I.M. może dać ci ludzi,
laboratoria, zasoby, fundusze.

149
00:06:33,549 --> 00:06:35,471
Co tylko chcesz.

150
00:06:35,472 --> 00:06:37,672
A tak tylko... No wie pan.
Z ciekawości.

151
00:06:38,827 --> 00:06:41,027
Nad czym pracujecie?

152
00:06:42,596 --> 00:06:44,796
Powiedz mi co widzisz.

153
00:06:46,532 --> 00:06:48,732
Interfejs człowiek maszyna.

154
00:06:48,779 --> 00:06:50,385
Bardzo dobrze.

155
00:06:50,386 --> 00:06:52,079
A.I.M. pracuje nad umożliwieniem

156
00:06:52,080 --> 00:06:54,367
ludzkiemu układowi nerwowemu
kontroli nad maszynami.

157
00:06:54,890 --> 00:06:57,010
Zajęliśmy się sprawami biologicznymi.

158
00:06:57,011 --> 00:06:58,980
Pozostały mechaniczne.

159
Potrzebujemy twojej pomocy.

160
00:07:00,623 --> 00:07:02,823
Nie wydaje mi się.

161
00:07:03,567 --> 00:07:06,633
Nim się zdecydujesz, pozwól
sobie to dać.

162
00:07:07,713 --> 00:07:09,816
To dyski kontroli.

163
00:07:09,817 --> 00:07:13,405
Jeśli je uruchomisz, zmienisz
świat, Tony.

164
00:07:13,670 --> 00:07:15,870
Zastanów się.

165
00:07:16,110 --> 00:07:18,512
W środku znajdziesz moją
wizytówkę.

166
00:07:18,840 --> 00:07:21,040
A teraz, jeśli pozwolisz.

167
00:07:22,829 --> 00:07:24,223
Już pan idzie?

168
00:07:24,224 --> 00:07:26,033
Targi pracy dopiero się zaczęły.

169
00:07:26,034 --> 00:07:29,429
Mówiłem. Przyszliśmy tu
dla ciebie, Tony.

170
00:07:29,853 --> 00:07:32,053
Tylko dla ciebie.

171
00:07:33,038 --> 00:07:34,400
Widzisz? Nie tylko ja.

172
00:07:34,401 --> 00:07:36,601
Wszyscy wiedzą, że tu nie
pasujesz.

173
00:07:41,235 --> 00:07:42,681
Całkiem nieźle.

174
00:07:42,682 --> 00:07:44,294
Słyszałem, że A.I.M.
nie rozmawiało

175
00:07:44,295 --> 00:07:45,634
nawet z braćmi Erwin,

176
00:07:45,635 --> 00:07:47,478
a oni są szkolnymi geniuszami.

177
00:07:47,479 --> 00:07:50,652
No cóż... Są normalni geniusze
i jest Tony Stark...

178
00:07:51,300 --> 00:07:54,513
Ale na serio, ile ta technika
mogłaby zrobić dla zbroi
Iron Mana.

179
00:07:54,761 --> 00:07:57,190
Kontrola zbroi tylko za pomocą myśli.

180
00:07:57,427 --> 00:07:59,128
Byłbym niezły.

181
00:07:59,129 --> 00:08:00,720
No nie wiem, chłopie.

182
00:08:00,721 --> 00:08:02,628
I tak masz już wiele do roboty.

183
00:08:02,629 --> 00:08:04,221
Pamiętasz o tym całym,
"jeśli się nie skupisz na szkole,

184
00:08:04,222 --> 00:08:06,306
to stracisz swoją firmę?"

185
00:08:07,009 --> 00:08:09,107
Ach. Tak, wiem, ale...

186
00:08:09,108 --> 00:08:10,365
Ale co?

187
00:08:10,366 --> 00:08:12,247
Ale po prostu miło mi, kiedy
ktoś traktuje mnie,

188
00:08:12,248 --> 00:08:14,448
tak jak mój tata.

189
00:08:27,204 --> 00:08:29,132
Dobra, wchodzę w to.

190
00:08:29,133 --> 00:08:31,934
Tony,
podjąłeś dobrą decyzję.

191
00:08:37,832 --> 00:08:39,652
Skup się!

192
00:08:39,653 --> 00:08:41,817
Skupiam się. Nie widzisz?

193
00:08:41,818 --> 00:08:43,385
Pracujemy nad tym przez cały
ranek.

194
00:08:43,386 --> 00:08:44,475
Nie! Moment!

195
00:08:44,476 --> 00:08:45,835
Spróbuj, aby zadzwonił.

196
00:08:45,836 --> 00:08:47,366
Dysk kontroli powinien
wysłać sygnał

197
00:08:47,367 --> 00:08:48,660
do każdej maszyny.

198
00:08:48,661 --> 00:08:50,088
Może wyłącz światła.

199
00:08:50,089 --> 00:08:51,318
Musimy zacząć od czegoś
mniejszego.

200
00:08:51,319 --> 00:08:53,481
Po prostu wybierz... i skup się.

201
00:08:53,482 --> 00:08:55,124
Będziesz mi za to coś winien.

202
00:08:55,125 --> 00:08:56,775
Próbuję teraz ze światłami.

203
00:08:56,776 --> 00:08:58,262
Skupiasz się na nich? Co?

204
00:08:58,263 --> 00:08:59,728
Tak!

205
00:08:59,729 --> 00:09:02,004
A czy mógłbyś może bardziej?

206
00:09:02,195 --> 00:09:03,627
Dobra. To tyle.

207
00:09:03,628 --> 00:09:04,929
Skończyłem.

208
00:09:04,930 --> 00:09:06,172
To chyba dobry pomysł.

209
00:09:06,173 --> 00:09:08,373
Wyglądałeś, jakbyś miał wybuchnąć.

210
00:09:08,983 --> 00:09:10,058
No co?

211
00:09:10,059 --> 00:09:11,256
Coś jest nie tak.

212
00:09:11,257 --> 00:09:12,719
Udało mi się rozpracować

213
00:09:12,720 --> 00:09:14,539
większość mechanizmów
dysku,

214
00:09:14,540 --> 00:09:16,946
ale po prostu nie mogę
zrozumieć kilku jego elementów.

215
00:09:19,442 --> 00:09:21,394
Ech. Muszę wracać do szkolnego
laboratorium.

216
00:09:21,395 --> 00:09:22,836
Zostawiłem tam kilka części.

217
00:09:24,776 --> 00:09:26,994
Wow! Czy zrobiłam
to za pomocą mózgu?

218
00:09:27,598 --> 00:09:30,279
Przychodząca rozmowa
od Whitney Stane.

219
00:09:30,602 --> 00:09:32,802
Nie, to ona.

220
00:09:35,874 --> 00:09:38,376
I za każdym razem, kiedy się
odwracam, jest tam Whitney.

221
00:09:38,598 --> 00:09:40,073
Jest jak mój cień.

222
00:09:40,074 --> 00:09:41,346
Idzie za mną do domu,

223
00:09:41,347 --> 00:09:43,547
nawet do laboratorium w szkole.

224
00:09:45,384 --> 00:09:47,312
Nie widać jej.

225
00:09:47,313 --> 00:09:49,513
Jesteś bezpieczny.

226
00:09:52,635 --> 00:09:53,961
Tu jesteś!

227
00:09:53,962 --> 00:09:55,752
Ciągle gdzieś znikasz.

228
00:09:55,753 --> 00:09:57,953
Pomóż mi.

229
00:09:58,754 --> 00:10:00,005
Musisz natychmiast iść ze mną.

231
00:10:06,225 --> 00:10:08,747
A.I.M. to elitarna grupa
super naukowców,

232
00:10:10,058 --> 00:10:12,183
a nie złodziejaszków.

233
00:10:12,184 --> 00:10:14,583
Słuchaj. Potrzebowaliśmy
tych odkryć do...

234
00:10:14,852 --> 00:10:18,450
A co gorsza, oddałeś technologię
A.I.M. dziecku!

235
00:10:18,725 --> 00:10:20,737
Straciłeś głowę?

236
00:10:20,738 --> 00:10:22,938
Czytałeś akta Tony'ego Starka?

237
00:10:23,042 --> 00:10:25,750
Jest lepszy od wszystkich
naszych pracowników
razem wziętych.

238
00:10:25,980 --> 00:10:26,884
Mówię ci.

239
00:10:26,885 --> 00:10:28,776
On może uruchomić dysk kontroli.

240
00:10:28,777 --> 00:10:30,973
Jesteś tutaj, żeby pracować
nad MODOKIEM.

241
00:10:30,974 --> 00:10:33,174
Ale kiedy dyski kontroli
zaczną działać,

242
00:10:33,243 --> 00:10:35,443
będziemy mogli mieć dokładnie
wszystko!

243
00:10:35,525 --> 00:10:36,795
Nie dyskutuj ze mną!

244
00:10:36,796 --> 00:10:39,322
Projekt Kontrolera został
zakończony!

245
00:10:41,901 --> 00:10:43,770
Wychwyciliśmy chwilowy
sygnał

246
00:10:43,771 --> 00:10:45,159
z dysku kontroli.

247
00:10:45,160 --> 00:10:47,360
Jakie były rozkazy
naczelnego naukowca?

248
00:10:48,220 --> 00:10:50,272
Kontynuujcie projekt.

249
00:10:50,273 --> 00:10:52,473
i dalej obserwujcie Starka.

250
00:11:03,230 --> 00:11:05,993
Stark,
chcesz, żebym cię zabił?

251
00:11:06,222 --> 00:11:07,599
Dlaczego to robisz?

252
00:11:07,600 --> 00:11:09,566
O co ci znowu chodzi, Gene?

253
00:11:09,567 --> 00:11:11,767
Pomóż przyjacielowi.

254
00:11:13,366 --> 00:11:14,718
Niech zgadnę.

255
00:11:14,719 --> 00:11:16,650
Tony robi twoją pracę domową
przez kolejny miesiąc?

256
00:11:16,651 --> 00:11:18,559
Nigdy wcześniej nie dostawałem
tak dobrych ocen!

257
00:11:18,560 --> 00:11:20,760
Warto poświęcić wolną sobotę.

258
00:11:25,978 --> 00:11:27,664
Kiedy włączę dyski,

259
00:11:27,665 --> 00:11:29,865
chcę, żebyście skupili się
na światłach.

260
00:11:30,074 --> 00:11:32,036
Wyobraźcie sobie, że je
wyłączacie.

261
00:11:32,037 --> 00:11:33,666
Wow.
Dzieciaki z Akademii Jutra

262
00:11:33,667 --> 00:11:35,537
wiedzą jak się dobrze bawić.

263
00:11:35,538 --> 00:11:38,452
Bardzo ciekawe dodatki.
Takie stylowe.

264
00:11:41,388 --> 00:11:42,828
Czy to od A.I.M?

265
00:11:42,829 --> 00:11:44,393
Jeszcze nie skończyłeś?

266
00:11:44,394 --> 00:11:45,598
Mogłabyś pomóc.

267
00:11:45,599 --> 00:11:47,383
Sprawdzam czy dyski zadziałają

268
00:11:47,384 --> 00:11:48,713
przy większej ilości mózgów.

269
00:11:48,714 --> 00:11:50,914
I myślisz, że ona ma mózg?

270
00:11:51,511 --> 00:11:53,158
Nie spróbuję.

271
00:11:53,159 --> 00:11:54,816
Nie będę się tak dla nikogo
poświęcać

272
00:11:54,817 --> 00:11:57,017
w przeciwieństwie do tych
twoich tresowanych pcheł.

273
00:11:57,120 --> 00:12:01,632
Och! Zaraz pożałujesz, że nazwałaś
mnie pchłą!

274
00:12:02,088 --> 00:12:05,147
No... dobra.
Wypróbujmy to, okej?

275
00:12:09,224 --> 00:12:13,100
Wszyscy zamknijcie oczy
i skupcie się. Teraz!

276
00:12:19,789 --> 00:12:21,412
Dyski kontroli są aktywne.

278
00:12:22,690 --> 00:12:24,773
On naprawdę to zrobił.

279
00:12:24,774 --> 00:12:26,433
Sandhurst!

280
00:12:26,434 --> 00:12:29,395
Wydałem ci bezpośredni
rozkaz, a ty się przeciwstawiłeś!

281
00:12:29,793 --> 00:12:32,408
Zapłacisz za to swoim życiem.

282
00:12:32,954 --> 00:12:34,189
Ale Stark to zrobił!

283
00:12:34,190 --> 00:12:35,387
Dyski są aktywne!

284
00:12:35,388 --> 00:12:36,993
Widać, że one--

285
00:12:36,994 --> 00:12:39,194
Jeśli dyski działają, udowodnij.

286
00:12:39,266 --> 00:12:41,466
Użyj hełmu Kontrolera i niech
tu przyjdą!

287
00:12:41,601 --> 00:12:42,674
Że co?

289
00:12:43,849 --> 00:12:45,559
Dopiero zaczęliśmy wykorzystywać
potencjał Starka.

290
00:12:45,560 --> 00:12:46,784
Nie możemy przestać!

291
00:12:46,785 --> 00:12:47,883
Dlaczego mielibyśmy--

292
00:12:47,884 --> 00:12:50,084
To był rozkaz.

293
00:12:51,887 --> 00:12:54,087
Tak jest, naczelny.

294
00:12:55,599 --> 00:12:56,598
Eee...

295
00:12:56,599 --> 00:12:58,656
Tak, koncentruję się..

296
00:12:58,657 --> 00:13:01,064
Myślę w jaki sposób mogę cię...

297
00:13:01,348 --> 00:13:03,548
Gene?

298
00:13:04,654 --> 00:13:06,854
Ludzie, co z wami?

299
00:13:07,230 --> 00:13:09,430
Halo?

300
00:13:10,821 --> 00:13:13,582
No... dobra. To nie powinno
się dziać.

301
00:13:13,787 --> 00:13:15,034
Może je popsułeś.

302
00:13:15,035 --> 00:13:17,235
Nie. Nie sądzę.

303
00:13:24,959 --> 00:13:27,159
Dyski: To tak, jakby
sygnał został odwrócony.

304
00:13:27,276 --> 00:13:29,105
Maszyna oddziałuje na człowieka,

305
00:13:29,106 --> 00:13:31,306
a nie na odwrót.

306
00:13:31,846 --> 00:13:33,461
To bardzo bystre, Stark.

307
00:13:33,462 --> 00:13:34,858
ahh!

308
00:13:34,859 --> 00:13:37,059
Ugh!

309
00:13:37,236 --> 00:13:38,875
Tony!

310
00:13:40,310 --> 00:13:41,523
Arrgh!

311
00:13:41,524 --> 00:13:43,724
ugh.

312
00:13:47,393 --> 00:13:48,850
Ahh-ahh-ahhhh.

313
00:13:48,851 --> 00:13:51,051
A.I.M. chce ci podziękować
za pracę.

314
00:13:51,717 --> 00:13:52,788
A.I.M.?

315
00:13:52,789 --> 00:13:54,085
Rhodey, co ty...

316
00:13:54,086 --> 00:13:55,814
O nie.

317
00:13:55,815 --> 00:13:57,100
Sandhurst?

318
00:13:57,101 --> 00:13:59,301
Jesteś genialnym młodzieńcem,
Tony.

319
00:13:59,511 --> 00:14:01,711
Miałeś przed sobą świetlaną
przyszłość,

320
00:14:01,782 --> 00:14:03,959
ale niestety, już nie.

321
00:14:03,960 --> 00:14:06,160
ugh!

322
00:14:06,356 --> 00:14:08,556
Wynośmy się stąd. Teraz!

323
00:14:08,578 --> 00:14:10,469
Moment. Muszę zabrać notatki

324
00:14:10,470 --> 00:14:11,708
i pomyśleć jak to zatrzymać.

325
00:14:11,709 --> 00:14:13,673
Moja torba...
Muszę ją mieć!

326
00:14:13,674 --> 00:14:15,874
No dalej!

327
00:14:22,319 --> 00:14:24,519
Zadzwonimy na policję,
a potem...

328
00:14:25,445 --> 00:14:27,085
O nie.

329
00:14:27,086 --> 00:14:29,286
Nie wyjdziesz stąd, Stark.

330
00:14:31,087 --> 00:14:33,287
Wszyscy: Nie wyjdziesz stąd,
Stark.

331
00:14:34,971 --> 00:14:37,194
Całkiem panuję nad sytuacją.

332
00:14:37,440 --> 00:14:39,640
Wszyscy: Całkiem panuję
nad sytuacją.

333
00:14:44,394 --> 00:14:47,233
Dobra. Te stroje są... zabawne.

334
00:14:48,801 --> 00:14:52,070
Powinnaś się bardziej przejmować
naszą bronią, panno Stane.

335
00:14:54,602 --> 00:14:56,802
ugh!

336
00:14:57,713 --> 00:14:59,913
Argh!

337
00:15:04,045 --> 00:15:05,094
Co dalej?

338
00:15:05,095 --> 00:15:07,295
Jaka szkoda.

339
00:15:07,303 --> 00:15:09,714
Znajdźcie laboratorium
chłopca, zabierzcie wszystko,

340
00:15:10,007 --> 00:15:12,072
a potem je spalcie.

341
00:15:12,073 --> 00:15:14,596
Moje marionetki zajmą się
Starkiem i dziewczyną.

342
00:15:27,900 --> 00:15:30,399
Och. Wiedziałam, że powinnam
była zabrać torebkę.

343
00:15:30,794 --> 00:15:32,194
Mówisz serio?!

344
00:15:32,195 --> 00:15:33,672
Gonią nas szaleni naukowcy,

345
00:15:33,673 --> 00:15:35,720
a ty się martwisz o
głupią torebkę?!

346
00:15:35,721 --> 00:15:37,382
A ty chciałeś wziąć torbę.

347
00:15:37,383 --> 00:15:39,583
Poza tym, to bardzo droga
torebka.

348
00:15:40,149 --> 00:15:41,525
Ech. Tędy.

349
00:15:41,526 --> 00:15:42,809
Znam skrót.

350
00:15:44,014 --> 00:15:44,738
ugh!

351
00:15:44,739 --> 00:15:47,876
Tony, to nie jest--
Co ty wyprawiasz?

352
00:15:50,319 --> 00:15:51,625
Tony!

353
00:16:18,457 --> 00:16:20,489
Cóż... To było głupie.

355
00:16:34,524 --> 00:16:35,670
Mamy!

356
00:16:35,671 --> 00:16:37,177
Podpalmy to miejsce--

357
00:16:41,913 --> 00:16:44,675
Okradacie szkołę?
Smutny widok.

358
00:16:44,931 --> 00:16:46,924
Wszystkim dzieciom w mieście
skończyły się cukierki?

359
00:16:53,972 --> 00:16:55,955
Iron Man?

360
00:16:55,956 --> 00:16:59,385
Genialnie, jakby to nie było
dostatecznie skomplikowane.

361
00:17:01,835 --> 00:17:03,537
Macie te dyski?

362
00:17:03,538 --> 00:17:05,531
I tak i nie.

363
00:17:05,532 --> 00:17:07,732
Mamy je, ale Iron Man jest
tutaj.

365
00:17:09,228 --> 00:17:10,686
Nie obchodzi mnie co
musicie zrobić.

366
00:17:10,687 --> 00:17:12,457
Macie odzyskać technologię
A.I.M.!

367
00:17:12,458 --> 00:17:13,779
Słyszycie mnie?

368
00:17:13,780 --> 00:17:15,980
Utrata sygnału.

369
00:17:18,601 --> 00:17:20,801
ahhhh!

370
00:17:21,353 --> 00:17:23,553
auuugh!

371
00:17:25,272 --> 00:17:27,472
Nie tym razem.

372
00:17:29,824 --> 00:17:31,635
Macie przestarzały sprzęt.

373
00:17:31,636 --> 00:17:33,768
Bardzo imponujące, Iron Manie.

374
00:17:33,769 --> 00:17:35,612
Nie wiem jak nas znalazłeś,

375
00:17:35,613 --> 00:17:37,301
ale powinieneś być ostrożny.

376
00:17:37,302 --> 00:17:39,677
Nie chciałbym, żeby jakieś
niewinne dzieciaki

377
00:17:39,968 --> 00:17:41,540
zostały poszkodowane podczas
walki.

378
00:17:41,541 --> 00:17:43,741
Natychmiast ich wypuść!

379
00:17:44,002 --> 00:17:45,782
Zastanowię się nad tym

380
00:17:45,783 --> 00:17:50,553
i proszę Iron Manie,
nazywaj mnie... Kontroler.

381
00:17:54,563 --> 00:17:56,646
Chcę tylko zabrać moją własność.

382
00:17:56,647 --> 00:17:58,847
Nie musisz sobie tym zawracać
głowy.

383
00:17:58,981 --> 00:18:02,052
Jeśli teraz przestaniesz,
nic im się nie stanie.

384
00:18:02,460 --> 00:18:04,660
Nie sądzę!

385
00:18:14,666 --> 00:18:16,199
Oto dane, Kontrolerze.

386
00:18:16,200 --> 00:18:17,384
Świetnie

387
00:18:17,385 --> 00:18:18,966
A teraz, Iron Manie.

388
00:18:18,967 --> 00:18:22,514
Wybierasz sposób trudniejszy
czy prostszy?

389
00:18:24,159 --> 00:18:26,088
Ja wolę trudniejszy.

390
00:18:49,812 --> 00:18:51,578
Haha. Niezłe ruchy.

391
00:18:51,579 --> 00:18:53,779
Lekcje kickboxingu, które mój
tata mi opłacił.

392
00:18:53,980 --> 00:18:56,078
A! Oni uciekają.

393
00:19:14,379 --> 00:19:16,579
Zostawiłeś otwarte drzwi,
Iron Manie.

394
00:19:17,260 --> 00:19:19,279
Niezbyt sprytnie.

395
00:19:19,280 --> 00:19:21,195
Co chcesz osiągnąć?

396
00:19:21,196 --> 00:19:22,604
To.

397
00:19:22,605 --> 00:19:23,875
Nie!

398
00:19:35,531 --> 00:19:36,446
Co...

399
00:19:36,447 --> 00:19:37,487
Whitney?

400
00:19:37,488 --> 00:19:38,705
Co się stało?

401
00:19:38,706 --> 00:19:40,046
Jak ty...

402
00:19:40,047 --> 00:19:41,793
Gdzie są ci pszczelarze?

403
00:19:41,794 --> 00:19:43,040
Nie wiem.

404
00:19:43,041 --> 00:19:44,974
Ktoś mnie zamknął w szafce,
pamiętasz?

405
00:19:44,975 --> 00:19:46,498
Znalazłam twoich przyjaciół

406
00:19:46,499 --> 00:19:47,369
w holu.

407
00:19:47,370 --> 00:19:49,570
Już zadzwoniłem na policję.

408
00:19:50,616 --> 00:19:52,609
Dyski na dzieciakach spaliły
się,

409
00:19:52,610 --> 00:19:54,671
kiedy hełm Kontrolera
został uszkodzony,

410
00:19:54,672 --> 00:19:56,872
a jego naprawienie zajmie
miesiące.

411
00:19:56,926 --> 00:19:59,126
Iron Man zniszczył resztę
prototypów

412
00:19:59,194 --> 00:20:01,394
i wszystkie odkrycia Starka.

413
00:20:01,469 --> 00:20:04,567
Może mi powiesz, dlaczego
miałbym cię nie zniszczyć?

414
00:20:04,855 --> 00:20:07,286
Ponieważ potrzebujesz mnie
do mentalnego interfejsu
MODOKA.

415
00:20:08,431 --> 00:20:11,151
Nigdy więcej sprzeciwu.
Masz moje słowo.

416
00:20:11,400 --> 00:20:13,600
Możesz mi wierzyć.

417
00:20:20,368 --> 00:20:21,971
Serio. Czyli kiedy wyszłaś

418
00:20:21,972 --> 00:20:23,393
z szafki, nikogo już nie było?

419
00:20:23,394 --> 00:20:25,216
Mówiłam już sto razy.

420
00:20:25,217 --> 00:20:26,931
Czemu mi nie wierzysz?

421
00:20:26,932 --> 00:20:29,132
Bo ja umiem rozpoznawać
twoje kłamstwa.

422
00:20:30,982 --> 00:20:32,781
Ech. No cóż, Tony.

423
00:20:32,782 --> 00:20:34,982
Słuchaj. Nie obchodzi mnie
co się wczoraj stało.

424
00:20:35,025 --> 00:20:37,898
Chcę tylko wiedzieć, co
tu tak naprawdę robisz?

425
00:20:38,134 --> 00:20:40,842
Naprawdę? Ojciec chciał,
żebym cię szpiegowała.

426
00:20:42,461 --> 00:20:44,435
I zgodziłaś się?

427
00:20:44,436 --> 00:20:46,636
Tak...

428
00:20:47,980 --> 00:20:49,739
Ale nie dla niego.

429
00:20:49,740 --> 00:20:51,940
Miałam swój własny powód.

Meta

2 | Skomentuj
**Tony**

Musiałem przyznać, że tak wielkiego wyładowania energii dawno nie przeżyło moje ciało. W ostatniej chwili przypomniałem sobie, dlaczego żyję. Dla nich. Czułem się lepiej, więc odpiąłem się od wszystkiego, wstając na równe nogi. Uważałem, żeby nie być złapanym przez agentów. Było czuć bijącą od nich wrogość. Nie bardzo wiedziałem co się stało, dlatego powoli szedłem wzdłuż korytarza.

**Victoria**

Zrobiłam podstawowe badania, aby wykluczyć zawał. Nie było powodów do zmartwień. Mimo wszystko, musiał uważać.

Dr Bernes: Jak na razie serce bije prawidłowo. Żadnych oznak stanu przedzawałowego. Jednak i tak proszę się nie denerwować.
Virgil: Spróbuję, choć nie będzie to łatwe.
Dr Bernes: Rozumiem doskonale pana. Gdybym sama miała dzieci, wiedziałabym przez co pan przechodzi.
Virgil: Patricia zawsze była silna, ale wciskała nosa w nie swoje sprawy.
Dr Bernes: Ciekawska co? No to tym bardziej przeżyje.

Uśmiechnęłam się do niego, a następnie sprawdziłam wyniki innych pacjentów. Byłam tak zaczytana danymi, że przez chwilę coś mi przemknęło przed oczami.

Virgil: Wszystko w porządku, doktor Bernes?
Dr Bernes: Właśnie widziałam Tony’ego.
Virgil: Dziwne. Tak szybko się pozbierał?
Dr Bernes: Oby nie próbował uciec.
Virgil: Nie może się denerwować.
Dr Bernes: Otóż to.

Zaczęliśmy iść w stronę, gdzie widziałam chorego. Jakim cudem wywlókł się z łóżka? Widocznie miał więcej siły niż mogłabym zaobserwować przy tak ciężkich uszkodzeniach serca.

Virgil: On nie ucieka. Szuka czegoś.
Dr Bernes: A raczej kogoś.

Nagle usłyszałam krzyk z sali, gdzie była Pepper. Natychmiast tam pobiegliśmy. Na miejscu ujrzałam chłopaka, który próbował ją uwolnić ze zbiornika. Uderzał w to pięściami.

Tony: Pomóżcie jej!
Dr Bernes: Tony, ona jest w śpiączce. Niby co możemy…
Virgil: Już nie jest.
Dr Bernes: Jak to?

Byłam w szoku. Podeszłam bliżej, aż zauważyłam brązowe tęczówki wpatrujące się w nas. Od razu zaczęłam działać. Spuściłam płyn z komory.

Dr Bernes: Niech mi pan pomoże. Sama jej stamtąd nie wydostanę.

Kiwnął tylko głową i powoli wyciągaliśmy dziewczynę na zewnątrz. Na tyle ostrożnie, żeby nie zrobić jej krzywdy.

Gdy znalazła się poza zbiornikiem, próbowała oddychać. Ostrożnie położyliśmy ją na łóżku.

Dr Bernes: Już dobrze, Pepper. Wdech i wydech. Jesteś wśród nas.
Tony: Pep…
Dr Bernes: Na pewno jest rozkojarzona. Powinna odpocząć. Jednak nie tutaj.
Virgil: Moje dziecko. Tak się bałem.

Pozwoliłam na to, aby przytulił swoją córkę. Tony także otulił ją w swoje ramiona. To było całkiem urocze.

Virgil: Dziękuję.
Dr Bernes: Taka praca, a teraz trzeba was zabrać do domu. Rhodey’go też.
Virgil: Generał nie pozwoli.
Dr Bernes: A ja go przekonam. Proszę się nimi zająć.
Virgil: Dobrze. Przy okazji pójdziemy po pozostałych.
Dr Bernes: Dziękuję.

Tyle powiedziałam i pobiegłam do centrali. Nie mogłam pozwolić na więzienie ich. Musieli odpocząć na Ziemi. W Nowym Jorku.

**Rhodey**

Powoli otwierałem oczy. Znowu helikarier. Przynajmniej nie byłem sam. Siedziała przy mnie mama, która nie wyglądała na zadowoloną.

Rhodey: Mamo?
Roberta: Nie pytaj. Po prostu milcz.
Rhodey: Co się stało?
Roberta: Zemdlałeś chyba ze strachu.
Rhodey: O rany! A co z Tony’m?!
Roberta: Urządza sobie spacerki.
Rhodey: Co robi?!

Coraz bardziej oczy robiły wytrzeszcz. Nie pojmowałem słów mamy. W takim stanie swobodnie chodził po bazie powietrznej? Oby Fury go nie chwycił.

Virgil: I mamy komplet.
Roberta: Widzę, że śpieszy ci się do grobu, Tony.
Rhodey: Tony?
Tony: Jak widać jestem.

Zdecydowanie tylko on tak głupio się szczerzył jak do sera, choć wzrok skupiłem na ojcu przyjaciółki. Miał ją na rękach.

Rhodey: Pepper?
Virgil: Właśnie się obudziła.
Tony: Dajemy dyla, Rhodey. Pakuj się.
Roberta: Czy wam już całkiem odbiło?! Virgil, ty także?!
Virgil: Lekarka wszystko załatwia. Muszą wrócić do miasta.
Rhodey: Oby się udało. Połóżcie ją tu.

Wskazałem na wolne łóżko. Niby była przytomna, ale nic nie mówiła. Martwiłem się. W sumie, to nie tylko ja. Nie zamierzałem dręczyć gaduły. Ojciec położył ją, a ona nadal nie odezwała się ani jednym słowem.

Virgil: Coś jest nie tak.
Roberta: Może zmęczona.
Rhodey: Potrzebuje ją zbadać lekarka.

Stwierdziłem zaniepokojony. Oby nie doznała żadnych uszkodzeń. Może to było zmęczenie. Sam już nie byłem niczego pewny.

**Gen. Fury**

Zgodziłem się ich puścić wolno pod warunkiem uciszenia sprawy. Na szczęście panna Potts się przebudziła, więc z tego też powodu nie wniosą skargi. I tak miałem na nich oko.

**Tony**

Nie wiedziałem co jest grane. Nikt nie potrafił tego powiedzieć. Na szczęście lekarka pojawiła się, oznajmiając udane negocjacje z generałem. Mogliśmy wrócić na Ziemię. Co chwilę wypytywałem o stan dziewczyny. Kobieta nie powiedziała nic.
Po znalezieniu się w mieście, przeszliśmy dokładną diagnostykę. Moje rany szybko się zagoiły, więc szwy zostały zdjęte. Rhodey czuł się o wiele lepiej i był pełny sił. Z rudzielcem pozostał znak zapytania.

Tony: Czemu to tak długo trwa?
Rhodey: Nie wiem. Przynajmniej my możemy wrócić do szkoły.
Tony: Nie wrócę tam bez Pep.
Rhodey: Stary, wiem co do niej czujesz, ale musimy być cierpliwi.
Tony: Chyba wychodzą.

Wstaliśmy jak z pioruna. Czekałem, aż powie nam dobre wieści. Po jej minie chyba mógłbym się spodziewać niespodzianek.

Tony: Co z nią?
Dr Bernes: Może wrócić do domu. To są dobre wieści.
Virgil: A te złe?
Tony: Pani doktor?
Dr Bernes: Nie może mówić.

To był jak cios w serce. Gaduła, która nie może mówić? Jak to się stało?

Tony: Dlaczego nie może mówić?
Dr Bernes: Doznała poważnych uszkodzeń mózgu w wyniku hipotermii. Jednak słyszy co się do niej mówi. Dacie radę się z nią porozumieć.

Byłem wściekły jak i załamany tą diagnozą. Ojciec dziewczyny ledwo się powstrzymywał od wyrzucenia złości. Jedynie poszedł po nią. Potem wyszliśmy ze szpitala, wracając do swoich domów. Wciąż nie mogłem zrozumieć, że zapłaciliśmy taką cenę w ramach testu.

~*Miesiąc później*~

**Pepper**

Powoli przyzwyczajałam się do nowej sytuacji. Nie było to łatwe, ale jakoś się udało. Może i nie mogłam ich dręczyć gadulstwem, lecz znalazły się też inne sposoby. Co chwilę tyrpałam ich w plecy, dając karteczkę. Starałam się uśmiechać i pokazać, że nie zmieniłam się ani trochę. Jednak Fury nieźle nas załatwił. Ciekawe co by się z nim stało, gdyby tam trafił. Nie dowiemy się, bo Oplion zamarzła na lód. Cieszyłam się, bo wróciliśmy do domu.

KONIEC

~~~~~~****~~~~~~
No i na tym kończymy kolejne opo. Teraz mały przerywnik w postaci bonusu. Mam małą blokadę, więc nowych historii nie napisałam. Poza "You are my enemy". Stąd też blog stoi pod niewiadomą. Nie wiem czy przez skończenie wszystkich postów, które mam do wstawienia będzie jeszcze szansa na wymyślenie coś nowego. Ciężko się skłonić do pisania. Wiem co można napisać, ale jakoś ułożyć to w słowa jest sporym problemem. Mam nadzieję, że z przyjemnością jeszcze tu zaglądacie.

Część 20: Pożegnajmy się z bohaterem

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Błyskawicznie w sali pojawił się personel medyczny. Nie tłumaczyli nic i jedynie wyprosili mnie za drzwi. Byłem przerażony. Bałem się, że przez powiedzenie prawdy zabiłem Tony’ego. Obserwowałem zza szyby co się działo. Próbowali przywrócić krążenie. Co ja najlepszego narobiłem?

**Victoria**

Ponad dwadzieścia minut próbowaliśmy uratować chłopaka. Nie było to łatwe, bo nie walczył. Pierwszy raz sam z siebie kapitulował. Odrzucał naszą pomoc.

Dr Bernes: No nie bądź uparty, Tony! Walcz! Wszyscy na ciebie czekają! Zostawisz też swoją przyjaciółkę?!

Krzyczałam, aby coś do niego zaczęło docierać. Użyłam kolejne ładowanie ze specjalnego defibrylatora. Wrócił rytm. Dla pewności sprawdziłam puls ręcznie.

Dr Bernes: Dobra robota. Teraz reszta leży w jego rękach.

Podziękowałam lekarzom z T.A.R.C.Z.Y., a następnie spisałam wszelkie parametry. Powoli się normowały. Wyszłam do Rhodey’go. Był chorobliwie blady ze strachu.

Dr Bernes: Tony żyje. Jest stabilny. Nie martw się.
Rhodey: Ja… Ja go… prawie zabiłem.
Dr Bernes: To nie wina stresu, lecz toksyny. Był wystawiony na działanie od wewnątrz. Sama toksyna była wpuszczona przez gardło.
Rhodey: Gardło?
Dr Bernes: Drogi oddechowe były zakażone. Na szczęście już wszystko będzie w porządku.
Rhodey: Dziękuję.

W porę go chwyciłam, nim upadł na podłogę. Zemdlał z tych wrażeń. To było pewne. Zabrałam go do jego sali, podałam mu leki i przykryłam kołdrą. Poprosiłam jego mamę, aby była przy nim. Ojciec Pepper co jakiś czas chodził w różne strony. Podeszłam do niego. Nie chciałam, żeby i on mdlał ze stresu.

Dr Bernes: Może pan odpocząć. Wszystko jest na dobrej drodze.
Virgil: Wcześniej pani mówiła inaczej.
Dr Bernes: Przekazałam tylko to co by powiedział każdy. Prawdę, a teraz daję panu nadzieję. Ona się wybudzi.

Chwyciłam go za rękę, dając wsparcie.

Dr Bernes: To silna dziewczyna. Wiele w życiu zniosła, więc nawet w tak kiepskim stanie da radę.
Virgil: Chciałbym, żeby tak było.
Dr Bernes: Proszę wrócić do domu. Będę informować na bieżąco.
Virgil: Na pewno o wszystkim?
Dr Bernes: Oczywiście. Chcę jej pomóc tyle ile zdołam. Dopóki walczy, nie umrze. Szczególnie, jeśli ma w tym jakiś bardzo ważny cel.

Uśmiechnęłam się i poszłam do dziewczyny. Kątem oka dostrzegłam jak pan Potts kierował się w stronę wyjścia. Nie mogli go więzić. Sprawdziłam każdy zapis z komory. Nie zmieniło się nic.

Dr Bernes: Trzymaj się. Masz dla kogo walczyć.

Usiadłam przy komorze, obserwując odczyty. Nie przypuszczałabym, że skończą w takim stanie. Współczułam im oraz ich bliskim. Lekko nie mają.

**Gen. Fury**

Zauważyłem, że ojciec Pepper chciał opuścić helikarier. Nie mogłem na to pozwolić. Wysłałem agentów w celu zatrzymania go. Szybko został pojmany. Spotkałem się z nim na korytarzu w części medycznej.

Gen. Fury: Panie Potts, nie może pan wrócić do domu.
Virgil: A to niby czemu? Mam prawo! Nie jestem więźniem!
Gen. Fury: W obecnej sytuacji jest pan pod nadzorem T.A.R.C.Z.Y. i każda próba wyjścia z bazy powietrznej będzie uznana za akt wrogości wobec agencji.
Virgil: Słucham?! To jakieś żarty! Przecież nikomu nie powiem co się wydarzyło!
Gen. Fury: Przykro mi.
Roberta: Proszę go puścić.

Nieco się zdziwiłem na głos Roberty. Nadal była w bazie. No tak. Nikogo nie puszczą, bo wiemy za dużo. Ona pewnie też zna prawdę o misji na Oplion. Nieźle się wkopaliśmy.

Gen. Fury: A pani też nie może opuszczać bazy powietrznej.
Roberta: Nie będziecie nas więzić. Mamy prawo stąd wyjść, kiedy nam tylko się podoba.
Gen. Fury: Naprawdę? Nie wydaje mi się.

Zostaliśmy otoczeni przez agentów, którzy mierzyli do nas z broni. Nie mieliśmy szans na wygraną. Myślałem, że to koniec. Zamkną nas w jakiś celach dla zakapiorów. Będą traktować jak najgorsze kanalie ze świata przestępczego. Tak mi się wydawało, aż na korytarzu zjawiła się kolejna osoba.

Dr Bernes: Jak pan może tak robić?! Pani Rhodes, musi pani pójść ze mną. Pan także.
Roberta: O co chodzi?
Dr Bernes: Ktoś musi być przy Rhodey’m, zaś pan nie może się tak denerwować. Proszę ze mną.
Gen. Fury: Dokąd pani go zabiera?
Dr Bernes: Na badania. Muszę wiedzieć, że nie ma zawału przez te emocje.

Niechętnie nas puścił. Jednak uratowała przed odsiadką w celi.

Virgil: Dziękujemy.
Dr Bernes: Ja nie żartowałam. Muszę się zająć panem.

**Pepper**

Czułam, że jestem w czymś zanurzona. Woda? Nie. Toksyny? Odpada. Nie bardzo wiedziałam co to za płynna substancja. Nie mogłam się ruszyć. Jedynie otworzyłam szeroko oczy.

Część 19: Cisza

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Agenci pilnowali nas, abyśmy nie krążyli po helikarierze. Generał bał się przecieku. Nie mogłem powiedzieć bratu czego się dowiedziałem. Mógłby zareagować dość impulsywnie, a wystarczył niewielki stres, żeby go wpędzić do grobu. Z trudem siedziałem na łóżku, zaś ojciec Pepper został ze mną.

Rhodey: Mogę być sam, ale dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa.
Virgil: Ocaliłeś moje dziecko. Nie wiem jak mogę ci się odwdzięczyć.
Rhodey: Ocaliłem? Jest w komorze prawie bez życia! To kalectwo!
Virgil: Nieprawda. Dałeś jej szansę, że może żyć.
Rhodey: Generał Fury i tak uciszy sprawę.
Virgil: Bo boi się pozwu, a utrata zaufania to mocny cios.

Miał rację. Nick Fury czuł strach. Nie bardzo wiedziałem co mogłem zrobić. Tak bardzo chciałem pomóc przyjaciółce. Wiedziałem, że nadal miała szanse na przeżycie.
Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Wreszcie zobaczyłem mamę.

Roberta: Musiałam trochę popytać lekarki o wasze wypisy. Przy okazji jak się czujesz?
Rhodey: Pół na pół.
Roberta: To znaczy?
Virgil: Cała ich misja była testem, który miał sprawdzić, czy kryminalistka stała się dobra.
Roberta: Żartujesz sobie?

Nie odezwaliśmy się ani słowem. Tylko przytaknęliśmy. Musiałem zmienić temat, bo krew mnie zalewała od środka.

Rhodey: A Tony?
Roberta: Szybko zdrowieje, ale i tak dostaniecie wypis za tydzień.
Rhodey: Za tydzień?

To mnie wkurzyło jeszcze bardziej. Nie zamierzałem dłużej tu tkwić. Wyszedłem z sali pod pretekstem pójścia do łazienki. W innym wypadku nie byłbym wypuszczony z tego „więzienia”.

**Tony**

Pierwszy raz od dawna miałem okazję porozmawiać szczerze z Robertą. Powiedziałem jej o Iron Manie oraz przeprosiłem za wszelkie kłamstwa. Na szczęście nie gniewała się za to. Bardziej przejęła, że tak ryzykowałem własnym życiem.
Gdy tak myślałem nad tym co zrobię po powrocie do domu, ktoś wszedł do sali. Myślałem, że to lekarka. Myliłem się.

Tony: Rhodey?
Rhodey: Musimy pogadać.

To zabrzmiało dość poważnie. Nieco się bałem co mogłem usłyszeć. Poprawiłem się na łóżku, wskazując mu na krzesło obok.

Tony: Opowiadaj.
Rhodey: Tylko mi nie odleć. To nie są dobre wieści.
Tony: Spokojnie. Już mi lepiej. No wal. Co to takiego strasznego?
Rhodey: Chodzi o misję.

Zaciekawił mnie. Nie powiem. Nie przerywałem mu, więc słuchałem o co dokładnie mu chodziło.

Rhodey: Blefował, bo nie było żadnej energii.
Tony: Ale Whitney…
Rhodey: Ona była tam więziona, ale… Ale to nie wszystko.
Tony: To znaczy? Rhodey, nic nie ukrywaj. Bądź szczery.

Nalegałem na nurtujące odpowiedzi.

Rhodey: Byliśmy tam zabrani do testu. Chciał wiedzieć, czy Whitney stała się dobra.
Tony: Nie wierzę.
Rhodey: To uwierz.
Tony: Jest coś jeszcze, prawda?

Kiwnął tylko głową, a potem ją spuścił na ziemię. Coś się musiało stać. Lekko zakuło mnie w klatce piersiowej. Próbowałem panować nad sobą, choć przychodziło mi to z trudem.

Rhodey: Nie będę cię dodatkowo denerwować.
Tony: Jak zacząłeś, to dokończ. No i gdzie Pep? Widziałeś ją?
Rhodey: Właśnie o nią mi chodzi.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Trzymają ją w komorze. Ona… Ona może się już nie obudzić.
Tony: Nie… Nie! To kłamstwa!
Rhodey: Przepraszam, ale wiem jak bardzo ci na niej zależy.

Jego słowa już do mnie nie docierały. Jedynie szum. Cały obraz się rozlał w jedną plamę, zaś ból wzrósł na sile. Nie mogłem oddychać. Opadłem, zatracając się w czerni.

**Rhodey**

Cholera. Wiedziałem, że nie powinienem mu mówić wszystkiego. Jednak nie mógł być okłamywany.

Rhodey: Tony, słyszysz mnie?

Sprawdziłem, czy reagował. Ani trochę, zaś puls niebezpiecznie spadał w dół.

Rhodey: Pomocy! Potrzebny lekarz! Prędko!

Część 18: Tysiąc kawałków, a tylko jeden rani

0 | Skomentuj
**Virgil**

Siedziałem w domu, czekając na powrót Pepper. Nie było jej już dwa miesiące. Nawet Roberta nie miała żadnych wieści od swoich pociech.
Gdy miałem zamiar zająć się sprawozdaniem z misji, otrzymałem telefon od samej T.A.R.C.Z.Y. To nie była przyjemna rozmowa. Strach przejął kontrolę nad moim ciałem. Czekałem, aż agenci pojawią się i zaprowadzą do mojego dziecka. Do mojej Pepper.

Roberta: Też dostałeś telefon?
Virgil: Roberta?

Nieco się przestraszyłem, widząc ją w domu. Chyba tak byłem rozproszony myślami, że nawet nie zauważyłem, jak weszła.

Virgil: Co ci mówili?
Roberta: Prawdę. Dość nienormalną prawdę.
Virgil: Mi… też.
Roberta: Wszystko gra, Virgil?
Virgil: Nie! Nie gra!

Nie chciałem na nią krzyczeć, lecz śmiertelna panika nad życiem jedynej córeczki była coraz silniejsza. Poczułem uścisk dłoni kobiety.

Roberta: Wszystko się jakoś ułoży.
Virgil: Musi, bo inaczej nie widzę sensu, żeby żyć.

Ledwo powstrzymywałem się od płaczu. Trzymałem emocje w sobie, aż pojawili się agenci. Zabrali nad do bazy powietrznej T.A.R.C.Z.Y. Rozdzieliliśmy się, idąc do sal chorych. Wraz z lekarką poszedłem do mojej księżniczki.
Po tym jak dotarłem na miejsce, zakryłem usta. Była zanurzona w zbiorniku ze spowolnionym życiem.

Dr Bernes: Robimy co się da, żeby wyzdrowiała. Jednak była w ciężkim stanie hipotermii. W tej chwili nie da się nic więcej powiedzieć. Jedynie liczyć na cud.
Virgil: Cud? Więc ona… Ona nigdy się nie wybudzi?
Dr Bernes: Trudno powiedzieć, panie Potts. Trzeba być przygotowanym na najgorsze. Bardzo mi przykro.
Virgil: Miała… Miała tyle marzeń. Całe… Całe życie przed sobą. Kto… Kto ją skrzywdził?

Byłem zdruzgotany, upadając na kolana. Dłużej nie byłem w stanie się hamować. Płakałem. Płakałem, bo czułem, że los mi ją odbierał.

Rhodey: Proszę się nie poddawać. Jest silna.
Virgil: James?

Dałbym sobie rękę uciąć, że go słyszałem. Wstałem z ziemi, doprowadzając się do jak najlepszego porządku.

Rhodey: Ta planeta była bezlitosna. Generał wysłał nas, aby zapobiec zniszczeniu Ziemi. My… My nie wiedzieliśmy, że w tym jest drugie dno.
Virgil: Jakie?

Odwróciłem się zaskoczony tym stwierdzeniem.

Rhodey: Liczymy, że nam to powie. Zwłaszcza po tym co się stało.
Virgil: A co z wami?
Rhodey: Tony dochodzi do siebie, a ja już nawet lepiej się czuję. Jeszcze słaby, ale daję radę.

Uśmiechnął się do mnie, dając cień szansy, że będzie dobrze. Musiałem pogadać z Fury’m.

Dr Bernes: Wyjaśnijcie wszystko z Nickiem Fury. Ja zajmę się resztą.
Virgil: Mogę sam.
Rhodey: Przykro mi, ale to ja ich próbowałem ocalić jak najdłużej. Nawet byłem zmuszony do operowania Tony’ego. Robiłem wszystko i… I czuję się winny za stan pańskiej córki.
Virgil: Na pewno zrobiłeś dość. Odpocznij.
Rhodey: Odpocznę, gdy ten koszmar się naprawdę skończy.

Rozumiałem go w pełni. Nie chciałem się z nim kłócić. Byłem mu wdzięczny za wszelkie starania. Zaprowadziłem go do centrali dowodzenia. Czas na spowiedź.

**Gen. Fury**

Nie byłem zdziwiony ich wizytą. Zanim zaczęli coś mówić, sam zacząłem swoją kwestię. Mieli prawo wiedzieć.

Gen. Fury: Wiem, że nie tak miało to wyglądać. Gdybym powiedział, że Madame Masque trafiła na Oplion w ramach kary, nie podjęlibyście się tego zadania.
Rhodey: Czyli z Ziemią to był blef?
Gen. Fury: Tak.
Virgil: Więc ryzykowali własne życie w jakim celu? Po co zostali tak naprawdę tam wysłani?!

No tak. Był wściekły. Trudno było mi wytłumaczyć zamiary jakie miałem z tą misją.

Gen. Fury: Musieliśmy sprawdzić czy Masque odpokutowała i stała się lepszym człowiekiem.
Rhodey: Pan żartuje?! Tyle Zachodu o głupią próbę?! Mogliśmy zginąć!
Virgil: Pepper…
Gen. Fury: Nie wiedzieliśmy, że planeta jest toksyczna. Szczególnie o pokładach kylitu. To był strzał na ślepo.
Rhodey: Nie! To się w głowie nie mieści! Tak postępują tylko psychopaci! Jak pan mógł?!

Furia narastała w nastolatku, dlatego wezwałem agentów do odeskortowania ich w odpowiednie miejsca. Stark się dowie, a wtedy Iron Man będzie traktował niczym wroga. Musiałem za wszelką cenę uciszyć sprawę.

Część 17: Prawda albo nic

0 | Skomentuj
**Gen. Fury**

Znaleźliśmy ich w ostatniej chwili, a po kryminalistce zostało martwe truchło. Medycy zajęli się rannymi. Nawet brat Iron Mana padł z wycieńczenia. Pewnie się napracował, próbując ich utrzymać przy życiu. Wylecieliśmy z planety, która pękała w wielu miejscach na raz. O dziwo nie zalewała się lawą, lecz lodem. Na szczęście zdołaliśmy wylecieć z jej pola grawitacyjnego. Nie wiedziałem co mogłem im powiedzieć. Będą pytać. O ile przeżyją. Lekarze wspominali o jakimś zatruciu. Tylko jedna osoba zajmowała się takimi przypadkami. Doktor Victoria Bernes. Musieliśmy ją ściągnąć do kosmosu. Inaczej będą kolejne trupy.

**Victoria**

Zostałam wezwana na helikarier. Na szczęście miałam skończony dyżur w szpitalu, więc mogłam się tam udać. Niestety, lecz Ho nie mógł. Ktoś musiał zostać na cyberchirurgii. Głos generała brzmiał bardzo poważnie, dlatego czym prędzej zostawiłam przyjaciela i udałam się z agentami na bazę powietrzną. Przywitałam się z szefem T.A.R.C.Z.Y., który nie powiedział mi zbyt wiele.

Dr Bernes: Mam rozumieć, że chodzi o jakąś truciznę?
Gen. Fury: Nikt z moich ludzi nie wie co to jest. Byli na planecie Oplion.
Dr Bernes: Dobra, więc więcej się nie dowiem?
Gen. Fury: Nie ma pani pozwolenia.
Dr Bernes: No to nie wiem, czy pomogę. Przykro mi.
Gen. Fury: Zanim jednak pani się podda, pokażę co jest grane.

Niechętnie poszłam za nim. Dopiero jak zobaczyłam znajome twarze, nie potrafiłam ukryć zdziwienia. Znowu te dzieciaki w coś się wplątały. Jeden był po operacji, choć krew się nadal wylewała spod ran.

Dr Bernes: Jaki jest ich stan?
Gen. Fury: Prawie krytyczny, bo jakaś toksyna ich zabija.
Dr Bernes: Nie toksyna, a infekcja.
Gen. Fury: Pani to już gdzieś widziała?
Dr Bernes: Mam w tym spore doświadczenie.

Stwierdziłam niezadowolona. Miałam niezły bałagan do sprzątania. Przygotowałam swój sprzęt do tworzenia odtrutek. Oby nie było za późno. Walczyłam z czasem.

~*Pięć godzin później*~

**Tony**

Ociężale podniosły się powieki. Dostrzegałem światło. Byłem w bazie powietrznej. Udało się. Ocalili nas. Obok łóżka dostrzegłem lekarkę. Bez doktorka, a to nowość.

Dr Bernes: Witaj wśród żywych, Tony. Jak się czujesz?
Tony: Dobrze, a… inni?
Dr Bernes: Spokojnie. Dostali odtrutkę. Jesteście zdrowi, chociaż minie trochę czasu zanim dojdziecie do siebie.
Tony: Wiem.
Dr Bernes: Przy okazji sam siebie operowałeś? Nie uwierzę.

Zaśmiała się, a ja przypomniałem sobie, że to moi przyjaciele mnie ocalili. No właśnie. Nigdzie ich nie widziałem w sali. Rozdzielili nas. Lekko się zdenerwowałem co nawet maszyny zaalarmowały.

Dr Bernes: Nie bój się. Jest wszystko w porządku. Szybko dojdziecie do siebie.
Tony: Gdzie… oni… są?
Dr Bernes: W innych salach.
Tony: Co… z nimi?
Dr Bernes: Wydobrzeją. Są w odrębnych salach, bo wiesz jaka jest Pepper. Zacznie gadać i nawet nie odpocznie.
Tony: Oni… mnie… operowali.
Dr Bernes: O! To ciekawe. Doktorek byłby zaciekawiony przyszłą współpracą.

Znowu się śmiała. Brakowało humoru ostatnio. No i odpowiedzi. Whitney nie była tam przez przypadek. Musiałem uzyskać informacje.

Dr Bernes: Odpoczywaj. Zobaczę co z resztą. I proszę cię, Tony. Nie przejmuj się. Najgorsze za wami.

Uśmiechnęła się i wyszła z sali. Zacząłem zastanawiać się co teraz będzie. Nie ponieśliśmy porażki, a Fury miał nam wiele do wyjaśnienia.

**Rhodey**

Ocknąłem się podpięty do kroplówki oraz kardiomonitora. Moje ciało też wymiękło przez ciągły nacisk planety. Jednak koszmar minął. Usłyszałem jak do pomieszczenia weszła kobieta w kitlu lekarskim. Pamiętałem ją, aż za dobrze. Wiele razy z doktorem Yinsenem pomagali nam wrócić do zdrowia.

Dr Bernes: Jak tam zdrówko, Rhodey?
Rhodey: W porządku. Dziękuję. A inni?
Dr Bernes: Właśnie byłam u Tony’ego. Dostaliście odtrutkę, więc musicie jedynie wypocząć.
Rhodey: Znowu wiele pani zawdzięczamy.
Dr Bernes: Taka praca.

Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Dowiedziałem się o bracie. Pozostała kwestia rudzielca.

Rhodey: A Pepper? Co z nią?
Dr Bernes: Tobie mogę to powiedzieć, bo jesteś w stanie to znieść.
Rhodey: Jest… bardzo źle?

Głos mi się łamał. To była moja przyjaciółka. Fakt, że czasem wredna, ale bez niej nie mielibyśmy tak zwariowanych przygód. Była częścią naszej drużyny.

Dr Bernes: Wiesz, że była bardzo wychłodzona, dlatego nie było innego wyboru i jest zamknięta w komorze w stanie zawieszonej animacji. Szanse na przebudzenie są nikłe.
Rhodey: Ale są?
Dr Bernes: I tego się trzymajmy.
Rhodey: Nie potrafiłem jej pomóc. Zawiodłem.
Dr Bernes: To nie twoja wina, a obwinianie się nic nie da. Po prostu trzeba czekać.

Tyle powiedziała na odchodnym, zostawiając mnie z tak ponurą wiadomością dnia. Generał słono za to zapłaci.

Część 16: Koniec gry

0 | Skomentuj
**Tony**

Nie potrafiłem uwolnić się z tego toksycznego pocałunku. Czułem, jak ciało zmieniało się nie do poznania. W takim samym stopniu jak z Whitney. Najgorsze było w tym wszystkim to, że nie mogłem tego zatrzymać.
Gdy oderwała się od moich ust i wyjęła dłoń z mojego ciała, splunęła krwią o podłoże. Uśmiechnęła się, aż runęła na ziemię. Sam długo nie utrzymałem się na nogach i upadłem. Wysłałem sygnał alarmowy do Rhodey’go. Może jeszcze zdążę się z nimi pożegnać.

**Pepper**

Martwiłam się o Tony’ego. Jakaś część instynktu podpowiadała, że wpadł w tarapaty. Gorsze niż moje co się zdarzały ostatnio non stop. Jednak nie byłam w stanie mu pomóc. Byłam za słaba. Ledwo powstrzymywałam się od omdlenia, a od przebudzenia zdarzyło mi się prawie cztery razy odfrunąć.

Rhodey: Pepper, wytrzymaj jeszcze. Wiem, że to trudne.
Pepper: P… Pomóż… mu.
Rhodey: Chciałbym, ale sam nie wiem jak. Poza tym, nie mogę cię zostawić.
Pepper: W… Więc weź… mnie… ze… sobą.

Poprosiłam słabym głosem. Wiedział, iż nie mogliśmy tu dłużej tkwić przez ciągły ziąb. Wręcz arktyczne powietrze.

Rhodey: Zgoda. Trzymaj się mocno.

Wziął mnie na ręce, zaś na plecach miał plecak. Oby dał radę. Kiedyś odwdzięczę mu się za to ile dla nas zrobił. O dziwo nie słyszeliśmy żadnych dźwięków. Nikt nie walczył.

Pepper: J… Już po… wsz…ystkim?
Rhodey: Sam nie wiem. Planeta nadal umiera.
Pepper: Pos… pie… szmy… się.
Rhodey: No wiesz. Trochę ciężko, mając tyle balastu. Łącznie z tobą.
Pepper: G… Głu… pek.

Oboje uśmiechnęliśmy się głupawo, aż zeszliśmy na sam dół. Odebrało mi mowę. Whitney leżała martwa we krwi, a Tony… był ledwo żywy.

Pepper: T… Tony.

Z trudem wymówiłam imię chłopaka, bo ponownie utraciłam siły. Pochłonęła mnie czerń.

**Rhodey**

Wiedziałem, że było mało czasu. Co gorsza zbroja była w kawałkach i niezdolna do lotu, chociaż musiałem jakoś o nich zadbać. Dla Whitney już było za późno na ratunek. Bałem się, że wszyscy umrą. Nie chciałem na to patrzeć. Położyłem Pepper obok z nadal owiniętą folią wokół ciała i przypiętą kroplówką.

Rhodey: Trzymajcie się. Pomoc nadejdzie.
Tony: Tak… sądzisz?

Zdziwiłem się, bo nadal był przytomny. Szkoda tylko, że ciałem przypominał trupa.

Rhodey: Musimy w coś wierzyć, żeby jakoś przetrwać.
Tony: To… ko… nie…c.
Rhodey: Nieprawda. Wciąż jest nadzieja. Szkoda, że tej energii nie znaleźliśmy.
Tony: To… Whitney… była… naszą… misją.

Zatkało mnie. Skąd nasunął mu się taki wniosek? Chyba, że faktycznie tak było. Próbowałem jakoś zatamować krwawienie, obwijając bandażami. Po jego minie znałem odpowiedź. Moje działanie nie pomogłoby w niczym.
Po chwili usłyszałem dźwięk lądującego statku. Na początku wydawało mi się, że miałem omamy. Rozpoznałem logo na boku pojazdu. T.A.R.C.Z.A. Będzie nam się tłumaczył. O ile nas przekona, żeby go tu nie zostawić.

Część 15: Pewnych rzeczy nie da się uniknąć

0 | Skomentuj
**Tony**

Traciliśmy cenny czas wraz z gasnącym życiem planety. Rhodey sprawdził temperaturę ciała Pepper. Miała poważny stopień hipotermii. Nie mogliśmy tylko czekać na ratunek. Musieliśmy ocalić samych siebie, a to było coraz większym wyzwaniem dla nas.
Nagle usłyszałem strzał repulsora. Zbroja, więc Whitney znajdowała się blisko nas. Natychmiast ruszyłem w tamtym kierunku.

Rhodey: Hej! Gdzie lecisz?!
Tony: Odebrać… to co… moje.
Rhodey: Tony! To szaleństwo!
Tony: Być może.

Westchnąłem ciężko, schodząc z górki. Namierzałem formy życia. Poza naszą czwórką reszta leżała martwa.

Tony: Whitney!

Krzyknąłem, zatrzymując się przed nią. Nie potrafiłem walczyć po operacji, lecz moja dziewczyna umierała. Wymierzyłem z armatki, która nadal miała w sobie kylit. Na pewno wciąż była nim zainfekowana.

Whitney: Nie oddam ci zbroi, Tony. Ja chcę przeżyć!
Tony: My… też… chcemy!
Whitney: Więc nie utrudniaj mi tego i wróć do swoich! Zapomnij, że mnie widziałeś!
Tony: Whitney…
Whitney: Odejdź, jeśli nie chcesz zginąć.

Słyszałem w jej głosie wahanie. Mimo to, wymierzyła repulsorem we mnie. Nie bałem się zginąć z ręki własnego wynalazku. Już raz prawie zabiła, lecz zazwyczaj była moim kołem ratunkowym. Szczególnie podczas katastrofy samolotu.

Tony: Nie… chcę… walczyć. Byliśmy… przy… ja… ciółmi.

Ledwo mogłem mówić, a oddychanie sprawiało sporą trudność. Najwyżej uduszę się, ratując pozostałych. Taka cena bycia bohaterem.

**Rhodey**

Podałem ciepłe płyny z plecaka, które były w formie kroplówki. Na szczęście nie zmarzły, choć temperatura na planecie ledwie była zdatna do przetrwania. Czekałem, aż się obudzi. No i oczywiście na powrót Tony’ego. O ile jeszcze go nie zabiła głupota.
Po chwili usłyszałem strzały. Coraz bardziej miałem złe przeczucia.

Pepper: To… ny.
Rhodey: Pepper!

Błyskawicznie podszedłem do niej.

Rhodey: Nic nie mów. Już ci tłumaczę.

Uśmiechnąłem się do niej głupawo, kryjąc strach przed utratą brata. Walczył o życie. Tego byłem pewny.

Rhodey: Wystrzeliliśmy kylit bardzo wysoko. Na pewno T.A.R.C.Z.A. go widziała. Wyjdziemy z tego, Pepper. Przetrwamy.
Pepper: M… Mu… si… my.
Rhodey: I tak będzie.

Potarłem jej dłonie, żeby nieco pobudzić krążenie. Poza folią termiczną i płynami nic więcej nie byłem w stanie zdziałać.

Pepper: G… Gdzie… To… ny?
Rhodey: Chciał zorientować się czy planeta dalej jest zdatna do przetrwania.

Czułem się z tym źle, że musiałem ją okłamywać. Zresztą, sama znała prawdę. To pytanie było zbędne. Próbowałem dać jej siły do walki, bo funkcje życiowe miała bardzo słabe. Błagałem w duchu, aby szybko nas stąd zabrali.

**Whitney**

No i stało się to czego nie chciałam. Walczyłam z Tony’m. Zadawałam mu ból z jego własnej broni. Tak bardzo pragnęłam tego uniknąć. Jego krzyki były ciosem w moje człowieczeństwo, które znikało wraz z tą planetą. T.A.R.C.Z.A. świetnie to uknuła. Zgnić na Oplion, a stąd nie było żadnej ucieczki. Chyba, że sami pofatygowaliby się tutaj.

Whitney: Skończmy to, Tony. Nie chcę, żebyś cierpiał.
Tony: Ach! Oddaj… zbroję. Muszę… po… móc… Pepper.
Whitney: Już po niej. Ona umrze tak samo jak Rhodey. Ty także, jeśli się nie wycofasz.
Tony: Nie… pod… dam… się.
Whitney: W takim razie nie pozostawiasz mi innego wyboru… Żegnaj.

Kiedy już miałam uderzyć z najsilniejszego promienia, poczułam piekielny ból. Bezsilnie upadłam na kolana, trzymając się za serce, a zbroja roztrzaskała się na tysiąc kawałków.

Tony: Co… ty… zro… bi… łaś?
Whitney: Ja… Ja… nie wiem.

Włosy wypadały garściami na ziemię, czerwone żyły pokrywały skórę co momentalnie zrobiła się blada, białka w oczach zmieniły barwę na ciemnopomarańczową, zaś naczynka w nich były krwawe. I właśnie ta krew spływała po policzkach.

Tony: Co… się… dzieje?
Whitney: Nie… Nie zginę. Jeśli już… to ty… ze mną.

Ostatkami sił podeszłam do niego, przebijając ręką skafander na wylot, aż dotarłam do jakiegoś urządzenia. Stanęłam jeszcze bliżej.

Whitney: Koniec… gry.

To mówiąc zdjęłam mu hełm i zbliżyłam się do ust. Wpiłam się w nie, dając mu namiastkę siebie. Łącznie ze śmiercią.

Część 14: Decydująca próba

0 | Skomentuj
**Whitney**

Słyszałam głos Tony’ego i pozostałych. Najwidoczniej przeżyli. Od razu schowałam się za górą i czekałam na ich ruch. Pewnie już wymyślili sposób na ucieczkę. Co ciekawe Pepper była bez kombinezonu. Dla miłości zaryzykuje wszystkim. To było do przewidzenia.

**Rhodey**

Obserwowałem przyjaciół, martwiąc się o nich. Przynajmniej sprawnie dotarliśmy w góry, które były jeszcze bardziej skute lodem niż ostatnio. Mieliśmy szansę, aby zdobyć kylit. Pozostała tylko kwestia punktu wyrzutu.
Gdy zaczęliśmy się wspinać w górę, wszystko pod naszymi stopami się kruszyło.

Rhodey: Dziwne. Powinno być stabilnie.
Tony: Jak widać… nie… jest.
Rhodey: Dobra. Oszczędzaj się. Wchodzimy. Powoli.

Poprosiłem, asekurując po kolei uczestników misji. Miałem takie dziwne wrażenie, iż ktoś nas obserwował. Nie myliłem się. Gdzieś znajdowała się Whitney w zbroi. Nie powiedziałem im o tym. Lepiej, żeby nie marnowali sił, a drugi raz nie zamierzałem bawić się skalpelem.
Po dotarciu na sam szczyt, zrobiliśmy odpoczynek. Może i nie pokazywali tego po sobie, lecz zdecydowanie ledwo żyli.

Rhodey: Kylit nadal się świeci, choć jest ciemno.
Tony: Zimno… też.
Rhodey: Cholera.

To mi dało do myślenia. Gaduła mogła zmarznąć. Stąd te jej milczenie. Natychmiast wyjąłem folię termiczną i owinąłem ją.

Rhodey: Jak masz mówić, to milczysz. Czemu nie powiedziałaś, że marzniesz?
Pepper: N… Nie c… chciałam… w…was m… martwić.
Tony: Oj! Pep.
Rhodey: I co my z nią mamy?

Uśmiechnąłem się głupawo, a następnie wziąłem narzędzia.

Rhodey: Wy odpoczywajcie, zaś ja pozbieram łupy.

Kiwnęli tylko głową, więc zacząłem uderzać o skały pełne metalu. Każdy fragment kładłem obok. Brałem jak największe.

**Tony**

Próbowałem jakoś rozgrzać zimne ciało dziewczyny. Nie było to łatwe w takich warunkach. Dotknąłem jej dłoni. Marzła coraz bardziej. Martwiłem się o nią. Rhodey nie mógł pomóc, bo dalej zbierał kylit. Oby plan się udał i szybko po nas przylecieli.

Tony: Nadal… zimno?
Pepper: L… Lepiej.
Tony: Nie… słychać, Pep.
Pepper: W… Ważny j… jesteś… ty.
Tony: Będzie… dobrze. Nie… umrzemy. Twój plan… wypali.
Pepper: M… Może.

Ciało drżało i wychładzało się nadal. Musiałem coś wymyślić. Rhodey, pospiesz się.

**Pepper**

Nie podobało mi się to, że byłam na nich skazana, ale nie miałam wyboru. Zresztą, zwykle to ja byłam damą w opałach. Gdziekolwiek wyląduję, powtarza się ten sam schemat.
Kiedy przyjaciel skończył pastwić się nad górą, przyniósł metal w formie kryształów. Najwyższa pora, bo robiłam się coraz bardziej senna, a wolałam być przy fajerwerkach.

Rhodey: Skąd je wystrzelimy?
Tony: Jesteśmy… w… odpowiednim… miejscu.
Rhodey: Też tak uważam. A ty, Pepper? Pepper!
Pepper: Tak… Też… się… zga… dzam.

Powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Z mojej winy działali w pospiechu, a to nie było wskazane. Zamglonym obrazem zauważyłam jak do zmodyfikowanej armatki z kombinezonu wsypywali metal.

Tony: Pepper… trzy… maj się.
Pepper: T… Ty… też.

Uśmiechnęłam się do niego, obserwując widowisko. Wystrzelili zawartość działa w przestrzeń kosmiczną. Było widać wielki rozbłysk światła. To było coś pięknego. Szkoda, że to zobaczyłam po raz ostatni, zanim na dobre odpłynęłam.
© Mrs Black | WS X X X