Część 6: Bądźcie przyjaciółmi

0 | Skomentuj
Prawie cała klasa wróciła z przerwy. Nawet Tony, który zdołał się ogarnąć po małym wypadku (czytaj zmoczenie spodni). Jedynie ławka Tośki była pusta. No dobra. Happy także zniknął. Oboje poszli na papierosa za budynkiem szkoły. Profesor postanowił na nich jeszcze poczekać, gdyż na tej godzinie chciał zająć się kwestią organizacyjną na temat wyjazdu integracyjnego.
Gdy minął kwadrans, cierpliwość Kleina dobiegła końca.

Prof. Klein: No dobra. Zaczniemy bez...

Nie zdołał dokończyć. W mgnieniu oka pojawili się palacze.

Tośka: Przepraszamy za spóźnienie.
Prof. Klein: Macie wyczucie czasu. Właśnie zamierzałem zacząć mówić o wycieczce. Siadajcie.

Uczniowie wydawali się skupieni. Nic w tym dziwnego, bo nie byli katowani nauką. Zresztą,  byli ciekawi wyjazdu. Mężczyzna przeszedł się po klasie, rozdając kartki z regulaminem wycieczki oraz zgodami dla rodziców.

Prof. Klein: Podpisane zgody wraz z regulaminem proszę przynieść do końca tego tygodnia. Pytania?

Pepper podniosła rękę.

Prof. Klein: Tak, panno Potts?
Pepper:  Będą osobne pokoje czy mamy zrobić jakieś grupy?
Prof. Klein: Hmm... Dobre pytanie. Raczej będą grupy ze względu na charakter integracyjny waszej wycieczki.
Rhodey :Ale dziewczyny będą osobno?
Prof. Klein: Oczywiście. Nie można pozwolić na inny układ. Bezpieczeństwo przede wszystkim.
Pepper: Czy pan coś sugeruje?
Prof. Klein: Wszystko macie wypisane w regulaminie. Wyraźnie podkreśliłem jedną z najbardziej istotnych zasad, czyli zakaz seksu.
Rhodey: Ej! Przecież wiemy co możemy.
Prof. Klein: Przykro mi to mówić, ale dochodziło do samowolki, przez co były gwałty,  kradzieże i pobicia.
Happy: Ha! Tony, nie poruchasz.

Uczniowie śmiali się na całe gardło, zaś geniusz był zniesmaczony. W końcu wszyscy znali jego skryte pragnienia.

Prof. Klein: Panie Hogan, proszę uważać na słownictwo. Więcej dojrzałości.
Happy: No co? Każdy ma jakieś marzenia.
Tony: Happy, przesadziłeś.
Rhodey: Jak kocha, to poczeka.
Pepper: Zamorduję cię, debilu!
Prof. Klein: Panno Potts, pół tonu ciszej.
Happy: Tony, przyznaj się. Wszyscy wiemy, że chcesz ją porządnie przelecieć.
Pepper: Przelecisz zaraz przez ławkę, a potem zmiażdżę twoje jądra, aż piśniesz jak malutka dziewczynka.
Happy: Ej! Groźby są karalne, Potts!
Pepper: O nie! Tylko nie po nazwisku!

Ruda już miała ochotę wstać, ale geniusz w porę ją powstrzymał.

Tony: Pep, nie złość się tak na niego.
Prof. Klein: Klaso, proszę o spokój.
Tośka: Ech! Niech pan już powie coś o tej wycieczce, bo zaraz zrobi się tu niezła rzeź.

Nauczyciel postanowił zastosować odpowiednie środki, aby załagodzić spór.

Prof. Klein: Każdy kto będzie przeszkadzał, nie pojedzie na wycieczkę.

I ta magiczna formułka zdziałała cuda. Na ten moment zapomnieli o sporach. Wychowawca przedstawił ogólny plan wycieczki.

Prof. Klein: Przez trzy dni będziecie wypoczywać w górskim ośrodku wypoczynkowym. Nie będziecie nic zwiedzać. Głównym celem jest integracja, dlatego zaplanowałem mnóstwo gier i zabaw.
Pepper: Eee… My nie jesteśmy przedszkolakami. Wie pan?
Prof. Klein: No nie powiedziałbym. Większość z was tak się zachowuje, jakby nigdy nie wyrosła z pieluch. Mam nadzieję, że dzięki temu stworzycie ze sobą przyjaźnie.
Selene: Kiedy będzie wyjazd?
Prof. Klein: Za tydzień w poniedziałek, jeśli nie będziecie sprawiać kłopotów.
Happy: Spoko, profesorku. Już ja tego dopilnuję.
Prof. Klein: W porządku, więc to tyle na dziś. Możecie wracać do domu.
Rhodey: Czy to jakiś żart?
Prof. Klein: Mówię prawdę. Nie będę was zatrzymywać. Lekcje skończone.

Więcej nic nie musiał mówić, bo wszyscy wybiegli z klasy, przepychając się przez drzwi, zaś wychowawca jedynie uśmiechnął się pod nosem.

Prof. Klein: Ach! Te dzieciaki.

Kiedy on zajmował się wypełnianiem dziennika o dodatkowe dane, zgraja przygłupów walczyła z rodzicami o durnowaty podpis. Mama Happy’ego zgodziła się puścić syna na wycieczkę, rodzice Tośki nawet nie czytali papierku i podpisali bez problem,Tony z Rhodey’m także nie musieli specjalnie przekonywać Roberty, Selene zwinnym ruchem podrobiła podpis, zaś Pepper nie miała tak łatwo. Surowy ojczulek dokładnie analizował każde zdanie regulaminu, aby niczego nie przeoczyć. Troska ponad granice. Rudzielcowi przypadło najlepsze “szczęście”.

Virgil: Kto dokładnie jedzie na wycieczkę?
Pepper: Praktycznie każdy, bo nikt nie chce gnić w szkole na głupich lekcjach, więc raczej wszyscy podpiszą zgody.
Virgil: Widzę, że nie brakuje ci energii. Zanim zdecyduję się to podpisać, sama przeczytaj spis zasad. Musisz wiedzieć w co się pakujesz.
Pepper: Tatku, ja wiem, co ma być. Spokojnie. Potrafię o siebie zadbać, jeśli ci o to chodzi.
Virgil: Czyżby? Masz podejrzaną klasę.
Pepper: Cholera! Dla ciebie każdy jest podejrzanym typkiem. Nawet dziewczyna!
Virgil: Tylko mi nie mów, że zmieniłaś orientację.
Pepper: Tato! Jestem z Tony’m od pół roku!
Virgil: Ech! Jakbyś nie mogła wybrać lepszego.

W nastolatce gotowała się wściekłość. Z uśmieszkiem diablicy chwyciła za rękę rodzica, wskazując na miejsce podpisu.

Pepper: A teraz mi tu się machnij, dobrze?
Virgil: Obym tego nie pożałował.
Pepper: A może mam skręcić paluszek? O! Ten malutki.
Virgil: Dobra, dobra! Wygrałaś.
Pepper: Jesteś super, tatku.

Wykonał prośbę, a ta w nagrodę przytuliła go dość czule. Raczej tym uściskiem mogła udusić Virgila, ale jakoś przeżył. Tak jak zwykle.

Część 5: Nie chcę umrzeć

0 | Skomentuj
Nadszedł kolejny, przecudowny dzień w szkole. No dobra. Nikt nie uwierzy, że ktoś chciałby ruszyć dupsko w dość porządną ulewę. Tak się rozpadało, aż cała klasa siedziała przemoczona, czekając na nauczyciela. Każdy wykorzystali ten czas na swój sposób. Pepper migdaliła się z Tony’m, Rhodey zaczytywał się w książce o historii, Happy bujał się na krześle, Tośka pochłaniała mangę, zaś Selene była jedyną osobą, która próbowała na szybko rozwiązać zadania z fizyki. Jednak miała pecha. Nie zdążyła nawet rozwiązać pierwszej części i już profesorek się pojawił.

Prof. Klein: Dobrze, klaso. Dziś sprawdzimy czy odrobiliście pracę domowę. Może ktoś na ochotnika? O! Widzę łąkę nóg, więc będę losować.

Przyjrzał się numerom z dziennika, a następnie zamknął oczy.

Prof. Klein: Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek, a kozłem ofIarnym będziesz… TY!

Nauczyciel specjalnie powodował u nich palpitację serca, gdyż dreszczyk emocji podobno poprawia pracę na lekcji. Siedzieli tak spięci, że nie zamierzali się ruszyć.

Happy: Przepraszam, profesorze.

Nie wytrzymał i musiał wybiec z pomieszczenia. Można było pomyśleć o błyskawicznej ucieczce do domu. Bzdura. Nie chciał nawalić w spodnie, dlatego pobiegł najszybciej jak się da do łazienki. Mężczyzna lekko się uśmiechnął.

Prof. Klein: Biedak, ale i tak wybrałem kogoś innego.
Pepper: No niech pan już mówi, do cholery, bo zaraz wszyscy wylecą w podskokach i lekcji nie będzie, a panu przecież płacą za siedzenie tutaj z nami, prawda?
Prof. Klein: Skoro się odzywasz, zgłaszasz się do zadania. Świetnie.
Pepper: Co?! Nie! To nieporozumienie!
Prof. Klein: Wybawiłaś pannę Khan.
Selene: Dzięki, Pepper.
Pepper: Ej!
Prof. Klein: Zapraszam do tablicy.

Gaduła była niezachwycona co mogła dostrzec jej sąsiadka z ławki. Ten gniew w oczach. Zdecydowanie pragnęła kogoś zabić.

Pepper: Zabiję ją. Jeszcze mnie popamięta.
Selene: Słyszałam!
Prof. Klein: Proszę o spokój! Panno Potts, proszę rozwiązać zadanie trzecie z testu A, a ja w tym czasie zobaczę pani zeszyt.

Dziewczyna wstała z ławki i poszła na miejsce śmierci, zwane tablicą. Użyła całej mocy mózgu, aby wykombinować jakieś rozwiązanie, choć fizyka należała do tych przedmiotów, które bez pomocy klasowego geniusza przygwoździłyby ją do trumny. No i w taki sposób nie miałaby szans na przejście do kolejnej klasy.

Prof. Klein: Jakiś problem?
Pepper: Nie. nie! Ja… już to… liczę.
Prof. Klein: Dobra. Siadaj. Widzę, że jesteś nieprzygotowana, a zadań również nie zrobiłaś. Jedynka.
Pepper: Ale jeszcze nie skończyłam!
Prof. Klein: Nie będę tracić dodatkowo czasu.

Uczennica wzięła swój zeszyt, przeklinając w myślach, ponieważ twarz zdradzała wszystko. Wróciła na swoje miejsce, a za nią wszedł Happy.

Selene: Wybacz. Nie chciałam, żeby tak wyszło.
Pepper: Ech! Trudno. Poprawię jakoś, a poza tym, to wina Tony’ego.
Tony: Co?! Czemu moja?!
Prof. Klein: Proszę o spokój!

Facet gadał swoje, ale wianuszek przyjaciół rozpoczął swoje małe rozmówki.

Tony: Zapytam się jeszcze raz. Dlaczego mnie winisz za brak zadania?
Pepper: Bo nie pomogłeś, a wiesz jaka jestem cienka z fizy.
Tony: Wybacz. Po prostu byłem zmęczony.
Pepper: Och! Kiedyś ci zrobię taki raban w twoim sanktuarium, że gorzko pożałujesz tego jak mnie olewasz. Chyba nie chciałbyś zgubić swoich cennych zabaweczek, Anthony?
Tony: Ej! Tylko nie Anthony.
Selene: Ulala! Weszła ci na ego.
Tony: Nie twoja sprawa.
Selene: Już jestem w to wmieszana.
Rhodey: Eee… Możecie być ciszej? Ja tu czytam.
Tośka: Nie ty jeden.
Happy: Mój jest ten kawałek podłogi.
Pepper: Idioci. Wszędzie idioci.
Tony: Myszko, następnym razem ci pomogę. Jednak znasz moje hobby. Czasami jestem tak zmęczony, że nie potrafię nic wymyślić.
Pepper: Myszko?! Jestem dla ciebie gryzoniem?!
Tony: Pep, masz okres czy co?
Selene: Oj! Radzę ci nie mówić takich rzeczy kobiecie.
Rhodey: Czy możecie być cicho, chociaż na pięć minut?
Happy: Wśród nocnej ciszy.
Tośka: To my już mamy święta?
Selene: Czy tylko ja tu jestem normalna? O! Przepraszam. Też nie jestem.

Śpiew Happy’ego zmieszał się z krzykami rudej, pretensjami książkoholików i pozostałą wymianą zdań między uczniami. Nauczyciel stracił cierpliwość i wrzasnął na cały głos.

Prof. Klein: CISZA!

No i była cisza. W jednej chwili zamarli.

Prof. Klein: Widzę, iż dziś naprawdę ciężko o skupienie. Widocznie będę musiał odwołać wycieczkę.
Pepper, Rhodey, Selene, Happy, Tony, Tośka: WYCIECZKĘ?!
Prof. Klein: Tak. Planowałem zrobić wyjazd integracyjny. Dyrektor zgodził się pod warunkiem podpisania regulaminu. Jak będziecie grzeczni, spędzicie trzy dni bez konieczności nauki. Zgadzacie się na coś takiego? Ręka w górę.

Nikt nie zamierzał sprzeciwiać się, ponieważ każdy wyjazd był lepszy od katorgi w Akademii Jutra.

Prof. Klein: No i proszę. Wszyscy chętni. Świetnie, więc rozdam wam zgody oraz regulaminy. Gdybyście mieli pytania, nie bójcie się podejść. Wyjaśnię wszelkie wątpliwości.

I ta wiadomość uratowała Starkowi życie. W ten sposób nie doszło do bójki i na dźwięk dzwonka mogli wybiec na przerwę. Większość z nich poszła w swoje strony. Oczywiście nasza “święta” trójca weszła na dach, gdzie skonsumowała swoje śniadanko. Selene nie znała szkoły, lecz z jakiegoś powodu była ciekawa dlaczego akurat tam spędzają wolny czas. Usiadła gdzieś z boku, obserwując ich. Rudzielec nie hamował się i przywalił porządnie z lewego sierpowego w pysk.

Tony: Au! Pepper, litości!
Rhodey: Ona chyba naprawdę ma okres. Te hormony. Boże! Faceci mają przez was przerąbane.
Pepper: Trzeba było pomóc, a nie bawić się w bohatera w latającej puszce po konserwie.
Tony: Pepper, znasz moje obowiązki. Musiałem zareagować.
Pepper: Ale nie tylko ty stoisz po tej dobrej stronie. Ile razy mam ci powtarzać jak wielu herosów także naraża swoje życie, a agenci T.A.R.C.Z.Y. nie bawią się na placu zabaw, tylko pomagają.
Tony: Dobra, dobra. Pojmuję. Ech! Jednak nie zrezygnuję z tego kim jestem.
Pepper: Wiem.
Rhodey: Okej. Pozwólcie, że wam przerwę na moment.
Pepper: No wal.
Rhodey: Czy tylko ja mam wrażenie jak ktoś się na nas gapi?
Selene: Ojć!

Cała trójka odwróciła się za siebie, skąd dostrzegli koleżankę z klasy.

Pepper: Ej! Ty tam! Przywalić ci?
Tony: Pepper, nie tak ostro.
Pepper: Głucha jesteś?!

Bogini wstała, gdyż jej cierpliwość miała swoje granice.

Pepper: O! Jednak słyszysz. Świetnie.
Selene: Nazwałaś mnie głuchą?
Pepper: No, bo nie reagowałaś.

Kobieta wytworzyła niewielki płomień w dłoni, pokazując go bardzo blisko brązowookiej.

Pepper: Whoa! Kim tym jesteś?!
Selene: Jeśli jeszcze raz będziesz się tak do mnie odnosisz, staniesz w płomieniach. Czy wyraziłam się jasno?
Pepper: T...tak.
Selene: I dobrze.

W ułamku sekundy ogień zgasł. Pierwszy raz córeczka tatusia przestraszyła się osoby o tej samej płci. Nigdy w życiu nie przeraziła się na starcie z istotą żeńską. Ta akurat nie wyglądała na zwykłą.
Kiedy Selene chciała ich zostawić, geniusz odezwał się.

Tony: Zaczekaj! Nie możesz iść.
Selene: Zabronisz mi?
Rhodey: Tony, ona jest niebezpieczna. Czy wszystkie rude muszą takie być?
Pepper: Zabiję cię zaraz cyrklem.
Selene: Mogę dołączyć? W takiej sytuacji musimy być po tej samej stronie.

Histeryk schował się za Anthony’m, trzęsąc ze strachu.

Rhodey: Może… Może zostawmy je. Wiejmy stąd, póki są zajęte sobą.
Tony: Co jak co, ale ja się nie przestraszyłem.
Pepper: Zlałeś się w spodnie.
Tony: Co?!

Miała rację. Była ewidentnie widoczna plama moczu. Zawstydził się i również planował uciec.

Tony: Pepper, zajmij się nią, a ja… później wrócę.
Pepper: Ej! Wracaj mi tu!

No i tak geniusz zniknął, biegnąc szybko do łazienki. Na szczęście miał w zapasie jakieś ubrania. Można pomyśleć, iż jest zabezpieczony na każdy możliwy wypadek. Prawda, ale plecak Rhodey’go skrywał więcej skarbów.
Gdy on doprowadzał się do porządku, rudowłose rozpoczęły swój słowotok.

Pepper: Nie mogę cię puścić, bo podsłuchiwałaś. Wiesz o wszystkim.
Selene: Szczerze? Nie masz pojęcia jak dużo o was wiem.
Pepper: Opowiadaj. Mamy czas. Rhodey nawet nie podejdzie, bo go spalisz, a ja dźgnę.
Selene: Chyba jesteśmy zbyt wredne dla facetów. Nie sądzisz?
Pepper: Hmm… Mój tatuś tak mnie wychował, żeby do żadnego gwałtu nie doszło. Dzięki niemu potrafię obronić się przed zboczeńcami.
Selene: Eee… Może zacznijmy od nowa. Selene.
Pepper: Pepper.

Podały sobie ręce na znak zawarcia przyjaźni. Topór wojenny został zakopany.

Część 4: Czat klasowy

0 | Skomentuj
Selene padła zmęczona na łóżko przez wcześniejsze doznania. W jej głowie się nie mieściło, że znowu kochała się z Gene’m. No nic. Miłość przychodzi i odchodzi, ale i tak już mu powiedziała, że ma innego. Nieważne. Nie mogła pozbierać myśli, więc otworzyła swój laptop, błądząc w sieci. Przeglądała różne strony, aż natrafiła na wiadomość.

Selene: Zaproszenie do czatu klasowego? Dziwne. Okej. Zobaczmy, co to jest.

Zaakceptowała je i już miała wgląd na wszystkich uczestników konwersacji. Przez chwilę była zagubiona, bo tyle razy zmieniali swoje pseudonimy, że każdy zdrowo myślący człowiek pogubiłby się w tym od razu. Jednak natrafiła na jedną znajomą.

Selene: Gaduła od siedmiu boleści? O! To pewnie Pepper. Kto jeszcze? Hmm…

Gaduła od siedmiu boleści: Halo? Ktoś tu żyje? Nie wierzę, że się wszyscy uczą. No Rhodey pewnie kocha się ze swoją kochanką, ale reszta na pewno mnie tylko ignoruje, a to się źle dla was skończy! Grr! Odpiszcie!

Selene: Czyli jest gadułą nawet w internecie. Dobra. Odpiszę jej.

Ustawiła swój pseudonim jako bogini niebios.

Bogini niebios: Ty też powinnaś się uczyć. Podobno jest test z historii, a do niego nie przygotujesz się pięć minut przed lekcją.

Gaduła od siedmiu boleści pisze...

Selene: Oj! Chyba ją wkurzyłam.

Komunikat był wyświetlany ponad cztery minuty. Czyżby rozpisywała się w nieskończoność? Ruda potrafi. Trzeba je cenić za ten dar lub może dla niektórych, to przekleństwo. Na szczęście większość słów zostało ocenzurowanych, żeby prof. Klein, co jest ich wychowawcą, nie ubolewał nad tym, co czyta.

Gaduła od siedmiu boleści: Że co ku**a?! Ja ci dam! To ty, Rhodey? Ty się ze mnie nabijasz? Pier****ć historię! Popisze ktoś ze mną do cho***y? Każdy histeryk powinien skończyć w piekle. Tam wasze miejsce.
Bogini niebios: Nie jestem Rhodey’m. On pewnie zajmuje się tym, co trzeba. Dla mnie druga wojna światowa to pryszcz. Nie widzę w tym nic skomplikowanego. Rozróżniam poszczególne bitwy, dowódców i wszystko, co jest ważne.

Do czatu dołącza Rhodey.

Histeria: Bogini niebios, nie kłóć się z nią. Nie warto. Chcesz skończyć tak, jak Tośka? Tym razem, śpiewka o ADHD nie pomoże.
Gaduła od siedmiu boleści: O! Spisek przeciwko mnie? Jesteście w zmowie? Rewelacja! Teraz mamy dwóch histeryków w klasie.
Bogini niebios: Ja po prostu lubię historię i rozumiem ją.
Histeria: O! Bratnia dusza. Już cię lubię. Może poznamy się?

Selene wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Podrywy? I co tu odpisać? Najpiękniejsza i najmądrzejsza, więc każdy chciałby taką dziewczynę. Jednak była zajęta.

Selene: Co mu napisać? Eee… Nie będę się rozwijać.

Zaczęła wstukiwać słowa, które miała na myśli przekazać.

Bogini niebios: Jestem zajęta. Mam już chłopaka.
Histeria: :( Smuteczek. No trudno, ale możemy być przyjaciółmi.
Bogini niebios: Pewnie ;)
Gaduła od siedmiu boleści: Romansujcie sobie, ale nie tutaj. No i gdzie Tony? Gdzie go wcięło? A tak w ogóle, szybko doszedłeś do siebie. Mogłeś dostać mocniej. Och! Zrobiłabym zaje***tą powtórkę.

Do czatu dołączyła kolejna osoba. Nie Tony, a Happy pod dziwną nazwą. Trzy lata i widnieje ten sam pseudonim.

Lubię placki: Hejka, przyjaciele! Kto ma zadanie z fizyki na jutro?
Histeria: Nie mam. Czekam, aż Tony zrobi.
Gaduła od siedmiu boleści: Ja to samo, co on.
Bogini niebios: Było jakieś zadanie?

No tak. Rzadkością było, że ktoś wytrwałby w gadaninie profesorka do samego końca i tylko 1% klasy wiedziało o zadanej pracy domowej na następny dzień. Dziewczyna sprawdziła na zegarku czas. Godzina do północy, a lekcje zaczynają się od dziewiątej, czyli miała czas na zrobienie zadania.

Bogini niebios: A co było zadane?
Lubię placki: Jakiś test A ze strony 30.
Bogini niebios: To nie powinno być trudne.
Lubię placki: Hahaha! Każdy tak mówi, jak tego jeszcze nie zobaczył.
Bogini niebios: O ja pier***ę! Co to ku**a jest?! 20 zadań otwartych?! Leżę -_- Nienawidzę tego. Gdyby były zamknięte, postrzelałabym odpowiedzi i po sprawie.

Lubię placki rozłączył się.

Bogini niebios: Powiedziałam coś nie tak?
Histeria: Nie. Wi-Fi mu padło.
Bogini niebios: Znam ten ból.
Gaduła od siedmiu boleści: Długo mu to zajmie, czy siedzi w klopie kolejne trzy godziny?
Histeria: Zobaczę.

Niestety, lecz nieliczni wiedzieli, co tak naprawdę geniusz robił o tak późnej porze. Nie miał zatwardzenia, nie masturbował się ani też nie zajmował się szkołą. No to, co taki chłoptaś mógł robić? Walczył ze swoim nemezis, którego wszyscy znają jako Whiplash. Dostawał porządny wpierdol, ale za każdym razem podnosił się i obrywał bardziej.

Tony: Whiplash, na dziś wystarczy. Nie mam dla ciebie więcej czasu.
Whiplash: Lepiej nie lekceważ mnie, Iron Manie. Skończymy, kiedy ja na to pozwolę.
Tony: Aaa!

Poczuł piekielny ból pleców, lecz to nie był koniec. Drań rzucił mini bomby, aż doszło do potężnej eksplozji. Blaszak przebił się przez budynek. Zaraz… Nie jeden. Drugi, trzeci, czwarty i... poleciał, zderzając się z koszem na śmieci.

Whiplash: Auć! To musiało boleć. No nic. Masz dosyć?

Iron Man nie odezwał się. Nie chciał, żeby dobijał go bardziej, a jeszcze czekała pogawędka z prawniczką, czego nie uniknie. Żadna wyrzutnia rakiet mu nie pomoże. Wróg zniknął, gdyż jego metalowe serce też miało uczucia. Zostawił przeciwnika przy życiu, lecąc na pile tarczowej do szefa.
Kiedy Tony wrócił do zbrojowni, zdjął pancerz i powolnymi krokami szedł do pokoju, żeby Roberta nie dostrzegła obecności chłopaka. Udało się. Odetchnął z ulgą, wchodząc do swojego kącika. O dziwo dostrzegł przy biurku Rhodey’go.

Tony: Nie masz swojego pokoju?
Rhodey: Chciałem sprawdzić, czy zrobiłeś zadania. Został kwadrans do północy.
Tony: Rhodey…
Rhodey: Nie tylko ja liczę na twoją pomoc. Dolicz Happy’ego, Pepper i jakąś jeszcze boginię niebios.
Tony: Boginię niebios? Człowieku, co ty ćpałeś? Nie mów, że Gene ci wcisnął te chińskie ziółka.
Rhodey: Nie, nie. Taka jedna ma taki pseudonim na czacie… Tony, skąd masz te siniaki?
Tony: A jak myślisz?
Rhodey: Whiplash?
Tony: Whiplash.
Rhodey: Oj! Ile tym razem zaliczyłeś budynków?
Tony: Chyba pięć, ale nie wiem.
Rhodey: Lepiej im wytłumacz, że nie zrobisz tego.
Tony: Ej! Dam radę. Au!
Rhodey: Na pewno poradzisz sobie?
Tony: Pewnie. Tylko trochę to potrwa.
Rhodey: Spoko, więc trzymaj się.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Tak?
Tony: Gdybyś spotkał swoją mamę, powiedz, że wyjechałem.
Rhodey: Hahaha! Już się jej tak nie bój. Będzie dobrze.

Klepnął go w plecy, że znowu poczuł ból. Fajny przyjaciel. Dobija bardziej zamiast pomóc. Syn Roberty poszedł do siebie, gdzie wrócił do czatu. Sprawdził, kto był aktywny.

Rhodey: Tylko jedna osoba? Ha! Pepper nie wytrzymała.

Przewinął historię rozmów i zobaczył, jak bogini niebios rozwijała się swoją wiedzą historyczną. Pepper zwątpiła dość szybko. Historyk zaśmiał się, bo znalazła się trzecia osoba, co potrafiła wyprowadzić ją z równowagi.

Rhodey: Hahaha! Brawo!

Do czatu dołącza lubię placki.

Lubię placki: Ej! Co z tymi zadaniami?
Histeria: Tony dopiero teraz je robi :D
Lubię placki: Co?! Dopiero teraz?!
Histeria: Wcześniej musiał pomóc znosić kartony.
Lubię placki: Kartony?
Histeria: Taa… Co w tym dziwnego?
Lubię placki: Wszystko.

Do czatu dołącza gaduła od siedmiu boleści.

Gaduła od siedmiu boleści: Co ten Tony tak się z tym smoli? Nawet dla niego to takie trudne? Ach! Kartony? Rhodey, ty perfidny kłamco. Jesteś gorszy od Gene’a.
Bogini niebios: Gene może potrafi kłamać, ale nie dorówna Lokiemu. Hahaha!
Histeria: ???
Bogini niebios: Przeczytajcie mitologię, a będziecie wiedzieć, że to bóg kłamstw.

Do czatu dołącza geniusz, na którego wszyscy czekali. Również dawno nie zmieniał swojego nicku.

Einstein: Coś mnie ominęło?
Gaduła od siedmiu boleści: Tony, nareszcie! I co z tą fizyką? Masz odpowiedzi?
Lubię placki: Witamy wśród żywych. Hehehe!
Bogini niebios: Wszyscy na ciebie czekali, wiesz?
Einstein: Wybaczcie, ale niektóre zadania są dość skomplikowane. Nawet ja nie umiem ich rozwiązać szybko.
Gaduła od siedmiu boleści: Czyli od dziś już nie jesteś Einsteinem.
Einstein: Sorki. To mnie przerosło :(

Einstein rozłączył się.

Gaduła od siedmiu boleści rozłączyła się.

Lubię placki rozłączył się.

Histeria rozłączył się.

Bogini niebios rozłączyła się.

Część 3: Mój "były"

0 | Skomentuj
Selene siedziała, myśląc nad tym, co przeczytała. No i jeszcze ta poprzednia sytuacja w szkole. Na jej twarzy gościł uśmieszek. Jednak wszystko zgasło przez znany dźwięk. Tak. To był on. Słyszała głos Gene’a. Na początku myślała, że miała omamy słuchowe. Jednak była w błędzie. Rozpoznała go po pedalskich okularkach i tej bluzie z chińskim smokiem. Właśnie sprzedawał ostatnią porcję dobrego ziółka ze Wschodu. Ostrożnie podeszła, żeby już mieć stuprocentową pewność, że to na pewno jej “były”.

Gene: Sel, kopę lat, nie sądzisz?

Selene: A jednak dalej handlujesz tym gównem.

Gene: Przynajmniej mam z tego zysk… Co u ciebie?

Selene: Zaczęłam chodzić do Akademii Jutra. No i w sumie tylko tyle.

Gene: Zmieniłaś się.

Selene: Ty również, Gene.

Gene: Nadal pamiętasz Chiny?

Selene: No było ciekawie.

Gene: Ale nie narzekałaś. Podobało ci się.

Selene: Hmm… Może.

Gene: Chcesz powtóreczkę?

Selene: Już nie jesteśmy razem.

Gene: Oj! No wiem, ale daj mi jeszcze jedną szansę. A zrobię co tylko zechcesz, moja pani.

Selene: Więc spraw, żebym krzyczała.

Gene: Da się zrobić.

Uśmiechnął się tak, jakby coś kombinował. Wszelkie zamiary zdradził, kiedy pocałował ją delikatnie w policzek, aż się zarumieniła. Poczuła chęć pożądania chinola na tyle mocno, że odwdzięczyła się, lecz pocałowała centralnie w jego wargi. Ich języki plotły się w tańcu, rozpalając gorące wnętrza. Dziewczyna wskoczyła na niego, a on zaniósł swą księżniczkę pod najbliższe drzewo.

Gene: Tu nikt nie będzie nam przeszkadzać.

Podszedł bliżej, składając pocałunki wzdłuż jej szyi. Swoimi dłońmi ściskał jej piersi, na co ta jęczała z rozkoszy.

Selene: Pieprz mnie, do cholery!

Gene: Mam pominąć grę wstępną?

Selene: Tak!

Gene: Dobrze, kochanie.

Bez dłuższego cackania podwinął jej sukienkę i zerwał bieliznę. Ufnie rozchyliła nogi i pozwoliła mu wejść w siebie. Poczuła się nieziemsko, że musiała chwycić się od drzewo, żeby nie odlecieć.

Selene: Tak… Taak! Szybciej! Ach! Mocniej!

Krzyczała coraz głośniej, a oddech przyspieszył wraz z biciem serca. To trwało kilka sekund, bo wnętrze eksplodowało. Wydawało jej się, że pływa w chmurach niczym bogini, wrzeszcząc na cały głos.
W końcu rozkosz rozlała się po ich ciałach, a oni opadli pod drzewem wycieńczeni.Dziewczyna siedziała, dysząc ciężko. W końcu otworzyła oczy i spojrzała na Chińczyka beznamiętnie. Wstała powoli, poprawiła ubranie i fryzurę.

Selene: To był ten jeden raz. Już nie jestem z tobą i nigdy nie będę.

Gene: Bo co? Masz innego?

Selene: Tak, ale to już nie twoja sprawa. Żegnaj, Gene.

Dziewczyna szybkim krokiem ruszyła do domu.

Część 2: Chodź na solo, szmato!

0 | Skomentuj
W końcu zbawienny dzwonek ogłosił koniec lekcji. Chyba każdy z uczniów chciał być świadkiem wielkiego widowiska, jak dwie dziewczyny tłuką się na korytarzu, na którego końcu musiało być okno. Zebrała się spora grupka gapiów, otaczająca miejsce pojedynku. Happy nawet miał swój interes, robiąc zakłady. Najwięcej szmalu obstawili na Pepper, lecz Tośka również posiadała swoich faworytów. Selene, Tony i Rhodey również byli obserwatorami. Wszyscy jedynie czekali na rozpoczęcie walki.

Kiedy pojawiły się rywalki, stanęły na środku.

Happy: Znacie zasady. Nie ma zasad.

Selene: Zaraz… To one mogą walczyć, aż do usranej śmierci?

Happy: Każdego szkoda.

No i rozpoczął się pojedynek jednym uderzeniem gongu. Tośka agresywnie wymachiwała pięściami w swoją przeciwniczkę, aż oberwała lewym sierpowym w ryj. Żaden ząbek na szczęście nie poleciał, ale wkurzyła papryczkę. To była poważna walka. Śmiertelnie poważna, dlatego nie mogły udawać. Tośka wykorzystała swoją siłę nóg do zwalenia wroga. Zrobiła haka, pozbawiając jej równowagi.

Pepper: O kurwa! Przegięłaś, szmato!

Tośka: Chwila… Jak ty mnie nazwałaś?!

Rhodey: Boże, proszę cię. Nie pozwól mi tu zginąć!

Pepper: Zamknij się, Rhodey! Rozpraszasz mnie swoimi modłami! Idź pierdolić litanię gdzie indziej!

Tak zagadała się z nim, że nie zauważyła, jak rywalka wyrwała rurę ze ściany. Do tej pory się zastanawiam, jak to było do chuja możliwe.

Tośka: I leżysz, dziwko!

Jednym ciosem uderzyła w jej łeb, aż ponownie pocałowała podłogę. Publiczność nieco się odsunęła, by nie oberwać metalem w ryj lub, co się tyczyło facetów, to w klejnoty. Ruda wstała wkurwiona na maxa, dlatego wyrwała drzwi z takim impetem, aż tynk poleciał z sufitu na głowę. Rhodey oberwał nim i stracił przytomność. Tony natychmiast zabrał przyjaciela z dala od tłumu, lecz bójka trwała dalej. Wejście do klasy, co było w rękach Pepper zostało wyrzucone. Tym razem i niebieskowłosa została porządnie znokautowana.

Pepper: Masz dość?

Tośka: Au! Czekam na mocniejsze doznania, wariatko. A tak w ogóle, o co poszło?

Pepper: Serio? Ty też nie pamiętasz? Auć! To kurwa bolało.

Toska: To co? Rozejm?

Pepper: Tak.

Wyrzuciła z hukiem drzwi przez okno, aż zrobiło się jaśniej. Rozczarowani widzowie tylko buczeli, a później rozeszli się. Happy też nie był zachwycony, gdyż cały hajs mu zabrali z puszki i nic nie zarobił.

Selene: I jak to wyjaśnimy nauczycielom?

Pepper: Spoko. Mój tatuś powie, że miałam atak ADHD i dyrektor uspokoi resztę.

Selene: Poważnie? Masz coś takiego?

Pepper: Hahaha! Żartuję, ale zawsze tak mu ściemniamy z ojcem… Tony, co z paranoikiem? Jeszcze żyje?

Tony: Będzie miał guza na głowie, ale będzie dobrze. Gorzej, jak będę musiał tłumaczyć się Robercie.

Pepper: Oj! Nie chcę być przy tym.

Selene: O kim on mówi?

Pepper: Najgroźniejsza ze wszystkich. Roberta Rhodes, czyli mamusia tego chłoptasia, co tu leży.

Tośka: Czy ktoś mi przypomni, o co poszło?

Tony: Nie pytaj. Nie słuchałem.

Selene: Chyba coś o chińskich bajkach. I nie dziwię się, bo Chiny to zło wcielone...

Tośka: Aha! To standardzik. Niepotrzebnie tak się złościłam.

Pepper: Ja też.

Parsknęły śmiechem i we czwórkę opuścili szkołę. Nie przez okno, ale normalnym wyjściem. Geniusz wziął kumpla na plecy i szedł z nim do domu, Pepper wróciła też do swojego kącika, Tośka rozdzieliła się z nimi na pasach, a Selene poszła do parku. Otrzymała kolejne SMS-y od Niego. Nie była w stanie dłużej tego ignorować. Chciała przemyśleć całą sprawę na spokojnie.

Część 1: Nowa

0 | Skomentuj
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, gdzieś w pewnej dolinie, księżniczka… Zaraz… Co ja pierdole? A! To nie ten tekst. Wybaczcie, ale jestem pod wpływem debilizmu, także proszę o wyrozumiałość, drodzy czytelnicy. Ekhm… O! Tu jest to dziadostwo. No to od początku. Było to dość dawno, ale jeszcze pamiętam, co się wydarzyło. Nie byłam, aż tak naćpana, żeby zapomnieć. No bez kitu. Było zajebiście, ale o tym, czy ta historia miała happy end, musicie przekonać się sami. Zaczynajmy.
Nasza popieprzona “święta trójca” siedziała na lekcji. Oczywiście nie wszyscy, bo Stark wypieprzył do łazienki na trzy godziny. Happy już myślał, że zrobi klocka w gacie, aż pojawiła się nadzieja. Wreszcie ktoś otworzył te cholerne drzwi.

Happy: O! W końcu mogę… iść?

Zdziwił się, widząc uczennicę o długich brązowych lokach i błękitnych oczach. Przez chwilę przyglądał się jej, ale później stracił cierpliwość. Wstał i pobiegł do drzwi.

Prof. Klein: Panie Hogan, a pan dokąd?

Happy: Do łazienki! Ja już nie wytrzymam! Ach! Gdzie ten Tony?!

Prof. Klein: Proszę wrócić na miejsce… Klaso, mamy nową uczennicę. Ktoś chętny oprowadzić ją po szkole?

Cisza. Jedynie Happy machał rękami przed twarzą profesorka, co mogło każdego wyprowadzić z równowagi. Dziewczyna za pozwoleniem nauczyciela znalazła wolną ławkę pod oknem. Za plecami miała Pepper, która była wręcz ciekawa, kim była owa uczennica. Tak ciekawa, że pewnie po lekcji wskoczy na włam do FBI i będzie miała wszystko na tacy.

Nagle wbiegł Tony, uderzając chłopaka prosto w mordę drzwiami.


Tony: Przepraszam, że tak długo, ale mam pewne problemy.

Prof. Klein: Prostata w takim wieku? Proszę sobie nie żartować, panie Stark.

Pepper: Hahaha! Ja pierdolę!

Radość rudej była słyszalna w całej klasie i z niedowierzania głupoty przyjaciela walnęła się trzykrotnie o ławkę. No głowa musiała ją na pewno mocno napierdalać.

Prof. Klein: Panie Hogan, teraz może pan wyjść.

Happy: Złamałeś mi nos, kretynie!

Tony: Sorki. To było niechcący.

Happy: Taa… Już ja ci dam niechcący, jak złamię ci żebro, kolego.

Prychnął i wyszedł. Tony wrócił na swoje miejsce, co znajdowało się w środkowym w rzędzie, skąd miał idealny widok na swego rudzielca. No i też na tą nową. Dziewczyna musiała pokazać swe wścibstwo, więc zagadała do nieznajomej.

Pepper: Ej! Jak masz na imię?

Selene: Selene, a ty?

Pepper: Pepper.

Selene: Nazywasz się pieprz?

Pepper: To taka ksywka, ale tak do mnie gadają. Przyjęło się i tyle… Skąd jesteś? Przeprowadziłaś się? Coś nie halo u twoich starych? Czemu akurat Akademia Jutra? Ty w ogóle jesteś Amerykanką?

Selene: Jeju! Ty zawsze tak dużo gadasz?

Pepper: Przyzwyczaj się, bo jestem twoją sąsiadką z ławki.

Selene: Jaką kurwa sąsiadką?! Siedzisz za mną i już!

Prof. Klein: Panno Khan, jakiś problem?

Selene: Oczywiście, że nie, panie Profesorze.

Pepper: Khan? Co? Nie! Nie może być! Jesteś siostrą Gene’a Khana? Tego Khana, co rzucił tę budę dla plantacji narkotyków w Chinach?

Tośka: Ej! Troszkę ciszej. Ja tu czytam.

Wtrąciła się niebieskowłosa, przeglądając swoje czytadełko.

Selene: Co czytasz?

Tośka: Death Note.

Pepper: Chińskie bajki.

Tośka: Ty, ruda? Żadne chińskie. Jak już, to japońskie.

Selene: Błagam, nie wspominaj mi o Chinach…

Pepper: A co do nich masz?

Selene: Nie pytaj...

Tony, słysząc kłótnię, o której nie chciałby mieć pojęcia, zaczął szkryfać kolejny schemat latającej puszki. Rhodey też ignorował wszystkich wokół, czytając jakąś książkę o historii.

Pepper: Zostaw ją. Ona będzie mędrkować dalej.

Tośka: A uwierz, że będę, gaduło.

Pepper: Taka jesteś? Super. Idziemy na solówkę. Tylko ty i ja.

Selene: Błagam. Będziecie się bić o nic?

Tośka: Zawsze mam z nią na pieńku. Taka tradycja od pierwszej klasy.

Pepper: Taa… Czas tobie wybić pierdoły z głowy.

Wymieniły się zabójczymi spojrzeniami, zaś Selene wolała nie być pobita przez dwie wariatki.

Selene: Nie wiedziałam, że tak będzie ciekawie już pierwszego dnia.

Tony: Ty na serio jesteś siostrą Gene’a Khana? Dobrze słyszałem?

Na chwilę oderwał się od kartki, nawiązując kontakt z brązowowłosą.

Selene: Nie jestem jego siostrą, ale znamy się. Tylko, że coś nam nie wyszło i praktycznie jest dla mnie nikim. Wiesz, jak to jest, kiedy ci wypisuje SMS-y, żebyś wrócił?

Tony: Taa… Przerabiałem to z taką jedną blondyną i skończyłem z nią. Szczerze? Znienawidziła mnie i próbuje mnie zabić na każdym kroku.

Selene: Czy one będą się biły?

Tony: Pewnie po lekcjach, ale Pepper wygra. Jeśli mam sobie przypomnieć, jak mi przywaliła nie raz, to ciężko było się pozbierać.

Selene: Hahaha! Dziewczyny górą.

Tony: A tak w ogóle nawet się nie przedstawiłem. Jestem Tony.

Selene: Miło mi… Selene.

~~~~~*****~~~~
Tak jak mówiłam. To bardzo dziwne opowiadanie i napisane specjalnie dla Selene, której postać pojawia się tutaj. Przez to, że blog nie jest oznaczony dla dorosłych, ale dałam informacje o nieodpowiednich treściach dla nieletnich, Blogger może się przyczepić i zablokować bloga czy usunąć posta. Tak czy owak, czytanie na własne ryzyko.
PS: Nie polecam pisać w upalne dni. Wtedy tylko może ci odbić.

Poczuj to co ja- songfic

0 | Skomentuj
Była noc. Rhodey I Pepper siedzieli przed salą operacyjną. Kogo operowali? Kto oberwał? Tony Stark, a dokładnie Iron Man. Rudowłosa siedziała, chowając twarz w dłoniach, zaś jej przyjaciel próbował zachować spokój. Pamiętała, że byli wtedy szczęśliwi. Trzymali się za ręce i potem każdy poszedł w swoją stronę. Wszystko przez nagły telefon od ojca, który martwił się o nią.

-Do zobaczenia, Pep- przytulił ją i cmoknął w policzek.
-Trzymaj się, Tony- odwzajemniła gest.

Nastolatek wsiadł do auta. Jechał.

Co zostało w nas? Garść jałowej ziemi,
i czarne płatki zgliszczy, kołysane siłą wiatru.
Wśród popiołu wspomnień na kartce próbuję skleić,
pęknięte obrazy zaszłej mgłą, czasu prawdy.
Kurwa! Już nie łkając, jak szczenię do kobiet w beli,
pizda oczu nie zaklei, dojrzałość ponad tym.
Bo ile można o tym, że odeszła, gdy chcieli się zmienić,
spójrz prawdzie w oczy, spytaj ojca, co czuje do matki.
Przyjaźń? Jak nienawiść, najtrwalsze z uczuć,
ciągną ku niebu, wypalone serc żerdzie.
Pęknięcie rozszerza szczelinę w bruku,
mijasz granicę, gdzie prócz przyjaźni nie czujesz nic więcej.
Zostaje gorycz, w łóżku dwie równoległe,
bólu nie poczujesz nawet, gdy powiem, że ja ją pieprzę.
Stoimy przed pęknięciem, za którym przestaje bić serce,
każdy z nas pyta... Czy to co czuję, zależy ode mnie?

Nagle auto wpada w poślizg. Zderza się z cysterną. Wokół mnóstwo ogień. Kierowca traci przytomność. Ruda odczuwa, że coś złego się stało jej chłopakowi. W sumie niewiele osób wiedziało o ich związku.

-Tony!- krzyknęła, zatrzymując się na chwilę w miejscu.

Z zamyśleń wyrwał ją dźwięk otwieranych drzwi. Lekarz zabrał Tony’ego na OIOM. Był blady, niczym trup. Miał podłączone maszyny do podtrzymywania życia, a implant ledwo świecił.

-Pepper, będzie dobrze. Wyjdzie z tego.
-Ale… Ale dlaczego on? Powiedz mi… Dlaczego?

Upadła na kolana, szlochając. Czarnoskóry pomógł wstać roztrzęsionej i razem poszli pod salę. Płakała bardziej. Dotknęła szyby. Szeptała słowa pełne nadziei. Usiadła, czekając na jakiś cud. Żeby ktoś mógł pomóc. Naprawić oraz zaleczyć rany.

Myśli, uczucia, emocje, pragnienia,
wyrwane fragmenty rzucone no stół
zmysły, lęki, nastroje, natchnienia,
empatia i serce złamane na pół, 
słowa, sentencje, obrazy, znaczenia,
wylane na kartkach, wydarte ze snu,
zwrotki, przesłania wbite w te brzmienia
byś czuł to co ja gdy uśmierzam ból..

Mijają godzina, a ona dalej tkwiła na tym samym krześle. Ciągle wierzyła, że ktoś go ocali. Mu pomoże. Jedno z przeczuć mówiło, że to nie był wypadek. Ktoś celowo wtedy wjechał cysterną lub sabotował transport paliwa. Jedna osoba mogła być do tego zdolna. Nikt inny, jak Duch. Piła mnóstwo kawy. Jeden kubek, drugi, trzeci… Rhodey jedynie był przy niej. Przytulał wtedy, kiedy tego potrzebowała, a dr Yinsen walczył o życie młodzieńca.

Rzeczywistość na twym gardle trzyma but jak SS'man, 
na języku usycha te kilka słów,
ta jesienna szarość podkreśla dziś Twoje oczy,
znów, 
nie pamiętasz czego tak naprawdę chciałeś od swojego życia,
wypełniasz swoje dni, 
niby leci, niby leci czas lecz on nie wyleczy ran które zadaje, 
pytanie spychasz na drugi plan.
Pytanie które musi i pod którym musisz paść
jak masz żyć wiedząc że nie będziesz żyć drugi raz. 
Uginasz się pod ciężarem świadomości, że czas ucieka,
to banał, lecz przeczuwasz prawdę w frazesach.
Pokazał ci los nieraz że ma rację, ten kto wybiera, 
okłamać Ciebie zamiast wciąż te same rany otwierać. 
Jak Ty ja nie raz chciałem milczeć, jak grób jak Bóg wobec naszych pytań
Co po nas tu? I po co nasz bunt?
Gdy nie do życia nas przybliża to cierpienie lecz do śmierci
i tylko nasze sumienie tu nie śpi, ciiiiii...
Nie licz pragnień, nie mów o tym czego chcesz naprawdę,
żadne ucho nie chce słyszeć Twoich skamleń. 
Schowaj się głęboko kiedy patrzysz w oczy innym i
mów,
po prostu mów o czymś innym.

Gdy lekarz wyszedł z sali, nie powiedział zbyt wiele. Jedynie dodawał otuchy, że są to decydujące godziny. Czy się obudzi albo i nie?

-Doktorze, czy on… Czy on umrze?
-Robię, co się da, żeby tak się nie stało. Najważniejsze, że organizm ma siłę...walczyć.

Zawahał się, słysząc pisk kardiomonitora. Natychmiast podbiegł do chorego i rozpoczął masaż serca. Gaduła załamała się po raz kolejny, a ta cicha nadzieja umierała wraz z nią. Wykonywał czynność ponad godzinę, lecz nie zamierzał się poddać. Wszystko dla tych, którzy czekali aby zobaczyć żywego Anthony’ego Starka. Jego serce słabło, ale wola walki wciąż tliła iskierkę życia. Taka maleńka, lecz jedyna, co mogła przeważyć szalę.

Noc płynie pomału, nie umiem zapisać żalu
Wciąż cal po calu analiza tego nawału
Bólu z wokalu mi nie wyssie ten sen
Bo duma niesie ten nałóg lecą liście z DSM
Skumaj chwile to nie sen, ma psychika to tama
Przerwana, rozbita, naraz wylewa ten dramat
Mogę uciec przed światem, kochana przed sobą nigdy
To wraca gdy budzę się z kacem patrząc na blizny
Czuje ten instynkt, powiedz gdzie wiara nasza
Kartki bohaterowie pamięć ich ugasza
To kołyska Judasza, tak nas pierdoli system
Ale nie ma władzy wyższej, niż ta nad umysłem
Zdrowie za ojczyznę, orle odnajdź skrzydła
I Twoje zdrowie Orwell, Twoja wizja dalej w nich trwa
Ja nigdy nie wygram bo na szczycie wybiorę ból
Jeśli przegrasz życie to z honorem i chuj!

Po drugiej godzinie, doktor sprawdził odczyty. Przyjaciele za drzwiami nie wiedzieli, dlaczego zaprzestali. Myśleli o najgorszym. Przegrał? Odszedł? Tak po prostu bez pożegnania? Przetarł ręce, podchodząc do nich.

-Wasz przyjaciel… Robiłem, co mogłem.
-Nie, nie! Tylko nie to! Błagam! On musi żyć! Musi! Mogłam go nie zostawiać! Ach! To moja wina!
-Pepper, spokojnie. Damy radę.
-Ekhm… Dzieciaki, pozwólcie mi dokończyć. Tony Stark żyje.

Rudowłosa miała mieszane uczucia. Nie była w stanie nic powiedzieć. Płakała z radości, ale też i strachu.

Myśli, uczucia, emocje, pragnienia,
wyrwane fragmenty rzucone no stół
zmysły, lęki, nastroje, natchnienia,
empatia i serce złamane na pół, 
słowa, sentencje, obrazy, znaczenia,
wylane na kartkach, wydarte ze snu,
zwrotki, przesłania wbite w te brzmienia
byś czuł to co ja gdy uśmierzam ból..

-Pepper? Pepper, powiedz coś.
-Rhodey… On… żyje?
-Tak. Mówiłem, że będzie dobrze, a mi nie wierzyłaś.
-Dziękuję.

Rzuciła mu się w objęcia, łkając jak małe dziecko. Teraz to były łzy tylko radości.

~~~~~****~~~~~~
Pierwszy songfic przez chwilę zamysłu. Do piosenki (a raczej do blendu)- Rover x Bisz xSkor- Byś czuł to co ja. To już ostatni przerywnik, ale dam ostrzeżenie. Kolejne opowiadanie jest bardzo dziwne i mam nadzieję, że po nim blog nadal będzie funkcjonować. W wakacje ponosi fantazja, a upały ułatwiają to zadanie.

Bajeczka: Na śmierć i życie

0 | Skomentuj

Po ukończeniu Akademii Jutra, cała trójka przyjaciół spełniła swoje marzenia. Od tamtej pory zostali rozdzieleni, choć kontakt telefoniczny i weekendowe spotkania w zbrojowni pozostały aktualne. Jak co wieczór Tony majstrował coś w firmie, lecz nie zbroję, a zwyczajny wynalazek, który mógłby być przydatny w medynie. Głównie na tym skupił działania Stark International.
Gdy nastał zmrok, chłopak zdecydował się wrócić do domu. Sprzątnął narzędzia do skrzynek, zaś technologię pozostawił na stole przykrytą płachtą. Mieszkał niedaleko budynku, dlatego nie spieszył się z wychodzeniem. Posprawdzał ostatni raz czy wszystko wziął ze sobą oraz zabezpieczył.
Nagle usłyszał dźwięk piły tarczowej oraz samego oponenta, który przebił się przez okno. Wystraszony ujrzenia nemezis schował się za biurkiem. Nerwowo czekał, aż odleci. Nawet nie miał pojęcia co go tu sprowadziło. Jego serce biło mu jak szalone i wciąż potrzebował implantu do podtrzymywania życia. Na szczęście nie odezwało się przypomnienie. Jednak to mogło się zmienić w każdej chwili. Kątem oka dostrzegł plecak ze zbroją. Powoli ruszał, kryjąc się za szafkami.
Już był blisko zbroi, aż oberwał w plecy. Został rzucony o ścianę, zaś ból dotkliwie był odczuwalny w kręgosłupie. Whiplash był zaskoczony, widząc go. Nie spodziewał się, iż ktoś o tak później porze będzie jeszcze w pracy. Mimo wszystko, nie zmienił swojego celu. Anthony zapytał wroga wprost o co mu chodziło. Ten jedynie zaśmiał się i odparł, że szukał Iron Mana. No i go znalazł. Uradowany tym faktem chwycił nastolatka biczami, nalegając na kapitulację. W przeciwnym wypadku ktoś ucierpi. To przeraziło chłopaka, lecz nie szarpał się. Każde wyładowanie z biczy mogło uszkodzić mechanizm. Czekał na odpowiedni moment do ucieczki. Wtedy go olśniło. Mógł wygrać.
Podczas kiedy biczownik opowiadał jak najdłużej smażył człowieka, aż umarł, Stark wykorzystał rozproszenie myśli i kliknął na bransoletkę. Momentalnie zbroja poleciała, łącząc się z pilotem. Whiplash był pod wrażeniem sztuczki i tylko czekał, aż będzie mógł się z nim zabawić. Geniusz jedynie uśmiechnął się pod maską. Przygotował całe uzbrojenie.
W ten sposób rozpętała się walka. Ciągle strzały repulsorów niszczyły półki w laboratorium, zaś bicze jedynie siekały meble na kawałki. Mnóstwo szkła, drewna oraz metalu znalazło się na ziemi. Żadna ze stron nie zamierzała odpuścić. Chcieli to zakończyć raz na zawsze. Nawet kosztem życia. Oboje wiedzieli, że taka możliwość istniała przy każdej walce. Byli przygotowani na największe poświęcenie.
Kiedy Tony przebił się z nim przez jedną ze ścian, zbroja zasygnalizowała o doładowaniu implantu. Moc powoli schodziła na rezerwy. Wystrzelił mini pociski naramienne, ukrywając się. Próbował jakoś znaleźć siły do pokonania przeciwnika. Teraz kapitulacja nie wchodziła w grę.
Tymczasem Rhodey zbudził się na dźwięk telefonu. Nie był to przypadek, gdyż pancerz wysłał mu sygnał, dając mu do zrozumienia, że użytkownik był zagrożony. Bez największego namysłu pobiegł do zbrojowni, siadając na fotelu. Wezwał Pepper do pomocy. Ta jedynie odparła, że się zjawi.
Dziesięć minut później, przyjaciółka dotarła na miejsce. Na wstępie spytała o sytuację. Histeryk nie miał dla niej dobrych wieści, ponieważ walka nadal trwała, zaś zbroja chodziła na rezerwach, które bardziej przeciążały serce. Dziewczyna kazała mu zawrócić Tony’ego do zbrojowni, bo inaczej sama tam poleci i zajmie się draniem, który tak dotkliwie spuszcza Iron Manowi łupnia. James nalegał, żeby czekała na rozwój wydarzeń. Patricia obawiała się najgorszego. Przegryzała wargę ze zdenerwowania, a Rhodes jedynie zachowywał spokój. To była jedna z akcji Iron Mana. Tak jakby.
Niespodziewanie usłyszeli głos Tony’ego. Wyczerpany oraz z resztkami energii. Moc spadała coraz niżej, aż przeszła na stan krytyczny. Poprosił ich, aby nic nie robili. Ukochana nie godziła się na to. Błagała, żeby pozwolił sobie pomóc i powiedział, gdzie się znajduje. Stark uznał, że to już nie ma żadnego znaczenia, bo zaraz będzie po wszystkim. I na tym kontakt się urwał. Przerażeni spoglądali na czerwony pasek mocy. Wraz z nim w pancerzu włączył się alert medyczny. Ostatkami sił strzelał w Whiplasha, co w paru miejscach miał uszkodzone ręce. Jednak nadal miotał biczami po każdej stronie. Śmiał się, bo czuł nadchodzące zwycięstwo. Komputer Mark II ponownie zaalarmował o bardzo niskiej mocy i zaleceniu doładowania implantu. Chłopak pragnął skończyć z wrogiem. Wyrzucał mu, że zniszczy go za to co zrobił jemu i jego rodzinie. Za każdą osobę uderzał pięściami w przeciwnika, aż miał coraz to gorsze problemy z oddychaniem. Nawet kawałki żelastwa odpadały z ciała, pozostawiając buty, rękawice, napierśnik oraz hełm. Reszta znalazła się na ziemi. Ostatni cios uderzył z unibeamu, dziękując biczownikowi za to jakim był przeciwnikiem. Po sługusie Fixa zostały tylko zniszczone części ciała. Nastolatek ucieszył się, że wygrał. Wiedział, iż to był koniec. Z tymi słowami upadł na podłogę. Pepper była wściekła, dlatego sama poleciała na miejsce jako Rescue. Zdołała jakoś namierzyć bohatera. Wleciała do środka, namierzając słabą sygnaturę zbroi.
Kiedy podleciała do herosa, mogła sama przyznać, że umierał. Jakikolwiek z nim kontakt był utrudniony. Leżał bez życia. Dziewczyna wykonała pełny skan. Po usłyszeniu diagnozy zaczęła uciskać klatkę piersiową. Nie miało to dla niej znaczenia czy zmiażdży mu żebra. Chciała go ocalić. Za wszelką cenę. Zdjęła mu hełm, żeby wykonać oddechy ratownicze. Błagała go, aby walczył, bo jego misja nie dobiegła końca. Jej wysiłek nic nie dawał, a ona załamanym głosem robiła to dalej. Dopiero jak Rhodey powiedział jej, że bez działającego mechanizmu serce nie ruszy, Rescue przyłożyła repulsor, oddając sporą część energii. Miała nadzieję, że to wystarczy.
Nagle chłopak zaczął gwałtownie oddychać, aż się uspokoił. Był bezpieczny. Pepper ochrzaniła go za bycie bezmyślnym idiotą, bo działał bez planu. Chłopak wyjaśnił, że został zaatakowany w pracy i z pakowaniem się w kłopoty nie miał nic wspólnego. Spytał się do ilu agencji się włamała, żeby go odnaleźć. Nastolatka nie zdradziła tego, ponieważ sam znał odpowiedź, a dla niego mogłaby i zhakować wszystkie. Przytuliła go, ciesząc się, że wrócił. Chwyciła go na ręce i poleciała z nim do zbrojowni. W jej ramionach zasnął.
Po dotarciu na miejsce, syn prawniczki zajął się rannym, opatrując wszelkie obrażenia, a następnie podpiął implant do ładowania. Pochwalił gadułę za jej działania. Zasługiwała na miano Rescue już od dawna. Odłożyła swój pancerz do komory, siadając przy kanapie, gdzie leżał chory. Chwyciła go za rękę, dając mu siły, aż sama usnęła. James przykrył ją kocem, a on sam zasnął spokojnie.

Bajeczka: Test

0 | Skomentuj

Tony obudził się z koszmaru, zlewając się potem. Roberta natychmiast wbiegła do pokoju z obawą o zdrowie chłopaka. Ten tylko uznał, że to tylko kolejny koszmar z wielu. Kobieta usiadła na skraju jego łóżka i przytuliła. Uspokajała, że to tylko wymysł wyobraźni i nic złego nie ma prawa się zdarzyć. Nastolatek podziękował jej za te kojące słowa. Prawniczka uśmiechnęła się, życząc kolorowych snów, a następnie wyszła z pokoju. Geniusz próbował zasnąć. Nie mógł. Ciągle bał się zobaczyć ten sam obraz grozy.
Gdy nastał poranek, dzieciaki zeszły na śniadanie, biorąc ze sobą plecaki pełne książek. Zjedli parę tostów, a do szkoły spakowali kanapki przyrządzone przez panią Rhodes. Razem wyszli z domu i pojechali do Akademii Jutra. Jak mogli się spodziewać byli już wszyscy. Szczególnie Pepper, która swoim wejściem smoka przyprawiła ich o zawał. Tony przyznał, że któregoś dnia wpędzi go do grobu. Gaduła zachichotała, uspokajając klasowego Einsteina, iż nigdy nie zrobi mu krzywdy, bo przecież wtedy nie miałaby od kogo ściągać na macie czy fizyce, której nienawidzi, a liczenie wiązało się z torturą dla jej artystycznego mózgu pełnego dziecinnej wyobraźni.
Gadulstwo przerwał dzwonek, ogłaszający początek pierwszych zajęć. Każdy zajął swoje miejsce. Lekcje mijały wraz z przerwami, które tradycyjnie spędzali na dachu. Anthony z trudem rozmawiał, bo nadal widział przed sobą najczarniejszy scenariusz. Wszelkie pytania o samopoczucie olewał. Nie zamierzał nikogo martwić, dlatego od razu po lekcjach udał się do zbrojowni. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby pozostała dwójka nie ruszyła tam zaraz za nim. I tak został zmuszony do wyrzucenia obaw z siebie.
Gdy stanęli przy nim, czekali na wyjaśnienia. Zawsze martwili się o niego, a milczenie tylko potęgowało strach. Geniusz westchnął ciężko i zaczął im opowiadać swój sen. Powiedział, że widział jak patrzył na ich śmierć i nie potrafił nic zrobić przez brak mocy w zbroi. Ostatnie słowa wypowiadał z drżeniem ciała. Dziewczyna chwyciła go za rękę, mówiąc z uśmiechem, że nikogo nie straci. Rhodey dodał od siebie, wypowiadając te same słowa co prawniczka poprzedniej nocy. Te, które skłoniły go do walki z mrocznym umysłem.
Po chwili jego przyjaciele zniknęli w słupie światła. Stark nie był w stanie wyjaśnić sobie tego zjawiska, aż sam został wciągnięty przez nieznaną energię kosmiczną. Ocknął się na arenie w innej galaktyce. Od razu zaczął zadawać kluczowe pytania, szukając najważniejszych odpowiedzi. Obcy nie odpowiedzieli mu nic. Jedynie krzyczeli z trybun, aby walczył. Jako że był bez zbroi, nie mógł liczyć na swoją technologię.
Nagle odezwał się tajemniczy głos, odbijający się echem. Miał wrażenie, że tylko on go słyszał. Kazał mu stoczyć bój z wewnętrznym strachem jaki objawiał się w jego snach przez wiele lat, odkąd został Iron Manem. Tony nadal nie pojmował całej próby. Obcy nie wyjawił mu nic więcej. Jedynie powiedział, że od tego zależało jego życie. Na te słowa pojawiła się platforma z uwięzionym bratem, który miał odbieraną energię życiową przez kryształ. Chłopak błagał, aby go nie zabijali. Z trudem patrzył jak cierpiał. Anonimowa postać nalegała na brak ruchu, gdyż w ten sposób mógł przejść wyzwanie. Musiał patrzeć na agonię przyjaciela. Nadal nie zgadzał się na to, aż zmusił swoje ciało do ruchu. Im bliżej był platformy, tym głośniej słyszał krzyk.
Gdy był w połowie drogi, został potraktowany prądem, przez co upadł. Zwijał się, ściskając ręką za mechanizm. Czuł niewyobrażalne piekło. Z ciężkim oddechem patrzył jak ciało Rhodesa rozsypywało się na małe drobinki, aż nie zostało po nim nic. Z wyjątkiem ubrań. Nastolatek wrzasnął, a po policzku spłynęła łza. Był wycieńczony, a to był dopiero początek.
Podczas kiedy zbierał siły na wstanie, kątem oka dostrzegł inną postać przypiętą do stołu. Nie był to nikt inny jak jego ukochana. Nieznany twórca testu wyznał, że prawdziwa próba stoi przed nim, jeśli największym lękiem jest obawa przed stratą miłości. Rozwścieczony postawą „kata” podniósł się, zaciskając pięści. Uznał, że tak łatwo nie przegra. Że nie straci kolejnej bliskiej mu osoby. Pełny niezłomnej woli podchodził do rudzielca, choć ciągle był pieszczony sporą dawką energii. Nogi uginały się przez cierpienie serca, ale i nawet taka słabość nie skłoniła go do zaprzestania działań.
Po tym jak znalazł się przy nastolatce, próbował uwolnić ją z uwięzi. Przypłacił to… kolejną torturą dla ciała. Cały prąd przeszedł po nich. Patricia rozpadła się przez to szybciej. Tylko wypowiedziała imię bohatera, znikając w kosmicznym pyle. Zdruzgotany stratą kolejnej osoby utracił siły. Było mu obojętne czy zdał test, a może go oblał. Jednego był pewien na sto procent. Życie bez tej dwójki nie miałoby tego samego smaku. Błagał obcego o zwrócenie ich, skoro tak łatwo zabrali te życia. Błagał, stawiając na szali swoje istnienie. Tajemniczy głos nie zgodził się na to, ponieważ powód okazał się bardzo banalny. Nikt nie zginął. Geniusz był w szoku. Spoglądał na kosmos, obserwatorów z areny oraz na to co zostało po jego bliskich. Szok oraz niedowierzanie zmieszało się ze sobą.
Nagle dostrzegł hologram, który był dowodem na słowa testera. Widział jak Rhodes oraz Potts siedzieli w swoich domach, zajmując się sobą. Histeryk z książką w ręce, zaś gaduła bawiła się bronią od ojca, śmiejąc się, że zniszczy wszystkich. Na ten obraz chłopak łagodnie uśmiechnął się. Poczuł ulgę. Poprosił o powrót do domu, gdyż mógł żyć. Nieznajomy z przykrością oznajmił, iż nie może tego zrobić przez oblanie testu. Z każdej strony ciało Tony’ego oberwało promieniowaniem kosmicznym. Na chwilę mogli usłyszeć jego agonalny krzyk, ponieważ umarł w kilka sekund. Serce zaprzestało pracy, zaś rozrusznik wypadł na ziemię. Jednak ciało nie rozpadło się w drobinki. Promienie wypaliły wszelkie organy od środka, zostawiając tylko fizyczną formę. Wyrzucili go w otchłań kosmosu, gdzie zamarzło.
Po zakończeniu testu, twórca pojawił się we własnej osobie, dziękując wszystkim za pomoc. Posprzątali cały bałagan. Jeden z obcych spytał go o kolejną ofiarę. Mężczyzna wyszedł z cienia, utwierdzając zgromadzonych, że to nie ma znaczenia. Liczył się dla niego fakt, iż dostał to czego pragnął. Śmierci odwiecznego wroga, który za każdym razem mieszał się w jego przeznaczenie. Silnie zbudowana postać w czarnej zbroi podeszła do miejsca skąd mogła widzieć dryfujące ciało przeciwnika. Z uśmiechem pod maską spojrzał na swoje pierścienie mocy.
Po chwili sam zniknął wraz z areną, bo Thanos zniszczył galaktykę.

~~~~~***~~~~~
Inspirowane Infinity War. Teraz nieco przyspieszę i będę dawać po dwie notki.

Rozdział 54: Już nigdy nie będzie tak jak kiedyś [FINAŁ]

0 | Skomentuj
Yinsen czekał przed salą, zaś Victoria wzięła się do pracy. Z tabletu wyjęła mini urządzenie o kształcie pinezki, które przyczepiła do jej głowy. Było widać skołowanie u dziewczyny, więc zaczęła powoli tłumaczyć, włączając odpowiednie ustawienia z aplikacji. Miała podgląd na zachowanie mózgu oraz innych organów. Pomogła usiąść na łóżku, gdyż do testu potrzebowała ją w pozycji siedzącej.
-No dobra, Pepper. Odpowiadaj na moje pytania i bez obaw. Będą proste. Chcę ci pomóc, żeby twoje ataki poszły precz. Zaufaj mi, dobrze?
Kiwnęła głową na znak zgody.
-W porządku, więc zaczynamy. Czy wcześniej miałaś ataki paniki?
-Tak?
-Czy miałaś wrażenie, że słyszysz jakieś głosy albo widzisz jakąś postać, która ci się źle kojarzyła?
-Tak.
-Kim była?
Nadal obserwowała uważnie odczyty z każdą odpowiedzią.
-Duch.
Od razu fale skoczyły do góry. Musiała dalej kombinować, choć wiele ryzykowała.
-Dobrze, a teraz zamknij oczy. Przypomnij sobie, kiedy odczuwałaś najsilniejszy strach. Czujesz to, prawda?
-T… Tak.
-Pepper? Hej! Słyszysz mnie?
Maszyna hałasowała wraz z bransoletką. Nie ruszała się, oddychając z trudem. Nie mogła podać leków, aby ogniwo toksyny było widoczne. Ledwo je dostrzegała, więc zwiększyła nadmiar wrażeń u chorej.
-Straciłaś matkę, a potem ojca. Wielokrotnie cierpiałaś, a mimo to, dzielnie znosiłaś ból. Czy nadal go odczuwasz?
-T… Tak. C… Czuję.
Chwyciła się za klatkę piersiową. Nadal utrzymywała się przytomna, lecz z trudem. Była o wiele bladsza niż poprzednio.
-Ten Duch… Kiedy go ostatnio widziałaś? Zranił kogoś?
-T… Tak. D… Dzisiaj chciał… zranić… mamę.
Ciało zadrżało, zaś źródło substancji uaktywniło się. Fale mózgowe wariowały co również tyczyło się serca. Jednak musiała to doprowadzić do końca.
-Pepper, ostatnie pytanie i już będzie koniec. Tylko na nie odpowiedz pełnym zdaniem… Czy ktoś cię nawiedza w koszmarach, mówiąc jakieś groźby? Albo pojawia się przed tobą i nikt inny go nie widzi?
-T… Tylko… Duch. On… chciał… za… bić… moją… ro... dzinę.
Kobieta chwyciła ją mocno za rękę, aby poczuła jej obecność.
-Już nie musisz się bać. On cię nie skrzywdzi. Masz mnie, tatę i swoich przyjaciół. Przy nas jesteś bezpieczna, rozumiesz?
Traciła z nią kontakt. Odpływała.
-Hej! Hej! Już dobrze.
-M… Mamo?
-Jestem tu.
Na moment spojrzała na opiekunkę, aż upadła.
-Pepper!
Na sam krzyk lekarki pojawił się Ho.
-I jak?
-Zwariowane odczyty i spadło do zera. Prawie ją zabiłam, ale ognisko powinno zniknąć.
-No to będzie zabawa.
Spojrzał na monitor. Nie było czasu i od razu podał adrenalinę. Rozpoczął masaż serca.
-Wykończysz mnie, Victorio.
-Przepraszam.
Tyle powiedziała, przeglądając odczyty.
-Jak Pepper? Błagam. Powiedz mi, że jej nie zabiłam.
-Na szczęście wszystko wróciło do normy.
Uspokoił ją, gdyż serce znowu biło. Usiadła obok nastolatki, wykonując skan.
-Będzie zabawnie.
-Co przeoczyłem?
-To będzie jej walka. Pomogę jej. W razie czego wezwę cię.
Wyjaśniła bez zdradzania szczegółów.
-Jeżeli to ma być walka o życie, nie zostawię cię.
-Ho, wezwę cię, jeśli będę potrzebowała pomocy.
Złożyła obietnicę.
-Proszę cię.
-Zgoda, więc pójdę po kawę.
Podziękowała mu i już więcej nie traciła czasu. W szafce odnalazła zapasy krwi. Podłączyła ją, a następnie podpięła chorą do respiratora.
-Teraz będzie się działo. Pepper bądź dzielna.
Dokładnie obmyła ręce, zakładając rękawiczki. Ustawiła cały sprzęt obok łóżka. Podała środek znieczulający w obrębie klatki piersiowej. Wykonała nacięcie.
-Oni mnie zabiją. Już jestem martwa.
Od razu zauważyła naruszoną strukturę organu.
-I tego się obawiałam.
Wstrzyknęła specjalną mieszanką prosto w organ. Puls wariował, lecz spodziewała się tego.
-Dam radę. Dam radę. Nie wołać Ho. Tylko… spokojnie.
Miała wrażenie, że serce wyskoczy z tych wrażeń. Jednak jakoś się trzymała. Założyła szwy, a dożylnie podała lekarstwo. Sytuacja się stabilizowała.
Kiedy miała zamiar odetchnąć z ulgą, ciało wpadło w silne konwulsje.
-Co jest grane?
Bez wpadania w panikę podała kolejny lek. Ciało było spokojne, a odczyty wracały do normy. Dała opatrunek na ranę, bandażując całą klatkę piersiową, która unosiła się z trudem. Zabrała łóżko z chorą na intensywną terapię. Przyjaciel dołączył do niej.
-Udało się?
-Chyba tak. Teraz wystarczy ją monitorować.
-To dobrze.
Oboje odetchnęli z ulgą. Pozbyli się rurki z przełyku, zastępując ją maską tlenową. Wyrzuciła zużyte rękawiczki, zaś przyjaciel podpiął pacjentkę do monitora.
-Już dobrze, Pepper. Byłaś bardzo dzielna.
Pogłaskała ją po czole, roniąc kilka łez.
-Będziesz zdrowa, rozumiesz? Będziesz normalnie żyć.
Przykryła chorą kołdrą, zaś tabletem sprawdziła czy wszystko grało.
-Ogniwo zniknęło.
-Sprawdźmy krew dla pewności.
Kiwnęła głową. Pobrał niewielką ilość, sprawdzając pod mikroskopem.
-Jest czysta.
-Całe… szczęście.
-Dobranoc, Victorio.
Uśmiechnął się do niej, bo przysypiała. Była zmęczona całą akcją. Usiadła na krześle, zamykając oczy. Lekarz także czuł się senny, ale nie mógł zasnąć. Ktoś musiał pilnować Pepper, która leniwie otwierała oczy. Na widok ścian zbierała się do ucieczki. Wstała, odpinając się od elektrod. Ho oprzytomniał, widząc jej zamiary.
-Hej, Pepper. Spokojnie. Wszystko w porządku.
-Chcę… do domu.
Wyjaśniła.
-Wiem, ale najpierw mi powiedz. Jak się czujesz? Boli cię coś?
Gaduła przyjrzała się swojemu ciału. Wskazała na bandaże.
-Tylko tam… Kiedy mogę wrócić… do domu?
-Jak tylko twoja mama odpocznie. Miała ciężki dzień.
Ziewnął.
-Ja też muszę, ale najpierw cię przypilnuję.
-Nie ucieknę. Chcę… iść spać.
-Na pewno? Jak uciekniesz, to twoja mama mnie poszatkuje.
-Daję… słowo.
Położyła rękę na sercu.
-Nie chcę… być… kłopotliwa.
-Dobrze się czujesz?
-Trochę źle…, ale… wyśpię się… i będzie dobrze.
Uśmiechnęła się do niego.
-Jeśli coś cię boli, to mów. Czujesz się słabo? Wiesz, że chcę pomóc.
-Słabo… na pewno. Dużo… się działo… ostatnio.
Nie potrafiła dłużej utrzymać się przytomna i opadła na łóżko. Lekarz był zaniepokojony. Na szczęście tylko zasnęła. Ułożył ją na łóżku i przykrył, podpinając ponownie do kabli i dając na twarz maskę tlenową. Sam czuł potrzebę odpoczynku. Poszedł do pokoju lekarskiego. Od razu położył się i zasnął.
Tydzień później, Pepper otrzymała wypis, powracając do obowiązków szkolnych. Szwy zostały zdjęte, a rany zagoiły się. Jednak już nie była taka jak kiedyś. Ostatnie wydarzenia dały jej do zrozumienia, iż chwila spokoju długo nie potrwa. Z uśmiechem poszła do szkoły. Przywitała się z przyjaciółmi i skupiła na lekcji. Starała się normalne żyć. Tak jak każda nastolatka.
KONIEC
~~~~~~~~*****~~~~~~~~
I tak się kończy opowiadanie na podstawie elementów z gry RolePlay. Mam nadzieję, że się ono podobało, a tymczasem robimy krótką przerwę od opowiadań i pora na bajeczki.
© Mrs Black | WS X X X