Rozdział 43: To jeszcze nie koniec kłopotów

16 | Skomentuj
Minęły trzy dni od zatrucia narkotykami. Victoria z troską sprawdziła czy Pepper wzięła ze sobą wszystko. Również apteczkę, która miała prawdziwe leki na atak paniki. Na szczęście nie spotkały ją żadne niespodzianki w drodze do szkoły. Nawet Tony zjawił się równo z dzwonkiem. Zajęli swoje miejsca, zajmując się sobą. Dziewczyna była żywsza przez długie sny. Zaczęła rysować motyle na marginesie zeszytu. Zajęcie pochłonęło ją na tyle, że dopiero alarm z bransoletki przywrócił do rzeczywistości. Od razu wyszła z klasy, kierując się do łazienki.
-Pepper?
Zauważył jak przyjaciółka zniknęła za drzwiami. Nie wiedział skąd był ten pośpiech, więc napisał wiadomość.
„Pepper, chodź na lekcję.”
Szybko otrzymał odpowiedź.
„Wzięłam tylko leki. Nie matkuj”
Ostatni tekst wysłał skrycie, bo nauczyciel uważnie wszystkich obserwował.
„Ej! Ja nie matkuję!”
Lekko się uśmiechnął i wrócił do słuchania profesora. Nastolatka również znalazła się w sali, siadając na swoje miejsce. Ponownie rysowała motyle. Nabierały kolorów. Fizyka szybko dobiegła końca, więc mogli wyjść na przerwę. Gaduła chciała rozpocząć swój słowotok, lecz geniusz się spieszył.
-A ty, dokąd?
-Muszę się naładować.
-A! Zapomniałam, że jesteś baterią.
Zaśmiała się, lecz cieszyła, że dbał o siebie. Pożegnał się z nią i pojechał do domu. Zaczął zastanawiać się nad nową ładowarką.
Po przerwie poszła na zajęcia z angielskiego. Były dla niej nudne, więc ponownie zajęła się tworzeniem obrazków. Zabawa nie potrwała zbyt długo przez liczne SMS-y. Cały spokój został zburzony, lecz siedziała z opanowaniem. Bez ataku paniki. Każda treść zawierała inną pogróżkę, wywołując strach. Przez to nie mogła już dłużej zapanować nad nerwami. Wzięła rzeczy, wybiegając z klasy. Wróciła do domu, który był pusty. Rzuciła plecak w kąt, zaś z półki wzięła chrupki. Wskoczyła na kanapę, a pilotem szukała ciekawego programu.
Kiedy chciała rozkoszować się lenistwem, usłyszała telefon. Nie sprawdziła nazwy kontaktu. Kliknęła czerwoną słuchawkę, zostawiając komórkę w spokoju. Próbowała skupić się w ciszy. Jednak nadal słyszała dźwięk otrzymanych wiadomości.
-Cholera!
Rzuciła gadżet o podłogę. Położyła się na kanapie. Nie zauważyła powrotu matki.
-Chyba przyszłam nie w porę.
-Mama!
Gwałtownie wstała, rzucając jej się w ramiona.
-Hej! Spokojnie, Pepper. Jestem tu.
Przytuliła ją, uspokajając.
-Dzwonili do mnie ze szkoły.
-Ups?
-Podobno uciekłaś z lekcji. Co się stało?
Spytała zmartwiona.
-Po prostu było nudno i tyle.
Uśmiechnęła się głupawo, wzięła telefon oraz swój plecak do pokoju. Padła na łóżko, zastanawiając się nad wrogami, którzy mogliby kogoś skrzywdzić. Ją oraz każdego kogo zna. Wizualizowała ostatnie wydarzenia, aż widziała przed sobą twarze kryminalistów. Oddychała niespokojnie, a z każdym urywkiem wspomnienia bała się bardziej. Liczenie do dziesięciu na niewiele się zdało. Mimo wszystko, zdołała zasnąć.
Kolejny dzień wiązał się z następną serią przypadków w szpitalu. Victoria wstała dość wcześnie z rana, przygotowując wszystko do pracy. Przy okazji zrobiła kanapki dla córki.
-Pepper, do szkoły! Wstawaj!
Zawołała ją, biorąc ze sobą walizkę. Zamiast usłyszeć odpowiedź, do uszu dotarł pisk bransoletki. Bez wahania pobiegła schodami do pokoju nastolatki. Oddychała niespokojnie, dlatego delikatnie nią szturchnęła.
-Spokojnie, Pepper. Jesteś w domu. To tylko zły sen.
-M… Mama?
-Tak, myszko. Jestem tu.
Przytuliła ją, aby poczuła się bezpieczna. Powoli uspokajała się.
-Dasz radę iść na lekcje?
-Tak i… przepraszam.
-To nie twoja wina. Nie martw się.
Nie dopytywała ją o powód niepokoju. Wolała odpuścić, choć zmartwienie nadal pozostało.
-Ja muszę już lecieć, ale gdyby coś się działo, jestem pod telefonem.
Ucałowała w policzek oraz wręczyła śniadaniówkę z małą apteczką.
-Owocnego dnia nauki. Bez ucieczek, dobrze?
-Tak, tak. Przyjęłam to do wiadomości.
Prace Tony’ego nad ładowarką zajęły mu całą noc, a Roberta musiała zapytać co robił tak długo w laboratorium. Rhodey sam nie wiedział, jak go obronić, ale na szczęście „przesłuchanie” szybko minęło. Zabrał plecak wraz z urządzeniem, a następnie pojechał do szkoły. Zajął swoje miejsce, zaś rudzielec nieco się spóźnił na pierwsze zajęcia.
-Przepraszam, profesorze.
-W porządku, panno Potts. Proszę siadać.
Zrobiła tak jak chciał, wyłączając też telefon, aby nie drażnił. Zeszyt po raz któryś z kolei stał się płótnem dla jej obrazków. Do motyli dołączył wieniec kwiatów.
Nagle poczuła jak przyjaciel tyrpnął ją w ramię.
-Dlaczego nie odebrałaś wczoraj ode mnie telefonu?
-To byłeś ty? Wybacz, ale… nie chciałam cię dręczyć.
Stwierdziła, zatajając prawdę.
-Dobra, więc nie mów. Znowu powtarza się ta sama sytuacja.
-Tony, ty… Ty tego nie rozumiesz. Nikt nie pojmuje!
Wykrzyczała zdenerwowana, aż nauczyciel kazał ściszyć głos.
-Masz rację, bo nie rozumiem.
Wrócił do słuchania wykładowcy. Dziewczyna nie zamierzała go denerwować, więc wróciła do rysowania. Starała się jakoś odgonić złe myśli.
Kiedy była bliska końca szkicu, usłyszała alarm. Wyłączyła go i kontynuowała zajęcie. Chłopak nie był zachwycony jej zachowaniem.
-Pepper, słyszałem alarm. Weź leki.
-Wezmę je na przerwie. Teraz jest lekcja.
Odpowiedziała niezadowolona. Od razu po dzwonku wyszła z budynku, biegnąc do parku. Usiadła na ławce nieco zdyszana, próbując poukładać wszystkie myśli. Długo nie usiedziała, decydując się na powrót do domu. Stark również odpuścił zajęcia, ponieważ czuł się zmęczony. Wiedział, iż coś było nie tak. Usiadł w pokoju, podpinając implant do ładowania, gdyż na bransoletce dostrzegł niewielką ilość energii. Rozładowywał się szybciej niż powinno następować. Był zmartwiony, a nie chciał kopnąć w kalendarz. Zaczekał na koniec procesu, a następnie założył koszulkę i pojechał do szpitala. Na korytarzu natknął się na znajomą lekarkę.
-Witaj, Tony. Co cię tutaj sprowadza?
-Mógłbym porozmawiać z panią na osobności? To ważne.
Poprosił.
-No dobrze, więc zapraszam.
Zaprowadziła chłopaka do gabinetu lekarskiego. Zamknęła za sobą drzwi.
-Tutaj nikt niczego się nie dowie. Wszystko zostanie za tymi ścianami. O co chodzi?
Spytała z ciekawości, ale i też przez zmartwienie.
-Chodzi o implant. Ostatnio zauważyłem, że muszę ładować się częściej niż normalnie. Nie zauważyłem nic niepokojącego w jego budowie.
-No cóż… Sprawa jest poważna. Będziesz musiał mi zaufać.
Poprosiła chorego.
-Ufam pani. Inaczej bym to zlekceważył.
-Dobrze, że tak nie zrobiłeś. Połóż się.
Nie wyrażał sprzeciwu. Lekarka podwinęła nieco koszulkę, aby przyjrzeć się mechanizmowi. Nie widziała nic niepokojącego, lecz dla pewności przejechała tabletem medycznym wzdłuż klatki piersiowej. Zbliżyła bardziej obraz, zauważając kilka pęknięć.
-Możesz usiąść. Jak się teraz czujesz?
-Normalnie bez liczenia tego szybkiego rozładowywania. Wiem pani co może być przyczyną? Może przez małą ilość snu.
Usiadł na łóżku, zaś kobieta analizowała wynik skanu.
-Przepraszam, ale niepotrzebnie panią zatrzymuję.
-Nieprawda, dziecko. Taka jest moja praca.
Uśmiechnęła się do niego.
-Nie będę cię okłamywać, Tony. Nie wygląda to dobrze.
Wyjaśniła na spokojnie.
-Co? Jak to?
Podniósł swój przerażony wzrok na nią.
-Struktura implantu została naruszona, przez co kylit wylewa się z niego. Jeśli go zabraknie, ładowanie nie będzie skuteczne, a sam mechanizm… niezdolny do swojego działania.
Ponownie spojrzał na podłogę. Rozumiał, że miał kłopoty. Nie zamierzał martwić przyjaciółki.
-Można coś zrobić?
-Zawsze jest jakieś wyjście. Doktor Yinsen powiedział, że są zapasy kylitu. Można je użyć, żeby rozrusznik znowu działał, jak należy. Będzie dobrze.
Położyła mu rękę na ramieniu.
-Uratujemy cię.
-Dziękuję pani za wszystko.
Nie potrafił nic więcej powiedzieć. Był zdruzgotany.
-Będziemy musieli jak najszybciej wykonać zabieg.
-Czyli trzeba to robić już? Myślałem, że jest więcej czasu.
Załamał się jeszcze bardziej.
-To naprawdę poważne i lepiej to zrobić jak najszybciej.
Powiedziała wprost, wysyłając sygnał do Ho.
-Może twój lekarz coś poradzi innego.
Nie chciała dołować bardziej Tony’ego. Czekała na pojawienie się specjalisty, licząc na jego pomoc.

Rozdział 42: Nie ma nudnego życia z Rickiem Bernes

0 | Skomentuj
Czas naglił, a sytuacja nadal nie była za ciekawa. Pepper potrzebowała odtrutki, dlatego Victoria ponawiała dzwonienie do męża. Dzwoniła wielokrotnie, aż zamierzała się poddać. W ostatniej chwili wahania sam do niej wybrał numer. Nerwowo chwyciła za telefon.
-Trochę mi to zajęło, ale mam odtrutkę. Właśnie jadę do ciebie.
-Pospiesz się! Mamy coraz mniej czasu!
Była przerażona tym co się działo, a najgorsze była ta myśl, że pewnego dnia organizm dziewczyny nie wytrzyma tych ataków.
-Podaj mi składniki!
-Ale to są trudne nazwy!
-Mów!
Nie potrafiła się opanować, choć obecność Ho nieco podnosiła ją na duchu. Zapisała wszelkie składniki odtrutki na kartkę.
-To wszystko. Jednak wiesz, że mógł kłamać.
-Nie chcę tego słuchać! Ma działać!
Rozłączyła się, dając świstek papieru przyjacielowi.
-No to zabieramy się do roboty.
Tworzenie antidotum nie zajęło im zbyt długo. Kilka minut i była gotowa. Strzykawkę podał Victorii.
-Jesteś pewna, że można mu ufać?
-Mamy inne wyjście? Nie chcę, żeby i Tony musiał walczyć o życie. Już zbyt wiele przeszedł, więc działamy.
Zdecydowała się na ryzyko.
-No to wio.
Wstrzyknęła substancję do krwiobiegu. Czekali na rezultat parę minut i nic się nie działo. Już nawet Yinsen pomyślał o złej proporcji składników. Podstawił krzesło lekarce, a sam usiadł po drugiej stronie łóżka.
-Czemu to tyle trwa?
-Nie wiem. Coś tu nie gra.
Przedzwoniła do męża. Oboje byli zdenerwowani.
-Victorio, przepraszam.
-Rick…
-Duch… Duch nas wykiwał.
Na te słowa doznała paraliżu ciała. Ze strachu upuściła komórkę na ziemię. Nie potrafiła nic powiedzieć, dlatego rozmowę kontynuował lekarz. Podniósł telefon z ziemi i pominęli przedstawianie się.
-Proszę mówić szybko. Jest coraz mniej czasu.
-Jeden ze składników, który podał do odtrutki jest narkotykiem. Nie wiem jak to się nazywa.
-Niedobrze. Musimy sprawdzić każdy z nich. Dziękuję.
Po rozmowie oddał telefon kobiecie, wyjaśniając powagę sytuacji.
-Musimy działać szybko. Chyba, że mam iść zapytać o zgodę Robertę.
-Nie! Zrobimy to!
Zaczęła przeglądać listę, aby znaleźć jakieś rozwiązanie.
-Co ci powiedział?
-Jeden składnik jest narkotykiem. Musimy sprawdzić wszystkie.
-To zgadywanka!
Była przerażona, chociaż starała się zachować spokój. Porównała wyniki z listą składników. Siedziała nad tym, szukając winowajcy, aż odnalazła.
-To jest to!
Wskazała palcem na nazwę, a następnie wyjęła odczynniki.
-Jesteś pewna?
-Ho, straciliśmy już sporo czasu.
Przyznała, spoglądając na odczyty. Ponownie słabły, a to oznaczało tylko jedno. Stan pogarszał się.
-Musimy spróbować!
Wymieszała składniki, pobierając całą zawartość do strzykawki.
-Błagam. Zadziałaj.
Podała środek dożylnie. Znowu pozostało im czekanie. Jednak byli coraz bardziej zmęczeni. Sekundy zamieniały się w wieczność, aż oczy mężczyzny powoli się zamykały.
-Wyjdę na chwilę po kawę. Też chcesz?
-Nie trzeba. Muszę tu być.
-No dobrze, więc zaraz wracam. Jakby coś się działo, wyślij sygnał.
Kiwnęła głową i została z nią sama. Organizm ciągle nie reagował. Bała się, że mogła bardziej jej zaszkodzić niż pomóc.
-No dalej, Pepper. Dasz radę. Nie zmuszaj nas do podjęcia ostatecznych kroków.
Chwyciła chorą za rękę, aby dodać jej sił. Chciała, aby ten koszmar jak najszybciej się skończył, a przez zagrywki Ducha nie było to możliwe.
Nagle ciało wpadło w silne konwulsje. Natychmiast użyła pagera do wezwania specjalisty. Wiedziała, że w takim wypadku przyda się pomocna dłoń.
Podczas kiedy ona czekała na przyjaciela, Rick pojawił się w szpitalu. Przed jedną z sal dostrzegł Tony’ego, który wyglądał na załamanego. Usiadł obok niego.
-Hej. Wszystko będzie dobrze. Jak ją zobaczysz, to znowu będziemy grać w karty.
Położył mu rękę na ramieniu, starając się jakoś podnieść na duchu.
-Poza tym, szantażysta został aresztowany. Teraz już nikt jej nie skrzywdzi. Nie martw się. To koniec.
Zapewnił chłopaka, choć pewna część słów mijała się z prawdą. Mimo wszystko, liczył na to, iż gaduła będzie mogła żyć jak normalna nastolatka. Będzie chodziła do szkoły, spędzała czas z przyjaciółmi, natomiast rany z przeszłości zagoją się.
-Dziękuję panu, ale zmienię nastawienie dopiero, gdy zobaczę ją całą i zdrową.
Po chwili dostrzegli doktorka, który wbiegł do środka. Nastolatek wiedział, że coś musiało dziać się złego.
-Victorio, co się dzieje?
Spytał, widząc silne drżenie ciała.
-Podaj jej coś przeciwwstrząsowego.
Zrobiła tak jak chciał i chwilę odczekali na ustąpienie drgawek.
-Parametry w normie.
Odetchnęła z trudem. Coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Ledwo stała na nogach, dlatego też wyszła po kawę. Mąż również pokusił się o zastrzyk energii. Stał przy automacie z kubkiem.
-Coś już wiadomo?
-Nadal walczy? Bardziej jej zaszkodziłam niż pomogłam.
Stwierdziła załamana. Wzięła napój i usiadła na ławce. Wzięła spory łyk, dostarczając energię do ciała.
-Hej! To nie twoja wina. Duch nam namieszał, rozumiesz?
-Rick, ja… Ja nie chcę narażać kolejnej osoby.
Wyżaliła mu się, a on tylko zajął miejsce obok niej.
-No to cię pocieszę, bo właśnie siedzi w Vault. Nie ucieknie stamtąd, więc Pepper jest bezpieczna.
Na tę wieść poczuła się spokojniejsza, ale zdawała sobie sprawę z działań terrorystów. Mogli znaleźć zastępcę do dokończenia roboty.
Gdy opróżniła kubek kawy, wrzuciła go do kosza. Pożegnała się z ukochanym i wróciła do sali. Od razu spisała odczyty z kardiomonitora.
-Chyba się udało.
-Miejmy taką nadzieję. Dobra robota, Victorio.
Uśmiechnął się do niej, a nawet poklepał po ramieniu dla dodania otuchy. Wreszcie odczuła ulgę.
-Raczej już nic jej nie grozi. Duch, Nefaria i Fix znajdują się w celi. Nie ma nikogo kto mógłby coś zrobić.
Wytłumaczyła, układając w głowie ostatnie zdarzenia.
-To dobrze, bo należy wam się normalne życie.
-Szczerze? Mój mąż jest agentem FBI. Normalne życie? To nigdy nie nastąpi.
Zaśmiała się głupawo.
-Hahaha! No to już był twój wybór wyjść za niego.
Dopisywał im humor, gdyż zagrożenie minęło.
-Ale nie żałuję. Do tego ciągły rollercoaster w szpitalu. Świetna zabawa i do starości takie atrakcje mi się nie znudzą.
Uśmiechnęła się do przyjaciela.
-Tu muszę ci przyznać rację. W szpitalu nie ma czasu na nudę. Ciągle coś się dzieje.
-Zwłaszcza z nimi.
Od razu wiedział o kim pomyślała. O tej samej dwójce, która pakowała się w kłopoty.
-Zwłaszcza z nimi.
Powtórzył słowa Victorii.
-Widzę, że wszystko jest w normie. Powinna za niedługo się obudzić.
-No to co? Czekamy.
Tym razem, czekanie trwało krócej. Wystarczyło kilka minut, aby dostrzec, jak otwierała oczy.
-Pobudka, Pepper.
Dziewczyna była zdezorientowana. Matka chwyciła ją za rękę, aby nieco ją uspokoić.
-Hej. Już nic ci nie grozi. Jest dobrze.
-M… Mama?
-Jestem tu. Jestem.
Uśmiechnęła się ciepło.
-Elfy dały ci spać?
-Tak i nawet śniły mi się przyjemne rzeczy.
Stwierdziła z uśmiechem. Cieszyła się, widząc ją w tak zadowalającym stanie.
-To opowiedz mi o tym.
Nawijała jak na szpulę bez robienia przerw. Jednak musiała przyznać, iż miała kolorowe sny.
-No to odpoczywaj.
Ucałowała córkę w czoło i wyszła. Od razu przekazała im wieści.
-Obudziła się. Będzie zdrowa.
-To dobrze. Kiedy dostanie wypis?
Geniusz nie znosił szpitali. Bardzo się niecierpliwił, żeby wyjść.
-Jeśli nic nie będzie stało na przeszkodzie, to jeszcze dzisiaj. Możesz z nią pogadać. Na pewno się ucieszy, gdy dotrzymasz jej towarzystwa.
Uśmiechnęła się łagodnie. Nie musiała powtarzać i wszedł do sali. Był szczęśliwy, że wyszła z tego cało. Lekarka sporządziła wypis i tego samego dnia opuścili szpital. Wszyscy wrócili do domu.
~~~~**~~~~
No i po kolejnej rocznicy. Wracamy do reszty części opowiadania. Co jak co, ale jeszcze jest dużo do wstawienia innych rzeczy. Mam nadzieję, że wytrwacie.

Victoria- z okazji szóstej rocznicy pisania

0 | Skomentuj

Victoria Bernes. To właśnie ja. Większość osób, która słyszy moje nazwisko wie, że jestem lekarzem cybermedycyny na oddziale cyberchirurgii, gdzie wraz z Ho Yinsenem dajemy szansę ludziom na nowe życie poprzez stosowanie niezwykłych rozwiązań. Czasem złamiemy kilka zasad, ale tylko dla dobra pacjenta. Czasem tak trzeba. Jednak zanim tam się znalazłam moje życie było inne. Szło zupełnie inną drogą wyboru. To może cofnijmy się do samych początków.
Mieszkałam w Kalifornii, a także tam studiowałam. Z początku chciałam być dumą dla rodziców i iść na ten kierunek, który ich zachwyci. Matka chciała, żebym wykształciła się na prawnika, zaś ojciec jedynie pragnął, abym robiła to co kocham. Interesowałam się medycyną alternatywną, czyli ratowanie życia niekonwencjonalnymi metodami. Przez czytanie takich książek uzmysłowiłam sobie co chcę w życiu robić. Zamiast sądzić ludzi będę ich ratować. Banalny wniosek, ale musiałam do niego dojść dopiero po stresującym egzaminie na start.
Gdy ukończyłam studia, broniąc pracy doktoranckiej, zaczął się początek mojej przygody. W czasie odpoczynku po nauce pomyślałam o sprawdzeniu się jako ratownik na basenie. Wtedy mogłam przekonać się na własnej skórze jak to jest ocalić czyjeś życie. Jak wiele siły trzeba było włożyć, aby serce ponownie wznowiło pracę. Wspominam te doświadczenie dość przyjemnie.
-Patrz, jak łazisz!
No poza jednym. Podczas jednej ze zmian musiałam wyprowadzić pijanego mężczyznę. Śmierdziało od niego, aż dzieciaki uciekały. Był bardzo nachalny, a ja nie potrafiłam tylko siedzieć i patrzeć. Wstałam i podeszłam do niego.
-Proszę mi stąd iść. Inaczej wezwę policję.
-A niech pani dzwoni. Ja tylko tutaj grzecznie stoję.
-Odstraszając dzieci.
Zwróciłam mu uwagę, aż zrobiło się nieprzyjemnie. Miałam dość słuchania jego bredni, więc wkurzyłam się i chwyciłam go za rękę, wyprowadzając z basenu.
-Ej! Nie tak ostro, maleńka.
-Naprawdę chcesz mnie bardziej wkurzyć?
Spytałam na spokojnie, choć wewnątrz wszystko wrzało. Powoli wyprowadzałam go na zewnątrz.
-Jesteś ostra. Może chcesz się zabawić?
-W życiu!
-Kurwa! Coś ty zrobiła?!
Gdyby się nie odezwał, nie skręciłabym mu nadgarstka. Wiedziałam, jak chwycić, żeby do tego dopuścić. Nauka nie poszła w las.
-Bernes, do mnie!
Puściłam pijaka i udałam się do szefa. Nie dał mi nawet chwili na złożenie wyjaśnień. Zostałam wyrzucona z pracy. Do tej pory nie żałuję tego co zrobiłam. Koleś dostał nauczkę, a ja na moment zostawiłam szukanie pracy. Zajęłam się tworzeniem gadżetów w laboratorium. Piłam przy tym mnóstwo kaw, choć to nie przeszkadzało moim rodzicom. Chyba, że głośna muzyka rockowa. Akurat wtedy musiałam dać upust emocjom. Nie bez powodu zrobiłam protezę prącia.
-To by się nadało.
Śmiałam się wtedy jakbym zjadła za dużo cukru. Do dziś gdzieś leży ten wynalazek. Może kiedyś się przyda.
Rok później zaczęły się prawdziwe schody. Większe trudności niż pijani na basenie. Wtedy byłam zmuszona do większego kontaktu z ludźmi, a mianowicie praca w karetce. Z początku było łatwo bez mieszania w to eksperymentalnych metod, lecz kusiło na zastosowanie ich.
Pewnej nocy otrzymaliśmy wezwanie do starca z ostrą niewydolnością serca. Natychmiast wsiedliśmy z zespołem do karetki i dojechaliśmy na miejsce. Jego żona panicznie bała się o jego życie. Bała się, że już go nie zobaczy, a to noc pożegnalna.
-Proszę się uspokoić. Zaraz mu pomożemy.
Robiłam wszystko według poleceń lekarza. Nie zamierzałam się z nim sprzeczać. Jednak pomimo podania odpowiednich leków oraz maski tlenowej, serce nadal nie pracowało, jak należy.
-Zabieramy sprzęt.
-Żartujesz sobie?! On przecież ma szansę żyć!
-On umiera. Nic tu nie zrobimy.
-Nie na mojej zmianie.
Byłam zdeterminowana. Nie przejmowałam się skutkami i podałam mieszankę, która miała na celu wzmocnić układ krążenia oraz zmobilizować organ do działania.
-Za niestosowanie się do poleceń służbowych mogę cię wywalić.
Nie odezwałam się ani słowem. Czekałam tylko na zmianę odczytów. Po chwili unormowały się.
-Bernes?
-Dz… Dziękuję.
Nie powiedziałam nic i tylko odwzajemniłam uśmiech kobiety. Jeszcze na następny dzień składała mi podziękowania, zaś mężczyzna szybko odzyskiwał siły w szpitalu. Niestety, lecz zostałam wezwana. Słuchałam z zaciekawieniem postawionych zarzutów.
-Nic pani nie broni, chociaż zastosowanie tego czegoś mu pomogło. Mimo to, złamała pani zasady. Nie mogę tego odpuścić.
-Rozumiem.
-Żadnego sprzeciwu?
-Żadnego.
Tak jak myślałam. Straciłam drugą pracę. Nie przejmowałam się tym. Dlaczego? Ponieważ wtedy zdałam sobie sprawę, iż alternatywne metody ratowały życie, które było na skraju umierania. Ocaliłam tego człowieka. Zrobiłam coś dobrego, choć złamałam reguły.
Kolejne doświadczenie rozwinęło moje skrzydła. Jako że mieszanki były skuteczne przy walce o ludzkie istnienie, kontynuowałam to. Tworzyłam wiele eksperymentalnych lekarstw. Jednak to było dla mnie za mało. Chciałam czegoś więcej. Potrzebowałam poznać toksyny z jakimi zmagają się ludzie otruci. No i pewnie stąd ta moja ciekawość doprowadziła mnie do opuszczonych magazynów. Widziałam dzieci w wieku przedszkolnym związane przy jakiś skrzyniach, natomiast agenci FBI rozprawiali się z terrorystami w maskach. Obserwowałam wszystko z bezpiecznej odległości, aż zauważyłam, że te maluchy dusiły się. Nie byłam obojętna na ich cierpienie. Podeszłam do nich.
-Wszystko będzie dobrze. Pomogę wam.
-B… Boli.
Pierwszy raz miałam do czynienia z tak groźną toksyną. Jednak to nie zniechęciło mnie to porzucenia zadania. Pobrałam im krew, a następnie sprawdziłam co to za substancja. Niewielką jej część wstrzyknęłam w swoje ciało, żeby zrozumieć jakie są objawy. W kilka minut poczułam największy ból. Miażdżący oraz niszczący od środka. Ledwo mogłam oddychać. W tym stanie starałam się zrobić odtrutkę. Wszelkie próby stosowałam na sobie. Każda kolejna osłabiała odporność, lecz nie poddawałam się. Dopiero piąta próbka była tą odpowiednią. Podałam ją dzieciom, aż odczuły ulgę.
-FBI, nie ruszać się!
Usłyszałam za swoimi plecami. Podniosłam ręce w geście kapitulacji. Jeden z agentów przyjrzał się co zrobiłam.
-Co pani zrobiła?
-Ocaliłam… je.
Uśmiechnęłam się słabo i upadłam. Wtedy już nie było nic. Nie czułam w sobie życia. W tamtej chwili pomyślałam, że zbliżyłam się do śmierci. Dowiedziałam się o tym dopiero w szpitalu. Powoli budziłam się, choć ciało było obolałe. Słabe. Jako pierwszą twarz dostrzegłam agenta.
-To było nierozsądne podtruwać się.
-Co z dziećmi?
-Żyją. Leżą na pediatrii, a ich rodzice są z nimi. Spisała się pani na medal prawie przy tym umierając.
-No to faktycznie byłam blisko drugiej strony.
Zaśmiałam się, żartując.
-Jest pani jedyną osobą, która wiedziała, jak postępować z trucizną od terrorystów. Przydałby nam się ktoś taki.
-Poważnie?
-Tylko proszę wydobrzeć i tak nie szaleć.
Zamurowało mnie. Pierwszy raz ktoś docenił moje nieksiążkowe metody. Nie zjechał za to czy skrytykował. Po prostu zaakceptował je.
-Naprawdę mogę dla was pracować?
-Oczywiście, a nawet nalegam.
-W takim razie zgadzam się. Jednak przejdźmy na „ty”. Victoria.
-Rick.
Podaliśmy sobie ręce. Od tamtego momentu całe moje życie wywróciło się do góry nogami. Przez tego człowieka, który później stał się moim mężem. Wyjechałam z nim do Nowego Jorku. Pracowałam tam jako toksykolog i jeździłam na każdą akcję, mając przy sobie walizkę pełną narzędzi do sporządzania odtrutek oraz pomagania chorym. Tak też później zaprzyjaźniłam się z Jessicą Smith, Jamesem Jones oraz Virgilem Potts. Byliśmy naprawdę zgraną ekipą. Jedną z najlepszych, ale jak to w życiu bywa. Pojawiają się tragedie. Straciliśmy Virgila. I w ten sam dzień pomogłam rannym agentom z akcji w szpitalu. Jeden z nich był bardzo podtruty.
-Musiał dostać mocną toksyną.
-Najwyraźniej. Pomożesz mu?
-Jasne. Już się za to…
-Co pani tu robi?
Nie kryłam się z metodami. Nawet nie czułam strachu, gdyż miałam przeczucie, że ten facet sam z nich korzystał. Miałam rację.
-Został poważnie otruty. Jestem toksykologiem.
Pokazałam mu plakietkę z FBI. Od razu patrzył na mnie inaczej.
-Powie pan to komuś?
-Nie jestem kapusiem. Poza tym, sam też ukrywam swoje działania jak tylko mogę.
-Czyli nie jestem sama.
Podałam odtrutkę, a on zaciekawiony ciągle wpatrywał się we mnie. Mąż był nieco poirytowany tym, ale dopiero potem zdał sobie sprawę, że ta obserwacja miała jakiś dobry cel. Przekonałam się o tym, kiedy zapytał wprost.
-To ty wtedy ratowałaś tego mężczyznę z ostrą niewydolnością serca.
Kiwnęłam tylko głową.
-Gratuluję odwagi.
-Dzięki czemu mnie wywalili. Jasne. Drobiazg.
-Ja tam nigdy nie pracowałem w karetce. Od razu rzuciłem się do szpitala. Zresztą, pokażę ci coś. Może cię zainteresować.
Rick został przy agencie, a ja poszłam wraz z lekarzem. Nie wiedziałam dokładnie w jakim celu mnie prowadził. Trafiłam na oddział o którym nawet nie miałam pojęcia, że istnieje. Cyberchirurgia. Oniemiałam na widok zaawansowanej technologii u pacjentów. Jeden z nich miał coś w rodzaju rozrusznika serca. Młody dzieciak.
-Ho Yinsen. Cybermedycyna.
-Victoria Bernes. Toksykologia.
Podaliśmy sobie ręce na znak zawarcia przyjaźni. Nigdy nie marzyłam o tym, że zajdę tak daleko, a tu proszę. Co za niespodzianka. Ho został moim mentorem, ucząc o rozmaitych przypadkach. Poznałam także budowę implantu, protez kończyn, a nawet i samych organów. Kolejne lata fundowały mi coraz to lepsze niespodzianki, zaś moje ciało rozpadało się od środka.
W trakcie jednego z dyżurów na cyberchirurgii straciłam przytomność. Po przebudzeniu ledwo mogłam mówić, a sił nie miałam na nic. Myślałam wtedy o najgorszym. Napisałam przyjacielowi w notesie co się ze mną działo.
„Moje układy się niszczą. Siadła odporność. Wszystko przez przeszłość, bo wiele razy eksperymentowałam na sobie.”
-No i widzisz co cię spotkało, Victorio? Nie jest z tobą dobrze, a ja nie wiem, jak ci pomóc.
Oboje załamywaliśmy ręce. To było silne zatrucie wszelkimi lekami. Zdecydowaliśmy, że nie będzie żadnych stosował, a krew będzie oczyszczona. Od tego się zaczął proces naprawy. Nie zliczyłam wtedy, ile razy mdlałam z wycieńczenia. Niemal co godzinę. Dostałam surową lekcję na przyszłość.
Tydzień zmagań ze zniszczonym organizmem wystarczył na odbudowanie odporności. Ciągle dostawałam kroplówki ze substancją wspomagającą regenerację.
-Dziękuję ci, Ho.
-Już więcej tak nie rób, jasne? Inaczej dostaniesz manto od Ricka.
-Już się boję.
Uśmiechnęłam się do niego żywsza, wstając z łóżka. Wyniki miałam dobre, dlatego od razu wróciłam do pracy. Mimo naprawy odporności pojmowałam fakt, iż sytuacja może się powtórzyć. Ryzykowałam dla dobra pacjentów czy przyjaciół. Taka byłam zawsze. I zawsze będę, ponieważ ratuję za wszelką cenę, wszelkimi środkami, wszelkimi metodami, by ocalić życie. To cała ja. Dobrze mi z tym.
KONIEC

~~~~***~~~~
I tak mija kolejna rocznica pisania. Uznaję, że nowe inicjatywy są dobrą ścieżką dla tego bloga. Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy. Mam nadzieję, że szybko was nie zostawię ;)

Rozdział 41: Wszędzie jest ryzyko

0 | Skomentuj
Lekarz z karetki uwierzył w kłamstwa Tony’ego i pozwolił mu jechać razem z Pepper. Chwilę im zajęło dotarcie do szpitala. Od razu po dotarciu zaczął szukać znajomego doktora. Akurat trafił na Victorię, która na widok ratowników z dziewczyną podbiegła do nich.
-Co się stało? Miała atak?
-Nie, ale mam przypuszczenie, że ktoś podmienił jej leki.
Starał się mówić szybko i wyraźnie, bo czas działał na ich niekorzyść.
-Po tych lekach była bardzo senna.
-Senna? Coś jeszcze?
Miała złe przeczucia, lecz nie zdradzała swoich obaw. Chciała wiedzieć o dodatkowych objawach, aby potwierdzić przypuszczenia.
-Nic więcej nie zauważyłem…, ale pielęgniarka mówiła coś o narkotykach.
Nie była tym zachwycona i natychmiast sprawdziła parametry życiowe.
-Pokaż te leki.
Chłopak wyjął pudełko w kieszeni, pokazując je lekarce. Przyjrzała się zawartości, która nie była jej znana.
-No dobra. Zabieram ją. Spróbuję jej pomóc i dowiem się kto za tym stoi.
Zabrała chorą na przetoczenie krwi, aby w ten sposób pozbyć się szkodliwej substancji z organizmu. Przyjaciel jedynie czekał na jakieś informacje.
Po zabiegu przeniosła dziewczynę na toksykologię. Chłopak poszedł za nią. Nie potrafił siedzieć w miejscu.
-Czy ona z tego wyjdzie?
-Tak jak zawsze. Uda jej się. Zostań tutaj.
Pocieszyła go i popchnęła łóżko do ściany, podpinając do kardiomonitora. Musiała kontrolować zaburzony rytm serca. Odczyty były słabe, a mogła tylko działać przeciw objawom.
-Pepper, dasz radę. Wygrasz to.
Pogłaskała ją po czole z troską.
Pobrała próbkę krwi do analizy, zaś jej zawartość sprawdziła pod mikroskopem. Szukała narkotyku, lecz nie potrafiła go zidentyfikować. Pomimo zakazów lekarki, wszedł do sali.
-Nie potrafię tak siedzieć bezczynnie… Co z nią?
-Jej stan może nie wygląda za ciekawie, ale będzie się poprawiać.
Zapewniła go, choć nieco skłamała. Nie wiedziała, jak działać, więc wysłała sygnał do Ho.  Zdołał skończyć jeden z zabiegów i mógł zerknąć na pager.
-Toksykologia? A co ona tam robi?
Był zdziwiony, ale i tak chciał pomóc przyjaciółce. Poszedł na odpowiedni oddział. Długo nie musiał szukać. Wszedł bez pukania.
-Czyżby kolejny atak?
Spytał się lekarki.
-A ty za drzwi.
-Nie mogę zostać?
-Nie.
Zrezygnowany wyszedł z sali, pozwalając działać specjalistom.
-Co my tu mamy?
-Narkotyki z nieznanym składem chemicznym. Sprawdzałam go, ale wygląda na jakąś mieszankę.
Spojrzała ponownie pod mikroskop, a następnie podała kartę z wynikami.
-Nie wiem co robić. Transfuzja nie pomogła.
Mężczyzna przyjrzał się zapisanym wynikom.
-Musimy rozgryźć skład tej mieszanki. Innego wyjścia nie widzę.
-Ale do tego czasu trzeba jakoś ją zwalczyć.
Była zmartwiona stanem podopiecznym.
-Wspólnymi siłami musimy znaleźć rozwiązanie.
-Myślałem nad tym, żeby po ustaleniu składu mieszanki zrobić z niej odtrutkę. Zależy od szybkości rozprzestrzeniania się toksyny.
-No i tu mamy problem. Żadnego ze składników nie umiem znaleźć, a toksyna… W kilka godzin może narobić porządnego spustoszenia organizmu.
Wyjaśniła bez ukrywania zmartwień.
-Cholera. To niedobrze. Daj spojrzeć.
Usiadł na jej miejscu, przyglądając się uważnie toksynie. Po chwili podniósł się i wyznał.
-Niestety, ale nie spotkałem się nigdy z czymś takim. Nie wiem co robić.
-I co teraz?
Nie potrafiła nic z siebie wydusić. Była załamana.
-Pierwszy raz nie mam pojęcia.
Kiedy chciała się jakoś odezwać, zadzwonił telefon. Od Ricka, więc niezwłocznie odebrała. Rozmawiała z nim w miarę spokojnie, lecz nie było to łatwe przez strach o córkę. Jednak domyśliła się kto mógł zaszkodzić.
-Ma coś przy sobie?
-Nic nie znalazłem. A co się stało?
-Pepper znowu walczy o życie. Możliwe, że przez niego. Podmieniono leki na narkotyki.
Wyjaśniłam, mówiąc szybko, a czasu było coraz mniej.
-Rick, jesteś tam?
-Zaraz przyjadę. Przekonam go do mówienia.
Powiedział stanowczo i rozłączył się.
-Victorio, wiesz coś nowego?
Doktor musiał zapytać przez ciekawość.
-Rick dorwał Ducha. Będzie go przesłuchiwać, a przesłuchiwać mam na myśli torturować.
-Sądzisz, że to on za tym stoi?
-Ostatnio ją postrzelił, śledził, a teraz, żeby dokończyć dzieła mógł podmienić leki. Mógł to zrobić, Ho.
Przytoczyła poprzednie wydarzenia jako dowód.
-Teraz już rozumiem. No to czekajmy. Mam nadzieję, że się uda.
Liczył na Ricka, bo znał niebezpieczny sposób na pozbycie się toksyny.
-Nie wiem, czy zdążymy.
Zmartwiła się bardziej na widok linii, wskazujących na nierówne bicie serca.
-Cholera jasna! Niech się pospieszą z tymi pogaduszkami! Nie chcę przejść do ostatecznego sposobu.
Zdenerwowanie lekarza było coraz większe, zaś sytuacja nadal była niestabilna.
-Jakiego sposobu? Wiesz, jak jej pomóc?!
Teraz i strach sięgnął kobiety, a mąż nie raczył od niej odebrać.
-Wiem, ale nie możemy tego zrobić… Przykro mi.
Jak na złość stan bardziej się pogorszył. Nikt nie miał ani trochę spokoju.
-Saturacja spada!
Yinsen bił się z myślami, zastanawiając się nad podjęciem ryzyka.
-Można użyć kylitu. On powinien zwalczyć toksynę, ale… Większość zużyłem do implantu Tony’ego. Zostało go trochę w zapasach, ale za mało na odtrutkę. Musiałbym… pobrać resztę z rozrusznika.
-Nie… Zdecydowanie odpada. Tak nie ryzykujemy.
Podała leki dla ustabilizowania stanu. Puls unormował się.
-Jeśli oni nie zdążą, nie będziemy mieli wyboru.
Byli prawie postawieni pod ścianą z niewielką ilością możliwych sposobów na uratowanie dziewczyny. Każde ruszenie metalu z mechanizmu mogło być tragiczne w skutkach.

Rozdział 40: Senność

0 | Skomentuj
Tony obudził się z podpiętym rozrusznikiem. Ładowanie dobiegło końca, więc mógł przygotować się do szkoły. O siódmej wyszedł ze zbrojowni, biorąc plecak. Przez to, że Rhodey zatruł się czymś, pojechał autobusem sam. Wysiadł po kilku przystankach, a na niebie było widać zbliżający się deszcz. Wszedł do budynku, zajmując swoje miejsce. Pepper już tam siedziała. Zmęczona na tyle, aż pokusiła się o położenie na ławce. Trzymał za nią kciuki, bo miała ważny sprawdzian.
-Panno Potts, proszę się wyprostować.
-Eee… Tak, tak. Bardzo… przepraszam.
Na słowa nauczyciela zbudziła się. Miała przed sobą kartkę z testem. Próbowała wziąć się za obliczenia, przypominając sobie wszystko z poprzednich korków. Wzięła długopis do ręki i zaczęła pisać.
Po piętnastu minutach, miała dość liczenia. Oddała kartkę, a następnie wróciła na swoje miejsce, drzemiąc. Jednak za długo nie leżała, bo wraz z końcem lekcji odezwał się alarm z bransoletki. Od razu opuściła klasę i weszła na dach. Usiadła, a następnie wyjęła pudełko z tabletkami. Nie czuła, żeby jej pomagały, lecz dla swoich bliskich dalej je stosowała. Połknęła jedną, popijając wodą, aż znowu naszła ją ochota na spanie. Zasnęła na siedząco z przechyloną głową na bok. Chłopak dołączył do niej. Zawsze przerwy spędzał na dachu z przyjaciółmi. Jednak zdziwił się na widok śpiącego rudzielca. Podszedł do niej.
-Pepper?
Lekko szturchnął ją, żeby zbudzić.
-Pepper, co się z tobą dzieje?
-Tony?
Powoli otwierała oczy, dostrzegając znajomą twarz.
-Już koniec przerwy?
Ziewnęła.
-Jeszcze nie… Czy ty nie spałaś w nocy?
Zaśmiał się.
-Spałam, spałam. Po prostu mój mózg się przegrzał.
Lekko się zaśmiała.
-Matma do zło.
-Ja wiem, że ty śpisz na lekcjach, ale i na przerwie? Zawsze pomiędzy lekcjami szalejesz.
-Ja? Szaleję? Od kiedy?
Zdziwiła się na myśli przyjaciela.
-Jakie szaleństwa… masz na myśli?
Mimowolnie oczy się zamykały, lecz starała się utrzymać z nim kontakt. Nie pojmowała zmęczenia, skoro poszła spać o normalnej porze.
-No cóż…
Podrapał się po karku.
-Chodziło mi bardziej o rozmowy. Czasem Rhodey’mu przywalisz. No wiesz.
-A! Faktycznie.
Przypomniała sobie o swoich psotach.
-O takie… szaleństwa… ci chodziło? No dobra. Masz… mnie.
Uśmiechnęła się głupawo, zaś powieki zamykały się i otwierały. Mrugała, żeby nie zasnąć.
-No przecież widzę, że coś jest nie tak. Hej, Pepper. Nie zasypiaj.
Pstryknął jej palcami przed nosem.
-Nie śpię!
Gwałtownie wstała z podłogi, aż lekko się zachwiała.
-Nie będę spać.
-Dobra, Pepper. Idziemy.
Pociągnął ją za rękę.
-Hej! Gdzie mnie prowadzisz?!
-Mów do mnie cały czas.
Zaprowadził gadułę do pielęgniarki szkolnej.
-Pepper jest dzisiaj dziwnie cicha. Może pani ją przebadać? Proszę.
-Ej! Nic mi nie jest! On tylko panikuje.
-Zaraz to sprawdzę.
Była bezsilna, więc została w gabinecie. Pozwoliła się zbadać. Zmierzyła ciśnienie, sprawdziła temperaturę oraz skontrolowała pracę oczu.
-Gałki oczne nie nadążają za palcem. Wygląda na to, że coś masz we krwi. Poza tym, ciśnienie też jest niezbyt dobre. Co brałaś?
-Jak to coś brała?
Geniusz spoglądał naprzemiennie. Raz na Pepper, a potem na kobietę.
-Ja nic nie rozumiem!
-No leki na atak paniki! Mówiłam, że mi nie pomagają?! Mówiłam!
-Pepper, uspokój się. Pokaż mi to pudełko.
Wyjęła z plecaka lekarstwo. Od razu higienistka przyjrzała się zawartości.
-Wzywam policję.
-Co?! Czemu?!
Coraz bardziej była poddenerwowana.
-Przecież ona te leki dostała w szpitalu. Nie rozumiem.
Stark także się zdezorientował. Nikt nie wiedział jak to było możliwe.
-Dzieciaki, to nie są tabletki na atak paniki. Jeszcze nie jestem taka głupia, żeby pomylić leki z narkotykami.
-Ale… Ale doktorek…
Dziewczyna niczego nie pojmowała. Oboje byli skołowani.
-Na pewno są ze szpitala?
Dopytała dla pewności. Nikt nie chciał zdradzać Yinsena.
-Musiał ktoś je podmienić, bo ten lekarz nigdy by tego nie zrobił. Wierzę w to.
-Wiecie, że powinnam zadzwonić po policję, bo to jest nielegalne. Jednak rozumiem cię, Tony. Widocznie musiało dojść do pomyłki.
Zrezygnowała ze dzwonienia po służby, lecz nastolatka nadal chciała snu. Coraz bardziej zamykały się powieki.
-Hej! Nie zasypiaj!
Nalegała pielęgniarka.
-Niech pani dzwoni po karetkę. Ja postaram się ją utrzymać przytomną.
-No dobrze, bo i tak jej nie pomogę. Nie jestem w stanie.
Wybrała numer, tłumacząc cały przypadek dyspozytorowi.
-Pepper!
Pstryknął palcami przed oczami chorej, a potem postawił ją do pionu.
-Spaceruj po pomieszczeniu.
Powoli chodziła, chociaż równowaga była zaburzona. Bujała się na boki.
-Zadowolony?
Spytała, idąc ciągle w tym samym kierunku.
-Jak najbardziej.
Zaczął iść obok niej, bo bardzo się chwiała.
-Za ile przyjadą?
Zapytał pielęgniarki.
-Za jakieś pół godziny. Do tego czasu musimy ją utrzymać w jak najlepszym stanie.
Odpowiedziała, lecz musiała się dopytać o szczegóły.
-Pepper, ile tego brałaś? Czy wcześniej miałaś jakieś niepokojące objawy?
-Przedwczoraj raz, wczoraj zero, a dziś raz.
Podsumowała ostatnie dni. Nieco była w szoku, gdyż jej matka niczego nie zauważyła. Przyjaciel starał się ją utrzymać przytomną za wszelką cenę.
-Nie spieszą się z tą karetką.
-Widocznie mają sporo wezwań.
-Nic mi nie jest! I niech pani odwoła karetkę!
Z wściekłością zabrała swoje rzeczy i wyszła.
-Dobrze zrobiłeś, skłaniając ją do ćwiczeń. Jednak na dłuższą metę to niewiele pomoże. Gdzie mogła uciec?
-Na dach albo do domu.
Wyjaśnił.
-No to lepiej ją znajdźmy. W takim stanie nie mogła zajść za daleko.
Rudzielec zdołał dotrzeć do szafek, aż zwolnił tempa. Chciała uciec, aby nikt nie zabierał jej do szpitala. Czuła się wypompowana z energii, aż obraz się zamazywał. Osunęła się na ziemię. Od razu ją dostrzegli i podbiegli do niej.
-Pepper, wstawaj.
Pomógł przyjaciółce wstać na nogi.
-Chociaż raz byś współpracowała.
-Mówiłam, że… nic mi… nie jest.
-Zabierzmy ją na zewnątrz. Tam poczekamy na pomoc.
Z pomocą kobiety wyprowadzili dziewczynę przed budynek.
-Jak się czujesz?
Nie odpowiedziała, tracąc z nimi kontakt. Zakręciło jej się w głowie i upadła. Nie widziała nic poza ciemnością.
-Pepper!
W porą ją złapał, żeby nie uderzyła głową o podłogę.
-Cholera! Gdzie ta karetka?!
-Już są.

Rozdział 39: Najpierw pytaj, a potem strzelaj

0 | Skomentuj
Podczas gdy Pepper czekała na jego powrót, chłopak wyleciał ze zbrojowni w stronę jej domu. Szybko znalazł się na miejscu. W środku było cicho. Za cicho.
Gdy zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, dostrzegł nieprzytomną lekarkę na podłodze. Na szczęście nie ucierpiała, więc wyniósł ją do ogrodu i położył na ławce. Mimo wszystko, nadal szukał Ducha, który szwendał się po pokojach. Na dźwięk zbroi przeniknął przez ścianę, będąc niewidzialnym. Stanął za plecami Iron Mana, zaś swoją ręką wszedł do wnętrza pancerza. Od razu natknął się na implant. Zaczął go ściskać.
-A ciebie tu nie powinno być, bohaterze. Chyba, że wiesz, gdzie dziewczyna uciekła. Nie mogę jej znaleźć, a coś czuję, że to ty ją ukryłeś. Jeśli mi powiesz, oszczędzę ci życie.
Postawił warunek.
-Ach! Nic… ci nie powiem!
-O! Taki jesteś? No dobrze.
Wzmocnił ucisk, przez co Tony cierpiał.
-Jak tak dalej pójdzie, to niczego z ciebie nie wyduszę, Iron Manie. Powiedz mi, a będziesz żyć.
Wyjaśnił, zluźniając nieco dłoń wewnątrz zbroi. Pilot czuł jak słabł przez atak intruza. Wykorzystał pierwszą myśl do przetrwania, czyli użył rakiet naramiennych. Zjawa została odrzucona nieco do tyłu, więc był daleko od herosa.
Już chciał wyciągać blaster, lecz ktoś inny strzelił. Natychmiast wrócił do trybu niewidzialności.
-Agent Bernes, zgadza się? Jeszcze ci mało?
Nastolatek na moment stracił równowagę, upadając na kolana. Odwrócił się w stronę strzału.
-O nie.
Pobiegł do agenta i ochronił go polem siłowym.
-Co pan tu robi?!
-Jak widzisz, to próbuję chronić moją rodzinę.
Najemnik nie zamierzał rezygnować z planów, dlatego znienacka zmaterializował się obok Victorii, mierząc w jej głowę z broni.
-I co teraz zrobisz?
-Dobra. Masz mnie. Poddaję się.
Bohater skapitulował, a Duch cieszył się z tego powodu. Jednak nadal agent miał pistolet. Powoli chował uzbrojenie.
-No to chyba nic tu po mnie.
Ledwo odłożył blastery i w mgnieniu oka poleciał strzał, który trafił kryminalistę w ramię. Syknął z bólu.
-Ty draniu!
Był wściekły, lecz nie potrafił zabić męża lekarki. Miał inny cel, a rana wymagała opatrzenia. Zniknął im z oczu.
-Dziękuję za pomoc.
-Drobiazg, ale powiedz mi jedną rzecz. Gdzie jest Pepper?
Spytał, a następnie wziął żonę do domu, kładąc w salonie. Przykrył ją kocem z ulgą, bo nie miała żadnych obrażeń.
-Chodzi o tę dziewczynę, którą śledzi Duch?
-To taka, jakby moja córka. Nie chcę, żeby coś jej się stało, a on na pewno powróci.
Wyjaśnił zaniepokojony.
-Jest cała i zdrowa.
Więcej nic nie powiedział i wrócił do zbrojowni, a mąż siedział przy partnerce, czekając na przebudzenie. Geniusz miał szczęście, bo nie trafił na żadne niespodzianki w drodze powrotnej. Wyszedł ze zbroi, ale nie pokazywał dziewczynie, że stoczył walkę, a ona chciała pytać. Jednak zrezygnowała, bo miała zamiar wrócić do domu. Zdołała wstać na nogi i poszła w stronę wyjścia.
-Są bezpieczni, ale Duch… On uciekł.
Czuł w sobie wściekłość, gdyż zawiódł po raz kolejny.
-Dziękuję, Tony. Dziękuję, że ich ocaliłeś.
Rzuciła mu się w ramiona, a on jako przyjaciel odwzajemnił uścisk. Syknął po cichu z bólu. Na jego fart nie zauważyła tego.
-Nie ma za co, Pepper. W końcu… to mój obowiązek.
Sprawdził odczyt bransoletki. Widział, że mechanizm wymagał ładowania, a to mogło być przez atak Ducha. Wypuścił ją z objęć, idąc powoli do kabla ładowarki, aż padł na kanapę. Podpiął implant, licząc na to, iż miał do czynienia z wyciekiem energii, a nie uszkodzeniem.
-Na czym skończyliśmy?
-Chyba tyle wystarczy. Nie skrzywdził cię, prawda?
Spytała, widząc jego słabe samopoczucie.
-Jak widać żyję i mam się świetnie.
Skłamał, żeby jej nie martwić. Łagodnie uśmiechnął się, lecz gaduła znała te sztuczki. Wyczuła kłamstwo. Nie zdradziła tego. Wolała mu dać spokój.
-No to do jutra.
Pożegnała się z nim i wyszła.
-Do jutra.
Oparł głowę o zagłówek, będąc przykutym do ładowarki i zasnął. Powrót Pepper nie obył się bez interwencji ojca. Ledwo ogarnęła się w łazience, a następnie pojawiła się w salonie. Zanim on zaczął pytać, wyprzedziła go.
-Tato, skąd masz te rany?
Dostrzegła liczne zadrapania oraz ręce w bandażach.
-To nic, Pepper. Miałem małą akcję. Takie ryzyko w mojej pracy.
Uśmiechnął się, wstając od żony i przytulił córkę z czułością.
-Dobrze, że jesteś cała. Martwiłem się.
Wiedziała, że musiała się wycofać przed przesłuchaniem. Spóźniła się, więc czekała, aż skończy.
-Gdzie byłaś? Co robiłaś? Mama nie powiedziała ci, że masz zostać w domu?
-Eee… Mówiła, ale byłam u Tony’ego. Uczył mnie do testu i jestem do niego przygotowana.
Uśmiechnęła się głupawo i uciekła do pokoju. Rzuciła plecak, aż padła do łóżka zmęczona. Zasnęła od razu.

Rozdział 38: Tylko bez paniki

0 | Skomentuj
Pepper nie czuła paniki przy Tony’m, choć czuła ponownie czyjś wzrok na sobie. Zignorowała ten sygnał i jakoś dotarli pod jej dom.
-Poczekam na ciebie.
-Hej! Przecież nie gryzę. Możesz wejść.
Zaśmiała się, otwierając drzwi. Nikogo nie było.
-Widzisz? Cisza i spokój. Ja skoczę do łazienki, a ty się rozgość.
Zaprosiła chłopaka do środka. Usiadł na krześle w salonie.
-Zaczekam tutaj.
-W porządku, więc zaraz będę.
Szybko pobiegła na górę, wzięła ubrania na zmianę, a następnie wparowała do łazienki. Sprawnie przebrała się, dołączając do przyjaciela.
-I już. Tęskniłeś?
Zaśmiała się głupawo.
-Wiadomo.
Odwzajemnił uśmiech.
-Chcesz coś do picia albo jedzenia? Rozgość się.
Uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Dziękuję, ale niestety będę musiał wracać. Implant się rozładowuje. Czemu to psuje każdy mój wypad ze znajomymi?
Było mu trochę przykro, ale z siłą wyższą nie miał szans wygrać.
-Nie gniewam się. Dobrze, że o tym pamiętasz. Po prostu spotkamy się jeszcze.
Nie gniewała się na niego i rozumiała dbanie o zdrowie, chociaż sama je lekceważyła.
-Czyli do jutra?
Spytała na pożegnanie. Chłopak wstał z krzesła i podszedł do niej.
-Zawsze możesz iść ze mną. Co będziesz sama robić w pustym domu?
-A nie wiem. Coś wymyślę.
Nagle sobie o czymś przypomniała.
-Właśnie! Był sprawdzian z maty? Nie byłam w szkole i będą zaległości.
-Nie był trudny.
-No to chyba muszę się pouczyć, a nie przepadam za liczbami. Wolałabym obejrzeć jakiś film.
Westchnęła ciężko.
-Chodź ze mną, to cię pouczę. Nie chcesz chyba dostać jedynki.
Zaśmiał się.
-Oj! No dobra. Przekonałeś mnie.
Pobiegła po plecak, biorąc książki. Lekko się zmachała.
-Okej… Możemy iść.
-Panie przodem.
Przepuścił ją w drzwiach, a potem zaczekał, aż zamknie drzwi.
-Taksówka czy spacer?
-Taksówka. Nie chcę, żeby coś ci się stało.
Zdecydowała na pierwszą opcję.
-Pepper, nie rób ze mnie kaleki.
-Wsiadaj i nie marudź!
Nalegała na posłuszeństwo.
-Och. No dobra. Mam kolejną matkę.
Zaśmiał się, wsiadając do pojazdu.
-Nie o to mi chodzi. Powiem ci później.
Oboje zajęli miejsca, zaś kierowca otrzymał adres docelowy. Dość szybko zawiózł ich na miejsce. Skierowali się do fabryki, gdzie geniusz podpiął implant do ładowania. Odwrócił się do Pepper.
-Co chciałaś mi powiedzieć?
Usiadł na kanapie.
-Pamiętasz Ducha?
Spytała na spokojnie.
-Tak. Co z nim?
Zmarszczył czoło.
-Nadal mnie obserwuje, ale nie tylko on. Gdziekolwiek poszłam, to czułam, że ktoś jeszcze inny mnie śledził. Nie wiem co to znaczy, ale może rozumiesz o co może mu chodzić.
Wyrzuciła z siebie na jednym wydechu.
-Nie mam pojęcia, a musimy coś na to wymyślić. Możesz być w niebezpieczeństwie.
Stwierdził z obawą, lecz przypuszczał coś gorszego. Domyślał się, że była na czyimś celowniku. Nie powiedział jej tego, aby nie wpadła w kolejny atak paniki.
-Pewnie tatuś na coś wpadł. Nie było go w domu, więc może jest na misji.
Pomyślała o tym, choć mógł być w innym miejscu.
-Jakoś to będzie.
-Ale i tak muszę zapewnić ci bezpieczeństwo.
-Tony, ja… Ja nie chcę ci robić większych problemów. Twoja rodzina… Twoje serce…
Głos załamał się na samą myśl o skrzywdzeniu chłopaka. Mimo wszystko, nie panikowała.
-Pepper, błagam cię. Może i mam chore serce, ale to nie oznacza, że do niczego się nie nadaję. W zbroi jestem bezpieczny, a mojej rodziny nie wezmą na celownik. Nie pozwolę na to.
Próbował ją uspokoić, lecz nadal widział, że nie czuła się najlepiej.
-Spokojnie.
-Oby.
Nie potrafiła nic więcej z siebie wydusić. Usiadła obok niego na kanapie. Na chwilę, gdyż odezwał się telefon.
-Mama?
Była w szoku na nazwę kontaktu.
-Jeśli to ona, powinnaś odebrać.
-Chyba muszę.
Odważyła się kliknąć w zieloną słuchawkę i przyłożyć komórkę do ucha.
-Halo?
-Pepper, jesteś w domu? Jeśli tak, to nie wychodź.
Słowa kobiety były dla niej niepokojące, aż serce zaczęło walić jak szalone.
-Co się stało?
-Po prostu nie wychodź. Jesteś w niebezpieczeństwie.
-Znowu?! No nie dadzą spokoju!
Z wściekłością miała ochotę roztrzaskać gadżet na czynniki pierwsze. W porę się powstrzymała.
-Mamo, co jest grane?
-Twój tata właśnie zrobił coś nieodpowiedzialnego.
Dziewczyna nie znosiła mijania się z prawdą. Zaczęła tracić kontrolę nad nerwami.
-Mamo, co się dzieje?!
-Chodzi o Ducha. Wymknął się agentom i cię szuka. Pepper, musisz zostać w domu i nie panikuj, dobrze?
Nastolatka była przerażona, aż poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej.
-Mamo… powiedz. Skrzywdzili… go?
-Na szczęście nie, ale nie możesz wychodzić. Niebawem wrócę i do ciebie dołączę. Trzymaj się.
-Mamo…
Więcej nie zdołała powiedzieć, bo rozłączyła się.
-Co się stało?
Spytał, dostrzegając zdenerwowanie. Pepper chwyciła się za głowę z niedowierzania.
-Może przynieść ci wody?
-To… nic… nie da.
Powoli starała się przywrócić wewnętrzną równowagę, która była dość mocno zachwiana. Przez strach o ojca i wszystkich innych. Chłopak nie mówił nic i jedynie siedział przy niej, żeby dodać nieco otuchy.
-Przepraszam. Chyba… Chyba jednak… muszę… wracać.
Wstała z kanapy, kierując się do wyjścia.
-Pepper, co powiedziała ci mama?
Nalegał na odpowiedź.
-Duch… On… mnie… szuka.
Jakkolwiek próbowała uspokoić nerwy, to myśli o najgorszych scenariuszach nie pozwalały odczuć ulgi. Nie chciała mu sprawiać kłopotu.
-W takim razie nie pozwolę ci stąd wyjść.
Bez wstawania z miejsca zamknął drzwi od zbrojowni.
-Tutaj cię nie znajdzie.
Na widok zamkniętego wyjścia poczuła się jak w pułapce. W takiej samej, gdy ją porywali. Nie czuła się bezpieczna. Miała wrażenie, że wszystko było przeciwko niej.
-Musiałeś? Musiałeś?! Wypuść mnie!
Zaczęła uderzać rękami o stalowe drzwi.
-Pepper, nie pozwolę ci iść na pewną śmierć! Pomyślałaś może o tym jak będzie się czuła twoja rodzina, gdy coś ci się stanie?! Jak ja się będę czuł?
Nie zamierzał tak podnosić tonu, lecz nie mógł pozwolić na bezmyślne działania rudzielca.
-Nie… Nie pomyślałam.
Zaniechała prób ucieczki. Poddała się, siadając ponownie na kanapie. Nie myślała o niczym. Próbowała nie wpadać w panikę, której atak był coraz bliższy.
-Pepper… ja nie chcę cię stracić.
-Ja… Ja czuję… to samo.
Strach powoli przejmował nad nią kontrolę. Ponownie przypomniała sobie bolesną przeszłość. O tym, że zmarły ojciec chronił ją tak jak teraz i Tony. Pogrążyła się w rozpaczy i wybuchła płaczem, chowając twarz w dłoniach.
-Proszę cię. Nie płacz.
Przytulił jej drżące ciało.
-Jakoś to będzie.
-Może… Może… zajmijmy się… nauką.
Pomyślała o próbie odwrócenia uwagi przed atakiem paniki.
-Pewnie.
Zgodził się, podając dziewczynie plecak.
-Od czego zaczynamy?
-Od… początku.
Powoli wyjaśniał wszelkie zagadnienia do testu z matmy. Nie było tego dużo i po godzinie przerobili cały materiał.
-Rozumiesz? Zróbmy teraz to samo w zadaniach.
-Zgoda.
Nie miała nic przeciwko nauce, bo w ten sposób zniknął stres, a spokój młodego nauczyciela tylko pomagał w pojęciu obliczeń.
-No dobra, więc zrób ten przykład.
Podał kartkę z zadaniem oraz długopis. Akurat ładowanie implantu dobiegło końca, dlatego też mógł odłączyć urządzenie i ubrać bluzkę.
-No i jak ci idzie?
-Chyba… Chyba dobrze.
Zaczęła robić pierwsze kalkulacje, które nie przychodziły z trudem. Jednak dzwoniący telefon mógł znowu naruszyć spokój. Nie chciała odbierać. Kontynuowała zadanie.
-Nie odbierzesz?
-Nie chcę. Właśnie odzyskałam harmonię i znowu mam ją stracić?
Wrzuciła telefon do plecaka.
-No tak. Przepraszam.
Pomimo powrotu do ćwiczenia, komórka nie przestała dzwonić. Z furią wzięła i odebrała.
-Mamo, nie teraz! Właśnie się uczę z Tony’m!
-A ciebie nie ma w domu? Mówiłam, żebyś nigdzie nie wychodziła.
-Wiem o tym, ale muszę się pouczyć do testu z matmy… A ty już wróciłaś?
Spytała zaciekawiona, choć nie miała ochoty na powrót.
-Jestem i właśnie zauważyłam, że nie wyłączyłaś telewizora.
Ta wiadomość od razu zbudziła niepokój.
-Mamo, ja go nie włączałam.
Przebudził się strach na myśl o zjawie.
-Pepper?
Przyjaciel widział jak stała roztrzęsiona.
-Mamo, jesteś… sama? Czy tata…
Zapytała z trudem.
-Na razie szuka Ducha. Pewnie wróci…
-Mamo!
Niespodziewanie przerwało połączenie. Nie była w stanie zapanować nad sobą. Upuściła telefon na ziemię i upadła na kolana.
-Dlaczego? Powiedz... mi. Dlaczego? Co ja… im… zrobiłam?
-Pepper, powiedz mi wszystko. Kto dzwonił?
-To była… mama. Jest… w domu, a Duch… On… On chyba też… tam jest.
Nie była w stanie normalnie oddychać. Co chwilę nabierała więcej powietrza do płuc.
-Lecę tam.
Założył plecak, aktywując go. Całe ciało pokryła zbroja.
-Tony!
Próbowała jakoś powstrzymać geniusza, ale z braku sił nie potrafiła wstać. Mogła jedynie czekać, aż wróci cały i zdrowy.

Rozdział 37: Nic się nie zmieni

0 | Skomentuj
Victoria sprawnie poruszała się po drodze i nie wpadła na żadne przeszkody. Mijając Akademię Jutra, zauważyła przyjaciół Pepper. Zatrzymała się na chwilę.
-Cześć, dzieciaki. Gdzie porwaliście Pepper?
Spytała z głupawym uśmiechem na twarzy.
-Nie widzieliśmy jej dzisiaj.
Odpowiedział Rhodey.
-Dziwne.
Zaniepokoiła się, lecz nie chciała ich dręczyć.
-No nic. Wracajcie do domu i odróbcie lekcje. Trzymajcie się.
-Do widzenia.
Pożegnali się z nią, a ona pojechała w dalszą drogę.
-Tony, nie martwisz się o Pepper?
-Trochę tak, ale nie chcę powtórzyć tej akcji z atakiem.
-Rozumiem cię, ale…
-Rhodey, skończ. Nie chcę o tym rozmawiać.
Brat odpuścił i poszli na miasto, zaś nastolatka włóczyła się bez celu. Co jakiś czas zatrzymywała się, obserwując ludzi, którzy mieli rodziny i cieszyli się z życia bez zmartwień. Zazdrościła im tego. Każde mijane miejsce przypominało jej o matce, przez co poczuła się gorzej. Zdecydowała się iść do parku. Stanęła przed wodą i zaczęła rzucać kamienie o taflę wody.
Podczas gdy ona próbowała jakoś odreagować, lekarka zaparkowała na parkingu szpitala. Od razu poszła do pokoju lekarskiego, gdzie przygotowała się do pracy. Nie potrafiła się skupić, a pacjenci zapełniali cały korytarz. Głównie agenci z większymi obrażeniami od Ricka. Rzuciła się w wir zadań, zapominając o wcześniejszych troskach.
Dziewczyna nie miała już żadnych kamieni do rzucania. Pomyślała, aby wejść do jeziora. Woda była ciepła, więc rozluźniła się, machając swoimi kończynami. Potrafiła pływać, więc ze spokojem spojrzała w niebo. Była cisza. Czuła się wolna. Przez chwilę, gdyż wspomnienia ponownie do niej wróciły. Miała wrażenie, że jej biologiczna matka znajdowała się w tym samym miejscu, co ona.
-Mama?
Chciała upewnić się, że nie była złudzeniem. Płynęła coraz dalej, zaś każda próba zbliżenia nie powiodła się. Postać oddalała się. Kobieta uśmiechała się od ucha do ucha, machając w jej stronę.
-Pepper.
Słyszała jak ją wołała. Nawet nie dostrzegła, że bardzo oddaliła się od lądu. Woda sięgała, aż do szyi. Powoli wracała świadomość, bo szukała czegoś nieistniejącego. Uroniła jedną łzę i wolnymi ruchami wracała do parku. Nie miała za bardzo siły, dlatego oszczędzała je, żeby nie utonąć.
Przyjaciółka Ho musiała przerwać pracę przez popełnianie błędów. Przeprosiła go, zaszywając się w pokoju lekarzy. Wypiła kawę, a następnie usiadła na kanapie, próbując odzyskać skupienie. Wybrała numer do Pepper. Nie było żadnego sygnału i zmartwienia spotęgowały się bardziej. Nie wiedziała co się z nią działo.
Z myśli wyrwało ją pojawienie się Yinsena.
-Victorio, co się dzieje? Jesteś dzisiaj nieobecna.
-Pepper wczoraj miała silny atak paniki, przyjaciele jej nie widzieli, a do tego nie odbiera telefonu. Chyba mam prawo się martwić.
Walnęła prosto z mostu bez zatajania prawdy. Mężczyzna usiadł obok partnerki z pracy.
-Wróć do domu i poszukaj jej. Ja cię zastąpię.
Uśmiechnął się ciepło.
-Nie mogę, Ho. Dyrektor mnie tu wezwał i jeśli cię tu zostawię, to będę mieć jeszcze większe kłopoty niż mam.
Wyjaśniła i ponowiła próbę kontaktu z podopieczną. Nadal nie odbierała.
-A kto powiedział, że dyrektor się o tym dowie? Dopilnuję, żebyś nie miała kłopotów.
-Ho, ja…
Nie zdążyła dokończyć, bo usłyszała dźwięk komórki. Dzwoniącym był mąż. Odebrała bez wahania.
-Co się stało, Rick?
Tony nadal się włóczył z Rhodey’m po mieście, aż rozdzielili się. Histeryk wrócił do domu, zaś geniusz poszedł do parku. Usiadł na ławce, ukrywając twarz w dłoniach. Żałował podjętej decyzji, lecz nie zamierzał narażać przyjaciółki.
Gdy rudzielec wyszedł na brzeg, wykręcił bluzkę pełną wody. Musiała zmienić ubrania, a to znaczyło powrót do domu. Jednak wolała z tym poczekać i usiadła na ławce. Przez chwilę patrzyła w dół, aż zauważyła, iż na ławce siedział ktoś jeszcze. Była w szoku.
-Tony?
Odwróciłam się głową w stronę chłopaka.
-To ty?
Stark na głos dziewczyny wybudził się, jakby z transu.
-T… Tak. Ja… przepraszam.
-To nie ty powinieneś przepraszać. Tylko ja.
Wyznała szczerze.
-Wpakowałam cię w to bagno… Może mi kiedyś wybaczysz.
Tony nie ukrywał szoku.
-Jakie bagno? Pepper, daj spokój. To przeze mnie miałaś wczorajszy atak.
-Tony, ja te ataki mam i będę mieć. Po prostu to wiem i nic tego nie zmieni. Nawet jak się dorwie Ducha… Pewnych rzeczy nie da się usunąć z życia.
Wyjaśniła dość spokojnie.
-Nie obwiniaj się. Widzisz, że żyję.
Uśmiechnęła się lekko do niego.
-Tak, ale przeze mogło być inaczej. Niepotrzebnie ci o wszystkim powiedziałem.
-Wiesz, że oboje nie lubimy sekretów, więc zapomnijmy o tym i cieszmy się kolejnym dniem.
Uśmiechnęła się głupawo, żeby poprawić mu humor.
-Może i masz rację.
Przytaknął.
-A tak z innej beczki, to czemu jesteś cała mokra?
-Pływałam, żeby jakoś odreagować ostatnie wydarzenia.
Zaśmiała się.
-Jakoś super pływaczką nie jestem, ale woda zawsze pomagała mi przywrócić równowagę.
Stwierdziła, a następnie wstała z ławki.
-Może przejdźmy się po mieście. Co ty na to?
-Zgoda, a chcesz iść w jakieś konkretne miejsce czy bez celu?
Zapytał.
-A nie wiem. Wybierz, bo jakoś nie chcę wracać do domu.
Nieco posmutniała.
-Coś się stało?
-Jakoś… Jakoś nie chcę im się tłumaczyć co robiłam. Wolę, żeby mi dali święty spokój.
-Powinni zrozumieć twoją sytuację, a przez nieinformowanie ich o swoim miejscu pobytu bardziej odchodzą od zmysłów.
-Taa… Coś w tym jest.
Wywróciła oczami.
-To może do nich zadzwoń i powiedz, że jesteś na mieście. Poza tym, powinnaś się przebrać. Wyglądasz jak mokry pies.
Zaśmiał się.
-No dobra. Tylko włączę telefon.
Zaczęła grzebać w plecaku, lecz nie potrafiła odnaleźć gadżetu. Wysypała wszystko na ziemię. Nie zwracała uwagi na książki czy bransoletkę. Wzięła komórkę do ręki, włączając ją. Wyświetliła się długa lista połączeń nieodebranych połączeń od matki.
-Faktycznie się martwi. No to dzwonię.
Wybrała numer, lecz nie mogła się skontaktować.
-Eee… Chyba z kimś rozmawia. Linia zajęta.
-Zaczekaj chwilkę, a potem ponowisz próbę.
Zebrał jej rzeczy w jedną kupkę, aż dostrzegł znajomy przedmiot i podniósł go.
-Pepper, czemu nie nosisz bransoletki?
Pokazał ją dziewczynie.
-Bo nie chciałam, żeby mi przeszkadzała. Chciałam pozbierać myśli.
Wytłumaczyła zwięźle i na temat.
-Jest mi niepotrzebna.
Schowała wszelkie rzeczy z powrotem do plecaka i usiedli ponownie na ławce.
-Jest ci potrzebna, bo masz te ataki.
Wyjaśnił, aż przyszło mu do góry jedno porównanie.
-To co? Ja też moją zdejmę.
-Nie rób tego! Już ją zakładam!
Spanikowałam, bo chciał zrobić to samo. Założyła bransoletkę, a po włączeniu pojawiło się przypomnienie o lekach. Wyłączyła alarm. Geniusz powstrzymał się od razu ze zdejmowania swojego gadżetu.
-Z tego co wiem, to nie pika bez przyczyny.
-Być może, ale i tak nie czuję jakiejś potrzeby, żeby ją nosić. Po co brać codziennie leki, które i tak nie pomagają? Pomogły ostatnio? Nie. Bardziej otumaniły, więc nie chcę ich brać.
Stwierdziła lekko poirytowana.
-Pepper, po coś ci je dali, nie?
-No wiem, ale nie działają. Bez nich jestem szczęśliwsza.
Rozumiała troskę przyjaciela, a mimo to, zamierzała zrezygnować z brania lekarstw.
-Też byłbym szczęśliwszy bez implantu.
Uśmiechnął się do niej.
-No racja. To może się ruszymy?
Próbowała nie przytłaczać się mrocznymi myślami. Tony wstał z ławki, podając rękę dziewczynie.
-Najpierw lecimy do ciebie. Nie będziesz chodziła mokra, bo się przeziębisz.
-Oj! No dobra. Jak chcesz.
Zgodziła się, idąc ulicą w kierunku jej domu.

Rozdział 36: Cisza

0 | Skomentuj
Dźwięk klaksonów zbudził Pepper. Słyszała podenerwowanie matki. Jej wiązanka wulgaryzmów nie miała końca. Lekko rozciągnęła się i usiadła.
-Coś mnie ominęło?
-Trochę na pewno, ale nie martw się. Zajmę się tobą i nie dopuszczę, żeby coś ci się stało.
Odwróciła się do niej i złożyła obietnicę, kładąc jedną rękę na sercu, a drugą trzymała ku górze.
-Znowu odpłynęłam?
Spytała, choć domyślała się odpowiedzi.
-Miałaś silny atak paniki. Musisz odpocząć. Jak wrócimy, to masz położyć się spać.
Dziewczynie nie podobał się ten pomysł.
-Muszę się uczyć, mamo. Mam jutro test.
Wyjaśniła.
-Zdrowie ma się jedno, kochana. Powinnaś je szanować.
-Mamo, proszę cię.
Teraz rozumiała, dlaczego Tony nie znosił matkowania.
-Masz mi coś do powiedzenia?
Zapytała, a ona czekała, aż więcej powie.
-Co cię tak zdenerwowało, że zemdlałaś? Jakieś niemiłe wspomnienia czy coś innego?
Spojrzała w lusterko, obserwując kierowców, którzy ominęli ją i zostawili wolną przestrzeń. Nastolatka nie chciała wracać do wspomnień.
Zanim zaczęła wymieniać listę, przypomniała sobie o przyjaciołach. Martwiła się o geniusza, bo mógł nabawić się kiepskiej kondycji fizycznej.
-Pepper, wszystko gra?
-Tak, tak. Trochę odpłynęłam. Mam opowiedzieć cały dzień?
W odpowiedzi kobieta kiwnęła głową. Nabrała powietrza do płuc, rozpoczynając swój słowotok. Opowiedziała o wspomnieniach, niepokojących dźwiękach, obawach przez bycie obserwowaną, a także o wiadomości i wspomnieniach z dnia, kiedy została postrzelona. Pominęła część z Iron Manem, ponieważ ten sekret nie mógł ujrzeć światła dziennego.
-No to widzę, że chyba wracają ci siły. Bardzo mnie to cieszy.
Gaduła zauważyła w lusterku jak uśmiechała się do niej.
-A jak się Tony trzyma?
Nadal troski o przyjaciela nie zamierzały odpłynąć.
-Dałam mu coś na uspokojenie, ale bez obaw. Nic mu nie jest.
Nieco była spokojniejsza, ale dla pewności wybrała numer do niego. Akurat siedział w zbrojowni, próbując zająć się budowaniem kolejnych ulepszeń do zbroi. Zauważył, że dzwoniła dziewczyna. Nie odebrał, a jedynie schował telefon do kieszeni. Było jej przykro, że nie chciał rozmawiać. Napisałam mu krótką wiadomość, aby nie niepokoił się.
„Hej. Tu Pepper. Jestem cała i zdrowa. Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci kłopotu. Spróbuję opanować te ataki.
PS: Pouczysz mnie przed lekcją trochę matmy?”
Stark znowu zajrzał do komórki. Odczytał SMS-a. Niezbyt wiedział co odpisać. Obwiniał się za ostatni atak, dlatego też streszczał się w słowach.
„Pepper, przepraszam za dzisiaj. Chyba najlepiej będzie, jeśli ograniczymy nasze spotkania do minimum. Wybacz.”
Rudzielec nie pojmował przekazu Tony’ego. Nie odpisała mu. Po prostu załamała się. Pierwszą rzecz jaką zrobiła po powrocie do domu, to poszła do swojego pokoju. Zamknęła drzwi, padając na łóżko. Zalewała się łzami.
Podczas gdy ona rozpaczała, kilka ulepszeń zostało zrobionych. Przez przypomnienie o niskim poziomie implantu skończył majstrować. Ledwo doszedł do kanapy przez ból, aż opadł na nią. Podpiął się do ładowarki.
Nastał nowy dzień, który wiązał się ze szkołą. Bez witania się z rodzicami wzięła swoje rzeczy i wyszła. Nie poszła do klasy, lecz na dach. Próbowała przemyśleć parę spraw bez względu na to czy Duch nadal w nią mierzył. Usiadła, wpatrując się w budynki. Brat Rhodey’go również niechętnie wybrał się do Akademii Jutra. Wolał zająć się aktualizacjami, lecz poprzednią zdołał dokończyć minionej nocy. Osiągnął zamierzony cel, czyli zbroja, wyglądająca jak plecak. Na korytarzu nie widział dziewczyny, więc już wiedział, gdzie była. Dotrzymał słowa i nie poszedł do niej. Wszedł do klasy, zajmując miejsce na końcu sali.
Po dziesięciu minutach, nastolatka miała dość siedzenia na dachu. Zeszła na dół i wymknęła się z budynku. Szła wzdłuż ulicy. Nie zwracała uwagi czy było bezpiecznie.
Przyjaciele nie widzieli cały dzień swojej przyjaciółki. Wyszli ze szkoły od razu po lekcjach, kierując się do domu.
-Co ty taki nie w sosie dzisiaj?
-A też byś był, gdybyś kogoś naraził na niebezpieczeństwo!
Na te słowa zamilkli oboje. Szli w ciszy, zaś dziewczyna wyłączyła bransoletkę. Nawet telefon, więc nic już nie było w stanie rozproszyć myśli. Wrzuciła je do plecaka, idąc dalej. Lekarka martwiła się o nią, lecz większe zmartwienia spowodował mąż, który przyszedł zakrwawiony. Nie krzyczała na niego i zaprowadziła go na kanapę, zajmując się wszelkimi ranami. Nie miała sił na kłótnie, więc milczała.
Po opatrzeniu ran, założyła opatrunki. Z wdzięczności ucałował ją w policzek, a ona tylko wstała z kanapy. Spojrzała na zegarek.
-Odezwiesz się do mnie w końcu? Ile można milczeć?
Był lekko poirytowany, lecz nadal nie zamierzała rozmawiać.
-Skarbie, powiedz mi. Co cię ugryzło.
Nieco zniżył ton.
-Victorio, powiedz.
-Najpierw ty mi coś wyjaśnij, Rick.
Zaczęła naciskać na wyjaśnienia, gdyż wcześniej skłamał, że był w domu.
-No dobra, a ty mi powiesz co się stało Pepper. Wiesz, że obiecałem Virgilowi ją chronić, dlatego muszę wiedzieć czy wszystko gra.
Kiwnęła głową na zgodę.
-To mów.
-Skłamałem, bo nie byłem w domu. Musiałem iść na misję, bo Duch nadal śledzi Pepper.
Nie było to nic nowego. Pozwoliła mu kontynuować.
-Podsłuchałem rozmowę najemnika z Maggią. Rozesłał ich wszystkich po mieście, aby mu meldowali o każdym jej ruchu. Kiedy dowiedziałem się co może się z nią stać, wybuchłem złością. Wybiegłem na nich, strzelając rykoszetem.
-A ja myślałam, że panujesz nad sobą. Chyba zafunduję wam wszystkim specjalną terapię.
Zasugerowała pewne rozwiązanie.
-Jednak zrozum mnie. Byłem wściekły, a kiedy było po całej akcji, dowiedziałem się o tym ataku paniki. To mnie jeszcze bardziej rozjuszyło, więc uderzyłem sam.
-Zwariowałeś do reszty, Rick?! Gdzie twój rozsądek?!
Była wściekła na męża.
-Nie miałem wyboru. Czułem się… bezsilny, rozumiesz? Bałem się o nią. Naprawdę chcę załatwić tę sprawę, żeby już nikt nie czuł się osaczony.
Wyrzucił z siebie, aż zamilknął. Przytuliła ukochanego do siebie.
-Pepper przeżyła silny atak paniki dzięki swoim przyjaciołom. Gdy nie oni, nie wiem, co by było. Bo widzisz…
Nie zdążyła dokończyć przez telefon. Odebrała połączenie od dyrektora. Kazał jej stawić się na dyżur, bo znowu brakowało rąk do pomocy przy pacjentach. Wspomniał o rannych agentach, dlatego zgodziła się. Szybko rozłączyła się. Zabrała swoje rzeczy, żegnając się z Rickiem.
-Wybacz, ale obowiązki wzywają. Bądź ostrożny.
Poprosiła, a następnie ucałowała czule w usta. Pocałunek trwał kilka sekund. Potem rozstali się, bo musiała pojechać do szpitala. Wsiadła do auta, jadąc do miejsca pracy.

Rozdział 35: Do domu

0 | Skomentuj
Pech chciał, żeby Victoria utknęła w korku. Ze zdenerwowaniem wybrała numer do Tony’ego. Nie witali się, bo czas uciekał.
-Niech się pani pospieszy. Obudziła się, ale jest bardzo słaba.
-Co się znowu stało?!
Nie potrafiła zachować spokoju.
-Ja… Ja nie wiem.
Był załamany, a chciał pomóc.
-Spokojnie, Tony. Pechowo wpadłam w korek. Postaram się wydostać, ale na razie będę cię instruować. Wyjmij z jej plecaka apteczkę.
Poprosiła z lekkim opanowaniem, a nie zamierzała doprowadzać nastolatka do stresu. Nastolatek sprawnie odnalazł poszukiwaną rzecz.
-Mam ją. Co teraz?!
-Dobrze, więc mnie posłuchaj. Po pierwsze: bądź spokojny. Po drugie: zerknij na bransoletkę. Powiedz mi co widzisz.
Podała mu pierwsze kroki, które miał zrobić i w tym samym czasie walczyła z kierowcami na drodze. Oboje byli zdenerwowani.
-No dobra.
Sprawdził przedmiot, doprowadzając się do porządku.
-Jest czerwona.
-Czyli ma atak. Jest nadal przytomna?
Spytała, aby mieć pewność jak bardzo było źle. Przy okazji trąbiła jak szalona.
-No dalej! Ruszcie się!
Powoli wydostawała się z korku, gdyż kilku z nich ustąpiło miejsca. Tony był przerażony całą sytuacją, lecz musiał odpowiedzieć na pytanie.
-Tak, ale jest zbyt słaba, żeby mówić!
Lekarka próbowała coś wymyślić, chociaż nie widziała co dokładnie się działo z ciałem Pepper.
-A zdenerwowała się tylko raz? Przez te wspomnienie?
Dopytała, bo mogła jedynie zgadywać, czy atak był lekki lub silny. Chłopak nie kłamał, gdyż zależało mu, żeby przyjaciółka nadal żyła.
-No może kilka razy. Niech mi pani powie, jak jej pomóc.
-Kilka razy?! Co wyście robili?!
Zalewało ją od środka z przerażenia.
-Trzeba było powiedzieć wcześniej.
Na szybko usiłowała przypomnieć sobie postępowanie w takim przypadku.
-Przepraszam za moje krzyki, ale naprawdę nie jest dobrze. Spróbuj utrzymać ją przytomną. Raczej nie odważysz się wbijać jej strzykawki.
-Nie… dam… rady.
Zrezygnowany usiadł na kanapie. Podszedł do niego Rhodey.
-Tony, dasz radę.
-Nie, bo przeze mnie jest w takim stanie. Zawiodłem.
-Tony, jesteś tam? Co się stało?
Słyszała jego zdenerwowanie. Była coraz bliżej ucieczki z potrzasku. Dziewczyna na słowo o strzykawce zaczęła wstawać z kanapy. Powoli szła w stronę wyjścia. Stark znowu odezwał się do słuchawki.
-Jestem, ale Pepper ucieka!
-Co?! Nie może się ruszać! Jeszcze sobie bardziej zaszkodzi!
Histeryk podbiegł do niej i zatrzymał ją, zaś nastolatek starał się uspokoić tętno.
-Tony, zaraz będę na miejscu. Jeszcze dwie minuty. Dasz radę ją zatrzymać?
-Dam… radę.
Podniósł się i podszedł do przyjaciół, a rozmowa została zakończona.
-Pepper, uspokój się. Błagam.
-Ja… muszę wrócić… do… domu.
Wydusiła z siebie, starając się oddychać.
-Do… domu.
Wyrwała im się, chwytając za klamkę. Kobieta widziała ją jak szła chodnikiem. Zatrzymała się na poboczu.
-Pepper!
Zawołała ją. Wyszła z auta, podbiegając do niej.
-M… Mama?
Zatrzymała się na jej głos, aż upadła. Victoria chwyciła dziewczynę na ręce i weszła do domu Rhodesów. Położyła ją na kanapie.
-Przepraszam, że wam sprawiam kłopot. Zaraz z nią zrobię porządek. Dziękuję za pomoc.
Sprawdziła odczyty z bransoletki, które nie były zbyt dobre. Wyjęła strzykawkę z apteczki, wypełniając lekarstwem. Wstrzyknęła dożylnie, więc nie pozostało jej nic innego jak czekanie.
-Nic nikomu się nie stało?
Spytała, upewniając się o brak ran. Nie odpowiedzieli, więc zapytała jeszcze raz, ale z większym zmartwieniem.
-Czy wszystko gra? Mogę pomóc.
-Wszystko… gra.
Powiedział Tony dopiero po chwili. Nadal był w szoku.
-Nie brzmisz przekonująco. Może lepiej cię zbadam.
Zmartwiła się na tak słabą odpowiedź, a nie chciała dręczyć Ho. Po raz kolejny sprawdziła stan Pepper. Bransoletka nie świeciła się na czerwono, więc przeszła atak. Mimo wszystko, miała obawy, że panika się może pojawić zaraz po przebudzeniu.
Nagle zadzwonił Rick. Odeszła do nich na bok.
-Mów.
Nalegała na odpowiedź.
-Rick, nie jesteś w domu, prawda?
-Jestem, ale musisz zostać z Pepper. To ważne.
Była w szoku, przez co kolejne zmartwienia pojawiły się w głowie.
-Co jest grane?
-Pepper… jest w niebezpieczeństwie.
Powiedział zdenerwowany. Kobieta nie potrafiła nic z siebie wydusić przez przerażenie.
-Victorio?
-Zaraz z nią wrócę. O ile nie dostanę nocnej zmiany w szpitalu.
Wyjaśniła, lecz on żądał większej ilości informacji.
-Ej! Co się stało?
-Miała atak.
Odparła krótko. Tylko tyle mu powiedziała, bo sygnał zniknął, aż ich rozłączyło.
-Co… się dzieje?
Stark dostrzegł jej nerwy.
-A co z tobą?
Spytała, bo nie wyglądał za dobrze, a stres mógłby mu zaszkodzić.
-To… nic. Nie doładowałem się po prostu… Niech się pani zajmie Pepper.
-Martwię się o was oboje, więc połóż się.
Wyjęła lekarstwo, dając mu do ręki.
-Naprawdę nie… trzeba… było.
-Spokojnie. Weźmiesz to, a ja od razu wezmę się za nią.
Zapewniła nastolatka.
-A jak z Pepper?
-Będzie spać, ale nic jej nie jest. Nie martw się. Po prostu po takim ataku organizm potrzebuje odpoczynku.
Uspokoiła go.
-Mogłem jej nie pytać o przeszłość i nie mówić co się stało w szpitalu.
Spuścił głowę, patrząc na podłogę. Czuł wyrzuty sumienia. Jednak wziął tabletkę, która niczego nie zmieniła. Domyślał się, że niedoładowanie było przyczyną.
-To był silny atak. Jesteśmy ludźmi i mamy swoje granice wytrzymałości.
Wyjaśniła, sprawdzając odczyty z bransoletki. Stan poprawiał się.
-Tak jak mówiłam. Dochodzi do siebie. Po prostu śpi.
Geniusz nie chciał siedzieć z nimi po tym co zrobił dziewczynie. Wyszedł z domu, a Rhodey został w mieszkaniu. Victoria myślała, żeby iść za nim, lecz nie mogła zostawić chorej samej.
-Tony bardzo to przeżywa?
-Od samego początku. Ma wyrzuty sumienia, ale pewnie posiedzi sam i mu przejdzie.
-Mam taką nadzieję. Nie może się denerwować w swoim stanie. Jego serce tego nie wytrzyma.
Przyznała szczerze.
-Mówił mi o pogłębieniu wady, ale nie wiedziałem, że jest z nim tak źle.
Posmutniał.
-Taki młody i ma takie problemy. To samo Pepper.
-Nikt sobie tego nie wybiera, ale bez obaw. Jeśli będą uważać i pamiętać o zaleceniach, to będzie dobrze.
Poklepała go pokrzepiająco po plecach.
-Z Tony’m może być problem. On bardziej martwi się o innych niż o siebie.
Wyrzucił z siebie prawdę o bracie.
-Więc musi ktoś o niego zadbać. Wbić mu do głowy, że jeśli nie będzie dbać o siebie, to nikomu nie pomoże.
Wyjaśniła, a następnie sprawdziła parametry życiowe podopiecznej.
-No dobra. Zabieram ją i jeszcze raz przepraszam za kłopot.
-Nie… To my przepraszamy, że przez nas Pepper jest w takim stanie.
-Następnym razem pokażę jej pewne metody, aby łatwiej znosiła ataki. Oboje muszą na siebie uważać.
Wzięła dziewczynę i wyniosła z domu. Położyła na tyłach, zapinając pasami i ruszyła. Minęło kilka minut, aż żona agenta wpadła w szał. Ponownie utknęła w korku. Przeklinała bez opanowania.
© Mrs Black | WS X X X