Rozdział 9: Pora się przebudzić

0 | Skomentuj
Tony ocknął się podpięty do wszystkich, możliwych maszyn, mających na celu utrzymywanie życia. Starał sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia.
-O nie. Pepper!
Odpiął się od maszyn i wyszedł z sali. Czuł się słabo, ale chciał sprawdzić czy przyjaciółce nic nie było. Zdołał uniknąć agentów, zaglądając do każdej z sali. Po jakimś czasie, odnalazł ją. Usiadł, a raczej bardziej upadł na krzesło obok jej łóżka. Wszystko go bolało, lecz nie zwracał na to uwagi. Pragnął z nią posiedzieć. Widział ubranie przesiąknięte krwią.
-Pepper, co oni ci zrobili?
Złapał ją za rękę, dając siły do walki, chociaż sam ich nie miał. Dziewczyna poczuła ten dotyk i pomimo złego samopoczucia, otworzyła oczy. Była w szoku, widząc geniusza.
-T… Tony?
Chciała dotknąć jego twarz, lecz nie mogła się ruszyć.
-Czy… Czy ja śnię?
Starała się ruszyć ręką. Niestety, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Byłam tym faktem przerażona, aż zaczęła szybciej oddychać.
-To nie… sen. Jestem tu.
Zauważył jej zdenerwowanie.
-Przepraszam, że ci… wtedy nie… pomogłem.
-N… Naprawdę? Ale… Ale nie mogę… się ruszyć.
-Nie martw się. Wszystko będzie… dobrze.
Starał się uspokoić dziewczynę.
-A… co… z tobą? Uciekłeś? Lepiej… wracaj… do sali. Pewnie… cię szukają.
Poprosiła słabym głosem. Nie potrafiła sobie przypomnieć co ją spotkało, lecz czuła, że bandaże były we krwi.
-Dziękuję. Znowu… mnie ocaliłeś.
Przypomniała sobie, że Iron Man ją ocalił i wtedy poczuła się bezpiecznie. Reszta wspomnień była we mgle.
-Wolałbym posiedzieć tutaj z tobą.
-N… Nie… możesz. M… Musisz… w… wra… cać.
Wydusiła z siebie, a problemy z oddychaniem narastały.
-Co ci jest?
Strach Tony’ego wzrósł na sile, aż poczuł kłucie w klatce piersiowej. Chwilę potem do sali wbiegł lekarz. Nie był zachwycony. Wręcz wściekły.
-Tony, do jasnej cholery! Dopiero co otarłeś się o śmierć, a teraz tak po prostu odpinasz się od wszystkiego i spacerki sobie urządzasz?! Muszę zawiadomić agentów, że cię odnalazłem.
Jak na zawołanie pojawił się Rick.
-Zguba się znalazła.
-On… już wraca.
Gaduła broniła przyjaciela.
-Spokojnie, doktorku.
-Jak mam być spokojny?! Tony, czy ty chcesz, żeby Rhodey odwiedzał cię na cmentarzu?
-No… nie.
-No ja też tak sądzę. Siadaj na to łóżko obok. Za chwilę zaprowadzę cię do sali, a teraz korzystam z okazji, że Pepper jest przytomna. Sprawdzę co i jak… Jak się czujesz?
-Nie… wiem. Chyba… Chyba coś… Coś nie tak… bo nie… Nie mogę się… ruszyć.
Spanikowała, że znowu szybciej oddychała, przez co ból wzrastał na sile.
-Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Pepper, po pierwsze… uspokój się. Po drugie…
Zasłonił kotarę, żeby chory nie mógł podglądać.
-No dobra. Podałem ci odtrutkę, która powinna przywrócić ci władanie ciałem. Czyżbym coś przeoczył?
-Od… trutkę?
Nie ukrywała zdumienia. Chciała znać prawdę. Starała się jakoś uspokoić, ale niewiedza doprowadzała do jeszcze większego niepokoju.
-Kto… Kto mi to… zrobił?
-Pepper, ja naprawdę nie wiem. Ja tylko staram się was uratować. Zrobiłem badanie krwi. Ktoś podał ci jakąś substancję. Musiałbym się o to zapytać któregoś agenta. Jeżeli odtrutka nie pomogła, to ja już wyczerpałem medyczne sposoby. Mogę jeszcze cię nawadniać i może z czasem usunie się toksyna z twojego organizmu.
Dziewczyna była załamana. Mogła tylko czekać. Straciła siły na walkę. Yinsen podszedł do agenta.
-Chcę wiedzieć wszystko o tej akcji, w której brał pan udział.
-Maggia stosuje wiele metod, ale jeśli chodzi o środki, to stosuje różne. Paraliżujące, trujące i takie, które mogą zabić na miejscu. O jaką chodzi?
-Nie mam pojęcia. Jak na razie skarżyła się, że nie może się ruszać, ale ja stworzyłem na to odtrutkę. Nie wiem, dlaczego nie działa.
-Hmm… Z tego co wiem, to Iron Man ją tu zabrał. Może coś wie. Jednak… Mam lepszy pomysł.
Wybrał numer do swojej żony. Była wyuczonym lekarzem. Niezbyt doświadczonym, ale znała metody terrorystów. Mogła pomóc Pepper.

Rozdział 8: Paraliż

0 | Skomentuj
Rozmowa nie umknęła uwadze Rhodey’go. Wybiegł ze szpitala, docierając do zbrojowni. Założył pancerz i wyleciał na miasto. Próbował śledzić Pepper oraz dorwać sprawcę całego zamieszania.
Kiedy on latał w powietrzu, Pepper rozejrzała się po korytarzu, który wydawał się pusty. Od razu ruszyła do biegu. Na moment zatrzymała się przy intensywnej terapii, żeby pożegnać się z Tony’m.
-Mam nadzieję, że będziesz bezpieczny.
Jako że słyszała za sobą czyjeś kroki, natychmiast ruszyła do wyjścia. Przez ból straciła na szybkości, ale mimo to, ucieczka powiodła się. W mgnieniu oka dostrzegła furgonetkę zza rogu. Zatrzymała się. Nie wiedziała co robić. Jedynie poczuła jak coś wbijają jej w ramię, aż straciła czucie w nogach. Została zabrana do środka. Bohater zdołał ich zauważyć i zaczął śledzenie kryminalistów. Dość szybko dojechali na miejsce, a nie było to nic innego jak więzienie T.A.R.C.Z.Y.
Po tym jak ją wyciągnęli, zaczęli włamywać się do systemu zabezpieczeń. Z łatwością odblokowali dostęp do celi.
-Teraz twoja kolej. I lepiej nic nie kombinuj.
Była zmuszona do posłuszeństwa, więc robiła wszystko to, czego chcieli. Pilot zbroi wleciał za nimi.
-Zostawcie tę dziewczynę, a oszczędzę wam kłopotów.
-I… Iron Man?
Niedowierzała, że go widziała, ponieważ Tony nie był w stanie się pojawić.
-Hej! Przecież cię sprzątnęliśmy! Jak… Jak to możliwe?!
Nawet terroryści byli zagubieni. W kilka sekund rozpętała się strzelanina. Większość zakapiorów robiła za tarczę, gdyż jeden z nich zabierał rudowłosą z dala od walki. Bez problemu postrzelił agentów Fury’ego, dzięki czemu miał wolną drogę do celi więźnia. Uwolnił go.
-T… To ty?
Była przerażona.
-Ty… Ty zabrałeś mi… mamę!
Dziewczyna trzęsła się ze strachu, zaś paraliż próbował opanować całe ciało.
-No to jesteś już nam niepotrzebna. Plany uległy zmianom, ale nie martw się. Nikomu nic się nie stanie. Chyba, że martwisz się o blaszaka.
-Co?
Chciała coś im wykrzyczeć, lecz brutalnie wrzucili ją do celi. Zamknęli, a następnie oddalili się.
-Hej!
Przez paraliż nóg nie zdołała dojść do panelu. Mogła tylko leżeć i liczyć na jakiś cud. Na szczęście Iron Man rozprawił się z Maggią. Zauważył w celi dziewczynę, lecz najpierw musiał zrobić coś innego.
Kiedy Fix miał wsiąść do samochodu, strzelił rakietą. Pojazd stanął w płomieniach. Heros podleciał do złoczyńcy i wrzucił do innej celi. Teraz mógł zająć się Pepper. Otworzył jej celę.
-Jesteś cała?
-Nie czuję… Nie czuję nóg.
Nie chciała kłamać, a przez wysiłek zapomniała o szwach. Krótko po pojawieniu się jednostek T.A.R.C.Z.Y. Rhodey leciał z nią do szpitala.
-Dziękuję, Rhodey.
-Rhodey? No wiesz? Ja ci tyłek ciągle ratuję, a ty mylisz mnie z moim bratem?
-C… Co? B… Bratem?
Czuła się skołowana. Niczego nie pojmowała.
-T… Tony?
Więcej nie potrafiła z siebie wydusić. Zaczęła odczuwać skutki swojej głupoty. Z trudem łapała oddech.
Po wylądowaniu na miejscu, zawołał odpowiedniego lekarza. Zaniósł ranną do sali, a potem wrócił do zbrojowni, gdzie odłożył pancerz. Lekarz pojawił się przy rannej.
-Co się tym razem stało?
Bluzka była nasiąknięta krwią, a szwy ponownie były zerwane.
-Czy ty chcesz umrzeć? Chciałem, żeby nie było widać tak bardzo tej blizny, ale nic z tego.
Od razu zaczął zajmować się zszywaniem. Podał środek znieczulający i wyciął naderwaną skórę. Po zrobieniu szwów, wbił jej szczepionkę przeciw tężcowi.
-Coś jeszcze ci jest?
Nastolatka ledwo utrzymywała się przytomna. Przed sobą widziała rozmazane twarze.
-Może… pan… powtórzyć?
I tyle powiedziała, aż całkowicie zatraciła się w czerni. Rick nie wiedział jak do tego doszło. To wszystko działo się tak szybko. Iron Man przyniósł ją w ciężkim stanie, a żaden z agentów nawet nie widział jej próby ucieczki. Lekarz musiał działać szybko.
-Cholera jasna. Pepper! Słyszysz mnie?
Kazał lekarce pobrać krew do badań, a sam sprawdził jej grupę krwi. Próbował jakoś ją ocucić. Nie udało się. W wynikach badań zauważył jakąś truciznę. Stworzył do niej odtrutkę, a następnie wstrzyknął do krwiobiegu. Powoli wyczerpywały mu się możliwości.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi.
-Proszę.
Agent wszedł do środka, lecz na widok zakrwawionych rękawiczek lekarza nieco się przestraszył. Doktor od razu je zdjął, wrzucając do kosza. Podszedł do mężczyzny, wyjaśniając wszystko.
-Znowu zerwała szwy.
-Poważnie? Czyli już wszystko będzie dobrze?
Spytał zmartwiony.
-Nie mogę tego obiecać. W jej krwi wykryłem jakąś dziwną substancję. Podałem odtrutkę, ale nie jestem pewien czy to pomoże.
-Co to znaczy? Czy ona…
Zaczął bać się rudowłosą, a nawet czuł się winny, gdyż nie dopilnował jej.
-Robię wszystko co w mojej mocy. Na razie pozostało nam czekać.
Chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale po otrzymaniu informacji o zniknięciu Tony’ego, musiał zareagować.
-Cholera jasna! Niech pan idzie ze mną. Porwali kolejną osobę. Tym razem padło na Tony’ego.
Był w szoku, lecz skontaktował się z agentami, rozpoczynając poszukiwania.

-Szukajcie bruneta w wieku siedemnastu lat z rozrusznikiem serca. Prawdopodobnie ktoś chce go porwać.

~~~~***~~~~~
Ostatnie opowiadania nie posiadają obrazków, bo to zabiera sporo czasu. Poza tym, już nie za bardzo mam co wstawiać, bo wszystkie praktycznie już były. Nie chcę się powtarzać, dlatego jedynie przy mniejszych rzeczach jak one shoty, bajeczki i specjały będą jakieś zdjęcia.

Rozdział 7: Taka mała masochistka

0 | Skomentuj
Rhodey pobiegł po lekarza. Od razu, kiedy go znalazł, ten wszedł do sali. Wyprosił chłopaka na korytarz i zajął się dziewczyną. Nie chciał go martwić, gdyż po raz kolejny musiał zszyć ranę przez zerwane szwy. Zdołał zrobić nowe i podał środki znieczulające, po których będzie dłużej spać.
Po wyjściu na korytarz, Rick od razu chciał wiedzieć na temat stanu Pepper. Przyjaciel także nie ukrywał zmartwienia.
-Jak się czuje?
-Chyba dobrze, choć znowu zemdlała. Wyrwała szwy, więc musiałem założyć nowe. Trzeba ją pilnować i nie pozwolić, żeby wykonywała jakieś gwałtowne ruchy.
-Oj! Z nią jak widzę same kłopoty. Uwielbia to. Taka mała masochistka.
-Musi pan poświęcać jej dużo uwagi, jeżeli zdecyduje nie zamieszkać z nami, a z panem. Wiem, że jej tata nie miał dla niej czasu.
-Nie martw się. Mam żonę, która odpowiednio zajmie się nią.
Stwierdził.
-To dobrze.
Przyjaciel nieco się tym faktem uspokoił.
-Potrzebuje kobiecej ręki. Dawno nie miała takiej możliwości.
-Co prawda, to prawda. Jej mama zmarła, gdy ta była mała.
-Naprawdę dużo wiesz, Rhodey. Faktycznie jesteś jej bliskim przyjacielem.
-No cóż… Ostatnie dni bardzo nas w trójkę zbliżyły.
-Mhm… No to nie będę już się czepiał… Czy mogę do niej wejść?
Spytał lekarza o zgodę.
-Oczywiście. Tylko nie wiem, czy jest przytomna.
Nagle dostrzegł Robertę. Musiał z nią porozmawiać o Tony’m, więc przeprosił ich i podszedł do prawniczki. Ucieszyła się, słysząc dobre wieści od lekarza. Jednak postanowiła zobaczyć, jak się trzymała gaduła. Weszła do jej sali, zaś agent stanął przed drzwiami z zamiarem ochrony.
Gdy kobieta usiadła na krześle obok łóżka chorej, Pepper leniwie otworzyła oczy. Lekko się wystraszyła na widok mamy Rhodey’go, aż maszyna zaczęła piszczeć.
-Hej, Pepper. Spokojnie. To tylko ja. Nie musisz się bać. Jak się czujesz?
-W porządku.
Była tak przestraszona, aż miała wrażenie, że dostanie zawału. Po chwili, pisk zniknął. Mimo wszystko, Yinsen wbiegł dość zdenerwowany.
-Co tutaj się dzieje?
-Nic się nie dzieje. Spokojnie. A jak Tony?
Uspokoiła lekarza, lecz on nadal nie wyglądał na zadowolonego.
-Nie zmieniaj tematu, młoda damo. Doskonale słyszałem maszyny.
Podszedł bliżej, sprawdzając wszelkie odczyty.
-Roberto, co ty ją tak straszysz?
-Ja nie śmiałabym.
Zaśmiali się, a doktor zostawił je w spokoju.
-Doktorek przesadza.
Uśmiechnęła się głupawo.
-Taki jego zawód. Musi sprawdzić wszystko. Z drugiej strony słyszałam, że zerwałaś pierwsze szwy.
Zaśmiała się.
-Nadal cię boli?
-Serio to zrobiłam?
Dziewczyna nie ukrywała zdziwienia, lecz potem zaczęła rozumieć.
-O! To pewnie dlatego odleciałam do elfów. Poza tym, Rhodey powiedział, że mogę z panią mieszkać. Czy to prawda?
Czuła, że musi zapytać, aby nie wyszło niezręcznie.
-Tak. To prawda. Twój tata był moim dobrym przyjacielem, tak samo jak ojciec Tony’ego.
Kobieta posmutniała na samo wspomnienie o nich.
-Czuję się za ciebie odpowiedzialna. Podobnie jak za Tony’ego. Nie chcę, żebyś trafiła do przytułku.
- Rozumiem panią, ale nie chcę sprawiać kłopotu. Ma pani już Tony’ego i Rhodey’go na głowie, a jeszcze ja dojdę i dopiero będzie Sajgon, że pani mąż ewidentnie kopnie mnie w dupę.
Tak się rozgadała, aż zabrakło jej tchu.
-O to nie musisz się martwić. Mojego męża nie ma w domu. Jest na misji, także cię nie wyrzuci.
Roberta widziała, że nastolatka starała się coś zataić.
-Coś się stało, tak?
-Straciłam tatę, Tony jest ranny, a ja tu leżę i nic nie robię. To chyba tak. Coś się stało.
-Naprawdę współczuję ci straty ojca. Sama byłam jego przyjaciółką, więc też to przeżywam. Musisz być silna. Tony da sobie radę, a ty zajmij się sobą.
-Mam taką nadzieję, ale sama sobie nagrabiłam. Po prostu… Po prostu byłam nieostrożna, a Tony… On chciał mnie… ch… chronić.
Czuła żal do siebie, ponieważ w tamtej sytuacji nie mogła nic zrobić. Żałowała, że nie dało się uniknąć ofiar. Stąd też planowała ucieczkę i spełnić żądanie terrorystów.
-Jeżeli poprawi ci to humor, to coś ci zdradzę. Tony już jutro może się wybudzić.
-Naprawdę? O! Wreszcie jakieś dobre… wieści.
Mina zrzedła na samo pojawienie się agenta. Sprawdził tylko czy nikt podejrzany się nie kręcił i ponownie zniknął.
-Jest jednym z najlepszych agentów. Z nim nic ci nie grozi.
-Taa… Wiem. Znamy się.
-Naprawdę? To dziwne. Normalnie agenci nie rozmawiają z osobami, które chronią.
Kobieta była w szoku, a cała ta sprawa robiła się dla niej coraz bardziej podejrzana.
-Nie tylko pani przyjaźniła się z moim tatą. Ten agent również.
-Wszystko jasne. No dobrze. To zastanów się czy chcesz z nami zamieszkać i daj mi znać. Może nie będę ci już zajmować czasu.
-Nie, nie! Niech pani zostanie!
Poprosiła, gapiąc się maślanymi oczami.
-Proszę. Nie chcę być sama.
Jako że było jej żal dziewczyny, zgodziła się.
-Dobrze. Zostanę.
-Dziękuję.
Radość rudzielca nie trwała wiecznie. SMS zbudził ponownie strach.
„Jak idzie zadanie? Mam nadzieję, że już zaczęłaś.
PS: Zapomniałem wspomnieć, że jeśli za godzinę nie zobaczę, jak działasz w mojej sprawie, otworzę ogień w szpitalu”
Prawniczka widziała strach w oczach Pepper.
-Co się stało? Pepper, możesz mi wszystko powiedzieć.
-Nie… Nie mogę. Przepraszam.
Zerwała z siebie wszystko, do czego była podłączona. Wyszła drugimi drzwiami i starała się dotrzeć do wyjścia. Było ciężko przez sporą ilość agentów. Prawniczka od razu wybiegła z sali do Ricka.
-Rick! Cholera! Pepper uciekła. Dostała jakiegoś SMS-a. O czym ja nie wiem?!
-Nie wiem, ale z tego co wiem, to nie powinna się ruszać. Miała nastawiane żebra. Rany! Co ona wymyśliła?
Agent nawiązał kontakt ze swoimi ludźmi.
-Szukajcie rudzielca z piegami w wieku siedemnastu lat. Prawdopodobnie chce uciec ze szpitala.

Rozdział 6: Burząc spokój rodzi się niepokój

0 | Skomentuj
Przyjaciel ponownie odwiedził rudowłosą. Od razu zapytał o samopoczucie.
-I jak? Wszystko gra?
-Pewnie, panikarzu.
-Ja? Panikarz? Nie jestem panikarzem.
Oburzył się, słysząc takie określenie.
-Hmm… Niech no sobie przypomnę.
Zaczęła wyliczać sytuacje.
-Wpadasz w panikę za każdym razem, gdy coś się Tony’emu dzieje, pytasz za każdym razem o doładowanie implantu i ciągle mu przypominasz, że ma na siebie uważać.
Po raz kolejny przesadziła z gadaniem, a ból musiał się odezwać. Wszystko z winy własnej głupoty.
-No chyba to normalne, że się martwię o brata. No dobra. Nie męczę cię już, bo widzę, że mówienie powoduje ból.
-Ej! Sama sobie nagrabiłam, tak? Nie martw się. Nie umrę tak szybko, choćbyś bardzo tego chciał.
-Nie chciałbym, żebyś umarła. Co ty znowu sobie ubzdurałaś?!
-To taki żart.
Zachichotała bez czucia bólu. To mogła robić.
-Cieszę się, że znowu jest w tobie życie.
-I nawzajem.
Uśmiechnęła się do niego szczerze.
-To jak? Kiedy cię wypiszą? Nie chcę sam chodzić do szkoły.
-Spokojnie. Skłonię doktorka, aby nie zastanawiał się w nieskończoność.
Głupi śmiech gaduły ponownie przyprawił o ból.
-Pepper, przestań sobie szkodzić, bo wyjdzie na to, że to ja.
-Ej! Nie panikuj. Jest okej.
-Ja nie panikuję. Po prostu jestem za młody, żeby pójść siedzieć.
-Nic jej nie zrobiłeś. Ona sama sobie szkodzi.
Zaśmiał się agent. Nawet nie zauważyli, kiedy wszedł. Tak zagadali się między sobą. Chłopak odsunął się nieco dalej od łóżka.
-Dzień dobry. A pan to kto?
-Witaj, Rhodey. Nazywam się agent Rick Bernes i byłem przyjacielem ojca Patricii.
-Pan mnie zna? Ale skąd?
Zaczął nabierać podejrzeć, co do niego.
-Twoja mama wielokrotnie pomagała przy śledztwach jako prawniczka. Stąd słyszałem o tobie nieraz.
Wyjaśnił bez powodu o lęk. Nie zamierzał nikomu zrobić krzywdy. Histeryk nieco się uspokoił, znając dość logiczne wyjaśnienie.
-No tak. Czasem można zapomnieć, że mama ma znajomości w policji i FBI.
-Spokojnie. Jestem po twojej stronie… To może was zostawię. Wybaczcie, że wszedłem bez uprzedzenia.
-Nic się nie stało. Proszę zostać.
Usłyszał głos dziewczyny.
-Właśnie, Patricio. Zdecydowałaś już?
-Zdecydować? Ale na co?
-Nie powiedziała ci? Dziwne. Myślałem, że się przyjaźnicie i sobie ufacie.
Był w lekkim zdumieniu.
-Czego mi nie powiedziałaś, Pepper?
Spojrzał z przerażeniem na dziewczynę.
-Nic takiego. Po prostu będę mieć nową rodzinę.
-Co?! Przecież rozmawialiśmy już o tym.
-Eee… Mogę się wtrącić?
Spytał, bo musiał wyjaśnić nieporozumienie.
-Proszę.
-Jej ojciec spisał w testamencie, że w razie śmierci mogę przejąć nad nią opiekę. Jednak czekam na jej zgodę.
Chłopak zdziwił się na to wyznanie.
-Pepper?
-Rhodey, to był przyjaciel mojego taty. Czasem zajmował się mną, gdy go nie było. Jednak i tak muszę myśleć co zrobię.
Stwierdziła lekko zmieszana.
-Masz czas do namysłu.
-Wiem, ale… Ale to i tak… dość trudne.
W ułamku sekundy przypomniała sobie, że została sama. Przyjaciel położył jej rękę na ramieniu. Widział jak posmutniała.
-Nie przejmuj się, Pepper.
-Nawet… Nawet nie mogłam… nic zrobić. Nie mogłam… Nie mogłam.
Rozpłakała się jak małe dziecko. To było wiadome, że szybko nie zapomni tamtej nocy. Usiadł obok niej, dając wsparcie.
-Ej! Pepper, nie mówmy już o tym. Z tego co słyszałem, to nawet Iron Man nie dał im rady.
-Jak to… Iron Man? Przecież…
Od razu wyczuła kłamstwo.
-Rhodey, to niemożliwe.
-A jednak. Pokonali go.
-Ale… Ale wcześniej…
Nie bardzo pojmowała, do czego doszło. Niewiele pamiętała, a w najważniejszych momentach film się urywał.
-On… On nie mógł tam być.
-To prawda, bo jakiś inny blaszak się pojawił. Widziałem, że wyglądał inaczej, a może… Hmm… Może Iron Man ma więcej niż jeden pancerz.
-Mnie tam nie było, a wszystko co wiem, usłyszałem w telewizji. Zgadzam się z panem. Na pewno ma więcej pancerzy. Pewnie, gdy tamtą zniszczyli, wziął drugą. Jako super bohater pewnie wziął pod uwagę możliwość zniszczenia zbroi.
-Ej! Czy to jakaś zmowa?
Teraz bardziej była przekonana, że miała rację. Rhodey kłamał, lecz nie chciała tego roztrząsać.
-Więc zastanowię się jak wyjdę ze szpitala.
Wróciła do poprzedniego wątku rozmowy.
-Nie ma żadnej zmowy. Po prostu uważamy, że Iron Man ma więcej niż jeden pancerz. A może ty wiesz kto jest w zbroi?
Przyjaciel puścił do niej oczko. Nie mogli mówić o tożsamości bohatera przy agencie.
-Masz jeszcze czas.
-Ech! Wiem, ale…
Zanim zdołała dokończyć, zadzwonił telefon.
-Do mnie?
Wyjęła komórkę. Spojrzała na wyświetlacz. Nieznany numer. Pokazała to agentowi, bo takie niespodzianki nie wróżyły nic dobrego.
-Zna pan ten numer?
-Możemy przejść na „ty”. A tak, poza tym, nie rozpoznaję go.
-Rhodey?
Podała mu telefon.
-Wiesz kto to może być?
-Nieznany. Nie mam pojęcia. Może odbierz? Pana ludzie pewnie założyli podsłuch?
-Wyłapujemy każdą rozmowę, która jest podejrzana. Zajmujemy się bezpieczeństwem, więc musimy naruszyć w pewien sposób prywatność.
Wyjaśnił w największym skrócie o swojej pracy.
-Patricio, odbierz.
-Halo?
Przyłożyła słuchawkę, zaś agent dzięki swojemu gadżetowi miał kontakt z całą siecią telefoniczną.
-Patricia Potts, jak mniemam? Oczywiście, że to ty, bo twój numer jest łatwo zapamiętać.
-Kim… Kim jesteś?
Widział, że zaczęła się denerwować. Na szczęście Rhodey nadal był przy niej, próbując ukoić jej nerwy.
-Jeśli nie spełnisz moich żądań, ktoś ucierpi. Ktoś z twoich bliskich, a wiem, że wszyscy są w szpitalu. Chyba nie chciałabyś odpowiadać za kolejną śmierć, prawda?
Chłopak nie słyszał rozmowy, więc mógł tylko czekać.
-Co mam zrobić?
-To bardzo proste. Masz uwolnić Mr. Fixa z więzienia T.A.R.C.Z.Y. Wiem, że to łatwe nie będzie, ale w ten sposób już nigdy nikogo nie stracisz. Daję ci moje słowo w imieniu wszystkich terrorystów.
Przez odpowiedzi dziewczyny mógł domyśleć się, że nie rozmawiała z nikim dobrym. Miał tylko nadzieję, iż agenci namierzą dzwoniącego.
-I… to wszystko?
Jej głos się łamał. Już była zestresowana, więc Rick wskazał gestem, żeby skończyła rozmowę.
-Spełnisz jeden warunek, pojawią się następne. Jednak powiem później o tym, Patricio.
Po tych słowach, sam szantażysta rozłączył się.
-Mamy go. Wiemy, skąd dzwonił. To niedaleko… stąd.
Zrzedła mu mina, bo sprawca znajdował się bardzo blisko.
-Pepper, ty tu zostań… Chcę wam pomóc.
-To zbyt niebezpieczne. Wolałbym nie mieć więcej rannych.
Ostrzegł, wybiegając z pomieszczenia. Przyjaciel nie wiedział, jak zareagować. Rzucił krótkie pytanie.
-Co teraz?
-Nie… Nie wiem. Rhodey, przecież to miał być koniec. O co im chodzi?! Nienawidzę tego! Nie… Nie uda mi się uwolnić tego Fixa z więzienia. To… To niemożliwe… Rhodey.
-Ten ktoś kazał ci go uwolnić?!
Był w szoku. Chciał jakoś zareagować, lecz nie chciał zostawiać przyjaciółki zupełnie samej.
-Tak.
Więcej nie zdołała mu powiedzieć i bezsilnie zemdlała.

Rozdział 5: Jakby zmartwień było za mało

0 | Skomentuj
Lekarz wparował do środka, próbując zapanować nad sytuacją. Wykres bicia serca wariował, ponieważ porażenie prądem wywołało potężny atak serca. Mógł tylko czekać na jego kulminację. Dopiero kiedy serce Tony’ego przestało bić, zareagował, podając odpowiednie leki. Delikatnym uderzeniem defibrylatora starał się przywrócić krążenie.
-No dalej, Tony. Masz dla kogo żyć. Walcz!
Uderzył po raz kolejny. Odetchnął z ulgą, widząc, jak organ wrócił do pracy.
-Mamy go.
Poczekał jeszcze przez chwilę, a gdy upewnił się, że chłopakowi nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo, wyszedł na korytarz. Tam spotkał tego samego agenta co ostatnio.
-Doktorze, czy wszystko z nim dobrze?
-Żyje. To najważniejsze. Najgorsze przetrwał. Teraz powinien szybko wrócić do zdrowia.
-Dziękuję za informację. Oby tak się stało. To samo co z Patricią.
Już myśleli, że ten wieczór już niczym nie zaskoczy. Byli w błędzie. W szpitalu zrobiło się zamieszanie.
-Co tam się dzieje?
Spytał lekarz.
-Sprawdzę to. Niech pan tu zostanie.
Poprosił. Po chwili dostrzegł swoich agentów rozsianych po całym szpitalu.
-Co się dzieje?
-Włączył się alarm.
Rick nie bardzo rozumiał co to znaczyło.
-I tyle?
-Tak, ale poszukujemy sprawcy.
-Dziwne. Włączył się alarm, a wy latacie i straszycie cały szpital.
-Wybacz, szefie.
-Nie szkodzi. Grunt, że jesteście czujni.
Stwierdził, a następnie rozejrzał się po holu. Wezwał agentów przez mini słuchawkę.
-Jeśli zobaczycie coś podejrzanego, macie meldować o wszystkim. I nie działać w pojedynkę. Nie chcę przeżywać kolejnej straty przyjaciela.
Agenci zgodzili się, więc w spokoju wrócił do Pepper. Niestety, lecz ponownie odezwał się strach. Jak na zawołanie pojawił się Yinsen.
-Jak się czujesz?
Spytał nastolatkę, lecz ona nie odpowiedziała. Nawet delikatne szturchnięcie Ricka nic nie dało.
-Patricio, słyszysz?
Doktor podszedł do niej, upewniając się czy wszystko było w porządku.
-To nic takiego. Podałem jej środki przeciwbólowe, a ona po prostu zasnęła.
-To dobrze.
Odetchnął z ulgą.
-Niech śpi.
Nie minęło kilka minut, a do szefa FBI dotarł kontakt od jednego z agentów.
-Co znalazłeś?
-Sprawdziliśmy monitoring i widać jakiś ruch. Ktoś przeszedł naszą ochronę.
Mężczyzna był ciekawy, co do tożsamości intruza.
-Jakieś przypuszczenia kto to może być?
-Jest nietykalny.
-Cholera.
Przeklął pod nosem. Nie umknęło to uwadze lekarza.
-Dowiedział się pan czegoś?
-Tak, ale to na razie informacje poufne.
-Rozumiem. Zróbcie wszystko, żeby wyjaśnić tę sprawę.
-Zgoda, a niech pan robi dalej co trzeba.
Poprosił o nieutrudnianie w misji.
-Dobrze.
Długie godziny braku odpoczynku dały o sobie znać. Agent był na granicy wytrzymałości, dlatego na chwilę wyszedł, żeby wziąć kawę z automatu. Wypił ją, a następnie zaczął wracać do sali. Poczuł ciarki na plecach. Zupełnie tak, jakby coś koło niego przeszło. Odwrócił się, lecz nikogo tam nie było. Miał wrażenie, że przez zmęczenie musiał mieć omamy.
Następnego dnia, Rhodey zdecydował się opuścić szkołę, żeby tylko być przy swoich przyjaciołach. Lekarz przekazał mu takie słowa, które od razu poprawiły mu humor. Chciał powiedzieć o tym Pepper. Wszedł do jej sali.
-Cześć, Pepper. Jak się czujesz?
Dziewczyna odwróciła się, słysząc głos przyjaciela. Nie ukrywała zdziwienia.
-Rhodey, a ty nie w szkole? I co ty taki zadowolony? Stało się coś?
Ciekawość obudziła się w niej, bo był w naprawdę dobrym humorze.
-Pierwszy zadałem pytanie.
-Żyję, jak widzisz. Ech! Jakoś przeżyłam.
Westchnęła ciężko, rozciągając się. Na moment zapomniała o szwach, które się odezwały. Poczuła ból.
-Coś się stało? Mam zawołać lekarza?
Podszedł bliżej łóżka chorej.
-Nie, nie! Au! To moja głupota.
Zaśmiała się lekko, żeby siebie bardziej nie katować.
-Twoja kolej na odpowiedź, Romeo.
-Chodzi o Tony’ego.
-O Tony’ego?
Raptownie wstała, przez co ból znowu się nasilił.
-Masz mi powiedzieć wszystko.
Przyjaciel uspokoił ją i kazał usiąść, żeby bardziej się nie raniła.
-Pepper, Tony wraca do zdrowia. Możliwe, że obudzi się za kilka dni. Może szybciej. Pepper, on wygrał tę walkę.
W ostatniej chwili powstrzymał się od uścisku.
-Obiecuję, że jak stąd wyjdziecie, to pójdziemy na pizzę. Teraz już wszystko będzie dobrze.
-Ej! Tony wisi mi dalej obiad. Ja mam bardzo dobrą pamięć, więc jak się ocknie, powiem mu to i nie pozwolę, żeby się wykręcił.
Przez gadulstwo ponownie żebra dały jej popalić.
-Idę po lekarza.
-Nie!
Wstała i szarpnęła go za rękaw.
-Nie idziesz.
-Ej! Pepper, może coś jeszcze ci jest. Daj sobie pomóc.
-Raczej nic.
Jednak gdy tak wspomniał o tym, to odpuściła mu.
-Okej. To dla świętego spokoju.
-No dobra. To mam iść czy nie? Nie chcę zaliczyć nokautu.
-Heh! Idź.
Pozwoliła na pomoc, bo chciała przydać się im, a nie tkwić z własnej głupoty ciągle w łóżku szpitalnym.
Po chwili, Rhodey przyszedł z lekarzem.
-Dzień dobry, panno Potts. Jak się dzisiaj czujesz?
-Dobrze.
Stwierdziła krótko.
Lekarz ucieszył się, widząc, jak wraca do zdrowia. Poprosił jej przyjaciela o wyjście, żeby przyjrzeć się szwom.
-Wszystko ładnie się goi. Tylko staraj się nie robić gwałtownych ruchów, bo je naderwiesz.
Spokojnie wytłumaczył, a dla pewności zrobił kilka innych badań.
-Tak jak myślałem. Oprócz tych żeber, to nic ci nie jest. Jeżeli coś będzie się działo, zawsze możesz mnie zawołać.
-Ja chcę zobaczyć się z Tony’m.
Nalegała.
-Ja chcę tam iść.
Nie mogła się doczekać na zobaczenie się z nim.
-Hej. Spokojnie. Jeszcze trochę to potrwa, nim odzyska przytomność. Na razie zajmij się swoim zdrowiem. Na pewno ci nie ucieknie.
-Och! Okej.
Nie była tym faktem zachwycona, chociaż zgodziła się z nim. Tony nie ucieknie.
-No dobrze. To ja idę się zająć innymi pacjentami. Gdyby coś się działo, proszę zawiadom mnie.
-Jasne, doktorku.
Uśmiechnęła się, mrugając okiem. Czuła, że życie nabrało barw.

Rozdział 4: Najgorszy dzień z możliwych

0 | Skomentuj
Przyjaciółka Rhodey’go długo nie kryła się ze swoimi odczuciami. Od razu podzieliła się nimi.
-Rhodey, ty… Ty to widziałeś?
-Pepper, widziałem. Skoro on nas słyszał, to może jest jeszcze nadzieja?
-Jeszcze… jest. Pomożesz mi wrócić do sali?
Czuła się zmęczona przez samo patrzenie na tak przeraźliwy obraz. Głównie z winy maszyn. To było dla niej za wiele. Zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień.  Przyjaciel pomógł jej usiąść na wózek, a następnie położył na łóżku.
-On walczy. Ja jestem tego pewny.
-Wiem. On nigdy się nie podda.
Przykryła się kołdrą, układając wygodnie.
-Dzięki, Rhodey.
-Nie ma za co, Pepper. Jest już późno i wszyscy jesteśmy zmęczeni. Odpocznijmy. Jutro z samego rana tu przyjadę.
-Dobrze, więc do jutra.
Pożegnała się z nim, a on wyszedł z sali. Wpatrywała się biały, aż do mdłości sufit. Już dłużej nie mogła powstrzymywać kolejnej fali łez. Rozpłakała się jak małe dziecko. Znany jej lekarz nie mógł przejść obojętnie, widząc, jak cierpi. Odważył się wejść do jej sali.
-Dzień dobry. Jak się czujesz?
-Jest dobrze, ale czasem boli tutaj.
Wskazała na klatkę piersiową.
-Pewnie mnie czymś uderzyli.
Lekarz nieco się zmartwił, więc od razu zapytał.
-Może chcesz, żebym cię przebadał?
-Jak pan chce. W sumie… Wszystko mi jedno.
Zgodziła się. Mężczyzna chciał jakoś poprawić jej humor albo przynajmniej ulżyć w cierpieniu. Usiadł na krześle obok łóżka.
-Gorszy dzień?
-Najgorszy… z możliwych.
Westchnęła ciężko.
-Wszystko jeszcze się ułoży.
-Byłem przed chwilą w sali Tony’ego. Nie wiem czy to ty tak na niego działasz, ale wszystko wskazuje na to, że wygra tę walkę.
-Może… Nie wiem.
Dziewczyna nie była pewna, co do uczuć, a co dopiero do słów lekarza. Była zbyt przygnębiona, aby widzieć promyk nadziei.
-Hej. Nie możesz się załamać. Kto da Tony’emu siłę do walki?
-Wiem, ale… Dzisiaj ciężko… mi myśleć… dość… pozytywnie.
Z ciężkim oddechem zdołała wydusić parę słów. Przestała mówić. Yinsen zmarszczył brwi, widząc, że coś musiało być nie tak.
-Chodź. Pomogę ci wstać. Musimy zrobić prześwietlenie.
-Prze… Przepraszam. Ja nie wiem… co się… dzieje.
Miała coraz większe trudności z oddychaniem. Doktor zabrał ją na prześwietlenie. Aby ułatwić oddychanie, dał jej maskę tlenową. Po badaniu, wszystko stało się jasne.
-Masz złamane żebro. Muszę je operacyjnie nastawić. Zgadzasz się na zabieg?
Nastolatka tylko kiwnęła głową. Mała ingerencja chirurgiczna zajęła mu pół godziny. Zawiózł ją z powrotem do tego samego pomieszczenia i powoli wybudzał z narkozy. Do kroplówki dał środek przeciwbólowy.
Podczas gdy jej ciało próbowało wrócić do życia, jeden z agentów znalazł się w szpitalu. Dopytywał o Patricię w recepcji. Nie dowiedział się niczego. Jednak na szczęście zdołał złapać lekarza, który wyszedł od Pepper z zamiarem sprawdzenia stanu Tony’ego.
-Jestem Rick i byłem przyjacielem Virgila Potts. Czy mogę wiedzieć, gdzie jest Patricia?
-Dzień dobry. Rozmawiałem z policją i kazali mi nie mówić nic o tej dziewczynie, ale może dla pana zrobię wyjątek. Jednak wejdzie pan tam pod eskortą ochroniarza.
-Zapewniam, że nie chcę jej skrzywdzić. Mam coś do przekazania. Widziałem, jak Virgil umierał. Wcześniej poprosił mnie, że mam zająć się nią, gdyby coś mu się stało. Kiedyś jak był postrzelony w ramię, to zajmowałem się nią.
Agent próbował przekonać go, że ma wyłącznie dobre zamiary.
-Możliwe, że będzie wychowywać się ze mną.
Jako dowód pokazał dokument.
-To testament. My jako agenci jesteśmy gotowi na śmierć w każdym momencie. Po śmierci żony, Virgil napisał testament i zdradził mi co zawiera. Proszę zobaczyć.
Podał mu pismo, a Ho jedynie przeczytał.
-Dobrze. Może pan do niej wejść, ale ja będę przy tym. Proszę za mną.
Rick widział nieufność lekarza, lecz zdołał go jakoś przekonać do odwiedzin rannej. Leżała zmęczona i nie reagowała na nic.
-Jaki jest jej stan?
-Jest świeżo po operacji. Miała złamane żebro. Gdybym go nie nastawił, mogłoby dojść do poważnego krwawienia.
Wytłumaczył na spokojnie.
-Dziękuję za informacje. Czy mogę tu być przy niej?
-Niech będzie, ale ochroniarz jest zaraz za drzwiami.
Wyjaśnił krótko.
-Dobrze.
Mężczyzna usiadł obok jej łóżka.
-Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje.
-Kilka dni i powinna być do wypisu.
-To dobrze.
Nieco uspokoił się, choć zdawał sobie sprawę, że potrzebowała czasu, aby dojść do siebie. Współczuł jej, gdyż w tak młodym wieku została sierotą.
Nagle dostrzegł jak powoli uchylają się powieki śpiącej.
-Dobrze cię widzieć, Patricio. Jak się czujesz?
-Chyba… Chyba dobrze.
Zauważył, że nadal nie czuła się na siłach.  Chciał ją zostawić samą, ale od razu ścisnęła go za rękę.
-Zostań.
-O! Czyli mnie pamiętasz?
-Tak.
Stwierdziła krótko. Lekarz poprosił o wyjście z sali w celu przebadania pacjentki. Rick zgodził się.
-Operacja się powiodła. Za kilka dni powinnaś dostać wypis ze szpitala.
-Ale?
-Coś się stało?
-Bo zawsze jest jakieś „ale”.
-Tym razem, nie ma żadnego. Kości szybko się zrosną. Przyjdziesz do mnie za dwa tygodnie, żeby zdjąć szwy i to tyle. Masz wielkie szczęście, że nie oberwałaś tak mocno.
Za pozwoleniem lekarza ponownie mogła zobaczyć się z agentem. Znowu usiadł na krześle, a następnie chwycił za jej dłoń. Chciał, żeby czuła się bezpieczna.
-Już nic ci nie grozi. Zajmę się tobą.
-Czy… Czy to…
-Żaden kłopot. Potrzebujesz domu i rodziny.
Stwierdził z lekkim uśmiechem. Wciąż nie mógł przestać myśleć o śmierci przyjaciela. To była koszmarna noc dla nich wszystkich. Mimo wszystko, ochrona strzegła miejsc, gdzie leżeli ranni. Jednak i tak musiał wpisać do akt wszystkie dane z akcji.
-Nie zrobię nic wbrew twojej woli. Zadecydujesz sama, dobrze?
-Tak, ale… Ale czy widział pan… Widział pan jak on… umiera?
Po jej policzkach spłynęły łzy. Z trudem mówiła o śmierci ojca.
-Byłem sam, ale on kazał wszystkim uciekać. Posłuchaliśmy się go, a potem jak dorwaliśmy sprawcę… Widział go. Sam… Sam sprawdziłem, czy oddychał i… Patricio, bardzo ci współczuję.
Głos agenta zaczął się łamać, aż przypomniał sobie znalezione ciało. Uwolnił łzy i przytulił rudzielca.
-Jakoś to będzie. Poradzimy sobie.
Jako że doktor nadal znajdował się w sali, chciał jeszcze z nimi posiedzieć. Plany zmienił alarm z sali Tony’ego.
-Przepraszam. Muszę was zostawić.
-Coś się stało?
Dziewczyna bardzo się zaniepokoiła. On zapytał o to samo.
-Są jakieś kłopoty?
Ho nie zamierzał psuć im humoru, więc skłamał.
-Nie. Wszystko dobrze.
Patricia zauważyła, że jego słowa mijały się z prawdą.
-O co chodzi? Coś się dzieje z Tony’m?
Mężczyzna dość długo nie odpowiadał. Od razu nasuwały się przypuszczenia. Potem wyszedł z sali bez słowa.
-Proszę sprawdzić co jest grane.
Nastolatka poprosiła Ricka, aby poznał prawdę, która była zatajana. Nie miał serca jej odmówić.
-Dobrze. Za chwilę wrócę.
Pożegnał się, a następnie wyszedł. Dotarł za lekarzem pod OIOM. I właśnie za tymi drzwiami zaczęła się ostateczna walka o jedno życie.

Rozdział 3: Kropla nadziei

0 | Skomentuj
Pepper momentalnie czuła się słabsza, choć i tak leżała na łóżku. Obwiniała się o wszystko, a przez ból żeber nie potrafiła się ruszyć. Rhodey wytarł łzy, które spłynęły po policzkach.
-Nie wiem co zrobić. Boję się, że…
Przerwał, gdyż odrzucał najgorsze scenariusze, chociaż i tak siedziały w głowie.
-Idź do swojej mamy. Wesprzyj ją.
Doradziłam.
-Ja sobie poradzę. Tylko daj mi znać, że czegoś się dowiesz więcej.
Poprosiła na spokojnie, lecz i tak była bardzo zestresowana ostatnimi przygodami.
-Nie, Pepper. Mama i tak rozmawia teraz z doktorem. Potem do nas przyjdzie. Poza tym i tak mu nie pomogę. To jego walka.
W tym momencie głos chłopaka się załamał.
-Rhodey.
Dziewczyna pierwszy raz widziała go w takim stanie. Próbowała jakoś podnieść przyjaciela na duchu.
-Rhodey, musisz tam być. Musisz.
-Pepper, nie zostawię cię. Pójdziemy tam razem, gdy wydobrzejesz. Na razie odpocznij.
-Zgoda. W sumie, to nie mam wyboru.
Zgodziła się, a następnie położyła do spania.
-Idę spać, ale mnie obudź, jeśli czegoś się dowiesz.
-Masz moje słowo.
Podniósł się z łóżka Pepper i usiadła na krześle obok niej. Przez chwilę popatrzyła na chłopaka i zasnęła. Błąd. Próbowała spać, ale myśli o tacie nie pozwalały na odpłynięcie do elfów. Leżała z zamkniętymi oczami.
Po chwili, Rhodey zauważył Robertę, która przywołała go skinieniem ręki. Wyszedł przed salę, widząc w ją w jeszcze gorszym stanie niż poprzednio.
--Mamo, co się stało? Tylko mi nie mów, że…
-Nie. Rhodey. On żyje, ale lekarz nie daje mu dużych szans. Powiedział, że możemy się z nim pożegnać.
Nie wytrzymała i zalała się łzami. Syn przytulił matkę, prosząc, żeby na niego zaczekała. Wrócił do Pepper. Płacz kobiety nawet dotarł do rudzielca. Nie miała pojęcia, że tak bardzo było kiepsko z Tony’m. Obwiniała się, że przez nią Tony cierpiał, a do tego nie wiedziała, jak mu pomóc. Cierpiał, bo bronił ją. Tak jak przystało na bohatera. Nie zamierzała udawać w nieskończoność, więc odwróciła się, otwierając oczy.
-Rhodey, coś wiadomo?
-Pepper… Lekarze nie dają Tony’emu szans na przeżycie. Mamy szansę się z nim… pożegnać.
-Czyli… Czyli umiera?
Chciała być pewna, co do jego słów.
-Rhodey, czy to znaczy…
-Tak… Pepper.
Przytulił przyjaciółkę, dając jej oparcie.
-M… Muszę go zobaczyć. Muszę tam iść!
Zignorowała ból i wstała z łóżka.
-Prowadź.
Spojrzała na przyjaciela.
-Pozwól mi się z nim zobaczyć.
-Zaczekaj.
Przyprowadził wózek. Pomógł dziewczynie usiąść na niego. Przemierzali korytarze, jadąc na OIOM. Gdy byli pod drzwiami, założyli specjalne, zielone ubrania. Chwilę wahali się, zanim weszli do środka. To co tam ujrzeli było przerażające. Tony leżał na środku sali z podpiętym respiratorem oraz implant ciągle podłączonym do ładowania. Taka ilość maszyn jeszcze bardziej ich przerażała. Do tego dostrzegł też kroplówki z morfiną. Nie tak Rhodey chciał go pamiętać. Za to Pepper przez przerażenie nie chciała wstawać z łóżka. Bała się, że zemdleje przez tak przygnębiający widok. Coraz mocniej czuła się winna tak makabrycznemu stanu ciała przyjaciela. Mimowolnie popłynęły łzy.
-Mam podejść z tobą bliżej?
Widział jak się czuła. Sam nie wstydził się swoich uczuć.
-N… Nie wiem czy… Czy potrafię.
Jej głos drżał, ale z pomocą przyjaciela podeszła bliżej. Przytłaczający dźwięk dochodził do jej uszu. Szukała nadziei. Nie znalazła jej. Usiadła na krześle, zaś on obszedł łóżko z drugiej strony. Chwycił brata za rękę.
-Tony, walcz. Błagam cię.
I tak siedzieli przy nim, a czekanie nie miało końca.
-Rhodey, czy mój tata… Czy widziałeś, jak umiera? Czy coś powiedział do ciebie?
Spytała, ocierając ręką lewe oko.
-Nie, Pepper. Moją zbroję też porazili prądem i zabrali z magazynu. Gdybym był bardziej ostrożny, może twój tata nadal by żył.
Słysząc jego relację, czuła jak serce się krajało. Czuła się tak, jakby też tam była. Każde słowo, gest, a także dźwięk. Nawet wyobraziła sobie samą walkę. Nie potrafiła się oderwać od tego obrazu wyobraźni. Oboje czuli się winni za to, do czego doszło.
-Ostrzegałam go, Rhodey. Ostrzegałam, ale mnie nie posłuchał. To moja wina. Nie twoja.
Powiedziała mu to prosto w twarz, aby zrozumiał co miała do przekazania.
-Rhodey, tylko ja jestem winna. Jednak teraz muszę być silna. Oboje musimy.
Ścisnęła za dłoń Tony’ego, aby odczuł jej obecność.
-Tony, przepraszam cię. Przepraszam, że znowu cierpisz z mojego powodu. Nie tak to sobie wyobrażałeś, co nie? Jednak pamiętaj, że my tu jesteśmy. Nie zostawisz nas, bo na twoim miejscu… Na twoim miejscu walczylibyśmy całym sobą o powrót. Ty też tak zrobisz.
Szepnęła mu do ucha.
-Bo jesteś Iron Manem, a człowiek z żelaza nigdy się nie poddaje.
Spuściła wzrok, lecz nadal trzymała go za rękę. Oboje byli przytłoczeni, siedząc tu. Najgorsza była ta niepewność. Chcieli wspólnymi siłami to przeżyć. Chłopak próbował się uspokoić, bo wiedział, że nerwy na nic się zdadzą.

W jednej chwili dostrzegł, jakby Tony uronił łzę. Jednak szczęście nie trwało długo przez pojawienie się lekarza. Kazał im zakończyć odwiedziny. Zrobili tak jak chciał. Pepper także widziała to samo. Ta jedna łza coś znaczyła.

Rozdział 2: Trudno jest przekazywać złe wieści

0 | Skomentuj
Gdy restart zbroi zakończył się sukcesem, Iron Man zrzucił z siebie siatkę. Poleciał do magazynu. Od razu w oczy rzuciło mu się bezwładne ciało Virgila.
-Fix, ty bydlaku.
Ze wściekłością mierzył w mordercę. Był tak skupiony bohaterem, że nie zauważył jak jeden z agentów zakradł się za jego plecami. Jedno uderzenie paralizatora powaliło kryminalistę na ziemię. Mężczyzna podszedł do swojego przyjaciela, aby upewnić się czy rzeczywiście umarł. Sprawdził czy reagował. Nawet zbadał puls na szyi. Nie czuł go. Bez słowa patrzył na niego. Potem tylko zamknął mu powieki.
-Spoczywaj w pokoju, Virgil.
Heros podszedł do niego. Ten tylko odwrócił się do niego i pokiwał przecząco głową. Chłopakowi puściły nerwy. Wziął Fixa, rzucając go pod nogi Fury’ego.
-Zamknij go tak, żeby już nigdy nie ujrzał światła dnia.
Po tych słowach, jak gdyby nigdy nic poleciał do zbroi zdjąć zbroję. Zdołał złapać taksówkę, aby pojechać do szpitala. Tam czekała na niego mama, która czekała na jakieś wieści od lekarza. W końcu tego samego dnia również oberwał Tony, zaś jego przyjaciel na moment przywdział zbroję. Tylko dla ratowania przyjaciółki.
-Wiadomo co z Tony’m?
-Jak na razie nadal operują. Rhodey, ja nie wiem czy on z tego wyjdzie.
Syn prawniczki nie potrafił patrzeć na załamanie swojej rodzicielki, a pierwszy raz widział ją w tak fatalnym stanie psychicznym.
-Będzie dobrze. Zawołaj mnie jak tylko będzie coś wiadomo.
Poprosił, a następnie poszedł szukać Pepper. Wystarczyło zapytać kilku lekarzy, aby odnaleźć odpowiednią salę. Wszedł do środka. Stanął pod ścianą.
Nagle zauważył jak monitor zaczął piszczeć, a dziewczyna budziła się. Podbiegł do niej, łapiąc za ramiona.
-Pepper, Pepper. Już wszystko dobrze. Uspokój się. Jesteś w szpitalu. Już nic ci nie grozi.
-R… Rhodey? Co tu robisz? Co… Co się stało?
Była skołowana, a mówienie przychodziło jej z trudem przez ból.
-Odbiliśmy cię z rąk Mr. Fixa. Byłaś nieprzytomna. Może pójdę po lekarza?
-Nie trzeba. Przejdzie.
Tak przynajmniej myślała, choć czuła się tak, jakby oberwała porządnie po żebrach. Niezbyt pamiętała, do czego doszło.
-A tata… Gdzie on jest?
-Pepper, przecież widzę, że źle się czujesz. Poczekaj chwilę.
Na moment wyszedł, wracając z lekarzem. Zostawił ich i poszedł na korytarz. Dość szybko ją zdiagnozował, więc pozwolił mu wrócić do sali.
-No i jak? Co powiedział lekarz?
-Że lekkie stłuczenie. Nic wielkiego. Wyliżę się. Muszę zadzwonić do taty. Niech wie, że nic mi nie jest. Pewnie siedzi i się martwi.
Przyjaciel wstrzymał oddech. Nie był w stanie okłamywać przyjaciółki. Usiadł obok niej. Musiał zastanowić się jak przekazać tak złą wiadomość.
-Pepper… Zawiodłem ciebie i twojego tatę… Nie zdołałem go uratować…
-Co?!
Czuła, jak serce łamie się na pół. Niedowierzała jego słowom.
-N… Nie! Nie! Nie.
Tak się zdenerwowała, że odpięła się od kabli. Wybiegła z sali. Rhodey zdołał ją zatrzymać na środku korytarza.
-Pepper, błagam cię. Uspokój się.
-Jak mam się uspokoić?! Jak?! Nie wierzę, że kłamiesz, ale… Ale nie chcę wierzyć, że… Że to… prawda.
Zabrakło jej powietrza na dalsze mówienie, a ból nasilił się.
-Pepper! Musiałaś się ruszać?!
Wziął ją na ręce, zanosząc z powrotem do sali.
-Musisz odpocząć.
Położył dziewczynę na łóżko.
-A Tony? Co z nim?
Histeryk nie chciał jej bardziej dobijać, więc odparł krótko.
-Dobrze.
-Rhodey, powiedz. Nie chcę być okłamywana, bo będę się martwić. Bardzo.
-Pepper, idź spać. To był ciężki dzień. Musisz odpocząć.
-Nie.
Zaparła się.
-Chcę wiedzieć.
-Ech. No dobrze. Tony… jest operowany.
-W… Wiedziałam. P… Po prostu wiedziałam. Daj znać, jeśli będziesz coś wiedział.
-Zostanę tutaj z tobą. Moja mama czeka na jakieś wieści. Gdy tylko się czegoś dowie, zadzwoni do mnie.
-A co będzie dalej? Znowu spróbują mnie porwać, Tony’ego skrzywdzą, a tata… Tatuś!
Wypłakała się w poduszkę. Bardzo żałowała, że nie mogła zobaczyć ostatnich chwil ojca. Przyjaciel jedynie ją przytulił.
-Nie martw się. Już was nie skrzywdzą. Mr. Fix siedzi w więzieniu. Jesteście bezpieczni. Żałuję tylko, że nie dotrzymałem słowa danego Tony’emu i nie uratowałem twojego taty. To moja wina.
-Nie masz za co się obwiniać. Jestem tylko ciekawa co ze mną zrobią. Nie chcę trafić do żadnego przytułku.
Nastolatka miała złe myśli co do swojej przyszłości. Nie wiedziała, jak to będzie. Z kim zamieszka? Czy nadal będzie zadawać się ze swoimi znajomymi?
-O to nie musisz się martwić. Jestem pewny, że mama ci przygarnie tak jak zrobiła z Tony’m. Po wypadku, Tony też był zagubiony, a mimo wszystko, jego życie znowu się ułożyło.
-Mieć trójkę pod jednym dachem? Myślisz, że… Że nie będzie to problem?
Nie pragnęła być ciężarem dla Roberty.
-Pepper, daj spokój. Przecież nie zostawimy cię samej.
Przez dzwoniący telefon musiał uwolnić dziewczynę z uścisku.
-Tak mamo? Co z Tony’m?
Na same wieści o stanie brata zbladł, aż musiał usiąść obok Pepper.
-Dobrze.
Po tych słowach, rozłączył się.
-Rhodey? Rhodey, co się stało? Chodzi o Tony’ego?
Zamarła, widząc jego bladą twarz.
-Tak… Właśnie skończyła się operacja. Pepper… On jest utrzymywany w śpiączce farmakologicznej.
W jego oczach zebrały się łzy.

-Według mamy… maszyny utrzymują go przy życiu. Najbliższe godziny będą decydujące.

~~~~~**~~~~~
Infinity War za mną, a emocje nadal nie opadły. Jeden z dość gigantycznych filmów, ale nie zawiódł. A tak mijając ten temat to jest rozdział drugi.

Rozdział 1: Jesteś skończony

0 | Skomentuj
Każdy ma jakieś lęki. Niektóre są dla nas bezlitosne, a pewna część nie pozwala nam żyć normalnie. Nawet, gdy czuje się pozorny spokój, znikąd pojawia się strach. Strach rośnie, aż zaczynamy bać się własnego cienia. Pepper była już kilkakrotnie porywana przez terrorystów. Teraz ponownie siedziała w jakimś magazynie pod strażą Maggi.
-Pilnujcie jej, a ja muszę zadzwonić do pewnej osoby.
-Dobrze, szefie.
Mężczyzna oddalił się od nich i chwycił za telefon. Wybrał numer do Mr. Fixa.
-Mamy dziewczynę. Możesz zaczynać.
Kryminaliści wiedzieli, że dziewczyna była córką agenta FBI, więc mogli ją wykorzystać do zniszczenia całej agencji. Nefaria z pomocą Fixa wrzucił nagranie do ich komputerów.
-Wabik zarzucony. Wkrótce będzie po wszystkim.
Tymczasem Virgil siedział w domu. Zerwał się na wiadomość od kolegi z pracy.
-Hej! Co jest grane? Wyjaśnij.
-Chodzi o twoją córkę. Mamy przerąbane.
-Co… Co z nią?
Był zdenerwowany, bojąc się o jej życie. Obawiał się, iż po raz kolejny została porwana.
-Virgil, oni chcą ciebie.
-Ale czemu mnie?! O co im chodzi?!
-Stary, nie denerwuj się. Wysłaliśmy już jednostki po całym mieście. Szukamy w każdym magazynie. Wiesz, że znamy ich kryjówki. Spokojnie. Radzę ci odpocząć.
-Dzięki.
Tylko tyle zdołał powiedzieć, kończąc rozmowę. Długo czekał na jakieś wieści agentów. Godziny dłużyły się, a on chodził nerwowo po całym domu. Wreszcie po dwóch godzinach, otrzymał wiadomość.
„Czekamy na rozkaz. Są w potrzasku.”
Zabrał wszystko co potrzebne i niezwłocznie opuścił dom, zamykając drzwi na klucz. Dość szybko dołączył do swoich ludzi. Obstawili cały teren. Dał im znak do ataku. Wparowali do środka.
-FBI, nie ruszać się!
Nagle dostrzegł jak Iron Man wylądował przed nim, który chronił jego tyłu. Walka ze złoczyńcami poszła bardzo gładko. Poddali się dobrowolnie.
-Coś tu nie gra. Normalnie nie poddaliby się tak łatwo.
-Masz rację, blaszak… Pepper, gdzie jesteś?!
Ruszył przed siebie, aż dostrzegł znajomego rudzielca. Jednak nie była sama. Jedna osoba ją zasłaniała.
-Mr. Fix?
-Nie inaczej. Jak rozumiem, to przyszedłeś się poddać? Bardzo mądrze.
Bohater od razu wszedł za ojcem porwanej. Zasłonił go własnym ciałem.
-Czego chcesz, Fix?
-Panie Potts, miło było znów cię spotkać. Stare, dobre czasy powracają.
Puścił Pepper wolno, zaś rodzic podbiegł do niej. Próbował ją uspokoić, gdyż była cała roztrzęsiona.
-Już dobrze, słonko. Jestem tu. Jestem.
Pilot zbroi miał pewne przeczucie. To mogła być pułapka. Bez wahania zaczął mierzyć w handlarza bronią.
-Blaszaku, zabierz ich stąd. Niech wszyscy wyjdą. Poza nim.
Wskazał na Fixa. Chłopak miał pojęcie co się może stać.
-Zabierz ją.
Poprosił herosa.
-Zabierz ją do szpitala.
-Nie zostawię pana samego.
Odwrócił się do jednego z agentów.
-Zabierzcie ją i uciekajcie. Nie pozwolę, żeby coś mu się stało.
-Idźcie! Poradzę sobie.
Nalegał, aby wszyscy go posłuchali, bo zdawał sobie sprawę, że takiego człowieka nie wolno lekceważyć.
-Niestety, ale muszę panu odmówić.
-O! Mamy bunt. Niedobrze.
Znienacka kilka agentów Magii wstało na równe nogi i rzuciła siatkę na zbroję. Nie mógł się ruszyć, zaś pancerz wyłączył się. Musiał czekać na koniec restartu.
-Wyrzućcie go!
Rozkazał Fix i jego ludzie podnieśli blaszaka.
-A ty zostajesz, Potts.
Wszyscy zniknęli w mgnieniu oka. Pozostali sami. Virgil rozumiał wszystko. Czuł, że nic więcej nie zdziała. Jednak bardziej chciał zapewnić bezpieczeństwo swojej córeczce. Bez względu na to czy przez to zginie.
-No to może coś chcesz powiedzieć?
Wymierzył pistoletem w czoło. Przeładował broń.
-Tak, Fix. Jesteś skończony.
Nastąpił strzał. Potem nie było już nic. Ciało upadło na podłogę, brudząc ją we krwi.

~~~~****~~~~~
No i jest. Wreszcie jakieś opowiadanie i te, które miało oparcie na grze Role Play. Oby komuś się spodobało. Za literówki i błędy przepraszam.

"Karuzela"- największy dramat wszech czasów

0 | Skomentuj



Dr Yinsen: Ładuj do 300.

Dr Bernes: Uwaga. Strzelam.

Dr Yinsen: Bez zmian. Zwiększ moc.

Dr Bernes: Odsunąć się. Defibrylacja.

Uderzyła po raz kolejny, aż spojrzała na kardiomonitor z sali operacyjnej.

Dr Bernes: Wrócił rytm zatokowy.

Dr Yinsen: Tylko na jak długo? To już trzecie zatrzymanie krążenia, a czas ucieka, Victorio. Co jeśli teraz go nie uratujemy?

Dr Bernes: Hej. Jeszcze nie wszystko stracone. On walczy.

Dr Yinsen: Nadal nie mogę w to uwierzyć. Co on wyrabiał? To nie mieści się w głowie.

Oboje nie mieli bladego pojęcia, iż Anthony Edward Stark walczył o życie, bo właśnie miał najgorszy dzień z możliwych.

~*Kilka godzin wcześniej*~

Cała trójka siedziała w zbrojowni. Tony majstrował kolejne ulepszenia dla zbroi Iron Mana, Pepper męczyła ojca przez telefon, zaś Rhodey siedział z książką od historii. W skrócie? Dzień jak co dzień. Co się może stać?

Kiedy głośny alarm rozległ się po bazie, jak oparzeni podbiegli do fotela. James zasiadł za sterami, a pozostała dwójka zerknęła mu przez ramię.

Tony: Co mamy?

Rhodey: Nie wiem. Komputer wykrył jakąś dziwną energię.

Pepper: Będziesz chciał to sprawdzić, co? Oj! Nie znamy cię od wczoraj. Nawet nie próbuj ściemniać.

Tony: Taa… Chyba, aż za dobrze znacie moje nawyki. To czasem wydaje się trochę przerażające.

Stwierdził z głupawym uśmieszkiem, a następnie wszedł do zbroi. Wyleciał przez tunel, kierując się na miejsce sygnatury. Nie dostrzegał nikogo.

Tony: Dziwna sprawa. Komputer, przejdź przez wszystkie… Aaa!

Rhodey, Pepper: TONY!

Usłyszał krzyk przyjaciół, chociaż bardziej skupił się na bólu kręgosłupa. Zdołał wstać na nogi. Dostrzegł znajomego nemezis, przez którego wielokrotnie walczy o życie.

Tony: No to się wkopałem.

Whiplash: Tak sądzisz?

Oplótł pancerz swoimi biczami, rzucając przez skrzynie w porcie. Nie musiał długo czekać na piekło, gdyż ledwo czuł plecy.

Gdy Whiplash już leciał w jego kierunku, szybko podniósł się i strzelił z repulsorów. Oponent zaśmiał się.

Tony: Co cię tak bawi, Whiplash?

Whiplash: Mnie? A może jego?

Tony: Hę?

Nie rozumiał jego słów. Pojął je dopiero jak poczuł obcą rękę wewnątrz. Jednak ta dłoń nie skupiała się na implancie, ale na żebrach.

Tony: Ty…

Duch: Nie gorączkuj się, Anthony.

Tony: Aaa!

Mocnym ściskiem złamał jedno z żeber.

Duch: Po prostu nie ruszaj się, a ból stanie się przyjemniejszy. Nawet go polubisz.

Zaśmiał się złowrogo. Geniusz szukał jakiegoś rozwiązania z pułapki. Był uwięziony. W potrzasku. Przyjaciele bezradnie patrzyli na to jak moc zasilania spadała coraz niżej.

Pepper: Tony, wróć do nas. Wróć.

Rhodey: No dalej, chłopie. Walcz. Dasz radę.

Mogli tylko czekać. Nic więcej nie byli w stanie zrobić. I to dobijało ich najbardziej. Na dalszy rozwój wypadków nie musieli długo czekać.

Pepper: Rhodey?

Rhodey: Coś nie tak?

Pepper: Popatrz!

Wskazał na skaner, który wykrył sygnaturę maski. Przerażenie sięgnęło zenitu. Gdyby mieli zbroje, mogliby udzielić wsparcia. Niestety, lecz na nieszczęście byli bez nich.

Kiedy oni błagali o bezpieczny powrót bohatera, trzeci gracz wkroczył do akcji. Z ukrycia wystrzelił wiązkę paraliżującą cały system zbroi.

Tony: Nie. NIE!

Krzyknął, upadając na ziemię. Musiał liczyć na to, że restart nie potrwa za długo i dożyje kolejnego dnia. Wróci do bliskich, dzieląc się z nimi swoim uśmiechem.

Whiplash: Oj! To już chyba po tobie, blaszaku.

Tony: Nie… wydaje… mi… się. Ach!

Duch: Dopilnujemy, że umrzesz szybko i bezboleśnie.

Uśmiechnął się, lecz nikt tego nie widział przez zasłoniętą twarz. Swoją dłonią złamał kolejne żebro. Chłopak jedynie krzyczał z bólu. Coraz trudniej mu się oddychało. Nie zamierzał panikować. Wykorzystał ostatnią deskę ratunku.

Po przywróceniu podstawowych funkcji zbroi zaczął działać.

Tony: I… Impuls… elektro… magnetyczny… Już!

Siła ładunku odrzuciła zjawę daleko, lecz pozostała dwójka nadal nie poddawała się. Biczownik rzucił pięć mini bomb na Iron Mana, Madame Masque dołożyła swoją „niespodziankę”, zaś Duch czekał w pogotowiu na najlepszy moment, aby pozbawić życia Starka. Mógł to zrobić w jeden sposób. Wyrwać mechaniczne serce. Uzbroił się w cierpliwość, czekając na wybuch. Pilot nie był w stanie ich zdjąć. Były nie do rozbrojenia.

Nagle nastąpiła potężna eksplozja. Krzyk przepełniony bólem oraz strach nad śmiercią przepełnił jego ciało. Leżał daleko od kryminalistów. Wszelkie funkcje wyświetlały się na czerwono.

<<Uwaga. Wykryto nadmierne obciążenie serca oraz złamanie żeber. Możliwe dodatkowe urazy. Konieczna interwencja medyczna>>

Tony: Tak… Ach! Wiem.

Rozumiał jak bardzo utknął. Mimo tych obrażeń, podniósł się. Tak jak przystało na bohatera wykutego w ogniu. Wstał, ruszając pełną mocą na Whiplasha. Uderzał z repulsorów naprzemiennie w jego dłonie.

Whiplash: Jeszcze masz siłę walczyć? Co powiesz na to?

Nie spodziewał się takiej sztuczki ze strony sługusa Fixa. Nigdy nie przypuszczałby, że bicze mogły być zmodyfikowane do takiego stopnia, aby przepaliły przewody oraz dosięgnęły użytkownika zbroi. Wróg oplótł go nimi, porażając wszystko. Stertę blachy oraz człowieka, który z trudem znosił następne obrażenia. Na pech cała ta „zabawa” jeszcze się nie miała zakończyć.

Nastolatek wariował przez ból, aż sam chciał wyrwać sobie implant z piersi. Duch od razu zareagował. Jako że kawałki blachy odsłoniły większą część ciała, Whitney ruszyła do działania. Tony nie widział jej, bo bardziej skupił się na najemniku co ściskał mechanizm.

Duch: Zanim wyrwę twoje mechaniczne serce, to może chcesz coś powiedzieć?

Tony: Nie… Nie… przegrałem. Ach! Jeszcze… nie.

Duch: Hmm… Upór pełny podziwu, lecz wszystko ma swoje granice wytrzymałości, młody.

Znienacka poleciał pocisk, trafiając w ramię.

Tony: Ach! Co to…

Duch: I właśnie twoja granica została przekroczona.

Więcej nic nie usłyszał. Szumy w głowie, ból ciała oraz krew. Upadł, trzymając się za implant i pogrążył się w czerni.

Duch: Cóż… To było dość banalne. Robota skończona.

Whiplash: Ja tam nie wiem. Może jeszcze żyć.

Whitney: Ma rację, dlatego upewnię się.

Podeszła do chorego. Przyłożyła palce do jego szyi.

Whitney: Żyje, więc trzeba go dobić.

Pomyślała, chwytając za broń. Już miała wystrzelić, lecz niespodziewanie zostali otoczeni przez agentów T.A.R.C.Z.Y. Musieli skapitulować. Zdołali jakoś uciec. Fury nie zwracał na nich uwagi. Potrzebował Iron Mana. Żywego, więc podszedł z lekarzem dla sprawdzenia stanu Anthony’ego.

Lekarz: Ledwo żyje, ale on… umiera.

Fury: Trzeba dzwonić do dzieciaków, ale wpierw zabierzmy go stąd.

Rozkazał, a jednostki medyczne wykonały polecenie bez sprzeciwu. Generał wiedział, że czas działał im na niekorzyść. Musieli działać szybko. Od razu wybrał numer do Rhodey’go. Bez wahania odebrał. Rozmowa trwała dość krótko, ale otrzymał potrzebne informacje. Gaduła musiała rozplątać swój język.

Pepper: Co się stało, Rhodey? Kto dzwonił?

Rhodey: Mają… Tony’ego. On… On umiera.

Pepper: Co?! Jak to? Nie! To niemożliwe!

Krzyczała na całe gardło. Przyjaciel podszedł do niej i przytulił, starając się ukoić psychiczny ból dziewczyny.

Rhodey: Tony walczy. Już wzywają doktorka. Będzie dobrze, Pepper.

Pepper: Musi być. Musi.

Tylko tyle zdołała powiedzieć. Emocje wzięły górę. Po prostu wybuchła płaczem.

Podczas kiedy oni uspokajali się nawzajem, Ho Yinsen wraz z Victorią Bernes pojawili się na helikarierze. Fury nie powiedział im o sekrecie Iron Mana. Ściemniał o przypadkowym znalezieniu. Nie dociekali prawdy.

Dr Yinsen: No dobra. Musimy wiedzieć, w jakim jest stanie. Czy implant ucierpiał?

Fury: Nie wiem. Sądząc po pęknięciach, to widocznie nie miał szczęścia.

Dr Yinsen: Rany! Co z tym dzieciakiem jest nie tak? Zawsze znajduje się w dziwnych miejscach z nietypowymi obrażeniami.

Westchnął ciężko. Wraz ze swoją partnerką z pracy przyszli do sali Tony’ego. Widok był bardzo makabryczny. Kobieta zasłoniła usta z przerażenia. Lekarz jedynie szeroko otworzył oczy ze zdziwienia.

Dr Yinsen: Ja cię kręcę!

Dr Bernes: Jakie są obrażenia?

Spytała medyka T.A.R.C.Z.Y. Lista obrażeń skołowała lekarkę. Nie wierzyła, w co się wpakowała. Jednak chciała pomóc. Tak jak zawsze.

Dr Yinsen: Bierzemy go na blok. Już!

Natychmiast zabrali łóżko z umierającym na salę operacyjną. Byli gotowi na wszystko. Sprawnie przygotowali się, czyli umyli ręce, założyli rękawiczki, fartuch chirurgiczny, maskę, czepek oraz wyjęli zestaw wszelkich narzędzi i postawili przy stole. Przenieśli chłopaka na niego, intubując go i podłączając do kardiomonitora. Jednej osobie z personelu kazali przynieść krew.

Dr Yinsen: Gotowa?

Dr Bernes: Ho, teraz nie ma czasu na takie pytania. Musimy działać.

Dr Yinsen: Dobrze, więc uznaję to za „tak”.

Dr Bernes: Od czego zaczynamy?

Dr Yinsen: Żebra, a potem wstawiamy nowy rozrusznik. Reszta dopiero później. Zrozumiałe, Victorio?

Dr Bernes: Tak.

Odparła krótko, biorąc się do pracy. Lekko nacięła skórę, wyjmując delikatnie przewody wraz z mechanizmem na wierzch.

Dr Yinsen: Nie odłączaj. Jeszcze mamy czas. Przygotuję nowy. Możesz w tym czasie ogarnąć kości.

Nie odpowiadała tylko od razu przystąpiła do działania. Nastawiła je i użyła specjalnego zszywacza, a także kleju do wzmocnienia ich.

Dr Bernes: Gotowe. Mogę już odłączać?

Dr Yinsen: Tak, ale ostrożnie.

Położył implant obok, przygotowując się na najgorsze.

Dr Yinsen: Powoli i bez pośpiechu, bo wszystko pójdzie w diabli.

Dr Bernes: Wiem… Najważniejsze jest… spokój.

Zawahała się, gdyż kardiomonitor zaczął piszczeć.

Dr Bernes: Cholera. Puls słabnie.

Gdy lekarze walczyli o życie bohatera, jego przyjaciele znaleźli się już w bazie powietrznej. Dowiedzieli się o operacji. Załamani siedzieli przed blokiem, modląc się, aby Tony nie uciekł do zaświatów.

Pepper: Rhodey… Czemu… Czemu nie mogliśmy… nic zrobić?

Rhodey: Po prostu nie mogliśmy, Pepper. On wydobrzeje. Wychodził z gorszych przygód.

Pepper: Ale… Ale oni… Oni mówili, że… Że…

Histeryk przytulił rudowłosą.

Rhodey: Grunt to nie poddawać się. Tony by tego chciał. Pamiętaj o tym.

Pepper: P… Pamiętam. Dziękuję.

Cieszyła się, mając w nim oparcie. Nieco uspokoiła się i jedynie uzbroiła się w cierpliwość. Znała możliwości cudotwórców. Jeszcze nigdy nich nie zawiedli, chociaż zawsze mógł zdarzyć się ten pierwszy raz.

Nagle zauważyli kobietę, która biegła z białym pojemnikiem przeznaczonym na krew. Wiedzieli, iż musieli być silni.

Piętnaście minut później, specjaliści zdołali przywrócić odpowiednie parametry, zaś dostarczona krew rozwiązała jeden problem. Pozostały następne.

Dr Yinsen: No dobra. Jest stabilny. Na razie, więc musimy się pospieszyć. Przechodzimy do wymiany.

Lekarka uważnie przyjrzała się przewodom z urządzenia. Wiedziała, jak je odłączyć i zamienić. Ostrożnie odpinała zniszczoną technologię.

Dr Yinsen: Spokojnie. Wszystko jest na dobrej drodze.

Po chwili, każdy z kabli był odpięty. Ho zajął się podłączeniem nowego rozrusznika. Nie robił tego pierwszy raz, więc o pomyłkach nawet nie było mowy.

Dr Yinsen: Dobrze. I o krzyku. Teraz restartujemy i uruchamiamy. Łatwizna, nie?

Dr Bernes: Raczej nie.

Wskazała na ramię, z którego sączyło się coraz więcej krwi.

Dr Yinsen: Cholera jasna! Co jest grane?! On się zaraz wykrwawi! Potrzeba więcej krwi! Leć!

Przyjaciółka błyskawicznie wybiegła z sali po dodatkowe worki z osoczem. Dzieciaki zauważyli ją i na moment wstali. Strach o Iron Mana nasilił się jeszcze bardziej, a łzy rudzielca to potwierdziły. Kobieta wróciła bardzo szybko, podając worki do transfuzji. Ho nie wykorzystywał ich. Odłożył je na bok.

Dr Bernes: Coś nie tak?

Dr Yinsen: Chyba coś przeoczyliśmy.

Wskazał na to samo ramię co poprzednio.

Dr Bernes: Niedobrze. Widocznie został czymś otruty.

Powoli wyjmowała odłamki na metalowy stół. Był ich niewiele, ale uporała się z nimi.

Dr Bernes: Muszę stworzyć odtrutkę. T.A.R.C.Z.A. nie powinna mieć nic przeciwko mieszankom.

Dr Yinsen: Raczej nie, ale nie mamy czasu, aby nad tym myśleć.

Stwierdził, spoglądając na wariujące odczyty maszyny. Skakały w górę i dół. Oboje byli przerażeni, lecz w tej pracy liczyła się cierpliwość, a przede wszystkim opanowanie.

Po kilku minutach, antidotum było gotowe. Całą zawartość pobrała do strzykawki, a następnie zaaplikowała do wenflonu.

Dr Bernes: Podane. Teraz musimy czekać.

Dr Yinsen: Zaszyję ranę, a potem uruchomię implant.

Dr Bernes: A nie lepiej najpierw go uruchomić? Serce nie działa bez niego.

Dr Yinsen: Wiem o tym, ale najpierw trzeba zaszyć, żeby krew już nie wydostawała się z ciała. Serce jeszcze wytrzyma.

Dr Bernes: Obyś miał rację.

Zgodziła się. Dla pewności kontrolowała funkcje życiowe operowanego. Założenie szwów nie trwało zbyt długo, dlatego też mogli przejść do najważniejszego elementu. Mężczyzna ustawił rozrusznik do pobudzenia chorego organu, a potem przygotował się do jego uruchomienia.

Dr Yinsen: Odsuń się. Strzelam.

Użył niewielkiej ilości energii w celu aktywacji mechanizmu.

Dr Bernes: Nadal bez zmian.

Dr Yinsen: Spróbuję jeszcze raz.

Zwiększył nieco moc, lecz na tyle, żeby ładunek elektryczny nie zabił chłopaka. Victoria przyjrzała się biciu serca.

Dr Bernes: Działa.

Dr Yinsen: Na pewno?

Zwątpił, widząc kolejny skok.

Dr Bernes: Cholera! Co tym razem?!

Dr Yinsen: Sprawdzę.

Przejechał tabletem wzdłuż ciała chorego. Jego mina nie wskazywała na dobre wieści. Chciała zapytać o odkrycie. Sam się nim podzielił.

Dr Yinsen: Jest uraz głowy. Zajmiemy się nim, ale wstawmy rozrusznik.

Dr Bernes: Może… Może wezwę kogoś do pomocy. To za dużo roboty, a czas ucieka, Ho.

Dr Yinsen: Nie, Victorio. Poradzimy sobie.

Dr Bernes: Jak zawsze?

Dr Yinsen: Jak zawsze.

Powtórzył za nią. Pomimo sporego zmęczenia, przez ciągłą adrenalinę zdołali utrzymać się na nogach.

Po wstawieniu wspomagacza, zaszyli rany.

Dr Yinsen: Potrzeba krwi.

Dwa razy nie musiał powtarzać. Podała mu jednostki, a ich zawartość wpływała do krwiobiegu. Ponownie stan się stabilizował. Teoretycznie tak. Jednak…

Dr Bernes: Coś tu nie pasuje.

Dr Yinsen: Nie mamy wyjścia. Musimy go otworzyć jeszcze bardziej. Przygotuj narzędzia.

Kobieta na samą myśl poczuła ciarki na plecach, a żołądek zrobił fikołka. Jeszcze nigdy nie robiła trepanacji czaszki. Musiała przełamać się i pomóc Yinsenowi. W przeciwnym wypadku, ich pacjent umrze na stole.

Podczas tej niebezpiecznej ingerencji chirurgicznej, do przyjaciół Tony’ego dołączyła Roberta. Nie minęło pięć sekund, a już zaczęła po nich krzyczeć.

Roberta: Siedziałam sobie spokojnie w domu, a tu nagle dzwonią do mnie, że Tony jest umierający. Wyjaśnicie mi to?!

Rhodey: Mamo, my… My sami nie wiemy.

Roberta: Oj! Nie nabiorę się na wasze kłamstwa. Mówcie jak go tego doszło?!

Pepper: Pani Rhodes, proszę się uspokoić. On… On przeżyje to i… I wygra tę walkę.

Prawniczka musiała usiąść. Udawała twardą, lecz w środku jej serce się krajało.

Roberta: Tony, coś ty najlepszego narobił?

Cała trójka pragnęła szczęśliwego zakończenia. Tylko czy było ono możliwe? Specjaliści operowali kolejne godziny z coraz większym trudem. Nie mogli przerwać.

Dr Bernes: Trzymasz się jakoś? Usunęliśmy krwiak. Możemy chwilę odsapnąć.

Dr Yinsen: Ja się trzymam rewelacyjnie. Zważywszy na fakt, że Tony umrze, jeśli przez zmęczenie zabiję go tu i teraz. Oczywiście, że czuję się znakomicie.

Lekarka poczuła sarkazm w jego głosie. Chwyciła przyjaciela za rękę.

Dr Bernes: Poradzimy sobie. Razem.

Jej słowa jakoś dały światło w tej bezwzględnej ciemności umysłu. Potrzebowali odpoczynku, lecz ciało chorego wpadło w silne konwulsje. Victoria podała odpowiednie leki dożylnie, aż mięśnie rozluźniły się.

Dr Yinsen: Zdecydowanie nie mamy już czasu.

Dr Bernes: Dajmy opatrunki na oparzenia. To drugiego stopnia, więc nie dojdzie do martwicy tkanek.

Dr Yinsen: Oby.

Pesymizm partnera zaraził ją, niczym wirus. Sama straciła nadzieję. Ho zajął się oparzeniami, dając na nie żelowe opatrunki. Kobieta jedynie obwinęła bandażem klatkę piersiową, ramię z raną postrzałową i głowę.

Dr Yinsen: Chyba… Chyba po… problemie.

Dr Bernes: Ho!

Złapała go, nim upadł. Pomogła mu usiąść.

Dr Bernes: Wiem, że jest ciężko, ale… Ale jeszcze tylko trochę. Błagam… Wytrzymaj. Sama sobie nie dam rady.

Dr Yinsen: Dasz, dasz. Więcej… wiary.

Pozorny spokój zmienił pisk maszyny. Stało się najgorsze. Serce Tony’ego przestało bić.

Dr Bernes: Nie! Tylko nie teraz!

Była załamana. Musiała sama poradzić sobie z brakiem krążenia. Zaczęła uciskać klatkę piersiową.

Dr Bernes: No dalej, Tony. Wiele już zniosłeś. Już jesteś w domu. Wrócisz… do przyjaciół. Do rodziny… Błagam cię! Walcz!

Po trzydziestu uciśnięciach, wzięła specjalny defibrylator do ręki. Uderzyła raz, a ładunek przeszedł przez ciało chorego. Nie zadziałało. Zwiększyła moc.

Dr Bernes: Strzelam!

Po raz drugi uderzyła, lecz z nieco większą mocą. Nawet podanie adrenaliny nie pomogło.

~*Obecnie*~

Stan ich pacjenta pogarszał się z minuty na minutę. Trzykrotna defibrylacja nic nie zmieniła. Powoli ręce lekarki były niezdolne do pracy. Coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Ledwo oddychała, nogi trzęsły się, zaś posługiwanie się dłońmi też miało wiele do życzenia.

Dr Bernes: No dalej! Żyj!

Nie miała siły na masaż serca. Ledwo zdołała wykrzesać z siebie energię. Zwiększyła moc urządzenia, uderzając. Spojrzała na monitor ze łzami w oczach.

Dr Bernes: Wrócił… On… żyje.

Dr Yinsen: Victorio!

Nogi odmówiły jej posłuszeństwa i upadła na podłogę. Yinsen podniósł ją z ziemi.

Dr Yinsen: Spisałaś się… na medal. Gratuluję… Już koniec.

Dr Bernes: Wreszcie.

Z trudem wydusiła z siebie. Na ich szczęście więcej niespodzianek nie było. Trzymali się, aby nie upaść. Ledwo wyszli z sali, aż zostali zaatakowali pytaniami. Byli wycieńczeni, co nawet Fury widział.

Fury: Dobra robota. Tak myślę, bo żyje, prawda?

Dr Yinsen, Dr Bernes: ŻYJE.

Odparli słabo. Medycy z agencji zabrali chorego, a pozostała część wzięła lekarzy do jednego z pokoi. Pozwolili im odpocząć. Zasłużyli sobie na chwilę wytchnienia. Od razu zasnęli. Monitorowaniem stanu zajęły się odpowiednie jednostki T.A.R.C.Z.Y. Roberta nie pojmowała przez jakie piekło musiał przejść jej wychowanek. Rhodey z Pepper jedynie cieszyli się, słysząc dobrą wiadomość. Podeszli do sali chorego. Popatrzyli przez szybę, a widok był przytłaczający.

Pepper: Rhodey…

Rhodey: Wiem, Pepper. Wrócił do nas… Wrócił.

Dni zmieniały się w tygodnie. Tygodnie przekształciły się w miesiące, a cały proces leczenia potrwał pół roku. Lekarze czuwali przy nim, kontrolując wszystko. Nie obyło się bez niespodzianek, lecz poradzili sobie. Sześć ciężkich miesięcy zakończyło zwariowane wesołe miasteczko z mnóstwem atrakcji. Karuzela przestała się kręcić, a pozostałe zabawki również zniknęły.

Po tym czasie, Tony opuścił helikarier, a wrogowie, którzy tak go skrzywdzili, zniknęli. Nikt nie wiedział co się z nimi działo. T.A.R.C.Z.A. chroniła nastolatków, aby w razie niebezpieczeństwa mogli wrócić do domu.

~~~~~~***~~~~~~
Źle ze mną jak zapomniałam co dzisiaj za dzień. Co roku były organizowane konfy z okazji rocznicy emisji pierwszego odcinka. To był takie Dzień IMAA. Grupa już dawno się rozpadła. Jednak warto powspominać dlaczego akurat ten serial tak bardzo wkręcił. A to akurat było moje drugie fanfiction.
© Mrs Black | WS X X X