8. Potrzebuję przyjaciół

0 | Skomentuj


Na początku wydawało mi się, że zabrał mnie do szpitala. Byłem w wielkim błędzie. Nie usłyszałem personelu medycznego. Jedynie jakiś pszczelarzy. Jego słudzy również znajdowali się w tym świecie? W sumie, to potrzebował paru dodatkowych rąk do pomocy nad kontrolą. Nie wiedziałem co robili, lecz mogłem się domyśleć. Przyczepili coś do głowy, a następnie uderzyli potężną dawką energii. Czułem, że właśnie usmażyli mój mózg. Ból był nie do zniesienia. Doznawałem silnych konwulsji, gdyż do końca nie umarłem.

Kontroler: Hmm… To dziwne. Śmierć mózgu powinna dawno nastąpić. No nic. Poradzę sobie i bez tego.

Zwiększył moc, aż sondy wypadły z głowy. Poczułem jak wraca zdolność serum. Nawet zacząłem odzyskiwać siły.
Lekko uchyliłem powieki, zauważając, że byłem w ukrytym laboratorium. Wykorzystałem rozproszenie jednostek, aby wstać.
Kiedy zmobilizowałem kończyny do ruchu, dwóch pszczelarzy nie odrywało wzroku od stołu. Podeszli do mnie, szepcząc parę słów.

Andros: Czekaj na nasz znak.
Tony: Jaki?
Andros: Kciuk do góry.
Tony: Andros…
Andros: Bądź silny. Wyciągniemy cię z tego piekła.

Miałem szczęście. Sojusznicy wtopili się w tło, więc mogli jakoś zadziałać. Sandhurst ponownie podszedł do stołu, a ja udawałem trupa. Jako, że grzebał mi z tyłu głowy, nie widział ruchu moich gałek ocznych.
Po tym jak próbował odpalić maszynę, otrzymałem znak od Androsa, że mogę działać. Chwyciłem za rękę Kontrolera, ściskając najmocniej jak się da.

Kontroler: Stark!
Tony: To… twój koniec.

Zerwałem się z miejsca, zaś przyjaciele atakowali agentów A.I.M. Rhodey rzucił mi zbroję.

Rhodey: Łap!

Od razu uzbroiłem się w swój pancerz, dziękując mu. W trójkę walczyliśmy przeciwko wrogom. Strzelaliśmy na przemian repulsorami. Bez problemu pokonaliśmy pszczelarzy, którzy nie mieli szans przez naszą przewagę liczebną. Przygwoździłem Kontrolera do ściany.

Tony: Uwolnij mnie! Już!
Kontroler: Myślałeś, że w ten sposób wrócisz do domu? Stąd nie ma wyjścia, ponieważ ja jestem Kontrolerem!

Odrzucił mnie od siebie, materializując rękę, która gniotła mój pancerz.

Kontroler: Nie pokonasz kogoś, kto ma całkowitą władzę. Nie masz takiej siły.
Tony: Myślisz? Przekonajmy się.

Skumulowałem moc do napierśnika, wystrzeliwując potężny promień unibeamu. Nie spodziewałem się, że będzie w stanie rozwalić ciało Sandhursta na drobinki. Pokonałem go?

Tony: Wygrałem?
Andros: Ten świat zaraz zniknie. Jeśli nie uciekniesz stąd na czas, to będzie nasz koniec.
Tony: Więc jak mam to zrobić?
Andros: Użyj Extremis. Skup się i nie panikuj.
Tony: Przecież je straciłem.
Andros: Sprawdź klatkę piersiową.

Dotknąłem miejsca, gdzie powinien znajdować się rozrusznik. Zniknął. Nie było żadnej dziury ani ustrojstwa. Byłem wolny, więc mogłem wykorzystać serum.

Tony: Czyli po zniszczeniu Kontrolera…
Andros: Pozbawiłeś go mocy. Jednak może się ponownie zmaterializować. Nie trać czasu.
Tony: To będzie bolało.
Andros: Wiem, ale jeszcze wiele przed tobą.

Skupiłem się na stworzeniu przejścia. Włamałem się do systemu, łamiąc wszelkie szyfry. Pomimo narastającego bólu głowy, kontynuowałem. Krzyczałem z bólu, ale oni wspierali mnie. Czułem jak ściskają za rękę.

Rhodey: Jesteśmy z tobą. Myśl o tych, których chciałbyś zobaczyć.
Tony: Rhodey…

Cały świat rozsypywał się na kawałki. Nawet znikali przestępcy, zaś Rhodey również powoli tracił ciało. Zamknąłem oczy, skupiając myśli na obrazie moich bliskich. Starałem sobie przypomnieć jak wyglądali, kiedy ostatnio ich widziałem. W głowie odwzorowałem każdy detal, aż usłyszałem czyjeś wołanie.

Pepper: Tony, wróć do nas! Proszę!
Rhodey: Iron Manie, walcz!


Rozpoznałem ich głosy. Dla nich walczyłem o wolność umysłu. Dla nich przeżyłem tak wiele. Nie mogłem skapitulować na półmetku.
Po ujrzeniu przejścia, zauważyłem Pepper i Rhodey’go. Zmartwione twarze, które przybierały na kształtach. Przebiłem się przez mrok, aż rozbłysnęło rażące światło. Chyba wróciłem do domu.

Znajdowałem się w bazie A.I.M. W tej samej, gdzie obudziłem się po poprzednich próbach ucieczki. Przede mną stali przyjaciele. Ci prawdziwi.

Pepper: Tony, wróciłeś! Tak się bałam!

Rzuciła mi się w ramiona, a ja nic nie powiedziałem. Byłem tak przemęczony, że zemdlałem w jej ramionach.

---**---

Szkoła daje o sobie znać przez egzaminy, ale to nie znaczy, że nie wstawię notki. Postanowienia dotrzymam i wszystko wstawię.
PS: Jeszcze dwa rozdziały do tego opo.

7. Tony Stark nie istnieje

0 | Skomentuj

Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Pewnie dlatego Andros nie zdradził mi tożsamości Mandaryna. Jednak i bez tego nie mogłem walczyć. Moje serce nie było w stanie znieść przeciążenia przez walkę. Nie ruszałem się. Po prostu czekałem na ruch ojca.

Tony: No dalej. Dobij… mnie.
Mandaryn: Nie będziesz się bronił?

Odsłoniłem twarz, uśmiechając się do niego.

Tony: Nie będę.
Mandaryn: T… Tony? Nie! To niemożliwe!

Namieszałem mu w głowie na tyle skutecznie, że nie planował ataku. Oczekiwałem dalszego rozwoju sytuacji. Może przy okazji wybawię Kontrolera z kryjówki.

Andros: Anthony!

Andros podbiegł do mnie, a Rhodey jedynie patrzył się na to wszystko z przerażeniem. Wiedziałem, że umierałem. Czułem jak wszelkie procesy organizmu zaczynają zwalniać.

Andros: Nie powinieneś pokazywać twarzy! W ten sposób nic nie zdziałasz! Anthony, słyszysz mnie? Anthony!
Tony: Nie krzycz. Jeszcze… słyszę.
Mandaryn: Co... Co ja zrobiłem? Nie!

Myślałem, że zapyta się o coś, a on po prostu zniknął.

Tony: Przepraszam… Zepsułem… plan.
Andros: Masz tego, czego chciałeś. Umierasz.
Tony: A Kontrolera… nie ma.

Z trudem łapałem powietrze do płuc. Już nie potrzebowałam handlarza do upozorowania śmierci. Cały plan legł w gruzach. Nie wiedziałem jak wrócić innym sposobem do domu. Byłem załamany, że przestałem się uśmiechać.

Tony: Przegrałem.
Andros: Niekoniecznie. Wystarczy poczekać, aż po ciebie przyjdzie. Ja i Rhodey będziemy obserwować z daleka, a kiedy cię zabierze, polecimy za nim.
Tony: Andros…

Nie potrafiłem dłużej być przytomny. Pogrążyłem się w ciemności.
Ponownie znalazłem się w nicości. Nie mogłem zatrzymać ciała, które spadało w nieskończoność. Niewidzialna siła ciągnęła mnie w dół, nie pozwalając na zmianę scenariusza. Nie słyszałem ani jednego krzyku, lecz zamiast tego dotarł do mnie czyjś płacz. Ktoś szlochał na tyle głośno, że czułem się winny.
Nagle moje ciało ogarnął wszech ogromny strach przed nieznaną mocą. Dotarło do mnie, iż byłem na skraju życia i śmierci. Taka cienka granica, której przekroczenie zależało od siły woli przetrwania. Chociaż nie potrafiłem się ruszyć, słyszałem znane mi głosy.

Andros: Nie pytaj mnie o nic, Rhodey. To jest bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje.
Rhodey: Ja… Ja chyba zgłupiałem do reszty. Widziałem Tony’ego. Ta twarz… To był on. Nie zwariowałem, prawda?
Andros: Nie jesteś wariatem. Ciężko to wytłumaczyć, ale musisz mu pomóc. Zrobisz to?
Rhodey: Chodzi ci o tego Kontrolera, o którym mówiłeś, gdy zemdlał?
Andros: Tak. Właśnie o niego. Musimy czekać, aż się pojawi.

W zaledwie kilka sekund poczułem jak ktoś rusza moim ciałem. Widocznie sprawdzał czy żyłem.

Kontroler: Szybko się poddałeś, Stark. Extremis należy do mnie.

Miałem wrażenie, że złowieszczo się uśmiecha. Przeklęty drań. Poczułem, że zostałem podniesiony z ziemi. Gdzieś byłem transportowany.

6. Pod maską

0 | Skomentuj

Nie wiedziałem, co zrobić. Ujawnić swoją obecność czy słuchać dalej? Byłem skołowany przez olbrzymią ilość informacji. Oboje zamilkli, nie wypowiadając ani jednego słowa. Jednak cisza została przerwana przez alarm o zagrożeniu. Czyją sygnaturę wykrył komputer? Podeszli do fotela, przyglądając się odczytom. Lekko zerknąłem, aby również dowiedzieć się, z kim Rhodey będzie musiał się zmierzyć.

Rhodey: Dawno się nie uaktywniał. Czego może chcieć?
Andros: Nie mam pojęcia, ale to twoja szansa, aby odbić Gene’a.

Gene’a? O czym on mówił? Miałem wrażenie, że nadmiar poznawanych szczegółów przyprawiał o zawrót głowy. Jak bardzo ten świat różnił się od oryginału? Umarłem w wypadku, Gene został porwany przez Mandaryna, a Rhodey stał się Iron Manem. Czego jeszcze się dowiem? Na samą myśl miałem dreszcze.

Andros: Mam ci pomóc?
Rhodey: Nie chcę cię w to mieszać.
Andros: Przykro mi, ale już zostałem wplątany w twoją sprawę.
Rhodey: Ech! Niech będzie.

Uzbroił się w pancerz i wyleciał z bazy. Wykorzystałem jego nieobecność na założenie własnej zbroi. Może organizm potrzebował więcej odpoczynku, lecz kwadrans leżakowania wystarczył na nabranie sił do walki. Udało mi się wstać na nogi, a przede wszystkim użyć Mark II.

Andros: To też i twoja szansa, Anthony. Mandaryn będzie chciał cię zniszczyć, jeśli przeszkodzisz mu w jego planach.
Tony: A jakie ma zamiary?
Andros: Zdobycie wszystkich pierścieni.
Tony: Jednak to nie Gene jest Mandarynem. Kto jest w zbroi?
Andros: Przykro mi. Tego akurat nie mogę zdradzić. Wtedy zniszczę plan ucieczki.
Tony: Czy to… Czy to Pepper?
Andros: Nie powiem ci. Tutaj pozostaniesz w niewiedzy. To konieczne, dlatego nie naciskaj.
Tony: Zgoda.

Odpuściłem i skupiłem się na misji. Wylecieliśmy ze zbrojowni, kierując się za sygnaturą Iron Mana. Dość długo nie lecieliśmy, ponieważ walka już się rozpoczęła na terenie opuszczonego magazynu. Istniała też szansa na spotkanie się z Yinsenem, czyli handlarzem broni.
Gdy wylądowaliśmy, Rhodey przeleciał przez skrzynie, upadając na podłogę. Ledwo dawał radę walczyć. Chciałem zareagować, ale Andros chwycił mnie za rękę.

Andros: Zaczekaj. Musisz poczekać na odpowiedni moment.
Tony: Ale on nie daje rady. Muszę mu pomóc.
Andros: On wie, co robi.

Ponownie wiązka energii z pierścienia narobiła uszkodzeń w skafandrze. Dostrzegłem kilka wgnieceń w napierśniku. Nie wyglądało to dobrze. Jednak zauważyłem, że za jego plecami leżał ktoś nieprzytomny. Bronił go.

Tony: On… On się powstrzymuje.
Andros: Dlatego ci powiedziałem. Wie, co robi, więc nie mieszaj się na razie.
Tony: Nie mogę… Nie mogę na to patrzeć.
Andros: Anthony, stój!

Wkroczyłem na pole bitwy, podbiegając do rannego. Nie był to nikt inny jak Gene. Postanowiłem go stąd zabrać.

Tony: Spokojnie. Już nic ci nie grozi. Zaraz będzie po wszystkim.

Ostrożnie szedłem z nim, idąc w stronę wyjścia. Wszystko szło jak po maśle, a sprawność bojowa Rhodey’go polepszyła się. Zauważył, że odbiłem więźnia, więc mógł bez problemu zająć się oponentem.
Kiedy znalazłem się blisko wyjścia, oberwałem ogniem. Od razu upadłem, wypuszczając Khana.

Mandaryn: Widzę, że Iron Man nie przyszedł sam. Jak wiele weźmiesz ze sobą blaszaków, to i tak mnie nie pokonasz.
Rhodey: Nie znam go. Aaa!
Mandaryn: Za kłamstwo trzeba karać.

Uderzył w niego falą uderzeniową, przez co wypadł poza magazyn.

Tony: Nie!

Rzuciłem się na Mandaryna z całej siły, aż przebiłem się z nim przez jedną ze ścian. Potem drugą, trzecią, a przy czwartej zaczął się ze mną siłować.

Mandaryn: No nieźle jak na amatora.
Tony: A kto powiedział, że nim jestem?

Zamierzałem użyć repulsora, lecz wróg szybciej zareagował, wykorzystując chmurę kwasu. Próbował przeżreć zbroję na wylot. W porę pozbyłem się jej przez pole siłowe.

Tony: To wszystko?
Mandaryn: Ja się dopiero rozkręcam.
Tony: Znam każdy twój ruch. Nie zaskoczysz mnie niczym.
Mandaryn: Czyżby?

Aktywował żółty pierścień, wytwarzając lód. Odskoczyłem, stapiając go przy pomocy miotacza ognia. Na moment starałem zorientować się o lokalizacji Rhodey’go, Androsa i Gene’a. Byli bezpieczni.

Mandaryn: Nie odwracaj się.
Tony: Aaa!

Wrzasnąłem z bólu, gdyż jakimś cudem skierował na mnie całą moc pierścieni. Odczułem piekielny ból w klatce piersiowej. Nie mogłem oddychać. Osłabłem na tyle, że z łatwością zostałem przygnieciony przez wroga. Ostatkami sił strzeliłem repulsorem w jego maskę, która pękła. Ledwo dostrzegłem twarz przeciwnika, aż obraz wyostrzył się. Zamarłem.

Tony: Tato?

Potraciłem zmysły. Jak mam walczyć z kimś kto był dla mnie kimś bliskim?

5. Błąd

0 | Skomentuj

Dość długo lecieliśmy nad miastem. Praktycznie nie widziałem końca tej podróży. Czyżby to miejsce znajdowało się, aż tak daleko? Mimo wszystko, musieliśmy być czujni. Kontroler mógł w każdej chwili uderzyć. Skoro posunął się do zabrania mi Extremis, nie wiadomo, na co jeszcze może wpaść.

Andros: Trzymasz się jakoś?
Tony: O dziwo chyba tak.
Andros: To dobrze, bo będę musiał przyspieszyć.
Tony: Śledzi nas?
Andros: Trzeba brać taką możliwość pod uwagę.

Przyspieszył lotu, dzięki czemu skrócił się czas dotarcia do celu. Wreszcie mogłem dostrzec znajome budynki. Wiedziałem, gdzie zabrał zbroję. Nie traciłem czujności, żeby nie zostać zaatakowanym. Co chwilę rozglądałem się do tyłu, szukając przeciwnika. Byłem nieco poddenerwowany. I z tego też powodu wrócił ból.
Gdy znaleźliśmy się na terenie zbrojowni, weszliśmy do środka. Ledwo zdołałem przejść kilka kroków, aż upadłem.

Andros: Anthony!
Tony: Wybacz… Dłużej… nie mogłem.
Andros: Potrzebujesz odpocząć. Tutaj jesteś bezpieczny.
Tony: Ale Rhodey… zobaczy mnie.
Andros: Coś wymyślę, a teraz połóż się.

Zaprowadził mnie na kanapę, na którą padłem, niczym trup. Byłem na tyle zmęczony, że moje ciało potrzebowało snu. Jednak broniłem się przed tym. Leżałem przykryty pod kocem, czekając na Rhodey’go.

Tony: Czegoś… nie… rozumiem.
Andros: Czego dokładnie? Wiem jak można się tutaj pogubić, ale kiedyś znajdziesz się w gorszych sytuacjach. Nie mogę ci zdradzić przyszłości, choć pewnie domyślasz się, co się z tobą stanie.
Tony: Dlaczego… przeniosłeś się… tutaj?
Andros: O! Dobre pytanie. Ujmę to najprościej jak się da.
Tony: Słucham.
Andros: Przybyłem z przyszłości, aby zapobiec planom Kontrolera.

Nie ukrywałem, iż ta wiadomość w pewien sposób mnie zaskoczyła. Oboje nie mogliśmy pozwolić, aby plan tego szaleńca się ziścił. Jednak nadal coś tu nie pasowało.

Tony: Jego plan… ma… lukę.
Andros: Też to zauważyłem. Jednak w teorii nadal posiadasz Extremis i może ci je odebrać.
Tony: Co takiego?!

Krzyknąłem z niedowierzania, aż ból wzrósł na sile. Musiałem nabrać powietrza do płuc i oddychać spokojnie.

Andros: W magistrali może zrobić, co zechce, ale w świecie rzeczywistym wszystko jest na swoim miejscu. Poza przyszłością, bo już za długo błądzisz w tej sieci.
Tony: Więc jesteś tu, ponieważ…
Andros: Zgadza się, Anthony. Muszę ci pomóc stąd uciec, a jeśli mi się nie uda, przestanę istnieć, zaś dalsze wydarzenia ulegną drastycznym zmianom.

Teraz każdy element układanki pasował w odpowiednie miejsce. Rozumiałem jego rolę. Chciałem zapytać się o coś jeszcze, lecz do bazy przyszedł Iron Man. Udałem sen, aby podsłuchiwać ich rozmowę. Byłem w szoku, bo gadali tak, jakby znali się całe życie. Rzeczywistość tak wyglądała, ale nie w tym chorym świecie.

Andros: Witaj, Rhodey. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły, zostawiając ci bałagan w zbrojowni.
Rhodey: Eee… tam. Żaden problem, Andros. W końcu potrzebowałeś pomocy.
Andros: Tak dokładnie, to mój przyjaciel jej potrzebuje.
Rhodey: Poważnie? To jego zbroja? Wygląda na starszy model. Skąd go wytrzasnąłeś?

Ewidentnie miał zamiar śmiać się z Mark II, chociaż powstrzymywał się. Widocznie moje przyszłe “ja” wiedziało jak porozumieć się z pikselowymi postaciami. Najpierw w jakiś sposób przekonał Fixa, że jest moim opiekunem, a teraz zbratał się z Rhodey’m. Byłem ciekawy czy zdołał się zbliżyć do Pepper. Usłyszenie jej głosu mi nie wystarczyło. Pragnąłem zobaczyć moją rudą.

Andros: Kiedyś zbuduje lepszą. Zobaczysz.
Rhodey: Heh! Pewnie tak.
Andros: Masz to, o co cię prosiłem?
Rhodey: Momencik.

Poszedł po jakąś rzecz. Nie miałem bladego pojęcia, czego chciał. Wszystko stało się jasne, gdy jednym okiem zobaczyłem mini pendrive z danymi. Jakim cudem był taki mądry? Możliwe, że nigdy nie doceniałem swego przyjaciela, który tak często poświęcał się dla mojego dobra.

Rhodey: Tam znajdziesz wzór sygnatury. Twoja zbroja powinna sobie z nią poradzić.
Andros: Dziękuję, Rhodey. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.

Wziął przenośne urządzenie, a następnie wgrał dane do pancerza.

Rhodey: A tak w ogóle, to bardzo mi go przypominasz.
Andros: Ile to już lat minęło, Rhodey? Rok?
Rhodey: Ponad dwa.

Usłyszałem w jego głosie, jakby przypomniał sobie coś okropnego. Ciekawość wzięła górę, więc wytężyłem słuch.

Andros: Na pewno jest z ciebie dumny.
Rhodey: Znałem Tony’ego praktycznie od pieluch. Nie przypuszczałbym, że zginie w wypadku.

Przeraziłem się, lecz nie krzyczałem. Próbowałem pojąć ciąg wydarzeń. Pamiętałem słowa Gene’a. Porwał mojego ojca. Kim był w magistrali? Bałem się go zobaczyć.

----***---

Z racji nieprzespanej nocy przez dzień pełen wrażeń pojawi się jeszcze jeden one shot. Tym razem połączone z postacią mojej przyjaciółki Marty. Też sadystka, więc raczej nie będzie w nim happy endu :D
PS: To już połowa opowiadania.

4. Pociągając za sznurki

2 | Skomentuj

Im dłużej tkwiłem w tym koszmarze, tym trudniej było walczyć z mocą Kontrolera. Na szczęście miałem sojusznika, więc nie pogrążałem się w rozpaczy. Myślałem nad pokrzyżowaniem jego planów. Może i znał moje myśli, ale mogłem to wykorzystać na jego niekorzyść.

Andros: Ucieczka tylko pogorszy sprawę. Nawet nie myśl o tym.
Tony: Ala ja wcale nie chcę uciec. Nie ze szpitala, ale z magistrali.
Andros: Jak chcesz to zrobić?
Tony: Podaj mi kartkę i coś do pisania.
Andros: A! Rozumiem. Bardzo sprytne. W ten sposób nie dowie się o twoim planie.
Tony: Właśnie.

Znalazł jakiś świstek papieru wraz z długopisem. Sandhurst nie mógł tego zobaczyć, dlatego pozostanie w niewiedzy.

Upozorowanie śmierci

Andros: Anthony…
Tony: Tylko w ten sposób wygram.
Andros: To za duże ryzyko. A tak poza tym, jak chcesz to zrobić?
Tony: Znaleźć wroga, który będzie chciał mnie wpędzić do grobu. Znasz jakiegoś?

Musiał odpowiedzieć na to pytanie. W końcu Iron Man jest aktywny. Powinien mieć wrogów do walki.

Andros: Daj kartkę.

Nie rozpisywał się zbytnio. Zauważyłem jedno nazwisko.

Yinsen

Tony: To wróg? A czym walczy?
Andros: Tworzy bronie.
Tony: Więc Fix…
Andros: Mówiłem. Zamiana ról.
Tony: No to trzeba go znaleźć. Ma gdzieś blisko kryjówkę?
Andros: Trzeba poszukać w opuszczonych magazynach.
Tony: Czyli nie mam innego wyboru.

Wstałem z łóżka, choć nadal odczuwałem rany pooperacyjne. Założyłem bluzkę, buty i ruszyłem ku wyjściu. Ledwo stałem o własnych siłach, więc podpierałem się o Androsa, który nadal miał ciało pokryte zbroją. No właśnie.

Tony: Gdzie jest zbroja?
Andros: Spokojnie. Schowałem ją do kieszeni. Potrafią pomieścić wszystko.
Tony: Poważnie?!
Andros: Nie no żartuję. Nie mam takich rzeczy, ale zostawiłem ją w bezpiecznym miejscu.
Tony: Gdzie?
Andros: Jeśli nie zemdlejesz, to się dowiesz.
Tony: Zgoda.

Starałem się utrzymać się jak najdłuższej na byciu przytomnym. Jednak przez to badziewie na baterii miałem z tym problem.
Gdy znaleźliśmy się przy drzwiach, natknęliśmy się na Fixa.

Mr Fix: A ty dokąd? Chyba nie zamierzasz stąd uciec w takim stanie?
Tony: Ja…

Próbowałem jakoś się wytłumaczyć, aby pozwolił mi odejść. Akurat zostałem wybawiony przez pojawienie się ratowników, którzy wjechali z rannymi po jakimś wypadku. Wykorzystałem zamieszanie, znikając mu z oczu.

Andros: Zawsze miałeś tyle szczęścia do swojej głupoty. I to nigdy się nie zmieni.
Tony: Heh! Też mi pocieszenie… To gdzie idziemy?
Andros: Nie mogę się teleportować, żeby cię nie zranić. Polecimy tam.
Tony: A zdradzisz mi w końcu gdzie?
Andros: Nie mogę, bo nas wyśledzi.

Chwycił mnie na ręce, a następnie wzbił się w powietrze. Obserwowałem miasto nocą, które wyglądało tak jak te prawdziwe. Ludzie zachowywali się zwyczajnie. Czyżby kontrola umysłów niosła ze sobą ograniczenia? A może sam wprowadzałem siebie w błąd? Jednego byłem pewny. Jeśli mój plan spali na panewce, wtedy będę mógł pożegnać się z powrotem do domu.

--***---

To już prawie połowa opowiadania, ale coś mi się zdaje, że tylko wstawiam dla odczepnego, bo nikt nie ma czasu, aby tu zajrzeć. I ja to rozumiem.

3. Władca marionetek

0 | Skomentuj

Mój umysł błądził w czeluściach otchłani. Nie widziałem nic, tonąc w nicości. Spadałem do studni, która nie miała dna. Mimo wszystko, słyszałem w niej jakieś głosy, krzyczące w agonii oraz wołające o pomoc. Nie spodziewałem się zobaczyć światła. Niewielka jej część przebiła się przez mrok, ukazując wyjście. Po chwili rozjaśniło całe wnętrze, aż pozostała wyłącznie biel.
Obudziłem się na łóżku szpitalnym. Nic dziwnego, skoro coś dziwnego ze mną się działo na dachu. Byłem osłabiony na tyle, że nie mogłem się ruszyć. Ciało odmawiało posłuszeństwa, lecz zdołałem lekko poruszyć dłonią. Dotknąłem klatki piersiowej, wyczuwając rozrusznik. Wrzasnąłem na cały głos, przez co pojawił się personel medyczny. Dostałem jakieś leki dożylnie i ponownie zemdlałem.
Gdy ocknąłem się po raz kolejny, zauważyłem, że był już późny wieczór. Obok łóżka dostrzegłem Mr Fixa. Myślałem, że oszaleję, ale nie pragnąłem sprawiać kłopotów. Kolejny szok zachowałem dla siebie.

Mr Fix: Jak się czujesz? Mam nadzieję, że nieco lepiej.
Tony: Tak... Lepiej.

Skłamałem. Nie było tak kolorowo jak myślał. Utknąłem w najgorszej wersji rzeczywistości. Nie przypuszczałbym, że handlarz bronią zajmie się ratowaniem ludzkiego życia. Jednak jak widać, tu wszystko jest możliwe.

Mr Fix: Twoje serce doznało nieodwracalnych uszkodzeń, a jako, że liczył się czas, nie czekałem na zgodę twoich opiekunów.
Tony: Moi rodzice… Oni nie żyją.
Mr Fix: Ale ktoś się tobą zajmuje, prawda?
Tony: Jestem sam.

Stwierdziłem, mówiąc prawdę. W magistrali nie miałem nikogo, a mój odpowiednik z przyszłości również do tego świata nie należał.

Mr Fix: Dziwne, bo ktoś na ciebie czeka.
Tony: Kto?
Mr Fix: Podobno zajmuje się tobą. Nawet pokazał papiery.
Tony: Nie wierzę.
Mr Fix: Może nie pamiętasz, chociaż nie wykryłem żadnych uszkodzeń mózgu. Jedynie jakieś sondy.

Sandhurst, ty draniu.

Tony: Pozbyliście się ich?
Mr Fix: Staraliśmy się, ale są zbytnio przytwierdzone do nerwów. Jeden zły ruch, a skutki mogą być bardzo nieprzyjemne. Wlicza się też w to utratę życia.

Dopiął swego. Nie da się ukryć, że pragnął mnie zniewolić, a serum wziąć po tym jak umrę. Straszył, że będzie chciał użyć całej mocy, żeby obrać mój mózg jak cebulę i w ten sposób poznać recepturę. Nie mogłem pozwolić na śmierć w magistrali. Jeśli do tego dojdzie, fizyczne ciało umrze razem ze mną.

Mr Fix: Wszystko gra?
Tony: Chcę zobaczyć się z tym opiekunem.
Mr Fix: No dobrze. Mam nadzieję, że to ci jakoś pomoże.

Wyszedł na chwilę, prosząc tego kogoś o wejście do sali. O dziwo nie byłem zaskoczony. Usiadł obok, nie zamieniając ani jednego słowa.

Tony: Muszę dorwać Kontrolera. Pomożesz mi w tym?

Cisza. Nie odpowiedział.

Tony: Świetnie. Będziesz tak siedział i milczał. Czekasz, aż całkowicie zwariuję? Tego chcesz?
Andros: Anthony, musisz o czymś wiedzieć.

Powiedział to tak poważnie, że zaczynałem się bać tego, co mogłem usłyszeć.

Andros: On zna twoje myśli. Nic nie ukryjesz przed nim.

Zatkało mnie. Nie mogłem bronić się przed kimś, kto całkowicie zniewolił wszystkich i zamienił ich role, a mnie całkowicie wykasował. Powoli stawałem się wariatem.

2. Do góry nogami

0 | Skomentuj

Po raz kolejny rozejrzałem się po dawnym laboratorium. Wszystko pasowało. Poza jednym wyjątkiem.

Tony: Gdzie są Rhodey i Pepper?
Andros: Zanim ci powiem, pozwól, że wytłumaczę. W tym świecie każdy żyje inną rolą, przez co pewne wydarzenia uległy zmianie. Domyślasz się, skąd doszło do takich zmian?
Tony: Przeze mnie.
Andros: To prawda, ponieważ ciebie tutaj nie ma.
Tony: Co?

W pierwszej kolejności chciałem krzyczeć, ale powstrzymałem się. Słuchałem wyjaśnień.

Tony: To znaczy, że nie istnieję i nikt mnie nie rozpozna?
Andros: Niestety.
Tony: Więc gdzie mam ich spotkać? Muszę się z nimi zobaczyć! Muszę wiedzieć, że są cali i zdrowi!
Andros: Zapewniam cię, że nic im nie jest. Zresztą, zaraz możemy natknąć się na jednego z nich.
Tony: Jak to?

Usłyszeliśmy dźwięk ze zbroi Mark I. Schowaliśmy się za jedną ze ścian. Moje serce waliło jak młot. Obawiałem się kogo zobaczę w roli Iron Mana. Na pewno nie siebie, skoro nie istnieję.
Po wylądowaniu pancerza, wyszedł pilot. Musiałem zasłonić usta ręką, żeby nie krzyczeć z dość porządnego zdziwienia.

Tony: R… Rhodey?
Andros: Mówiłem ci. Każdy ma inną rolę.
Tony: Nic z tego nie rozumiem. Co jest grane?!

Krzyknąłem tak głośno, że przyjaciel zaczął się rozglądać.

Rhodey: Hmm… Chyba kogoś słyszałem.

Podszedł do tej samej ściany, gdzie się znajdowałem. Już zamierzał zerknąć za nią, lecz ktoś zaczął go wołać. Wszędzie rozpoznałbym ten głos. Od razu odczułem przyjemną ulgę. Oboje żyli.

Tony: Pepper…
Andros: Pewnie chciałbyś ją zobaczyć, ale nie możesz. Poza tym, uzna cię za nieznajomego, więc musisz przeżyć tęsknotę za nią.
Tony: Wierzę ci.
Andros: Dlaczego?
Tony: Bo wiesz, co czuję.

Nie miałem wątpliwości. Jedyna osoba, która mnie znała była mną.

Tony: Jesteś z przyszłości?
Andros: Zgadza się. Chcesz coś wiedzieć?
Tony: Tak. Jedną rzecz.
Andros: Jaką?
Tony: Czy wrócę do normalnego świata?
Andros: Wrócisz.

Powiedział to tak spokojnie, aż miałem takie wrażenie, że w tej części nie pokrywał się z moją osobowością. Chyba, że kiedyś będę inny. Bardziej poukładany? Ludzie się zmieniają, więc nie powinienem być zdziwiony, kiedy będę miał więcej rozsądku przy braniu udziału w dość ryzykownych akcjach.
Gdy ponownie się przenieśliśmy, byliśmy na dachu Akademii Jutra. Z jakiegoś powodu czułem, iż ktoś nas obserwuje. Kontroler.

Tony: Skoro jesteś mną, to może lepiej używaj innego imienia.
Andros: Rozumiem. Dziwnie tak mówić do siebie samego.
Tony: No to może Andros?
Andros: Brzmi nieźle. Niech tak będzie.

Zgodził się na taki jakby pseudonim, a prawdziwa tożsamość pozostała między nami. Patrzyłem na budynek Stark International, zastanawiając się nad tym czy ten wariat nadal tam siedział. Ostatnio tam go spotkałem.
Nagle poczułem się słabo. I to nie z powodu migreny. Cały ból rozchodził się po klatce piersiowej. Moje oczy nabrały przerażenia. Andros próbował mnie uspokoić i jakoś pomóc.

Andros: Trzymaj się, Anthony.
Tony: Co… Co się… dzieje? Ach!

Coraz trudniej oddychałem, a to uczucie było mi znajome. Skuliłem się z bólu, chwytając za serce.

Andros: To sprawka Kontrolera.
Tony: Ach! Czemu… Czemu to… robi? Aaa! Przecież chciał… serum.
Andros: Nie wiem. Może chce utrudnić ci ucieczkę.
Tony: Andros…

Nie zdołałem dokończyć zdania, tracąc przytomność.

1. Świat w pikselach

0 | Skomentuj



Walczyłem z Kontrolerem. Nawet kiedy pokazał mi moich przyjaciół w niebezpieczeństwie, wiedziałem, że nie są prawdziwi. Wtedy myślałem tylko o tym, aby znowu ich zobaczyć. Wrócić do rzeczywistości.
Gdy użycie Extremis poskutkowało, zauważyłem pszczelarzy. Cała baza A.I.M. była nimi zapełniona. Starałem się uwolnić z uwięzi. Wyszarpałem się, odczepiając od ściany. Jednak długo nie ustałem na nogach. Zanim się spostrzegłem, straciłem przytomność.

Po raz kolejny ocknąłem się na dachu. To wszystko było, niczym błędne koło. Nie miałem pojęcia jak się uwolnić z magistrali, a każda próba włamania kończyła się piekielnym bólem głowy. Nie zamierzałem skapitulować. Pragnąłem walczyć. Choćbym miał przypłacić za to życiem.
Nagle przede mną pojawił się ktoś w futurystycznej zbroi. Oniemiałem na sam widok.

Andros: Anthony Stark?
Tony: Chwila… Ty znasz mnie?
Andros: Oczywiście, ponieważ…

Zdjął hełm, pokazując swoją twarz. Byłem w szoku.

Andros: Jestem tobą.
Tony: Jak… Jak to możliwe?
Andros: Wytłumaczę ci w zbrojowni.
Tony: Nie wierzę. To nie mieści mi się w głowie.
Andros: Anthony…

Chwyciłem się za głowę, chodząc nerwowo po dachu. Nie potrafiłem mu uwierzyć. To wszystko brzmiało tak niewiarygodnie. Pogubiłem się.

Tony: Daj mi jakiś dowód.
Andros: A! Ty mi nie wierzysz, prawda? Cóż… Nie jestem zdziwiony. Ten świat potrafi namieszać w głowie, ale wszystko ci wyjaśnię.

Nie byłem w stanie błądzić w nieskończoność, dlatego kiwnąłem głową. Wydawało mi się, że będziemy lecieć nad miastem, a on po prostu wykorzystał coś na rodzaj… teleportera? W kilka sekund znaleźliśmy się na miejscu. Rozpoznałem to pomieszczenie. Stara zbrojownia przy domu Rhodesów. Jakim cudem przetrwała? Do tego cały mój sprzęt był na miejscu. Zupełnie tak, jakby atak Tong nie miał miejsca. Zmiana zdarzeń? Możliwe.

---***---

Nie wiem kto czekał, ale to jest ostatnie. Tak. Ostatnie opowiadanie w tym roku. Poza one shotami nie napisałam niczego więcej, więc... Miłego czytania.
PS: Jako, że były już pamiętniczki Pepper ("W głębi umysłu"), Pepperony ("It's too late"), to czas na pamiętniczki Tony'ego, czyli "Miasto pikseli".
PS 2: Ma 10 części, dlatego szybko to zleci.
PS 3: Przyszłość bloga na rok 2018 wciąż jest nieznana.
PS 4: Czy ktoś już wymyślił kiedyś takie opo? Nie chcę powtarzać wzorca.

#14 Ostateczne starcie cz.2 [FINAŁ CROSSOVERA]

0 | Skomentuj

**Tony**



Nauczyciel nie będzie zachwycony, że podczas kartkówki opuścimy szkołę ze względu na nasze obowiązki. Wiedział, kim jesteśmy. Musiał zrozumieć powagę sytuacji. Dziwne, że Rhodey’go nie było w szkole. Od razu, kiedy o nim pomyślałem, otrzymałem wiadomość od przyjaciela. Wziął już zbroję i czekał na nas w Central Parku. Znowu tam? Co było niezwykłego w tym miejscu? Czyżby kolejne starcie z niewidzialnym przeciwnikiem?



Pepper: Pewnie Hollow się uaktywnił. Czuję, że jest w parku
Tony: Hollow? Pep, o czym ty mówisz?
Pepper: Wytłumaczę ci wszystko, jeśli przeżyjemy. Jednak tym razem, nie jesteśmy sami. Oni też nam pomogą… Rukia, wyczuwasz kolosa?
Rukia: No pewnie. Nawet nie chce się ukryć
Tony: Chwila… Możecie mi wyjaśnić, co jest grane?



Pepper: Później. Mamy misję



Więcej nic nie powiedziała, wstając ze swego miejsca. Dziewczyna uczyniła to samo razem z kolegą o pomarańczowych włosach. Profesor natychmiast zwrócił uwagę. Był wściekły.



Prof. Klein: Potts, Stark, a wy dokąd?
Pepper: Obowiązki wzywają
Prof. Klein: Czy naprawdę nie możecie odpuścić sobie jeden dzień? Zostawcie to agentom i policji
Pepper: Nie możemy. Proszę wybaczyć
Prof. Klein: Ech! Wróćcie cali i zdrowi. Wygrajcie tę walkę, dobra?
Pepper: Tak zrobimy
Prof. Klein: A wy, gdzie idziecie?
Rukia, Ichigo: DO ŁAZIENKI
Prof. Klein: No dobra. Niech będzie



Później wrócił do prowadzenia lekcji, a my uzbroiliśmy się w zbroje. Wyjąłem z szafki plecak, zaś ruda pobiegła do zbrojowni. Postanowiłem poczekać na Rescue w tym samym miejscu, gdzie miała odbyć się walka.
Gdy znalazłem War Machine, chciałem dowiedzieć się, czy coś wie. I wiedział wiele.



Rhodey: Dobrze cię znów widzieć, Tony. Jak się czujesz?
Tony: Zdecydowanie w najlepszej formie
Rhodey: Powinieneś był podziękować Rukii, ale znajdzie się na to czas po walce
Tony: Rhodey, z czym mamy się mierzyć?
Rhodey: Ze złymi duchami
Tony: A od tego nie są egzorcyści?
Rhodey: Nie. To zadanie Bogów Śmierci
Tony: Co takiego? Nic nie rozumiem. Pepper mówiła coś o Hollowach, a ty też gadasz jakieś dziwactwa
Rhodey: Uwierzysz, jak sam zobaczysz



**Ichigo**



Zostawiliśmy nasze fizyczne formy przed wejściem do parku, gdzie leżały ostatnio. Prawie każdy blaszak był na polu bitwy. Pozostała jedynie ta ruda. Nadal nie uzgodniliśmy, co do planu. Jak mamy go pokonać?
Nagle nad naszymi głowami pojawiła się ostatnia osoba z drużyny blaszaka. Pora działać. Podlecieliśmy do nich. Tylko jedna osoba nie była w stanie zobaczyć formy Shinigami, a to mogło utrudnić pokonanie giganta.



Ichigo: Jesteśmy w komplecie. Wymyśliliście jakąś strategię?
Rhodey: Ja mam. Wystarczy, że jedna osoba będzie przynętą. Odwróci uwagę, kiedy dwójka z nas zablokuje mu nogi. Wy jako jedyni wiecie, gdzie mierzyć, żeby zniknął
Ichigo: Hmm… Dobry pomysł. Jacyś ochotnicy?
Rhodey: Pepper się nada
Pepper: Co?! O nie. Nie! Nie ma mowy! Zabiję cię, panikarzu!
Rhodey: Jesteś najszybsza, potrafisz znikać, więc możesz się tym zająć
Pepper: Och! Zgodzę się, ale pod jednym warunkiem
Rhodey: Jakim?
Pepper: Gdy Tony będzie próbował zrobić coś głupiego, jak rzucenie się w moją stronę, zablokuj go
Tony: Nie powstrzymasz mnie
Rhodey: To się jeszcze okaże
Rukia: Dobra, więc reszta jest w naszych rękach
Pepper: No to do dzieła
Ichigo: Getsuga Tenshou!
Rukia: Tańcz, Sode no Shirayuki!



Ruszyliśmy do boju, uzbrajając się w Zanpakuto. Zbroje atakowały rękawicami, choć ten w czerwonej puszce nie miał pojęcia, jak celować. Przy użyciu Getsugi rozwaliłem mnóstwo drzew, a z pomocą jej siły zaczął mierzyć w odpowiednim kierunku.



Rukia: Dobrze kombinujesz, Truskawo, ale musisz się oszczędzać. Działajmy według planu
Ichigo: Wybacz. Po prostu przez niego mogą być niewinne ofiary
Rukia: Wiem o tym. Dziwne, że nas nie widzi
Ichigo: Byłoby łatwiej, gdyby wiedział o naszym istnieniu
Rukia: Poczekajmy na odpowiedni moment. Pepper da radę
Ichigo: Skąd masz taką pewność?
Rukia: Bo rudzielce są wyjątkowe
Ichigo: Stereotyp
Rukia: Być może



**Pepper**



Stwór leciał za mną, ale tylko z tego powodu, bo bardzo się na mnie wkurzył. Dlaczego? Użyłam granatów laserowych, aż na chwilę stracił wzrok. Wciąż zamierzał dopaść dusze z jaskini. Nadal było ich tam mnóstwo. Nie mogłam zmienić planu, dlatego drażniłam się z nim w inny sposób. Znikałam, pojawiając się znienacka za jego plecami, żeby oddać strzał z repulsorów. Unibeam wolałam zostawić na ostatnie uderzenie. Rhodey walił, czym popadnie w nogi olbrzyma, lecz on tak łatwo nie chciał paść.



Rhodey: Padniesz wreszcie?
Pepper: Rhodey, to na nic. Aaa!
Rhodey: Pepper!



Niespodziewanie oberwałam z potężnej mocy, jaką wytworzył. To była jakaś czerwona kula. Pancerz pokazywał mnóstwo uszkodzeń. Obwody się przepaliły? Kiepsko. Zdołałam wstać, choć nie wróciłam do bycia niewidzialną. Nie miałam na to energii.



Rhodey: Żyjesz?
Pepper: Tak, ale…
Rhodey: Rukia, mamy problem!
Pepper: O nie! Uważaj!
Rhodey: Aaa!



Teraz on odczuł moc stwora. Nie znaliśmy jego słabych punktów, zaś plan zaczął się sypać. Pomogłam wstać histerykowi. Również i najbardziej opancerzona zbroja została poważnie uszkodzona.



Pepper: Dasz radę jeszcze walczyć?
Rhodey: Muszę. A gdzie Tony?
Pepper: Ichigo próbuje mu pomóc zlokalizować Hollowa
Rhodey: Musimy zmienić strategię. Zaatakujmy go z góry. Teraz na pewno się tego nie spodziewa
Pepper: Zgoda



Wzbiliśmy się w powietrze, celując w plecy. Wykorzystaliśmy do tego granaty laserowe oraz pocisk przeciwczołgowy. Udało się. Stracił równowagę, padając. Wreszcie jakieś postępy.



**Rukia**



Dali radę. Powalili Pustego, choć pojawił się mały problem. W kryjówce nie odnalazłam żadnego Plusa. Uciekły? Przebiły się przez pole siłowe. Ichigo szukał dusz, choć mogły być rozsiane po całym mieście.
Kiedy kolos leżał bez sił, baranek strzelał w niego.



Rukia: Ej! Co ty robisz?!



No i wszystko zepsuł. Z łatwością podniósł się, łapiąc blaszaka. Ściskał go tak mocno, że mogłam usłyszeć, jak krzyczał z bólu. Miażdżył mu kości oraz wszelkie narządy.



Pepper: Tony!
Tony: Aaa! Nie! Nie poddam… się



Musiałam coś zrobić. Nie miałam zamiaru patrzeć na cierpienie „geniusza” Pepper. Rzuciłam czar.



Rukia: Trzymaj się, młody… Hado 33 Sokatsui!



Wystrzeliłam niebieską energię, powodując wybuch. Blaszak spadał na ziemię bez możliwości zatrzymania się. Natychmiast dziewczyna podbiegła do niego, a nasza walka nadal się nie skończyła.



Rukia: Żyje?
Pepper: Na pewno
Rukia: Ichigo, wracaj tu!



Wołałam kompana, który w porę pojawił się ze zmienioną formą miecza na Ban kai.



Ichigo: Nie odesłałem wszystkich dusz. Kilka mi zostały
Rukia: Zostaw je na później. Przez tego durnia w czerwonej zbroi mamy duży problem
Ichigo: Jaki? O! Już widzę… Getsuga Tenshou!
Rukia: Hado 73 Soren Sokatsui!



Wykorzystałam silniejsze Kido, chociaż ten promień również niewiele zmienił. Szybko odzyskał siły, gotując się do ataku. Chciał wykorzystać Cero.



Rukia: Uciekajcie stąd! Już!
Rhodey: Nie ma mowy. Jeśli mamy zginąć, to razem
Pepper: Właśnie! Nie poddamy się!
Tony: I ja też… nie zamierzam
Rukia: Ichigo?
Ichigo: Daj im zginąć jako bohaterowie
Rukia: Ech! Jak chcecie



Zaatakowaliśmy kolosa ze wszystkich sił. Nie miałam w zanadrzu dobrej pieczęci, więc jedyny sposób, żeby wygrać, to odesłać go z powrotem do Świata Pustych.



**Rhodey**



Wstaliśmy na równe nogi, przygotowując się w celu użycia najmocniejszej broni. We trójkę załadowaliśmy pozostałą moc do napierśnika. Ostatnia nadzieja w tym strzale. Ostatnia, dlatego nie mogła być zmarnowana. Wystrzeliliśmy w tym samym momencie z unibeamu. Potwór padł i nie strzelił niczym. Shinigami dołożyli swoje ataki, powodując potężną eksplozję. Tony w porę użył na nas pola siłowego. Wszędzie był dym, a przed nami znalazła się głęboka dziura. Monstrum wyparowało? Czy to w ogóle możliwe?



Rhodey: Co się stało?
Rukia: Odesłaliśmy Hollowa do tego świata, z którego pochodził. Już nie będzie nikomu zagrażał
Ichigo: Żyjecie?
Tony: Wygraliśmy. Udało nam się!
Rhodey: Tony, nadal ich nie możesz dostrzec?
Tony: Chwila… Ja… Ja ich widzę
Rukia: No wreszcie, baranku
Tony: Baranku? Ty mnie tak nazwałaś?
Rukia: Hahaha! Oboje jesteście narwańcami. Takie przezwisko do ciebie pasuje
Tony: No nie wydaje mi się… Ty jesteś Rukia?
Rukia: Tak
Tony: Wyleczyłaś moje rany?
Rukia: Odwdzięczyłam się za waszą pomoc
Tony: Dziękuję
Rukia: No to, co? Pora się rozstać
Pepper: Nie, nie, nie! Rukia, zostańcie!
Ichigo: Wykonaliśmy swoją misję i musimy wracać. Miło było was poznać
Pepper: Was również. Było zabawnie
Rukia: Heh! Jestem tego samego zdania, Pepper
Tony: Czyli to pożegnanie
Rukia: Na to wygląda



Tony wpatrywał się w nich, bo raczej nie mógł pojąć, kim tak naprawdę są. Nie zyskaliśmy czasu na wytłumaczenia. Rukia chwyciła pod rękę swoje ciało, a chłopak wrócił do swojej prawdziwej postaci. Pożegnaliśmy się z nimi, co ruda najbardziej przeżywała. Rzuciła się Bogini na szyję i nie zamierzała puścić.



Pepper: Będę tęsknić. Wpadnijcie jeszcze kiedyś
Rukia: Jak Hollowy się pojawią lub inne potwory z innego świata, możecie liczyć na naszą pomoc
Rhodey: Bezpiecznej podróży
Rukia: Dziękujemy



Weszli do portalu, znikając. My wróciliśmy do bazy, gdzie odstawiliśmy pancerze. Gdyby nie Extremis, mój przyjaciel byłby martwy. No nic. Wyszliśmy bez szwanku, a do tego pozostało wrócić na klasówkę z fizyki. Jednak każdy zaprotestował, by odpocząć po tak długiej walce. Być może któregoś dnia znów zmierzymy się z takim zagrożeniem. Nigdy nic nie wiadomo. Świat pełny niespodzianek, prawda?

---***---

No to mamy finał. Mam nadzieję, że crossover był w miarę zrozumiany, bo czeka nas jeszcze jeden. Jednak najpierw wróćmy do zwykłego opowiadania z IMAA. Czas na "Miasto pikseli"

#13 Ostateczne starcie cz.1

0 | Skomentuj

**Pepper**



Przez chwilę jeszcze rozmawialiśmy, aż zmorzył nas sen. Ichigo nie mógł pójść do Rhodey’go ze względu na swoją mamę, która byłaby w stanie wypytywać o każdy szczegół, a do tego nie zgodziłaby się komuś obcemu nocować w swoim domu. Chłopak został w zbrojowni, a ja z Rukią poszłyśmy do mnie. Tatuś nie powinien widzieć problemu… O kurcze. Miałam do niego zadzwonić. Całkowicie wyleciało mi to z głowy. Zdecydowałam stanąć z nim twarzą w twarz. Oby pozwolił Bogini Śmierci na jednodniowy nocleg.
Kiedy znalazłyśmy się na miejscu, tatuś spał na kanapie. Telewizor nadal był włączony. Widocznie zapomniał o nim. Nie chciałam budzić ojczulka, dlatego zaprowadziłam gościa do pokoju. Wyjęłam z szafy materac.



Pepper: No i to powinno wystarczyć. Tu jeszcze masz koc z poduszką. Dobranoc
Rukia: Nie będzie zły, że tak bez pytania…
Pepper: Oj! Nie martw się. Wyjaśnię mu rano, zanim pójdziemy do szkoły
Rukia: No tak. Szkoła
Pepper: Coś nie tak?
Rukia: W ten sposób chcieliśmy mieć na was oko, więc my nie musimy tam wracać. Inaczej z wami, co?
Pepper: Ostatni miesiąc i jesteśmy wolni
Rukia: Hahaha! Spoko. Dzięki za wszystko
Pepper: Drobiazg. Odwdzięczam się za Tony’ego. Uratowałaś mu życie
Rukia: Nie przesadzaj. Po prostu pomogłam mu odrobinę z ranami. Nic wielkiego
Pepper: Ja tam uważam, co innego
Rukia: Heh! W porządku



Położyłam się do łóżka, kładąc się do snu. Jutro czeka nas spore wyzwanie. Pokonać kolosa i wyjść ze starcia w jednym kawałku.



~*Następnego dnia*~



**Rukia**



Wstałam przed dziewiątą na równe nogi. Byłam wyspana oraz pełna energii. To dobrze świadczyło o moim przygotowaniu do walki. Oby Truskawa również ruszył szybko swoje cztery litery. Najpierw musiałam pomóc rudej z ojcem. O dziwo wstała prędzej ode mnie. Już zajmowała łazienkę. Poczekałam na nią, aż dojdzie ze sobą do porządku. Nie musiałam zbyt długo czekać, bo 5 minut wystarczyło. Też ogarnięcie mojego wyglądu zajęło tyle czasu.



Pepper: Gotowa?
Rukia: Pewnie
Pepper: No to chodźmy



Weszłyśmy do kuchni, gdzie mężczyzna siedział, zajadając się grzankami. Do tego czytał gazetę. Zauważył nas dopiero przez entuzjazm córki.



Pepper: Hej, tatku. Pragnę ci kogoś przedstawić, jeśli nie masz nic przeciwko. Wczoraj akurat spałeś i wybacz, że nie dzwoniłam, ale byłam zajęta, dlatego dzisiaj wszystko ci wytłumaczę. Ekhm! Mamy gościa
Virgil: Pepper?
Pepper: Tak?
Virgil: Za dużo mówisz. Niezbyt rozumiem, co powiedziałaś przed chwilą
Rukia: Eee… Dzień dobry. Nazywam się Rukia
Virgil: Witaj. Jestem ojcem tej gaduły
Pepper: Ej!
Virgil: To jedna z cech, która ją wyróżnia
Rukia: Zauważyłam… Pepper zaprosiła mnie do siebie na noc. Nie miałam, gdzie się podziać po kłótni z rodzicami
Virgil: Och! Mam nadzieję, że zadzwonisz do nich
Rukia: Właśnie myślałam nad tym i tak zrobię



Uśmiechnęłam się lekko, a maleńkie kłamstewko nikomu nie zaszkodzi. Nie mogłam powiedzieć o misji, chociaż pewnie wiedział, czym zajmował się jego rudzielec. Podziękowałam, wychodząc do szkoły. Tam czekałyśmy na pozostałych. Usiadłyśmy do ławek, uzbrajając się w dodatkową cierpliwość. Hollow mógł pojawić się w każdej chwili.



Pepper: Nad czym tak myślisz? Nad swoją marchewką?
Rukia: Nie nazywaj go tak. To Truskawa i tak ma pozostać
Pepper: Hahaha! Niech będzie… Nie wyczuwasz nic podejrzanego?
Rukia: Nic, a nic. A ty?
Pepper: Mam jedynie takie wrażenie, że dziś stoczę ostatnią walkę jako Rescue
Rukia: Dlaczego? Jeszcze tyle przed tobą. Jesteś za młoda, by umierać
Pepper: Naprawdę?
Rukia: Pewnie. Damy mu popalić. Wygramy walkę
Pepper: Obyś się nie myliła



Nagle przez drzwi przeszedł nauczyciel, mój głupek i jej geniusz. Zajęli swoje miejsca, udając zainteresowanie lekcją.



Pepper: Tony? Co on tu robi?
Rukia: Masz ochotę mu przywalić?
Pepper: Bardzo
Rukia: O! To tak, jak ja



Zaśmiałyśmy się przez chwilę, a następnie słuchałyśmy profesora, co miał do powiedzenia.



**Tony**



Musiałem wrócić do szkoły, bo dłuższe siedzenie bezczynnie mnie tylko dobijało. Pep obiecała wyjaśnić wszystko, co mnie minęło.



Prof. Klein: Niespodzianka. Kartkówka
Pepper: No nie!
Prof. Klein: Nie narzekać. Zacznijcie używać mózgownicy… Macie 5 minut



Świetnie. Powrót do nauki i już niezapowiedziany „prezent”. Nikt nie był zachwycony. Słyszałem buczenie. Ten dźwięk oraz jeden inny odwrócił moją uwagę. W telefonie wyświetlił się komunikat ze zbrojowni. Kto tym razem zamierzał zaatakować? No i gdzie?
© Mrs Black | WS X X X