#3 Wróg lub przyjaciel?

0 | Skomentuj
Znalezione obrazy dla zapytania bleach ichigo and rukia fight

**Ichigo**



W dwie godziny zdołaliśmy dołączyć do tych, których śledziliśmy. Znaleźliśmy się na terenie opuszczonej świątyni. Nie wiedziałem, dlaczego akurat tutaj chcieli polecieć. Wszystko stało się jasne, kiedy zobaczyliśmy wnętrze pomieszczenia. Przypominało ich bazę. Swoje pancerze umieścili w specjalnych komorach na ścianie i przyglądali się jakimś danym na komputerze.



Ichigo: Co robimy? Chyba nie powiemy im wprost, kim jesteśmy?
Rukia: Oczywiście, że nie, głupku. To dzieciaki, więc nie będzie problemu poznać ich motywu działania
Ichigo: Może będą w stanie nam pomóc w misji
Rukia: Lub zaszkodzić. Trzeba być przygotowanym na każdą z możliwych opcji



Nadal staliśmy, lecz głównie chcieliśmy uzyskać więcej informacji o nastolatkach. Długo nie musieliśmy czekać, aż się odezwą. Dziewczyna przemówiła.



Pepper: Rescue będzie żyć?
Tony: Nie wygląda na poważne uszkodzoną, więc jeszcze możesz nią latać
Pepper: Super
Tony: Pamiętasz coś z tego ataku?
Pepper: Tylko tyle, że to "coś" było szybkie i wiedziało, jak uderzać
Tony: Nadal nie wiem, z kim mamy do czynienia. Jeśli Mandaryn maczał w tym palce...
Pepper: No raczej bardziej stawiałabym na Dooma
Rhodey: Siedzi w Latverii. Dawno się nie pojawił. Musi ktoś inny pociągać za sznurki
Tony: Pytanie brzmi, kto?
Pepper: No to, co? Pora zrealizować obietnicę
Tony: Chodzi o fizykę?
Pepper: Spróbuj się wykręcić, a oberwiesz w jaja
Rhodey: Hahaha! Tony, nie złość naszej papryczki
Pepper: Rhodey!



W stronę czarnoskórego poleciał śrubokręt. Łatwo zezłościli przyjaciółkę, co mi przypominało Rukię. Też potrafiła czymś rzucić we mnie. Niekoniecznie ostrym narzędziem. Widziałem, jak uśmiechała się, więc rozbawiła ją ta sytuacja. Dość szybko rudowłosa się uspokoiła, przysiadając z przyjacielem do nauki.



Rukia: Tyle nam wystarczy
Ichigo: No nie wiem. Wolę ich jeszcze poobserwować
Rukia: Nie zapominaj, jaki mamy cel
Ichigo: Och! Doskonale pamiętam, więc...
Rukia: Niech będzie, Truskawo. Popatrzmy sobie przez kolejne minuty
Ichigo: Chyba wspominałem, że moje imię to nie truskawka!
Rukia: Oj! Nie złość się. Po prostu lubię cię tak nazywać, młotku
Ichigo: Nie zgodziłem się na to
Rukia: Nie musiałam mieć twojej zgody



Zaśmiała się przez chwilę, aż powróciła jej powaga.



**Tony**



Tłumaczyłem Pepper podstawowe pojęcia z elektrostatyki, które mogłyby paść w czasie pytania ustnego. Rhodey w tym czasie przeglądał raporty, by sprawdzić, czy z tą energią kiedyś mieliśmy do czynienia. Wykreśliliśmy z listy podejrzanych Dr Dooma, zaś Gene mógł spowodować ten chaos. Znaliśmy potęgę pierścieni Makluan, więc musieliśmy się liczyć z obcą technologią.
Kiedy minął zaledwie kwadrans, ruda zaczęła przysypiać. Lekko ją dźgnąłem ołówkiem w ramię, aż się zbudziła.



Tony: Nie śpij, królewno. Zaraz skończymy
Pepper: Co? Mówisz serio? Ile my już męczymy ten temat?
Tony: 15 minut
Pepper: Och! Zróbmy sobie przerwę
Tony: Jak dużo potrzebujesz czasu na odpoczynek?
Pepper: Tyle, ile będzie trzeba
Tony: No to masz max 10 minut
Pepper: Może być



Wstała z fotela i poszła coś przekąsić. Powinienem zrobić to samo, lecz potrzebowałem przeanalizować nagranie z zbroi rudej. War Machine nadal przeglądał poprzednie raporty. Chyba też miał dość.



Tony: Zmęczony?
Rhodey: Ech! Trochę tak, ale dam radę... Na razie nic nie znalazłem, choć mam pewne podejrzenia
Tony: Jakie?
Rhodey: Musiała walczyć z nowym zagrożeniem
Tony: Jakieś pomysły, skąd mogło pochodzić?
Rhodey: Nie z tego świata
Tony: Hmm... Możesz nie być w błędzie, bo wszystko na to wskazuje
Rhodey: A ty? Doszukałeś się czegoś?
Tony: Właśnie oglądam obraz z kamery w Rescue i nic nie ma. Wróg atakował znienacka i głównie cięcia przechodziły w powietrzu
Rhodey: Czyli nic nie mamy
Tony: Twój trop jest właściwy, Rhodey. Niebawem znowu się pojawi i tym razem, będziemy przygotowani
Rhodey: Obyś się nie mylił



Nagle uaktywnił się alarm, choć szybko zniknął. Przez chwilę zdołaliśmy namierzyć sygnaturę wroga, a później zniknęła z mapy. Co się dzieje? Postanowiliśmy zaczekać, aż ponownie się uaktywni. O dziwo nic się nie działo. Czyżby ktoś próbował nas zmylić?

---**---

A jednak napisałam nowy crossover i przez pewną osóbkę się od niego szybko nie odczepię. Może Gintama będzie z IMAA moim najlepszym duetem :D
PS: Notki dalej w poniedziałki, środy i niedziele.
PS 2: Kto czyta? 

#2 Atak Hollowów

0 | Skomentuj
Znalezione obrazy dla zapytania bleach hollows

**Pepper**



Dość szybko znaleźliśmy się na miejscu. Głównie sygnał dochodził z Central Parku, gdzie nie dostrzegliśmy niczego podejrzanego. No i gdzie ten nasz wróg? Tony sprawdził dokładność współrzędnych i byliśmy w odpowiednim miejscu. Rhodey od razu przypuszczał, że wpadliśmy w pułapkę, ale jaka była prawda?



Pepper: Widzicie coś? Chyba to był fałszywy alarm, więc możemy wracać
Tony: Niekoniecznie. Tu coś jest. Rozdzielmy się
Pepper: A nie lepiej poszukać tego razem? Przecież nie wiemy, z czym mamy do czynienia
Rhodey: Pepper ma rację. Trzymajmy się w grupie i niech każdy rozejrzy się z jednej strony
Tony: Zgoda
Pepper: Mi pasuje



Geniusz spoglądał w lewo, histeryk patrzył w prawo, a ja zerkałam w przód. Jedynie tyłów nikt nie obserwował. Musieliśmy być ostrożni, bo to coś mogło na nas czyhać, więc wyskoczyć znikąd też mogło. Nie spuszczaliśmy ani na chwilę wzroku, choć przez 10 minut nic się nie działo.



Pepper: Ech! Tony, czy jak wrócimy do zbrojowni, pouczysz mnie z fizyki? Nie chcę mieć jedynki
Tony: Spoko. Przecież zawsze możesz na mnie liczyć
Pepper: Jak nie zajmujesz się swoimi zabaweczkami
Tony: Heh! No masz prawo być na mnie zła
Pepper: Bo jestem
Rhodey: Hahaha! Pogadacie o tym innym razem. Trzeba uważać
Pepper: Na razie nic nie wypełzło. Jest tu dość cicho
Rhodey: Za cicho
Pepper: A mnie to nudzi
Tony: Pepper, zaczekaj!



Nie zamierzałam dłużej stać, niczym słup i jedynie zerkać w jednym kierunku. Ledwo czułam nogi. Przez ten czas zdołały zrobić się sztywne. Rozruszałam trochę kończyny, robiąc mały spacerek.
Kiedy oddaliłam się nieco od chłopaków, zostałam zaatakowana. Nie wiedziałam, co to było, ale drasnęło pazurami mój napierśnik.



Tony: Pepper!



**Ichigo**



Słyszałem czyjeś krzyki. Właśnie wykonywałem Pogrzeb Duszy, choć ciągle Hollowów przybywało coraz więcej do niej. Tym razem natrafiłem na mężczyznę z dwojgiem swoich dzieci. Mieli szczęście, że nie zostali rozdzieleni. No nic. Musiałem wierzyć, że siła Rukii wystarczy na pokonanie Pustych. Z pomocą swojej Sode no Shirayuki zamrażała je, aż pękały na małe kawałki.



Rukia: Jest ich coraz więcej. Może pośpieszysz się z obrzędem?!
Ichigo: Jeszcze jedna dusza i...



Nie dokończyłem, obrywając w plecy. Pojawiła się szczelina w niebie, wyłaniając silniejsze stwory. Ponad cztery Menosy. Nie mogłem dłużej zwlekać i czymś prędzej zakończyłem przeniesienie Plusa na "drugą stronę". Chwyciłem za Zanpakuto, tnąc potwory do momentu, kiedy rozpływały się w powietrzu lub wycofywały.



Rukia: Idź pomóc tamtej dziewczynie
Ichigo: To jakaś dusza?
Rukia: Nie wszyscy, co nie żyją cię muszą potrzebować, Truskawo!
Ichigo: Ej! Już ci tłumaczyłem, skąd mam takie imię!
Rukia: Więc idź jej pomóż, a ja zajmę się tymi tutaj
Ichigo: Poradzisz sobie?
Rukia: Ha! Bez problemu! Sode no Mai. Hakuren!



Utworzyła cztery płomyki lodu na ziemi końcem miecza, kierując ostrze w stronę potężnej grupy Menosów. Większość z nich zdołała zamrozić, ale i tak miałem z tyłu za sobą towarzystwo.



Ichigo: Getsuga Tenshou!



Wykonałem jedno cięcie, które pokonało przeciwników z łatwością. Nie zdołałem odnaleźć dziewczyny. Zamiast niej stały trzy postacie w zbrojach. Jedna w czerwonej, druga o barwie srebrnej, zaś ta ostatnia mieniła się fioletowym kolorem. Nie widzieli mnie, dlatego mogłem z łatwością podsłuchać ich rozmowy.



Tony: Nic ci nie jest?
Pepper: Takie niewielkie draśnięcie. Nie wiedziałam, co robić, ale później jakoś przestało mnie to "coś" atakować
Rhodey: Nie widziałaś przeciwnika?
Pepper: Nie
Tony: Dziwna sprawa
Pepper: Na szczęście się zmył, chociaż może wrócić
Tony: Radar wykrył tylko silne zaburzenia energii. Taka, jakby nie była z tego świata
Pepper: Takie rzeczy możesz zaobserwować, ale tego czegoś nie dostrzeżesz zwykłym spojrzeniem
Tony: Czyli?
Pepper: Czyli wracamy. Nic tu po nas



Wzbili się w powietrze, lecąc nad miastem. Pierwszy raz miałem do czynienia z takimi osobami. Byli jakąś drużyną? Coś wykryli, lecz nie walczyli z czymś, czego nie mogą zobaczyć. Jeśli nie przysporzą nam kłopotów, dobrze będzie, jeśli utrzymamy dystans.
Gdy tam rozmyślałem, oberwałem w łeb od Shinigami.



Ichigo: Rukia!
Rukia: A co ty taki zamyślony? Powinieneś być skupiony, głupku
Ichigo: Wybacz, ale właśnie się dowiedziałem, że są też inni, którzy mają ten sam cel, co my
Rukia: Kto taki?
Ichigo: Trzy osoby w zbrojach. Nie znam imion, ale po reiatsu powinienem ich wyczuć
Rukia: Nie widzieli cię?
Ichigo: Nie
Rukia: No to mam pewien pomysł... Musimy ich poznać
Ichigo: Po co?
Rukia: Żeby mieć pewność, że nie chcą nikomu zaszkodzić
Ichigo: Zgoda



Wyskoczyliśmy wysoko w górę. Mieliśmy szczęście. Zdołaliśmy nadążyć za pancerzami, które zmierzały w jednym kierunku. W ten sposób mogliśmy ich śledzić, a oni nie mieli o tym pojęcia.

----**---

Sprawdzałam crossover czy są gdzieś wyjaśnienia dotyczące postaci z "Bleacha" . Okazuje się, że są, ale dość późno. Sama nie znam dobrze tego anime, a większość pojęć wywodzi się z japońskiego. Gdyby naprawdę była trudność ze zrozumieniem, usunę crossover. Dla mnie to nie problem.
PS: Kolejna notka w niedzielę.
PS 2: Próbowałam naprawić laptopa, ale jest całkowicie skopany, więc wybaczcie jeśli będą jakieś błędy na blogu.

#1 Alarm

0 | Skomentuj
Znalezione obrazy dla zapytania bleach ichigo
**Ichigo**



Odkąd odzyskałem moce Shinigami i użyłem ich do pokonania Ginjou, jedynie walczyłem z niewielką grupką Hollowów. Dość łatwo się z nimi uporałem.



Ichigo: Getsuga Tenshou!



Uderzyłem z Zanpakuto, niszcząc ostatnich Pustych, którzy wcześniej nękali ducha małej dziewczynki. Wykonałem Pogrzeb Duszy i wróciłem do domu. Tam ze mną "przywitał się" ojciec, usiłując powalić mnie z zaskoczenia. Zdołałem przewidzieć jego ruch, nokautując go pięścią. Siostry się śmiały, a on tak łatwo nie zamierzał skapitulować. Ponownie przygotowywał się do ataku, wykonując potężny kopniak. Tym razem też z łatwością dałem radę. Po raz kolejny obroniłem się, robiąc unik. Tata zderzył się ze ścianą.



Ichigo: Nie próbuj już więcej
Isshin: Ha! Może dziś masz szczęście, ale ono długo nie potrwa
Ichigo: Zobaczymy



Stwierdziłem, wchodząc schodami do pokoju. Na łóżku dostrzegłem Rukię, siedzącą po turecku. Nie ukrywałem zdziwienia, bo wydawało mi się, że powinna trenować w Soul Society. Skąd ta niespodziewana wizyta?



Ichigo: Rukia, co ty tu robisz?
Rukia: Pojawiło się mnóstwo Pustych w Świecie Żywych
Ichigo: Teraz? Jakoś nic nie wyczułem
Rukia: Nie ma ich w Japonii
Ichigo: A gdzie?
Rukia: W Nowym Jorku
Ichigo: Jak to?
Rukia: Nie narzekaj tylko rusz dupę i lecimy, Ichigo!
Ichigo: Au!



Oberwałem solidnie w twarz, aż trafiłem na podłogę. Szybko ogarnąłem się i poszliśmy do sklepu Urahary. Dzięki ulepszonej wersji Senkaimon, mogliśmy znaleźć się w miejscu występowania silnego reiatsu. Ostrzegł nas przed niestabilnością przejścia, lecz nas to nie ruszało, więc wskoczyliśmy przez portal. Biegliśmy przed siebie, uważając na pułapki.



~*Godzinę później*~



**Pepper**



Każda lekcja fizyki musiała być tak nudna, jak flaki z olejem. Jedynie Tony świetnie się bawił, rysując coś na kartce. Czyżby planował zmienić swoją zbroję? A może zbudować nową? I tak każdy wiedział o naszym sekrecie i nauczyciel mógł nam zwrócić uwagę za brak skupienia na prowadzonej lekcji. Niby coś gadał o elektrostatyce. Nuda. Nie znałam żadnego tematu, który byłby ciekawy. Rhodey jako jedyny słuchał profesora, choć było widać po jego minie, że niewiele z paplaniny zdołał zrozumieć.



Prof. Klein: Panno Potts, pani kolej
Pepper: Na co? Przecież siedzę cicho
Prof. Klein: Ale zapytać cię mogę
Pepper: Ech! Tylko niech to będzie coś łatwego
Prof. Klein: Nie obiecuję
Pepper: A czemu nie Tony?
Prof. Klein: Bo zdołał nadrobić oceny
Pepper: No dobra. Niech panu będzie
Prof. Klein: Proszę mi powiedzieć, czym jest prawo Coulomba?



Cholera! Nie wiem! Co teraz? Tony, ratuj.



Prof. Klein: Jaka jest odpowiedź?



Pepper: Eee...



Jak na zbawienie odezwał się dzwonek.



Pepper: Mogę już iść?
Prof. Klein: Zapytam cię następnym razem. Radzę się pani pouczyć
Pepper: Jeszcze miesiąc. Jeszcze tylko miesiąc
Prof. Klein: Widzimy się jutro
Pepper: Taa... Pewnie



Uśmiechnęłam się głupawo, waląc prosto w czoło. Trochę przywaliłam sobie za mocno. Chłopaki nic nie powiedzieli. Byli czymś zajęci? Nie. Po prostu mnie traktowali, jak powietrze, czego nie znosiłam.
Nagle odezwał się alarm w komórce geniusza. Po inwazji, rzadko się aktywował, aż do teraz.



Pepper: Kłopoty?
Tony: Komputer coś wykrył. Nieznana sygnatura
Pepper: No to lecimy



Pobiegliśmy do zbrojowni, gdzie natychmiast uzbroiliśmy się w zbroje, lecąc w stronę sygnatury.

---**--
Czas rozpocząć crossover. Myślę, że z łatwością zrozumiecie motywy postaci z "Bleacha". Anime oglądałam raz, więc sama ich dobrze nie znam. Jak już wcześniej wspominałam, to notki są w poniedziałki, środy i niedziele. Gdyby coś się zmieniło, dam znać.

Ważny komunikat

0 | Skomentuj

Zanim ktoś się zapyta, dlaczego notki pojawiają się coraz rzadziej, już tłumaczę. Jednak najpierw zacznę od problemu, z którym się borykam, a mianowicie pisanie.
No dobra. Brak weny każdemu się zdarza, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że wszelkie prace oraz szkice piszę na Dokumentach Google, które ostatnio odmówiły mi posłuszeństwa. Myślał, że działam offline i poprzednie zapisane zdania... Puff! Zniknęły! Byłam naprawdę poirytowana.
Szukam rozwiązania problemu, ale na szczęście wersje robocze na Bloggerze działają bez zarzutów. Mam notki do wstawienia.
Właśnie! Są notki, kolejne historie. Jednak za mało, aby zapełnić je do końca roku. Z tego też powodu będę wstawiać po 3 notki w tydzień. Poniedziałek, środa i niedziela. Aby zaspokoić waszą ciekawość powiem co już zostało napisane.

Crossover IMAA & Bleach- Jedyny kwiat
Jest to mini crossover, łączący świat Iron Man: Armored Adventures (w skrócie IMAA) i Bleach. Rukia i Ichigo zostają wysłani do Nowego Jorku, gdzie pojawia się mnóstwo Pustych. Drużyna blaszaka nie wie, jak walczyć z czymś, czego nie mogą zobaczyć. Składa się z 14 części.

Memory flakes- płatki pamięci
One shot. Pepper opowiada swoim wnukom jak poznała Tony'ego. Romantycznie (chyba) i bez żadnego sadyzmu na Tony'm.

Miasto pikseli
Tony błądzi po magistrali, szukając wyjścia. Jednak każdy ma inną rolę, niż w rzeczywistości. Z tego też powodu nie może zdradzić swojej tożsamości. Jednak to nie był jego jedyny problem, gdyż w tym świecie Tony Stark nie istniał. Tylko jedna osoba wiedziała kim był. Jego odpowiednik z przyszłości. Czy Tony uwolni się z cyfrowego świata? Jedno jest pewne. Łatwe to nie będzie. Tylko 10 części.

No więc widzicie, że napisałam tego mało. Jednak w planach mam dość nietypowy crossover. Zakochałam się w Gintamie. Genialny humor, piękne walki oraz niezwykłe postacie. Wszystko co potrzebuję mam w tym jednym anime. No i dlatego IMAA powiążę z tym światem. Jako, że jeszcze nie napisałam tego, to jest plan. O czym to ma być?

Crossover IMAA & Gintama- Biegnąc bez namysłu
Tony, Rhodey i Pepper przenoszą się w czasie do epoki samurajów. Tam spotykają Gina, Kagurę i Shinpachiego, a przez porządne zderzenie dochodzi do zamiany ciał. Z takiej mieszanki nic dobrego nie wyniknie. Planowane 6 części.

W międzyczasie staram się pisać oryginalną historię, ale mimo wszystko, chcę aby ten blog trwał jak najdłużej. 
PS: Pytania? Skargi? Wątpliwości? Wiecie, że bez was ten blog upadnie, dlatego proszę, abyście nie bali się napisać swoich żalów. Rozumiem jak mało blogów obecnie pozostało z IMAA aktywnych. Sama ubolewam nad tym, ale ja z jakiegoś powodu nie mogę przestać o tym pisać. Wczoraj miałam urodziny i moja przyjaciółka wręczyła mi narysowanego własnoręcznie Iron Mana. Kolejny blaszak, dający motywację. Pierwszego mam na breloczku od przyjaciółki z Łodzi. Im więcej, tym lepiej. Byłam zadowolona, bo wiedziała jak wiele dla mnie znaczy to uniwersum. Wspiera mnie jak może, więc nie skapituluję tak szybko. Może faktycznie zwariowałam i pisanie o tym samym mija się z celem, ale zdradzę wam coś. Codziennie wymyślam nowe historie. Nie zapisuję ich, bo są ulotne. Liczę, że może wy mi powiedzie czego oczekujecie. O czym ma być historia? Romans, dramat, akcja? Czego jeszcze nie było, a chcecie przeczytać? Niebawem Święta, więc proście Mikołaja o prezenty.
No to widzimy się za tydzień ;)
Katari.

Szczęśliwy dramat

0 | Skomentuj

Iron Man walczy razem z War Machine ramię w ramię przeciwko Whiplashowi i Duchowi. No i walka na początku idzie dosyć łatwo. Podejrzanie łatwo, bo Whiplash nigdy nie odpuszczał, a teraz olewał, ile siły trzeba przyłożyć. Duchowi zależało jedynie na kasie, więc musiał zabić Iron Mana. Wystarczyło zbliżyć się niebezpiecznie blisko i przejść ręką przez zbroję, by pozbyć się tego, co utrzymuje Tony'ego przy życiu, czyli implant.
Rhodey walczył z przyjacielem, odganiając biczownika, który trzaskał biczami na prawo i lewo. Nikt nie przypuszczał, że szybko odleci z pola bitwy.

-Coś za łatwo poszło, Tony. Nie uważasz?
-Możliwe, ale powinniśmy się cieszyć. Teraz pozostał nam jedynie on. Ee... tylko, gdzie on jest?

Duch zniknął. Przez żaden z sensorów zbroi nie mogli go zobaczyć. Jednak on dalej był. Nagle Tony poczuł silny ból.

-Znalazła się... zguba- pomyślał, próbując złapać oddech.

I wtedy Rhodey domyśla się, co stoi za przyczyną tak złego stanu przyjaciela. Wie, że gdzieś obok niego czaił się Duch. Zaczął mierzyć do niego z repulsorów, aż trafił. Jednak wróg był silniejszy i przetrwał atak, ściskając bardziej implant. Rhodey był wściekły i za wszelką cenę chciał ocalić Tony'ego. Użył mocy unibeamu, która zdołała wyrzucić Ducha, przebijając go przez kilka skrzyń. Leżał przez chwilę nieruchomo. Tony odetchnął z ulgą, kaszląc.

-Żyjesz?
-Chyba... tak.
-Chodźmy już stąd. Pepper pewnie na nas czeka i się martwi.
-A nie powinna. Przecież zawsze wracamy z walki.
-Oj! Nie tym razem, Anthony- odezwał się Duch, mierząc z blastera.

Ataki były coraz bardziej agresywniejsze. Nawet chciał użyć całej mocy do unibeamu, by raz na zawsze pokonać Ducha. Wiedział, że w ten sposób mógł go zniszczyć na dobre. Wymierzył w niego, przekierowując całą moc do napierśnika, czyli głównego źródła zasilania. Wystarczył moment i nastąpił strzał. Wydawało się, że mogą już wracać do domu. Jednak on wstał.

-Zostawmy go, Tony. Wracajmy do Pepper.
-Nie... Nie możemy.
-Chcesz się zabić? Nie rób tego.
-Zapomniałeś... co zrobił? Muszę walczyć. Ty wracaj, jeśli tak ci śpieszno do domu.

Podleciał do przeciwnika, celując z rękawic w niego. Ten podniósł ręce na znak poddania.

"To musiał być podstęp"- pomyślał Iron Man.

I miał rację. Wystarczyło na chwilę stracić czujność, a wróg mógł niespodziewanie zaatakował. I tak też się stało. Wskoczył, przenikając całym ciałem przez pancerz.

-Jak to możliwe?- zdziwił się, bo zwykle wystarczyła mu ręka do przeniknięcia przez coś.

Nagle usłyszał, jak przez komunikator krzyczy jego ruda, która wciąż na nich czekała.

-Tony, twoja moc spada. Musisz się naładować. Wracajcie w tej chwili!
-Nie mogę... przykro mi- wyłączył komunikaty, ignorując rozkaz.

Gdy już miał wymierzyć w Ducha, ten znowu się rozpłynął w powietrzu. Rhodey podszedł do przyjaciela, rozglądając się wciąż uważnie, czy nie czai się gdzieś zagrożenie w pobliżu.

-Teren czysty. Już go nie znajdziesz. Musimy wracać do zbrojowni.
-Ech! No niech ci będzie- posłuchał się War Machine, lecąc do bazy.

Jednak nie spostrzegł, że coś miał przyczepione na plecach. Duch z ukrycia wyrzucił specjalne urządzenie, które mogło zneutralizować całą zbroję oraz każde urządzenie. Mogło się przenieść z urządzenia na ciało użytkownika. Nikt o tym nie wiedział. Zbyt małe, by zauważyć

Po powrocie do rudowłosej przyjaciółki, odłożyli pancerze. Jej mina sugerowała, że będzie duużo mówić.

-Co to miało być do cholery?! Ja tu wam mówię, że macie wracać, bo się zmyli, a wy mnie tak po prostu rozłączacie? Oj! Kiedyś tego pożałujecie. Chcecie mieć karę? Popamiętacie tego. Już wam konfiskuję zbroje i ich nie znajdziecie. Ha! I kto tu jest górą? Oczywiście, że Pepper Potts.

- Jak ty chcesz to zrobić, Pep? Przecież to...

Nie zdołał dokończyć, bo poczuł silne porażenie prądem. Nie wiedzieli, co jest grane. Krzyczał, a oni byli bezradni. Niespodziewanie upadł na podłogę, a to ustrojstwo Ducha przeniosło się blisko implantu, wyłączając go. To już był stan zagrożenia życia.
Po kilku minutach, Tony stracił przytomność i już nie czuł nic. Nawet nie słyszał paniki w głosie rudej. Jedynie Rhodey był spokojny, bo ktoś musiał. Sprawdził, co mogło być usterką. Zauważył, że wypadło jakieś urządzenie na podłogę. Przepalone, a implant nie świecił. Już nic nie musiał wiedzieć i zabrali go do szpitala. Szybko wsiedli do auta, zabierając do odpowiedniego specjalisty. Liczyła się walka z czasem, bo w każdej chwili serce mogło przestać pracować, skoro urządzenie do podtrzymywania życia zostało wyłączone.
Kiedy dotarli na miejsce, krzyczała po pomoc.

-Niech nam ktoś pomoże! On umiera! Zróbcie coś!

Jeden z lekarzy podbiegł do nich, analizując sytuację. Jego mina już sama mówiła, że było kiepsko.

-Zaburzenia pracy serca, utrata przytomności i brak czucia w dłoniach.

-Co to znaczy?- odezwała się dziewczyna i liczyła na jakąś nadzieję, że to nie oznaczało kalectwo.

-Zabiorę go na operację. Może coś uda mi się zdziałać.

-Proszę- błagała, a on jedynie wziął chłopaka.

Również chciał go uratować, dlatego walczył. Zabrał na blok, a oni czekali. Czekali na jakieś wieści. Minuty zamieniały się w godziny. Godziny ciągnęły się w nieskończoność, aż po dopiero trzech godzinach uzyskali jakieś informacje. Widok rękawiczek i fartuch we krwi odrzucił dziewczynę ze strachu. Pepper chciała o coś zapytać, lecz ledwo stała na nogach. Bała się, co może usłyszeć. Coś dobrego, co ją uspokoi, a może na odwrót? W każdym bądź razie, nie była w stanie się stamtąd ruszyć. Tony był dla niej zbyt ważny.
Lekarz przetarł rękawiczki, patrząc na nich ze spokojem.

-Implant znowu działa, ale to, co spowodowało jego wyłączenie, bardziej pogorszyło stan serca, a do tego wszystkiego możliwe, że prawa ręka nie będzie sprawna.

-Jak to?- spytała ze łzami w oczach, choć dalej myślała pozytywnie.

-Doszło do przerwania nerwów i nie zdołaliśmy ich naprawić. Przykro mi. To wykracza poza nasze możliwości.

-A można się z nim zobaczyć?- tym razem zapytał Rhodey i dostali pozwolenie na widzenie.

Chłopak leżał na sali pooperacyjnej. Oddychał spokojnie, ale nie wiedział, do czego doszło, a ktoś nad nimi czuwał. Czuwał? Nie. Raczej obserwował. Nikt inny, jak Duch. Chciał wiedzieć, jak sytuacja się rozwinie. Pragnął dobić swoją ofiarę.
Pepper usiadła przy łóżku Tony'ego razem z Rhodey'm. Myślała, czy mogli zapobiec tej tragedii.

-Przecież dla Tony'ego, konstruowanie zbroi, ratowanie świata... To jest dla niego wszystko. Cały... Cały świat.

-Wiem o tym, Pepper. Będzie dobrze.

-Niby jak? Nie może ruszać prawą ręką! Nawet nie próbuj mnie pocieszać, bo ci się to nie uda.

-Pepper, spokojnie. Wychodził z gorszych wypadków.

-Ale nie paraliż!

-Pepper...

-Nie chcę.. Nie chcę, żeby cierpiał.

-Nie będzie- przytulił ją, a ona się rozpłakała.

Nie wiedziała, co ma zrobić. Była bezradna, a chciała mu pomóc. Nagle zauważyli, jak się budzi. Nic mu nie mówili, co im powiedział lekarz. Sam się zjawił, bo musiał mu powiedzieć okrutną prawdę. Dlatego przyjaciele musieli opuścić jego salę. Powiedział mu to na spokojnie.

-Robiłem co się dało, Tony. Nie wiem, jak mam ci to powiedzieć, ale nie zdołałem uratować twojej ręki.

-Co?

-W sensie, że nie możesz nią nic robić.

-Ale... ale jak? Przecież...

-Nie jest amputowana, ale nie będziesz mógł pracować prawą ręką bo jest wyłączona tak jakby z ciała. Próbowałem wszystkiego, ale nie udało się.

-Ale... Ale ja muszę... Ja muszę walczyć.

-Najpierw odpocznij i nie zamartwiaj się.

Opuścił go lekarz, a chłopak był przerażony. Tyle walk stoczył i zwykle jego serce ucierpiało, a teraz coś nowego. Nie potrafił w to uwierzyć.

-Moja misja skończona. Już po Iron Manie- powiedział Duch sam do siebie, znikając.

Cala trójka znowu mogła być razem, zaś lekarz znowu się pojawił. Tym razem późno wieczorem i musiał coś jeszcze im powiedzieć. Coś jeszcze bardziej niezwykłego.

-Pragnę was wszystkich przeprosić.
-Ale za co? Przecież robił pan, co trzeba- zaczął Tony, a on kontynuował.
-Tony, spróbuj ruszyć ręką.
-No ruszam i co?
- A co ci mówiłem?
-Że nie będę mógł nią nic robić.
-No właśnie, a skoro jest...
-To był żart?
-Co?
-Tak. Żartowałem. Haha! Daliście się nabrać.

Wszyscy stali skamieniali. Szok, ale... zatkało ich. Jednak później w sali był głośny śmiech. Przytulili Tony'ego, ciesząc się, że diagnoza była fałszywa.

-To w takim razie, co mi jest?
-Już nic, ale musisz na siebie uważać- uśmiechnął się, a Pep już chciała...

Taaak. Zrobiła to.

-Jak pan mógł?! Tak się nie robi do kurwa cholery pierdolonej, jasne?!
-Pepper, spokojnie. Musiałem to zrobić.
-Czemu?
-Bo ktoś was obserwował.
-Tak?
-Duch- zgadł Tony i miał rację.
-Duch? No brawo. Chyba chciał dopilnować, czy nie żyjesz. Cóż, wybaczcie, ale musiałem mu wmówić kłamstwo.
-Czyli jestem zdrowy?
-W pewnym sensie, tak. Na razie odpoczywaj.

Yinsen zostawił ich samych. Pep znowu go przytuliła, bo nie mogła uwierzyć, że cała ta szopka była przez Ducha.

Morał: Czasem trzeba kłamać, by ocalić czyjeś życie.

---***---

I tak wstawiam taką bajeczkę. Została napisana przez bezsenność, bo ani ja, ani Donia nie mogła zasnąć. Pisanie na czacie zamieniło się w historię. W ten sposób powstał szczęśliwy dramat, bo był happy end, choć wydawało się, że go nie będzie.
PS: Wybaczcie za błędy. Jak z kimś się pisze, to nie patrzy się na literówki czy złą gramatykę.
PS 2: Autorce stuknęło 20 lat. I jeszcze pisze o IMAA. Wariactwo, co nie? :D

Farewell, my friends

0 | Skomentuj


Tony siedział z przyjaciółmi jak zwykle w zbrojowni. Od ostatniego spotkania Mandaryna minął rok, aż wreszcie musieli zacząć myśleć o swojej przyszłości. Właśnie rozmawiali na ten temat, robiąc przy okazji swoje rzeczy, czyli Tony grzebał przy zbroi, Rhodey czytał książkę, a Pepper poszukiwała kłopotów.



Pepper: Ach! Jak ten szybko czas leci. Już niewiele nam brakuje do osiemnastki. Prawda, Tony?
Tony: No tak. Będziemy pełnoletni, a każdy z nas pójdzie w swoją stronę.
Rhodey: O! Właśnie! Macie już jakieś plany? Ja myślałem nad Akademią Lotniczą.
Pepper: Agentka T.A.R.C.Z.Y. bez dwóch zdań. Zrobię wszystko, żeby nią zostać… Tony, a jakie są twoje plany?
Tony: Ech! Jeszcze nad tym zbytnio nie myślałem, chociaż mógłbym złożyć papiery do M.I.T. Na razie chcę odnaleźć tatę. Wiem, że nadal żyje i nie przestanę go szukać.



Gdy tak wspomniał o nim, przypomniał sobie moment katastrofy. Na samą myśl zakuło go w klatce piersiowej, aż lekko zgiął się w pół. Jednak to nie była jedyna przyczyna, gdyż na złość odezwał się alarm z przypomnieniem o naładowaniu implantu. Natychmiast ruda zerwała się z krzesła, zaciągając chłopaka do ładowarki, a następnie podłączyła urządzenie do mechanizmu, wcześniej zdejmując koszulkę.



Tony: Hej! Przecież pamiętam.
Pepper: Z tobą nigdy nic nie wiadomo.
Rhodey: I tu się z nią zgadzam. Powinieneś dbać o swoje zdrowie.
Tony: Dobrze, mamusiu.



Zaśmiał się z nadopiekuńczego przyjaciela, który traktował go, niczym bezradnego pięciolatka.



Tony: Dobrze, że wkrótce uwolnię się od twojego niańczenia.
Rhodey: Robię to dla twojego dobra. Jeszcze mi kiedyś za to podziękujesz. Na przykład wtedy jak zostaniesz ojcem.
Tony: Whoa! Nie galopuj tak!
Pepper: Hahaha! Tony i bycie tatusiem? Nie, nie! Ja w to nie uwierzę. To się nigdy nie stanie.
Tony: Pep, nie wierzysz we mnie? To smutne.



Zrobił minę przybitego psa, a oni nadal się śmiali. Całą radość zgasił dźwięk alarmu o zagrożeniu. Dziewczyna sprawdziła sygnaturę energetyczną przeciwnika. Anthony nie mógł się ruszyć przez ładowanie, dlatego słuchał z uwagą co zostało wykryte.



Tony: Co mamy?
Pepper: Niezidentyfikowana energia, która wychodzi poza odczyty.
Tony: Widzę, że wiele się ode mnie nauczyłaś. Na pewno będziesz idealnym następcą Iron Mana.
Pepper: Następcą? O czym ty mówisz?
Tony: Nieważne.



Geniusz zamilkł, aby nie zdradzać wszystkiego. Wiedział, iż kiedyś trafią na wroga nie z tej Ziemi. Miał przeczucie, że dzisiaj nastąpił ten dzień. Członkowie drużyny odwrócili się w jego stronę, lustrując wzrokiem każdy ruch.



Tony: Spokojnie. Nigdzie się nie ruszam, dopóki nie naładuję implantu. Przecież nie jestem samobójcą. Sprawdzicie zagrożenie, a później do was dołączę, dobra?
Pepper: Eee… Jesteś chory? To nie w twoim stylu. Gdzie zniknęło twoje narwanie do niebezpiecznych akcji? Wszystko gra, Tony?
Rhodey: Chyba wreszcie zmądrzał i poszedł po rozum do głowy.
Pepper: Możliwe… Na pewno nie uciekniesz?
Tony: Daję ci moje słowo.



Powiedział z powagą, patrząc na swoją ukochaną.



Tony: No znikajcie już, bo jeszcze się rozmyślę.
Pepper: Spróbuj zmienić zdanie, a pożałujesz.
Tony: Heh! Nie będę się narażał.



Dwójka uzbroiła się w pancerze, wylatując z bazy. Stark był znudzony czekaniem na zakończenie procesu, więc postanowił uruchomić nagrywanie.



Tony: To ostatnia wiadomość. Przekaż im ją, jeśli coś mi się stanie.



<<Życzenie mego twórcy jest mym rozkazem>>



Chłopak zebrał w sobie odwagę, przekazując myśli. Starał się je ująć w dość prosty sposób. Na początku miał z tym problem i każdą próbę kasował po kilku sekundach. Potem doszedł do wniosku, żeby powiedzieć im to, co jest najważniejsze. Z trudem wypowiedział kończące zdanie. Łezka w oku się zakręciła, a przed sobą widział obraz szczęśliwych kumpli. Cały proces nagrywania trwał ponad godzinę, ale w tym czasie zdołał zasilić rozrusznik serca wystarczającą ilością energii.



<<Naprawdę sądzisz, że to dzisiaj wszystko się zakończy?>>



Tony: Energia wroga, która wychodzi poza skalę nie będzie łatwą walką.



Stwierdził, zakładając zbroję i wyleciał ze zbrojowni. Leciał w kierunku sygnatury wroga, a na radarze zauważył też miejsca, gdzie znajdowali się pozostali. Zdziwił się, widząc ich oddalonych od przeciwnika o ponad sześćset metrów. Ponownie odezwało się złe przeczucie. Przyspieszył lotu, docierając do celu.



Tony: Rhodey, Pepper? Gdzie jesteście?



Wołał ich przez komunikator, lecz na kanałach była cisza. Ostrożnie szedł w stronę sygnatury. Przy jednym ze zniszczonych budynków dostrzegł znajomy kształt. Rozpoznał fioletowy but od Rescue.



Tony: O nie! Nie!



Podbiegł tam, przez co oczy wypełniły się przerażeniem. Leżeli bez ruchu w mocno pokiereszowanych zbrojach. Nawet nie szturchał ich, gdyż bał się, że ich skrzywdzi. Nie znał ran, dlatego nie zamierzał ryzykować. Skontaktował się z T.A.R.C.Z.Ą.



Tony: Fury, wyślij wsparcie! Rhodey z Pepper oberwali! Wysyłam ci współrzędne!
Nick Fury: Chwila, Stark! Co się stało? Podaj więcej szczegółów!
Tony: Ja… Ja nie wiem, kto to jest. Błagam. Pomóż im.
Nick Fury: Zgoda. Już wysyłam posiłki, ale jeśli to jest Bezimienny, lepiej się wycofaj.
Tony: Bezimienny? O kim ty mówisz?
Nick Fury: Niszczyciel światów. Poznasz go po białym stroju i ma włócznię.



Tony rozejrzał się, szukając wroga. Dostrzegł go na dachu. Ledwo zauważył sylwetkę, co w sekundę zmieniła położenie. Znalazł się za plecami blaszaka. Nie zdołał wymierzyć z rakiet na czas, aż oberwał potężnym strumieniem energii, przebijając się przez ścianę. Jęknął z bólu, lecz szybko podniósł się.



Tony: Ach! O tym mi nie wspominał.



Bezimienny nie czekał na ruch herosa, uderzając po raz kolejny z pięści w sam napierśnik.



Tony: Aaa!



Krzyknął przez złamanie żeber. Pluł krwią. Jednak nie chciał skapitulować. Przyspieszył reakcję zbroi, wykorzystując moc do butów. Chwycił za wroga, przelatując z nim przez jeden budynek, drugi, trzeci, kończąc na czwartym.



Tony: Tak łatwo mnie nie pokonasz!
Bezimienny: Tak uważasz?
Tony: O! Ty mówisz. Świetnie, więc…



Nie zdołał dokończyć, obrywając włócznią w brzuch. Pancerz oraz ciało w tamtym miejscu miało dziurę o sporym rozmiarze. Więcej krwi wylało się z rany, brudząc podłoże. Do tego splunął czerwoną cieczą. Z trudem oddychał, zaś każdy kolejny ruch pogarszał stan. Wiedział, że długo nie wytrzyma. Starał się wytrwać do przybycia posiłków.
Gdy on usiłował przetrwać następne minuty, medycy odnaleźli rannych, którzy zaczęli odzyskiwać przytomność. Byli rozkojarzeni, nie skupiając się na niczym.



Pepper: Co… się… stało?
Medyk: Spokojnie. Zaraz się wami zajmiemy. Przy waszym stanie odradzam walki.
Pepper: Walki? Moment… Coś… pamiętam.
Medyk: Proszę nic nie mówić. To tylko pogorszy twój stan zdrowia.
Rhodey: Pepper?



Odezwał się oszołomiony Rhodey. Nie potrafił przypomnieć sobie, do czego doszło. Nie był w stanie uświadomić sobie jak z potężnym przeciwnikiem się starł.



Rhodey: Co my tu robimy?
Pepper: Walczyliśmy.
Rhodey: Dobra. A Tony?
Pepper: Został w zbrojowni.



Nagle usłyszeli krzyk swego przyjaciela.



Pepper, Rhodey: TONY!



Widzieli jak z trudem walczył. Tak zmasakrowanej zbroi jeszcze nigdy nie widzieli. Mieli wrażenie, że mogła rozpaść się w każdej chwili, a sam pilot mógłby spaść z wysokości i się zabić. Dziewczyna była przerażona. Ledwo ruszyła nogą i od razu pożałowała tego.



Medyk: Nie ruszaj się. Masz podejrzenie złamań prawie każdej kości. To znaczy mówię to teoretycznie, bo gdyby tak naprawdę było, mogłabyś umrzeć tu i teraz.
Pepper: Nie! Nie mogę!
Medyk: Jak zostaniesz szybko stąd zabrana na leczenie, można tego uniknąć.
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Pomogę mu.
Medyk: Ciebie to też dotyczy.
Pepper: Ale on… On też może umrzeć!
Medyk: Przykro mi. Dopóki trwa walka, nie możemy interweniować.
Pepper: Tony, trzymaj się.



Oboje bali się o Iron Mana, bo walczył na śmierć i życie. Ran mu przybywało coraz więcej wraz z utratą krwi. Bezimienny przygwoździł go do ściany, miażdżąc głowę, skąd wyciekały kolejne strużki szkarłatnej cieczy. Chociaż ciało kapitulowało, on nie pragnął tak łatwo dać wygrać oponentowi. Z zaskoczenia wystrzelił z unibeamu wiązkę światła, odpychając wojownika do tyłu. Chłopak upadł na kolana, kaszląc, a przy okazji zabarwiając pobojowisko w kolory mordu. Wykorzystał resztki sił do ataku z rękawic.
Gdy znajdował się blisko celu, zastygł w powietrzu.



Pepper, Rhodey: TONY!



W reaktor zbroi została wbita włócznia, docierając do implantu. Stark nie potrafił nic z siebie wydusić, upadając na podłogę i wbijając się dodatkowo w asfalt. Wszyscy myśleli, iż przegrał. Nie zrobi żadnego ruchu. Ani obronnego, ani ofensywnego. Przeciwnik podszedł do pokonanego.



Bezimienny: Byłeś godnym przeciwnikiem. Jako, że przegrałeś, już nikt nie ocali tego świata.
Tony: Mylisz… się.



Nikt nie ukrywał zdziwienia, widząc ruch ręki, która zaczęła wyjmować oręż z ciała.



Bezimienny: Niemożliwe. Powinieneś być martwy!



Skumulował całą energię do pięści, wykonując potężne uderzenie w słabość nastolatka. Zanim zdołał go dotknąć, zauważył, iż w klatce piersiowej znajdowała się halabarda. Z przerażeniem spojrzał na część twarzy bruneta, gdyż pozostała połowa hełmu była zmiażdżona. Na ziemię trysnęła spora ilość cieczy, a on sam padł martwy. Nie przewidział tego, że ktoś odważy się przebić mu serce. W sumie, to oboje tego dokonali. Jednak zbroja pozwalała mu przeżyć te ostatnie chwile.



Pepper: Nie. Nie!
Rhodey: Tony!



Zerwali się do biegu, pomimo ran. Ignorowali ból, żeby tylko zobaczyć się z przyjacielem. Rudzielec nie potrafił opanować emocji, płacząc nad nim.



Pepper: Błagam cię. Nie opuszczaj nas. Masz całe życie przed sobą.
Tony: Przyjaciele…



Oboje popatrzyli na niego, błagając w głębi ducha o to, aby walczył i nie odchodził.



Tony: Wysłuchajcie… wiadomości.
Pepper: Jakiej?
Tony: Proszę… Zróbcie… to.
Pepper: Tony, przestań. Będziesz żyć! Nie żegnaj się z nami w tak okrutny sposób!
Rhodey: Chłopie, musisz wygrać i tę walkę. Musisz! Rozumiesz to?! Musisz!



Teraz i histeryk się załamał, roniąc kilka łez. Tony tylko się do nich uśmiechnął.



Tony: Cieszę się… że… mogłem… spotkać… was… na mojej… drodze.



I tak wypowiedział ostatnie zdanie przed nimi. Byli zrozpaczeni, lecz dłużej nie mogli ignorować bólu. Stracili przytomność od razu po Tony’m. Agenci zabrali rannych na helikarier, włączając w to śmiertelnie rannego. Fury zdziwił się, widząc martwego Bezimiennego.



Nick Fury: Oni to zrobili?
Medyk: Tylko Iron Man.
Nick Fury: Aż ciężko mi w to uwierzyć, że sam dał radę.
Medyk: Cuda się zdarzają, ale w medycynie wystarczy tylko jeden dla nadziei.
Nick Fury: Zabierzcie ich, a reszta pozbędzie się ciała.



Wydał wytyczne jednostkom, a następnie poszedł do centrali. Powiadomił Robertę i Virgila, żeby pojawili się w bazie powietrznej T.A.R.C.Z.Y. Przez telefon nie usłyszał żadnego sprzeciwu. Szybko zakończył rozmowy.
Podczas gdy Rhodey i Pepper byli opatrywani przez lekarzy, w bazie pojawił się dr Yinsen. To była ich jedyna nadzieja na ocalenie szefa ich małego gangu.



Pepper: Co mamy zrobić?
Rhodey: Czekać. On nie umarł.
Pepper: Ale widziałeś, w jakim był stanie! Przebita zbroja na wylot, wszędzie krew i te zmasakrowane kawałki tej latającej trumny!
Rhodey: Ej! Wiem jak to wyglądało, ale dr Yinsen wyciągał go z gorszych tarapatów.
Pepper: No tak, ale…
Rhodey: Żadnych “ale”! Potrzebujemy go!
Pepper: A on nas.
Rhodey: Dokładnie tak.



Dziewczyna nieco się uspokoiła. Pozwoliła odpocząć swojemu zmęczonemu organizmowi. Na szczęście złamała prawą rękę oraz lewą nogę bez żadnych przemieszczeń. Syn Roberty także uniknął najgorszego, bo poza posiniaczonymi kończynami i zabandażowaną głową, to był cały.
Po kilku minutach, do sali zostali wpuszczeni rodzice chorych. Nie usłyszeli od nich wyrzutów. Cieszyli się, widząc ich żywych. Odetchnęli z ulgą, że nie ucierpieli dotkliwie. Usiedli obok ich łóżek, a specjaliści pozwolili im na odwiedziny.



Roberta: Jak się trzymacie, dzieciaki?
Rhodey: Bywało lepiej.
Pepper: Ale gorzej z Tony’m.
Roberta: Słyszeliśmy. Wciąż trwa operacja.
Pepper: Gdybym mogła coś wtedy zrobić, może…
Virgil: Córciu, nie obwiniaj się. Byłaś bardzo dzielna, bo wróciłaś.
Rhodey: Nic więcej nie mówili? Nawet o szansach przeżycia?
Virgil: Roberto, chyba niewiele powiedzieli, prawda?
Roberta: W sumie, to oni sami nie wiedzą. Chyba nie chcą niepotrzebnie martwić.
Pepper: Bardziej martwią niewiedzą.



Ponownie posmutniała, a myśl o niezobaczeniu swego ukochanego powodowała ból psychiczny. Próbowali ją pocieszyć albo podnieść na duchu. Bezskutecznie. Chwyciła za kule, idąc powolnymi krokami w stronę wyjścia.



Virgil: Pepper, zostań w sali. Jesteś ranna.
Pepper: Chcę czekać na niego. Tylko nie tutaj!
Rhodey: Idę z tobą.
Roberta: Ej! I ty też się przeciwstawiasz? Co się z tobą stało?
Rhodey: Mamo, on potrzebuje naszego wsparcia. Musimy tam być.
Roberta: On nie ma nawet pojęcia, że tu jesteście. Niby jak chcecie mu pomóc?
Pepper: Wyślemy naszą energię mentalnie.
Virgil: Chyba pójdę po lekarza. Coś zaczynasz bredzić.



Mężczyzna wstał, chwytając za rękę córki.



Pepper: Tato, puść mnie!
Virgil: Potrzebujesz odpocząć.
Pepper: Nie teraz!
Virgil: Teraz!
Pepper: Nie!
Virgil: Tak.
Pepper: Nie!
Virgil: Mówię ci, że tak.
Pepper: Nie zgadzam się!
Virgil: Starszych się słucha, pamiętasz?
Roberta: Pepper, posłuchaj się ojca. Dobrze ci mówi… Rhodey, ty też masz odpuścić i leżeć.
Rhodey: Nie.



Kobieta była w szoku. Pierwszy raz sprzeciwił się jej, czego nigdy nie odważył się zrobić ze względu na konsekwencje buntu. Jednak chciał jakoś wesprzeć przyszywanego brata, dając mu siłę do walki. Pomógł przyjaciółce uwolnić się od rodzica i razem opuścili pomieszczenie. Zapytali się pierwszego napotkanego lekarza o lokalizację sal operacyjnych. Powiedział im bez kłopotu, zaprowadzając ich na miejsce.
Gdy tam dotarli, zauważyli otwieranie się drzwi od bloku. Przez nie wyszedł znany im lekarz. Myślał, że Pepper rozpocznie swój słowotok, lecz tak się nie stało. Jej żywioł zgasł.



Dr Yinsen: Jesteście zarazem tacy nierozsądni jak i spokojni. Powinniście leczyć swoje rany, a nie uciekać. Idziecie w ślady Tony’ego? Gdyby wiedział, co zrobiliście, nie byłby zadowolony.
Pepper: Doktorze, czy Tony… Czy on nas opuścił?
Dr Yinsen: Ciężko to stwierdzić, ale wiem jedno.
Rhodey: Co z nim? Przeżył?



Yinsen starał się nie dawać im powodu do obaw, lecz kłamać również nie zamierzał.



Pepper: No niech pan coś powie! Błagam!
Dr Yinsen: Jest w śpiączce.



Serce ukochanej pękło na pół, a z oczu wypłynęły łzy.



Pepper: Jak… Jak to możliwe?
Dr Yinsen: Odniósł bardzo poważne uszkodzenia. Zdołałem wymienić implant na nowy oraz poradziłem sobie z rozległym krwawieniem wewnętrznym. Żebra będą się zrastać, więc potrzebuje czasu. W tej chwili trudno mi powiedzieć jak długo będzie w śpiączce.
Rhodey: Gdzie teraz jest?
Dr Yinsen: W skrzydle medycznym dla osób w stanie zagrożenia życia.
Rhodey: A możemy się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie chcę, żebyście widzieli go w takim stanie. Jednak mam coś dla was.



Podał im naprawiony hełm ze zbroi Mark II. Nie rozumieli tego.



Pepper: Po co nam to?
Dr Yinsen: Kiedy zdejmowałem zbroje razem z innymi, odkryliśmy jakieś nagranie. Nie oglądaliśmy go, ale to pewnie do was.



Lekarz powoli odchodził od nich.



Pepper: Niech pan zaczeka!



Odwrócił się, gdyż nie miał serca ignorować ich próśb.



Dr Yinsen: Tak, Pepper?
Pepper: Kiedy będzie z nim lepiej, a my staniemy na nogi, czy wtedy znajdzie się szansa, żeby go zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie będę widział powodu, aby wam zabronić.
Pepper, Rhodey: DZIĘKUJEMY.



Ho jedynie lekko się uśmiechnął, idąc do odpowiedniej części bazy powietrznej. Przeszedł długim korytarzem, a po prawej stronie odnalazł odizolowaną salę. Wszedł tam, podchodząc do jednego z łóżek. Zabandażowana głowa, ręce, klatka piersiowa oraz mnóstwo urządzeń, mających na celu podtrzymanie życia. Tą osobą była jedyna ledwo żywa osoba. Był nią nikt inny jak Anthony Edward Stark znany też jako Iron Man. Skontrolował pracę mechanizmów i zapisał odczyty, patrząc na kardiomonitor, który wyświetlał poprawne funkcje życiowe.



Dr Yinsen: Chyba nigdy się nie zmienisz, prawda? Ciągłe życie na krawędzi. Oj! Tony, lepiej wyzdrowiej, bo inaczej twoja dziewczyna własnoręcznie cię ukatrupi.



Powiedział to jakby do niego, chociaż wiedział, iż w obecnym stanie nie skomunikuje się ze światem żywych.
Gdy on zajmował się swoją pracą, nastolatkowie wrócili do sali. Bez zamienienia słowa z rodzicami odtworzyli nagranie poprzez kliknięcie przycisku na boku hełmu. Ukazał im się hologram Tony’ego w tej samej bluzce, co zwykle. Cała czwórka usiadła na tyle blisko, aby wysłuchać wiadomości. Przez sam widok sylwetki chłopaka poczuli jego obecność. Zupełnie tak, jakby stał przed nimi, mówiąc swoimi ustami.



Jeśli to oglądacie, to znaczy, że mnie już nie ma. Jednak nie martwcie się. Nasze wspólne chwile będą wieczne we wspomnieniach. Przeżyłem z wami wiele i dzięki wam dowiedziałem się, czym jest prawdziwa przyjaźń. Gdy byłem mały, zawsze zostawałem sam, aż w końcu doszło do tego, że gadałem do robota. Jestem wam wdzięczny za wszystko. Mógłbym wymieniać wasze zasługi, lecz nie starczyłoby pamięci na to. Powiem inaczej. Nawet, jeśli mnie już nie ma, będę szczęśliwy z tego, iż miałem was u swego boku. Na koniec chciałbym wam jeszcze powiedzieć, że zbrojownia jest wasza. Zrobicie z nią co będziecie chcieli. Na pewno postąpicie słusznie. A teraz żegnajcie, moi przyjaciele.



Po skończeniu wysłuchiwania wiadomości, nie potrafili z siebie nic wykrztusić. Patrzyli w różne strony, aż każdy z nich wymieniał spojrzenia ze wszystkimi zgromadzonymi. Nie potrafili zebrać myśli, a co dopiero powiedzieć je na głos. Zachowywali powagę, lecz Patricia po raz trzeci tego samego dnia wybuchła płaczem. Rzuciła się w ramiona panikarza, który klepał ją po plecach pokrzepiająco.



Pepper: Rhodey… To… To nie może być prawda.
Rhodey: Śpiączka nie oznacza śmierci, Pepper. Jeszcze go zobaczymy.



Tydzień później, rany bohaterów zagoiły się do tego stopnia, że mogli odwiedzić Tony’ego. Niestety, lecz dr Yinsen nie pozwalał im na razie na wejście do sali. Jedynie mogli zerkać przez dużą szybę, skąd było widać chorego. Wyglądał tak samo jak po operacji, ale z niewielką różnicą. Zmniejszyła się ilość maszyn.



Dr Yinsen: Przesłuchaliście wiadomość?
Pepper: Tak.
Dr Yinsen: Więc wiecie czego chciał, gdyby coś poszło nie tak.
Pepper: I naprawdę nie możemy wejść? Miał pan nam pozwolić jak się mu poprawi.
Dr Yinsen: Nadal jest w tym samym stanie, chociaż odłączyłem go od maszyn, które pomagały przy rekonwalescencji pooperacyjnej.
Pepper: I tak tam wchodzę.
Dr Yinsen: Zabraniam.
Pepper: I co z tego? Chcę tego, więc tak zrobię!
Rhodey: Pepper!



Weszła do sali, odważając się na podejście do łóżka chorego. Usiadła przy nim, chwytając za rękę.



Pepper: Tony, wróć do nas. My cię będziemy wspierać, ale bez twojej zgody nic nie zdziałamy. Proszę cię. Bądź z nami.



Ucałowała chłopaka w dłoń. Lekarz rozumiał jej przywiązanie do pacjenta, dlatego nie wyganiał gościa z sali. Wiedział, że Patricii Potts nie da się tak łatwo zatrzymać. I tak przychodziła każdego dnia, popijając jeden kubek kawy dla zastrzyku energii. Spędzała sporo czasu przy nim. Nie było ani jednej osoby, która próbowała ją wyrzucić. Agenci tylko przechodzili obok, a specjaliści od medycyny byli w pogotowiu na wszelki wypadek. Tygodnie zmieniły się w miesiące, ale to nie zniechęciło do porzucenia drugiej połówki.
Po trzech miesiącach, ponownie przyszła z tą samą kawą. Ilość maszyn ponownie zmalała, aż nie straszyła odwiedzających. Pozostał wyłącznie kardiomonitor, zaś urządzenie do sztucznego podtrzymywania życia zniknęło. To był dla niej dobry znak. Cmoknęła go w czoło, a następnie usiadła.
Gdy starała się coś powiedzieć, dostrzegła uchylające się powieki. Pragnęła krzyczeć z radości, ale się w porę powstrzymała. Ruszył lewą ręką, wskazując na nią. Na twarzach zakochanych zagościł uśmiech.



Pepper: Tony, tęskniłam.



Ostrożnie przytuliła rannego, żeby nie spowodować krzywdy. Tony chciał wydusić z siebie jakieś słowa, lecz ona mu na to nie pozwoliła. Delikatnie objęła go.



Pepper: Wróciłeś. Witaj w domu.

---***---

Okej. Zanim ktoś zechce mnie powiesić, wyjaśnię. Jestem okropną sadystką, kochającą dręczyć Tony'ego. Tutaj nieźle się rozkręciłam i miałam przy tym zabawę. Uśmiech sadystki, gdy Tony umierał. To było coś pięknego. Jednak ja jeszcze z nim nie skończyłam. Już jutro pojawi się crossover. Jeśli nie wiecie, czym jest "Bleach", wytłumaczę dość krótko. Chodzi o bogów śmierci, którzy odsyłają dusze. Są też takie, które zamieniają się w Pustych. No z tymi będą walczyć.
PS: To był pierwszy mój crossover, a drugi jest w planach. Miłej nocy ;)

Część 24: Noc zakochanych

2 | Skomentuj

**Rhodey**


Tony nie wracał od dwóch godzin, a na telefon nie mogłem się dodzwonić. Nieco zmartwiłem się. Było już po dwudziestej drugiej, więc powinien zjawić się w domu. Mama nie wyglądała na zachwyconą. Jego ucieczka rozgniewała ją na tyle, aż sam bałem się do niej zbliżać.


Rhodey: Mamo, on wróci. Poszedł zobaczyć się z Pepper.
Roberta: Ale nie może być za długo poza domem, a teraz jest taka godzina, że mogą go napaść jacyś złodzieje i zrobić mu krzywdę. A kto odpowiada za niego? No ja!
Rhodey: Wiem, że się martwisz, ale przy swojej dziewczynie ma zapewnioną ochronę.
Roberta: I naprawdę się nie przejmujesz? Dziwne.
Rhodey: Może tak odrobinę, choć z drugiej strony po prostu wiem, iż jest z nią bezpieczny. Na wyjeździe potrafiła o niego zadbać.
Roberta: Pewnie tak, ale i tak powinien wrócić. Jeśli spróbuje spać u Pepper, to jej ojciec będzie bardzo niezachwycony, co może doprowadzić do kłopotów.
Rhodey: Eee… Jak wielkich?
Roberta: Tak wielkich, że wywaliłby go bez ani chwili zawahania.


Faktycznie. Ojcowie jako agenci potrafią być bezlitośni. Oby nie ubzdurał sobie noclegu. Wybrałem po raz kolejny numer do niego. Nadal nie zamierzał odebrać. Zupełnie tak, jakby był czymś wielce zajęty. O kurcze. Chyba nie przyszło im na myśl o… Raczej nie.


**Pepper**


Na dworze nieco ochłodziło się, dlatego przenieśliśmy wszystko do picia i jedzenia, żeby leżało w moim pokoju. Przy okazji pościeliłam łóżko, aby nam się wygodnie spało. Widziałam, iż ciągle był przeciwny temu pomysłowi, ale jeszcze nigdy u mnie nie nocował. Chciałam, żeby na jedną noc był tak blisko, jak nigdy dotąd. Walka ze złem mogłaby nie pozwolić na powtórzenie takiej wyjątkowej sytuacji.


Pepper: Dobranoc, Tony.
Tony: Ja jeszcze nie idę spać.
Pepper: Serio? A nie jesteś zmęczony?
Tony: Ani trochę.
Pepper: Wow! Dziś w ogóle cię nie poznaję. Nie jesteś sobą.
Tony: A to źle, że tak jest?
Pepper: Nie! Nawet tak mi się bardziej podoba.


Cmoknęłam go w policzek, a następnie rzuciłam na kołdrę.


Pepper: Spać.
Tony: Pep, noc nadal młoda. Możemy zrobić tak wiele.
Pepper: Czy nie wyraziłam się dość jasno? Spać!
Tony: Pep…
Pepper: Dobranoc, Anthony.
Tony: Ej! Tylko nie Anthony, bo się fochnę na ciebie, Patricio.
Pepper: Osz ty! Tylko tatuś może tak do mnie mówić.
Tony: Patricia.
Pepper: Przestań.
Tony: Pepper.
Pepper: Skończ.
Tony: Potts.
Pepper: O! Taki jesteś? Teraz cię nie puszczę nigdzie.


Wskoczyłam na niego znienacka, blokując drogę ucieczki. Nie potrafił się ruszyć, gdyż mój ciężar nie pozwalał na ruch. Musiałabym przesunąć się na bok, aby pozwolić mu zwiać. Nie zrobiłam tego i nie zamierzałam zmięknąć.


Tony: Nie zejdziesz, prawda?
Pepper: Szczerze? Właśnie otrzymujesz karę w największym wydaniu.
Tony: Czuję się, jak twój niewolnik.
Pepper: Oj! No nie przesadzaj, Anthony.
Tony: Mówiłam, żebyś z tym skończyła!
Pepper: Anthony Edwardzie Starku, zamierzam z tobą spędzić resztę życia, więc mogę cię nazywać, jak mi się podoba.
Tony: Whoa! Powoli! Nie myśl tak do przodu.
Pepper: Ale muszę, bo ty tego nie zrobisz.
Tony: Tu się niestety zgodzę, ale miasto nie obroni się same.
Pepper: Och! Ile razy mam ci powtarzać, że są też inni bohaterowie? No chyba nie chcesz całe życie mieć spartolone przez bycie Iron Manem, co?
Tony: Zobaczymy, jak będzie. Na razie nie mogę ci obiecać, że zrezygnuję.


Spodziewałam się takiej, a nie innej odpowiedzi. Zrezygnowana zeszłam z niego, kładąc się w stronę okna. Zabrałam większość kołdry w ramach małej zemsty za te durne odzywki.


Tony: Serio? Dalej mam karę? Oj! Nie bądź na mnie zła.
Pepper: A ktoś mówił, że jestem? Nie, więc nie marudź.
Tony: I tak nie idę spać. Cokolwiek ze mną zrobisz, to nie zmusisz mnie do tego.
Pepper: A założysz się?
Tony: O co?
Pepper: Jeśli mi się uda, przebierzesz się za klauna i tak wrócisz do domu.
Tony: A jeśli ja wygram, wtedy ty całujesz Rhodey’go.
Pepper: Coś ty powiedział?!
Tony: Nie udawaj głuchej. Powiedziałem głośno i wyraźnie.
Pepper: Może coś źle usłyszałam, ale mam go pocałować?
Tony: Hmm… Tak.
Pepper: Spoko. O ile tylko w policzek.
Tony: W usta.
Pepper: Tony!
Tony: Hahaha! Wygrałem.


Wkurzyłam się na niego, aż oberwał w pysk dość solidnie. Troszkę zaczerwienił mu się policzek, ale miał za swoje. Dostał słuszne lanie, choć gdyby mój tatusiek odkrył jego obecność, poczułby gorsze traktowanie.
Gdy zaczęłam atakować chłopaka łaskotkami, próbował bronić się. Bezskutecznie. Byłam silniejsza od niego, więc skapitulował na samym starcie.


Pepper: Już masz dość?
Tony: Hahaha! Z tym całowaniem… Ach! Żartowałem!
Pepper: O! Teraz próbujesz się wywinąć? Nie pozwolę ci na to.
Tony: Hahaha! Przestań!
Pepper: Pójdziesz grzecznie spać, to przestanę.
Tony: Musisz mnie szantażować?
Pepper: Taka metoda sprawdza się na takie barany, jak ty.
Tony: Barany?!


Na chwilę zaprzestałam łaskotek.


Pepper: Spać.
Tony: Eee… Nie.
Pepper: Mówiłam coś.
Tony: Ja też, ale…
Pepper: Ale co?
Tony: Tak naprawdę, to masz pocałować Rhodey’go, gdy przegrasz zakład.
Pepper: Ja nigdy nie przegrałam, dlatego zaryzykuję.
Tony: Stoi.


Zderzyliśmy się piąstkami, pieczętując umowę. Leżeliśmy bez ruchu, choć wiedziałam, kiedy zaśnie. Wystarczy usłyszeć chrapanie, a zakład uznam za wygrany. Nie odezwał się już ani jednym słowem. Po prostu leżał odwrócony w przeciwnym kierunku.


Pepper: Ugryzłam cię? W sensie, że to, co ci mówiłam.


Zero reakcji. Nienawidziłam, gdy ktoś mnie ignorował, a on właśnie to robił.


Pepper: Pobiję cię, jeśli nie odpowiesz.
Tony: Myślę.
Pepper: Nad czym?
Tony: Nad wszystkim, ale głównie nad tym, co będę robić po ukończeniu Akademii Jutra.
Pepper: Spokojnie. Mamy dużo czasu do namysłu. Dziś możesz odpuścić.
Tony: Próbujesz mnie zmusić do spania.
Pepper: Hmm… Nie zmuszam, lecz próbuję, a ty przez myślenie starasz się nie zasnąć.
Tony: Bingo, Patricio.
Pepper: Chyba coś ci mówiłam na ten temat, Anthony.
Tony: Wychodzę.
Pepper: Ej! Zaczekaj! No nie obrażaj się!


Nie do wiary. Nadepnęłam mu na ego. Zdenerwował się, wstał i wyszedł.


Pepper: Tony!


Pobiegłam za nim, aby go dogonić. Na szczęście dorwałam geniusza przy wejściowych drzwiach od domu.


Pepper: Tony, stój!
Tony: Unieważniam zakład. Muszę już wracać. Miło było, ale się skończyło.
Pepper: No ej! Przepraszam, dobra? Nie chciałam. Zostań ze mną.
Tony: Dobranoc, Pep.


Pomachał na pożegnanie i wyszedł. Chyba naprawdę przegięłam. Szkoda, że nie mogłam cofnąć czasu.
Po powrocie do pokoju, otrzymałam SMS-a. Postanowiłam zaspokoić ciekawość, czytając jego treść.


Zrobiłem ci na złość, wychodząc. Tak naprawdę, to dobrze się czułem w twoim towarzystwie. Powinniśmy to kiedyś znowu powtórzyć.
Tony :)


Uśmiechnęłam się tak, jak było na emotikonce. Odczułam ulgę. Nadal mnie kochał i nie miał mi za złe mówienie pełnym imieniem. Ta noc przejdzie do pamięci i wiem, że nie była ona ostatnia.

---***---

I tak kończy się wakacyjne opowiadanie o przygodzie związanej z wielką podróżą dookoła świata. Było ciężko mi to skończyć, gdyż w połowie pisania zderzyłam się z okrutną rzeczywistością. Przez stratę mojego pupilka nie potrafiłam długo pisać. Otwierałam dokument i od razu zamykałam. Na szczęście dzięki motywacji pewnej czytelniczki (o ciebie chodzi, Saro) udało się zapisać ostatnie zdanie. Jeśli coś nowego napiszę z IMAA, to dodam na bloga bez obaw czy ktoś czyta, czy też nie. Mogłabym dodać crossover, chociaż nie wiem czy są tu osoby, które znają anime "Bleach". Jeśli tak, wstawię to. No nic. Mam wenę, ale czasem brak chęci. Komentarze motywują. Nie bójcie się zostawić po sobie śladu ;)

Część 23: Zabawmy się

0 | Skomentuj
Podobny obraz
**Pepper**


Nie byłam pewna, czy wybrałam odpowiedni moment na spotkanie. Zresztą, nie mogłam z tym czekać do następnego dnia. Poprosiłam tylko, żeby przyszedł. Pomimo krzyków pani Rhodes, odważył się uciec. Dla kogo? Dla mnie, a to wiele znaczy.
Kiedy spoglądałam przez okno na ulicę, dostrzegłam bruneta o niebieskich oczach z czymś w ręce. Jakaś paczka? Co on kombinował? Byłam tak ciekawa, że dzwonek do drzwi zaalarmował o pojawieniu się gościa. Natychmiast zbiegłam po schodach, otwierając mu.


Tony: Dzień dobry, kwiatuszku.
Pepper: Witaj, konserwo.
Tony: Konserwo? No weź. Jestem dla ciebie taki miły, a ty…


Nie pozwoliłam dokończyć, całując geniusza z wielką namiętnością. Chwyciłam za jego rękę, prowadząc na balkon. Od razu zamknęłam drzwi, aby nikt nam nie przeszkadzał.


Pepper: Wyłącz komórkę.
Tony: Po co?
Pepper: To nasz wieczór.
Tony: A gdyby Roberta…
Pepper: Guzik mnie to obchodzi! Teraz liczysz się tylko ty… i ja.
Tony: Okej. Zrobię to.
Pepper: Super, a paczuszkę postaw na stole. Chcesz coś do picia?
Tony: No nie wiem. Zależy, co proponujesz.
Pepper: Hmm… Mam zimne puszki coli. Może być?
Tony: Pewnie.
Pepper: Więc za sekundkę do ciebie wrócę.


Cmoknęłam chłopaka w powietrze, a następnie pomaszerowałam do lodówki, skąd wyjęłam napoje, zaś z szafki wzięłam paczkę chipsów. Na szczęście tatuś miał długą zmianę nocną, więc mogłam zrobić to, czego pragnęłam.


Pepper: Idealnie.


Wróciłam na taras z piciem oraz przekąskami, a on siedział zrelaksowany, skupiając swój wzrok na gwieździstym niebie. Byłam w szoku.


Pepper: Eee… Chyba mi podmienili chłopaka. Wszystko gra, Tony?
Tony: No pewnie. Takie to dziwne, że jestem spokojny?
Pepper: Nigdy cię nie widziałam w takim stanie.
Tony: Źle?
Pepper: Nie! Jest super. Właśnie chciałam, żebyś się niczym nie przejmował.
Tony: Wyłączyłem telefon, jak nalegałaś. Widzisz?


Pokazał zgaszony ekran, a żaden dźwięk nie wydobywał się przez klikanie po ekranie.


Pepper: Dzięki. Teraz nic nam nie przeszkodzi.
Tony: Otwórz prezent.
Pepper: Nie musiałeś.
Tony: Dla mojego rudzielca zrobię wszystko.
Pepper: Och! Przez ciebie jedynie dostanę cukrzycy.
Tony: Przynajmniej będziemy siebie odwiedzać w szpitalu. Ty będziesz na diabetologii, a ja na kardiologii.
Pepper: Heh! Żartowniś.
Tony: No co? Stwierdzam fakty, ale zobacz, co ci dałem.


Z lekkim niepokojem otworzyłam pudełko, które miało w sobie jeszcze jeden karton, co też zawierało kolejny pakunek. Zabawa w matrioszkę.


Pepper: Tu nic nie ma.
Tony: Kop głębiej.
Pepper: Dobra, dobra.


Po wypakowaniu dwudziestu czterech warstw, dotarłam do zawartości.


Pepper: Babeczki?
Tony: Aż osiemnaście.
Pepper: Zaraz, zaraz… Czy ty…
Tony: Wszystkiego najlepszego, Pep.


Oniemiałam. Nie potrafiłam ukryć łez w oczach. Pamiętał. On pamiętał o moich urodzinach.


Pepper: Dziękuję.


Przytuliłam go najczulej, jak potrafiłam. Więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić. Po raz pierwszy w życiu brakowało mi słów.


Tony: Każda ma inne nadzienie.
Pepper: Brzmi, jak te zadania na Youtube.
Tony: Być może, ale nie otrujesz się nimi. Fakt, że nie robiłem ich sam, ale z pomocą cukiernika. Powiedziałem, jakie smaki lubisz i tak je stworzył.
Pepper: Tony, ja… Ja nie mówiłam ci nic o urodzinach. Może raz wspominałam, ale ty… Ty pamiętałeś. Myślałam…
Tony: Po prostu zapisałem datę w telefonie. Codziennie wyskakiwała mi wiadomość z tym, co zrobić na taką okazję. Nawet Rhodey nie wiedział o moim pomyśle.
Pepper: Ale to miłe z twojej strony. Zaskoczyłeś mnie.
Tony: Heh! Jeszcze pewnie nie raz będziesz miała niespodziankę.
Pepper: Hahaha! Dobra. Zacznijmy je jeść. Wyglądają tak apetycznie, że zjem je wszystkie.
Tony: Na zdrowie.


Wzięłam pierwszą babeczkę do ust, czując rozpływającą się czekoladę w ustach. Przez moje obżarstwo na talerzu pozostały same okruszki. Biedny, Tonuś. Nie zdążył się nacieszyć słodyczą.


Pepper: Wybacz. Za szybko je zjadłam.
Tony: Nic nie szkodzi. W każdej chwili mogę pojechać po kolejne.
Pepper: Czekaj… Ile zostało upieczonych?
Tony: Eee… Mogę kłamać?
Pepper: Tony…
Tony: Nie bądź zła.
Pepper: Więc powiedz.
Tony: Ponad sto.


Zagięło mnie. Ile razy będę otwierać gębę z wielkiego zaskoczenia? No widać, iż się bardzo postarał.


**Tony**


Chyba prezent się spodobał. Niby na osiemnastkę powinienem przygotować coś godnego pamięci, lecz przez te zamieszanie z Duchem i wycieczkę, nie mogłem skupić myśli na czymś bardziej kreatywnym. Zastanawiałem się nad rzuceniem jakiegoś tematu odpowiedniego do rozmowy. Coś bez zmartwień i czegoś, co nie dotyczyło Iron Mana.


Tony: Smakowało?
Pepper: No ba! Przepyszne.
Tony: To się cieszę… I naprawdę nie gniewasz się na mnie?
Pepper: Niby za co?
Tony: Za ten wyjazd, bo trochę go zespułem.
Pepper: A! Nie przejmuj się. Teraz, gdy masz nowy rozrusznik, możemy śmiało zaplanować o wiele większą podróż, wpadając do największych miast świata. Zresztą, było bardzo zabawnie i wszystko zostanie na taśmach.
Tony: No tak. Przecież wszystko nagrywałaś.
Pepper: Spoko. Potem wam udostępnię płytkę z wszystkimi filmikami, bo nie wiem, czy wiesz, ale nagrało się więcej, niż miało.
Tony: To znaczy?


Lekko się zmartwiłem, bo po głowie chodziła mi jedna scenka. Bardzo intymna.


Tony: Błagam. Tylko mi nie mów, że…
Pepper: Bez paniki. Nie nagrało się nasze małe szaleństwo w hotelu.


Odetchnąłem z ulgą.


Tony: No to dobrze.
Pepper: Myśleliśmy o tym samym. Przypadek?
Tony: Nie sądzę.
Pepper: Hahaha! Częstuj się chipsami, a ja zaraz wracam.
Tony: Pep, zostań.
Pepper: A co? Anthony jest dzidziusiem i potrzebuje mamusi?
Tony: Przestań mi z tym Anthony! Dobrze wiesz, jak tego nienawidzę!


Bezmyślnie podniosłem na nią głos. O dziwo nie wkurzyła się. Wręcz przeciwnie. Ponownie pocałowała mnie, ale tak mocno, jakby nie potrafiła oderwać się od mych ust. Trwaliśmy tak przez kilka sekund, aż zabrakło nam powietrza.


Pepper: Okej. Nigdzie nie uciekam. Zostanę.
Tony: Cieszę się. W końcu mamy spędzić ten czas we dwoje, prawda?
Pepper: Tak, myszoskoczku.
Tony: Myszoskoczku?
Pepper: No takie zwierzątko. Sorki, ale nie znudziła mi się ta zabawa w zwierzyniec.
Tony: Możesz mnie nazywać, jak chcesz. Zawsze będę cię kochać w ten sam sposób.
Pepper: Och! Tony.


Objąłem ją w talii, kładąc głowę na jej lewym ramieniu.


Tony: Dopóki tu jestem, nigdzie cię nie puszczę, żabko.
Pepper: Żabko? Osz ty!


Próbowała uderzyć z liścia, lecz w ostatniej chwili złapałem za nadgarstek, stosując chwyt, który wykorzystywali policjanci przy aresztowaniach.


Tony: Ani mi się waż mnie bić.
Pepper: Tonusiu, już nie będę. Możesz puścić.
Tony: Słowo?
Pepper: Słowo.


Zaufałem rudej, choć szybko tego pożałowałem. Całym ciałem rzuciła się na mnie. Wylądowaliśmy na podłodze. Nie mogłem się ruszyć.


Tony: Pepper, złaź ze mnie.
Pepper: Nie.
Tony: Pep…
Pepper: Pozwolę wstać pod jednym warunkiem.
Tony: Jakim?
Pepper: Będziesz spać ze mną.


Zdębiałem. Ona mówiła to tak poważnie, ale jakoś nie potrafiłem uwierzyć. Miała przerażającego ojca i raczej, gdyby odkrył moją obecność w jej pokoju, to zrobiłoby się piekło. Gorsze od przesłuchań Roberty, czy ciągłego matkowania Rhodey’go. Dostałbym porządne lanie.


Pepper: Coś nie tak, Tony?
Tony: Co twój ojciec na to?
Pepper: Hmm… Dobre pytanie. Szybko nie wróci, więc nawet się nie skapnie, że tu jesteś.
Tony: A gdyby odkrył? Pep, ja chcę jeszcze pożyć.
Pepper: Hahaha! Tak bardzo się go boisz?
Tony: Eee… Tatuś, co traktuje córeczkę, jak swoje oczko w głowie? Pomyśl, do czego może dojść.
Pepper: Oj! Wystarczy, iż nie będziesz wychodzić z pokoju. Sprawa załatwiona.
Tony: I tak będę musiał wrócić do Roberty.
Pepper: Nikt ci nie każe. Wyluzuj i popatrz w gwiazdy. Piękne niebo, prawda?
Tony: Poza tobą, to nic nie widzę.


Zaśmiała się i wreszcie uwolniła mnie ze swojego ciężaru ciała. Jednak nadal upierała się przy noclegu.


Pepper: I tak zostajesz.
Tony: Jeśli umrę, to podpisujesz się pod tym.
Pepper: Hahaha! Do niczego takiego nie dojdzie. Zaufaj mi.

Część 22: Zjawa zapukała. Otwórz

0 | Skomentuj

**Tony**


Brak bólu, oddychanie nie sprawiało problemów, a moje serce tętniło nowym życiem. Dawno nie czułem się tak świetnie. Nie dość, że wreszcie przestałem cierpieć, to miałem otrzymać wypis za trzy godziny.


Tony: Cześć, Pep.
Pepper: Widzę, że masz się znakomicie i to bez ściemy. Mam rację?
Tony: Jak w siódmym niebie.
Pepper: Tylko mi tu nie odlatuj.
Tony: Nie od ciebie. No chodź tu do mnie.
Pepper: Tęskniłam.


Rzuciła mi się w objęcia i nie zamierzała puścić. Jednak wiedziała, że w taki sposób nie pogadamy. Usiadła obok łóżka, gapiąc się na rozrusznik. Wyglądał o wiele inaczej, niż poprzednio. Był nieco większy, a wewnętrzny kształt przypominał pierścień z łącznikiem do stopu metalu.


Tony: Działa lepiej, niż ten wcześniejszy. Mogę być dłużej na chodzie.
Pepper: Heh! To świetna wiadomość.
Tony: Dzisiaj wracam do domu. Nie ma powodu mnie trzymać, skoro wszystko gra.
Pepper: Wiesz, że powinieneś pilnować zaleceń.
Tony: Ale mówię prawdę. Lekarz przyznał, iż wypisze mnie za trzy godziny.
Pepper: I tak mam go ochotę zabić.
Tony: Za co?
Pepper: Te jego żarty nie są śmieszne!
Tony: Hmm… Niech zgadnę… Próbował rozluźnić atmosferę?
Pepper: Bingo!
Tony: Zaraz się z nim rozprawię.


Zaśmiałem się, odpinając wszelkie elektrody. Założyłem bluzkę, a następnie wstałem na równe nogi. Nie miałem z tym problemu, co zdziwiło moją rudowłosą.
Kiedy wyszedłem z sali razem z nią, na podłodze znalazłem kopertę.


Tony: Deja vu?
Pepper: Pewnie Duch, ale nie bój się. Widziałam panią Rhodes. Jest bezpieczna.
Tony: Ciekawe.


Otworzyłem papier, wyjmując wiadomość. Byłem zaintrygowany jej treścią.


Dobra robota, Anthony. Posłuchałeś się mnie i wróciłeś. Pewnie już wiesz, że nikomu nie spadł ani jeden włos z głowy. Wiesz, dlaczego? Ponieważ chciałem cię przetestować. Chciałem sprawdzić, czy Iron Man zrezygnuje z odpoczynku, aby zająć się ochroną najbliższych. Test uznaję za zdany.
PS: Kiedy znów się spotkamy, nie będę miał dla ciebie litości. Ciesz się nowym życiem.
Twój wróg numer jeden.


Pepper: Tony, co on napisał?
Tony: Nie wierzę. To… To był test.
Pepper: Test? Dziwak z niego.
Tony: Muszę zobaczyć się z Robertą. Gdzie ją ostatnio widziałaś?
Pepper: Chodź za mną, a na pewno się nie zgubisz.


Zgodziłem się, idąc przy jej prawym boku, zaś nasze dłonie splotły się. Skręciliśmy raz w prawo, natrafiając na trzy znane osoby. Obok Rhodey’go leżał plecak, czyli zbroja, zaś prawniczka z lekarzem mieli posępne miny.


Dr Yinsen: A kto ci pozwolił się ruszać z łóżka? Wiesz, co twoje ciało musiało przejść?
Tony: Czuję się dobrze.
Dr Yinsen: Bo działają leki.
Pepper: Doktorek ma przerąbane.
Dr Yinsen: Dlaczego?
Pepper: Tony?
Tony: Niech pan już nie żartuje przy Pepper. Ona nie trawi tych żartów.
Dr Yinsen: Przykro mi. Taki mój urok osobisty.
Roberta: Wracaj do sali, bo dostaniesz szlaban na wypady z przyjaciółmi.
Tony: Chcę już wrócić do domu. Proszę.
Dr Yinsen: Pod warunkiem, że dasz się zbadać.
Tony: Żaden problem.
Dr Yinsen: Z tobą są same problemy.


Wszyscy się zaśmiali, a ja jedynie poszedłem posłusznie do sali pod eskortą doktorka. Nie była ona konieczna, choć nie zamierzał mnie ścigać po całym oddziale.
Po wykończeniu serii badań, podpisał wypis.


Dr Yinsen: Zadowolony?
Tony: Jak najbardziej.
Dr Yinsen: To się ciesz, bo następnym razem, nie będę taki dobry.
Tony: Wow! Druga groźba tego samego dnia. Na pewno zapamiętam.
Dr Yinsen: Mam taką nadzieję. Lepiej uważaj na siebie.
Tony: Ja zawsze uważam.
Dr Yinsen: Więc, skąd takie wypadki?
Tony: Każdemu się zdarza.
Dr Yinsen: Mhm… No dobra. Leć do dziewczyny, zanim zmienię zdanie.
Tony: Dziękuję za uratowanie mi życia po raz któryś… z kolei.
Dr Yinsen: Taka praca, chłopcze.


Pożegnałem się ze specjalistą, dołączając do pozostałych. Wziąłem na plecy swój plecak, a reszta zajęła się bagażem. Opuściliśmy szpital, idąc w kierunku domu.


Tony: Nie każcie mi tu wracać. Proszę.
Rhodey: Wszystko zależy od ciebie, więc postaraj się nie oberwać.
Tony: Duch już zapowiedział walkę. Muszę być przygotowany na wszystko.
Pepper: Ej! Damy radę. Tak, jak zawsze.
Roberta: Pepper, możesz iść do domu. Wolałabym, żebyś nie była świadkiem rozmowy między tymi osłami.
Tony, Rhodey: OSŁAMI?!


Lekko nas podirytowało takie, a nie inne porównanie. Jednak po Robercie Rhodes mogliśmy wszystkiego się spodziewać. Pożegnaliśmy się z rudą na pasach. Cmoknąłem ją w policzek, a potem poszliśmy dalej.


**Rhodey**


Czas przesłuchania nadszedł. Pechowo placówka medyczna znajdowała się dwa kilometry od naszego domu. Położyłem walizki w salonie, gdzie usiedliśmy na kanapie. Pierwszy raz widziałem, jak Tony położył się na sofie, dając nogi do góry. Wyluzował, aż miło popatrzeć.


Roberta: Anthony Edwardzie Starku, nogi!
Tony: Wystarczy Tony.
Rhodey: Hahaha!
Roberta: Trochę kultury, dzieciaki. Mamy do pogadania.
Rhodey: Eee… Mogę iść po adwokata?
Tony: Ja też poproszę.
Roberta: Już? Skończyliście się nabijać? Głupki.
Rhodey: Na wyjeździe leciały lepsze wyzwiska.
Roberta: W to nie wątpię.


Zapowiadał się ciekawy wieczór. Musieliśmy wysłuchać jej pytań, a następnie na nie odpowiedzieć bez żadnych pokrętnych słów. Nie zamierzaliśmy opowiadać od samego początku. Wystarczyło, aby spytała się, z czym miała wątpliwości.


Roberta: No dobra, żartownisie. Macie moje słowo, że nikomu nie zdradzę o waszej tajnej działalności, ale…
Tony: Ale?
Roberta: Musicie się skupić na szkole. Gdy ją skończycie, pójdziecie tam, gdzie wam się podoba.
Rhodey: Na pewno tak zrobimy.
Roberta: Jeszcze nie skończyłam.
Rhodey: Poważnie?
Roberta: Nie zadałam, jak na razie ani jednego pytania, więc siedzieć na swoich dupskach i odpowiadać zgodnie z prawdą.
Tony: Niczego nie powiem bez adwokata.
Rhodey: Hahaha!


Nie wiedziałem, skąd u niego wziął się taki humor. Poza wyjazdem, to nigdy nie sypał takimi żartami. Dobrze, że szybko doszedł do siebie.


Roberta: Jeszcze jedna taka odzywka, a będzie dożywotni szlaban!
Rhodey: Tony, lepiej przystopuj.
Roberta: Ciebie także dotyczy ta uwaga!
Tony: Oj! Nie krzyczmy i pogadajmy, jak ludzie.
Roberta: Przecież rozmawiamy.


Tony lekko nachylił się, szepcząc mi coś do ucha. Myślałem, że przez niego skisnę ze śmiechu.


Tony: Jak myślisz, kiedy skończy przesłuchanie? Bo mi to wygląda na całodobowe gadanie bez przerwy.
Rhodey: Nie wiem.
Roberta: O czym wy tam szepczecie? To niekulturalne. Zachowujcie się normalnie… Anthony, dlaczego położyłeś nogi na ławie?
Tony: Eee… Chciałem je wyprostować?
Roberta: Och! I co ja z wami mam?


Całą zabawę przerwał telefon do geniusza.


Tony: Wybaczcie na chwilę.
Roberta: Siadać! Nigdzie nie wychodzisz!
Tony: A właśnie sobie idę.
Roberta: Anthony!


Wstał i po prostu wyszedł na zewnątrz. Nawet domyślałem się, kto mógł dzwonić. Jedna osoba na świecie, co nie widziała poza nim żadnego życia.


Rhodey: On wróci. Ma ważną sprawę do załatwienia.

---***---

Jeszcze 2 notki do końca tego opo i wstawiam one shota specjalnego. Mam nadzieję, że gdy ogarnę szkolne zadania (w liceum było zdecydowanie łatwiej) zacznę pisać nowe opowiadanie. Jest plan, okładka i pierwszy szkic. Na chwilę obecną wszystko jest niewiadomą.

Część 21: Poczuj życie

0 | Skomentuj

**Rhodey**


Moja zbroja zbytnio rzucała się w oczy ludziom przy hotelu. Na szczęście pamiętałem umiejscowienie pokoju, dlatego wykorzystałem okno do wejścia. Przed nim porzuciłem pancerz, który unosił się nad ziemią. Wziąłem walizki, a potem zamknąłem lokum na klucz. Odniosłem go do portierni, załatwiając wszelkie formalności. Udało się. Za pomocą aplikacji w telefonie mogłem sterować zbroją, aby wysłać ją na inne współrzędne. I tak po wyjściu z budynku, mój blaszany kolega czekał przy rogu ulicy. Szybko wskoczyłem w zbroję, lecąc do Nowego Jorku. Przy okazji nawiązałem kontakt z Pepper. Odebrała.


Rhodey: Pepper, wszystko załatwione. Mam walizki i już do was lecę. Jak sytuacja?
Pepper: Przez chwilę się dusił, ale już doktorek się nim zajął. Na początku musiał zabrać innego pacjenta do sali, a potem wziął Tony’ego na zabieg. Teraz wszystko powinno być dobrze, ale sama nie wiem.
Rhodey: Coś mówił, zanim go zabrał?
Pepper: Tylko tyle, że to może długo potrwać, bo ta jego metoda jest bardzo złożona.
Rhodey: Nie bój nic. Najważniejsze, że nim się zajął.
Pepper: Gdzie już jesteś?
Rhodey: Moja zbroja nie jest taka szybka, ale widzę już Big Bena.
Pepper: Czyli zbliżasz się do Londynu?
Rhodey: Właśnie.
Pepper: I tak jesteś blisko, a przy takim balaście można nawet powiedzieć, że to cud.
Rhodey: Na razie się muszę rozłączyć, ale dzwoń, gdy czegoś się dowiesz.
Pepper: Pewnie. Nie zapomnę.


Zakończyłem rozmowę, skupiając się na locie. Mimo wszystko, cieszyłem się z takiego obrotu spraw. Nasz plan się powiódł, a pozostała część leżała w rękach lekarza. Wiedziałem, iż poradzi sobie z takim wyzwaniem, zaś obecność rudzielca przed salą z pewnością dodawała sił Iron Manowi.
Po przekroczeniu granic Anglii, nad sobą miałem wody oceanu. O dziwo aura się poprawiła przez przebicie się promieni słonecznych, aż wiele statków robiło rejsy, zaś rybarze łowili ryby. Nikt nie zwracał uwagi na pancerz wojenny, co zamienił się w tragarza.


**Pepper**


Nudziłam się, a nie powinnam, bo za drzwiami sali odbywała się walka o życie mojego chłopaka. Czekałam na jakieś wieści albo przynajmniej o pojawienie się znajomej duszyczki. Siedziałam bez ruchu do czasu, kiedy wpadłam na pomysł. Zapomniałam o kamerze. Wyjęłam gadżet, włączając wideo. Czasem zapominaliśmy, że była ciągle aktywna, nagrywając nasze poczynania. Odpaliłam pierwszy filmik, na którym widziałam siebie, jak wykonywałam zadanie od panikarza.


Pepper: PAPAJA!


Uśmiechnęłam się, chociaż bardziej miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Jednak szpital nie był do tego idealnym miejscem. Próbowałam zachować ociupinę powagi, oglądając pozostałe filmiki. Kolejny trafił na taniec Tony’ego. Sam widok jego ruchów powodował u mnie wzruszenie. Tak. Do moich oczu zbierały się łzy.


Pepper: Tony, ty mój wariacie.


Po cichu skomentowałam obraz. Podczas tego przeglądania nagrań uświadomiłam sobie, jak ostatnimi czasy mało spędzaliśmy tak przyjemnie czas we trójkę. Ciągłe walki i chodzenie do szkoły nie pozwalało nam na zabawy. Pojmowałam, w jakim znaleźliśmy się wieku. Mieliśmy wkraczać w dorosłość.


Roberta: Co tam ciekawego oglądasz?
Pepper: Pani Rhodes!


Wystraszyłam się na widok prawniczki. Natychmiast zakończyłam oglądanie, wyłączając kamerę.


Pepper: Co pani tu robi?
Roberta: To ja zadałam jako pierwsza pytanie, więc odpowiedz.
Pepper: Eee… Już nic.
Roberta: Dobra. Nie wnikam, co robiliście na wyjeździe. Mam nadzieję, że chociaż bawiliście się, jak należy.
Pepper: Oczywiście.


Taa… Poza małym seksem w hotelu mieliśmy przyzwoite zabawy.


Pepper: Teraz pani kolej.
Roberta: Doktor Yinsen zadzwonił do mnie, bo potrzebował ode mnie zgody na zabieg. Wypełniłam dokumentację i chcę poczekać, gdy skończy.
Pepper: To się długo ciągnie. Praktycznie nie widać końca.
Roberta: Cierpliwości, Pepper… A gdzie Rhodey?
Pepper: Jest w drodze. Niebawem powinien tu przyjść.
Roberta: Oby, bo mam z nim do pogadania.
Pepper: Coś zrobił?
Roberta: A jak ci się wydaje? Przez tyle lat mnie okłamywał i zatajał prawdę.
Pepper: Taka była konieczność. Nikt nie chciał, żeby ktoś poza nami znalazł się na celowniku, ale taki Duch panią prześladował i groził, że coś zrobi.
Roberta: Słyszałam o nim.
Pepper: Jak długo to będzie jeszcze trwać?
Roberta: Tyle, ile trzeba.


Ta wiadomość ani trochę mnie nie usatysfakcjonowała.


Roberta: Nie martw się. Tony zniósł wiele. Taki Iron Man nie powinien przegrać z tak silnym sercem.
Pepper: Niech się pani nie gniewa na Rhodey’go. On zrobił dobrze.
Roberta: Nie gniewam się. Po prostu w takim wieku robić coś takiego? Powinni mieć normalne życie.
Pepper: Tylko, że właśnie ta zbroja ocaliła wielokrotnie Tony’ego, a War Machine działa na tej samej zasadzie, ratując pani syna. Cokolwiek się stanie, są w pancerzach. Nie są bezbronni.
Roberta: Po części masz rację, ale…
Pepper: Ale co?
Roberta: Pomimo tego, obawy pozostają takie same.


Wiedziałam, iż tak będzie myśleć. Rozumowania rodziców nie da się zmienić.


Roberta: Spotkałam twojego ojca i powiedziałam mu, że dziś wrócisz. Prosił przekazać, że będzie późnym wieczorem.
Pepper: Ech. Nic nowego. Zawsze tak jest, było i będzie, ale z jednym muszę pani przyznać rację.
Roberta: Z czym?
Pepper: Że Tony ma silne serce.


Kobieta zajęła miejsce obok mnie, czekając na wyjście lekarza. Więcej nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Jedynie oczekiwałyśmy na zakończenie ingerencji chirurgicznej.
Gdy minęła kolejna godzina, lampy oświetliły korytarz. Zegarek wskazywał godzinę dwudziestą drugą, gdyż tu obowiązywał inny czas. Przez te strefy poczułam ból głowy. Wstałam z krzesła, podchodząc do gabinetu pielęgniarek. Poprosiłam o lekarstwo, co dostałam bez najmniejszych problemów. Od razu pulsowanie łepetyny zaczęło ustawać.


Pepper: Tak lepiej.


Usiadłam z powrotem na miejsce. Niepotrzebnie, bo doktorek odważył się wyjść do nas. Zamiast zadawać setkę pytań, pozwoliłam, żeby mama Rhodey’go zadręczyła śmieszka.


Roberta: Udało się?
Dr Yinsen: Przepraszam, że musiałyście tak długo czekać, lecz doszło do pewnych komplikacji podczas wszczepienia nowego rozrusznika serca.
Pepper: Doktorek nie żartuje? Na pewno nowy, a nie ciągle ten sam badziewny szmelc?
Dr Yinsen: Teraz byłem w stanie zastąpić stary na zupełnie inny.
Roberta: Jak on się czuje?
Dr Yinsen: Dochodzi do siebie i myślę, że za kilka godzin będzie mógł wrócić do domu. To są dobre wieści.
Pepper: A te złe?


Te pojęcia szły ze sobą w parze. Co mogłyśmy od niego usłyszeć?


Dr Yinsen: Jutro umrze.
Pepper: Nie. Pan sobie żartuje. Ja już pana na tyle poznałam że to na pewno jakiś wkręt. Gdyby miał umrzeć, nie dostałby tak prędko wypisu. Za takie kłamstwa powinien pan się smażyć w piekle.
Roberta: Pepper!
Dr Yinsen: No dobra. Skłamałem.
Pepper: Mówiłam?
Dr Yinsen: Zaraz zaśnie i nigdy się nie obudzi.
Pepper: Nie!


Wkurzyłam się na niego, bo tego głupawego uśmieszku nie zdołał przede mną ukryć. Mama histeryka ocaliła go przed byciem rozszarpanym. Bez pytania o zgodę zaczęłam poszukiwać mojego geniusza. Przeczesałam każdą salę, oddział, aż odnalazłam odizolowany pokój.


Pepper: Dzień doberek, Tonusiu.
© Mrs Black | WS X X X