Farewell, my friends

0 | Skomentuj


Tony siedział z przyjaciółmi jak zwykle w zbrojowni. Od ostatniego spotkania Mandaryna minął rok, aż wreszcie musieli zacząć myśleć o swojej przyszłości. Właśnie rozmawiali na ten temat, robiąc przy okazji swoje rzeczy, czyli Tony grzebał przy zbroi, Rhodey czytał książkę, a Pepper poszukiwała kłopotów.



Pepper: Ach! Jak ten szybko czas leci. Już niewiele nam brakuje do osiemnastki. Prawda, Tony?
Tony: No tak. Będziemy pełnoletni, a każdy z nas pójdzie w swoją stronę.
Rhodey: O! Właśnie! Macie już jakieś plany? Ja myślałem nad Akademią Lotniczą.
Pepper: Agentka T.A.R.C.Z.Y. bez dwóch zdań. Zrobię wszystko, żeby nią zostać… Tony, a jakie są twoje plany?
Tony: Ech! Jeszcze nad tym zbytnio nie myślałem, chociaż mógłbym złożyć papiery do M.I.T. Na razie chcę odnaleźć tatę. Wiem, że nadal żyje i nie przestanę go szukać.



Gdy tak wspomniał o nim, przypomniał sobie moment katastrofy. Na samą myśl zakuło go w klatce piersiowej, aż lekko zgiął się w pół. Jednak to nie była jedyna przyczyna, gdyż na złość odezwał się alarm z przypomnieniem o naładowaniu implantu. Natychmiast ruda zerwała się z krzesła, zaciągając chłopaka do ładowarki, a następnie podłączyła urządzenie do mechanizmu, wcześniej zdejmując koszulkę.



Tony: Hej! Przecież pamiętam.
Pepper: Z tobą nigdy nic nie wiadomo.
Rhodey: I tu się z nią zgadzam. Powinieneś dbać o swoje zdrowie.
Tony: Dobrze, mamusiu.



Zaśmiał się z nadopiekuńczego przyjaciela, który traktował go, niczym bezradnego pięciolatka.



Tony: Dobrze, że wkrótce uwolnię się od twojego niańczenia.
Rhodey: Robię to dla twojego dobra. Jeszcze mi kiedyś za to podziękujesz. Na przykład wtedy jak zostaniesz ojcem.
Tony: Whoa! Nie galopuj tak!
Pepper: Hahaha! Tony i bycie tatusiem? Nie, nie! Ja w to nie uwierzę. To się nigdy nie stanie.
Tony: Pep, nie wierzysz we mnie? To smutne.



Zrobił minę przybitego psa, a oni nadal się śmiali. Całą radość zgasił dźwięk alarmu o zagrożeniu. Dziewczyna sprawdziła sygnaturę energetyczną przeciwnika. Anthony nie mógł się ruszyć przez ładowanie, dlatego słuchał z uwagą co zostało wykryte.



Tony: Co mamy?
Pepper: Niezidentyfikowana energia, która wychodzi poza odczyty.
Tony: Widzę, że wiele się ode mnie nauczyłaś. Na pewno będziesz idealnym następcą Iron Mana.
Pepper: Następcą? O czym ty mówisz?
Tony: Nieważne.



Geniusz zamilkł, aby nie zdradzać wszystkiego. Wiedział, iż kiedyś trafią na wroga nie z tej Ziemi. Miał przeczucie, że dzisiaj nastąpił ten dzień. Członkowie drużyny odwrócili się w jego stronę, lustrując wzrokiem każdy ruch.



Tony: Spokojnie. Nigdzie się nie ruszam, dopóki nie naładuję implantu. Przecież nie jestem samobójcą. Sprawdzicie zagrożenie, a później do was dołączę, dobra?
Pepper: Eee… Jesteś chory? To nie w twoim stylu. Gdzie zniknęło twoje narwanie do niebezpiecznych akcji? Wszystko gra, Tony?
Rhodey: Chyba wreszcie zmądrzał i poszedł po rozum do głowy.
Pepper: Możliwe… Na pewno nie uciekniesz?
Tony: Daję ci moje słowo.



Powiedział z powagą, patrząc na swoją ukochaną.



Tony: No znikajcie już, bo jeszcze się rozmyślę.
Pepper: Spróbuj zmienić zdanie, a pożałujesz.
Tony: Heh! Nie będę się narażał.



Dwójka uzbroiła się w pancerze, wylatując z bazy. Stark był znudzony czekaniem na zakończenie procesu, więc postanowił uruchomić nagrywanie.



Tony: To ostatnia wiadomość. Przekaż im ją, jeśli coś mi się stanie.



<<Życzenie mego twórcy jest mym rozkazem>>



Chłopak zebrał w sobie odwagę, przekazując myśli. Starał się je ująć w dość prosty sposób. Na początku miał z tym problem i każdą próbę kasował po kilku sekundach. Potem doszedł do wniosku, żeby powiedzieć im to, co jest najważniejsze. Z trudem wypowiedział kończące zdanie. Łezka w oku się zakręciła, a przed sobą widział obraz szczęśliwych kumpli. Cały proces nagrywania trwał ponad godzinę, ale w tym czasie zdołał zasilić rozrusznik serca wystarczającą ilością energii.



<<Naprawdę sądzisz, że to dzisiaj wszystko się zakończy?>>



Tony: Energia wroga, która wychodzi poza skalę nie będzie łatwą walką.



Stwierdził, zakładając zbroję i wyleciał ze zbrojowni. Leciał w kierunku sygnatury wroga, a na radarze zauważył też miejsca, gdzie znajdowali się pozostali. Zdziwił się, widząc ich oddalonych od przeciwnika o ponad sześćset metrów. Ponownie odezwało się złe przeczucie. Przyspieszył lotu, docierając do celu.



Tony: Rhodey, Pepper? Gdzie jesteście?



Wołał ich przez komunikator, lecz na kanałach była cisza. Ostrożnie szedł w stronę sygnatury. Przy jednym ze zniszczonych budynków dostrzegł znajomy kształt. Rozpoznał fioletowy but od Rescue.



Tony: O nie! Nie!



Podbiegł tam, przez co oczy wypełniły się przerażeniem. Leżeli bez ruchu w mocno pokiereszowanych zbrojach. Nawet nie szturchał ich, gdyż bał się, że ich skrzywdzi. Nie znał ran, dlatego nie zamierzał ryzykować. Skontaktował się z T.A.R.C.Z.Ą.



Tony: Fury, wyślij wsparcie! Rhodey z Pepper oberwali! Wysyłam ci współrzędne!
Nick Fury: Chwila, Stark! Co się stało? Podaj więcej szczegółów!
Tony: Ja… Ja nie wiem, kto to jest. Błagam. Pomóż im.
Nick Fury: Zgoda. Już wysyłam posiłki, ale jeśli to jest Bezimienny, lepiej się wycofaj.
Tony: Bezimienny? O kim ty mówisz?
Nick Fury: Niszczyciel światów. Poznasz go po białym stroju i ma włócznię.



Tony rozejrzał się, szukając wroga. Dostrzegł go na dachu. Ledwo zauważył sylwetkę, co w sekundę zmieniła położenie. Znalazł się za plecami blaszaka. Nie zdołał wymierzyć z rakiet na czas, aż oberwał potężnym strumieniem energii, przebijając się przez ścianę. Jęknął z bólu, lecz szybko podniósł się.



Tony: Ach! O tym mi nie wspominał.



Bezimienny nie czekał na ruch herosa, uderzając po raz kolejny z pięści w sam napierśnik.



Tony: Aaa!



Krzyknął przez złamanie żeber. Pluł krwią. Jednak nie chciał skapitulować. Przyspieszył reakcję zbroi, wykorzystując moc do butów. Chwycił za wroga, przelatując z nim przez jeden budynek, drugi, trzeci, kończąc na czwartym.



Tony: Tak łatwo mnie nie pokonasz!
Bezimienny: Tak uważasz?
Tony: O! Ty mówisz. Świetnie, więc…



Nie zdołał dokończyć, obrywając włócznią w brzuch. Pancerz oraz ciało w tamtym miejscu miało dziurę o sporym rozmiarze. Więcej krwi wylało się z rany, brudząc podłoże. Do tego splunął czerwoną cieczą. Z trudem oddychał, zaś każdy kolejny ruch pogarszał stan. Wiedział, że długo nie wytrzyma. Starał się wytrwać do przybycia posiłków.
Gdy on usiłował przetrwać następne minuty, medycy odnaleźli rannych, którzy zaczęli odzyskiwać przytomność. Byli rozkojarzeni, nie skupiając się na niczym.



Pepper: Co… się… stało?
Medyk: Spokojnie. Zaraz się wami zajmiemy. Przy waszym stanie odradzam walki.
Pepper: Walki? Moment… Coś… pamiętam.
Medyk: Proszę nic nie mówić. To tylko pogorszy twój stan zdrowia.
Rhodey: Pepper?



Odezwał się oszołomiony Rhodey. Nie potrafił przypomnieć sobie, do czego doszło. Nie był w stanie uświadomić sobie jak z potężnym przeciwnikiem się starł.



Rhodey: Co my tu robimy?
Pepper: Walczyliśmy.
Rhodey: Dobra. A Tony?
Pepper: Został w zbrojowni.



Nagle usłyszeli krzyk swego przyjaciela.



Pepper, Rhodey: TONY!



Widzieli jak z trudem walczył. Tak zmasakrowanej zbroi jeszcze nigdy nie widzieli. Mieli wrażenie, że mogła rozpaść się w każdej chwili, a sam pilot mógłby spaść z wysokości i się zabić. Dziewczyna była przerażona. Ledwo ruszyła nogą i od razu pożałowała tego.



Medyk: Nie ruszaj się. Masz podejrzenie złamań prawie każdej kości. To znaczy mówię to teoretycznie, bo gdyby tak naprawdę było, mogłabyś umrzeć tu i teraz.
Pepper: Nie! Nie mogę!
Medyk: Jak zostaniesz szybko stąd zabrana na leczenie, można tego uniknąć.
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Pomogę mu.
Medyk: Ciebie to też dotyczy.
Pepper: Ale on… On też może umrzeć!
Medyk: Przykro mi. Dopóki trwa walka, nie możemy interweniować.
Pepper: Tony, trzymaj się.



Oboje bali się o Iron Mana, bo walczył na śmierć i życie. Ran mu przybywało coraz więcej wraz z utratą krwi. Bezimienny przygwoździł go do ściany, miażdżąc głowę, skąd wyciekały kolejne strużki szkarłatnej cieczy. Chociaż ciało kapitulowało, on nie pragnął tak łatwo dać wygrać oponentowi. Z zaskoczenia wystrzelił z unibeamu wiązkę światła, odpychając wojownika do tyłu. Chłopak upadł na kolana, kaszląc, a przy okazji zabarwiając pobojowisko w kolory mordu. Wykorzystał resztki sił do ataku z rękawic.
Gdy znajdował się blisko celu, zastygł w powietrzu.



Pepper, Rhodey: TONY!



W reaktor zbroi została wbita włócznia, docierając do implantu. Stark nie potrafił nic z siebie wydusić, upadając na podłogę i wbijając się dodatkowo w asfalt. Wszyscy myśleli, iż przegrał. Nie zrobi żadnego ruchu. Ani obronnego, ani ofensywnego. Przeciwnik podszedł do pokonanego.



Bezimienny: Byłeś godnym przeciwnikiem. Jako, że przegrałeś, już nikt nie ocali tego świata.
Tony: Mylisz… się.



Nikt nie ukrywał zdziwienia, widząc ruch ręki, która zaczęła wyjmować oręż z ciała.



Bezimienny: Niemożliwe. Powinieneś być martwy!



Skumulował całą energię do pięści, wykonując potężne uderzenie w słabość nastolatka. Zanim zdołał go dotknąć, zauważył, iż w klatce piersiowej znajdowała się halabarda. Z przerażeniem spojrzał na część twarzy bruneta, gdyż pozostała połowa hełmu była zmiażdżona. Na ziemię trysnęła spora ilość cieczy, a on sam padł martwy. Nie przewidział tego, że ktoś odważy się przebić mu serce. W sumie, to oboje tego dokonali. Jednak zbroja pozwalała mu przeżyć te ostatnie chwile.



Pepper: Nie. Nie!
Rhodey: Tony!



Zerwali się do biegu, pomimo ran. Ignorowali ból, żeby tylko zobaczyć się z przyjacielem. Rudzielec nie potrafił opanować emocji, płacząc nad nim.



Pepper: Błagam cię. Nie opuszczaj nas. Masz całe życie przed sobą.
Tony: Przyjaciele…



Oboje popatrzyli na niego, błagając w głębi ducha o to, aby walczył i nie odchodził.



Tony: Wysłuchajcie… wiadomości.
Pepper: Jakiej?
Tony: Proszę… Zróbcie… to.
Pepper: Tony, przestań. Będziesz żyć! Nie żegnaj się z nami w tak okrutny sposób!
Rhodey: Chłopie, musisz wygrać i tę walkę. Musisz! Rozumiesz to?! Musisz!



Teraz i histeryk się załamał, roniąc kilka łez. Tony tylko się do nich uśmiechnął.



Tony: Cieszę się… że… mogłem… spotkać… was… na mojej… drodze.



I tak wypowiedział ostatnie zdanie przed nimi. Byli zrozpaczeni, lecz dłużej nie mogli ignorować bólu. Stracili przytomność od razu po Tony’m. Agenci zabrali rannych na helikarier, włączając w to śmiertelnie rannego. Fury zdziwił się, widząc martwego Bezimiennego.



Nick Fury: Oni to zrobili?
Medyk: Tylko Iron Man.
Nick Fury: Aż ciężko mi w to uwierzyć, że sam dał radę.
Medyk: Cuda się zdarzają, ale w medycynie wystarczy tylko jeden dla nadziei.
Nick Fury: Zabierzcie ich, a reszta pozbędzie się ciała.



Wydał wytyczne jednostkom, a następnie poszedł do centrali. Powiadomił Robertę i Virgila, żeby pojawili się w bazie powietrznej T.A.R.C.Z.Y. Przez telefon nie usłyszał żadnego sprzeciwu. Szybko zakończył rozmowy.
Podczas gdy Rhodey i Pepper byli opatrywani przez lekarzy, w bazie pojawił się dr Yinsen. To była ich jedyna nadzieja na ocalenie szefa ich małego gangu.



Pepper: Co mamy zrobić?
Rhodey: Czekać. On nie umarł.
Pepper: Ale widziałeś, w jakim był stanie! Przebita zbroja na wylot, wszędzie krew i te zmasakrowane kawałki tej latającej trumny!
Rhodey: Ej! Wiem jak to wyglądało, ale dr Yinsen wyciągał go z gorszych tarapatów.
Pepper: No tak, ale…
Rhodey: Żadnych “ale”! Potrzebujemy go!
Pepper: A on nas.
Rhodey: Dokładnie tak.



Dziewczyna nieco się uspokoiła. Pozwoliła odpocząć swojemu zmęczonemu organizmowi. Na szczęście złamała prawą rękę oraz lewą nogę bez żadnych przemieszczeń. Syn Roberty także uniknął najgorszego, bo poza posiniaczonymi kończynami i zabandażowaną głową, to był cały.
Po kilku minutach, do sali zostali wpuszczeni rodzice chorych. Nie usłyszeli od nich wyrzutów. Cieszyli się, widząc ich żywych. Odetchnęli z ulgą, że nie ucierpieli dotkliwie. Usiedli obok ich łóżek, a specjaliści pozwolili im na odwiedziny.



Roberta: Jak się trzymacie, dzieciaki?
Rhodey: Bywało lepiej.
Pepper: Ale gorzej z Tony’m.
Roberta: Słyszeliśmy. Wciąż trwa operacja.
Pepper: Gdybym mogła coś wtedy zrobić, może…
Virgil: Córciu, nie obwiniaj się. Byłaś bardzo dzielna, bo wróciłaś.
Rhodey: Nic więcej nie mówili? Nawet o szansach przeżycia?
Virgil: Roberto, chyba niewiele powiedzieli, prawda?
Roberta: W sumie, to oni sami nie wiedzą. Chyba nie chcą niepotrzebnie martwić.
Pepper: Bardziej martwią niewiedzą.



Ponownie posmutniała, a myśl o niezobaczeniu swego ukochanego powodowała ból psychiczny. Próbowali ją pocieszyć albo podnieść na duchu. Bezskutecznie. Chwyciła za kule, idąc powolnymi krokami w stronę wyjścia.



Virgil: Pepper, zostań w sali. Jesteś ranna.
Pepper: Chcę czekać na niego. Tylko nie tutaj!
Rhodey: Idę z tobą.
Roberta: Ej! I ty też się przeciwstawiasz? Co się z tobą stało?
Rhodey: Mamo, on potrzebuje naszego wsparcia. Musimy tam być.
Roberta: On nie ma nawet pojęcia, że tu jesteście. Niby jak chcecie mu pomóc?
Pepper: Wyślemy naszą energię mentalnie.
Virgil: Chyba pójdę po lekarza. Coś zaczynasz bredzić.



Mężczyzna wstał, chwytając za rękę córki.



Pepper: Tato, puść mnie!
Virgil: Potrzebujesz odpocząć.
Pepper: Nie teraz!
Virgil: Teraz!
Pepper: Nie!
Virgil: Tak.
Pepper: Nie!
Virgil: Mówię ci, że tak.
Pepper: Nie zgadzam się!
Virgil: Starszych się słucha, pamiętasz?
Roberta: Pepper, posłuchaj się ojca. Dobrze ci mówi… Rhodey, ty też masz odpuścić i leżeć.
Rhodey: Nie.



Kobieta była w szoku. Pierwszy raz sprzeciwił się jej, czego nigdy nie odważył się zrobić ze względu na konsekwencje buntu. Jednak chciał jakoś wesprzeć przyszywanego brata, dając mu siłę do walki. Pomógł przyjaciółce uwolnić się od rodzica i razem opuścili pomieszczenie. Zapytali się pierwszego napotkanego lekarza o lokalizację sal operacyjnych. Powiedział im bez kłopotu, zaprowadzając ich na miejsce.
Gdy tam dotarli, zauważyli otwieranie się drzwi od bloku. Przez nie wyszedł znany im lekarz. Myślał, że Pepper rozpocznie swój słowotok, lecz tak się nie stało. Jej żywioł zgasł.



Dr Yinsen: Jesteście zarazem tacy nierozsądni jak i spokojni. Powinniście leczyć swoje rany, a nie uciekać. Idziecie w ślady Tony’ego? Gdyby wiedział, co zrobiliście, nie byłby zadowolony.
Pepper: Doktorze, czy Tony… Czy on nas opuścił?
Dr Yinsen: Ciężko to stwierdzić, ale wiem jedno.
Rhodey: Co z nim? Przeżył?



Yinsen starał się nie dawać im powodu do obaw, lecz kłamać również nie zamierzał.



Pepper: No niech pan coś powie! Błagam!
Dr Yinsen: Jest w śpiączce.



Serce ukochanej pękło na pół, a z oczu wypłynęły łzy.



Pepper: Jak… Jak to możliwe?
Dr Yinsen: Odniósł bardzo poważne uszkodzenia. Zdołałem wymienić implant na nowy oraz poradziłem sobie z rozległym krwawieniem wewnętrznym. Żebra będą się zrastać, więc potrzebuje czasu. W tej chwili trudno mi powiedzieć jak długo będzie w śpiączce.
Rhodey: Gdzie teraz jest?
Dr Yinsen: W skrzydle medycznym dla osób w stanie zagrożenia życia.
Rhodey: A możemy się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie chcę, żebyście widzieli go w takim stanie. Jednak mam coś dla was.



Podał im naprawiony hełm ze zbroi Mark II. Nie rozumieli tego.



Pepper: Po co nam to?
Dr Yinsen: Kiedy zdejmowałem zbroje razem z innymi, odkryliśmy jakieś nagranie. Nie oglądaliśmy go, ale to pewnie do was.



Lekarz powoli odchodził od nich.



Pepper: Niech pan zaczeka!



Odwrócił się, gdyż nie miał serca ignorować ich próśb.



Dr Yinsen: Tak, Pepper?
Pepper: Kiedy będzie z nim lepiej, a my staniemy na nogi, czy wtedy znajdzie się szansa, żeby go zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie będę widział powodu, aby wam zabronić.
Pepper, Rhodey: DZIĘKUJEMY.



Ho jedynie lekko się uśmiechnął, idąc do odpowiedniej części bazy powietrznej. Przeszedł długim korytarzem, a po prawej stronie odnalazł odizolowaną salę. Wszedł tam, podchodząc do jednego z łóżek. Zabandażowana głowa, ręce, klatka piersiowa oraz mnóstwo urządzeń, mających na celu podtrzymanie życia. Tą osobą była jedyna ledwo żywa osoba. Był nią nikt inny jak Anthony Edward Stark znany też jako Iron Man. Skontrolował pracę mechanizmów i zapisał odczyty, patrząc na kardiomonitor, który wyświetlał poprawne funkcje życiowe.



Dr Yinsen: Chyba nigdy się nie zmienisz, prawda? Ciągłe życie na krawędzi. Oj! Tony, lepiej wyzdrowiej, bo inaczej twoja dziewczyna własnoręcznie cię ukatrupi.



Powiedział to jakby do niego, chociaż wiedział, iż w obecnym stanie nie skomunikuje się ze światem żywych.
Gdy on zajmował się swoją pracą, nastolatkowie wrócili do sali. Bez zamienienia słowa z rodzicami odtworzyli nagranie poprzez kliknięcie przycisku na boku hełmu. Ukazał im się hologram Tony’ego w tej samej bluzce, co zwykle. Cała czwórka usiadła na tyle blisko, aby wysłuchać wiadomości. Przez sam widok sylwetki chłopaka poczuli jego obecność. Zupełnie tak, jakby stał przed nimi, mówiąc swoimi ustami.



Jeśli to oglądacie, to znaczy, że mnie już nie ma. Jednak nie martwcie się. Nasze wspólne chwile będą wieczne we wspomnieniach. Przeżyłem z wami wiele i dzięki wam dowiedziałem się, czym jest prawdziwa przyjaźń. Gdy byłem mały, zawsze zostawałem sam, aż w końcu doszło do tego, że gadałem do robota. Jestem wam wdzięczny za wszystko. Mógłbym wymieniać wasze zasługi, lecz nie starczyłoby pamięci na to. Powiem inaczej. Nawet, jeśli mnie już nie ma, będę szczęśliwy z tego, iż miałem was u swego boku. Na koniec chciałbym wam jeszcze powiedzieć, że zbrojownia jest wasza. Zrobicie z nią co będziecie chcieli. Na pewno postąpicie słusznie. A teraz żegnajcie, moi przyjaciele.



Po skończeniu wysłuchiwania wiadomości, nie potrafili z siebie nic wykrztusić. Patrzyli w różne strony, aż każdy z nich wymieniał spojrzenia ze wszystkimi zgromadzonymi. Nie potrafili zebrać myśli, a co dopiero powiedzieć je na głos. Zachowywali powagę, lecz Patricia po raz trzeci tego samego dnia wybuchła płaczem. Rzuciła się w ramiona panikarza, który klepał ją po plecach pokrzepiająco.



Pepper: Rhodey… To… To nie może być prawda.
Rhodey: Śpiączka nie oznacza śmierci, Pepper. Jeszcze go zobaczymy.



Tydzień później, rany bohaterów zagoiły się do tego stopnia, że mogli odwiedzić Tony’ego. Niestety, lecz dr Yinsen nie pozwalał im na razie na wejście do sali. Jedynie mogli zerkać przez dużą szybę, skąd było widać chorego. Wyglądał tak samo jak po operacji, ale z niewielką różnicą. Zmniejszyła się ilość maszyn.



Dr Yinsen: Przesłuchaliście wiadomość?
Pepper: Tak.
Dr Yinsen: Więc wiecie czego chciał, gdyby coś poszło nie tak.
Pepper: I naprawdę nie możemy wejść? Miał pan nam pozwolić jak się mu poprawi.
Dr Yinsen: Nadal jest w tym samym stanie, chociaż odłączyłem go od maszyn, które pomagały przy rekonwalescencji pooperacyjnej.
Pepper: I tak tam wchodzę.
Dr Yinsen: Zabraniam.
Pepper: I co z tego? Chcę tego, więc tak zrobię!
Rhodey: Pepper!



Weszła do sali, odważając się na podejście do łóżka chorego. Usiadła przy nim, chwytając za rękę.



Pepper: Tony, wróć do nas. My cię będziemy wspierać, ale bez twojej zgody nic nie zdziałamy. Proszę cię. Bądź z nami.



Ucałowała chłopaka w dłoń. Lekarz rozumiał jej przywiązanie do pacjenta, dlatego nie wyganiał gościa z sali. Wiedział, że Patricii Potts nie da się tak łatwo zatrzymać. I tak przychodziła każdego dnia, popijając jeden kubek kawy dla zastrzyku energii. Spędzała sporo czasu przy nim. Nie było ani jednej osoby, która próbowała ją wyrzucić. Agenci tylko przechodzili obok, a specjaliści od medycyny byli w pogotowiu na wszelki wypadek. Tygodnie zmieniły się w miesiące, ale to nie zniechęciło do porzucenia drugiej połówki.
Po trzech miesiącach, ponownie przyszła z tą samą kawą. Ilość maszyn ponownie zmalała, aż nie straszyła odwiedzających. Pozostał wyłącznie kardiomonitor, zaś urządzenie do sztucznego podtrzymywania życia zniknęło. To był dla niej dobry znak. Cmoknęła go w czoło, a następnie usiadła.
Gdy starała się coś powiedzieć, dostrzegła uchylające się powieki. Pragnęła krzyczeć z radości, ale się w porę powstrzymała. Ruszył lewą ręką, wskazując na nią. Na twarzach zakochanych zagościł uśmiech.



Pepper: Tony, tęskniłam.



Ostrożnie przytuliła rannego, żeby nie spowodować krzywdy. Tony chciał wydusić z siebie jakieś słowa, lecz ona mu na to nie pozwoliła. Delikatnie objęła go.



Pepper: Wróciłeś. Witaj w domu.

---***---

Okej. Zanim ktoś zechce mnie powiesić, wyjaśnię. Jestem okropną sadystką, kochającą dręczyć Tony'ego. Tutaj nieźle się rozkręciłam i miałam przy tym zabawę. Uśmiech sadystki, gdy Tony umierał. To było coś pięknego. Jednak ja jeszcze z nim nie skończyłam. Już jutro pojawi się crossover. Jeśli nie wiecie, czym jest "Bleach", wytłumaczę dość krótko. Chodzi o bogów śmierci, którzy odsyłają dusze. Są też takie, które zamieniają się w Pustych. No z tymi będą walczyć.
PS: To był pierwszy mój crossover, a drugi jest w planach. Miłej nocy ;)

Część 24: Noc zakochanych

2 | Skomentuj

**Rhodey**


Tony nie wracał od dwóch godzin, a na telefon nie mogłem się dodzwonić. Nieco zmartwiłem się. Było już po dwudziestej drugiej, więc powinien zjawić się w domu. Mama nie wyglądała na zachwyconą. Jego ucieczka rozgniewała ją na tyle, aż sam bałem się do niej zbliżać.


Rhodey: Mamo, on wróci. Poszedł zobaczyć się z Pepper.
Roberta: Ale nie może być za długo poza domem, a teraz jest taka godzina, że mogą go napaść jacyś złodzieje i zrobić mu krzywdę. A kto odpowiada za niego? No ja!
Rhodey: Wiem, że się martwisz, ale przy swojej dziewczynie ma zapewnioną ochronę.
Roberta: I naprawdę się nie przejmujesz? Dziwne.
Rhodey: Może tak odrobinę, choć z drugiej strony po prostu wiem, iż jest z nią bezpieczny. Na wyjeździe potrafiła o niego zadbać.
Roberta: Pewnie tak, ale i tak powinien wrócić. Jeśli spróbuje spać u Pepper, to jej ojciec będzie bardzo niezachwycony, co może doprowadzić do kłopotów.
Rhodey: Eee… Jak wielkich?
Roberta: Tak wielkich, że wywaliłby go bez ani chwili zawahania.


Faktycznie. Ojcowie jako agenci potrafią być bezlitośni. Oby nie ubzdurał sobie noclegu. Wybrałem po raz kolejny numer do niego. Nadal nie zamierzał odebrać. Zupełnie tak, jakby był czymś wielce zajęty. O kurcze. Chyba nie przyszło im na myśl o… Raczej nie.


**Pepper**


Na dworze nieco ochłodziło się, dlatego przenieśliśmy wszystko do picia i jedzenia, żeby leżało w moim pokoju. Przy okazji pościeliłam łóżko, aby nam się wygodnie spało. Widziałam, iż ciągle był przeciwny temu pomysłowi, ale jeszcze nigdy u mnie nie nocował. Chciałam, żeby na jedną noc był tak blisko, jak nigdy dotąd. Walka ze złem mogłaby nie pozwolić na powtórzenie takiej wyjątkowej sytuacji.


Pepper: Dobranoc, Tony.
Tony: Ja jeszcze nie idę spać.
Pepper: Serio? A nie jesteś zmęczony?
Tony: Ani trochę.
Pepper: Wow! Dziś w ogóle cię nie poznaję. Nie jesteś sobą.
Tony: A to źle, że tak jest?
Pepper: Nie! Nawet tak mi się bardziej podoba.


Cmoknęłam go w policzek, a następnie rzuciłam na kołdrę.


Pepper: Spać.
Tony: Pep, noc nadal młoda. Możemy zrobić tak wiele.
Pepper: Czy nie wyraziłam się dość jasno? Spać!
Tony: Pep…
Pepper: Dobranoc, Anthony.
Tony: Ej! Tylko nie Anthony, bo się fochnę na ciebie, Patricio.
Pepper: Osz ty! Tylko tatuś może tak do mnie mówić.
Tony: Patricia.
Pepper: Przestań.
Tony: Pepper.
Pepper: Skończ.
Tony: Potts.
Pepper: O! Taki jesteś? Teraz cię nie puszczę nigdzie.


Wskoczyłam na niego znienacka, blokując drogę ucieczki. Nie potrafił się ruszyć, gdyż mój ciężar nie pozwalał na ruch. Musiałabym przesunąć się na bok, aby pozwolić mu zwiać. Nie zrobiłam tego i nie zamierzałam zmięknąć.


Tony: Nie zejdziesz, prawda?
Pepper: Szczerze? Właśnie otrzymujesz karę w największym wydaniu.
Tony: Czuję się, jak twój niewolnik.
Pepper: Oj! No nie przesadzaj, Anthony.
Tony: Mówiłam, żebyś z tym skończyła!
Pepper: Anthony Edwardzie Starku, zamierzam z tobą spędzić resztę życia, więc mogę cię nazywać, jak mi się podoba.
Tony: Whoa! Powoli! Nie myśl tak do przodu.
Pepper: Ale muszę, bo ty tego nie zrobisz.
Tony: Tu się niestety zgodzę, ale miasto nie obroni się same.
Pepper: Och! Ile razy mam ci powtarzać, że są też inni bohaterowie? No chyba nie chcesz całe życie mieć spartolone przez bycie Iron Manem, co?
Tony: Zobaczymy, jak będzie. Na razie nie mogę ci obiecać, że zrezygnuję.


Spodziewałam się takiej, a nie innej odpowiedzi. Zrezygnowana zeszłam z niego, kładąc się w stronę okna. Zabrałam większość kołdry w ramach małej zemsty za te durne odzywki.


Tony: Serio? Dalej mam karę? Oj! Nie bądź na mnie zła.
Pepper: A ktoś mówił, że jestem? Nie, więc nie marudź.
Tony: I tak nie idę spać. Cokolwiek ze mną zrobisz, to nie zmusisz mnie do tego.
Pepper: A założysz się?
Tony: O co?
Pepper: Jeśli mi się uda, przebierzesz się za klauna i tak wrócisz do domu.
Tony: A jeśli ja wygram, wtedy ty całujesz Rhodey’go.
Pepper: Coś ty powiedział?!
Tony: Nie udawaj głuchej. Powiedziałem głośno i wyraźnie.
Pepper: Może coś źle usłyszałam, ale mam go pocałować?
Tony: Hmm… Tak.
Pepper: Spoko. O ile tylko w policzek.
Tony: W usta.
Pepper: Tony!
Tony: Hahaha! Wygrałem.


Wkurzyłam się na niego, aż oberwał w pysk dość solidnie. Troszkę zaczerwienił mu się policzek, ale miał za swoje. Dostał słuszne lanie, choć gdyby mój tatusiek odkrył jego obecność, poczułby gorsze traktowanie.
Gdy zaczęłam atakować chłopaka łaskotkami, próbował bronić się. Bezskutecznie. Byłam silniejsza od niego, więc skapitulował na samym starcie.


Pepper: Już masz dość?
Tony: Hahaha! Z tym całowaniem… Ach! Żartowałem!
Pepper: O! Teraz próbujesz się wywinąć? Nie pozwolę ci na to.
Tony: Hahaha! Przestań!
Pepper: Pójdziesz grzecznie spać, to przestanę.
Tony: Musisz mnie szantażować?
Pepper: Taka metoda sprawdza się na takie barany, jak ty.
Tony: Barany?!


Na chwilę zaprzestałam łaskotek.


Pepper: Spać.
Tony: Eee… Nie.
Pepper: Mówiłam coś.
Tony: Ja też, ale…
Pepper: Ale co?
Tony: Tak naprawdę, to masz pocałować Rhodey’go, gdy przegrasz zakład.
Pepper: Ja nigdy nie przegrałam, dlatego zaryzykuję.
Tony: Stoi.


Zderzyliśmy się piąstkami, pieczętując umowę. Leżeliśmy bez ruchu, choć wiedziałam, kiedy zaśnie. Wystarczy usłyszeć chrapanie, a zakład uznam za wygrany. Nie odezwał się już ani jednym słowem. Po prostu leżał odwrócony w przeciwnym kierunku.


Pepper: Ugryzłam cię? W sensie, że to, co ci mówiłam.


Zero reakcji. Nienawidziłam, gdy ktoś mnie ignorował, a on właśnie to robił.


Pepper: Pobiję cię, jeśli nie odpowiesz.
Tony: Myślę.
Pepper: Nad czym?
Tony: Nad wszystkim, ale głównie nad tym, co będę robić po ukończeniu Akademii Jutra.
Pepper: Spokojnie. Mamy dużo czasu do namysłu. Dziś możesz odpuścić.
Tony: Próbujesz mnie zmusić do spania.
Pepper: Hmm… Nie zmuszam, lecz próbuję, a ty przez myślenie starasz się nie zasnąć.
Tony: Bingo, Patricio.
Pepper: Chyba coś ci mówiłam na ten temat, Anthony.
Tony: Wychodzę.
Pepper: Ej! Zaczekaj! No nie obrażaj się!


Nie do wiary. Nadepnęłam mu na ego. Zdenerwował się, wstał i wyszedł.


Pepper: Tony!


Pobiegłam za nim, aby go dogonić. Na szczęście dorwałam geniusza przy wejściowych drzwiach od domu.


Pepper: Tony, stój!
Tony: Unieważniam zakład. Muszę już wracać. Miło było, ale się skończyło.
Pepper: No ej! Przepraszam, dobra? Nie chciałam. Zostań ze mną.
Tony: Dobranoc, Pep.


Pomachał na pożegnanie i wyszedł. Chyba naprawdę przegięłam. Szkoda, że nie mogłam cofnąć czasu.
Po powrocie do pokoju, otrzymałam SMS-a. Postanowiłam zaspokoić ciekawość, czytając jego treść.


Zrobiłem ci na złość, wychodząc. Tak naprawdę, to dobrze się czułem w twoim towarzystwie. Powinniśmy to kiedyś znowu powtórzyć.
Tony :)


Uśmiechnęłam się tak, jak było na emotikonce. Odczułam ulgę. Nadal mnie kochał i nie miał mi za złe mówienie pełnym imieniem. Ta noc przejdzie do pamięci i wiem, że nie była ona ostatnia.

---***---

I tak kończy się wakacyjne opowiadanie o przygodzie związanej z wielką podróżą dookoła świata. Było ciężko mi to skończyć, gdyż w połowie pisania zderzyłam się z okrutną rzeczywistością. Przez stratę mojego pupilka nie potrafiłam długo pisać. Otwierałam dokument i od razu zamykałam. Na szczęście dzięki motywacji pewnej czytelniczki (o ciebie chodzi, Saro) udało się zapisać ostatnie zdanie. Jeśli coś nowego napiszę z IMAA, to dodam na bloga bez obaw czy ktoś czyta, czy też nie. Mogłabym dodać crossover, chociaż nie wiem czy są tu osoby, które znają anime "Bleach". Jeśli tak, wstawię to. No nic. Mam wenę, ale czasem brak chęci. Komentarze motywują. Nie bójcie się zostawić po sobie śladu ;)

Część 23: Zabawmy się

0 | Skomentuj
Podobny obraz
**Pepper**


Nie byłam pewna, czy wybrałam odpowiedni moment na spotkanie. Zresztą, nie mogłam z tym czekać do następnego dnia. Poprosiłam tylko, żeby przyszedł. Pomimo krzyków pani Rhodes, odważył się uciec. Dla kogo? Dla mnie, a to wiele znaczy.
Kiedy spoglądałam przez okno na ulicę, dostrzegłam bruneta o niebieskich oczach z czymś w ręce. Jakaś paczka? Co on kombinował? Byłam tak ciekawa, że dzwonek do drzwi zaalarmował o pojawieniu się gościa. Natychmiast zbiegłam po schodach, otwierając mu.


Tony: Dzień dobry, kwiatuszku.
Pepper: Witaj, konserwo.
Tony: Konserwo? No weź. Jestem dla ciebie taki miły, a ty…


Nie pozwoliłam dokończyć, całując geniusza z wielką namiętnością. Chwyciłam za jego rękę, prowadząc na balkon. Od razu zamknęłam drzwi, aby nikt nam nie przeszkadzał.


Pepper: Wyłącz komórkę.
Tony: Po co?
Pepper: To nasz wieczór.
Tony: A gdyby Roberta…
Pepper: Guzik mnie to obchodzi! Teraz liczysz się tylko ty… i ja.
Tony: Okej. Zrobię to.
Pepper: Super, a paczuszkę postaw na stole. Chcesz coś do picia?
Tony: No nie wiem. Zależy, co proponujesz.
Pepper: Hmm… Mam zimne puszki coli. Może być?
Tony: Pewnie.
Pepper: Więc za sekundkę do ciebie wrócę.


Cmoknęłam chłopaka w powietrze, a następnie pomaszerowałam do lodówki, skąd wyjęłam napoje, zaś z szafki wzięłam paczkę chipsów. Na szczęście tatuś miał długą zmianę nocną, więc mogłam zrobić to, czego pragnęłam.


Pepper: Idealnie.


Wróciłam na taras z piciem oraz przekąskami, a on siedział zrelaksowany, skupiając swój wzrok na gwieździstym niebie. Byłam w szoku.


Pepper: Eee… Chyba mi podmienili chłopaka. Wszystko gra, Tony?
Tony: No pewnie. Takie to dziwne, że jestem spokojny?
Pepper: Nigdy cię nie widziałam w takim stanie.
Tony: Źle?
Pepper: Nie! Jest super. Właśnie chciałam, żebyś się niczym nie przejmował.
Tony: Wyłączyłem telefon, jak nalegałaś. Widzisz?


Pokazał zgaszony ekran, a żaden dźwięk nie wydobywał się przez klikanie po ekranie.


Pepper: Dzięki. Teraz nic nam nie przeszkodzi.
Tony: Otwórz prezent.
Pepper: Nie musiałeś.
Tony: Dla mojego rudzielca zrobię wszystko.
Pepper: Och! Przez ciebie jedynie dostanę cukrzycy.
Tony: Przynajmniej będziemy siebie odwiedzać w szpitalu. Ty będziesz na diabetologii, a ja na kardiologii.
Pepper: Heh! Żartowniś.
Tony: No co? Stwierdzam fakty, ale zobacz, co ci dałem.


Z lekkim niepokojem otworzyłam pudełko, które miało w sobie jeszcze jeden karton, co też zawierało kolejny pakunek. Zabawa w matrioszkę.


Pepper: Tu nic nie ma.
Tony: Kop głębiej.
Pepper: Dobra, dobra.


Po wypakowaniu dwudziestu czterech warstw, dotarłam do zawartości.


Pepper: Babeczki?
Tony: Aż osiemnaście.
Pepper: Zaraz, zaraz… Czy ty…
Tony: Wszystkiego najlepszego, Pep.


Oniemiałam. Nie potrafiłam ukryć łez w oczach. Pamiętał. On pamiętał o moich urodzinach.


Pepper: Dziękuję.


Przytuliłam go najczulej, jak potrafiłam. Więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić. Po raz pierwszy w życiu brakowało mi słów.


Tony: Każda ma inne nadzienie.
Pepper: Brzmi, jak te zadania na Youtube.
Tony: Być może, ale nie otrujesz się nimi. Fakt, że nie robiłem ich sam, ale z pomocą cukiernika. Powiedziałem, jakie smaki lubisz i tak je stworzył.
Pepper: Tony, ja… Ja nie mówiłam ci nic o urodzinach. Może raz wspominałam, ale ty… Ty pamiętałeś. Myślałam…
Tony: Po prostu zapisałem datę w telefonie. Codziennie wyskakiwała mi wiadomość z tym, co zrobić na taką okazję. Nawet Rhodey nie wiedział o moim pomyśle.
Pepper: Ale to miłe z twojej strony. Zaskoczyłeś mnie.
Tony: Heh! Jeszcze pewnie nie raz będziesz miała niespodziankę.
Pepper: Hahaha! Dobra. Zacznijmy je jeść. Wyglądają tak apetycznie, że zjem je wszystkie.
Tony: Na zdrowie.


Wzięłam pierwszą babeczkę do ust, czując rozpływającą się czekoladę w ustach. Przez moje obżarstwo na talerzu pozostały same okruszki. Biedny, Tonuś. Nie zdążył się nacieszyć słodyczą.


Pepper: Wybacz. Za szybko je zjadłam.
Tony: Nic nie szkodzi. W każdej chwili mogę pojechać po kolejne.
Pepper: Czekaj… Ile zostało upieczonych?
Tony: Eee… Mogę kłamać?
Pepper: Tony…
Tony: Nie bądź zła.
Pepper: Więc powiedz.
Tony: Ponad sto.


Zagięło mnie. Ile razy będę otwierać gębę z wielkiego zaskoczenia? No widać, iż się bardzo postarał.


**Tony**


Chyba prezent się spodobał. Niby na osiemnastkę powinienem przygotować coś godnego pamięci, lecz przez te zamieszanie z Duchem i wycieczkę, nie mogłem skupić myśli na czymś bardziej kreatywnym. Zastanawiałem się nad rzuceniem jakiegoś tematu odpowiedniego do rozmowy. Coś bez zmartwień i czegoś, co nie dotyczyło Iron Mana.


Tony: Smakowało?
Pepper: No ba! Przepyszne.
Tony: To się cieszę… I naprawdę nie gniewasz się na mnie?
Pepper: Niby za co?
Tony: Za ten wyjazd, bo trochę go zespułem.
Pepper: A! Nie przejmuj się. Teraz, gdy masz nowy rozrusznik, możemy śmiało zaplanować o wiele większą podróż, wpadając do największych miast świata. Zresztą, było bardzo zabawnie i wszystko zostanie na taśmach.
Tony: No tak. Przecież wszystko nagrywałaś.
Pepper: Spoko. Potem wam udostępnię płytkę z wszystkimi filmikami, bo nie wiem, czy wiesz, ale nagrało się więcej, niż miało.
Tony: To znaczy?


Lekko się zmartwiłem, bo po głowie chodziła mi jedna scenka. Bardzo intymna.


Tony: Błagam. Tylko mi nie mów, że…
Pepper: Bez paniki. Nie nagrało się nasze małe szaleństwo w hotelu.


Odetchnąłem z ulgą.


Tony: No to dobrze.
Pepper: Myśleliśmy o tym samym. Przypadek?
Tony: Nie sądzę.
Pepper: Hahaha! Częstuj się chipsami, a ja zaraz wracam.
Tony: Pep, zostań.
Pepper: A co? Anthony jest dzidziusiem i potrzebuje mamusi?
Tony: Przestań mi z tym Anthony! Dobrze wiesz, jak tego nienawidzę!


Bezmyślnie podniosłem na nią głos. O dziwo nie wkurzyła się. Wręcz przeciwnie. Ponownie pocałowała mnie, ale tak mocno, jakby nie potrafiła oderwać się od mych ust. Trwaliśmy tak przez kilka sekund, aż zabrakło nam powietrza.


Pepper: Okej. Nigdzie nie uciekam. Zostanę.
Tony: Cieszę się. W końcu mamy spędzić ten czas we dwoje, prawda?
Pepper: Tak, myszoskoczku.
Tony: Myszoskoczku?
Pepper: No takie zwierzątko. Sorki, ale nie znudziła mi się ta zabawa w zwierzyniec.
Tony: Możesz mnie nazywać, jak chcesz. Zawsze będę cię kochać w ten sam sposób.
Pepper: Och! Tony.


Objąłem ją w talii, kładąc głowę na jej lewym ramieniu.


Tony: Dopóki tu jestem, nigdzie cię nie puszczę, żabko.
Pepper: Żabko? Osz ty!


Próbowała uderzyć z liścia, lecz w ostatniej chwili złapałem za nadgarstek, stosując chwyt, który wykorzystywali policjanci przy aresztowaniach.


Tony: Ani mi się waż mnie bić.
Pepper: Tonusiu, już nie będę. Możesz puścić.
Tony: Słowo?
Pepper: Słowo.


Zaufałem rudej, choć szybko tego pożałowałem. Całym ciałem rzuciła się na mnie. Wylądowaliśmy na podłodze. Nie mogłem się ruszyć.


Tony: Pepper, złaź ze mnie.
Pepper: Nie.
Tony: Pep…
Pepper: Pozwolę wstać pod jednym warunkiem.
Tony: Jakim?
Pepper: Będziesz spać ze mną.


Zdębiałem. Ona mówiła to tak poważnie, ale jakoś nie potrafiłem uwierzyć. Miała przerażającego ojca i raczej, gdyby odkrył moją obecność w jej pokoju, to zrobiłoby się piekło. Gorsze od przesłuchań Roberty, czy ciągłego matkowania Rhodey’go. Dostałbym porządne lanie.


Pepper: Coś nie tak, Tony?
Tony: Co twój ojciec na to?
Pepper: Hmm… Dobre pytanie. Szybko nie wróci, więc nawet się nie skapnie, że tu jesteś.
Tony: A gdyby odkrył? Pep, ja chcę jeszcze pożyć.
Pepper: Hahaha! Tak bardzo się go boisz?
Tony: Eee… Tatuś, co traktuje córeczkę, jak swoje oczko w głowie? Pomyśl, do czego może dojść.
Pepper: Oj! Wystarczy, iż nie będziesz wychodzić z pokoju. Sprawa załatwiona.
Tony: I tak będę musiał wrócić do Roberty.
Pepper: Nikt ci nie każe. Wyluzuj i popatrz w gwiazdy. Piękne niebo, prawda?
Tony: Poza tobą, to nic nie widzę.


Zaśmiała się i wreszcie uwolniła mnie ze swojego ciężaru ciała. Jednak nadal upierała się przy noclegu.


Pepper: I tak zostajesz.
Tony: Jeśli umrę, to podpisujesz się pod tym.
Pepper: Hahaha! Do niczego takiego nie dojdzie. Zaufaj mi.

Część 22: Zjawa zapukała. Otwórz

0 | Skomentuj

**Tony**


Brak bólu, oddychanie nie sprawiało problemów, a moje serce tętniło nowym życiem. Dawno nie czułem się tak świetnie. Nie dość, że wreszcie przestałem cierpieć, to miałem otrzymać wypis za trzy godziny.


Tony: Cześć, Pep.
Pepper: Widzę, że masz się znakomicie i to bez ściemy. Mam rację?
Tony: Jak w siódmym niebie.
Pepper: Tylko mi tu nie odlatuj.
Tony: Nie od ciebie. No chodź tu do mnie.
Pepper: Tęskniłam.


Rzuciła mi się w objęcia i nie zamierzała puścić. Jednak wiedziała, że w taki sposób nie pogadamy. Usiadła obok łóżka, gapiąc się na rozrusznik. Wyglądał o wiele inaczej, niż poprzednio. Był nieco większy, a wewnętrzny kształt przypominał pierścień z łącznikiem do stopu metalu.


Tony: Działa lepiej, niż ten wcześniejszy. Mogę być dłużej na chodzie.
Pepper: Heh! To świetna wiadomość.
Tony: Dzisiaj wracam do domu. Nie ma powodu mnie trzymać, skoro wszystko gra.
Pepper: Wiesz, że powinieneś pilnować zaleceń.
Tony: Ale mówię prawdę. Lekarz przyznał, iż wypisze mnie za trzy godziny.
Pepper: I tak mam go ochotę zabić.
Tony: Za co?
Pepper: Te jego żarty nie są śmieszne!
Tony: Hmm… Niech zgadnę… Próbował rozluźnić atmosferę?
Pepper: Bingo!
Tony: Zaraz się z nim rozprawię.


Zaśmiałem się, odpinając wszelkie elektrody. Założyłem bluzkę, a następnie wstałem na równe nogi. Nie miałem z tym problemu, co zdziwiło moją rudowłosą.
Kiedy wyszedłem z sali razem z nią, na podłodze znalazłem kopertę.


Tony: Deja vu?
Pepper: Pewnie Duch, ale nie bój się. Widziałam panią Rhodes. Jest bezpieczna.
Tony: Ciekawe.


Otworzyłem papier, wyjmując wiadomość. Byłem zaintrygowany jej treścią.


Dobra robota, Anthony. Posłuchałeś się mnie i wróciłeś. Pewnie już wiesz, że nikomu nie spadł ani jeden włos z głowy. Wiesz, dlaczego? Ponieważ chciałem cię przetestować. Chciałem sprawdzić, czy Iron Man zrezygnuje z odpoczynku, aby zająć się ochroną najbliższych. Test uznaję za zdany.
PS: Kiedy znów się spotkamy, nie będę miał dla ciebie litości. Ciesz się nowym życiem.
Twój wróg numer jeden.


Pepper: Tony, co on napisał?
Tony: Nie wierzę. To… To był test.
Pepper: Test? Dziwak z niego.
Tony: Muszę zobaczyć się z Robertą. Gdzie ją ostatnio widziałaś?
Pepper: Chodź za mną, a na pewno się nie zgubisz.


Zgodziłem się, idąc przy jej prawym boku, zaś nasze dłonie splotły się. Skręciliśmy raz w prawo, natrafiając na trzy znane osoby. Obok Rhodey’go leżał plecak, czyli zbroja, zaś prawniczka z lekarzem mieli posępne miny.


Dr Yinsen: A kto ci pozwolił się ruszać z łóżka? Wiesz, co twoje ciało musiało przejść?
Tony: Czuję się dobrze.
Dr Yinsen: Bo działają leki.
Pepper: Doktorek ma przerąbane.
Dr Yinsen: Dlaczego?
Pepper: Tony?
Tony: Niech pan już nie żartuje przy Pepper. Ona nie trawi tych żartów.
Dr Yinsen: Przykro mi. Taki mój urok osobisty.
Roberta: Wracaj do sali, bo dostaniesz szlaban na wypady z przyjaciółmi.
Tony: Chcę już wrócić do domu. Proszę.
Dr Yinsen: Pod warunkiem, że dasz się zbadać.
Tony: Żaden problem.
Dr Yinsen: Z tobą są same problemy.


Wszyscy się zaśmiali, a ja jedynie poszedłem posłusznie do sali pod eskortą doktorka. Nie była ona konieczna, choć nie zamierzał mnie ścigać po całym oddziale.
Po wykończeniu serii badań, podpisał wypis.


Dr Yinsen: Zadowolony?
Tony: Jak najbardziej.
Dr Yinsen: To się ciesz, bo następnym razem, nie będę taki dobry.
Tony: Wow! Druga groźba tego samego dnia. Na pewno zapamiętam.
Dr Yinsen: Mam taką nadzieję. Lepiej uważaj na siebie.
Tony: Ja zawsze uważam.
Dr Yinsen: Więc, skąd takie wypadki?
Tony: Każdemu się zdarza.
Dr Yinsen: Mhm… No dobra. Leć do dziewczyny, zanim zmienię zdanie.
Tony: Dziękuję za uratowanie mi życia po raz któryś… z kolei.
Dr Yinsen: Taka praca, chłopcze.


Pożegnałem się ze specjalistą, dołączając do pozostałych. Wziąłem na plecy swój plecak, a reszta zajęła się bagażem. Opuściliśmy szpital, idąc w kierunku domu.


Tony: Nie każcie mi tu wracać. Proszę.
Rhodey: Wszystko zależy od ciebie, więc postaraj się nie oberwać.
Tony: Duch już zapowiedział walkę. Muszę być przygotowany na wszystko.
Pepper: Ej! Damy radę. Tak, jak zawsze.
Roberta: Pepper, możesz iść do domu. Wolałabym, żebyś nie była świadkiem rozmowy między tymi osłami.
Tony, Rhodey: OSŁAMI?!


Lekko nas podirytowało takie, a nie inne porównanie. Jednak po Robercie Rhodes mogliśmy wszystkiego się spodziewać. Pożegnaliśmy się z rudą na pasach. Cmoknąłem ją w policzek, a potem poszliśmy dalej.


**Rhodey**


Czas przesłuchania nadszedł. Pechowo placówka medyczna znajdowała się dwa kilometry od naszego domu. Położyłem walizki w salonie, gdzie usiedliśmy na kanapie. Pierwszy raz widziałem, jak Tony położył się na sofie, dając nogi do góry. Wyluzował, aż miło popatrzeć.


Roberta: Anthony Edwardzie Starku, nogi!
Tony: Wystarczy Tony.
Rhodey: Hahaha!
Roberta: Trochę kultury, dzieciaki. Mamy do pogadania.
Rhodey: Eee… Mogę iść po adwokata?
Tony: Ja też poproszę.
Roberta: Już? Skończyliście się nabijać? Głupki.
Rhodey: Na wyjeździe leciały lepsze wyzwiska.
Roberta: W to nie wątpię.


Zapowiadał się ciekawy wieczór. Musieliśmy wysłuchać jej pytań, a następnie na nie odpowiedzieć bez żadnych pokrętnych słów. Nie zamierzaliśmy opowiadać od samego początku. Wystarczyło, aby spytała się, z czym miała wątpliwości.


Roberta: No dobra, żartownisie. Macie moje słowo, że nikomu nie zdradzę o waszej tajnej działalności, ale…
Tony: Ale?
Roberta: Musicie się skupić na szkole. Gdy ją skończycie, pójdziecie tam, gdzie wam się podoba.
Rhodey: Na pewno tak zrobimy.
Roberta: Jeszcze nie skończyłam.
Rhodey: Poważnie?
Roberta: Nie zadałam, jak na razie ani jednego pytania, więc siedzieć na swoich dupskach i odpowiadać zgodnie z prawdą.
Tony: Niczego nie powiem bez adwokata.
Rhodey: Hahaha!


Nie wiedziałem, skąd u niego wziął się taki humor. Poza wyjazdem, to nigdy nie sypał takimi żartami. Dobrze, że szybko doszedł do siebie.


Roberta: Jeszcze jedna taka odzywka, a będzie dożywotni szlaban!
Rhodey: Tony, lepiej przystopuj.
Roberta: Ciebie także dotyczy ta uwaga!
Tony: Oj! Nie krzyczmy i pogadajmy, jak ludzie.
Roberta: Przecież rozmawiamy.


Tony lekko nachylił się, szepcząc mi coś do ucha. Myślałem, że przez niego skisnę ze śmiechu.


Tony: Jak myślisz, kiedy skończy przesłuchanie? Bo mi to wygląda na całodobowe gadanie bez przerwy.
Rhodey: Nie wiem.
Roberta: O czym wy tam szepczecie? To niekulturalne. Zachowujcie się normalnie… Anthony, dlaczego położyłeś nogi na ławie?
Tony: Eee… Chciałem je wyprostować?
Roberta: Och! I co ja z wami mam?


Całą zabawę przerwał telefon do geniusza.


Tony: Wybaczcie na chwilę.
Roberta: Siadać! Nigdzie nie wychodzisz!
Tony: A właśnie sobie idę.
Roberta: Anthony!


Wstał i po prostu wyszedł na zewnątrz. Nawet domyślałem się, kto mógł dzwonić. Jedna osoba na świecie, co nie widziała poza nim żadnego życia.


Rhodey: On wróci. Ma ważną sprawę do załatwienia.

---***---

Jeszcze 2 notki do końca tego opo i wstawiam one shota specjalnego. Mam nadzieję, że gdy ogarnę szkolne zadania (w liceum było zdecydowanie łatwiej) zacznę pisać nowe opowiadanie. Jest plan, okładka i pierwszy szkic. Na chwilę obecną wszystko jest niewiadomą.

Część 21: Poczuj życie

0 | Skomentuj

**Rhodey**


Moja zbroja zbytnio rzucała się w oczy ludziom przy hotelu. Na szczęście pamiętałem umiejscowienie pokoju, dlatego wykorzystałem okno do wejścia. Przed nim porzuciłem pancerz, który unosił się nad ziemią. Wziąłem walizki, a potem zamknąłem lokum na klucz. Odniosłem go do portierni, załatwiając wszelkie formalności. Udało się. Za pomocą aplikacji w telefonie mogłem sterować zbroją, aby wysłać ją na inne współrzędne. I tak po wyjściu z budynku, mój blaszany kolega czekał przy rogu ulicy. Szybko wskoczyłem w zbroję, lecąc do Nowego Jorku. Przy okazji nawiązałem kontakt z Pepper. Odebrała.


Rhodey: Pepper, wszystko załatwione. Mam walizki i już do was lecę. Jak sytuacja?
Pepper: Przez chwilę się dusił, ale już doktorek się nim zajął. Na początku musiał zabrać innego pacjenta do sali, a potem wziął Tony’ego na zabieg. Teraz wszystko powinno być dobrze, ale sama nie wiem.
Rhodey: Coś mówił, zanim go zabrał?
Pepper: Tylko tyle, że to może długo potrwać, bo ta jego metoda jest bardzo złożona.
Rhodey: Nie bój nic. Najważniejsze, że nim się zajął.
Pepper: Gdzie już jesteś?
Rhodey: Moja zbroja nie jest taka szybka, ale widzę już Big Bena.
Pepper: Czyli zbliżasz się do Londynu?
Rhodey: Właśnie.
Pepper: I tak jesteś blisko, a przy takim balaście można nawet powiedzieć, że to cud.
Rhodey: Na razie się muszę rozłączyć, ale dzwoń, gdy czegoś się dowiesz.
Pepper: Pewnie. Nie zapomnę.


Zakończyłem rozmowę, skupiając się na locie. Mimo wszystko, cieszyłem się z takiego obrotu spraw. Nasz plan się powiódł, a pozostała część leżała w rękach lekarza. Wiedziałem, iż poradzi sobie z takim wyzwaniem, zaś obecność rudzielca przed salą z pewnością dodawała sił Iron Manowi.
Po przekroczeniu granic Anglii, nad sobą miałem wody oceanu. O dziwo aura się poprawiła przez przebicie się promieni słonecznych, aż wiele statków robiło rejsy, zaś rybarze łowili ryby. Nikt nie zwracał uwagi na pancerz wojenny, co zamienił się w tragarza.


**Pepper**


Nudziłam się, a nie powinnam, bo za drzwiami sali odbywała się walka o życie mojego chłopaka. Czekałam na jakieś wieści albo przynajmniej o pojawienie się znajomej duszyczki. Siedziałam bez ruchu do czasu, kiedy wpadłam na pomysł. Zapomniałam o kamerze. Wyjęłam gadżet, włączając wideo. Czasem zapominaliśmy, że była ciągle aktywna, nagrywając nasze poczynania. Odpaliłam pierwszy filmik, na którym widziałam siebie, jak wykonywałam zadanie od panikarza.


Pepper: PAPAJA!


Uśmiechnęłam się, chociaż bardziej miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Jednak szpital nie był do tego idealnym miejscem. Próbowałam zachować ociupinę powagi, oglądając pozostałe filmiki. Kolejny trafił na taniec Tony’ego. Sam widok jego ruchów powodował u mnie wzruszenie. Tak. Do moich oczu zbierały się łzy.


Pepper: Tony, ty mój wariacie.


Po cichu skomentowałam obraz. Podczas tego przeglądania nagrań uświadomiłam sobie, jak ostatnimi czasy mało spędzaliśmy tak przyjemnie czas we trójkę. Ciągłe walki i chodzenie do szkoły nie pozwalało nam na zabawy. Pojmowałam, w jakim znaleźliśmy się wieku. Mieliśmy wkraczać w dorosłość.


Roberta: Co tam ciekawego oglądasz?
Pepper: Pani Rhodes!


Wystraszyłam się na widok prawniczki. Natychmiast zakończyłam oglądanie, wyłączając kamerę.


Pepper: Co pani tu robi?
Roberta: To ja zadałam jako pierwsza pytanie, więc odpowiedz.
Pepper: Eee… Już nic.
Roberta: Dobra. Nie wnikam, co robiliście na wyjeździe. Mam nadzieję, że chociaż bawiliście się, jak należy.
Pepper: Oczywiście.


Taa… Poza małym seksem w hotelu mieliśmy przyzwoite zabawy.


Pepper: Teraz pani kolej.
Roberta: Doktor Yinsen zadzwonił do mnie, bo potrzebował ode mnie zgody na zabieg. Wypełniłam dokumentację i chcę poczekać, gdy skończy.
Pepper: To się długo ciągnie. Praktycznie nie widać końca.
Roberta: Cierpliwości, Pepper… A gdzie Rhodey?
Pepper: Jest w drodze. Niebawem powinien tu przyjść.
Roberta: Oby, bo mam z nim do pogadania.
Pepper: Coś zrobił?
Roberta: A jak ci się wydaje? Przez tyle lat mnie okłamywał i zatajał prawdę.
Pepper: Taka była konieczność. Nikt nie chciał, żeby ktoś poza nami znalazł się na celowniku, ale taki Duch panią prześladował i groził, że coś zrobi.
Roberta: Słyszałam o nim.
Pepper: Jak długo to będzie jeszcze trwać?
Roberta: Tyle, ile trzeba.


Ta wiadomość ani trochę mnie nie usatysfakcjonowała.


Roberta: Nie martw się. Tony zniósł wiele. Taki Iron Man nie powinien przegrać z tak silnym sercem.
Pepper: Niech się pani nie gniewa na Rhodey’go. On zrobił dobrze.
Roberta: Nie gniewam się. Po prostu w takim wieku robić coś takiego? Powinni mieć normalne życie.
Pepper: Tylko, że właśnie ta zbroja ocaliła wielokrotnie Tony’ego, a War Machine działa na tej samej zasadzie, ratując pani syna. Cokolwiek się stanie, są w pancerzach. Nie są bezbronni.
Roberta: Po części masz rację, ale…
Pepper: Ale co?
Roberta: Pomimo tego, obawy pozostają takie same.


Wiedziałam, iż tak będzie myśleć. Rozumowania rodziców nie da się zmienić.


Roberta: Spotkałam twojego ojca i powiedziałam mu, że dziś wrócisz. Prosił przekazać, że będzie późnym wieczorem.
Pepper: Ech. Nic nowego. Zawsze tak jest, było i będzie, ale z jednym muszę pani przyznać rację.
Roberta: Z czym?
Pepper: Że Tony ma silne serce.


Kobieta zajęła miejsce obok mnie, czekając na wyjście lekarza. Więcej nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Jedynie oczekiwałyśmy na zakończenie ingerencji chirurgicznej.
Gdy minęła kolejna godzina, lampy oświetliły korytarz. Zegarek wskazywał godzinę dwudziestą drugą, gdyż tu obowiązywał inny czas. Przez te strefy poczułam ból głowy. Wstałam z krzesła, podchodząc do gabinetu pielęgniarek. Poprosiłam o lekarstwo, co dostałam bez najmniejszych problemów. Od razu pulsowanie łepetyny zaczęło ustawać.


Pepper: Tak lepiej.


Usiadłam z powrotem na miejsce. Niepotrzebnie, bo doktorek odważył się wyjść do nas. Zamiast zadawać setkę pytań, pozwoliłam, żeby mama Rhodey’go zadręczyła śmieszka.


Roberta: Udało się?
Dr Yinsen: Przepraszam, że musiałyście tak długo czekać, lecz doszło do pewnych komplikacji podczas wszczepienia nowego rozrusznika serca.
Pepper: Doktorek nie żartuje? Na pewno nowy, a nie ciągle ten sam badziewny szmelc?
Dr Yinsen: Teraz byłem w stanie zastąpić stary na zupełnie inny.
Roberta: Jak on się czuje?
Dr Yinsen: Dochodzi do siebie i myślę, że za kilka godzin będzie mógł wrócić do domu. To są dobre wieści.
Pepper: A te złe?


Te pojęcia szły ze sobą w parze. Co mogłyśmy od niego usłyszeć?


Dr Yinsen: Jutro umrze.
Pepper: Nie. Pan sobie żartuje. Ja już pana na tyle poznałam że to na pewno jakiś wkręt. Gdyby miał umrzeć, nie dostałby tak prędko wypisu. Za takie kłamstwa powinien pan się smażyć w piekle.
Roberta: Pepper!
Dr Yinsen: No dobra. Skłamałem.
Pepper: Mówiłam?
Dr Yinsen: Zaraz zaśnie i nigdy się nie obudzi.
Pepper: Nie!


Wkurzyłam się na niego, bo tego głupawego uśmieszku nie zdołał przede mną ukryć. Mama histeryka ocaliła go przed byciem rozszarpanym. Bez pytania o zgodę zaczęłam poszukiwać mojego geniusza. Przeczesałam każdą salę, oddział, aż odnalazłam odizolowany pokój.


Pepper: Dzień doberek, Tonusiu.

Część 20: Do domu. Chcę do domu

0 | Skomentuj

**Pepper**


Nie mogłam się doczekać, kiedy całą trójką wrócimy do Nowego Jorku. Może i skrócił się wyjazd, ale nic nie stoi nam na przeszkodzie, aby go powtórzyć następnym razem. O ile drużyna blaszaka nie będzie potrzebna, bo z pewnymi wrogami tylko nasza ekipa potrafi dać sobie radę. Żadna T.A.R.C.Z.A. Tylko my.
Podczas bezczynnego siedzenia, czekaliśmy na przylot pancerzy. Rhodey zajął się dręczeniem kolejnej książki, zaś moim zadaniem było czuwanie. Zachowywałam ostrożność, gdyby ktoś lub coś próbowało naruszyć tę harmonię spokoju.


Rhodey: Nie bój się. Wytrzyma.
Pepper: Nie wątpię w jego siłę, ale… Ale coś jest nie tak.
Rhodey: Co takiego?
Pepper: Myślisz, że mam rację?
Rhodey: Z czym niby?
Pepper: Że to blef. Że Duch chce coś innego osiągnąć.
Rhodey: Tak, Pepper. Myślałem nad tym i nawet wiem, czego może żądać.
Pepper: Czego? Nie zdradziłeś mi wcześniej swojej teorii.
Rhodey: Jego celem jest wywołanie strachu.


Cholera. To miało sens, więc mogłoby też znaczyć, iż te groźby przeciw naszym bliskim są haczykiem. Haczykiem na ofiarę.


Pepper: Masz całkowitą rację, Rhodey.
Rhodey: Ale to dzięki tobie na to wpadłem.
Pepper: No może… Co teraz zrobimy?
Rhodey: Czekamy.


Nienawidziłam tego całym sercem. Tej bezczynności, lecz i tak niewiele byłam w stanie zdziałać.
Nagle usłyszeliśmy jakiś huk.


Rhodey, Pepper: NIEMOŻLIWE.


Powiedzieliśmy jednocześnie, bo chyba mieliśmy to samo na myśli. Czyżby zbroja przyleciała o wiele wcześniej, niż zakładaliśmy? To byłby jakiś cud. Sprawdziliśmy swoje przypuszczenia, natrafiając na otwarte okno na korytarzu, zaś na podłodze leżały…


Pepper: Niemożliwe.
Rhodey: A jednak.


Tak. Nie mylił mnie wzrok. Przed nami leżały dwa pancerze. Mark I i War Machine.


Pepper: Czy ja… Czy ja dobrze widzę?
Rhodey: Też jestem w szoku. Widocznie nie zauważyliśmy, jak minął czas.
Pepper: No to pora na krok drugi.


Czerwona zbroja zmieniła się w plecak, zaś ociężały skafander założył histeryk. Mieliśmy wielkiego farta, ponieważ na korytarzu nie znajdowała się ani jedna żywa dusza. Poza nami. Weszliśmy do sali Tony’ego. Lekko szturchnęłam go na pobudkę.


Pepper: Budzimy się, śpioszku.
Rhodey: Tony, wstawaj. Musimy ruszać.
Pepper: Halo? Słyszysz mnie? Masz wstawać.


Użyłam nieco większej siły, aż niechcący spadł na podłogę. Nadal nie reagował. Przeanalizowałam odczyty z bransoletki. Niby odczyty wskazywały na poprawne działanie organizmu, choć i to także mogło się zepsuć wraz z implantem. Mogliśmy ufać jedynie własnemu doświadczeniu. Wpakowałam geniusza do zbroi, dając mu większe szanse na przeżycie.


Pepper: Dobra. Zbroja powinna załatwić resztę, a my w tym czasie polećmy po bagaże.
Rhodey: Ja polecę, a ty masz być z nim, jasne?
Pepper: Rhodey, nie lepiej, żebyś to ty mu towarzyszył?
Rhodey: Nie.
Pepper: Czemu? Wiesz więcej o implancie ode mnie.
Rhodey: Doktor Yinsen zna także ciebie. Wystarczy, że trafi w jego ręce, a nic nie powinno się zdarzyć.
Pepper: Tak bardzo mi ufasz?
Rhodey: Jesteś moją przyjaciółką, a poza tym, pokazałaś swoje umiejętności w kryzysowych sytuacjach. Wierzę w ciebie, Pepper.
Pepper: Więc do zobaczenia w Nowym Jorku.
Rhodey: Bezpiecznej podróży.
Pepper: Wzajemnie.


Panikarz skontaktował się z komputerem ze zbrojowni, podając jakieś klucze i hasła. W ten sposób zbroja mogła lecieć bez konieczności przytomności pilota.
Po wyleceniu ze szpitala, nie patrzyłam w dół. Za bardzo się bałam wysokości, na której się znajdowałam. Gdyby mój bohater był świadomy, raczej nie odczuwałabym takiego strachu. Lecieliśmy tak szybko, jak było to możliwe. Niepokój powoli opuszczał moje ciało, aż sama pragnęłam poczuć swobodę w locie.
Niespodziewanie do moich uszu dotarły słowa geniusza. Mruczał je pod nosem, więc spał. Co za ulga.


Tony: Dom… Chcę do domu.
Pepper: Spokojnie. Właśnie tam lecimy.
Tony: Pepper?
Pepper: Tak, kochany. Jestem przy tobie. Wszystko będzie dobrze. Doktorek ci pomoże, postawi na nogi, a potem będziesz mógł robić to, na co będziesz miał ochotę.
Tony: My… lecimy?
Pepper: No tak. Zbroje do nas bardzo szybko dotarły. Rhodey chce wziąć bagaże i potem dołączyć do nas. Zresztą, coś ci powiem.
Tony: Co takiego?
Pepper: Duch z nami pogrywa. Nikogo nie skrzywdzi. On tylko chce ciebie sprowokować, żebyś popełnił samobójstwo na misji.
Tony: Jak to? Czy… on…
Pepper: Nie mów za wiele. Sęk w tym, iż rozgryźliśmy jego plan. Teraz mu się nie upiecze.
Tony: Pepper…
Pepper: Cii… Wyśpij się. Jeszcze sobie pogadamy.


Uśmiechnęłam się, ciesząc z tego, że cała powrotna podróż nie powodowała żadnych problemów. Zbroja posiadała odpowiednią ilość energii, szybko mijała miasta, a przede wszystkim silne podmuchy wiatru nie stanowiły przeszkody w swobodnym lataniu.


**Tony**

Nie potrafiłem zasnąć. Już zbyt długo odpoczywałem. Pamiętałem, jak Pep z Rhodey’m mnie wołali. Byłem wtedy za słaby, aby odpowiedzieć. Niestety, lecz nadal tak było. Przynajmniej podtrzymywanie życia oraz proces leczenia w zbroi pozwalał mi przeżyć. Obserwowałem twarz mego rudzielca. Promieniał szczęściem oraz pozytywną energią. Nie przejmowała się niczym. Jej wiara w rzeczy niemożliwe dawała siłę do walki. Nie zamierzałem skapitulować przed powrotem do rodzinnego miasta.


Tony: Pep?
Pepper: Mówiłam, żebyś poszedł spać.
Tony: Jestem… zmęczony… ciągłym spaniem.
Pepper: Teraz tego najbardziej potrzebujesz. Później będziesz mógł szaleć, lecz na razie masz odpoczywać.
Tony: Przepraszam.
Pepper: Za co?
Tony: Za wyjazd, bo… Bo ja… zepsułem…
Pepper: Ej! Nawet tak nie mów. Mieliśmy kupę frajdy. Nie sądzisz, że miło spędziliśmy czas?
Tony: Gdyby nie implant…
Pepper: Nie, Tony. Gdyby nie Whiplash, nie musiałbyś tak cierpieć. Pewnie dalej cię boli.
Tony: Trochę mniej.
Pepper: Nie kłamiesz?
Tony: Nie.
Pepper: Więc się cieszę.
Tony: Pep?
Pepper: Tak, Tony?
Tony: Trzymaj się.
Pepper: Przecież nie spadnę. Whoa!


Ostrzegałem, że zbroja przyspieszy. Lecieliśmy z zawrotną prędkością, omijając szybciej wszelkie granice państw. W powietrzu czułem zapach oceanu. Byliśmy coraz bliżej celu. Nawet dostrzegłem znajome ulice, wieżowce, a także te zatłoczone ulice. Wciąż byłem na sterowaniu komputera, a dla bezpieczeństwa rudej nie zamierzałem brać stery w swoje ręce.
Po trzech godzinach, znaleźliśmy się przed szpitalem. Pepper wyskoczyła na parking. Odrzuciłem pancerz przez wciśnięcie przycisku na napierśniku, zmieniając ją w plecak. Jednak nie spodziewałem się tak gwałtownej utraty sił. W ostatniej chwili złapała mnie moja anielica.


Pepper: Nie puszczę cię.
Tony: Wiem.
Pepper: Chodźmy do doktorka. Niech zrobi z tobą porządek.


Podparłem się jej ramienia, wchodząc do placówki. Nadal pamiętała, gdzie mógł znajdować się specjalista. Szliśmy korytarzem, aż skręciliśmy w prawo. Nie ukrywał zdziwienia na nasz widok.


Dr Yinsen: O! A wy do mnie, prawda?
Pepper: Potrzebujemy pomocy.
Dr Yinsen: Dobrze. Zabiorę jednego pacjenta do sali, a ty usiądź z nim i poczekaj.
Tony: Pepper…
Pepper: Spokojnie. Jestem tu.


Chwyciła za rękę, dając otuchę ducha. Nie chciałem martwić rudej, ale znowu nie mogłem oddychać. Upadłem na podłogę.


Pepper: Tony!

Część 19: Blef

0 | Skomentuj

**Tony**


Powoli uchylałem powieki, dostrzegając światła nad głową. Szpital? Znowu? Nie tak wyobrażałem sobie ten wyjazd. Jednak czułem się okropnie. Implant zaciskał miażdżąco, że nie mogłem oddychać. O dziwo lekarze rozwiązali ten problem, wsadzając mi jakąś rurkę do gardła. Ledwo słyszałem bicie serca, co i tak ledwo się trzymało. Nie musiałem poznawać diagnozy. Winny był rozrusznik. Gdyby nie walka z Whiplashem, nie doznałby tak poważnych uszkodzeń.
Gdy wykorzystałem siły do użycia przycisku przy łóżku, w sali pojawił się personel medyczny. Od razu pozbawili mnie tego badziewia z ust, zastępując je zwykłą maską tlenową. Nie mówiłem nic, bo i z tym miałem problem. Słuchałem, co lekarz miał mi do powiedzenia.


Lekarz: Pierwszy raz spotkałem się z takim mechanizmem podtrzymywania życia. Niestety, lecz on powoduje kłopoty. Chyba o tym wiesz, prawda.


Lekko kiwnąłem głową.


Lekarz: Nie znam się na tej technologii, a od twoich przyjaciół słyszałem, że w Nowym Jorku mogą ci pomóc. Zostaniesz tam zabrany specjalnym samolotem z naszej placówki, ale dopiero przy poprawie pogody.


Wiedziałem, że będę zmuszony do zostania na dłużej. Nie miałem wyboru. Bezczynne leżenie, aż do dnia z dobrą aurą na niebie.


Lekarz: A! I masz gości. Chcesz się z nimi zobaczyć?


Uśmiechnąłem się, ukrywając ból.


Lekarz: Uznaję to za “tak”.


Przez drzwi przeszły dwie znane mi postacie. Rozpoznałem moją gadułę oraz niańkę od siedmiu boleści. Dziewczyna rzuciła się na kark, lecz nie odepchnąłem jej. Chciałem znów poczuć bliskość naszych serc. Mimo narastającego bólu, utrzymywałem się przytomny.


Pepper: Dobrze cię widzieć, choć nie czujesz się za dobrze, co?


Zgodziłem się, potakując głową.


Pepper: Niech ci coś podadzą, bo się wykończysz.
Lekarz: Miał już sporą ilość leków przeciwbólowych. Nie można przesadzić z ilością.
Pepper: Ale on strasznie cierpi. Proszę się zlitować.


Próbowała to przekazać bardzo spokojnie, ale ja znałem prawdę. Bała się, jak nigdy dotąd. Doktor skłonił się do podania dawki. Złamał przepisy, bo ona pragnęła pozbawić mnie agonii.


Lekarz: Tyle wystarczy. Powinieneś poczuć się lepiej.
Tony: Bo tak jest.


W końcu mogłem coś z siebie wydusić. Specjalista zostawił nas, a w razie pogorszenia stanu, miałem kliknąć w ten sam przycisk, co poprzednio. Patrzyłem na nich, jakbym przespał wiele lat, a wyglądali tak samo.


Pepper: Musimy coś omówić.
Tony: Eee… Dobra?
Pepper: Wiemy, że implant ci szkodzi w takim stopniu, aż wywołuje te niebezpieczne ataki serca, dlatego postanowiliśmy cię jeszcze dziś zabrać do Nowego Jorku.
Tony: Przecież pogoda nie dopisuje.
Rhodey: Przepraszam cię, Tony. Musiałem.
Tony: Ej! O co chodzi?


Nie pojmowałem ich zachowania. Zachowywali się tak tajemniczo, niczym morderca z ukrywaniem zwłok.


Tony: Co się dzieje? Powiedzcie coś.
Rhodey: Ona wie.
Tony: Twoja mama?
Rhodey: Tak. Wie, kim jesteś, kiedy uciekasz ze szkoły. Wie, czym się zajmujesz. Wie, ponieważ byłem zmuszony jej to powiedzieć, żeby mogła ci pomóc.
Tony: Rhodey…
Rhodey: Wybacz. Nie chcę patrzeć, jak umierasz.
Tony: Ej! Już jest dobrze.
Pepper: Te badziewie, co miało ci wspomagać serce, zepsuło się. Nie można go naładować, naprawić ręcznie. Jedynie doktorek śmieszek coś może zdziałać.
Rhodey: Jesteś zły na mnie?


Dobre pytanie. Czy miałem gniewać się na kogoś, kto próbował po raz kolejny ocalić mój nędzny żywot? Mam pałać nienawiścią, bo zdradził ten najgłębszy sekret? Dlaczego powinienem krzyczeć, a tego nie robię? Prosta odpowiedź.


Tony: Nigdy nie byłem. Znowu jestem ci wdzięczny.
Rhodey: To dobrze.
Tony: Podałeś jej kod?
Rhodey: Nie.
Tony: Więc zrób to. Tracimy czas.
Pepper: Ile?
Tony: Sami oceńcie.


Wyświetliłem skan przez hologram za pomocą bransoletki. Ostatnio znalazłem czas na parę udoskonaleń, a skoro urodziłem się geniuszem, to takie modyfikacje mogłem zrobić w każdej chwili.


Tony: Osiem godzin. Tyle wynika z analizy.
Rhodey: Kiedy ty to robiłeś? Ciągle byłeś z nami. Niby kiedy ty...
Tony: Ostatnio w łazience.
Pepper: Dlatego nie wychodziłeś?
Tony: Byłem przerażony, Pep. Bałem się i chyba zemdlałem przez ten stres.
Pepper: Nie bój się. Jesteśmy z tobą cały ten czas. Zaraz ogarniemy, jak wykorzystać zbroję, aby nikt nie widział. Zobaczysz. Jutro będzie piękny dzień.
Tony: Dzięki. To chciałem usłyszeć.


Przytuliłem ich po raz ostatni, a następnie zasnąłem. Ta nadzieja w niej nigdy nie umarła. Wsparcie najbliższych było najsilniejszym lekarstwem na ból. Odpłynąłem w krainę snów w całkowitym spokoju.


**Rhodey**


Zostawiliśmy Tony’ego, żeby odpoczął. Przy okazji wysłałem mamie SMS z kodem do wejścia. Odpisała dość szybko, utwierdzając w przekonaniu o dotarciu do bazy. NIeco rozluźniłem się, licząc na szybkie dotarcie pancerzy. Szkoda rudzielca, ponieważ bardzo się przeraziła.


Pepper: Osiem godzin? Rhodey, nie zdążymy!
Rhodey: Zdążymy. Manewr orbitalny skróci czas o połowę.
Pepper: To i tak nadal za dużo do pokonania!
Rhodey: Pepper, nie wpadaj w panikę. Na pewno się nam uda.
Pepper: A Duch może przeszkodzić.
Rhodey: Raczej nie. On właśnie chce, żeby Iron Man wrócił. Mógłby nawet pomóc.
Pepper: Co? On i pomóc? Bez jaj.
Rhodey: Wiem, jak to absurdalnie brzmi, chociaż mógłby zostawić nas w spokoju. Nie będzie zmieniał planów.
Pepper: No racja. Czegoś od niego chce, a ten szantaż, który polegał na groźbie, nie jest wszystkim.
Rhodey: Co konkretnie masz na myśli?
Pepper: Wydaje mi się, że to blef.
Rhodey: Blef?


Byłem w szoku. Czyżby cała sztuczka zjawy posiadała inny cel? Nie atakuje mojej mamy, ale… O nie!


Rhodey: Chyba się z tobą zgodzę. Wiem, co chce osiągnąć.
Pepper: Poważnie?
Rhodey: Nie pozwolę mu na to.


Nie zdradziłem swych przypuszczeń. Zostawiłem je dla siebie. Dzięki temu zniknął strach.
Gdy chciałem pójść po kubek wody, rozdzwonił się telefon w kieszeni. Natychmiast odebrałem, bo na wyświetlaczu pojawił się kontakt rodzicielki.


Rhodey: Tak, mamo?
Roberta: Może nie jestem specem takim jak Tony, ale wysłałam zbroje do Stambułu.
Rhodey: To dobrze.
Roberta: Nie wiem, czy dolecą szybko przez pogodę. Strasznie wieje.
Rhodey: Można zastosować manewr oebitalny. Wtedy szybciej dotrze do nas.
Roberta: Nie wiedziałam o tym.
Rhodey: Nie da się zmienić?
Roberta: Nie potrafię. Robiłam wszystko według wskazówek komputera tylko tyle, żeby je wysłać na dobre współrzędne lokalizacji.
Rhodey: I tak zrobiłaś dość. Dziękuję.
Roberta: Jak się trzyma?
Rhodey: Nie za dobrze. Wręcz fatalnie, a mamy osiem godzin.
Roberta: Bądźcie przy nim. Dajcie mu siłę, aby przetrwał.
Rhodey: Tak zrobimy.
Roberta: Trzymajcie się i bądźcie dobrej myśli.
Rhodey: Oby wszystko się udało.
Roberta: Nie martw się. Wychodził z gorszych tarapatów. Dobrze o tym wiesz.


Poprosiła, a następnie zakończyliśmy rozmowę.


Pepper: I co powiedziała?
Rhodey: Pomoc jest w drodze.

Część 18: Nadzieja wykuta w ogniu

0 | Skomentuj

**Rhodey**


Puls słabł z każdą minutą, co mogłem dostrzec na przenośnym kardiomonitorze. Pepper ani na chwilę nie puściła jego ręki, a lekarz robił, co mógł, aby mu pomóc. Podał jakieś leki oraz przeanalizował sytuację.


Lekarz: Wiem, że nie chcecie tego słyszeć, ale muszę go intubować.
Rhodey: Dlaczego? Przecież może oddychać przez maskę tlenową.
Lekarz: To prawda, ale wszelkie parametry są bardzo niskie. W każdej chwili może dojść do zatrzymania krążenia. To jedyne wyjście.
Rhodey: Mamy coś wypełnić?
Lekarz: Nie trzeba, bo moim zadaniem jest go ustabilizować, żeby resztą zajmie się specjalista.
Rhodey: Dziesięć procent.
Lekarz: Nie rozumiem.
Pepper: Musimy naładować implant, bo inaczej jego serce przestanie bić!


Mieliśmy pojęcie, że nie rozumiał działania mechanizmu. Był nieznaną technologią w wielu krajach. Jedynie mógł nam zaufać.


Lekarz: Zgoda. Zróbcie to.


Nie musiałem wyręczać rudej z tego zadania, gdyż sama zajęła się tym. W ten sposób tylko spowolniliśmy to, co było nieuniknione. Dość krótko wytłumaczyłem, co dokładnie się stało. Wspomniałem o wcześniejszej hospitalizacji w Paryżu oraz dodałem kilka informacji na temat poprzedniego ataku serca. Doktor nie wyglądał na skołowanego. Wręcz przeciwnie. Zrozumiał wszystko.
Niespodziewanie na ekranie zaczęły wariować odczyty.


Lekarz: Teraz już muszę to zrobić.


Wyjął jakiś sprzęt, a rurkę włożył do przełyku. Przyjaciółka była przestraszona. Jako jedyny zachowywałem spokój. No i lekarz także, bo w takiej pracy tak trzeba robić. Zwłaszcza przy ratowaniu życia.
Kiedy podał kolejne substancje do krwiobiegu, sprawdziłem stan baterii. Byłem w szoku, chociaż wewnątrz mnie włączył się strach.


Rhodey: Pepper, możesz odłączyć ładowarkę.
Pepper: Ale wtedy…
Rhodey: Nie przesyła energii.
Pepper: Rhodey, musimy coś wymyślić. Zanim dojedziemy do szpitala, może być za późno.
Rhodey: Wiem, Pepper. Nasuwa mi się jedna myśl. Dość ryzykowna.
Pepper: Jaka?


Szepnąłem jej do ucha. Nie ukrywała zdziwienia, ale ten sposób mógł wiele zdziałać.


Pepper: Zrobimy to? Bez jego zgody?
Rhodey: Masz lepszy pomysł? Słucham.
Pepper: Poczekajmy z tym. Na pewno zadbają o niego.
Rhodey: Bez naprawy implantu, to nie pomogą mu.
Pepper: I naprawdę postawisz wszystko na tej jednej karcie tylko po to, żeby znalazł się w Nowym Jorku? Myślisz, że twoja mama nie zdradzi nikomu sekretu? Czy prędkość dwóch machów wystarczy, żeby przed dwoma dniami znaleźć się w mieście? A co, jak nie zdążymy na czas?!
Rhodey: Pepper, nie za dużo tych pytań?
Pepper: Wybacz.
Rhodey: Doktorze, jak długo jeszcze będziemy jechać?
Lekarz: Za niecałą minutę powinniśmy się znaleźć na miejscu.
Pepper: Tony, trzymaj się.
Rhodey: Pepper, wszystko się jakoś ułoży. Trzeba w to wierzyć.
Lekarz: Juz jesteśmy.


Miał rację. Znaleźliśmy się przy placówce medycznej, parkując przed wejściem do budynku. Wyszliśmy z pojazdu, pozwalając medykom na zabranie Tony’ego. Pomogliśmy im otworzyć drzwi, dzięki czemu mogli wjechać z nim do środka. Nie mogliśmy wejść za nimi. Usiedliśmy przed salą, która na szczęście nie była od ingerencji chirurgicznych. Teraz mogliśmy czekać.


Rhodey: Trzymasz się jakoś?
Pepper: A mam jakieś wyjście? No nie, więc nie zadawaj głupich pytań.
Rhodey: Zbroja przyspieszy proces leczenia i utrzyma go przy życiu. Naprawdę nie chcesz tego wypróbować?
Pepper: Zanim podejmiesz decyzję, sam zapytaj siebie, czy Tony by tego chciał.


Świetnie. Przez nią miałem dylemat, ale znaleźliśmy się w bardzo kiepskiej sytuacji. Tu chodziło o ludzkie życie. Jego życie. Jeśli miałbym później żałować, bo nic nie zrobiłem, takie ryzyko wziąłbym pod uwagę. Wybrałem numer do mamy. Czas wyjawić tajemnicę.
Gdy czekałem na usłyszenie głosu rodzicielki, Pepper dalej była przeciwna mojej decyzji.


Pepper: Jeszcze możesz się wycofać. Na pewno chcesz tego?
Rhodey: To nasza nadzieja.
Pepper: Żebyś potem nie żałował.
Rhodey: Później nad tym pomyślę, a teraz pozwól mi go ratować.


Po zaledwie sześciu sekundach, odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki. Wziąłem się w garść, zbierając siły na odwagę.


Rhodey: Mamo, czy jesteś w domu?
Roberta: Tak. Właśnie wypakowuję zakupy. Jak się trzymacie?
Rhodey: Niezbyt dobrze.
Roberta: Rozumiem, że chodzi o Tony’ego.
Rhodey: Nie inaczej.
Roberta: Dlatego dzwonisz?
Rhodey: Tak… Czy jesteś zdrowa?
Roberta: Oczywiście, że tak. Czemu pytasz? Coś miało mi grozić?
Rhodey: Ktoś czyha na twoje życie.


Zdziwiłem się, gdyż nie miała bladego pojęcia o Duchu. Nie znała go, ale nie czuła, jakby ktoś ją obserwował. To chyba było dobrze.


Roberta: A! Stąd widziałam tylu agentów na mieście. Nawet ucięłam sobie małą pogawędkę z tatą Pepper.
Rhodey: Potrzebujemy Iron Mana.
Roberta: I ja mam to załatwić? Przecież nie mam do niego numeru.
Rhodey: Mamo, prawda jest taka…
Roberta: Tak, James?
Rhodey: Że Tony to Iron Man.


Powiedziałem to. Myślałem, że odczuję ulgę, ale nic takiego nie nastąpiło.


Rhodey: Mamo, jesteś tam?
Roberta: Teraz wszystko układa się w logiczną całość. Ten ostatni “wypadek” był walką?
Rhodey: Niestety.
Roberta: Ale numer! Wiedziałam, iż coś ukrywacie, ale nie spodziewałam się czegoś takiego.
Rhodey: A co myślałaś? Co niby mieliśmy robić?
Roberta: A ja wiem? Jakieś imprezy?


Lekko parsknąłem ze śmiechu. Nie przypuszczałbym takich podejrzeń u niej.


Rhodey: Dobra. Przejdę do rzeczy, bo jest mało czasu.
Roberta: Zgoda.
Rhodey: Musisz iść do fabryki. Tam są stalowe drzwi na kod, przez które wejdziesz do zbrojowni. Stamtąd wyślesz dwie zbroje do Stambułu, dobrze?
Roberta: Brzmi dość zawile.
Rhodey: Jednak nie mamy innego wyboru. Poradzisz sobie, mamo. Wierzę w ciebie.
Roberta: Jeśli nie będę czegoś rozumieć, masz mi wytłumaczyć, jasne?
Rhodey: Pewnie, więc powodzenia.


Rozłączyłem się, żegnając z mamą. Odłożyłem komórkę, oddychając z ulgą.


Rhodey: O rany! Jeszcze nigdy nie czułem się tak zestresowany.
Pepper: Widzisz? A u niego to norma... I co powiedziała?
Rhodey: Myślała, że w zbrojowni robimy imprezy.
Pepper: A teraz zna prawdę.
Rhodey: Agenci wykonują swoją pracę bez przeszkód. Nie mamy powodów do obaw.
Pepper: Masz rację. Nie mamy, bo wreszcie coś się układa.


Z niecierpliwością przesiedzieliśmy kolejne godziny na korytarzu, oczekując na jakieś wieści o stanie przyjaciela.


**Pepper**


Nadal nie byłam zbytnio przekonana, co do pomysłu ze zbroją. Jednak mogło się udać. Wszystko zależało od pani Rhodes. Jeśli ogarnie, jak wysłać pancerze do naszych współrzędnych, wtedy mój przyszły mąż będzie uratowany.
Po dość długim czekaniu, na zegarku była szesnasta, a drzwi pokoju wreszcie się uchyliły. Wstałam, niczym porażona, zaś Rhodey uczynił to samo.


Pepper: Co z nim? Jest lepiej? Były kłopoty? Zrobiliście coś?
Lekarz: Jesteś bardzo wygadana.
Rhodey: Taka jej natura, doktorze.
Pepper: Obudził się? Możemy go zobaczyć? Czy odpowie mi pan na te cholerne pytania?!
Rhodey: Pepper, nie przeklinaj!
Pepper: To nie policja! Nie dostanę za to mandatu!
Lekarz: Ekhm… Mogę coś powiedzieć?
Rhodey, Pepper: PROSIMY.
Lekarz: Zrobiliśmy serię badań, żeby sprawdzić stan serca.
Pepper: I?
Lekarz: I wiemy, że to nie był atak serca, jak na początku myślałem. Za szybko postawiłem diagnozę. Wybaczcie.
Pepper: To… To chyba dobrze, prawda?
Lekarz: Po części tak, lecz nie do końca.
Rhodey: Co to znaczy?


Chciałam zadać to samo pytanie, ale mnie wyprzedził o jedną sekundę. Te słowa, które wypowiedział lekarz wprawiły nas w osłupienie.


Lekarz: Zepsute urządzenie na klatce piersiowej powodowały problemy z sercem. Trudności z oddychaniem, duszności, czy zwykłe przemęczenie. To wszystko wina technologii.

Część 17: Uparty, aż do bólu

0 | Skomentuj

**Tony**


Pepper nie wpadła na oryginalne imię, ale i tak cieszyłem się z tego, jak promieniała szczęściem. Nie chciałem tego psuć przez głupi rozrusznik, który w każdej chwili mógł zaprzestać działania. No i serce również nie mogłoby pracować. Wiedziałem, że coś ukrywali przede mną. Domyślałem się, co to mogła być za informacja. Musiałem im udowodnić, iż nie mają powodu do obaw.


Tony: Chyba nikt z nas nie wpadłby na takie imię. Możesz ją tak nazywać.
Pepper: Szkoda, że widzę ją po raz ostatni.
Tony: Oj! Nie smuć się. Jutro też możemy wpaść.
Pepper: No właśnie nie możemy.
Tony: Pep?
Pepper: Z twojego powodu.
Tony: Super. Znowu wszystko zepsułem.
Pepper: Tony, zaczekaj!
Tony: Mam dość. Zostawcie mnie.


Wybiegłem z wybiegu dla pand, zostawiając ich. Przez swoją słabość za daleko się nie oddaliłem. Zatrzymałem się przy żyrafach. Tam usiadłem na ławce, próbując się uspokoić. Na nic moje starania, gdyż otrzymałem wiadomość od anonima. Zerknąłem na jej treść.


Dwa dni, Anthony. Nie zapominaj, że mam cię w garści.


Tony: Nienawidzę cię, Duch.


Włożyłem telefon głęboko do kieszeni spodni. Czułem się słabo, dlatego siedziałem. Czekałem, aż mi się poprawi.
Nagle zauważyłem swoich przyjaciół, co biegli w moim kierunku. Dołączyli do mnie, zajmując wolne miejsca obok mnie.


Pepper: Musiałeś uciekać? Tony, przepraszam. Nie chciałam, żebyś to odebrał tak agresywnie. Po prostu martwię się i musimy dziś wracać.
Tony: Zostaję z wami albo bez was.
Pepper: Tony…
Tony: Macie ze mną same problemy. Zostawcie mnie.
Rhodey: Nie, chłopie. My tak nie postępujemy. Nie zostawimy cię, bo nie jesteś dla nas ciężarem. Jesteś moim bratem, chłopakiem Pepper, a przede wszystkim Iron Manem. Będziemy z tobą zawsze. Tak robią przyjaciele.
Tony: Wy jesteście moją rodziną. Nie chcę was stracić.
Rhodey: I nie stracisz.


Przytuliliśmy się dość czule, a z moich oczu spadły małe łezki. Na ten moment uczucie słabości zniknęło. Odczułem ulgę.


Tony: Chodźmy do parku. Spędźmy ten czas, jak najlepiej.
Pepper: To nie jest nasz ostatni raz. Jeszcze któregoś dnia zrobimy największą wycieczkę, o jakiej każdy dzieciak mógłby tylko pomarzyć.
Rhodey: Zgadzam się z nią. Nic straconego.
Tony: Dziękuję.
Pepper: Dasz radę wstać? Jesteś blady, jak ściana.
Tony: Poradzę sobie.


Stwierdziłem, stawiając ciało do pionu. Na ułamek sekundy lekko się zachwiałem, lecz później wszystko grało tak, jak należy. Zapłaciłem za przejazd do najbliższego parku, co na nasze szczęście znajdował się blisko naszego noclegu. Dwa dni, a potem może dojść do tragedii.


**Pepper**


Dwadzieścia minut nam zajęło dotarcie do zielonej strefy miasta. Pomimo godziny popołudniowej, całe miejsce tętniło życiem. Dzieci bawiły się, grając w różne gry. Zazwyczaj była to piłka nożna, skakanie na skakance, czy też zwykłe klasy. Znaleźliśmy puste boisko, gdzie Tony postanowił zagrać z nami w gałę.


Tony: Pepper, będziesz napastnikiem. Pasuje ci taka rola?
Pepper: Pewnie. Przynajmniej się wyżyję.
Tony: Rhodey?
Rhodey: Stanę na bramce, a ty będziesz mnie osłaniał.
Tony: Spoko.
Pepper: No to zaczynajmy.


Wykopałam piłkę wysoko w powietrze, lecz nie trafiłam. Bramkarz złapał przed dotknięciem siatki.


Pepper: Dobra obrona.
Rhodey: Dzięki. Często grałem z tatą, gdy miałem siedem lat.


Kopnął w moją stronę, zaś geniusz blokował mnie przed uderzeniem. Starał się być potężną zaporą na moje ataki. Bronił dość długo i nawet nie zauważyłam, kiedy podkradł mi piłkę.


Pepper: Osz ty!
Rhodey: Dobry jest.


Przyspieszyłam biegu w celu zablokowania strzału. W ostatniej chwili dobiegłam pod moją bramkę. Skoczyłam w lewo, łapiąc ją.


Rhodey: Miałaś być napastnikiem.
Pepper: A Tony nie miał biegać.
Tony: Nic mi o tym nie wiadomo.
Pepper: To teraz wiesz.
Tony: Dobra. Gramy.


Rzuciłam nieco podkręconą, dając chłopakowi pole do manewru. Kopnął w moją stronę z wielką werwą.


Pepper: Wow! Tony, kipisz energią.
Tony: A widzisz? Nie jest ze mną tak źle.


Zaśmiał się, dając powody do radości. Uśmiechał się, niczym małe dziecko, co dostało lizaka. Zaraził tym entuzjazmem bardzo błyskawicznie. Graliśmy tak przez godzinę. Po twarzy Tony’ego było widać porządne zmęczenie. Zrobiliśmy przerwę. Każdy wyjął butelkę wody, pijąc do samego końca.
Nagle zaczął się krztusić. Poklepałam go po plecach, lecz nie pomogło. Padł na kolana, dusząc się.


Rhodey: Cholera!
Pepper: Tony, nie zamykaj oczu! Patrz na mnie!


Silnie leżał skulony, a do tego trzymał się za klatkę piersiową, próbując oddychać. Nie mógł nabrać powietrza do płuc. Przeraziłam się nie na żarty. Natychmiast zadzwoniłam po karetkę. Dyspozytor gadał po turecku. Nic nie rozumiałam z jego gadki, a on również nie wiedział, co mówiłam. Nie znałam żadnego słowa z jego języka. Jednak dotarło jedno słowo. “Pomocy”. Wtedy ktoś tłumaczył na angielski każdy wypowiedziany przeze mnie wyraz. Dowiedziałam się, że musieliśmy czekać dziesięć minut na przyjazd pogotowia. Rozłączyłam się, licząc na to, iż nie spóźnią się. Przyjadą na czas.


Rhodey: Co powiedział?
Pepper: Za dziesięć minut będą.
Rhodey: Za długo.
Pepper: Nie mamy innego wyjścia!
Rhodey: Pepper, bez paniki.
Pepper: Tony, błagam. Nie zasypiaj. Wytrzymaj jakoś.


Nie potrafił nic powiedzieć. Duszności przybierały na sile. Sprawdziłam odczyty z bransoletki.


Pepper: Funkcje życiowe spadają.
Rhodey: Niedobrze. Musimy coś zrobić.
Pepper: Ale co?! On umiera! Jak mamy mu pomóc?!
Rhodey: Przede wszystkim, to nie wpadajmy w panikę.
Pepper: Rhodey, boję się.
Rhodey: Niepotrzebnie. Da radę.
Pepper: Tony, nie zasypiaj.


Błagałam, żeby był silny, lecz jego powieki opadły. Stracił przytomność. Spełniał się najgorszy z możliwych scenariuszy.


Rhodey: Co z energią implantu? Ile ma mocy?
Pepper: Dwadzieścia.
Rhodey: Więc serce będzie bić.
Pepper: Podłączyć ładowarkę?
Rhodey: To nic nie da. Lekarze mogą podać leki, a reszta zostaje do powrotu.


Po upływie czasu, pojawiła się długo oczekiwana pomoc. Sanitariusze wraz z lekarzem przybiegli ze sprzętem, sprawdzając stan chorego. Usłyszałam znajomą diagnozę.


Lekarz: Atak serca.
Pepper: O Boże! Nie! Błagam! Ratujcie go!
Lekarz: Spokojnie. Od tego przecież jesteśmy.
Pepper: Co z nim będzie?
Lekarz: Trafi do szpitala, bo nie będę ukrywał, że stan jest bardzo ciężki.
Pepper: On musi się znaleźć w Nowym Jorku! Tylko tam jest osoba, która mu pomoże!
Lekarz: Gdy zostanie ustabilizowany stan, wtedy będzie mógł tam polecieć. Jednak szybciej nie można.
Rhodey: Możemy jechać z wami?
Lekarz: Proszę.


Bez problemu zostaliśmy wpuszczeni do pojazdu. Ciągle wpatrywałam się w światło implantu, co świeciło słabym światłem. Jechaliśmy na sygnale, a mimo to, korki na ulicy utrudniały dojazd. Bałam się najgorszego, co może się zdarzyć. Nie zamierzałam krakać, ale znaleźliśmy się w okropnej sytuacji.


Pepper: Trzymaj się, Tony.

Część 16: Zapomnijmy o troskach

0 | Skomentuj

**Pepper**


Obudziłam się o dziesiątej. Histeryk już siedział ze swoją kochanką, romansując na wysokich falach. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc ruszyłam się z łóżka i poszłam odprawić poranny rytuał w łazience. Tony nadal spał, ale i tak wstanie.
Po przemyciu twarzy, wytarciu ręcznikiem i wyczesaniu włosów, wyszłam, aby coś przekąsić.  W plecaku znalazłam krakersy. Zajadałam je z wilczym apetytem.


Rhodey: Pepper, musisz tak głośno przeżuwać?
Pepper: A co? Jakiś problem?
Rhodey: Tak, bo nie mogę się skupić na czytaniu.
Pepper: Och! Przepraszam bardzo, ale ja nie chcę głodować. Mam prawo coś zjeść, a dziś nas czeka sporo atrakcji.
Rhodey: Chyba poza zoo nic więcej nie miało być.
Pepper: Plany uległy zmianom. Dobrze wiesz, dlaczego.


Wzruszył ramionami. Przestał się czepiać mojej konsumpcji, zatapiając się w bardzo “ciekawej” książce. W niecałe pięć minut opakowanie zostało opróżnione z zawartości, a ja nadal nie miałam dosyć.
Gdy wyciągnęłam drugą paczkę, za swoimi plecami poczułam czyjąś obecność. Ten dotyk dłoni na mojej talii.


Pepper: Tony, czemu się zakradasz?
Tony: Chciałem ci zrobić niespodziankę.


Ucałował mnie w policzek, czym byłam rozczarowana.


Pepper: Tylko tyle?
Tony: Chcesz więcej? Proszę bardzo.
Pepper: Ej!


Chwycił mnie, niczym pannę młodą, a potem zostałam brutalnie rzucona na łóżko. W jedną noc nabrał tyle siły.


Rhodey: Tylko żadnego seksu.
Tony: Rhodey, zajmij się sobą.
Pepper: Właśnie. Możemy robić to, na co mamy ochotę.
Rhodey: Dobra, ale pamiętaj o zabezpieczeniach. Dla waszej wiadomości, to nic o tym nie wiem.
Tony: Hahaha! Zgoda.


Histeryk wycofał się, wychodząc całkowicie z pokoju. Do tego czasu mogliśmy się zabawić. Jednak mój niezdarny chłopak przejął pałeczkę. Przygwoździł mnie swym ciałem, kładąc się całym sobą.


Tony: Ma być szybko, wolno, czy nic?
Pepper: No weź. Jak już zacząłeś, nie możemy skończyć. Działaj, mój rycerzu.
Tony: Wedle życzenia, księżniczko.
Pepper: Tylko nie przesadzaj, dobrze? Musisz się oszczędzać.
Tony: Pep, mam wrażenie, że o czymś mi nie mówisz.
Pepper: Powiem ci, jak skończysz się ze mną bawić.
Tony: W porządku.


Jego palce zwinnie rozpięły guziki od bluzki. Na moment się zatrzymał, masując piersi przez stanik. Czułam się, jak w niebie. Wszelkie troski odpłynęły gdzieś na bok, gdyż sprawiał mi wielką przyjemność. Moje serce uderzało z większym rytmem przez te pozytywnie emocje. Bez ingerencji dłoni mego mężczyzny, zrzuciłam górną warstwę odzieży. Kolejnym elementem było pozbawienie drugiej przeszkody. Jednym ruchem odpiął biustonosz, wyrzucając na podłogę. Delikatnie błądził dłońmi wokół zapięcia spodenek, lecz w tym momencie zatrzymał się.


Tony: Chcesz tego?
Pepper: Proszę.


Błagałam, aby się nade mną nie pastwił. Wysłuchał mojej prośby, uwalniając z dolnej warstwy. Leżałam w samych majtkach, czekając na dalszy ruch.


Pepper: Co jest? Boisz się?
Tony: Zapomniałem prezerwatywy.
Pepper: Nie szkodzi. Poradzimy sobie bez niej. Kontynuujmy dalej.
Tony: Poczekaj.


Wstał ze mnie, podchodząc do drzwi. Byłam w szoku, co tam znalazł. Ktoś wsunął przez drzwi jedną sztukę gumki? Tylko jedna osoba mogła być do tego zdolna. Rhodey. Przez cały czas siedział za drzwiami? Przegięcie.
Kiedy wrócił z powrotem do zabawy, skrócił grę wstępną, zdejmując błyskawicznie spodnie oraz koszulkę. Padł swoim wychudzonym ciałem, szykując się na dotarcie do mety. Pocałował w kark, błądząc dłońmi przy krawędzi bielizny. Przez podniecenie zebrała się wilgoć, więc wykorzystał to, wchodząc palcami przez materiał. Jęknęłam, czując ich ruch w sobie.


Pepper: Ach! Jeszcze!
Tony: Powiedz, kiedy będziesz miała dość.
Pepper: Najpierw zrzuć mi je.
Tony: Twoje życzenie jest mym rozkazem.


Za jednym pociągnięciem dolna bielizna spadła do kostek. Machnęłam nogą, aż mogłam bez skrępowania pokazać mu się w całości. Rozszerzyłam nogi, a on dalej bawił się paluszkami w moim wnętrzu. Jęczałam, wzdychając z coraz większej ekstazy.
Po wyjęciu ich, pozwolił mi na zdjęcie bokserek. Wtedy założył zabezpieczenie i całym swoim przyrodzeniem wtargnął do środka. Wygięłam się nieco do góry, unosząc biodra. Liczyłam na długie szczytowanie, ale to trwało parę sekund. Emocje opadły i położyliśmy się obok siebie, przykrywając kocem.


Tony: I jak? Podobało się?
Pepper: To był mój pierwszy raz. Nikt nie może o tym wiedzieć.
Tony: Spokojnie. To zostanie między nami.
Pepper: A Rhodey się nie wygada?
Tony: Nie powinien. Nawet nas wspierał.
Pepper: Prawdziwy przyjaciel.
Tony: To prawda.
Pepper: Co robimy teraz?
Tony: Odpoczniemy, ubierzemy się i ruszamy w drogę, ale najpierw…


Pozwoliłam mu na głęboki pocałunek. Chciałam, aby ta magia trwała, jak najdłużej. Niestety, lecz wystarczyło pięć sekund na zmianę atmosfery. Implant zaczął hałasować. Musiałam zasłonić uszy. Panikarz natychmiast wkroczył do pokoju.


Rhodey: Co się dzieje?!
Pepper: Tony, powiedz coś!
Tony: Przeklęta technologia!


Miał ochotę w to uderzyć, ale w porę go powstrzymałam. Pisk trwał dwie minuty, a później urządzenie przestało wariować. Widocznie i łóżkowe igraszki były zakazane w takim stanie.


Pepper: Jak się czujesz?
Tony: Nie bolało. Mówię poważnie.
Pepper: Czyli nie możemy się kochać.
Tony: Pep, nie przesadzaj.
Rhodey: Ona ma rację. Na razie musicie przestać.
Tony: Ale nie zmieniamy planów. Idziemy do zoo.
Pepper: Rhodey, on jest uparty.
Rhodey: Nic nie poradzę. No to ubierzcie się. Będę czekał na zewnątrz.
Tony, Pepper: ZGODA.


Zostawił nas, biorąc ze sobą plecak. Oby kolejne godziny nie pogorszyły zdrowia Tony’ego. Tak bardzo się bałam. On chyba też dzielił ten strach ze mną.


**Rhodey**


Doktor Yinsen miał rację. Żadnego biegania, jakiegokolwiek sportu, zero wyczerpujących zajęć, zakaz pracy. Nie wspomniał o seksie, bo pewnie myślał, że w wieku siedemnastu lat nie przyjdzie mu coś takiego do głowy. Mylił się.
Piętnaście minut później, wyszliśmy z hotelu. Zamówiliśmy taksówkę, ponieważ do zoo mieliśmy spory kawałek. Poza tym, nie mogliśmy ryzykować. W trakcie jazdy nikt nie odezwał się ani jednym słowem. Mogłem doczytać ciąg dalszy książki. Mogłem i to zrobiłem. Nie zaskoczyłem się końcówką, bo znałem historię Churchilla. Wielcy ludzie zawsze giną, lecz pamięć o nich nigdy nie umiera.
Po dotarciu do celu, kupiliśmy bilety, a następnie wybraliśmy się na wybieg dla małp.


Rhodey: Zobacz, Pepper. Twoi przyjaciele.
Pepper: Chyba nie dostałeś solidnej nauczki za te malunki, co?
Rhodey: Hahaha! Ale zobacz, jak się bawią. Dołącz do nich.
Pepper: O! Świetny pomysł, a ciebie wrzucimy do rekinarium.
Tony: A mnie?
Pepper: Hmm… Ciebie możemy podrzucić do fok.
Tony: Do fok? Czemu tam?
Pepper: Bo jesteś taka foka.


Dała niezłe porównanie, z czego musiałem się pośmiać. Mijaliśmy lwy, kozice, pantery, jaguary, aż rudą naszła myśl, żeby zatrzymać się przy pandach. Zrobiła z nimi selfie.


Pepper: Jakie te misie są urocze. Tony, kup mi pandę.
Tony: One są zagrożonym gatunkiem. Nie można.
Pepper: Oj! Szkoda, ale byłoby fajnie taką zaadoptować.
Rhodey: I jak byś ją nazwała? Druga Pepper?
Pepper: Nie. Dałabym jej na imię Pandzia.
Tony, Rhodey: PANDZIA?
© Mrs Black | WS X X X