X We mgle

Nowy Iron Man leciał przez miasto, starając się namierzyć sygnaturę Rescue. Była słaba, lecz nie zamierzał rezygnować ze swojej misji. Nawet jeśli oznaczała bilet w jedną stronę. Dzięki systemowi podtrzymywania życia zbroja pozwalała na zniesienie przeciążenia. Nawet nie odczuwał tego, chociaż alerty medyczne nadal wyświetlały się na ekranach.

 Gdy doleciał do magazynów na nadbrzeżu, schował się za skrzynią. Rozglądał się, aby nie wpaść w pułapkę złoczyńców. Zwłaszcza, że mieli tam swoją kryjówkę.

 - Wujku, jak zbroja mamy? – zapytał, licząc na jakieś informacje.

 - Nie ma zbytnio uszkodzeń. Nadal jest przytomna, ale i tak musisz uważać. Tam czai się mnóstwo zakapiorów. – Ostrzegł z powagą w głosie. – Nie daj się zabić, Matt.

 - Wróć cały i zdrowy. – Z głośników usłyszał błagalny ton Toni. Nie spodziewał się, że zdejmie kamuflaż spokoju.

 - Wrócę. – Odpowiedział krótko, gdyż cała zgraja bandziorów krążyła wokół magazynów. Skanował teren, szukając najbezpieczniejszej drogi do rodzicielki. Tylko jedna wiązała się z wyjściem bez obrażeń. Wyminął Mr. Fixa, przelatując do kontenera. Sprawnie przemieszczał się, aż dotarł do drzwi hangaru. Były otwarte. Ostrożnie prześlizgnął się do środka. Od razu do uszu dotarł odgłos walki. Strzały repulsorów oraz wybuchy bomb.

 Nagle fala eksplozji dosięgnęła całego pomieszczenia, a jego siła wyrzuciła Matta na zewnątrz. Na jego nieszczęście dostrzegł nad sobą głowy zbirów z listy.

 - To mój szczęśliwy dzień. – Uśmiechnął się pod maską.

 - Nie, blaszaku. Raczej twój ostatni. – Odezwała się zjawa, strzelając z blastera. Chłopak obronił się polem siłowym. – Nie wiedziałem, że tak szybko się spotkamy.

 - Ciekawe. Pomyślałem o tym samym. – Wzbił się w powietrze, wystrzeliwując rakiety. Duch wykonał unik, a bardziej przeniknął przez ścianę magazynu. Ostrożnie rozglądał się, poszukując oponenta, a miał ich wielu na karku. Wszystkie ataki odpierał na tyle szybko, aby zapewnić sobie brak obrażeń.

 - Twoje szczęście się kończy tutaj. – Znikąd pojawiła się bomba na napierśniku. Nie zdążył zdetonować jej i wybuch przebił go przez skrzynie. Kręgosłup bolał niemiłosiernie. Toni przyglądała się odczytom zbroi w milczeniu. Wewnątrz drżała. Młodzieniec próbował wstać. Na marne. Whiplash dołączył się do zabawy, uderzając biczem w jego plecy. Pilot wrzasnął z bólu.

 - Słabo bawiłem się z Rescue. Tak szybko padła. Może zapewnisz mi więcej rozrywki. – Zaśmiał się diabelnie, wykonując kolejne uderzenie. W ułamku sekundy bicz został zniszczony na małe kawałki.

 - Łapy precz od niego! – wykrzyczała Rescue, wykorzystując moc unibeamu.

 - Mama. – Odetchnął z ulgą, widząc ją żywą.

 - Wycofaj się. Ja zajmę się wszystkim. – Nalegała na posłuszeństwo, a wolał nie narażać się na jej gniew.

 - Widzimy się w domu. – Uśmiechnął się, wzbijając do lotu.

 - Chyba jednak nie. – Nieznana siła ściągnęła pilota w dół. Ponownie uderzył o podłoże. Cały port zalała szara mgła. Nic nie mógł dostrzec, a to utrudniało walkę. – Runda druga, Iron Manie. Teraz cię nie puszczę.

 - Matt, wycofaj się! – usłyszał krzyk wujka, a strach lekarki nie pozwalał na wydobycie głosu. Poziom zasilania spadł drastycznie do poziomu krytycznego. Ekran wyświetlał funkcje na czerwono.

 - Cholera. Iron Manie, uciekaj! – tym razem krzyki wydobyła Patricia. Wiedziała kto był w stanie tak manipulować mocą. Chłopak nie wiedział co robić. Szczelność zbroi została naruszona. Opary przedostawały się przez hełm.

 - Nie mogę… Oddychać. – Matt wpadał w coraz większą panikę, a wrzaski najbliższych mu nie pomagały. Bał się wziąć większy wdech, bo każdy takich ruch rozprzestrzeniał truciznę. – Ma… Mo. – Wołał rodzicielkę, która dobijała ostatniego przeciwnika.

 - Już idę! – ruszyła na pomoc synowi, przedzierając się przez mgłę. Była dość gęsta, lecz dostrzegła światło ze zbroi. – Jestem tu. – Chwyciła go za rękę. – Nie panikuj. Wyniosę cię stąd.

 - Po… Móż. – Wykrztusił z siebie ostatnie słowo, a następnie zbroja runęła w dół. Spadał bez możliwości zatrzymania się. Kobieta rzuciła mu się na ratunek, łapiąc w swoje ramiona.

 - Wracajmy do domu. – Wykorzystała maksymalne przyspieszenie, żeby uciec z dala od toksycznej chmury. Nie odwracała się za siebie. Doskonale znała umiejętności Mandaryna. Nie chciała z nim zadzierać, działając na rezerwach.

 Po dotarciu do zbrojowni wyjęła Matthew ze zbroi. Od razu trafił do części medycznej, gdzie Toni zajęła się nim. Podała tlen oraz leki na ból.

 - Miałeś uważać na siebie. – Odezwała się z pretensjami.

 - Uważał, ale było ich zbyt wiele. – Wtrąciła się Patricia. – Widziałam to. Zrobili zasadzkę. Nie dało się wyjść bez szwanku.

 - A jak z panią? Jakieś urazy? – dopytała dla pewności.

 - Żadnych. Poza paroma siniakami. Mam nadzieję, że Matt szybko się obudzi. – Powiedziała zatroskana, siadając obok swej pociechy.

 - Tego nie byłabym pewna. Przed walką zaatakował go Duch. Miał przeciążenie, a teraz trucizna.

 - Tak. Wiem o tym, a miałam tylko odbić dzieci. Alarm okazał się podpuchą, a dowiedziałam się o tym dopiero na miejscu. – Wyjaśniła powód założenia zbroi. – To miała być krótka akcja.

 - Czasem nie da się przewidzieć takich niespodzianek. Musimy czekać. – Zasugerowała, sprawdzając odczyty z bransoletki. Stabilizowały się, lecz chory nadal nie budził się. Wszystko przez głęboki sen, a dokładnie rozmowę z ojcem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X