V Mój bohater

Złoczyńcy świętowali zwycięstwo. Dzięki zagrywce Whiplasha kolejny bohater odszedł w zapomnienie. Pomimo wyjęcia odłamków nie mógł wrócić do zbroi. Groźbą był nieodwracalny paraliż. Ciągle leżał przykuty do łóżka, będąc skazany na innych ludzi.

 Mijały tygodnie od poprzedniego starcia, lecz stan kręgosłupa Rhodey’go wciąż nie ulegał zmianie. Za namową Pepper udał się do szpitala, aby sprawdzić, czy miał jeszcze szansę na wyzdrowienie. Matthew obwiniał się, gdyż tyle lat uczył się na następcę Iron Mana i był gotów do walki. Przegrało z nim serce.

 Po tym jak lekarka zbadała ciało wujka wyjaśniła im całą sytuację.

 - Dobrych wieści nie ma, ale to nie oznacza końca świata. – Zaczęła tłumaczyć. – To cud, że nadal nie doszło do paraliżu, ale kręgi zostały naruszone. Są ślady naruszenia nerwów, więc… - Nie zdołała dokończyć, gdyż ofiara doszła do głosu.

 - Jaka jest szansa na powrót do zdrowia? – zapytał, bojąc się o swoją przyszłość.

 - Plastry regeneracyjne powinny w pewnym stopniu ułatwić regenerację. Jednak i tak przyda się wzmocnienie szkieletu.

 - Nie. Nie zgadzam się na żadne implanty. – Zaprzeczył stanowczym tonem.

 - To bardziej stymulatory rdzeni kręgowych, ale szanuję pańską decyzję.

 - Wujku, spróbuj. Może to ci ułatwi życie. – Sam nie wierzył, iż takie miał zdanie co do technologii. Momentalnie zamilknął, wychodząc z sali. Żałował wypowiedzianych słów. Usiadł na ławce przed szpitalem, wpatrując się na żyjące miasto. Skupiał się na rodzinach co trzymały się za rękę i uśmiechały od ucha do ucha. Cały spokój zaburzył wybuch w centrum. Płacz oraz krzyk roznosił się po całej okolicy. W mgnieniu oka przed nim przejechały nosze z rannymi. Wpatrywał się jakby obserwował jakiś film, a to było życie. W takim właśnie się urodził. Świat potrzebował wybawcy. Obrońcy ludzkości.

 Gdy ruszył do biegu, nie martwił się swoim sercem. Zignorował fakt słabej kondycji fizycznej. Zdołał dobiec do odpowiedniego miejsca skąd zabrał swoją zbroję. Wzbił się w powietrze, szukając źródła kłopotów. Wylądował na dachu, rozglądając się za przeciwnikiem.

 - Kolejny blaszak? Czyżby trwała rekrutacja? – usłyszał głos zjawy, która przeszła przez zbroję. – No i proszę. Mechaniczne serce znalazłem. Myślałem, że umarłeś, Anthony. Moje ataki cię osłabiały. Jesteś zbyt silny, ale podziwiam to. – Zwiększył ścisk. Pilot ledwo mógł oddychać.

 - Ty… Zabiłeś… Iron Mana? – spojrzał przerażony na Ducha. Wszystko układało się w całość. Pragnął zemsty za ojca.

 - A więc jesteś kimś nowym? Zapewne nie fanem, bo kto chciałby być tak słaby jak on? – śmiał mu się prosto w twarz, a to jedynie prowokowało do ataku. – Ale dam ci żyć. Dostaniesz ostrzeżenie. – Wyjął rękę z pancerza. – Co oznacza, że jeszcze się spotkamy. – Po tych słowach ulotnił się. Komputer zbroi alarmował użytkownika o silnym przeciążeniu.

 - Wiem… Czuję. – Chwycił się za implant, próbując zapanować nad bólem. – Zabierz… Mnie do… Domu. – Wypowiedział polecenie do sztucznej inteligencji. Ta rządziła się swoim prawem i wybrała lepsze rozwiązanie. Szpital.

 Matthew rozbił się na tyłach szpitala. Zdjął pancerz, odsyłając do bazy. Resztkami sił podniósł się. Przekroczył próg szpitala. Wciąż ściskał za mechanizm. Oparł się o ścianę, szukając znajomej mu osoby.

 - Pomogę ci, chłopcze. Oprzyj się o mnie. – Zwróciła się do niego staruszka. Nastolatek zrobił tak jak chciała. Wspólnymi siłami dotarli do sali. Wyglądała inaczej od poprzednich. Zamglonym wzrokiem nie rozpoznał łóżek, chociaż prawda była inna. Żadne tam nie stały. Trafił do schowka.

 - To nie… Jest szpital? – czuł się coraz bardziej zdezorientowany. Powoli tracił grunt pod nogami.

 - Ależ jest. To schowek. – Wyjaśniła starsza persona pełna optymizmu. – Zabrałam cię tutaj, bo muszę ci coś zdradzić.

 - Co takiego?

 - Nie idź śladami Iron Mana, bo zginiesz. – Tyle powiedziała, podając mu substancję, która dodała mu więcej energii. Serce biło żywsze. Niczym narwaniec wybiegł z pomieszczenia na miotły i udał się do sali wujka.

 Gdy tam wszedł, nikogo nie zastał.

 - Wujku? Mamo? – nerwowo rozglądał się, lecz nikogo nie znalazł. Usiadł na krześle, uspokajając łomot w klatce piersiowej. Głęboko oddychał, zaś ból ponownie dał o sobie znać.

 - Matt, co ty tu robisz? – spytała Toni, podchodząc do niego. – Co ty brałeś? Hej! Mówię do ciebie. – Starała się nawiązać z nim kontakt. Spojrzała na poszerzone źrenice.

 - Mama? Gdzie… Ona jest? Gdzie… wujek? – zaczął zadawać stos pytań.

 - Wrócili do domu, a ty raczej tu zostaniesz. – Pomogła mu położyć się na łóżku. Podpięła do kardiomonitora, a dla ułatwienia oddychania podała tlen. Skany ciała nie dawały jej powodu do radości.

 - Są… W domu?

 - Tak, ale ciebie zatrzymuję. Muszę cię odtruć i naprawić implant. Możliwe, że czeka cię operacja. – Opowiedziała kolejność działań. – Pozwalam ci zasnąć. To może być ciężka noc.

 - Wiem. – To było jedyne słowo, które powiedział nim Morfeusz zabrał go do swojej krainy. Toni skontaktowała się z toksykologiem, aby stworzyć odtrutkę. Na szczęście nie mieli zbytnio do roboty. Zaaplikowała antidotum dożylnie. Organ zwolnił obroty.

 - Mogła zaatakować też implant. To rzadka trucizna, chociaż często używana przez terrorystów. – Wyjaśniła Victoria. – Dobrze, że dostał odtrutkę na czas. Jak serce?

 - Mniej więcej bije, ale rozrusznik ma do naprawy.

 - Raczej wymiana. Bateria jest uszkodzona. – Pokazała na skan z tabletu. – Jest w zapasach taki sam.

 - Więc przygotujmy go do zabiegu. – Z gotowością do działania zaaranżowała salę, natomiast dawna uczennica Ho podpięła chorego do respiratora. Zabrała na blok operacyjny z cyberchirurgii. Tylko tam znajdowało się zaplecze najwyższej generacji.

 Po szybkim rytuale jaki było założenie odzieży chirurgicznej, obmyciu rąk oraz włożeniu maski na twarz przeszły do pacjenta.

 - Skalpel. – Poprosiła kobietę, która podała ostrze odpowiedniej długości. Nie otwierały klatki piersiowej. Wystarczyło parę cięć przez tkanki, aby dostać się do urządzenia.

 - Odczyty w normie. Przygotuj zastępczą technologię, defibrylator i biowspomagacz. Zaraz go zatrzymamy. – Na myśl o asystolii zadrżał jej głos. – Spokojnie. Takie są procedury przy takim rodzaju mechanizmu. Nie cykaj się.

 - Nie mówię, że jestem cykor. – Wyjęła z szafki wszystko co potrzebowały do ingerencji. Każdy element położyła przy stole.

 Po odpięciu jednego kabla pojawiły się nierówne linie.

 - Nie panikuj. To normalne, bo serce odczuwa zmiany. Pospieszmy się z wymianą. – Zasugerowała, odpinając kolejny. Za każdym cięciem funkcje drastycznie zmieniały się, aż spadły do stanu krytycznego. Monitor zapiszczał.

 - Mam. Ten był ostatni. Ładuj łyżki na średnią moc. – Rozkazała, resetując rozrusznik. Z chorego uciekało życie.

 - Odsuń się. Strzelam. – Nie musiała nic więcej mówić. Pozwoliła jej pracować. Uderzenie nie powiodło się. – Jeszcze raz. – Wykonała ten sam odruch, aż linia zbliżała się do końca monitora. Umierał na ich oczach.

 - Nie. Nie pozwolę na to. – Młoda lekarka rozpoczęła masaż serca. Zaczęła czuć przypływającą adrenalinę. Miała wrażenie, iż ojciec dawał jej tę energię. Wykorzystała ją do walki o jedno istnienie. Dla wspomagania użyła epinefryny. – Dalej, Matt. Nie umieraj mi tu. – Ponowiła schemat przez brak rezultatów. Co chwilę podawała leki. Kropelki potu spływały z czoła.

 - Dobra. To się robi tak. – Bez wahania uderzyła pięścią w umiejscowienie serca. Toni patrzyła na nią z przerażeniem. Jednak dźwięk powracającego rytmu uspokoił ją. – No i wrócił. Czasem trzeba ostro.

 - Ale bez przesady. – Odetchnęła z ulgą. – Dobra. Zaszyjmy go.

 Lekarki sprawnie załatały dziury po wstawieniu nowego rozrusznika. Wszelkie bandaże owinęły wokół klatki piersiowej. Przez nie przebijało się błękitne światło. To był znak, że dziecko Iron Mana wciąż mogło oddychać. O samej ingerencji musiała powiadomić matkę. Wyjaśniła krótko, a przez słuchawkę usłyszała radość zmieszaną z płaczem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X