IX Porachunki


Nastolatkowie śmiali się w najlepsze, chociaż zagrożenie wciąż wisiało w powietrzu. Byli obserwowani przez niewidzialną postać. Matt nie wyczuwał tego i dalej miał dobry humor przy dziewczynie. Jednak i tak nurtowały go pewne pytania.
                - Toni, wiesz dobrze, że zastępuję ojca. On tego chciał, ale nie chcę zginąć. – Wyrzucił swój lęk. – Jeśli cokolwiek mi się stanie, pomożesz mi? – zapytał, pamiętając jak ich ojcowie zepsuli między sobą relacje.
                - Jasne, że tak. Głupie pytanie. Takie jest moje zadanie. – Odparła z uśmiechem na twarzy. – Dlaczego miałoby być inaczej?
                - Wujek powiedział mi co zrobił mój ojciec i dlaczego lekarz mu nie pomógł. – Wydusił z trudem. Bał się reakcji córki cudotwórcy, lecz jakoś przełamał się.
                - Z nami tak nie będzie, bo już jesteś inny. Zmieniasz się na lepsze, a jak będziesz słuchał zaleceń, będę przeszczęśliwa. – Chwyciła go za rękę, pokazując w ten sposób troskę. – Możesz na mnie liczyć, lecz wszystko zależy od ciebie.
                - Masz rację. Będę od niego lepszy. – Położył rękę na sercu, patrząc na lekarkę. – Obiecuję.
                - Obyś nie stracił mojego zaufania, bo wtedy ktoś inny będzie cię ratować. Niewielu zna ten rodzaj technologii. Łącznie dwie osoby, dlatego nie radzę łamać danego słowa, Matt. – Wyjaśniła powagę sytuacji. Odpowiedziało jej milczenie. – Hej. Przecież do tego nie dojdzie. Ufam ci.
                - Ja też… Ci ufam. – Powiedział z trudem. Oddech stał się utrudniony, a ucisk wokół implantu zwiększał się. Trzymał się za klatkę piersiową, czekając na ustąpienie bólu.
                - Matt, co jest grane? Mówiłeś, że robiłeś przerwy. – Spojrzała zmieszana na chłopaka. Nie pojmowała co było prawdą, a kiedy usłyszała kłamstwo.
                - Mówiłem… Że robiłem… Toni. – Ledwo wypowiadał słowa. Miał wrażenie jakby ktoś go dusił. Na samą myśl o tym przypomniał sobie o Duchu. – O nie. – Zaczął nerwowo rozglądać się, szukając przeciwnika. Śmiertelnie bał się o życie przyjaciółki.
                - Zabiorę cię do domu. Tam odpoczniesz.
                - Nie! – ledwo podniósł ton, aż wydał krzyk pełny agonii. Upadł na kolana, a ucisk zniknął. Powoli nabierał powietrza do płuc.
                - Znowu jesteś przeciążony. – Wskazała na odczyty z bransoletki. – Na pewno nie kłamałeś co do pracy? – dopytała dla pewności, chociaż po części przyjmowała dodatkową opcję pod uwagę. Walkę.
                - Nie… Kłamałem. Naprawdę. – Wstał o własnych siłach, siadając z powrotem na swoim miejscu. – To… Duch. Jego wina.
                - Jeżeli tak było, muszę cię zabrać do szpitala. – Chłopak momentalnie zbladł bardziej. – Ale myślę, że odpoczynek w domu też ci wyjdzie na dobre. – Zasugerowała lepsze rozwiązanie. Ryzykowne, gdyż miał tam ograniczone środki medyczne.
                - Dziękuję. – Uśmiechnął się słabo i ruszył w stronę domu. Lekarka poszła za nim, aby zaasekurować przed upadkiem. Dość szybko ból zamienił się w ulgę. – Opowiedz coś.
                - A co chciałbyś wiedzieć? W przeciwieństwie do ciebie nie miałam wspaniałych przygód. – Zachichotała głupawo. – Chociaż mój ojciec był na pewien sposób bohaterem. Ratował Iron Mana całe życie.
                - I teraz ty… To robisz. – Uśmiechnął się głupkowato.
                - Dobrze o tym wiem, Stark. – Szturchnęła go w ramię.
                - Ej! Nie tak. – Oburzył się, gdyż nie znosił, aby ktoś mówił mu po nazwisku.
                - A jak? Przecież tak się nazywasz. No i jesteś dorosły. – Wypomniała mu.
                - Wciąż tego… Nie czuję. – Stwierdził niechętnie, idąc dalej. Dom nie znajdował się za daleko, więc minęli parę dróg, aby znaleźć się przed drzwiami. Otworzył kluczami, gdyż nikt nie reagował na dzwonek. – Pewnie wujek śpi, a mama… Gdzieś krąży. – Pomyślał, sprawdzając kuchnię, salon oraz pokoje. Ani jednej żywej duszy nie zastał. – Dziwne.
                - Może są na dole. Pozwolisz mi tam zejść, prawda? – spytała, ponieważ wiedziała, iż herosi trzymają swoje kryjówki w sekrecie przed światem. Chłopak jedynie kiwnął głową, prowadząc schodami na dolną część domu.
                - Wujku? – podszedł do Jamesa, który siedział na fotelu. Obserwował funkcje zbroi. Młody Stark wiedział, że to nie wróżyło nic dobrego.
                - A ty już po randce? – zachichotał, udając rozbawienie. – Przepraszam. Po spotkaniu. – Zmienił wypowiedź na widok Toni. – Dzień dobry.
                - Witam, panie Rhodes. – Uśmiechnęła się łagodnie, lustrując wzrokiem całe pomieszczenie. Oczarował ją poziom zaawansowanej technologii.
                - Gdzie mama? Czy ona… - Nie dokończył przez alarm oznajmujący spadek funkcji życiowych. Mężczyzna nawoływał ją przez radio. Cisza. Brak odpowiedzi.
                - Matt, nawet o tym nie myśl. – Zwróciła mu uwagę, widząc jak zbliżył się do komory ze zbroją. – Obiecałeś mi coś.
                - Tu chodzi… O mamę. – Wyjaśnił krótko, wchodząc do zbroi. – Będę ostrożny.
                - Przed chwilą miałeś przeciążenie. Lot w zbroi wiąże się z samobójczą misją. Pojmujesz to, bohaterze? – przez głos dziewczyny zabrzmiał strach.
                - Będę ostrożny. – Powtórzył znowu i wyleciał przez właz od zbrojowni. Dawny pilot War Machine obserwował drugie odczyty pancerza. Miał podzielony widok.
                - Miała pani rację.
                - Z czym niby? – zapytała zaciekawiona, aż pokusiła się o zerknięcie mu przez ramię. Strach zakorzenił się w niej.
                - To lot samobójcy. On… On umrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X