III Toni

Przejęcie roli po ojcu zajęło jej dodatkowe lata profesji. Mając dwadzieścia jeden lat przekroczyła próg jako pełnoprawny lekarz cybermedycyny. Była gotowa na wszelkie wyzwania. Jak na pierwszy dzień w placówce otrzymywała proste zadania jak szycie ran, opatrywanie oparzeń czy też gipsowanie złamanych kończyn. Mimo wszystko wiedziała, że jej miejsce leżało na cyberchirurgii. Udała się na ten oddział, gdzie poprzeczka wyzwań podniosła się. Na widok ludzi z mechanicznymi częściami ciała żołądek zrobił rollercoaster. Czym prędzej wybiegła do łazienki. Nie spodziewała się takich nienaturalnych schorzeń.
- Pierwszy dzień tutaj? – usłyszała pytanie z kobiecego głosu. – Doktor Victoria Bernes. Specjalista od przypadków nadzwyczajnych. – Uśmiechnęła się, podając rękę.
- Doktor Antonia Yinsen. – Odwzajemniła gest, przedstawiając się. – I tak. Pierwszy dzień.
- Słyszałam o tobie. Ho mi mówił co nieco, że masz po nim smykałkę do zabawy maszynami. Tworzyłaś już wynalazki w pierwszych latach szkoły.
- Tak, a pani go znała? – odezwała się ciekawość. Lustrowała kobietę wzrokiem. Na palcu dostrzegła obrączkę.
- Był moim mentorem. Nauczył mnie prawdziwej medycyny. No i stworzyłam z nim parę patentów, które pomogły lekarzom w pracy. – Podała jej tablet, ukazując stare projekty. – Pozwalamy żyć ludziom na nowo, a to coś pięknego. Musisz pomyśleć, że robisz coś bardzo ważnego dla nich, a wtedy zniesiesz brak kończyn. Jednak wewnątrz ciała też mają małe maszyny. Zainteresuje cię to. – Uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Naucz mnie. – Poprosiła. – Ja nic nie wiem o tej specjalizacji. Nie było praktyk. Ja… - Przerwała myśl, słysząc swój pager. Zerknęła do kieszeni i spojrzała na wezwanie.
- Chętnie ci pomogę, bo jedziemy na tym samym wózku. Lepiej nie spóźnij się. Zobaczysz jaka będzie zabawa. – Zaśmiała się, znikając jej z oczu. Młoda lekarka wzięła łyk wody, oddychając spokojnie. Spięła włosy w kucyk oraz poprawiła kitel. Z odwagą ruszyła do sali obserwacji. Na łóżku leżał chłopak ze wszczepionym implantem. Obok niego siedziała zmartwiona matka.
- Dzień dobry. Jestem tu lekarzem. Mogę wiedzieć co się stało? – zapytała, wyjmując notes. Starała się poukładać myśli w staroświecki sposób. Poprzez spis kartek.
- Nic się nie stało. Panikuje. – Odezwał się pacjent, który nie grzeszył cierpliwością.
- Nic? Zemdlałeś w łazience! To nic?! – wykrzyczała zarówno wściekła jak i przerażona. – Przepraszam, ale mój mąż też miał takie epizody ze zdrowiem. Proszę mu pomóc. – Poprosiła z obniżonym tonem. Strach przejmował władzę nad jej ciałem.
- Zobaczymy co się dzieje. Wykonam podstawowe testy i może nie będzie potrzeby hospitalizacji. – Wytłumaczyła pełna nadziei. – Proszę zaczekać na zewnątrz. Zawołam, kiedy skończę. – Poprosiła, a rodzicielka opuściła salę bez protestów. Toni wykonała skan tabletem. Od razu rozpoznała podobieństwo do innego pacjenta.
- Naprawdę mnie pani puści, doktor… Yinsen? – zapytał, odczytując tabliczkę z nazwiskiem. Z łatwością skojarzył je z jedną osobą. Przypomniał sobie o ojcu. Na te wspomnienie zacisnął rękę w pięść.
- Puszczę, gdy wszystko będzie w porządku, Matthew. – Zwróciła się do niego po imieniu. Chłopak nie ukrywał zdziwienia. – Znam cię przez mojego ojca, który często ratował Iron Mana.
- Ale numer. Nie wiedziałem. To dopiero zbieg okoliczności. – Tak rozproszył się myślami, że nie poczuł ukłucia igłą.
- Możliwe, że przez to będę leczyć ciebie. Znam się na technologii jaką ci wszczepił. – Wyjaśniła, a następnie zdradziła wyniki diagnostyki. – Wychodzi na to, że możesz wrócić do domu.
- Ale? Wiem, że coś stoi na drodze.
- Jakbyś zgadł. – Zaśmiała się. – Musisz zaprzestać ciągłej pracy. Mało odpoczywasz.
- Takie mam życie. – Wywrócił oczami. Nie chciał mówić o swojej roli. W ten sposób tylko zostałby niewolnikiem białych ścian. Nawet głupota ojca wiele go nauczyła.
- Przepiszę ci leki. Bierz je i pamiętaj o regularnym ładowaniu implantu. Inaczej będzie źle. – Ostrzegła, zapisując mu receptę.
- Dobrze. Będę o tym pamiętał. – Uśmiechnął się i znowu zerknął na tabliczkę. – Toni.
- Przywalę ci w łeb i będziesz tu uziemiony. – Zaśmiała się, dając świstek papieru. – Nie stresuj tak swojej mamy.
- Staram się, ale mi to nie wychodzi. – Wstał z łóżka, ubierając koszulkę. – Dziękuję za wszystko.
- Taka moja praca. Rozwagi, Matthew. – Pożegnała się z nim i wróciła do swoich obowiązków. Patricia poszła do syna, dziwiąc się jak szybko mógł opuścić szpital. Jednak zaufała lekarce i pojechali do domu.
Tymczasem Whiplash walczył z War Machine, oplatając całą zbroję biczami. Raził niewyobrażalną dawką ładunku. Biczownik śmiał się, smażąc przez długie minuty, lecz bohater nadal oszczędzał siły. Uderzył z unibeamu, który zniszczył bicze.
- To wszystko na co cię stać? – zakpił z wroga, czując wygraną w kieszeni.
- Mylisz się, War Machine. – Zaśmiał się diabelnie, strzelając pociskami. Każdy z nich zawierał sporą ilość gazu. Całe powietrze było zatrute, a widoczność zerowa.
- Tchórzysz, że się chowasz? – zaczął skanować teren, lecz po przeciwniku nie znalazł żadnego śladu. Pomyślał o powrocie do zbrojowni. Ledwo odwrócił się, aż oberwał w plecy. Krzyknął z bólu, gdy odłamki szkła przedzierały się przez pancerz. Z hukiem spadł na ziemię. Leżał na brzuchu bez możliwości ruchu.
- Nie nauczyłeś się niczego, blaszaku. Żałosna kupa złomu. – Skomentował pod nosem, zostawiając herosa na śmierć. Żadna z funkcji zbroi nie działała. Nawet autopilot.
- We… Wezwij… Pepper. – Tyle powiedział nim ogarnęła go ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X