Part 351: Imiona



**Tony**

Obijałem się o mnóstwo wieżowców, a mało brakowało, by wpaść do kubła na śmieci. Naprawdę byłem, aż tak pijany? Starałem się utrzymać równowagę w powietrzu, lecąc nad miastem, lecz ponownie walnąłem w kolejny budynek. Dziwne, że Rhodey'go nie zbierało na wymioty. Ja musiałem gdzieś wylądować, żeby zhaftować w spokoju. Niestety, ale natrafiłem na samolot wojskowy. Przeprosiny nie wystarczyły. Chcieli mnie zestrzelić, dlatego wykorzystałem Extremis. Metalowy ptak ścigał nieistniejący cel.

[[Pilot zasypia. Włączam autopilota]]

Tony; JARVIS... jeszcze... nie

[[Nie pozwolę, żeby pan rozbił się gdzieś w mieście przy ludziach]]

Tony: Rhodey, jak się... trzymasz?
Rhodey: A ja bym wypił jeszcze drinka, przyjacielu
Tony: Pepper nas zabije
Rhodey: Oj! Nie przejmuj się żoną. Chłopie, my umiemy się bawić, a baby nie. Hahaha!
Tony: Nie mów... jej tego

No i puściłem pawia do hełmu. Ostatni raz tak się upiłem. Jeden w zupełności wystarczył. Przy chorym sercu miałbym poważne kłopoty, a tak będę znosił kaca następnego dnia.
Gdy dolecieliśmy do bazy za pomocą autopilota, Pepper patrzyła na nas ze skrzyżowanymi rękami. Nie była zachwycona. Jak na złość znowu zwymiotowałem, choć tym razem natrafiłem na kanapę. Upadłem na ziemię, zaś pancerz sam wrócił na swoje miejsce.

Pepper: Myślałam, że macie umiar! Co to ma być do cholery?! Diana gra z Marią, więc nic nie zrobi, ale wy już wszystko psujecie! Przyznać się bez bicia! Ile chlaliście?!
Rhodey: Tony, pamiętasz?
Tony: Na jednym się... nie skończyło
Pepper: Właśnie widzę. Schlaliście się w trzy dupy i kurwa zadowoleni jesteście, że strzelić wam w pysk, to za mało!
Tony: Skarbie, nie złość się. Kocham cię nadal
Pepper: Och! Jesteście idiotami do nieskończonej potęgi! Wy pieprzone osły! Jeśli jeszcze raz zrobicie taki numer, obiecuję, że wykręcę wam jaja!
Tony: Możesz nie krzyczeć? Głowa mnie boli
Pepper: No i się zaczyna kara... Sprawdzałam zagrożenia, które pochodzą z podziemia. Myślałam, że zbadamy je razem, lecz dziś jesteście do niczego. Kłaść się do łóżka
Tony: Pep?
Pepper: Oboje. Migiem!
Rhodey: Dobra. Już nie krzycz, bo mi banię rozsadza
Pepper: Bardzo dobrze

Wstałem z podłogi, kierując się do sypialni, a Rhodey spał na tapczanie w salonie. Dobrze, że dziewczyn tam nie było. Pewnie siedziały w pokoju u góry. Lepiej, żeby nie widziały nas w takim stanie.

**Natasha**

Brzuch rósł, a wraz z nim również dziecko moje i Clinta. W końcu ułożyliśmy swoje życie na nowo, on skończył ulepszać strzały i poszukiwania Punishera. Jedynie szukał łóżka dla dziecka oraz zastanawiał się, gdzie może mieć swój pokoik. Leżeliśmy w sypialni, rozmawiając o przyszłych planach.

Clint: Mogę sprzątnąć część warsztatu i w ten sposób stworzyć dla niej pokój. Na początek rozwoju tyle miejsca powinno wystarczyć
Natasha: To prawda, ale wciąż nie wiem, jakie dać jej imię
Clint: Może twoje?
Natasha: Ma być druga Natasha? Nie chcę, żeby mnie przypominała. Powinna mieć wyjątkową nazwę. Co powiesz na Veronica?
Clint: Hmm... Nie jest złe, ale znajdźmy inne. A może, by tak Amelia?
Natasha: Eee... Niezbyt
Clint: No to mam jeszcze jedną propozycję. Zgodzisz się na Jessica?
Natasha: Podoba mi się
Clint: Więc ustalone. Będzie Jessica Barton
Natasha: Hahaha! Świetnie
Clint: Natasho, uważaj!

Spojrzałam za siebie, widząc czerwony punkt na czole. Natychmiast padłam na podłogę, a Clint poszukiwał strzelca. Pobiegł po łuk i kołczan pełny strzał. Nie mogłam się wychylać. Całą broń zostawiłam w warsztacie. Musiałam pozostać w ukryciu.
Gdy mąż wszedł uzbrojony, seria pocisków została wystrzelona. Szybko się schronił obok łóżka, celując w intruza.

Natasha: Kto to jest?
Clint: Nie wiem, lecz jest szybki... Nie wychylaj się. Zostań tam, gdzie jesteś. Cokolwiek, by się działo, masz zostać tutaj, jasne?
Natasha: Clint...
Clint: Dorwę drania

Wyskoczył przez okno, mierząc w przeciwnika. Nie ruszałam się, choć chciałam pomóc ukochanemu.
Nagle strzały ucichły. Powoli wstawałam, podchodząc do szyby. Rozpoznałam zamachowca. Punisher. Strach wzrósł podwójnie, aż miałam zamiar pokrzyżować mu plany. Lekko zerknęłam, szukając mojego łucznika. Nadal celował w snajpera, który zniknął. Wyskoczyłam, biegnąc do Clinta. To był zaledwie ułamek sekundy, gdy otworzył w naszą stronę ogień. Mąż ochronił mnie swym ciałem. Byłam przerażona. Krzyczałam, a potem sama doświadczyłam tego samego losu. Upadłam obok Hawkeye'a, pogrążając się w całkowitej ciemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X