Part 350: Pojedynek na procenty


~*Czterdzieści pięć minut później*~

**Pepper**

Chłopaki długo nie wracali. Chyba, że walka trwała dłużej. Jednak byłam w wielkim błędzie. Przylecieli razem z... Dianą? Coś czułam, że to ona stała za tym alarmem. Zdjęli zbroje, a dziewczyna pobiegła do łazienki. Oboje nie wyglądali na zadowolonych. Co ich ugryzło?

Pepper: I co? Trudny był przeciwnik?
Rhodey: Diana wyrzucała z siebie moc, bo...
Pepper: Bo?
Rhodey: Dowiedziała się, że jej mama nie żyje
Tony: Żartujesz sobie? Najpierw Roberta, a teraz...
Rhodey: Tym razem winny był kadet. Zdołałem uzyskać szczegóły i wykrwawienie się przez dźgnięcie spowodowało śmierć. Sprawcy postawili zarzuty. Podobno bardzo się nad nim znęcała
Tony: Rhodey, współczuję
Pepper: Poważnie? Jakiś kadet się zemścił na niej? Dziwne
Rhodey: A gdyby Tony zginął z ręki dzieciaka, co byś zrobiła?! Też byłoby ci do śmiechu?!
Pepper: Ja wcale się nie śmieję
Rhodey: Lepiej nic nie mów, jasne?
Pepper: No wybacz, ale myślałam, że to niemożliwe
Rhodey: Jak widać, jest wiele rzeczy dość prawdopodobnych
Tony: Co zrobisz z Dianą?
Rhodey: Nie dostanie kary za zniszczenia. Teraz potrzebuje mnie jako ojca. Musi być wspierana w tych trudnych dniach
Pepper: Punisher pozostaje nadal nieuchwytny, a Clint też ma go na celowniku... Co zamierzacie teraz zrobić?
Rhodey: Chętnie pójdę się napić. Muszę ochłonąć
Tony: Idę z tobą
Pepper: Ej! Ja też chcę
Rhodey: Tylko faceci. Ty zajmij się moją córką, by niczego nie rozwaliła, dobra?
Pepper: Ech! Niech będzie

Teraz nie znajdę wymówki, by Tony'ego nie puścić. Był w pełni zdrowy, choć nawet wtedy mógł mu zaszkodzić alkohol przez zbyt duże ilości promili w krwi. Pozwoliłam pójść mężowi "pocieszać" kumpla w rozsypce. Tylko miał nas i Dianę. Gdy oni poszli, zmieniłam swój opatrunek w kilka sekund. Rana szybko się goiła. To dobrze.

[[Czy mam w czymś pomóc, panno Stark?]]

Pepper: Nie musisz, ale dla pewności mógłbyś przeskanować okolicę? Wyszli jacyś nowi wrogie?

[[Szukam...]]

Pepper: Ultimates przepadli, a Castle jest nadal trudny do znalezienia

[[Wykryłem śladowe ilości energii nieznanego pochodzenia]]

Pepper: Oho! Szykują się kłopoty

[[Niezupełnie, bo to teren neutralny]]

Pepper: Gdzie?

[[Pod miastem]]

Pepper: Czyli zwykłe zbiry, kradzieje i inne takie?

[[Nie]]

Pepper: No to, kim oni są?

[[Możliwe, że kosmitami]]

Pepper: Hahaha! Super! Jeszcze nie ma Wielkanocy, a tu takie jaja!

[[Panią to bawi? Mogą być niebezpieczni]]

Pepper: Polecę to sprawdzić, ale najpierw posłucham przyjaciela i dopilnuję, by dom nie stanął w ogniu

**Tony**

Dawno nie czułem takiej swobody. Nie liczyłem wypitych piw oraz samej szkockiej w litrach. Byliśmy szczerzy, aż do bólu. Rzadko wypowiadałem bełkotem tyle słów na raz. Pepper mnie zabije, jak wrócę skacowany.

Rhodey: Założę się... że nie wypijesz więcej ode mnie
Tony: Czy to wyzwanie na pojedynek?
Rhodey: No dawaj, chłopie! Chlejemy do upadłego!
Tony: Zgoda

Barman przeciął symbolicznie ręce na znak przyjęcia zakładu. Nie doliczaliśmy poprzednich, wypitych trunków. Graliśmy od zera. Najpierw wypiliśmy po jednym drinku. Z tego jednego zrobił się też i drugi, trzeci... Przy czwartym mieliśmy dość, robiąc sobie przerwę.
Nagle stół zaczął się trząść, a my nie mogliśmy pić dalej. Alkohol się rozlał, zaś butelka stłukła na małe kawałki. Powoli miałem dość. Już zbierało mi się na wymioty, bo zbrzydł napój.

Rhodey: Poddajesz się?
Tony: Wygrałeś
Rhodey: Hahaha! No widzisz... Ze mną... nie ma... szans. A teraz będzie najlepsze, bo jak wrócimy do domu?
Tony: Wezwę zbroję

Nie wytrzymałem i puściłem pawia do doniczki z kwiatkami. Pomogłem wyjść bratu z knajpy, podtrzymując go, by nie upadł. Jednak oboje mieliśmy z tym problem.
Gdy w końcu pancerz się pojawił, polecieliśmy do domu. Powiedzmy, że to był lot.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X