Rozdział 24: Zwiastun nieszczęść

0 | Skomentuj
Victoria zdołała ogarnąć porządki z dokumentacją pacjentów z oddziału cyberchirurgii. Postanowiła zajrzeć do nich. Zdziwiła się, bo tylko znalazła Tony’ego w salonie.
-Leż, leż. Jedynie powiedz mi, gdzie wcięło naszą gadułę.
-Poszła do łazienki.
Odpowiedział na jej pytanie, choć czuł się nieswojo przez brak koszulki na sobie. Jednak wiedział, że nie mógł odkładać ładowania na później.
-Coś nie tak? Mówiłam, że nie gryzę.
Uśmiechnęła się głupawo, a chłopak czuł się zawstydzony.
-Nie pierwszy raz cię widzę z klatą na wierzchu. Spokojnie.
Uspokoiła go, a następnie przyjrzała się układance.
-Prawie skończone. Świetnie, chociaż nie wiem, czy chcecie być ciągle tutaj. Nie chcecie iść gdzieś na miasto?
-Sam nie wiem. Zależy co na to powie Pepper.
Nie zamierzał podejmować sam decyzji.
-O! Czyli jednak masz plan? No to słucham.
Usiadła obok niego, czekając na odpowiedź. Liczyła na pomysł, który będzie dobrą odskocznią od problemów. Chłopak wyprostował się na kanapie i zaczął mówić.
-Myślałem o kinie, ale Pepper zaprosiła mnie do siebie. To znaczy… Do pani.
Pod koniec nieco się zawahał nad użyciem słów.
-Poza tym, musi pani z nią porozmawiać o tej nowej dla niej sytuacji.
Kobieta zgodziła się z nim, choć szczerą rozmowę wolała zostawić na później.
-To bardzo miłe z twojej strony. Gdybym wiedziała wcześniej, to bylibyście na seansie.
Powiedziała z żalem.
-Nic się przecież nie stało. Tak też fajnie spędziliśmy czas.
Uśmiechnął się do niej. Przez chwilę jeszcze z nim siedziała, aż dźwięk alarmu kazał jej zareagować. Ruszyła do łazienki zaniepokojona.
-Pepper, wszystko gra?
Spytała, pukając w drzwi. Geniusz również zerwał się na równe nogi. Odpiął ładowarkę i rzucił kabel na kanapę. Podbiegł do lekarki.
-Co się dzieje?!
-Wracaj na miejsce ładować implant! Nie bądź bezmyślny!
Krzyczała, nalegając na posłuszeństwo. Uspokoiła się nieco, widząc dziewczynę w drzwiach. Pisk bransoletki zniknął.
-Pepper, dobrze się czujesz?
Zapytała zatroskana o stan podopiecznej. Tony nie posłuchał lekarki, bo sam martwił się o przyjaciółkę.
-Tony, czy ty naprawdę chcesz zmienić plany i wylądować w szpitalu?
Spytała, podkreślając ostatnie słowo. Potem znowu zwróciła się do gaduły.
-Pepper, powiesz coś?
-Wszystko… gra.
-Na pewno?
Teraz i nastolatek zadał pytanie, odpowiadając przy okazji lekarce.
-Spokojnie. Naładuję implant. Za moment.
Dziewczyna minęła ich, wracając do układanki, jakby nic się nie stało.
-Zgoda, ale implant jest ważny. Naładuj go, a ja zobaczę co ukrywa.
-Nie da mi pani spokoju, prawda?
Zapytał zrezygnowany.
-Przykro mi, ale nie dam. To dla twojego dobra. Chyba nie chciałbyś trafić do doktorka, co? Zawsze skacze z radości na twój widok.
Wyjaśniła, uśmiechając się chytrze.
-O tak. On tylko o tym marzy.
Zaśmiał się lekko.
Pepper akurat skończyła układać puzzle. Uśmiechnęła się na widok obrazka.
-Tony, skończyłam.  Piękny, prawda?
-Tak. Bardzo ładny.
Spojrzał pytającym wzrokiem na kobietę.
-No to chyba się rozumiemy bez problemu.
Zaprowadziła Starka na kanapę.
-Proszę się słuchać.
Poprosiła, a następnie podeszła do dziewczyny, która miała błogi spokój. Niepokoiło ją to, gdyż wcześniej alarm sygnalizował o ataku. Musiała zachować czujność. Geniusz usiadł na kanapie i posłusznie podpiął się ponownie do ładowania. Mimo to, ciągle obserwował gadułę. Kobieta usiłowała z nią porozmawiać. Ledwo dotknęła jej ręki, aż ta gwałtownie się odsunęła.
-Hej! Nie chcę cię skrzywdzić. Co się stało?
-N… Nic.
Nie była ufna wobec matki zastępczej, więc Victoria zachowała odległość. Zastanawiała się nad działaniem, lecz na razie pozostało jej tylko czekać.
-Może ja spróbuję.
Zaproponował.
-Ty masz się ładować. Zawołam cię później.
Nalegała stanowczym tonem, próbując nawiązać kontakt z chorą. Z każdą próbą oddalała się bardziej, zaś bransoletka migotała na czerwono.
-To zajmie tylko chwilę. Rozrusznik nie rozładuje się w ciągu trzech minut. Przecież widzę, że coś jest nie tak!
Nalegał, a żona agenta nadal usiłowała zapanować nad sytuacją.
-Pepper, posłuchaj mnie. Jesteś bezpieczna. Cokolwiek ci się przypomniało, to już przeszłość, rozumiesz?
Nastolatka nie odezwała się, a chłopak nadal nie odpuszczał. Poddała się.
-Ech. To próbuj, ale masz mało czasu.
Kiwnął głową na znak zrozumienia. Odpiął się i podszedł powoli do rudej.
-Hej. Poznajesz mnie?
-T… Tony?
-Tak… Mogę usiąść obok?
Starał się jej nie przestraszyć bardziej.
-Nie… Nie! Lepiej nie! Odejdź!
Wysiłki przyjaciela także na niewiele się zdawały. Zaczęła wpadać w panikę, ale w taką, która mogła skończyć się źle. Kobieta była przygotowana z apteczką na wypadek konieczności podania leków.
-Próbujesz dalej?
Tony cofnął się o krok, gdyż atak był coraz silniejszy.
-Pepper, spokojnie. Nikt nie chce ci zrobić krzywdy.
Na chwilę odwrócił się do lekarki.
-Nadal muszę próbować.
Jakiekolwiek wypowiadane słowa nie trafiały do Pepper. Nerwowo się rozglądała, a pisk ponownie dotarł do ich uszu. Panika dosięgnęła niebezpiecznego stopnia.
-Tony, musisz ją chwycić i przytulić. Jeśli ucieknie, to będzie jeszcze gorzej.
Poprosiła o pomoc, ponieważ nie dawała już rady.
-Poradzisz sobie?
-Postaram się.
Powoli podszedł do niej, żeby nie wpędzić w większą panikę. Dopiero, gdy był blisko, ostrożnie dotknął i złapał w objęcia.
-Hej, Pepper. Nic ci nie grozi. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Obiecuję.
-T… To ty… To naprawdę… ty. Tony.
Poczuła się bezpieczna. Uspokajała się, a nawet nie uciekała. Bezsilnie upadła na ziemię.
-Pepper!
Natychmiast lekarka podbiegła z apteczką.
-Dobra, Tony. Dziękuję za pomoc. Teraz ja się nią zajmę, a ty doładuj się do końca.
-Chcę z nią zostać?
Czuł, że nie mógł tak po prostu zostawić przyjaciółki.
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Będę tu z nią, więc nic nie przegapisz.
Uśmiechnęła się, a następnie pomogła nieprzytomnej znaleźć się na kanapie. Na tej samej, gdzie Tony siedział.
-No to macie swoje towarzystwo. Obejdzie się bez leków, a jeśli chcecie, to idźcie do kina.
Nie zmieniła zdania, chociaż stan dziewczyny był kiepski pod względem psychicznym. Mimo wszystko, liczyła na to, że spotkanie z przyjacielem na świeżym powietrzu pomoże. Chłopak podpiął implant.
-Wolę nie ryzykować. Boję się, że atak się powtórzy.
-Twój czy jej?
Nie potrafił ukryć faktu, że to przez stres wcześniej wylądował na podłodze. Dowiedziała się wiele o przypadłości Tony’ego, więc była gotowa na każdą niespodziankę.
-Chodzi mi tylko o Pepper. Nie wiem, jak reagować w takiej sytuacji. A co, jeżeli mnie też nie pozna?
-Tu nie o to chodzi, Tony. Wszystko leży we wspomnieniach. Kiedy dowiemy się co powoduje u niej niepokój, wtedy będzie można zniwelować ilość ataków do minimum.
Wytłumaczyła najprościej jak się dało.
-Prze… praszam. Znowu zepsułam… wszystko.
Dziewczyna ponownie ocknęła się.
-Nic nie zepsułaś. Najważniejsze, że atak ustąpił.
-Atak?
Była zdezorientowana, zaś nastolatek znowu przekazał coś lekarce.
-Nie da się usunąć wszystkich czynników. Niektóre nie zależą od nas.
-Hmm… Masz rację, dlatego najlepiej odprężcie się na tym wypadzie.
Zasugerowała, choć mina rudej nie wskazywała na zadowolenie.
-To na jaki idziecie film? O czym jest?
Zapytała z czystej ciekawości. Przy okazji chciała wiedzieć czy to wyjście nie pogorszy stanu chorej. Dzieciak był zrezygnowany i bał się tego samego.
-Może lepiej niech Pepper zostanie w domu.
-Nie… Nie! Tylko nie w domu! Oni… Oni tu są! Oni… cię skrzywdzą!
Niespodziewanie atak się nasilił, lecz to nie była wina wspomnień. Wszystko stało się jasne po wzięciu telefonu od niej.

-Jaka ja byłam głupia?

Rozdział 23: Puzzle

0 | Skomentuj
Tony próbował utrzymać się przytomny. Było to trudne przez wirujący świat i niewyraźne dźwięki. Usiłował skupić się na głosie kobiety, lecz nie dał rady. Ból się spotęgował, aż nie był w stanie złapać tchu. Trzymał się za implant, zaś najgorsze wspomnienia wróciły. Z wypadkiem i tragedią dziewczyny. Lekarka wyjęła lek z apteczki, podając go dożylnie.
-Tony, zapytam jeszcze raz. Czy mnie słyszysz?
Czuł się nieco lepiej, choć nadal nie potrafił spokojnie oddychać.
-Tak… Słyszę.
-W porządku, więc wam wyjaśnię. Ta bransoletka ma alarmować, gdy tylko pojawi się atak paniki. Doktorek pozwolił mi ją wziąć, a nie wiedziałam, że się przyda. Czy teraz jesteście bardziej spokojni?
Starała się im wytłumaczyć jak najjaśniej. Chłopak poprawił się na kanapie.
-Wygląda tak jak ta moja. Myślałem, że…
-Wiem, bo stworzyła ją ta sama osoba. Rozumiesz, Tony?
Powiedziała na spokojnie, żeby nie bał się.
-Rozumiem.
Spuścił głowę, patrząc na podłogę.
-Przepraszam.
-W porządku. Nic się nie stało. Może chcesz wody?
Zaproponowała, bo widziała jego złe samopoczucie.
-Już jest dobrze.
Czuł, że powoli wracały mu siły.
-No cóż… Gdyby coś się działo, będę blisko. I nie bać się. Ja nie gryzę.
Zaśmiała się lekarka, zostawiając młodzież samych. Pepper od razu rozwaliła puzzle.
-Układamy?
-Pewnie.
Usiadł do stołu, biorąc się za układankę. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał nauczyć się kontroli nad emocjami, aby do większych ataków nie doszło.
-Chyba to był błąd, że przyszedłem. Powinnaś porozmawiać ze swoją nową mamą.
-Nic się nie stało. Widzisz, że się martwi. Czuwa przy nas, Tony.
Kobieta przez moment ich podsłuchiwała, aż zniknęła za drzwiami pokoju.
-Tak, ale nie to miałem na myśli. Powinnaś z nią spędzić trochę czasu. Rozmowa się przyda.
Wytłumaczył z opanowaniem.
-Będzie czas.
Zapewniła przyjaciela.
-Naprawdę chcę dzisiaj z tobą posiedzieć. Przyda nam się chwila wytchnienia, co?
-Może i masz rację. Ostatnie tygodnie nie były dla nas łaskawe.
-No właśnie.
Zamiast pogrążać się we wspomnieniach z dość niemiłych przygód, skupiła się na elementach. Część puzzli już zapełniła obrazek, a dokładnie połowę nieba. Geniusz nigdy nie miał do czynienia z taką grą, bo łączenie fragmentów składało się najczęściej z procesorów, plątaniny kabli i przewodów.
-Czyli nadal tylko ja mam zaszczyt mieć chore serce, tak?
-Tak, a ja chyba mam jakieś ataki i tyle. Przynajmniej coś nas łączy.
Wskazała na bransoletkę, uśmiechając się.
-I nie wiem czy to zaszczyt mieć taką przypadłość, ale ważne, że nie jesteś z tym sam.
Pocieszyła chłopaka, dodając kolejne puzzle do obrazka. Układali na przemian.
-W pewnym sensie, jestem jedyną żyjącą baterią. To już jakiś zaszczyt. Nigdy nie przejmowałem się swoim życiem i zdrowiem. Raczej z tego żartuję.
-O! Skoro tak to odbierasz, to mi tu nie mdlej z powodu bransoletki.
Zaśmiała się lekko, lecz potem pojawiła się powaga. Przyjrzała się detalowi, który odsłoniła. Czerwona kokardka na kapeluszu przywróciła u niej mroczne wspomnienia. Siedziała bez ruchu.
-Nie rozumiesz. Moje zdrowie, a twoje to zupełnie inna para kaloszy.
Kontynuował dokładanie elementów. Przerwał, kiedy zorientował się, że dziewczyna tego nie robiła. Zmartwił się, obawiając kolejnego ataku paniki. Ostrożnie podszedł do niej.
-Pepper, wszystko gra?
Natychmiast oprzytomniała i wróciła do układania.
-Mówiłeś coś?
Nie chciała go martwić, dlatego zataiła prawdę. Jednak bransoletka nie włączyła alarmu. Nie widziała powodu do zamartwiania się sobą. Do końca zadania brakowało im parę kawałków.
-Na pewno dobrze się czujesz? Zawsze możemy zrobić przerwę.
-Nie, nie. To nic. Już nam niewiele zostało. Poza tym, jeszcze są ciastka. Nie chcesz jeść?
Za wszelką cenę starała się zmienić temat.
-Dziękuję, ale na razie nie jestem głodny.
Nagle bransoletka na jego ręce zaczęła piszczeć. Dezaktywował alarm jednym kliknięciem.
-Chyba ja na razie odpadam.
Poszedł po ładowarkę.
-No dobrze, więc przerwa.
Zgodziła się, idąc do łazienki. Potrzebowała ogarnąć się, czyli uspokoić nerwy oraz zabić złe myśli. Przemyła twarz, a następnie popatrzyła w lustro. Wzięła kilka wdechów, aż poczuła się lepiej. Wytarła twarz, lecz nie zamierzała jeszcze wracać do przyjaciela. Usiadła, czekając na odpowiedni moment, zaś Tony usadowił się na kanapie z podpiętym implantem do ładowania. Nie bardzo wiedział co ma z nią robić. Na szczęście spokój ducha mu powrócił.

Rozdział 22: Czy może być dzień bez zmartwień?

0 | Skomentuj
Tony obudził się z samego rana przez przypomnienie o naładowaniu implantu. Od razu chwycił za ładowarkę i podpiął się do niej. W trakcie tego procesu zabrał się za przeglądanie repertuaru kina. Chciał, żeby Pepper przez ten weekend nie myślała o ojcu. Pragnął oszczędzić jej tego bólu.
Po zakończeniu ładowania, zszedł na dół, żeby zjeść śniadanie razem z Rhodey’m. Przy okazji podzielił się pomysłem.
-Świetny pomysł! Może zafundujemy jej dzień bez zmartwień.
-No to chodźmy do niej.
-Nie wiemy, gdzie mieszka, geniuszu.
-Racja.
Napisał wiadomość z prośbą o adres oraz z zapytaniem czy mogliby wpaść do niej z wizytą. Pozostało mu tylko czekać na odpowiedź.
Kiedy oni zajadali grzanki ze smakiem, Pepper obudziła się rozkojarzona. Lekko spanikowała na brak telefonu, zaś do jej uszu dotarł pisk bransoletki.
-Co jest grane?
W odpowiedzi pojawiła się matka z talerzem.
-Dzień dobry, Pepper. Jak się spało?
Położyła śniadanie na stoliku, czyli jajko z bekonem.
-Smacznego.
Już chciała zniknąć do pokoju, lecz dziewczyna ją zatrzymała.
-Nic… nie pamiętam. Znowu zemdlałam?
Spytała, licząc na jakąś odpowiedź.
-No i gdzie mój telefon? Po co ta bransoletka? I czemu tak hałasuje?!
-Spokojne, Pepper. To wszystko dla twojego dobra. Komórka jest wyłączona, aby nic cię nie denerwowało. Usprawiedliwiłam też twoją nieobecność w szkole, więc możemy być dziś we dwie w domu.
Uśmiechnęła się, a z tego uśmiechu było czuć ciepło. Gaduła usiadła do stołu, zajadając ze smakiem zawartość talerz. Było widać, że musiała pojeść. Victoria była zadowolona, widząc ją w lepszym nastroju. Nie wyglądała na złą, choć nie dowiedziała się wszystkiego. Opiekunka zadzwoniła do Ho, prosząc o wolne na jeden dzień. Zgodził się pod warunkiem, że jeśli nie będzie dawał rady, ma się zjawić niezwłocznie. Zgodziła się na taki układ i szybko zakończyła rozmowę. Wyjęła z szafki pudełko z układanką, które położyła na stole.
-Co to jest?
Odezwała się ciekawość rudzielca.
-Puzzle. Jest trzysta elementów, więc nie trzeba się spieszyć.
Uśmiechnęła się szczerze.
-Podejmujesz wyzwanie?
-Jest haczyk, prawda?
Zapytała, odkładając pusty talerz.
-Żadnego… No dobra. Poza jednym.
-Ha! Wiedziałam. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
Zaczęła się śmiać i była w naprawdę dobrym nastroju.
-Chciałabym cię bardziej poznać, bo wiesz, że zastępuję twoją mamę. Chcę, żebyś nie bała się mówić o swoich uczuciach, obawach… Czegokolwiek, a ja będę szczera z tobą. Może tak być?
Zaproponowała, podając rękę.
-Hmm… Czyli to jakaś forma spowiedzi, tak? Mam powiedzieć o wszystkim, co mnie trapi?
Dopytała.
-Trafiłaś w sedno, moja droga. No to jak? Jesteś za?
Dała jej czas do namysłu. Trochę to trwało, aż podjęła decyzję.
-Zgoda, ale pod jednym warunkiem.
-Jakim?
Była ciekawa, na jaki pomysł wpadła, a była dość kreatywna. W kilka minut zebrała myśli, aż postanowiła.
-Chcę odzyskać komórkę.
-Mogłam się tego spodziewać.
-Aha! I chcę wiedzieć wszystko. O tym co się wczoraj stało, o bransoletce… O wszystkim.
-Oj! Spora lista żądań, ale niech będzie.
Zgodziła się. Wyjęła komórkę z kieszeni, zwracając jej własność.
-Może chcesz do kogoś zadzwonić.
-Nawet mam pomysł.
Po uśmiechu mogła domyślić się kogo numer wybrała. Tony’ego. Zadzwoniła w odpowiednim momencie, gdyż chłopak powoli odchodził od zmysłów. Martwił się o nią, lecz wszelkie troski zniknęły, gdy na wyświetlaczu rozpoznał znajomy kontakt. Odetchnął z ulgą, odbierając.
-Cześć, Pepper. Co tam u ciebie?
-Hej, Tony. Dzisiaj nie będzie mnie w szkole. Dasz mi później notatki?
Wyjaśniła krótko, a sama nie zamierzała go niepokoić. Zresztą, nie wiedziała, do czego ostatnio doszło.
-No to może być problem, bo chciałem cię dzisiaj wyciągnąć na seans kinowy. Także ze szkoły nici. Co ty na to?
-Nie mogę. Muszę zostać. Nie gniewaj się, bo muszę z mamą szczerze pogadać, a wiele rzeczy nie wiem. Możemy spróbować jutro.
Geniusz nieco się rozczarował, ale uszanował decyzję przyjaciółki.
-Dobrze, ale jutro ci nie odpuszczę.
-Heh. Jeśli dziś wszystko pójdzie gładko, to wyjdziemy na tak długo jak będziesz chciał.
Zaśmiała się lekko.
-Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś do mnie wpadł. Podam ci adres.
-Wiesz co? Zaczekam do jutra. Macie sporo do obgadania, a wolę nie przeszkadzać.
-Oj! Nie będzie tak. Mam puzzle, dobrą herbatkę i ciasteczka. Wpadaj śmiało. Zapraszam.
Uśmiechnęła się do słuchawki.
-To najpierw zapytaj się lekarki.
Poddał się, myśląc nad akceptacją propozycji spotkania.
-Spokojnie. Zgodzi się. Jestem tego pewna. Już ci wysyłam dane.
Szybko wstukała literki, a treść SMS-a wysłała do Starka.
-Masz adres, zaproszenie… Czego jeszcze potrzebujesz?
Zaśmiała się, czekając na jego odpowiedź.
-Mam nadzieję, że twój tata nie porazi mnie paralizatorem.
Również zareagował w ten sam sposób.
-Będę za kilkanaście minut.
-Tatuś jest pracy, więc w domu jestem tylko ja, mama i cztery ściany… Do zobaczenia.
Uśmiechnęła się i zakończyła rozmowę.
-Przyjdzie.
Powiedziała uradowana, niczym w skowronkach.
-Cieszę się. Będziesz miała towarzystwo. Pójdę wszystko przygotować.
-Dzięki, mamo.
Tony poinformował brata o wyjściu do gaduły, żeby nie martwił się. Zabrał ze sobą ładowarkę, gdyby okazała się potrzebna. Nie miał pojęcia jak długo tam będzie siedział. Pożegnał się z histerykiem, który już dorwał się do książki z historii. Potem jedynie wsiadł do taksówki.
Gdy minęło dziesięć minut, znalazł się na miejscu. Zapukał do drzwi. Na przywitanie wyszła mu Pepper. Pokierowała go do salonu.
-Rozgość się. Mamy sporo czasu.
-Dziękuję.
Na progu dostrzegł nową mamę dziewczyny. Przywitał się.
-Dzień dobry.
-Witaj, Tony. Mam nadzieję, że miło spędzisz u nas czas. Pozwolisz sobie, że was zostawię?
Spytała, a dziewczyna od razu wiedziała, do czego zmierzała kobieta. Tony położył ładowarkę w kącie, żeby nikt się o nią nie potknął.
-Mamo?
-Spokojnie. Będę w pokoju obok. Gdyby coś się działo, będę wiedzieć. Nie bez powodu masz bransoletkę.
-O! To ma sens. Stąd te pikanie.
Nastolatka ucieszyła się, że kolejna zagadka została rozwiązana.
-No to bawcie się dobrze.
Uśmiechnęła się, zostawiając ich z puzzlami oraz smakołykami na stole. Geniusz przez chwilę zastanawiał się nad słowami lekarki. Dopiero, gdy wzrok spoczął na ręce Pepper, wszystko stało się dla niego jasne. Gadżet wyglądał identycznie do tej, którą sam nosił. Zamarł z przerażenia.
-Pepper… co… to... jest?
Poczuł się słabo, a przez nadmiar emocji odczuł ból serca. Podparł się o krzesło, żeby nie upaść.
-Tony?
-Hej! Nie odpływaj!
Victoria dość szybko wróciła do nich. Pomogła mu usiąść na kanapie.
-Mamo, lepiej to wytłumacz. Sama chcę wiedzieć o co chodzi.
Ruda nalegała na odpowiedź.
-Najpierw zajmę się nim… Tony, słyszysz mnie?

Rozdział 21: Sprawa sprzed lat niemająca końca

0 | Skomentuj
Kobieta dostrzegła, że Pepper była roztrzęsiona. Nie miała pojęcia skąd taki strach. Jednak mogła domyślić się, że dziewczyna po raz kolejny pogrążyła się w najgorszych wspomnieniach.
-Pepper, co się dzieje?
Słyszała jej gwałtowny oddech, przez który nie mogła złapać tchu. Wiedziała, że to oznaczało tylko jedno. Miała atak paniki.
Gdy zaparkowała przed domem, pomogła jej wyjść z samochodu. Nadal nie była spokojna.
-Już jesteśmy w domu. Spokojnie, Pepper. Nic nikomu się nie stało. Wszyscy są cali i zdrowi.
-M… Mamo… Prze… praszam.
Wyjąkała z trudem. Lekarka położyła ją na wolnej kanapie w salonie. Tam też dostrzegła męża.
-Pomożesz mi?
-Jasne, ale powiedz co mam zrobić.
-Uspokajaj ją, a ja zaraz przyjdę.
Poprosiła, a następnie pobiegła po zestaw leków. Wzięła całą apteczkę ze sobą. Dziewczyna ciągle znajdowała się w takim samym stanie.
-Chwyć ją za rękę i mów coś do niej.
Zrobił tak jak chciała, więc mogła podać chorej leki odpowiednie na tą przypadłość. Wstrzyknęła substancję do krwiobiegu, aż oddech unormował się. Przykryła ją kocem, zaś Ricka zabrała do kuchni na małą pogawędkę. Wzięła ze sobą też telefon rudej, aby zrozumieć co było powodem tak silnego przerażenia.
Kiedy zobaczyła fotografie poległych, serce stanęło w gardle. Musiała to pokazać mężowi.
-To twoi ludzie, prawda?
-Niestety… Znowu zawaliłem, Victorio. Powoli tracę już siły na tę walkę z nimi.
Żona czuła jak załamał się przez minioną akcję. Mimo wszystko, kontynuował.
-To wszystko zaczęło się jedenaście lat temu i nadal ta wojna nie ma końca. Ciągle ją dręczą. To przechodzi ludzkie pojęcie ile musiała wycierpieć.
Wyrzucił z siebie, lecz nadal mówił.
-Wiesz jak do tego doszło?
-Jak?
Spytała krótko, żeby mu nie przerywać opowiadanej historii. Słuchała go z zainteresowaniem.
-Kiedyś Virgil zrobił coś, co do tej pory trwa. Zadarł z Maggią, gdy zaczął wtrącać się w ich interesy. Wielokrotnie pomagał uwalniać zakładników, ale pewnej nocy… Porwali mu żonę i dziecko. Pepper wtedy miała pięć lat.
Victoria nie ukrywała zdziwienia, chociaż historia nadal nie była zakończona. Pozwoliła na ciągnięcie jej dalej.
-Był załamany, bo postawili go pod ścianą. Nie mógł nic zrobić. Błagał, żeby ich oszczędzili. Widziałem z oddali jak klęczał. Jednak znasz Maggię i wiesz, że taki pokaz emocji nic nie daje. Wtedy było tak samo. Bez zastanowienia strzelili w matkę Pepper, a ona widziała jak się wykrwawia przy niej. Płakała cały czas, aż zemdlała.
Im więcej o tym mówił, tym większe czuła dreszcze.
-I co było dalej?
-Virgil był zdruzgotany, a ja pocieszałem jak tylko mogłem. Wtedy złożyliśmy między sobą pewną obietnicę. Obietnicę, że będziemy chronić naszych bliskich, dopóki nasze życie się nie zakończy.
Przyznał szczerze, lecz nadal mówił.
-Lekarz stwierdził, że nie potrzebowała leków. Jedynie musiała mieć kogoś przy sobie. Kogoś, kto jej pomoże przejść te trudne dni. Na zmianę odwiedzaliśmy ją i rozmawialiśmy. Dopiero po trzech dniach wrócili do domu, ale… Ale to już nie było to samo.
Kobieta nie wiedziała co powiedzieć, a nadal coś miał do przekazania.
-Maggia chce zemsty za to, że w przeszłości rodzina Pottsów spowodowała im mnóstwo szkód. I z tego powodu dręczą Pepper. Jeśli ma te ataki paniki przez nich, to muszę zakończyć z nimi te porachunki. Raz na zawsze.
Gdy on przyznał się do swoich planów, lekarka odczuła wewnętrzny strach.
-Porozmawiam z nią i coś zrobię, żeby czuła się lepiej. Jednak telefon będzie mieć wyłączony.
Stwierdziła, dezaktywując komórkę.
-Naprawdę jej współczuję, ale pomożemy jej. Tylko posłuchaj mnie, Rick… Poszukaj wsparcia u T.A.R.C.Z.Y. Mają lepsze możliwości i broń. Z ich pomocą może skończyć się ten koszmar.
Zaproponowała.
-To nie takie proste, kochana, ale popytam się. Teraz wróćmy do niej. Potrzebuje nas.
-Masz rację.
Wrócili z powrotem do salonu. Dziewczyna spała, oddychając spokojnie. Victoria wyjęła bransoletkę z apteczki. Włożyła na rękę chorej, aktywując gadżet.
-Po co ci to?
-Żeby jej pomóc w razie ataku. Bransoletka zasygnalizuje, kiedy się zdenerwuje. Mój przyjaciel z pracy wie co dobre.
Lekko się uśmiechnęła i poszła do łóżka. Przez chwilę widziała jak Rick chodził po całym domu bez chęci na sen. To był ciężki dzień, gdyż stare wspomnienia wróciły. Zamknął się na balkonie, gdzie zaczął zaciągać się dymem papierosowym.

Rozdział 20: Będą ofiary

0 | Skomentuj
Tony spojrzał błagalnym wzrokiem na przyjaciela. Nie mógł się ruszyć przez ładowanie, więc musiał go poprosić o coś.
-Ja stąd nie ucieknę, ale proszę cię. Idź za nią.
-No a ty?
-Zostaję.
-No dobra. Nie ma sprawy.
Rhodey wyszedł zaraz za Pepper i od razu ją zawołał.
-Chodź do nas do domu. Twoja nowa opiekunka za chwilę powinna po ciebie przyjechać.
-Poważnie?
Była w lekkim szoku.
-No nie wiem.
-Byłaś przez większość czasu nieprzytomna, a to ona cię ocuciła.
Wyjaśnił, a następnie wskazał na dom.
-Zapraszam.
-Eee… No dobra.
Niezbyt chętnie się zgodziła, aby wejść do środka. Mimo wszystko, zgodziła się.
-A ty pilnuj Tony’ego.
Poprosiła, a raczej nalegała.
-Tony’ego pilnuje ładowanie. Daleko bez tego nie zajdzie, więc nie musisz się tak o niego martwić.
Uspokoił ją.
-Ale lepiej mieć na niego oko.
Nadal nalegała, a potem udała się do łazienki.
-Zaraz będę. Muszę się ogarnąć.
I zniknęła za drzwiami pomieszczenia, gdzie dokładnie umyła twarz, wycierając ją ręcznikiem. Jako że dużo czasu minęło, to chciała sprawdzić godzinę. Dostrzegła wyłączony telefon. Od razu go uruchomiła, spoglądając na cyfry.
-Dwunasta? Może być.
Powiedziała sama do siebie i z powrotem dołączyła do przyjaciela. Czekali w salonie na pojawienie się Victorii, zaś Tony nadal się ładował.
-Posprawdzaj, czy masz wszystko ze sobą. Powinna się tu lada chwila pojawić.
-Tak… Wszystko mam. Dzięki.
Dość szybko sprawdziła swoje rzeczy, upewniając się, że nic jej nie brakowało.
Nagle otrzymała wiadomość. Lekko się zdenerwowała, ale sprawdziła jego treść.
„Kolejne spóźnienie, bo korki się dłużą. Wybacz”
-Znowu jakiś szantaż?
Zmartwił się histeryk, gdyż SMS-y nie były ostatnio łaskawe.
-Nie, nie. To mama. Znowu się spóźni.
Lekko posmutniała.
-Więc chyba jeszcze trochę sobie poczekam.
Niespodziewanie usłyszeli pukanie do drzwi. Chłopak od razu podszedł i rozpoznał znajomą kobietę. Wpuścił ją do środka. Nie minęło kilka chwil, a tuż za nią wparował Tony. Brat od razu chwycił za jego nadgarstek, aby sprawdzić poziom implantu. Był naładowany w pełni.
-Dzień dobry.
Przywitał się z nią.
-O! Widzę, że mamy komplet.
Uśmiechnęła się do nastolatków.
-No dobrze. Przyszłam po moją zgubę.
-Mama?
Nieśmiało wyszła do niej i przytuliła. Cieszyła się, bo zaakceptowała ją jako nową matkę.
-Już cię zabieram do domu.
Ucałowała dziewczynę w czoło.
-A wam dziękuję za pomoc. Tak przy okazji, Tony. Mogłabym z tobą na chwilę porozmawiać?
Spytała, aby dowiedzieć się więcej o ataku rudzielca.
-Spokojnie. Nie chodzi o ciebie.
Wytłumaczyła, bo był zdezorientowany. Jednak zgodził się z nią zamienić kilka słów. Udali się do innego pokoju, aby nikt ich nie słyszał.
-Chodzi o Pepper, tak? Jest bardzo źle?
-Słyszałam, że byłeś z nią, gdy miała atak paniki. Przypominasz sobie co się z nią działo?
Spytała spokojnie.
-Nie denerwuj się. Po prostu muszę wiedzieć jak jej pomóc.
Geniusz próbował przypomnieć sobie każdy detal z tamtego momentu.
-Siedzieliśmy na kanapie i rozmawialiśmy. Potem przypomniała sobie o tacie i rozglądała się wokół. Chyba miała jakieś halucynacje, bo widziała jak ktoś mnie ranił.
Na moment się zatrzymał i znów przemówił.
-Później ją uspokoiłem i do tej pory jest dobrze.
Opowiedział wszystko zgodnie z prawdą.
-Podobno wcześniej też miewała ataki, ale dużo słabsze i obyło się bez leków.
-Dobrze… Tyle mi wystarczy. Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłeś, Tony. Dziękuję.
Podziękowała i razem wrócili do pozostałych. Pożegnała się z nimi, zabierając Pepper do domu. Dziewczyna siedziała z tyłu, patrząc na mijany krajobraz. Opiekunka próbowała z nią pogadać, lec ona błądziła myślami po innym świecie. Dopiero przez lekkie stuknięcie palcem w ramię przywróciło nastolatkę do rzeczywistości.
-Wszystko gra, Pepper?
-Tak, ale nie musiałaś po mnie przyjeżdżać. Potrafię trafić.
Wyjaśniła.
-Z pewnością tak jest. Jednak musimy wreszcie szczerze porozmawiać.
-Mam się… bać?
Spytała z lekkim niepokojem.
-Pepper, chcę ci pomóc i wiem, że coś cię dręczy. Szczera rozmowa jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Lekko się zaśmiała, przez co gaduła sama skusiła się na pokazanie uśmiechu. Czar prysł wraz z dźwiękiem telefonu. Zastanawiała się nad twórcą wiadomości. Nie był to nikt z dobrych ludzi. Przekonała się o tym, kiedy ciekawość zwyciężyła. Na widok zdjęć martwych agentów zasłoniła usta. Prawie chciała krzyczeć. Pod fotografiami znalazł się podpis.
„Ostrzegałem, Patricio. Ostrzegałem, że będą ofiary”

Rozdział 19: Latający anioł Stróż

0 | Skomentuj
Victoria znalazła się w szpitalu. Dość szybko, bo korków nie było na ulicy. Od razu poszła do archiwum. Tam odnalazła dokumentację medyczną Pepper. Wzięła ją i wyszła na parking.
Już chciała jechać do Rhodesów, ale telefon zmienił ten zamiar. Postanowiła odebrać.
-Rick?
-No witaj, Victorio. Jak tam? Już po dyżurze?
Spytał z powagą w głosie.
-Tak, ale musiałam jeszcze po coś wstąpić. Zaraz pojadę po Pepper i spotkamy się w domu.
Mówiła lekko spięta, a mąż sam to wyczuł.
-Niech zgadnę. Maggia?
-Coś w ten deseń. Możliwe, że znowu ją dręczą. O co im może chodzić?
Zapytała, licząc na jakąś odpowiedź.
-A jednak już ruszyli się z kryjówki. Miałem rację.
-Rick, co się dzieje?
Spytała z obawą o życie ukochanego.
-Co wy robicie?
-Victorio, oni współpracują z jakimś najemnikiem o pseudonimie Duch. Nie wiem co dokładnie chcą, ale dzwonili do niej.
Wyjaśnił, lecz kobieta była wściekła, słysząc to, do czego się przyznał.
-Dzwonili i nic mi nie powiedziałeś?!
-Musiałem, kochana. Musiałem.
-Rick…
Obawa o męża wzrosła jeszcze bardziej. Bała się kolejnych informacji.
-Nie martw się. Nawet Iron Man chce ich dopaść. Możliwe, że wspólnymi siłami zakończymy ten koszmar.
Starał się uspokoić jakoś żonę, ale jego słowa do niej nie przemówiły. Czuła, że mogła mu powiedzieć tylko jedno.
-Po prostu wróć do nas, dobrze? Bądź cały i zdrowy.
Błagała, żeby tak zrobił.
-Spokojnie. Zajmij się Pepper, a ja dopilnuję, aby ci dranie zapłacili za to, co zrobili.
I na tych słowach kontakt się urwał. Była cisza. Każda próba nawiązania połączenia kończyła się po zaledwie dwóch sekundach. Lekarka zdecydowała się już nie zwlekać i pojechać po dziewczynę. Jednak zapomniała, iż wyjechała na ulicę w godzinę szczytu.
Podczas gdy ona stała w dość długim korku, Pepper poszła z Rhodey’m do zbrojowni, aby tam czekać na powrót Tony’ego. Usiadła na kanapie, a on zasiadł za sterami fotela. Czekali na jakiś znak. Przyjaciel siedział jak na szpilkach, a wykres funkcji życiowych nie uspokajał go ani trochę. Nie wyglądały za dobre, choć wiedział, że z gorszych tarapatów się wyplątywał. Nie słyszał nic przez zepsutą komunikację. Mógł jedynie przypuszczać, w jakim stanie go zobaczą.
Po kilku minutach, geniusz wrócił do nich. Wyszedł ze zbroi, trzymając się za implant. Rhodey wstał i pomógł mu usiąść. Podpiął mu ładowarkę do mechanizmu, lecz i tak był porządnie poobijany.
-Przepraszam… Pepper. Nie złapałem… go.
-To nieważne. Dobrze cię widzieć, Tony.
Dziewczyna prawie się rozpłakała, widząc chłopaka w takim stanie. Uroniła kilka łez.
-Pepper, proszę cię… Nie płacz.
-Po prostu cieszę się… Cieszę się, że wróciłeś.
Chciała go przytulić, lecz w porę się powstrzymała.
-Zasłużyłeś na odpoczynek, bohaterze.
Uśmiechnęła się łagodnie.
-Nie rozpadnę się jak domek z kart. Nie krępuj się, ale zawaliłem sprawę.
Nieco poprawił się, żeby nie zjechać na podłogę.
-Nie udało mi się go złapać, a byłem już tak… blisko.
-Grunt, że jesteś z nami. Policja, FBI, T.A.R.C.Z.A… Ktoś ich dopadnie.
Uspokoiła rannego, chociaż sama zaczęła się denerwować. Poczuła lekkie kłucie w klatce piersiowej. Stark zauważył ten grymas bólu.
-Pepper, co się dzieje? Tylko błagam cię. Nie okłamuj mnie.
-Mam… złe przeczucia. Nie wiem… Nie wiem czemu.
Wyjaśniła bez zatajania prawdy.
-Myślisz o tym agencie? Jak wracałem, to był cały.
-Na pewno?
Dopytała dla pewności.
-No wiesz… To mój nowy rodzic i wolałabym, żeby… żył.
Tony sprawdził odczyty z bransoletki. Nie był zbytnio zadowalający, lecz dla niej postanowił sprawdzić, czy agent był cały.
Zanim któryś z przyjaciół zdążył zareagować, bohater wszedł do zbroi. Wyleciał z fabryki, a następnie przyleciał na miejsce. Tam, gdzie ostatnio widział nowego ojca rudej. Podszedł do jednego z agentów.
-Ktoś został ranny w akcji?
-Paru agentów, ale niegroźnie.
-A ofiary?
Z trudem powiedział to z zachowaniem spokoju.
-Niestety, ale nie obyło się bez tego.
Stwierdził dość poważnie, gdyż akcja nie była łatwa. Na słowa mężczyzny serce chłopaka zamarło. Bał się, że Rick Jones znajdował się na liście ofiar.
-Podasz dane poległych?
-Nie bardzo mogę, bo jesteś cywilem. Jednak listę mogę pokazać.
Zaczął mu wskazywać na nazwiska zidentyfikowanych ciał.
-Kojarzysz kogoś?
-Niestety, ale nie. Dziękuję panu bardzo.
Wzbił się w powietrze. Leciał nad samochodami, aby pilnować pozostałych członków FBI. Przy okazji zadzwonił też do gaduły.
-Tony, wracasz już?
-Nie, ale… Nie jesteś na mnie wściekła? Zresztą, dzwonię w innej sprawie. Twój nowy tata żyje. Jest cały i zdrowy. Właśnie pilnuję, żeby wrócił bezpiecznie z misji.
-O! Anioł Stróż się znalazł. Urocze, ale nie bój się o niego. Wróci, więc ty też wracaj.
Odetchnęła z ulgą i ponownie czekała na powrót przyjaciela. Przez chwilę jeszcze leciał za nimi, aż zobaczył, jak wjeżdżają do bazy. Komputer wyświetlił mu komunikat o rezerwach, więc na autopilocie wrócił do zbrojowni.
Gdy znalazł się u celu, Rhodey miał idealne wyczucie i złapał go, nim ten stracił równowagę. Po raz drugi musiał mu podpiąć implant i pomógł też usiąść na ziemi.
-Zaraz poczujesz się lepiej.
-Dzięki.
Nastolatka cieszyła się, bo brat rannego wiedział, jak zająć się nim dobrze. Już nie czuła strachu.
-To chyba będę wracać. Trzymajcie się.
Pomachała im na pożegnanie, zmierzając w stronę drzwi.
-Pepper… Zostań.
Na słowa Tony’ego odwróciła się do nich.
-Czemu? Nie chcę robić kłopotu. Poza tym, mamusia czeka i tatuś.
Lekko się zaśmiała.
-Tony, odpoczywaj. Spisałeś się na medal... Rhodey, pilnuj go.
Poprosiła, piorunując ich wzrokiem.
-To do jutra.
Uśmiechnęła się, wychodząc ze zbrojowni. 

Rozdział 18: Bezpiecznie kłamać niż mówić tylko prawdę

0 | Skomentuj
Tony od razu wybrał numer do Rhodey’go, gdyż potrzebował pomocy. Na szczęście szybko odebrał.
-Rhodey, musisz jak najszybciej przyjść do zbrojowni. Jest tu Pepper. Znowu ktoś ją szantażował, a ja muszę znaleźć sprawcę. Zaopiekuj się nią.
-Żaden problem. Już tam idę.
Rozłączył się i odpiął ładowarkę. Chwilę potem znalazł się w zbroi.
-Jestem połączony ze zbrojownią, także masz mnie informować o wszystkim.
-Jasne.
Niespodziewanie usłyszał telefon Pepper. Postanowił odebrać.
-Halo? Tu Rhodey.
-Dzień dobry. Jestem mamą Pepper. Mogę z nią porozmawiać?
-Była u nas chwilę, ale zemdlała. Chyba zdenerwowała się jakimś telefonem. Sam nie wiem.
Zaczął wyjaśniać, przenosząc przy okazji rudzielca do domu.
-Zemdlała? Dziwne. Chyba, że o czymś nie wiem. Tak czy owak, przyjadę po nią. Podasz mi adres?
Kobieta była zaniepokojona, a trucizna nie wpłynęła na serce. Zastanawiała się nad powodem omdlenia.
-Tak. Oczywiście.
Położył dziewczynę na kanapę, zaś lekarce podał dokładny adres. Sam zaczął się martwić o przyjaciółkę.
Pół godziny później, pojawiła się Victoria. Zapukała do drzwi. Chłopak błyskawicznie otworzył.
-To pani do mnie dzwoniła?
-Zgadza się, a ja cię chyba skądś kojarzę. Byłeś w szpitalu?
Spytała z ciekawości.
-Jestem przyrodnim bratem Tony’ego. Zapraszam.
Zaprowadził ją do nieprzytomnej. Uklękła przy niej i zaczęła badać.
-W porządku, więc co się dokładnie stało?
-Sam nie wiem. Nie było mnie przy tym. Wiem tylko, że odebrała jakieś połączenie i… zemdlała.
Opowiedział to czego dowiedział się od brata. Była w szoku, gdyż to nie wyjaśniało zbyt wiele.
-Czyli to ją zdenerwowało. Długo utrzymuje się nieprzytomna?
-Z jakieś czterdzieści minut.
-To dość długo.
Zmartwiła się. Starała się lekkim uderzeniem w policzek przywrócić przytomność. Nawet delikatnie szturchnęła. Nie było żadnej reakcji.
-To musiał być mocny stres. Pewnie odezwał się jakiś terrorysta.
Wywnioskowała.
-Powinnam bardziej dowiedzieć się o jej przeszłości, bo jeśli to był atak paniki, wtedy musi zacząć brać na nie leki.
Wyjaśniła, aż przyjaciel zmartwił się.
-Niestety nie wiem nic o tym co ją kiedyś spotkało. Musi sama o tym powiedzieć.
Stwierdził.
-I co z nią? Kiedy się obudzi?
-Nie wiem. Mam nadzieję, że szybko.
Przykryła chorą kocem.
-Musi odpocząć. Potrzebuje spokoju, dlatego też wyłączę jej komórkę.
Zdecydowała się wziąć komórkę i przez przycisk dezaktywować urządzenie, które było głównym źródłem stresu.
-A Tony? Jak z nim sytuacja?
Zapytała z obawą, iż również mógł się zdenerwować.
-Nie olewa zaleceń.
-To dobrze.
Nieco się uspokoiła. Histeryk lekko odetchnął z ulgą. Nie chciał być nękany przez pytania na temat stanu przyjaciela.
-No to trzeba czekać.
Stwierdziła, siadając na krześle. Rhodey zamierzał dowiedzieć się o poczynaniach geniusza. Wiedział, że wtedy opiekunka gaduły mogłaby zacząć coś podejrzewać. Również usiadł obok kanapy. Stres zżerał go z niepewności, lecz nie mógł wyjść.
-Wszystko gra? Dokucza ci coś?
Spytała się dla pewności.
-Nie, nie. Wszystko dobrze. Martwię się tylko o Pepper.
-Mam taką nadzieję. Lepiej mi nie ściemniaj.
Ostrzegła nastolatka.
-Nawet bym nie śmiał.
-To się cieszę.
Uśmiechnęła się lekko do niego, choć wciąż bała się o stan dziewczyny. Nadal się nie obudziła.
-Przepraszam, że pytam, ale czy ona nie powinna się już obudzić?
Wyjął jej tę myśl z głowy. Nie wiedziała co powiedzieć. Pierwsze dni bycia lekarzem i już zderzyła się z kłopotliwym przypadkiem.
-Powinna już dawno, ale coś jest nie tak. Przydałyby się jakieś informacje.
Postanowiła zadzwonić do Ho. Akurat skończył dyżur, więc nie mógł nawet odpocząć od wezwań.
-Słucham.
-Wybacz, że ci przeszkadzam, ale mam sprawę. Masz może chwilkę? Spokojnie. Nie chodzi o Tony’ego.
Od razu go uspokoiła, żeby nie zaczął krzyczeć.
-Chociaż tyle z dobrych wiadomości. W jak poważnym byłby stanie dzisiaj, to bym go nie uratował… O kogo chodzi?
-Wiesz może coś o przeszłości Pepper? Chorowała na coś wcześniej?
-Pepper Potts, tak? Nie przypominam sobie nic takiego. Jako dziecko miała ataki paniki po stracie matki, ale obyło się bez leków.
-To źle, bo prawdopodobnie miała taki atak i jeszcze się nie obudziła. Minęła prawie godzina i nie wiem co robić. Doradzisz coś?
Zmartwiła się i liczyła na pomoc.
-Może spróbuj ją wybudzić jakimś mocnym zapachem. Jeśli to nie pomoże, to użyj leków.
Doradził, sugerując możliwe rozwiązania.
-No dobrze. Dzięki i wybacz za kłopot. Odpocznij.
Poprosiłam, a następnie rozłączyła się.
-Coś nie tak, prawda?
-Muszę ją jakoś ocucić. Zapachem albo lekami.
Wyjaśniła bez nerwów.
-Rozumiem, więc proszę działać.
Przyniósł alkohol oraz leki. Położył na stoliku.
-Dziękuję.
W przeszukanych opakowaniach z lekami nie znalazła odpowiedniego środka. Ostatnią opcją pozostał alkohol. Wlała trunek do kieliszka i dała pod nos Pepper. Wystarczyło poczekać chwilę, a oczy otworzyły się. Rozglądała się spokojnie. Nie na długo, gdyż szybko wpadła w niepokój.
-Co… Co się dzieje? Gdzie Tony? Co… mu zrobili? Nie. Nie!
-Pepper, jesteś bezpieczna i Tony też. Co się stało?
Rhodey starał się jakoś ukoić jej nerwy.
-M… Maggia.
Kobieta przytuliła ją do siebie najmocniej jak potrafiła.
-Hej! Nic ci nie grozi. Spokojnie. Już nie musisz się bać, a Tony jest bezpieczny… Prawda, Rhodey?
Spytała go, aby ją przekonał do tego.
-Oczywiście, że tak.
Musiał skłamać, bo negatywna informacja mogła z powrotem zabrać rudzielca do ciemności.
-Czyli… w… wrócił?
Kobieta widziała jak nastolatka była zmieszana co do stanu rzeczy.
-Rhodey, mogę cię na słówko?
Poprosiła.
-Oczywiście.
Wyszli do innego pokoju. Nie czekała długo na zadanie pytania. Walnęła wprost.
-Wiesz, gdzie jest Tony? Jeśli był ostatnią osobą, która widziała Pepper, to może coś wiedzieć.
-Nie wiem, ale on czasem tak znika. Pewnie coś tworzy.
Zaśmiał się.
-Może ciebie to bawi, ale nie będę ściemniać. Sprawa jest poważna i możliwe, że był świadkiem jej ataku paniki. Muszę wiedzieć, jak się zachowywała.
Wytłumaczyła z powagą, na co sam spoważniał.
-Gdy tylko pojawi się w domu, od razu do pani zadzwonię.
-To dobrze, czyli możemy do niej wrócić. Byłby to kłopot, gdyby tu została nieco dłużej?
-Żaden.
-Nie chcę robić problemu. Wrócę po nią, ale muszę pojechać po jej teczkę.
Wyjaśniła, kierując się w stronę drzwi.
-Za godzinę wrócę. Będziesz przy niej?
-Oczywiście.
Poszedł za nią, a następnie zamknął drzwi. Odczekał trochę, upewniając się, że odjechała. Miał zamiar pójść do zbrojowni, choć najpierw zajrzał do przyjaciółki.
-Potrzebujesz czegoś?
-Nie.
Stwierdziła, wstając z kanapy.
-Już mi lepiej.
Nieco skłamała, bo nie chciała nikogo martwić. Bardziej była skupiona na tym, żeby Tony wrócił.

Rozdział 17: Nie wymażesz bólu z przeszlości

0 | Skomentuj
Tony nie wiedział o czym rozmawiać. Bał się, że powie coś, co przypomni Pepper o ojcu.
-Coś nie tak, Tony? Teraz zrobiłeś się mało rozmowny.
Zmartwiła się.
-Nie… Wszystko w porządku. Po prostu nie wiem o czym rozmawiać.
-A myślisz, że ja wiem? Też nie wiem.
Niespodziewanie otrzymała wiadomość.
-Momencik.
Sprawdziła jego treść. Uspokoiła się, bo była bez gróźb.
„Spóźnię się o jakąś godzinę. Wybacz. Mam nadzieję, że poradzisz sobie”
-To tylko mama. Będzie później w domu, więc mamy więcej czasu.
-Skoro mamy więcej czasu, to powiedz mi co się stało?
-Naprawdę chcesz wiedzieć? Po tym jak widziałam, że chciałeś zabić Maggię… Tony, nie chcę, żebyś przeze mnie robił coś… głupiego.
Poprosiła go błagalnym tonem.
-Przepraszam, ale poniosło mnie… Po prostu byłem wściekły, że musisz… Ech. Przeżywać to co ja… Wiem jaki to ból. Chciałem ci go oszczędzić, ale nie udało mi się.
Nie potrafił jej spojrzeć w oczy, więc spuścił wzrok na podłogę. Nadal czuł się winy.
-Tony, przepraszam. Przeze mnie cię zranili. Zostałeś ranny, a tata… Tata…
Załamał się jej głos, aż oddech przyspieszył. Upadła na kolana, patrząc nerwowo w różne strony. Szukała wroga, którego nie było.
-Przepraszam, przepraszam! Już nie będę!
Chłopak przykucnął obok niej i przytulił ją.
-Pepper, słyszysz mnie? Jesteś bezpieczna nic ci nie grozi.
-Przepraszam! Błagam! Nie krzywdźcie… go! Proszę! Prze… stań… cie.
Dziewczyna wpadała w coraz większą panikę. Cały spokój szlag trafił przez jedno wspomnienie. Przyjaciel nie wiedział co robić. Nadal trzymał ją w objęciach i starał się jakoś uspokoić.
-Pepper, nikt nikogo nie krzywdzi. Jesteś bezpieczna ze mną w zbrojowni. Spokojnie.
-T… Tony?
Ponownie powracał spokój.
-Jesteś… tu. Przepraszam… za wszystko.
Uroniła kilka łez.
-Jestem tu.
Przytulił rudowłosą mocniej.
-Nie przepraszaj.
Wytarł jej łzy z twarzy.
-To nie twoja wina.
Nastolatka ledwo wstała z podłogi, bo lekko nogi drżały. Tony martwił się o nią. Chciał jakoś pomóc. Moc implantu wynosiła pięćdziesiąt trzy procent, więc uznał, że tyle wystarczy. Podniósł się z podłogi i odpiął od ładowarki.
-Pepper, dasz radę iść?
Złapał przyjaciółkę za ramię tak, żeby się nie przewróciła.
-Zabieram cię do szpitala.
-Zostaw. Nigdzie nie idę.
Nalegała.
-Chcę tu być… z tobą… Proszę.
Popatrzyła mu w oczy.
-Już wszystko gra.
-To było naprawdę poważne. Musi cię zbadać lekarz. Proszę.
-Nie musi.
Stwierdziła z opanowaniem.
-Jest dobrze jak jest.
Usiadła na kanapie.
-Nie wiedziałam, że znowu będę mieć te ataki. Już nawet zapomniałam, jak to jest.
Chłopak usiadł obok niej.
-Brałaś na nie jakieś… leki?
-Nie. Wtedy byłam mała. Po prostu… Po prostu szybko to przechodziło. Tatuś zawsze mnie przytulał i uspokajał. To zawsze wystarczyło, a wszystko zaczęło się od śmierci mamy.
Wyżaliła mu się, aż poczuła, jak kamień spada z jej serca.
-Jednak nigdy nie były tak silne jak teraz. Dziwię się, że ty nie masz takich ataków. Jedynie ciągle się denerwujesz, a to wpływa na twoje serce.
-To teraz na mnie przeszedł zaszczyt uspokajania cię.
Zaśmiał się.
-Po wypadku… Nie miałem czasu na ataki. Zbroja to odskocznia, a o moim sercu nie ma co rozmawiać. Już nigdy nie będzie takie jak dawniej.
-Wiem, Tony. Cieszę się, że po raz kolejny mi pomogłeś.
Uśmiechnęła się lekko.
-Taka moja rola.
Odwzajemnił uśmiech.
-To ja może wrócę do ładowania. Chcę być gotowy, jakby coś miało się wydarzyć.
-A nie naładowałeś się w pełni? To już mi się ładuj. Nie puszczę cię, jeśli nie zobaczę sto procent na bransoletce.
Zaśmiała się, a humor rudzielca wrócił.
-Taką Pepper znam.
Przyjaciel ucieszył się, widząc ją w lepszym stanie. Ponownie podpiął mechanizm do ładowania.
-Wiesz, Pepper. Dziwnie być baterią.
-Wiesz, Tony. Dziwnie być gadułą bez hamulców. Ja tam cię lubię jako baterię. Nie obraź się.
Chichrała się jak głupia.
-Twoje gadulstwo mi nie przeszkadza.
Sam nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
-Twoje cudeńko ładnie się świeci, wiesz? Naprawdę śliczne, chociaż wiem, że ciężko być baterią. Ciągłe ładowanie, a jeszcze masz na głowie dwie niańki, to już w ogóle przekichane.
Po raz kolejny zaśmiała się niepohamowanie.
-Co? Też byś chciała, tak? Nic z tego. To jest moje. No i tak fajnie w nocy nie daje spać to światełko.
Przez komiczną rozmowę odreagowali ostatnie dni.
-Ale to taka latareczka. Przyznaj, Tony. Nie zgubisz się w ciemnościach, a to bardzo pomocne.
Lekko się zaśmiała, bo humor prysł w kilka sekund na dźwięk telefonu.
-Kto tam dzwoni?
Tony również spoważniał.
-Halo?
Czekała na odpowiedź z drugiej strony słuchawki.
-Dawno się nie słyszeliśmy, Patricio.
Na głos wroga czuła się sparaliżowana ze strachu.
-Kto… mówi?
-Oczywiście, że twój przyjaciel, który ostatnio dał ci pewne zadanie.
Po tych słowach przypomniała sobie porwanie oraz ucieczkę Fixa.
-Czego… chcesz?
Zapytała drżącym głosem. Chłopak dostrzegł jak jej głos się załamał. Wyglądała na przerażoną. Gestem ręki kazał ciągnąć rozmowę, gdy w tym samym czasie zajmie się namierzaniem rozmówcy. Pepper zrobiła jak chciał i z trudem ciągnęła konwersację z Duchem.
-Jesteś tam, Patricio?
-J… Jestem.
Odparła z trudem, a oddech przyspieszył. Starała się nie wpaść w panikę, oddychając głęboko.
-Jako że Fix ponownie trafił do celi, muszę cię poprosić o coś innego. Coś łatwiejszego do wykonania.
-C… Co takiego?
Spytała zmęczona gadaniną zjawy.
-Ostatnio Iron Man ciągle krzyżuje plany moje i moich wiernych towarzyszy. Chciałbym, abyś go nam wystawiła.
-C… Co? Nie! Nie mogę!
Krzyczała z bezradności.
-Ocalił mi życie! Nie mogę!
-Och! Naprawdę? W takim razie poleje się krew.
-Nie…
Tylko tyle zdołała powiedzieć, nim rozłączył się. Chłopak nie znalazł dokładnych współrzędnych przeciwnika, a jedynie jakąś część miasta. Nie poddawał się i chciał go znaleźć, lecz jeszcze miał zamiar zobaczyć, jak trzymała się gaduła.
-Co tym razem?
Przytulił ją, gdyż była bardzo roztrzęsiona.
-T… Tony.
Nie potrafiła oddychać spokojnie, a mówienie przychodziło jej z trudem. Nogi odmówiły posłuszeństwa i upadła na podłogę, zamykając oczy.

Rozdział 16: Myśli wstecz doprowadzają do obłędu

0 | Skomentuj
Cała trójka poszła do domu Rhodesów. Tony zaprowadził Pepper do pokoju, gdzie miała oczekiwać na jedzenie.
-No dobra. Może tym razem nie spalę kuchni… To co sobie życzysz?
-Oj! No nie wiem. Ty tu rządzisz.
Uśmiechnęła się głupawo.
-Coś zjadliwego.
-Hmm… Może być z tym problem.
-Dlaczego? Przecież Rhodey może ci pomóc. Nie może?
Zaśmiała się, patrząc na bezcenną minę przyjaciela.
-Na no czekasz? Na oklaski?
Rozbawiona zaczęła klaskać i śmiać się. Chłopak od razu zszedł do kuchni, w której razem z bratem czarował nad tostami. Zrobił z serem, szynką, cebulą, kurczakiem oraz dodał do nich keczup. Poszedł do dziewczyny, która poczuła przyjemny zapach.
-Mam nadzieję, że są zjadliwe.
Podał talerz z daniem.
-Sama to ocenię.
Wzięła pierwszy kęs.
-Zjadliwe.
Uśmiechnęła się głupawo, szczerząc zęby.
-A kuchnia cała i zdrowa?
-Tak. Wszystko w porządku.
Stwierdził, choć prawda była inna. Rhodey nadal gasił ścierkę kuchenną, a blat stołu był usmarowany składnikami.
Gdy zjadła tosty, zeszli na dół. Zauważyła jak przyjaciel ogarniał bałagan.
-Dziękuję za tosty. Były pyszne.
Odłożyła puste naczynie do zlewu.
-Nie ma za co.
Podrapał się po karku, a następnie pomógł przy sprzątaniu.
-Następnym razem nie pozwolę ci gotować.
Zaznaczył syn prawniczki, walcząc z brudem.
-Heh! Dobra. Mistrzem kuchni nie jestem.
-Nie musisz być.
Dziewczyna obroniła go.
-Nie zatrułam się, więc to już coś. Może w „Hell’s Kitchen” wypadłbyś w pierwszej rundzie, ale w życiu jeszcze nie przegrałeś.
Zaśmiała się głupawo, lecz humor zniknął na sam dźwięk telefonu z kieszeni Tony’ego. Wyjął go, sprawdzając numer. Był nieznany, lecz i tak postanowił odebrać. Wyszedł z kuchni i odebrał. Dzwoniącym okazał się Yinsen. Porozmawiał z nim chwilę, aż mógł wrócić do przyjaciół.
-Dzwonił doktorek. Mam przyjść na kontrolę.
-Oj! Współczuję. Ledwo się wydostałeś i znowu tam wracasz. Biedny, Tony. Biedny, biedny.
Pogłaskała geniusza po głowie, pocieszając.
-Pepper, ja nie jestem psem. Przestań.
-Ale ja ci naprawdę współczuję. Przynajmniej mi dali już spokój.
Niepotrzebnie to powiedziała na głos, gdyż jej komórka także zadzwoniła. Odeszła od nich na chwilę. Uspokoiła się na głos lekarki, lecz i tak rozmawiała dość krótko. Wróciła do przyjaciół niezbyt zadowolona.
-A niech to. Mnie też ciągną do tego strasznego miejsca. Myślałam, że pozwolą mi się cieszyć życiem. Mam pecha, że nowa mama jest lekarką. Oj! Lekko nie będzie.
Tony również nie czuł się zachwycony, ponieważ nienawidził szpitali. Jednak nie mógł się sprzeciwiać doktorkowi, który jako jedyny mógł mu pomóc, gdyby coś się schrzaniło.
-Miejmy to już za sobą.
Zamówił taksówką. Zostawili przyjaciela, aby ogarnął bałagan, podczas gdy oni załatwią to, co trzeba. W kilka minut znaleźli się na miejscu. Rozdzielili się, idąc w przeciwne strony. Victoria już czekała na nastolatkę, która była bardzo ciekawa co mogła od niej usłyszeć.
-Witaj, Pepper. Mam nadzieję, że nie miałaś jakiś ważnych lekcji.
-Byłam tylko na jednej fizyce.
Skłamała, bo o ucieczce ze szkoły nie mogła powiedzieć.
-No to chyba wybrałam niewłaściwy moment.
Uśmiechnęła się do niej, a następnie wskazała na kozetkę.
-Połóż się. Będę ci zdejmować szwy.
W tym samym czasie, Tony dotarł pod odpowiednie drzwi. Zapukał.
-Dzień dobry. Chciał mnie pan widzieć.
-Tak… Zapraszam.
Pozwolił mu wejść do gabinetu.
-Tony, chciałbym przedyskutować z tobą twój ostatni pobyt tutaj.
-Coś nie tak, prawda?
-Może usiądźmy.
Rozmowa trwała prawie godzinę. Chciał zostawić wszystkie informacje dla siebie.
Po wyjściu z pomieszczenia, trafił na Pepper. Stała na korytarzu.
-Hej, Pepper. Jak tam?
-No hej, Tony. Nie było źle. A ty? Co tam ci powiedział ciekawego?
-Jak zwykle przynudzał o zaleceniach.
Minął się nieco z prawdą, choć ona tego nie dostrzegła.
-To co teraz robimy?
-Nie wiem. Ja chyba wrócę do domu.
Pomyślała.
-Możesz wpaść do mnie, jeśli chcesz.
Zaproponowała.
-Wiesz, Pepper. Nie chcę ci robić kłopotu. Masz nową rodzinę. Może najpierw znajdź z nimi wspólny język, a potem zacznę cię odwiedzać. Jakby nie patrzeć, to dla mnie są obcy.
Wytłumaczył.
-Spokojnie. Są w pracy. Już nawet ich polubiłam. Poza tym, znam agenta od dawna, dlatego nie bój się.
Wyjaśniła na spokojnie.
-Jednak do niczego cię nie zmuszam.
Uśmiechnęła się łagodnie, idąc powoli w stronę wyjścia.
-No dobra. Jedynie musiałbym skoczyć po ładowarkę albo najpierw się naładować, a potem do ciebie. To jak?
Wyrównał z nią krok.
-No dobrze, więc usiądę i poczekam.
-Ale nie tutaj. Chcę stąd wyjść jak najszybciej. Na widok tych białych ścian mam dreszcze.
Na samo wspomnienie o szpitalu poczuł ciarki na plecach.
-To najpierw fabryka, a potem do ciebie.
-No dobrze, dobrze. To chodźmy.
Lekko się zaśmiała.
-Prowadź.
Pojechali taksówką, a jazda im długo nie zajęła. Szybko znaleźli się przed drzwiami zbrojowni.
-Trochę to potrwa, także zapraszam.
Przepuścił ją do środka sanktuarium.
-Spokojnie, Tony. Nigdzie mi się nie spieszy.
Weszła od razu za nim i czekała, aż zabierze ładowarkę. Rozglądała się po pomieszczeniu, dostrzegając naprawione zbroje. Na sam ich widok przebudziły się wspomnienia z dnia, kiedy straciła ojca. Stała bez ruchu, pogrążając się w ich mroku. Tony zauważył to, więc zrezygnował z podpinania implantu. Zaniepokojony podszedł bliżej niej.
-Pepper, wszystko gra?
-Tak. To nic.
Skłamała, aby nie dawać mu powodów do obaw. Starała się panować nad sobą.
-Naładuj się i możemy iść.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak.
Zaprowadził ją na kanapę, odkładając ładowanie na później.
-Nie, nie. To nic. Naprawdę… Lepiej zadbaj o siebie.
Poprosiła.
-Doktorek nie będzie zachwycony jak zobaczy cię znowu tego samego dnia.
Przez śmiech ukryła swoje prawdziwe uczucia. Chłopak nie dał się na to nabrać.
-Pepper, przecież wiesz, że się o ciebie martwię.
Spojrzał na bransoletkę, która wyświetlała ilość energii w rozruszniku. Miał jeszcze czas, bo trzydzieści procent mógł wytrzymać.
-Możemy porozmawiać, więc mów co ci na sercu leży.
-To nic takiego. Proszę cię. Zajmij się swoim zdrowiem.
Z większym naciskiem nalegała na posłuszeństwo.
-Dla mnie jest już za późno. Wady serca nie cofnę, ale tobie można pomóc. Po prostu pozwól na to.
Poprosił, patrząc jej w oczy.
-Pogadamy u mnie w domu, dobra? Teraz weź się zajmij tym co trzeba.
Wcisnęła mu urządzenie do ręki.
-Ale już. Nie wymiguj się.
Dłużej nie walczył i zrobił to co trzeba. Zdjął koszulkę oraz odwinął część bandaży. Podpiął rozrusznik.
-Będziemy tak siedzieć bez słowa?
-To zapodaj jakiś temat.
Zaproponowała, a on przez chwilę zastanawiał się nad tym, aż wybrał.
-To może szkoła? Co chcesz robić w przyszłości?
-Oj! Nie wiem. Myślałam nad byciu policjantką, ale lepsze zadania mają agenci T.A.R.C.Z.Y.
Pomyślała nad pierwszym wyborem z zainteresowań.
-A ty? Będziesz Iron Manem do końca życia czy planujesz coś innego?
-Iron Man to dla mnie taka odskocznia, chociaż tak serio, to sam nie wiem. Sportowcem nie zostanę.
Zaśmiał się.
-Chyba nadal pozostanę przy tworzeniu nowych wynalazków.
-O! To jest dobra myśl.
Zgodziła się z tym. I ponownie pojawiła się niezręczna cisza. 

Rozdział 15: Bezradność

0 | Skomentuj
Tony po raz kolejny wyprzedził Rhodey’go, wychodząc z domu godzinę przed lekcjami. Poszedł na dach i usiadł gdzieś w rogu. Histeryk nie chciał męczyć prawniczki, więc pojechał do szkoły. Na korytarzu znalazł przyjaciółkę.
-Hej, Pepper. Jak tam u ciebie?
-Nawet dobrze. Tak sądzę.
Przyznała szczerze.
-A gdzie Tony?
-Sam chciałbym to wiedzieć.
-To go poszukajmy.
Zaproponowała.
-Sprawdzałem już w domu i fabryce. Nie ma go tam.
-Widocznie jest szybszy od ciebie, a tak, poza tym… Jak się trzyma?
-Nie miałem jeszcze okazji z nim porozmawiać od momentu jego wyjścia ze szpitala.
Zasmucił się.
-Chyba ma nam za złe za to, że ukrywamy przed nim prawdę.
-Dziś mu powiem, Rhodey. Tylko znajdźmy go.
Złożyła obietnicę.
-Mam nadzieję, że jest cały i zdrowy.
-Też tak myślę. Gdzie zaczniemy szukać?
Spytała zmartwiona, bo byli braćmi i nie powinni unikać ze sobą kontaktu.
-Rhodey?
Chłopak na moment się zastanowił.
-Sam nie wiem, ale skoro w domu i fabryce go nie ma, to został szpital, szkoła oraz firma. Gdzie najpierw?
-Zacznijmy od szkoły. W końcu w niej jesteśmy.
Zaproponowała.
-Niech będzie. To co? Na dach?
-Tak. Chodźmy.
Poszli w odpowiednie miejsce, wchodząc po schodach. Na początku nikogo nie widzieli, lecz po jakimś czasie dostrzegli Tony’ego, który siedział w rogu. Od razu do niego podeszli.
-Ej! Dlaczego tak nagle zniknąłeś?
-Widoczne miałem ku temu jakieś powody.
-Tony, jest coś co chcę ci powiedzieć.
Przyznała, że powinien poznać prawdę.
-Naprawdę? Już myślałem, że macie mnie dość! Może słusznie.
-Tony, spokojnie. Chciałam z tym poczekać, aż wyjdziemy ze szpitala. Nie bądź zły.
Poprosiła go, a wiedziała, że stres źle na niego wpływał. Geniusz był nieco zagubiony. Nie rozumiał ich zamiarów.
-A Rhodey wiedział o tym wcześniej!
Z nerwów poczuł ból w klatce piersiowej. Jednak nie dał po sobie tego poznać.
-Wiecie co? Nie mam ochoty na rozmowę. Idę na lekcję.
Podniósł się i ruszył w stronę wyjścia z dachu.
-Hej! Daj mi powiedzieć!
Starała się go zatrzymać.
-Poczekaj!
-Proszę cię, Pepper. Odpuść.
-Chcesz znać prawdę, to ci powiem. Mieszkam z inną rodziną, bo mój ojciec nie żyje, dlatego nie mówiłam ci o tym… Tony, przepraszam. Nie wiedziałam jak na to zareagujesz. Bałam się.
Wyrzuciła wszystko z siebie, aż serce chłopaka zamarło. Miał wrażenie, jakby ktoś oblał go wiadrem zimnej wody.
-J… Jak… to?
-Chciałeś prawdy, to masz. Jednak nie jest źle. Nawet są mili dla mnie. Myślałam, że będzie gorzej.
Stwierdziła z lekkim uśmiechem na twarzy.
-T… to stało się wtedy, gdy… mnie zranili… tak?
Spojrzał na nią z przerażeniem wypisanym na twarzy.
-Nie. To się stało później, ale nie rozpamiętujmy tego. Najważniejsze, że Maggia zniknęła z mojego życia i nikogo z was nie skrzywdzi.
Poprosiła go, choć on nadal się tym przejmował.
-Tony, nikt nie mógł temu zapobiec.
-J… Ja mógłbym.
Upadł na kolana i zakrył twarz dłońmi.
-Gdyby nie… ja… Nie musiałabyś przechodzić przez to samo!
Był wściekły na samego siebie, przez co ból jedynie wzrósł na sile.
-Tony!
Przyjaciółka zmartwiła się, widząc go w tak złym stanie.
-To nie twoja wina. Tylko moja… Ja zawsze miałam przekichane z Maggią. Rozchmurz się
Położyła mu rękę na ramieniu.
-Ale to ja obiecałem twojemu… tacie was chronić. Zawiodłem… Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Spojrzał na nią ze smutkiem. Rhodey też próbował go pocieszyć, ale nie udało się. Zszedł z dachu, mając zamiar załatwić parę spraw. Dziewczyna czuła się winna, gdyż wybrała niewłaściwy moment na spowiedź.
-Co teraz? Mamy biec za nim?
-Nie wiem, ale ja bym poszedł. Nie wiem co jest w stanie zrobić w takim stanie.
Dwa razy nie musiał powtarzać. Pobiegli za przyjacielem, który złapał już taksówkę. Kątem oka zauważył Pepper i Rhodey’go. Nie dogonili go, bo kierowca szybko ruszył. W pięć minut znalazł się przy domu. Zapłacił taksówkarzowi i wszedł na teren fabryki. Wpisał kod, wchodząc do zbrojowni.  Zaczął wyszukiwać miejsca, w których aktualnie znajdowała się Maggia. Długo nie pobył sam, bo pozostała dwójka dorwała innego kierowcę. Bez większego namysłu weszli do zbrojowni. Tony nadal szukał współrzędnych na komputerze. Rhodey od razu żądał wyjaśnień.
-Tony, co ty robisz?!
-To co powinienem zrobić na samym początku.
-Czyli?
-Zlikwiduję Maggię.
Pepper była przerażona. Pragnęła mu przemówić do rozsądku, aby nic głupiego nie zrobił.
-Tony, już po wszystkim. Nie musisz tego robić. Jesteśmy bezpieczni. Nie skrzywdzą nas.
Próbowała uspokoić przyjaciela, żeby niepotrzebnie się nie denerwował.
-Ale przez nich straciłaś ojca. Nie zasługują na życie!
W kilka minut komputer zdołał wykryć ich sygnaturę.
-Tony, tak nie postępują bohaterowie.
Załamała się, winiąc siebie za działania geniusza.
-Rhodey, powiedz coś!
-Tony, błagam cię. Nie rób głupstw. Potrzebujemy cię, a nie chcę, żeby Iron Man został przestępcą! Będziesz taki sam jak oni!
Słowa brata przemówiły do rozsądku Starka. Odszedł od zbroi i usiadł na kanapie. Rudowłosa odetchnęła z ulgą.
-Mogłam ci tego nie mówić. Jednak nie chciałam, żebyś był na mnie zły.
-Przepraszam… Po prostu myślałem, że już mi nie ufacie.
-Gdyby tak było, nie rozmawialibyśmy tu i teraz.
Stwierdziła.
-No i wybacz za tatę… To z kim teraz mieszkasz?
-Z rodziną Bernes. Nawet są fajni. Poza tym, co z obiadem?
Uśmiechnęła się głupawo, pytając.
-Jestem ci winny minimum dwa obiady… To kiedy chciałabyś iść?
-Heh! Kiedy zechcesz.
-Hmm… To może teraz?
Wciąż czuł się źle, bo nie uratował jej ojca, ale przez obiecany posiłek starał się, żeby jak najmniej myślała o wyrządzonej krzywdzie.
-A czujesz się na siłach? Może lepiej odpocznij.
Spytała z niepokojem, gdyż marnie wyglądał. Chłopak zignorował to.
-Czuję się dobrze. Nie przesadzaj jak Rhodey.
-No to chodźmy
Uśmiechnęła się do niego. 
© Mrs Black | WS X X X