Rozdział 16: Myśli wstecz doprowadzają do obłędu

0 | Skomentuj
Cała trójka poszła do domu Rhodesów. Tony zaprowadził Pepper do pokoju, gdzie miała oczekiwać na jedzenie.
-No dobra. Może tym razem nie spalę kuchni… To co sobie życzysz?
-Oj! No nie wiem. Ty tu rządzisz.
Uśmiechnęła się głupawo.
-Coś zjadliwego.
-Hmm… Może być z tym problem.
-Dlaczego? Przecież Rhodey może ci pomóc. Nie może?
Zaśmiała się, patrząc na bezcenną minę przyjaciela.
-Na no czekasz? Na oklaski?
Rozbawiona zaczęła klaskać i śmiać się. Chłopak od razu zszedł do kuchni, w której razem z bratem czarował nad tostami. Zrobił z serem, szynką, cebulą, kurczakiem oraz dodał do nich keczup. Poszedł do dziewczyny, która poczuła przyjemny zapach.
-Mam nadzieję, że są zjadliwe.
Podał talerz z daniem.
-Sama to ocenię.
Wzięła pierwszy kęs.
-Zjadliwe.
Uśmiechnęła się głupawo, szczerząc zęby.
-A kuchnia cała i zdrowa?
-Tak. Wszystko w porządku.
Stwierdził, choć prawda była inna. Rhodey nadal gasił ścierkę kuchenną, a blat stołu był usmarowany składnikami.
Gdy zjadła tosty, zeszli na dół. Zauważyła jak przyjaciel ogarniał bałagan.
-Dziękuję za tosty. Były pyszne.
Odłożyła puste naczynie do zlewu.
-Nie ma za co.
Podrapał się po karku, a następnie pomógł przy sprzątaniu.
-Następnym razem nie pozwolę ci gotować.
Zaznaczył syn prawniczki, walcząc z brudem.
-Heh! Dobra. Mistrzem kuchni nie jestem.
-Nie musisz być.
Dziewczyna obroniła go.
-Nie zatrułam się, więc to już coś. Może w „Hell’s Kitchen” wypadłbyś w pierwszej rundzie, ale w życiu jeszcze nie przegrałeś.
Zaśmiała się głupawo, lecz humor zniknął na sam dźwięk telefonu z kieszeni Tony’ego. Wyjął go, sprawdzając numer. Był nieznany, lecz i tak postanowił odebrać. Wyszedł z kuchni i odebrał. Dzwoniącym okazał się Yinsen. Porozmawiał z nim chwilę, aż mógł wrócić do przyjaciół.
-Dzwonił doktorek. Mam przyjść na kontrolę.
-Oj! Współczuję. Ledwo się wydostałeś i znowu tam wracasz. Biedny, Tony. Biedny, biedny.
Pogłaskała geniusza po głowie, pocieszając.
-Pepper, ja nie jestem psem. Przestań.
-Ale ja ci naprawdę współczuję. Przynajmniej mi dali już spokój.
Niepotrzebnie to powiedziała na głos, gdyż jej komórka także zadzwoniła. Odeszła od nich na chwilę. Uspokoiła się na głos lekarki, lecz i tak rozmawiała dość krótko. Wróciła do przyjaciół niezbyt zadowolona.
-A niech to. Mnie też ciągną do tego strasznego miejsca. Myślałam, że pozwolą mi się cieszyć życiem. Mam pecha, że nowa mama jest lekarką. Oj! Lekko nie będzie.
Tony również nie czuł się zachwycony, ponieważ nienawidził szpitali. Jednak nie mógł się sprzeciwiać doktorkowi, który jako jedyny mógł mu pomóc, gdyby coś się schrzaniło.
-Miejmy to już za sobą.
Zamówił taksówką. Zostawili przyjaciela, aby ogarnął bałagan, podczas gdy oni załatwią to, co trzeba. W kilka minut znaleźli się na miejscu. Rozdzielili się, idąc w przeciwne strony. Victoria już czekała na nastolatkę, która była bardzo ciekawa co mogła od niej usłyszeć.
-Witaj, Pepper. Mam nadzieję, że nie miałaś jakiś ważnych lekcji.
-Byłam tylko na jednej fizyce.
Skłamała, bo o ucieczce ze szkoły nie mogła powiedzieć.
-No to chyba wybrałam niewłaściwy moment.
Uśmiechnęła się do niej, a następnie wskazała na kozetkę.
-Połóż się. Będę ci zdejmować szwy.
W tym samym czasie, Tony dotarł pod odpowiednie drzwi. Zapukał.
-Dzień dobry. Chciał mnie pan widzieć.
-Tak… Zapraszam.
Pozwolił mu wejść do gabinetu.
-Tony, chciałbym przedyskutować z tobą twój ostatni pobyt tutaj.
-Coś nie tak, prawda?
-Może usiądźmy.
Rozmowa trwała prawie godzinę. Chciał zostawić wszystkie informacje dla siebie.
Po wyjściu z pomieszczenia, trafił na Pepper. Stała na korytarzu.
-Hej, Pepper. Jak tam?
-No hej, Tony. Nie było źle. A ty? Co tam ci powiedział ciekawego?
-Jak zwykle przynudzał o zaleceniach.
Minął się nieco z prawdą, choć ona tego nie dostrzegła.
-To co teraz robimy?
-Nie wiem. Ja chyba wrócę do domu.
Pomyślała.
-Możesz wpaść do mnie, jeśli chcesz.
Zaproponowała.
-Wiesz, Pepper. Nie chcę ci robić kłopotu. Masz nową rodzinę. Może najpierw znajdź z nimi wspólny język, a potem zacznę cię odwiedzać. Jakby nie patrzeć, to dla mnie są obcy.
Wytłumaczył.
-Spokojnie. Są w pracy. Już nawet ich polubiłam. Poza tym, znam agenta od dawna, dlatego nie bój się.
Wyjaśniła na spokojnie.
-Jednak do niczego cię nie zmuszam.
Uśmiechnęła się łagodnie, idąc powoli w stronę wyjścia.
-No dobra. Jedynie musiałbym skoczyć po ładowarkę albo najpierw się naładować, a potem do ciebie. To jak?
Wyrównał z nią krok.
-No dobrze, więc usiądę i poczekam.
-Ale nie tutaj. Chcę stąd wyjść jak najszybciej. Na widok tych białych ścian mam dreszcze.
Na samo wspomnienie o szpitalu poczuł ciarki na plecach.
-To najpierw fabryka, a potem do ciebie.
-No dobrze, dobrze. To chodźmy.
Lekko się zaśmiała.
-Prowadź.
Pojechali taksówką, a jazda im długo nie zajęła. Szybko znaleźli się przed drzwiami zbrojowni.
-Trochę to potrwa, także zapraszam.
Przepuścił ją do środka sanktuarium.
-Spokojnie, Tony. Nigdzie mi się nie spieszy.
Weszła od razu za nim i czekała, aż zabierze ładowarkę. Rozglądała się po pomieszczeniu, dostrzegając naprawione zbroje. Na sam ich widok przebudziły się wspomnienia z dnia, kiedy straciła ojca. Stała bez ruchu, pogrążając się w ich mroku. Tony zauważył to, więc zrezygnował z podpinania implantu. Zaniepokojony podszedł bliżej niej.
-Pepper, wszystko gra?
-Tak. To nic.
Skłamała, aby nie dawać mu powodów do obaw. Starała się panować nad sobą.
-Naładuj się i możemy iść.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak.
Zaprowadził ją na kanapę, odkładając ładowanie na później.
-Nie, nie. To nic. Naprawdę… Lepiej zadbaj o siebie.
Poprosiła.
-Doktorek nie będzie zachwycony jak zobaczy cię znowu tego samego dnia.
Przez śmiech ukryła swoje prawdziwe uczucia. Chłopak nie dał się na to nabrać.
-Pepper, przecież wiesz, że się o ciebie martwię.
Spojrzał na bransoletkę, która wyświetlała ilość energii w rozruszniku. Miał jeszcze czas, bo trzydzieści procent mógł wytrzymać.
-Możemy porozmawiać, więc mów co ci na sercu leży.
-To nic takiego. Proszę cię. Zajmij się swoim zdrowiem.
Z większym naciskiem nalegała na posłuszeństwo.
-Dla mnie jest już za późno. Wady serca nie cofnę, ale tobie można pomóc. Po prostu pozwól na to.
Poprosił, patrząc jej w oczy.
-Pogadamy u mnie w domu, dobra? Teraz weź się zajmij tym co trzeba.
Wcisnęła mu urządzenie do ręki.
-Ale już. Nie wymiguj się.
Dłużej nie walczył i zrobił to co trzeba. Zdjął koszulkę oraz odwinął część bandaży. Podpiął rozrusznik.
-Będziemy tak siedzieć bez słowa?
-To zapodaj jakiś temat.
Zaproponowała, a on przez chwilę zastanawiał się nad tym, aż wybrał.
-To może szkoła? Co chcesz robić w przyszłości?
-Oj! Nie wiem. Myślałam nad byciu policjantką, ale lepsze zadania mają agenci T.A.R.C.Z.Y.
Pomyślała nad pierwszym wyborem z zainteresowań.
-A ty? Będziesz Iron Manem do końca życia czy planujesz coś innego?
-Iron Man to dla mnie taka odskocznia, chociaż tak serio, to sam nie wiem. Sportowcem nie zostanę.
Zaśmiał się.
-Chyba nadal pozostanę przy tworzeniu nowych wynalazków.
-O! To jest dobra myśl.
Zgodziła się z tym. I ponownie pojawiła się niezręczna cisza. 

Rozdział 15: Bezradność

0 | Skomentuj
Tony po raz kolejny wyprzedził Rhodey’go, wychodząc z domu godzinę przed lekcjami. Poszedł na dach i usiadł gdzieś w rogu. Histeryk nie chciał męczyć prawniczki, więc pojechał do szkoły. Na korytarzu znalazł przyjaciółkę.
-Hej, Pepper. Jak tam u ciebie?
-Nawet dobrze. Tak sądzę.
Przyznała szczerze.
-A gdzie Tony?
-Sam chciałbym to wiedzieć.
-To go poszukajmy.
Zaproponowała.
-Sprawdzałem już w domu i fabryce. Nie ma go tam.
-Widocznie jest szybszy od ciebie, a tak, poza tym… Jak się trzyma?
-Nie miałem jeszcze okazji z nim porozmawiać od momentu jego wyjścia ze szpitala.
Zasmucił się.
-Chyba ma nam za złe za to, że ukrywamy przed nim prawdę.
-Dziś mu powiem, Rhodey. Tylko znajdźmy go.
Złożyła obietnicę.
-Mam nadzieję, że jest cały i zdrowy.
-Też tak myślę. Gdzie zaczniemy szukać?
Spytała zmartwiona, bo byli braćmi i nie powinni unikać ze sobą kontaktu.
-Rhodey?
Chłopak na moment się zastanowił.
-Sam nie wiem, ale skoro w domu i fabryce go nie ma, to został szpital, szkoła oraz firma. Gdzie najpierw?
-Zacznijmy od szkoły. W końcu w niej jesteśmy.
Zaproponowała.
-Niech będzie. To co? Na dach?
-Tak. Chodźmy.
Poszli w odpowiednie miejsce, wchodząc po schodach. Na początku nikogo nie widzieli, lecz po jakimś czasie dostrzegli Tony’ego, który siedział w rogu. Od razu do niego podeszli.
-Ej! Dlaczego tak nagle zniknąłeś?
-Widoczne miałem ku temu jakieś powody.
-Tony, jest coś co chcę ci powiedzieć.
Przyznała, że powinien poznać prawdę.
-Naprawdę? Już myślałem, że macie mnie dość! Może słusznie.
-Tony, spokojnie. Chciałam z tym poczekać, aż wyjdziemy ze szpitala. Nie bądź zły.
Poprosiła go, a wiedziała, że stres źle na niego wpływał. Geniusz był nieco zagubiony. Nie rozumiał ich zamiarów.
-A Rhodey wiedział o tym wcześniej!
Z nerwów poczuł ból w klatce piersiowej. Jednak nie dał po sobie tego poznać.
-Wiecie co? Nie mam ochoty na rozmowę. Idę na lekcję.
Podniósł się i ruszył w stronę wyjścia z dachu.
-Hej! Daj mi powiedzieć!
Starała się go zatrzymać.
-Poczekaj!
-Proszę cię, Pepper. Odpuść.
-Chcesz znać prawdę, to ci powiem. Mieszkam z inną rodziną, bo mój ojciec nie żyje, dlatego nie mówiłam ci o tym… Tony, przepraszam. Nie wiedziałam jak na to zareagujesz. Bałam się.
Wyrzuciła wszystko z siebie, aż serce chłopaka zamarło. Miał wrażenie, jakby ktoś oblał go wiadrem zimnej wody.
-J… Jak… to?
-Chciałeś prawdy, to masz. Jednak nie jest źle. Nawet są mili dla mnie. Myślałam, że będzie gorzej.
Stwierdziła z lekkim uśmiechem na twarzy.
-T… to stało się wtedy, gdy… mnie zranili… tak?
Spojrzał na nią z przerażeniem wypisanym na twarzy.
-Nie. To się stało później, ale nie rozpamiętujmy tego. Najważniejsze, że Maggia zniknęła z mojego życia i nikogo z was nie skrzywdzi.
Poprosiła go, choć on nadal się tym przejmował.
-Tony, nikt nie mógł temu zapobiec.
-J… Ja mógłbym.
Upadł na kolana i zakrył twarz dłońmi.
-Gdyby nie… ja… Nie musiałabyś przechodzić przez to samo!
Był wściekły na samego siebie, przez co ból jedynie wzrósł na sile.
-Tony!
Przyjaciółka zmartwiła się, widząc go w tak złym stanie.
-To nie twoja wina. Tylko moja… Ja zawsze miałam przekichane z Maggią. Rozchmurz się
Położyła mu rękę na ramieniu.
-Ale to ja obiecałem twojemu… tacie was chronić. Zawiodłem… Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Spojrzał na nią ze smutkiem. Rhodey też próbował go pocieszyć, ale nie udało się. Zszedł z dachu, mając zamiar załatwić parę spraw. Dziewczyna czuła się winna, gdyż wybrała niewłaściwy moment na spowiedź.
-Co teraz? Mamy biec za nim?
-Nie wiem, ale ja bym poszedł. Nie wiem co jest w stanie zrobić w takim stanie.
Dwa razy nie musiał powtarzać. Pobiegli za przyjacielem, który złapał już taksówkę. Kątem oka zauważył Pepper i Rhodey’go. Nie dogonili go, bo kierowca szybko ruszył. W pięć minut znalazł się przy domu. Zapłacił taksówkarzowi i wszedł na teren fabryki. Wpisał kod, wchodząc do zbrojowni.  Zaczął wyszukiwać miejsca, w których aktualnie znajdowała się Maggia. Długo nie pobył sam, bo pozostała dwójka dorwała innego kierowcę. Bez większego namysłu weszli do zbrojowni. Tony nadal szukał współrzędnych na komputerze. Rhodey od razu żądał wyjaśnień.
-Tony, co ty robisz?!
-To co powinienem zrobić na samym początku.
-Czyli?
-Zlikwiduję Maggię.
Pepper była przerażona. Pragnęła mu przemówić do rozsądku, aby nic głupiego nie zrobił.
-Tony, już po wszystkim. Nie musisz tego robić. Jesteśmy bezpieczni. Nie skrzywdzą nas.
Próbowała uspokoić przyjaciela, żeby niepotrzebnie się nie denerwował.
-Ale przez nich straciłaś ojca. Nie zasługują na życie!
W kilka minut komputer zdołał wykryć ich sygnaturę.
-Tony, tak nie postępują bohaterowie.
Załamała się, winiąc siebie za działania geniusza.
-Rhodey, powiedz coś!
-Tony, błagam cię. Nie rób głupstw. Potrzebujemy cię, a nie chcę, żeby Iron Man został przestępcą! Będziesz taki sam jak oni!
Słowa brata przemówiły do rozsądku Starka. Odszedł od zbroi i usiadł na kanapie. Rudowłosa odetchnęła z ulgą.
-Mogłam ci tego nie mówić. Jednak nie chciałam, żebyś był na mnie zły.
-Przepraszam… Po prostu myślałem, że już mi nie ufacie.
-Gdyby tak było, nie rozmawialibyśmy tu i teraz.
Stwierdziła.
-No i wybacz za tatę… To z kim teraz mieszkasz?
-Z rodziną Bernes. Nawet są fajni. Poza tym, co z obiadem?
Uśmiechnęła się głupawo, pytając.
-Jestem ci winny minimum dwa obiady… To kiedy chciałabyś iść?
-Heh! Kiedy zechcesz.
-Hmm… To może teraz?
Wciąż czuł się źle, bo nie uratował jej ojca, ale przez obiecany posiłek starał się, żeby jak najmniej myślała o wyrządzonej krzywdzie.
-A czujesz się na siłach? Może lepiej odpocznij.
Spytała z niepokojem, gdyż marnie wyglądał. Chłopak zignorował to.
-Czuję się dobrze. Nie przesadzaj jak Rhodey.
-No to chodźmy
Uśmiechnęła się do niego. 

Rozdział 14: Nowy dom

0 | Skomentuj
W trakcie jazdy do nowego domu, minęli sporo domów, a także stare lokum dziewczyny. Na same wspomnienia związane z nim zakręciła się w oku mała łezka.
-Wszystko gra? - spytała ją nowa mama.
-Tak, tak. Po prostu… Będę tęsknić.
-Oj! To zrozumiałe w twojej sytuacji, ale nie martw się. Jeśli będziesz chciała się wygadać, zawsze możesz na mnie liczyć. Potrafię słuchać.
Pogłaskała czule po włosach, aż nastolatka odczuła przyjemną ulgę.
-A nawet da radę, jeśli będę dużo mówić?
Zapytała z czystej ciekawości.
-Dziewczyno, nie z takimi osobami rozmawiałam. Gaduły? No proszę cię. Od tego zaczynałam.
Uśmiechnęła się głupawo. Jednak cieszyła się, mając takiego rodzica. Chciała wyżalić się jej, ale na to potrzebowała czasu.
Gdy dojechali na miejsce, poprosiła o zaprowadzenie do łazienki. Victoria pokazała jej pomieszczenie.
-Dziękuję.
Weszła do środka, zamykając drzwi. Przemyła twarz i spojrzała w lustro.
-Wezmę się w garść. Zrobię to dla ciebie, tato.
Powiedziała do odbicia, a następnie wytarła twarz. Wyszła z łazienki, zaś kobieta zaprowadziła ją do pokoju. Był podobny do tego, w którym kiedyś miała swój kącik.
-Poczuj się jak u siebie w domu. Gdybyś czegoś potrzebowała, jesteśmy na dole. Będziemy jeść kolację. Jednak do niczego cię nie zmuszamy. Pamiętaj.
Dała jej do zrozumienia, że w każdej chwili mogła liczyć na ich pomóc.
-Dobrze. Zejdę jak zgłodnieję.
-Świetnie, więc będziemy czekać. O ile się zdecydujesz.
Ponownie obdarowała uśmiechem, który nie był sztuczny. Przez natłok myśli postanowiła położyć się na łóżku. Ciągle pamiętała, kiedy była porywana dzień po dniu oraz tą wiadomość o śmierci ojca. Liczyła na to, że może Tony czuł się lepiej mimo tej tajemnicy, jaką ukrywała razem z Rhodey’m. Miała zamiar wrócić do normalnego życia. Ponudzić się na lekcjach, pouczyć z przyjacielem, rysować esy floresy w zeszycie oraz iść na obiecany obiad.
Po tej ostatniej myśli, zasnęła. Victoria przed rozpoczęciem kolacji sprawdziła czy dziewczyna odpoczywała. Weszła do jej pokoju. Przykryła ją kocem. Przez chwilę wpatrywała się w nią, bo wciąż nie wierzyła, iż została matką zastępczą.
Po cichym wyjściu z pokoju i zamknięciu drzwi, wróciła do męża.
-I co z nią?
-Śpi. Pewnie była zmęczona. Wiele przeszła.
-Wiem i naprawdę żałuję, że nie mogłem go uratować. Sam kazał mi się wycofać. Zawsze go słuchałem. Ja i cała drużyna. Nigdy nie zlekceważyliśmy jego rozkazu. Nigdy.
Zaczął opowiadać żonie, przez co bardziej skupiła się na jego słowach niż na jedzeniu kurczaka.
-Chociaż wiedziałem, że Fix chciał go zabić… Wszyscy to wiedzieli… Na początku nie chcieliśmy go zostawiać, ale Maggia siłą nas wykurzyła.
Przez wspomnienia o tym zdarzeniu widziała te obrazy przed sobą.
-Na szczęście Pepper przeżyła.
-Dzięki Iron Manowi. Zawsze wie, kiedy się pojawić.
Przyznała mu rację, chociaż bohater również był człowiekiem. Zjedli kolację, a jako pani domu umyła naczynia, aż po brudzie nie było żadnego śladu.
Niespodziewanie otrzymała telefon ze szpitala o koniecznym dyżurze w porze nocnej.
-Dobrze. Zaraz będę.
Szybko zakończyła rozmowę.
-Kto dzwonił?
-Muszę iść na dyżur. Gdyby coś się działo, dzwoń. Odbiorę.
Zapewniła go, a następnie zabrała ze sobą walizkę.
-Powodzenia.
-I wzajemnie, Rick.
Pocałowała małżonka czule w usta. Tym razem, nieco dłużej, żeby uczucie między nimi szybko nie zgasło. Potem wyszła z domu i pojechała do szpitala. Była ciekawa, z czym się zmierzy. Ho już czekał na nią przed salą.
-Witaj z powrotem. Gotowa na rollercoaster?
-No chyba muszę.
Zaśmiała się, idąc razem z nim do pacjentów. Czuła, że to łatwe nie będzie.
Tymczasem Rhodey szukał brata po całym domu, a jako że było już późno w nocy, to martwił się. Zajrzał wszędzie, gdzie mógł siedzieć. Nawet zbrojownia okazała się pusta, a zbroje pozostały nietknięte. Zadzwonił do Pepper, lecz nie odbierała. Drugi raz nie ponawiał połączenia, bo zdawał sobie sprawę, że ostatnio miała ciężkie dni.
Gdy przeszedł się po pomieszczeniu, dostrzegł na fotelu jakąś kartkę. Podniósł ją i przeczytał.
„Poszedłem się przejść. Nie czekaj na mnie”
Po części poczuł się spokojniejszy. Jednak zastanawiał się nad tym, gdzie on mógł się szlajać po dwudziestej drugiej. Wybrał do niego numer. Geniusz nie miał ochoty na rozmowę, więc odrzucił połączenie. Nie dość, że czuł się źle fizycznie, to psychicznie również. Nadal nie mógł zrozumieć, że przyszywany brat z przyjaciółką coś przed nim ukrywali. On mówił im o wszystkim, dlatego liczył na to samo. Siedział przed budynkiem Stark International. Od razu przypomniał sobie wszystkie wspomnienia związane z ojcem.
-Nawet nie wiesz jak mi cię brakuje… tato.
O dwudziestej trzeciej zdołał się zebrać do domu. Ledwo przyszedł do zbrojowni, a przypomnienie o naładowaniu implantu aktywowało się. Podpiął się do ładowarki i po godzinie czasu zasnął na kanapie przykryty kocem.

Rozdział 13: Najwyższa pora na decyzję

0 | Skomentuj
Ledwo zamknęły się drzwi, aż języki im się rozplątały do mówienia. Tony chciał zrozumieć, z czym boryka się przyjaciółka. Obwiniała się, a on nie rozumiał tego.
-Jak to twoja wina? To ja się zdezorientowałem i zostałem pokonany. Nie wiń siebie.
-Moja, bo… Bo nie byłam czujna. Poza tym, tak mnie załatwili, że nie mogłam go ochronić. Nie mogłam.
-Ochronić? Kogo?! Pepper, nie kryj niczego przede mną.
Błagał o wyjaśnienia.
-Tony, ja… Ja nie chcę cię denerwować. Wiem, że ściemniasz przed doktorkiem. Nie warto. Uwierz mi. Gdybym ukrywała tak jak ty, nawet nie pomyśleliby o truciźnie.
Wyjaśniła i sama poczuła troskę o jego zdrowie. Z tego też powodu nie tłumaczyła więcej.
-Pepper…
Nie zdołał dokończyć, bo w sali pojawił się Rhodey.
-Jak dobrze was widzieć żywych.
-Tak. Też się cieszę.
Przytulił brata, który starał się nie pokazywać po sobie cierpienia.
-Pepper, a co u ciebie?
-Chyba wiesz. Poza tym, to lepiej i mam pytanie. Czy twoja mama jest w szpitalu?
Spytała, żeby mieć już to wszystko za sobą.
-Nie, bo pojechała do pracy. Mam coś przekazać?
-Muszę z nią porozmawiać. Wiesz o czym.
Mrugnęła okiem porozumiewawczo. Tony spojrzał na nich pytająco.
-Super, czyli wszyscy mają przede mną jakieś tajemnice, tak?
-A czy musisz wszystko wiedzieć? Powiem ci jak będziesz gotowy.
Stwierdziła na spokojnie.
-Tony, powiem ci, ale sama nie wiem, jak to będzie. Na pewno się dowiesz o wszystkim, ale… Ale daj czas.
Poprosiła przyjaciela bez kłamania. Całe jej życie stało pod znakiem zapytania. Nawet Victoria miała dylemat nad rozmową z dyrektorem. Czekała co powie.
-Jesteś pewien, Ho? Da sobie radę
-Ależ oczywiście. Ręczę za nią. Ma ogromną wiedzę i na pewno sobie poradzi.
-Hmm… No dobrze… Zostajesz zatrudniona. Mam nadzieję, że szybko zaaklimatyzujesz się w tej placówce.
-Dziękuję. Postaram się nie zawieść.
Podziękowała, żegnając się z nim. Razem wrócili do nastolatków. Geniusz nie zdołał dokończyć pytania, więc zakończył temat.
-No to co? Chcecie wrócić do domu?
Spytała się ich lekarka.
-Tak, bo nie mam zamiaru tu dłużej siedzieć.
Chłopak miał także dość tajemnic. Niecierpliwił się, czekając na decyzję lekarza oraz wypis.
-No to moim zdaniem, Pepper potrzebuje jedynie psychologa, ale wizyta w szpitalu już może się skończyć.
-No a co ze mną?
Zapytał doktorki, która pytająco spojrzała na Ho.
-Hmm… Niech Victoria zadecyduje. To będzie twój pierwszy test.
-No chyba sobie żartujesz. Pierwszy raz… Ekhm! Ja nie znam jego przypadku
Była w szoku co sobie ubzdurał. Czuła, że ten test był spalony na samym starcie.
-Powiem w skrócie wszystkie potrzebne informacje do podjęcia decyzji. Chłopak jest po poważnym wypadku, w którym jego serce zostało poważnie uszkodzone i nie spełniało swojej funkcji. To urządzenie na jego piersi, to rozrusznik, który wysyła impulsy elektryczne do pobudzenia organu. Trzeba je ładować i jest zasilane kylitem. No to jak? Podejmujesz się wyzwania?
Uśmiechnął się do kobiety.
-Hmm… Podejmuję, ale jeśli coś pójdzie nie tak, to idzie na ciebie?
-Jeżeli źle zadecydujesz, poprawię cię. Dopiero zaczynasz. Nie będę dla ciebie taki ostry, żebyś od razu uciekła.
-Dobra, więc mam podjąć decyzję o wypisie?
Zapytała dla pewności.
-Tylko tyle?
-Najpierw liczę, że go przebadasz, a potem postanowisz, czy go wypisać. Spokojnie. Nawet, jeżeli się pomylisz, to cię poprawię. Po prostu chcę cię sprawdzić.
-Dobra… No to nie bój się, Tony. Raczej cię nie zabiję.
Zaśmiała się, podchodząc do Tony’ego. Sprawdziła odczyty z kardiomonitora, szwy, działanie implantu oraz oceniła własnymi oczami czy wyglądał na tyle dobrze, aby mógł wyjść ze szpitala.
-No dobra, Tony. Jak się czujesz od 1 do 10?
-Hmm… 7,5?
-O! Czyli coś jest nie tak. Powiesz mi co ci dokucza?
Zapytała, szukając powodu takiej oceny stanu zdrowia.
Chłopak wypuścił powietrze z płuc, żeby znowu je po chwili nabrać.
-A nie możemy sobie tego odpuścić? Naprawdę chcę wrócić do domu. Nic mi nie jest.
-No dobra. Moim zdaniem, nie powinieneś dostać wypisu, ale chyba możesz wyzdrowieć w domu. Nie ma powodu do obaw. Także najlepiej będzie, jak wyjdziesz ze szpitala. Znając życie, nie lubisz tu siedzieć, prawda?
-Jakby czytała mi pani w głowie.
Nieco później odezwał się Yinsen.
-Świetnie ci poszło. Oj! Coś czuję, że kiedyś godnie mnie zastąpisz. To ja idę po wypisy.
Z tymi słowami wyszedł z sali. Chłopak był w szoku, że tak łatwo poszło, zaś kobieta również nie ukrywała zdziwienia. Jednak zdany test coś znaczył.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy, doktor wrócił z niezbędnymi papierami. Tony zabrał swoją dokumentację i wyszedł z sali. Wpierw wstąpił do łazienki, żeby przebrać się w swoje ubrania, a następnie skierował się do wyjścia szpitala. Przy drzwiach złapał go Rhodey.
-Tony, gdzie ty idziesz?
-Na zewnątrz, a nie widać?
-Ej! Chłopie, coś ty taki nerwowy?
-Mam dosyć tajemnic, dobra? A teraz dajcie mi spokój.
Wyszedł z budynku, kierując się w stronę zbrojowni, zaś Pepper wyszła na korytarz. Roberta od razu do niej podeszła.
-Już cię wypuścili?
-Tak. Nawet Tony’ego.
Przełamała się, odważając się na podjęcie decyzji.
-Długo myślałam nad tym, z kim być. Nie chcę sprawiać kłopotów, bo ma pani chłopaków na głowie, dlatego chyba… Chyba zostanę z agentem Bernes.
-Oczywiście, Pepper. Uszanuję twoją decyzję. Cieszę się, że znajdziesz nowy dom.
-Dziękuję. Dziękuję, że chciała pani mi pomóc.
Pożegnała się z nią, a prawniczka pojechała od razu do domu. Krótko czekała na agenta oraz jego żonę.
-Jesteś pewna, że tego chcesz, Patricio?
-A czy sprawię tym jakiś kłopot dla pana?
-Heh! Mów mi po imieniu.
Uśmiechnął się lekko.
-Zgoda, więc Rick, tak?
Spytała dla pewności.
-Tak.
-To mi proszę mówić Pepper.
-Mam gadać do ciebie „pieprz”?
-Albo papryka.
-Wystarczy Pepper.
Wtrąciła się Victoria, która była mężem agenta, a jej nową matką.
-No to jesteśmy w komplecie. Gdyby ktoś pytał, zdołałem zabrać twoje rzeczy z domu.
Wyjaśnił mężczyzna.
-Czyli wiedziałeś, że tak wybiorę?
Szybko przestawiła się na „ty”.
-Nie, ale zabrałem je, bo zajmowałem się twoją ochroną. Gdybyś zamieszkała z Robertą, pojechałbym po nie i miałabyś je u Rhodesów.
Wyjaśnił krótko, na co lekarka lekko ziewnęła.
-No dobra, moi mili. Możemy już jechać.
Wyszli ze szpitala, kierując się do samochodu. Nie był furgonetką, a zwykłym pojazdem na czterech kółkach. Czuła się lekko skrępowana, ale z jakiegoś powodu nie czuła paniki.
~~~~***~~~~
Mata. Najgorsze co mogło być na maturze. Trzymam kciuki za wszystkich maturzystów ;)

Rozdział 12: Piekło w głowie

0 | Skomentuj
Przez cały czas, gdy Victoria zajmowała się swoją pracą, Tony uważnie przyglądał się niej. Chciał dać jej szansę, choć nigdy nie ufał nowopoznanym osobom.
-Czyli teraz pani będzie mnie leczyć?
Zapytał, żeby przerwać niezręczną ciszę.
-No nie do końca. Jestem w takiej jakby asyście. Jednak to nie znaczy, że masz mnie inaczej traktować.
Lekko się uśmiechnęła do chłopaka.
-Poza tym, dlaczego sam robisz sobie kłopoty? Potem doktor Yinsen też martwi się o ciebie, że zapomina o spokoju.
-Chciałem sprawdzić, co z Pepper. Ostatnie co pamiętam, to moment, kiedy ją porwali. To moja przyjaciółka. Martwiłem się nią.
-Hmm… Ja to rozumiem, ale zauważ, w jakim jesteś stanie. Lepiej już nigdzie się nie ruszaj.
Poprosiła, a następnie dość sprawnie zmieniła bandaże Pepper. Krwawienie z rany było coraz mniejsze, więc odtrutka zadziałała.
-Nie masz powodów do obaw, Tony. Rany bardzo ładnie zaczęły się goić, więc jeśli nie będzie niespodzianek, dostanie wypis jutro. Podobnie jak ty, chociaż powinnam zapytać twojego lekarza prowadzącego.
Wyjaśniła, uspokajając jego obawy.
-Cieszę się, że wracacie do zdrowia. Naprawdę mieliście dużo szczęścia. Gdyby coś się działo, to mów. Niczego nie ukrywaj.
Kiwnął głową, więc uznała to za zgodę. Gdy chciała zrobić sobie małą drzemkę, do sali wszedł Ho.
-Mówiłam, że cię wezwę w razie kłopotów. Oboje są grzeczni.
-Tak uważasz? Z nim nigdy nie wiadomo.
Wskazał na Tony’ego, który nieco się oburzył.
-Sytuacja pod kontrolą. Mam nadzieję, że chwila wytchnienia dobrze ci zrobiła.
Liczyła na lepsze samopoczucie z jego strony.
-Zrobiłem sobie małą drzemkę. Tyle mi wystarczy, ale dziękuję za troskę.
Uśmiechnął się i podszedł do swojego pacjenta.
-Myślałam, żeby im dać wypis już jutro. Z Pepper nie będzie już kłopotów nawet, jeśli rozerwie szwy. Krwawienie ustało, a parametry życiowe są w normie.
Wyjaśniła, proponując.
-To nie od nas zależy, a od nich.
-Pierwsza lekcja na start?
Spytała z lekkim uśmieszkiem.
-Zanotuj, jeśli chcesz.
Godzinę później, Pepper obudziła się. Lekarka zauważyła to i podeszła do niej. Próbowała ją uspokoić, bo wyglądała na lekko zagubioną.
-Spokojnie. Jesteś w szpitalu. Jak się czujesz?
-Chyba… Chyba dobrze.
-Pozwól, że to sprawdzę. Porusz lewą ręką.
Zrobiła jak chciała.
-Ja czuję. Wreszcie mogę się ruszyć!
-To bardzo mnie to cieszy. Jednak dla pewności sprawdzę pozostałe części, dobrze?
Zgodziła się, dlatego sprawnie przeprowadziła diagnostykę.
-Podnieś prawą rękę.
Wszystko wskazywało na ustąpienie paraliżu, ale do pełnej oceny musiała dokończyć test.
-W porządku, a teraz ściśnij moją rękę jak najmocniej.
-O tak?
Musiała jej to przyznać, że miała mocny chwyt.
-Bardzo dobrze, a teraz wstań. Powoli.
Najpierw usiadła, a dopiero potem wstała do pionu. Lekarka przyjrzała się dokładnie, lecz nie znalazła żadnych niepokojących objawów.
-Jest dobrze, ale jeszcze dwie części i jesteś wolna. Usiądź i dotknij palcem czubek nosa.
Dziewczyna zrobiła to bez problemu.
-No i ostatnie, czyli popatrz jednym okiem na mój palec. Śledź go.
Poprosiła, a następnie mogła postawić diagnozę. Nie widziała zaburzeń neurologicznych. Pozwoliła jej położyć się na łóżku.
-No to chyba nic cię tu nie trzyma. Jutro możesz wrócić do domu.
-Naprawdę? Tak szybko? A co doktorek na to?
-Doktorku?
Uśmiechnęła się głupawo, zwracając do niego.
-Jeśli nie rozwalisz kolejnych szwów i nie będziesz robić głupich akcji, to dostaniesz wypis.
-A Tony?
Ucieszyła się na tą wiadomość, a głównie na powrót sprawności ciała. Tęskniła za szkołą, lecz wcześniej potrzebowała podjąć decyzję, co do nowej rodziny.
-Jeśli Tony będzie grzeczny i nie wywinie żadnego numeru, również wypiszę go tego samego dnia.
-Słyszałeś, Tony? Lepiej nic nie kombinuj.
Gaduła zaśmiała się głupawo i pomimo szwów, nie czuła zbyt wielkiego bólu. Czuła się jak nowonarodzona.
-Postaram się.
Powiedział cicho, bo nadal czuł się słabo, a nie chciał tego zdradzać. Też miał dość pobytu w szpitalu. Oboje pragnęli tego samego. Wrócić do domu.
-To jak, Pepper? Co robimy… po wyjściu ze szpitala?
-Nie wiem.
Nie wiedziała co ma mówić, a dobrze ściemniali przed lekarzami ze swoim dobrym humorem.
-Wisisz mi obiad, ale… To może innym razem.
Odwróciła się w przeciwną stronę, aby nie widział w jakiej była rozsypce. Fizycznie dochodziła do siebie, ale w jej głowie działo się piekło. Lekarka chwyciła ją za rękę i otarła jej łzy.
-Hej! Czemu jesteś taka smutna? Twój przyjaciel żyje i ty też. Skąd ta podkówka?
-T… Tata. Tata!
Zaczęła krzyczeć, więc podała leki uspokajające, aby nie wpadła w większy stan paniki. Od razu leżała spokojnie.
-Nic nikomu nie grozi. Maggia zostawi ciebie i twoją rodzinę w spokoju. Wiem to, ponieważ wielokrotnie zajmowałam się pomocą przy odbijaniu porwanych dzieci. Wszystko będzie dobrze, Pepper. Odpoczywaj.
Poprawiła łóżko, żeby mogła wygodnie na nim spać. Na moment wyszła z sali, gdyż musiała pogadać z Rickiem. Akurat zrobił sobie przerwę na kawę.
-Będzie żyła, ale jest bardzo przestraszona. Powiesz mi co się stało?
-Virgil… Virgil Potts… nie żyje.
Ledwo wydusił z siebie. Wciąż nie docierało do niego, że stracił przyjaciela. Kobieta była w szoku, a on mówił dalej.
-Fix go zabił, a ja nie mogłem nic zrobić i… I Pepper jest sama. Nie ma nikogo.
-Biedna. Tyle musiała przeżyć. Nic dziwnego, że serce zaczęło niedomagać, chociaż głównie winna była zła proporcja odtrutki.
Współczuła jej, bo przeżywała taki koszmar.
-Jednak możemy ją przygarnąć. Wszystko zależy od tego czy się zgodzi.
-Poważnie?
Zdziwiła się, ale pozytywnie. Nigdy nie miała okazji sprawdzić, czy nadaje się do roli matki. W końcu miała idealną na to okazję.
-Kochanie, nie chcę, żeby skończyła w jakimś przytułku.
Zależało mu, aby córka zmarłego miała normalne życie.
-To jak? Zgodziłabyś się ją przygarnąć?
-Nie mam nic przeciwko, skoro sam jesteś chętny. Musimy czekać na decyzję.
Pocałowała męża w usta. Dość krótko, bo musiała wrócić do dzieciaków. Dziewczyna leżała spokojna, choć potok łez wciąż nie minął.
-I jak? Lepiej się czujesz? Jeśli chcesz, możesz ze mną porozmawiać. Właśnie dowiedziałam się co ci się przytrafiło i naprawdę współczuję.
Nie spodziewała się, że chora chwyci ją za rękę.
-Proszę zostać.
-Spokojnie. Nigdzie nie uciekam.
Usiadła obok niej, dając wsparcie. Tylko tyle mogła zrobić. Przyjaciel od razu chciał wiedzieć skąd płacz u rudej.
-Pepper, co się stało? Dlaczego płaczesz i o czym mówi ta pani?
Pepper chciała to zachować dla siebie, bo wiedziała, że gdyby wiedział, zacząłby się obwiniać. Pozostawiła go w niewiedzy.
-Przepraszam.
Jedynie tyle z siebie wydusił.
-To nie twoja wina.
Odwróciła się w jego kierunku.
-To ja zawaliłam.
Chłopak czuł się niekomfortowo mówić przy lekarzach o tym, co ich spotkało. Spojrzał w ich stronę, dając im do zrozumienia, żeby ich zostawili.
-To co? Pozwolimy im tu zostać?
Spytała się Ho, który wahał się nad wyjściem z sali.
-Dajmy im pogadać. Na pewno tylko czekali na to.
-No niech będzie. To chodźmy w tym czasie porozmawiać z dyrektorem szpitala.

Wyszli za drzwi, a nastolatkowie zostali sami.

Rozdział 11: Wspaniałe uczucie adrenaliny

0 | Skomentuj
Obniżyli łóżko na najniższy poziom, zaś puls zmienił się w ciągłą linię.
-Ładuj.
-Już, a teraz uwaga. Odsunąć się.
Uderzył niewielką mocą defibrylatora. Nie pomogło. Młoda lekarka postanowiła podać adrenalinę i spróbować ponownie.
-Jeszcze raz. Większa moc.
-Dobra. Strzelam.
Ponownie uderzył, aż serce znowu zaczęło działać.
-Wrócił rytm zatokowy.
-I widzisz? A ty mówisz, że nie umiesz. Dobra robota, pani doktor.
-Jednak gdyby nie błąd w proporcjach, mogłaby umrzeć.
Lekko poczuła się zdołowana, ale ten od razu podniósł ją na duchu.
-Każdemu się zdarza, a ja przymknę na to oko. Nikomu nie powiem.
-I ja też nie.
Zdziwiła się, słysząc męża w sali. Zapomniała go wcześniej wyprosić, więc zrobiła to teraz. Dla pewności o stanie rannej sprawdziła odczyty.
-Teraz już nie powinno być kłopotów. Niebawem się obudzi.
-Doktorze, twój pacjent…
Zauważyła jak Tony zaglądał zza kotary.
-No co za podglądacz! Ładnie to tak?
Uśmiechnęła się, słysząc kolejne pouczanie nastolatka. Chciała go poznać, gdyby w razie zastępstwa byłaby potrzebna mu do pomocy. Lekarz szybko skończył swoje kazanie i wrócił do kobiety.
-Czyli takie masz z nim przygody?
-Och! Istny cyrk. Naprawdę ja przy nim kiedyś wykorkuję.
Zaczął się żalić.
-Dlatego widzę, że dobrze zrobiłam, akceptując twoją propozycję. Przy mnie nie musisz się bać. Najwyżej będę cię reanimować co dyżur.
Zaśmiała się, a on również zareagował tak samo.
-To jak się nazywa twoja chodząca bomba?
-Bomba?
Lekko się zdziwił na to określenie.
-No widzę jak przy nim wybuchasz. Nie potrafisz być spokojny, a w takich momentach łatwo o problemy z sercem.
-Słyszałeś, Tony? Nie zamierzam podzielać twojego losu!
Lekko się zaśmiała, lecz starała się być poważna.
-Proszę mi wybaczyć. Nie powinnam się śmiać w takim miejscu.
-Po pierwsze, to przejdźmy na ty. Mówmy sobie po imieniu. Po drugie, ja humor bardzo cenię, a naprawdę to pomaga pacjentom. Z doświadczenia wiem, że poważnych lekarzy traktuje się inaczej.
-Gorzej?
Zapytała z ciekawości.
-Zdecydowanie inaczej.
-W porządku, Ho. W takim razie poproszę cię, abyś zrobił sobie przerwę. I bez obaw. Będziemy w ciągłym kontakcie.
Podała mu pager.
-Gdy otrzymasz sygnał, będzie oznaczać, że potrzebuję twojej pomocy. Naprawdę musisz odpocząć, jeśli masz zamiar niańczyć swojego pacjenta, aż do śmierci.
Uśmiechnęła się głupawo, szczerząc zęby.
-Ale na pewno dostanę sygnał?
-Tak to działa. Nie martw się. Ja i Rick dopilnujemy, aby nie wpadli na jakiś „super” pomysł.
Uspokoiła go, a następnie z lekkim użyciem siły popchnęła na korytarz.
-Miłego odpoczynku.
-Żelaznej cierpliwości.
Również uśmiechnął się i poszedł do gabinetu lekarskiego. Victoria zerknęła na moment na nastolatka, który był kłopotliwy, a potem wróciła do dziewczyny. Oboje wracali do zdrowia, lecz i tak musiała przy nich czuwać. Usiadła naprzeciw ich łóżek.
Po kwadransie, sprawdziła im parametry i ponownie usiadła. Było bardzo spokojnie, aż ktoś wszedł do sali. Od razu wstała z zamiarem wyrzucenia za drzwi. Jednak powstrzymała się, widząc męża. Podał jej kawę.
-Mrożona. Taką jak lubisz.
-Dziękuję i wybacz za to co wcześniej.
Przeprosiła za swoje zachowanie, licząc na wybaczenie.
-Heh! Przywykłem do tego, Victorio. Tak naprawdę, to jestem z ciebie dumny. Masz pracę i nie będziesz marnować swojej wiedzy w domu.
-Być może, ale już popełniłam błąd. Sam widziałeś. I nadal myślisz, że się do tego nadaję?
Spytała, licząc na szczerą odpowiedź.
-Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. Nie poddawaj się.
Po tych słowach, czuła się zmotywowana do działania. Nie dość, że chciała pomóc Ho, to i również zaspokoić swoją ciekawość o działaniu eksperymentalnego rozrusznika.
-Masz rację. Warto spróbować, a teraz mi stąd zmykaj. Masz swoje zadanie. Ty pilnujesz od zewnątrz, a ja od wewnątrz.
-No właśnie. Tak trzeba zrobić, bo jak znowu uciekną, to dadzą nam popalić.
Zaśmiał się, a następnie ucałował w czoło i wyszedł. Pierwsze godziny w nowej pracy powodowały u niej przyjemne uczucie podwyższonego ciśnienia. Brakowało jej w życiu adrenaliny. No i ją dostała.

Rozdział 10: Victoria Bernes

0 | Skomentuj
Kobieta odebrała za pierwszym sygnałem. Była zadowolona, że mąż o niej pamiętał.
-Hej, Rick. Jak tam w pracy? Obyś nie spóźnił się na dzisiejszą kolację.
Czuł jak się uśmiechała przez słuchawkę. Żałował, że musiał zepsuć jej dobry humor.
-Mam do ciebie małe pytanie. Chodzi o antidotum na środki, które stosuje Maggia przy porwaniach i torturach. Pamiętasz co pomagało?
Spytał, podając podstawowe informacje.
-Hmm… To zależy, ale jaką masz sytuację?
-Może podam ci lekarza do słuchawki.
-Jasne. Żaden problem.
Agent podał telefon Yinsenowi.
-Proszę z nią porozmawiać.
-Dzień dobry. Nie lubię rozmawiać przez telefon, ale tym razem, muszę zrobić wyjątek. Mam tutaj dziewczynę. W jej krwi wykryłem jakąś substancję. Powoduje paraliż. Tak przypuszczam…, ale moja odtrutka nie zadziałała, a sytuacja jest naprawdę poważna. Muszę działać szybko.
-Cóż… A jakieś inne objawy? Potrzebuję więcej informacji.
-Raczej nie zauważyłem nic innego. Problemy z oddychaniem mogą być spowodowane złamanymi żebrami. Hmm… Może utrata przytomności?
-A krwawienie? Jakieś rany?
-Zaszyłem ranę po nastawieniu żeber. Dwa razy ją rozerwała, więc podałem szczepionkę na tężec. Krew też podałem. Może lepiej niech pani przyjedzie i sama się jej przyjrzy.
-Nie trzeba. Wygląda na to, że ma pan do czynienia z niebezpieczną mieszanką paraliżująco- krwotoczną. Stąd bezwład ciała i strata krwi.
-Rozumiem. Ma może pani jakiś skład tej mieszanki? Lub może odtrutkę? Nie chcę, żeby się wykrwawiła, a nie mogę jej też ciągle podawać krwi. Są też inni pacjenci.
-W porządku. To zaraz przyjadę.
-Dobrze. Dziękuję.
Po rozmowie, rozłączył się i oddał telefon Rickowi. Czekał na przyjazd kobiety. Znalazła się w szpitalu po godzinie wraz z walizką, która zawierała najważniejsze elementy. Mąż poszedł sprawdzić, czy była w pobliżu. Znalazł ją na korytarzu. Ucałował w policzek i przytulił.
-Myślałem, że później się zobaczymy.
-Jak widzisz, to jestem tu bardziej zawodowo.
Wskazała na walizkę.
-No tak, więc zapraszam.
Zaprowadził ją do odpowiedniej sali.
-Tutaj masz swoją pacjentkę. Patricia Potts. A to lekarz, który się nią zajmuje.
-Witam.
-Podała rękę.
-Liczę, że wspólnymi siłami pomożemy pacjentce.
Łagodnie się uśmiechnęła, a następnie wyjęła cały sprzęt do tworzenia odtrutki. Przyjrzała się dziewczynie, która na jej oczach straciła przytomność.
-Czas się kończy.
Sprawdziła ze zmartwieniem wszelkie rany oraz parametry. Nie były dobre, bo trucizna rozprzestrzeniła się po całym organizmie.
-Trucizna niebawem dosięgnie serca. Nie można na to pozwolić.
Podała listę lekarzowi, wskazując na kolejność dodawania składników. Całą zawartość zmieszała i zaaplikowała do strzykawki. Podała przez wenflon.
-Teraz pozostało tylko czekać.
Rick usiadł obok rannej, dając jej siłę do walki. Liczył na to, że odtrutka zadziałała.
-Nie martw się. To powinno jej pomóc.
Położyła mu rękę na ramieniu, dodając nieco otuchy.
-Oby, ale gdybym bardziej jej pilnował, nie doszłoby do tego.
Nadal czuł się współwinny tej sytuacji.
-Maggia jest bezlitosna. Wiesz o tym. Pamiętasz, ile razy z Virgilem musiałeś się z nimi ścierać?
-Tak. Pamiętam.
Na samo wspomnienie o zmarłym przyjacielu poczuł się źle. Martwił się zarówno o Pepper jak i o Tony’ego. Na szczęście lekarz zajął się nim.
-Dziękuję pani bardzo. Gdyby nie pani, pewnie ta dziewczyna już byłaby martwa… No to teraz muszę zająć się tobą.
Spojrzał na Tony’ego.
-Jak jeszcze raz odepniesz się od kardiomonitora, to nie będę cię dalej leczył, a beze mnie długo nie pociągniesz. Zdejmuj tę koszulę, bo muszę przyjrzeć się czy wszystko ładnie się goi.
Posłusznie wykonał prośbę. Doktor powoli odwijał bandaże. Nie widział powodu do niepokoju. Za to Victoria sprawdziła odczyty z kardiomonitora nastolatki. Sytuacja wyglądała na lepszą, więc spakowała wszelkie narzędzia do walizki.
-No to chyba nic tu po mnie. Także do widzenia.
-Niech pani zaczeka chwilę. Naprawdę świetna robota. Nie chciałaby pani może zacząć pracować w tym szpitalu? Przydałaby mi się pomoc, a przecież sam też nie będę żył wiecznie.
-Rozumiem, ale ja niewiele umiem. Jestem niezbyt obeznana w medycynie. Wiem tyle co uczyłam się na studiach i z życia.
Wyjaśniła, chociaż po części była zainteresowana propozycją.
-Dlatego będę cię uczył. Tę technologię…
Wskazał na implant.
-Znam tylko ja, a przecież nie zawsze będę w szpitalu. Fajnie by było, gdyby ktoś mógł mnie czasem zastąpić. Jak dla mnie, to pani nadaje się idealnie.
-No nie wiem. Naprawdę nie chcę nic zwalić i… I mieć czyjegoś życia na sumieniu przez głupią pomyłkę.
-Victorio, zgódź się. Jesteś świetna. Właśnie ocaliłaś życie Patricii. Kto wie, ile jeszcze możesz zdziałać?
Mąż potrafił dodać jej motywacji do działania.
-Naprawdę pan tego chce?
-Ależ oczywiście. Już pokazała pani co potrafi. Jestem nawet w stanie ręczyć za panią u dyrektora szpitala.
Powiedział zgodnie z prawdą. Zależało mu na jej pomocy. Akurat natrafił na nią w najbardziej dogodnym momencie.
-To jaka jest pani decyzja?
Kobieta bała się odpowiedzialności, choć czuła, że lekarz będzie potrzebował jej. Widziała, że był zmęczony „przygodami” na ostrym dyżurze.
-Dobrze. Zgadzam się.
Doktor ucieszył się.
-Świetnie. To możemy od razu pójść do dyrektora.
-Poczekajmy z tym, bo nie wiem, czy odtrutka zadziałała. Poza tym, pana pacjent też potrzebuje pilnego oka.
Stwierdziła z lekkim uśmieszkiem, bo chłopak nie wyglądał na amatora, jeśli chodzi o ucieczki z jednego oddziału na drugi.
-No dobrze. Do tego chłopaka, to ja już nie mam cierpliwości.
-Czyżby były z nim same problemy? W razie czego, jestem obok.
Zaśmiała się, lecz wiedziała, że w takich miejscach trzeba zachować powagę.
-Kompletnie nie przestrzega zaleceń. Mimo, iż wie jak to może się dla niego skończyć.
Zdecydował się nie zabierać go znowu na OIOM, bo stan był stabilny. Jedynie podpiął chorego do kardiomonitora.
-Jest całkiem dobrze jak to, co wczoraj przeszedłeś.
-To chyba… dobrze?
-Tak, ale nadal musisz odpoczywać.
Założył nowe bandaże, a stare wywalił, bo nie nadawały się do niczego.
-Tylko tym razem, już nie uciekaj.
-Nie mam takiego… zamiaru.
-Jeszcze zobaczymy.
Mężczyzna czuł się dziwnie, bo nie znał tożsamości lekarki, więc przedstawił się jej.
-Ho Yinsen.
-Victoria Bernes.
Podała rękę na znak zawarcia znajomości.
-Miło mi. Mam nadzieję, że stworzymy zgrany duet lekarzy.
-Też na to liczę. O ile prędzej nie wyrzucisz mnie za specyficzne metody. Zresztą, opowiem o tym innym razem.
-Hehe. Jego rozrusznik już jest technologią eksperymentalną.
Wskazał na Tony’ego.
-Hmm… Więc chyba nie muszę się bać.
Lekko się uśmiechnęła, lecz humor drastycznie spadł na sam dźwięk kardiomonitora.
-Wiedziałam. Coś jest nie tak.
Od razu podeszła do łóżka Pepper. Tak jak maszyna wskazywała. Puls słabł.
-I o takich pomyłkach mówiłam. Prawdopodobnie to moja wina. Pomożesz mi?
-No to do dzieła.

Rozdział 9: Pora się przebudzić

0 | Skomentuj
Tony ocknął się podpięty do wszystkich, możliwych maszyn, mających na celu utrzymywanie życia. Starał sobie przypomnieć ostatnie wydarzenia.
-O nie. Pepper!
Odpiął się od maszyn i wyszedł z sali. Czuł się słabo, ale chciał sprawdzić czy przyjaciółce nic nie było. Zdołał uniknąć agentów, zaglądając do każdej z sali. Po jakimś czasie, odnalazł ją. Usiadł, a raczej bardziej upadł na krzesło obok jej łóżka. Wszystko go bolało, lecz nie zwracał na to uwagi. Pragnął z nią posiedzieć. Widział ubranie przesiąknięte krwią.
-Pepper, co oni ci zrobili?
Złapał ją za rękę, dając siły do walki, chociaż sam ich nie miał. Dziewczyna poczuła ten dotyk i pomimo złego samopoczucia, otworzyła oczy. Była w szoku, widząc geniusza.
-T… Tony?
Chciała dotknąć jego twarz, lecz nie mogła się ruszyć.
-Czy… Czy ja śnię?
Starała się ruszyć ręką. Niestety, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Byłam tym faktem przerażona, aż zaczęła szybciej oddychać.
-To nie… sen. Jestem tu.
Zauważył jej zdenerwowanie.
-Przepraszam, że ci… wtedy nie… pomogłem.
-N… Naprawdę? Ale… Ale nie mogę… się ruszyć.
-Nie martw się. Wszystko będzie… dobrze.
Starał się uspokoić dziewczynę.
-A… co… z tobą? Uciekłeś? Lepiej… wracaj… do sali. Pewnie… cię szukają.
Poprosiła słabym głosem. Nie potrafiła sobie przypomnieć co ją spotkało, lecz czuła, że bandaże były we krwi.
-Dziękuję. Znowu… mnie ocaliłeś.
Przypomniała sobie, że Iron Man ją ocalił i wtedy poczuła się bezpiecznie. Reszta wspomnień była we mgle.
-Wolałbym posiedzieć tutaj z tobą.
-N… Nie… możesz. M… Musisz… w… wra… cać.
Wydusiła z siebie, a problemy z oddychaniem narastały.
-Co ci jest?
Strach Tony’ego wzrósł na sile, aż poczuł kłucie w klatce piersiowej. Chwilę potem do sali wbiegł lekarz. Nie był zachwycony. Wręcz wściekły.
-Tony, do jasnej cholery! Dopiero co otarłeś się o śmierć, a teraz tak po prostu odpinasz się od wszystkiego i spacerki sobie urządzasz?! Muszę zawiadomić agentów, że cię odnalazłem.
Jak na zawołanie pojawił się Rick.
-Zguba się znalazła.
-On… już wraca.
Gaduła broniła przyjaciela.
-Spokojnie, doktorku.
-Jak mam być spokojny?! Tony, czy ty chcesz, żeby Rhodey odwiedzał cię na cmentarzu?
-No… nie.
-No ja też tak sądzę. Siadaj na to łóżko obok. Za chwilę zaprowadzę cię do sali, a teraz korzystam z okazji, że Pepper jest przytomna. Sprawdzę co i jak… Jak się czujesz?
-Nie… wiem. Chyba… Chyba coś… Coś nie tak… bo nie… Nie mogę się… ruszyć.
Spanikowała, że znowu szybciej oddychała, przez co ból wzrastał na sile.
-Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam. Pepper, po pierwsze… uspokój się. Po drugie…
Zasłonił kotarę, żeby chory nie mógł podglądać.
-No dobra. Podałem ci odtrutkę, która powinna przywrócić ci władanie ciałem. Czyżbym coś przeoczył?
-Od… trutkę?
Nie ukrywała zdumienia. Chciała znać prawdę. Starała się jakoś uspokoić, ale niewiedza doprowadzała do jeszcze większego niepokoju.
-Kto… Kto mi to… zrobił?
-Pepper, ja naprawdę nie wiem. Ja tylko staram się was uratować. Zrobiłem badanie krwi. Ktoś podał ci jakąś substancję. Musiałbym się o to zapytać któregoś agenta. Jeżeli odtrutka nie pomogła, to ja już wyczerpałem medyczne sposoby. Mogę jeszcze cię nawadniać i może z czasem usunie się toksyna z twojego organizmu.
Dziewczyna była załamana. Mogła tylko czekać. Straciła siły na walkę. Yinsen podszedł do agenta.
-Chcę wiedzieć wszystko o tej akcji, w której brał pan udział.
-Maggia stosuje wiele metod, ale jeśli chodzi o środki, to stosuje różne. Paraliżujące, trujące i takie, które mogą zabić na miejscu. O jaką chodzi?
-Nie mam pojęcia. Jak na razie skarżyła się, że nie może się ruszać, ale ja stworzyłem na to odtrutkę. Nie wiem, dlaczego nie działa.
-Hmm… Z tego co wiem, to Iron Man ją tu zabrał. Może coś wie. Jednak… Mam lepszy pomysł.
Wybrał numer do swojej żony. Była wyuczonym lekarzem. Niezbyt doświadczonym, ale znała metody terrorystów. Mogła pomóc Pepper.

Rozdział 8: Paraliż

0 | Skomentuj
Rozmowa nie umknęła uwadze Rhodey’go. Wybiegł ze szpitala, docierając do zbrojowni. Założył pancerz i wyleciał na miasto. Próbował śledzić Pepper oraz dorwać sprawcę całego zamieszania.
Kiedy on latał w powietrzu, Pepper rozejrzała się po korytarzu, który wydawał się pusty. Od razu ruszyła do biegu. Na moment zatrzymała się przy intensywnej terapii, żeby pożegnać się z Tony’m.
-Mam nadzieję, że będziesz bezpieczny.
Jako że słyszała za sobą czyjeś kroki, natychmiast ruszyła do wyjścia. Przez ból straciła na szybkości, ale mimo to, ucieczka powiodła się. W mgnieniu oka dostrzegła furgonetkę zza rogu. Zatrzymała się. Nie wiedziała co robić. Jedynie poczuła jak coś wbijają jej w ramię, aż straciła czucie w nogach. Została zabrana do środka. Bohater zdołał ich zauważyć i zaczął śledzenie kryminalistów. Dość szybko dojechali na miejsce, a nie było to nic innego jak więzienie T.A.R.C.Z.Y.
Po tym jak ją wyciągnęli, zaczęli włamywać się do systemu zabezpieczeń. Z łatwością odblokowali dostęp do celi.
-Teraz twoja kolej. I lepiej nic nie kombinuj.
Była zmuszona do posłuszeństwa, więc robiła wszystko to, czego chcieli. Pilot zbroi wleciał za nimi.
-Zostawcie tę dziewczynę, a oszczędzę wam kłopotów.
-I… Iron Man?
Niedowierzała, że go widziała, ponieważ Tony nie był w stanie się pojawić.
-Hej! Przecież cię sprzątnęliśmy! Jak… Jak to możliwe?!
Nawet terroryści byli zagubieni. W kilka sekund rozpętała się strzelanina. Większość zakapiorów robiła za tarczę, gdyż jeden z nich zabierał rudowłosą z dala od walki. Bez problemu postrzelił agentów Fury’ego, dzięki czemu miał wolną drogę do celi więźnia. Uwolnił go.
-T… To ty?
Była przerażona.
-Ty… Ty zabrałeś mi… mamę!
Dziewczyna trzęsła się ze strachu, zaś paraliż próbował opanować całe ciało.
-No to jesteś już nam niepotrzebna. Plany uległy zmianom, ale nie martw się. Nikomu nic się nie stanie. Chyba, że martwisz się o blaszaka.
-Co?
Chciała coś im wykrzyczeć, lecz brutalnie wrzucili ją do celi. Zamknęli, a następnie oddalili się.
-Hej!
Przez paraliż nóg nie zdołała dojść do panelu. Mogła tylko leżeć i liczyć na jakiś cud. Na szczęście Iron Man rozprawił się z Maggią. Zauważył w celi dziewczynę, lecz najpierw musiał zrobić coś innego.
Kiedy Fix miał wsiąść do samochodu, strzelił rakietą. Pojazd stanął w płomieniach. Heros podleciał do złoczyńcy i wrzucił do innej celi. Teraz mógł zająć się Pepper. Otworzył jej celę.
-Jesteś cała?
-Nie czuję… Nie czuję nóg.
Nie chciała kłamać, a przez wysiłek zapomniała o szwach. Krótko po pojawieniu się jednostek T.A.R.C.Z.Y. Rhodey leciał z nią do szpitala.
-Dziękuję, Rhodey.
-Rhodey? No wiesz? Ja ci tyłek ciągle ratuję, a ty mylisz mnie z moim bratem?
-C… Co? B… Bratem?
Czuła się skołowana. Niczego nie pojmowała.
-T… Tony?
Więcej nie potrafiła z siebie wydusić. Zaczęła odczuwać skutki swojej głupoty. Z trudem łapała oddech.
Po wylądowaniu na miejscu, zawołał odpowiedniego lekarza. Zaniósł ranną do sali, a potem wrócił do zbrojowni, gdzie odłożył pancerz. Lekarz pojawił się przy rannej.
-Co się tym razem stało?
Bluzka była nasiąknięta krwią, a szwy ponownie były zerwane.
-Czy ty chcesz umrzeć? Chciałem, żeby nie było widać tak bardzo tej blizny, ale nic z tego.
Od razu zaczął zajmować się zszywaniem. Podał środek znieczulający i wyciął naderwaną skórę. Po zrobieniu szwów, wbił jej szczepionkę przeciw tężcowi.
-Coś jeszcze ci jest?
Nastolatka ledwo utrzymywała się przytomna. Przed sobą widziała rozmazane twarze.
-Może… pan… powtórzyć?
I tyle powiedziała, aż całkowicie zatraciła się w czerni. Rick nie wiedział jak do tego doszło. To wszystko działo się tak szybko. Iron Man przyniósł ją w ciężkim stanie, a żaden z agentów nawet nie widział jej próby ucieczki. Lekarz musiał działać szybko.
-Cholera jasna. Pepper! Słyszysz mnie?
Kazał lekarce pobrać krew do badań, a sam sprawdził jej grupę krwi. Próbował jakoś ją ocucić. Nie udało się. W wynikach badań zauważył jakąś truciznę. Stworzył do niej odtrutkę, a następnie wstrzyknął do krwiobiegu. Powoli wyczerpywały mu się możliwości.
Nagle usłyszał pukanie do drzwi.
-Proszę.
Agent wszedł do środka, lecz na widok zakrwawionych rękawiczek lekarza nieco się przestraszył. Doktor od razu je zdjął, wrzucając do kosza. Podszedł do mężczyzny, wyjaśniając wszystko.
-Znowu zerwała szwy.
-Poważnie? Czyli już wszystko będzie dobrze?
Spytał zmartwiony.
-Nie mogę tego obiecać. W jej krwi wykryłem jakąś dziwną substancję. Podałem odtrutkę, ale nie jestem pewien czy to pomoże.
-Co to znaczy? Czy ona…
Zaczął bać się rudowłosą, a nawet czuł się winny, gdyż nie dopilnował jej.
-Robię wszystko co w mojej mocy. Na razie pozostało nam czekać.
Chciał coś jeszcze dopowiedzieć, ale po otrzymaniu informacji o zniknięciu Tony’ego, musiał zareagować.
-Cholera jasna! Niech pan idzie ze mną. Porwali kolejną osobę. Tym razem padło na Tony’ego.
Był w szoku, lecz skontaktował się z agentami, rozpoczynając poszukiwania.

-Szukajcie bruneta w wieku siedemnastu lat z rozrusznikiem serca. Prawdopodobnie ktoś chce go porwać.

~~~~***~~~~~
Ostatnie opowiadania nie posiadają obrazków, bo to zabiera sporo czasu. Poza tym, już nie za bardzo mam co wstawiać, bo wszystkie praktycznie już były. Nie chcę się powtarzać, dlatego jedynie przy mniejszych rzeczach jak one shoty, bajeczki i specjały będą jakieś zdjęcia.

Rozdział 7: Taka mała masochistka

0 | Skomentuj
Rhodey pobiegł po lekarza. Od razu, kiedy go znalazł, ten wszedł do sali. Wyprosił chłopaka na korytarz i zajął się dziewczyną. Nie chciał go martwić, gdyż po raz kolejny musiał zszyć ranę przez zerwane szwy. Zdołał zrobić nowe i podał środki znieczulające, po których będzie dłużej spać.
Po wyjściu na korytarz, Rick od razu chciał wiedzieć na temat stanu Pepper. Przyjaciel także nie ukrywał zmartwienia.
-Jak się czuje?
-Chyba dobrze, choć znowu zemdlała. Wyrwała szwy, więc musiałem założyć nowe. Trzeba ją pilnować i nie pozwolić, żeby wykonywała jakieś gwałtowne ruchy.
-Oj! Z nią jak widzę same kłopoty. Uwielbia to. Taka mała masochistka.
-Musi pan poświęcać jej dużo uwagi, jeżeli zdecyduje nie zamieszkać z nami, a z panem. Wiem, że jej tata nie miał dla niej czasu.
-Nie martw się. Mam żonę, która odpowiednio zajmie się nią.
Stwierdził.
-To dobrze.
Przyjaciel nieco się tym faktem uspokoił.
-Potrzebuje kobiecej ręki. Dawno nie miała takiej możliwości.
-Co prawda, to prawda. Jej mama zmarła, gdy ta była mała.
-Naprawdę dużo wiesz, Rhodey. Faktycznie jesteś jej bliskim przyjacielem.
-No cóż… Ostatnie dni bardzo nas w trójkę zbliżyły.
-Mhm… No to nie będę już się czepiał… Czy mogę do niej wejść?
Spytał lekarza o zgodę.
-Oczywiście. Tylko nie wiem, czy jest przytomna.
Nagle dostrzegł Robertę. Musiał z nią porozmawiać o Tony’m, więc przeprosił ich i podszedł do prawniczki. Ucieszyła się, słysząc dobre wieści od lekarza. Jednak postanowiła zobaczyć, jak się trzymała gaduła. Weszła do jej sali, zaś agent stanął przed drzwiami z zamiarem ochrony.
Gdy kobieta usiadła na krześle obok łóżka chorej, Pepper leniwie otworzyła oczy. Lekko się wystraszyła na widok mamy Rhodey’go, aż maszyna zaczęła piszczeć.
-Hej, Pepper. Spokojnie. To tylko ja. Nie musisz się bać. Jak się czujesz?
-W porządku.
Była tak przestraszona, aż miała wrażenie, że dostanie zawału. Po chwili, pisk zniknął. Mimo wszystko, Yinsen wbiegł dość zdenerwowany.
-Co tutaj się dzieje?
-Nic się nie dzieje. Spokojnie. A jak Tony?
Uspokoiła lekarza, lecz on nadal nie wyglądał na zadowolonego.
-Nie zmieniaj tematu, młoda damo. Doskonale słyszałem maszyny.
Podszedł bliżej, sprawdzając wszelkie odczyty.
-Roberto, co ty ją tak straszysz?
-Ja nie śmiałabym.
Zaśmiali się, a doktor zostawił je w spokoju.
-Doktorek przesadza.
Uśmiechnęła się głupawo.
-Taki jego zawód. Musi sprawdzić wszystko. Z drugiej strony słyszałam, że zerwałaś pierwsze szwy.
Zaśmiała się.
-Nadal cię boli?
-Serio to zrobiłam?
Dziewczyna nie ukrywała zdziwienia, lecz potem zaczęła rozumieć.
-O! To pewnie dlatego odleciałam do elfów. Poza tym, Rhodey powiedział, że mogę z panią mieszkać. Czy to prawda?
Czuła, że musi zapytać, aby nie wyszło niezręcznie.
-Tak. To prawda. Twój tata był moim dobrym przyjacielem, tak samo jak ojciec Tony’ego.
Kobieta posmutniała na samo wspomnienie o nich.
-Czuję się za ciebie odpowiedzialna. Podobnie jak za Tony’ego. Nie chcę, żebyś trafiła do przytułku.
- Rozumiem panią, ale nie chcę sprawiać kłopotu. Ma pani już Tony’ego i Rhodey’go na głowie, a jeszcze ja dojdę i dopiero będzie Sajgon, że pani mąż ewidentnie kopnie mnie w dupę.
Tak się rozgadała, aż zabrakło jej tchu.
-O to nie musisz się martwić. Mojego męża nie ma w domu. Jest na misji, także cię nie wyrzuci.
Roberta widziała, że nastolatka starała się coś zataić.
-Coś się stało, tak?
-Straciłam tatę, Tony jest ranny, a ja tu leżę i nic nie robię. To chyba tak. Coś się stało.
-Naprawdę współczuję ci straty ojca. Sama byłam jego przyjaciółką, więc też to przeżywam. Musisz być silna. Tony da sobie radę, a ty zajmij się sobą.
-Mam taką nadzieję, ale sama sobie nagrabiłam. Po prostu… Po prostu byłam nieostrożna, a Tony… On chciał mnie… ch… chronić.
Czuła żal do siebie, ponieważ w tamtej sytuacji nie mogła nic zrobić. Żałowała, że nie dało się uniknąć ofiar. Stąd też planowała ucieczkę i spełnić żądanie terrorystów.
-Jeżeli poprawi ci to humor, to coś ci zdradzę. Tony już jutro może się wybudzić.
-Naprawdę? O! Wreszcie jakieś dobre… wieści.
Mina zrzedła na samo pojawienie się agenta. Sprawdził tylko czy nikt podejrzany się nie kręcił i ponownie zniknął.
-Jest jednym z najlepszych agentów. Z nim nic ci nie grozi.
-Taa… Wiem. Znamy się.
-Naprawdę? To dziwne. Normalnie agenci nie rozmawiają z osobami, które chronią.
Kobieta była w szoku, a cała ta sprawa robiła się dla niej coraz bardziej podejrzana.
-Nie tylko pani przyjaźniła się z moim tatą. Ten agent również.
-Wszystko jasne. No dobrze. To zastanów się czy chcesz z nami zamieszkać i daj mi znać. Może nie będę ci już zajmować czasu.
-Nie, nie! Niech pani zostanie!
Poprosiła, gapiąc się maślanymi oczami.
-Proszę. Nie chcę być sama.
Jako że było jej żal dziewczyny, zgodziła się.
-Dobrze. Zostanę.
-Dziękuję.
Radość rudzielca nie trwała wiecznie. SMS zbudził ponownie strach.
„Jak idzie zadanie? Mam nadzieję, że już zaczęłaś.
PS: Zapomniałem wspomnieć, że jeśli za godzinę nie zobaczę, jak działasz w mojej sprawie, otworzę ogień w szpitalu”
Prawniczka widziała strach w oczach Pepper.
-Co się stało? Pepper, możesz mi wszystko powiedzieć.
-Nie… Nie mogę. Przepraszam.
Zerwała z siebie wszystko, do czego była podłączona. Wyszła drugimi drzwiami i starała się dotrzeć do wyjścia. Było ciężko przez sporą ilość agentów. Prawniczka od razu wybiegła z sali do Ricka.
-Rick! Cholera! Pepper uciekła. Dostała jakiegoś SMS-a. O czym ja nie wiem?!
-Nie wiem, ale z tego co wiem, to nie powinna się ruszać. Miała nastawiane żebra. Rany! Co ona wymyśliła?
Agent nawiązał kontakt ze swoimi ludźmi.
-Szukajcie rudzielca z piegami w wieku siedemnastu lat. Prawdopodobnie chce uciec ze szpitala.
© Mrs Black | WS X X X