Rozdział 29: Strzelec

0 | Skomentuj
Zarówno Pepper jak i Rhodey wyszli z sali, zostawiając Tony’ego samego. Siedział na łóżku i wyglądał przez okno, zaś Victoria miała zamiar zbadać męża, aby ocenić jego stan. Ledwo wzięła stetoskop, aż musiała przetrzeć oczy ze zdziwienia.
-Pepper?
Nie była zachwycona.
-Spróbuj mi stąd uciec, a skończysz marnie.
Zagroziła mu.
-Widzę, że wróciły jej siły, choć ma za dużo energii.
Poprosiła jednego z lekarzy o pilnowanie Ricka. Zgodził się bez problemu, więc mogła zająć się łapaniem podopiecznej. Szybko jej zniknęła z oczu.
-Gdzie ona jest?
Zapytała samą siebie, rozglądając się. Na domiar złego usłyszała dźwięk maszyn z sali chorego. Natychmiast przyspieszyła kroku, doganiając nastolatkę.
-Pepper, stój!
Rudzielec zmierzał w stronę wyjścia. Nie zamierzała pozwolić na ucieczkę, żeby dostała kolejnego ataku paniki.
-Zaczekaj!
Krzyknęła głośno, aby ją usłyszała.
-M… Mama?
Na moment się odwróciła.
-Pepper, nie!
Była przerażona, widząc, jak padła na ziemię. Kątem oka dostrzegła jakąś postać, lecz ta szybko zniknęła.
-Pepper, Pepper! Nie zasypiaj!
Próbowała zatamować krwawienie z ramienia. Jednak nie była to zwykła rana.
-Trzymaj się. Zaraz ci pomogę.
Chwyciła ją z podłogi, a następnie zabrała na salę operacyjną. Błyskawicznie przygotowała się do operacji, myjąc dokładnie ręce i zakładając odzież ochronną. Wyjęła wszelkie narzędzia do ingerencji chirurgicznej. Wpierw zajęła się intubacją postrzelonej. Poszło bez problemu, więc pozostała kwestia rany. Oczyściła ją i była głęboka. Delikatnie wyjmowała łuski pocisku na metalowy stół. Na szczęście nie uszkodziło żadnych tętnic. Zaszyła ranę i obwinęła ramię bandażem. Jednak parametry życiowe wciąż były niskie. Umierała. Nie miała czasu biec po walizkę. Musiała improwizować.
-Jeśli ktoś nie chce złamać zasad, niech wyjdzie. Będę działać wbrew wytycznym, dlatego ostrzegam. Możecie mieć kłopoty przez to.
Ostrzegła personel. Nikt nie opuścił pokoju. Byli chętni do pomocy.
-Dziękuję.
Zrobiła mieszankę z kilku lekarstw w celu pozbycia się trucizny z organizmu. Ostrożnie wymierzyła proporcję, a całą zawartość wessała do strzykawki, wstrzykując do krwiobiegu. Czekała.
-No dalej. Musi zadziałać.
Błagała na poprawę, lecz stan pogorszył się jeszcze bardziej.
-Przygotujcie sprzęt do defibrylacji! Już!
Po chwili, pojawiła się pozioma linia, ciągnąca się do końca ekranu. Podała adrenalinę. Bez chwili namysłu rozpoczęła masaż serca. Za pierwszą serią nie było widać różnicy.
-Odsunąć się!
Uderzyła wyładowaniem o średniej mocy.
-Bez zmian. Jeszcze raz!
Znowu ponowiła reanimację, wspomagając się lekami. Uderzyła po raz drugi. Ciągle był taki sam skutek.
-Pepper, błagam cię. Całe życie przed tobą. Wróć do nas!
Krzyczała z bezradności, kontynuując ratowanie życie. Jeden z chirurgów zauważył bandaż, który przesiąkał krwią. Lekarka bała się, że nie uratuje dziewczyny.
-Tracimy ją! Potrzebne jednostki krwi!
Wysłała pielęgniarki po worki do transfuzji. Było coraz mniej czasu, a opcje się wyczerpywały. Wtedy coś dostrzegła. Szwy pękły w kilka sekund. Znowu zaszyli ranę.
Gdy zostały dostarczone worki z osoczem, zaczęła ją przetaczać. Jednak nadal nie było przywróconego krążenia. Zwiększyła wyładowanie. Chwilę odczekała.
-Wrócił rytm zatokowy.
Oznajmił jeden z lekarzy. Kobieta odetchnęła z ulgą. Zabrali ranną na intensywną terapię, aby tam mieć ciągły wgląd na jej stan. Victoria błyskawicznie przebrała się, wyrzucając zakrwawioną odzież do kosza wraz z rękawiczkami. Założyła czyste, bo wolała nie straszyć krwią.
-Zostań z nią. Zaraz wrócę.
Poprosiła specjalistę, co był poprzednio obecny przy operacji. Zgodził się popilnować rudej, dlatego też mogła udać się do męża. Weszła bez uprzedzenia.
-Mamy do pogadania i teraz muszę wiedzieć wszystko.
-Jeden z agentów… przyszedł do mnie. Powiedział…, że Nefaria… siedzi w celi. Jednak… Duch uciekł.
Ledwo wydusił z siebie, bo był w kiepskiej kondycji, a nie chciała go zmuszać do rozmowy.
-Wiem, że uciekł.
-Jak to?
Zaczął się denerwować.
-Bo tylko on strzela z daleka.
Wyjaśniła.
-Postrzelił Pepper.
Agent był w szoku, a potem spoważniał.
-Dorwali ją? Wiedziałem…, że… tak będzie. Czy… Czy ona… żyje?
-W pewnym sensie tak, ale… Walczy o życie.
Sama była zdruzgotana całą sytuacją.
-Pomóż… jej. Proszę… Ona… cię potrzebuje.
-Potrzebuje nas wszystkich, dlatego będziesz tu leżał?
Poprosiła o posłuszeństwo.
-Tak, bo chcę szybko wrócić do domu.
-Dobra odpowiedź.
Pocałowała ukochanego lekko w usta, roniąc łzę. Sprawdziła odczyty, zapisując je na karcie. Później zostawiła go, idąc zobaczyć stan chłopaka. Nie krzyczała na niego za bezmyślność. Podpięła tylko do urządzeń.
-Mógłbyś być grzecznym pacjentem i nie utrudniać mi roboty? Twój lekarz wziął sobie chwilę wytchnienia, więc nie rób głupstw, dobrze?
Poprosiła, a następnie spisała wszelkie parametry. Tony widział, że lekarka była roztrzęsiona. Postanowił zapytać wprost.
-Coś się stało Pepper, prawda? Tylko niech pani nie kłamie, bo i tak się dowiem.
-Nie jesteś nikim z rodziny. Zresztą, najpierw zadbaj o siebie.
Wyjaśniła, próbując zachować spokój.
-Jak się czujesz?
-Proszę. Niech mi pani powie.
Błagał o udzielenie informacji. Martwił się o przyjaciółkę.
-To ja pierwsza zadałam pytanie. Odpowiesz mi na nie, to powiem.
Postanowiła warunek.
-Czuję się dobrze. Nic mi nie jestem, ale jeśli mi pani powie, to nie będę przysparzał kłopotów.
Wyjaśnił na spokojnie.
-No dobra. Masz rację, że coś się stało z Pepper. Próbowała uciec ze szpitala.
Z trudem wspominała bieg wydarzeń.
-Wszystko wskazywało na to, że miała atak paniki, ale potem… Ktoś w nią strzelił. Na szczęście żyje.
Więcej nie zdradzała, gdyż zdawała sobie sprawę, iż nawet najmniejszy stres mógłby mu zaszkodzić. Tony był w szoku.
-Mogę się z nią zobaczyć? Implant jest naładowany.
Pokazał bransoletkę i nie kłamał, bo było wyświetlone sto procent.
-Proszę. Niech mi pani pozwoli.
-Przykro mi. Teraz nikt nie może tam wchodzić.
Nie musiała nic zdradzać. Sam potrafił domyślić się reszty.
-Ona… jest… na… OIOM-ie.
Był przerażony.
-Chcę… ją zobaczyć… Chociaż przez szybę… Błagam.
W jego oczach pojawiły się łzy. Obwiniał się, bo nie ochronił jej.
-Tony, pozwolę ci wejść tam, jeśli będziesz w lepszym stanie. Bez zgody twojego lekarza nie mogę cię tam zaprowadzić.
Wytłumaczyła na spokojnie, żeby się nie denerwował.
-Wiem, że się przyjaźnicie, ale potrzeba czasu. Nie bój się, bo będę przy niej.
-Niech pani idzie po doktora. Nie będę tu siedział, wiedząc, że Pepper może umrzeć.
Powiedział stanowczym tonem. Lekarka wysłała sygnał przez pager. Ho zbudził się od razu na sam dźwięk gadżetu. Był przerażony, rozpoznając lokalizację wezwania. Pobiegł na cyberchirurgię.
Gdy wpadł do sali, zauważył, że nic złego się nie działo.
-Co… się… stało?
Powiedział pomiędzy oddechami.
-Wybacz za tę pobudkę, ale Tony chce się przejść. Sprawdź czy wszystko gra.
Wyjaśniła w skrócie i nie miała zbytnio czasu. Zadzwonił do niej telefon. Odsunęła się nieco dalej od łóżka, przełączając się na mini słuchawkę. Wybiegła bez mówienia ani jednego słowa, ponieważ chodziło o Pepper. Yinsen nie pytał o nic i zaczął sprawdzać wyniki.
-Już ci się nudzi, Tony?
-Chcę obaczyć się z Pepper.
-Rozumiem.
Spisane wnioski nie były idealne, choć znał chłopaka. Nie dałby rady go upilnować.
-Niech ci będzie. Wsiadaj.
Podstawił mu wózek.
-Nie trzeba. Dam radę.
Mężczyzna był w szoku. Nastolatek sam odpiął wszystko od siebie i o własnych siłach wyszedł z sali. Poszli pod OIOM.
-Czekaj tutaj.
Rozkazał, a sam wszedł do środka. Chciał pomóc przyjaciółce, a łatwo nie miała.

Rozdział 28: Przyjacielskie odwiedziny

0 | Skomentuj
Pepper chciała krzyczeć na lekarza za blef, ale bardziej cieszyła się na wieść, że nic nikomu się nie stało. Poza agentami, więc ciekawość się włączyła.
-A doktorek wie… co się… stało?
-Nie chcę cię już denerwować. Leki działają, bo nie dostałaś ataku. Jeszcze dzisiaj dostaniesz wypis.
Podał pudełko z tabletkami.
-Jedna dziennie. Musisz je brać regularnie, a z czasem może staną się zbędne.
Uśmiechnął się do niej.
-Dziękuję. Bardzo… dziękuję.
Odwzajemniła uśmiech, zaś głowa opadła na poduszkę. Zasnęła. Mężczyzna również był zmęczony, dlatego też poszedł do pokoju lekarskiego. Oparł się na fotel i zdrzemnął.
Podczas kiedy on odpoczywał, Rick obudził się. Pamiętał całą akcję, lecz nie był pewien czy misja została wykonana. Wyszedł z sali, krocząc powoli po korytarzu. Minął rannych, a dokładnie swoich agentów, którzy brali udział w całym zdarzeniu. Nie pytał ich o nic i szedł dalej. Zauważył Rhodey’go przy jednej z sal.
-Witaj, Rhodey. Coś się stało?
Spytał, bo liczył na brak ofiar w cywilach.
-Nie wiem… Czemu pan pyta?
-Muszę wiedzieć. Może… Może widziałeś… kogoś?
Spytał z opanowaniem, choć ból dał o sobie znać.
-Czy ktoś… został ranny? Tony… Pepper?
-Może pójdę po lekarza. Niech pan wraca do sali. Tam mogę opowiedzieć o wszystkim.
Podniósł się miejsca i martwił się o niego, bo nie wyglądał dobrze.
-Bez obaw. Bywało… gorzej. Jednak coś… wiesz. Mów.
Nalegał na odpowiedź z obawą o bliskich.
-Proszę. Najpierw wejdźmy do pańskiej sali.
Poprosił chłopak.
-Przykro mi. Najpierw… odpowiedzi.
Zaczął iść dalej, szukając agenta, który przejął dalszą część planu.
-No dobrze. Powiem panu.
Poszedł za nim.
-Pepper miała kolejny atak, a Tony’ego znalazłem nieprzytomnego w domu.
-Maggia…
Na samą myśl o terrorystach przypomniał sobie serię zdjęć z martwymi agentami.
-Co z nimi?
-Wracają do zdrowia.
Uśmiechnął się do niego, na co mąż lekarki odetchnął z ulgą. Mimo wszystko, nie zaprzestał poszukiwań agenta.
-Dobrze, że… żyją… Cieszę… się.
 Z każdym krokiem czuł się gorzej, ale nie chciał dać się złamać słabości. Nastolatek widział, że coś nie pasowało w zachowaniu Ricka.
-Niech pan wraca. Ma pan rodzinę! Proszę pomyśleć o nich!
-Nie rozumiesz… dziecko! Muszę… wiedzieć. Muszę… znać… prawdę.
Na moment się zatrzymał, aby złapać tchu.
-Co chciałby pan wiedzieć? Przecież wszystko panu powiedziałem!
Na te krzyki zbudziła się Victoria. Przyjaciel nadal drzemał, więc bez problemu zabrała mu swój pager. Przykryła go kocem, pozwalając mu nabrać sił.
Gdy wyszła na korytarz, była wściekła na nich.
-Co wy wyprawiacie?! Ty wracaj do łóżka!
Wskazała na ukochanego.
-A ty przestań krzyczeć!
Pokazała palcem na brata Tony’ego. Ten tylko na chwilę spojrzał na kobietę.
-Przepraszam.
-Rhodey, idź do Pepper. Nie chcę, żeby była sama.
Histeryk zgodził się i poszedł do dziewczyny, zaś ona wzięła męża na wózek. Zabrała do sali, w której ostatnio leżał. Od personelu medycznego poznała numer pokoju. Położyła chorego na łóżku, podpinając do monitora.
-I leżeć. Nie będę się powtarzać, chociaż dobrze cię widzieć żywego.
Cmoknęła w policzek, a następnie delikatnie przytuliła. Nie naciskała pytaniami. Wiedziała, że po porażeniu prądem potrzebował dużej ilości odpoczynku.
Gdy ona siedziała przy mężu, Rhodey usiadł na krześle obok, czekając na przebudzenie dziewczyny. Nie musiał zbyt długo czekać, bo szybko otworzyła oczy.
-Eee… Hej, Rhodey.
Nastolatek nieco przestraszył się na jej głos.
-O matko. Cześć, Pepper. Jak się czujesz?
-Matką nie jestem.
Wstała z łóżka bez uczucia bólu.
-Żyję, jak widzisz. Zaprowadź mnie do Tony’ego.
-Na pewno jesteś w stanie?
Nieco się zmartwił.
-Pewnie.
Uśmiechnęła się do niego.
-Chyba wróciłam z nieba.
Zaśmiała się głupawo.
-No dobra. Twoja mama mnie za to zabije.
Otworzył drzwi, zerkając na korytarz. Był pusty, więc mogli wyjść z pomieszczenia. Zaprowadził ją na cyberchirurgię pod odpowiednią salę.
-Jesteś pewna, że chcesz tam iść? Znowu jest popodpinany do kilku maszyn.
-Pewnie doktorek go przykuł, żeby nie uciekł.
Zaśmiała się ponownie.
-Widzę, że humor dopisuje.
Ucieszył się i razem weszli do środka.
-Hej, Tony. Przyszliśmy cię nawiedzić.
Uśmiechnęła się do niego.
-Wolę, żebyście mnie odwiedzali, a nie nawiedzali. Zaświaty są straszne.
Uśmiechnął się na ich widok, zdejmując przy okazji maskę tlenową. Pepper usiadła obok łóżka chorego. Była zadowolona, bo wszyscy tryskali dobrym nastrojem.
-No to opowiadaj. Co się wydarzyło?
-Naprawdę muszę?
-No dobrze. Dowiem się w inny sposób. Może kogoś dorwę.
Odpuściła mu i zadała inne pytanie.
-To powiedz mi jak się czujesz? Wszystko gra?
Geniusz zastanawiał się nad powiedzeniem prawdy.
-Dobrze. No i może w tym tygodniu mnie wypiszą.
Mimo tej odpowiedzi, dziewczyna nadal była zamyślona.
-Chcesz wiedzieć, dlaczego tu leżę, prawda?
-To też. Ma to coś wspólnego z agentami? Nie chcę naciskać, Tony. Odpocznij.
Zdecydowała się pożegnać z nim i wyszła. Nie zdążył jej zawołać. Wykorzystała brak personelu i zaczęła szukać ojca. Długo nie potrwały jej poszukiwania, gdyż ktoś szedł w kierunku oddziału. Wróciła do przyjaciela, chowając się za jego łóżkiem.
-Mnie tu nie ma. Cii… Elfy mnie zabrały.
-Minęło tyle czasu, a ja nadal nie rozumiem. Przed kim się chowasz?
-Ja im się nie dam. Nie ma bata, że mnie dopadną. Gdyby ktoś pytał, to zwiedzam Nibylandię.
Schowała się bardziej, żeby nikt nie dostrzegł nawet czubka głowy. Na twarzach młodzieży rysowało się zdziwienie.
-Pepper, wytłumaczysz? Nie lubię się domyślać.
-No dobra. Ja też tu jestem pacjentką, ale doktorek pozwolił mi, że dziś dostanę wypis, lecz jakoś go nie ma, a mama też gdzieś zniknęła, więc chowam się, żeby nie wpaść w kłopoty.
Powiedziała na jednym wydechu, a potem wzięła głęboki wdech i ponownie wypuściła powietrze z płuc.
-To tak w skrócie. Błagam. Nie wyrzucajcie mnie!
Przez maszyny nie mógł się odwrócić w stronę podopiecznej lekarki.
-Nikt cię stąd nie wyrzuci. Możesz sobie usiąść. Rhodey cię podsiadł, więc możesz usiąść na łóżku.
-Osz ty!
Usiadła po turecku we wskazane miejsce, gdyż nie chciała marnować sił na walkę.
-No to opowiadaj, jeśli chcesz. Nie będę zadawać wszystkch pytań, więc mów to co chcesz powiedzieć.
Stark odetchnął głęboko, zaczynając swoją wypowiedź.
-Gdy byłem u ciebie, dostałaś dwóch ataków paniki.
Wrócił wspomnieniami do tamtego dnia.
-Udało nam się opanować twój stan, ale twoja nowa mama zaczęła się martwić o swojego męża. Nie odbierał, a ja postanowiłem to sprawdzić.
Na moment się zatrzymał, żeby nie gadać jak najęty.
-Poleciałem tam jako Iron Man. Twój tata razem z agentami walczył przeciwko Maggi. Był tam Nefaria i… Duch. Ten pierwszy został aresztowany, a ten drugi… mnie zaatakował.
Miał wrażenie, że ręka najemnika ponownie grzebie mu we wnętrzu ciała. Jednak to był tylko wymysł wyobraźni.
-Przeniknął przez zbroję i gdyby nie twój tata… zginąłbym. Potem został zaatakowany jakąś siatką, która poraziła prądem… Wszystko działo się tak szybko, ale zabrałem go do szpitala, a sam zemdlałem w zbrojowni. Obudziłem się dopiero tutaj.
Zrobił dłuższą pauzę na przekazanie diagnozy.
-Jest jeszcze jedna rzecz. Wada serca się powiększyła.
Nie wiedziała co miała powiedzieć, a na samą nazwę organizacji czuła się słabo. Zacisnęła ręce w pięści.
-Tony, ja… Ja cię przepraszam. To znowu moja wina. Przeze mnie… Przeze mnie jesteś w takim stanie. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Przez wspomnienia o kryminalistach cały humor prysł. Z oczu próbowały wykraść się łzy.
-Pepper, to nie twoja wina.
Chciał ją przytulić, ale maszyny nie pozwalały mu na to.
-Mogłem ci tego nie mówić.
-Nie, Tony. Ja muszę wiedzieć. Ja muszę… Muszę wiedzieć co jest grane! Nie mogę być… utrzymywana… w niewiedzy! Nie mogę!
Była załamana, aż nawet pomyślała o ucieczce ze szpitala.
-Pepper, błagam cię. Nie rób nic głupiego. Ja… nie przeżyję, jeżeli coś ci się… stanie.
Bał się jej pomysłów, a znał przyjaciółkę dość długo. Wiedział, do czego była zdolna.
-Zrób to dla mnie i nie zadzieraj z nimi… Proszę.
-Oni… Oni was skrzywdzili! Was wszystkich! Moją rodzinę! Ciebie! Nowego tatę! K… Każdego na kim… mi… zależy.
Dłużej nie potrafiła powstrzymać łez. Rozpłakała się. Tony nie był w stanie patrzeć na rozpacz dziewczyny. Odpiął od siebie urządzenia i przytulił ją.
-Dlatego nie pozwól, żeby skrzywdzili… ciebie.
-T… Tony.
Ledwo wydusiła z siebie.
-Nic nie rób. Z… Zostań. Zadbaj o… siebie.
Kiedy to powiedziała, przypomniała słowa biologicznej matki, która powiedziała to do swojego męża po jednej z misji. Przez wspomnienia zamarła. Te dwa słowa usłyszała przed śmiercią rodzicielki.
-P… Pepper? Wszystko w porządku?
Od razu zbudził się niepokój. Z transu wybudził ją pisk bransoletki. Wzięła kilka miarowych wdechów, żeby do ataku paniki nie doszło. Powoli się uspokajała.
-T… Tak. Jest dobrze.
Wyłączyła gadżet.
-Zaraz wrócę.
Wstała z łóżka, idąc do łazienki. Czuła, że potrzebowała chwili spokoju. W samotności.

Rozdział 27: Katastrofa jedna po drugiej

0 | Skomentuj
Po dziesięciu minutach reanimacji, implant zareagował. Victoria odetchnęła z głęboką ulgą. Ostrożnie włożyła rozrusznik, a następnie zszyła rany. Całą klatkę piersiową obwinęła bandażem, zaś mechanizm podłączyła do ładowania. Przeniosła pacjenta na cyberchirurgię i tam czekała na przyjaciela, który również musiał walczyć o czyjeś życie. O życie Ricka. Pierwsze uderzenie z defibrylatora nic nie dało, więc ponowił schemat.
-Jesteś im potrzebny. Nie możesz odejść, słyszysz? Musisz walczyć dla swojej rodziny!
Ponownie wziął się za uciskanie klatki piersiową, a przez maskę tlenową przepływał tlen. Powoli tracił siły, lecz nie zamierzał się poddać. Na szczęście uderzenie z większego ładunku zadziałało. Serce znowu zaczęło bić. Opadł na krzesło ze zmęczenia.
-Niech ktoś tu zostanie. Chcę być informowany o wszystkim.
Powoli wstał na nogi, idąc do odpowiedniej sali. Kobieta także wyglądała na wykończoną. Siedziała przy łóżku Tony’ego na wpółprzytomna. Mężczyzna usiadł obok niej.
-Spisałaś się na medal. A tak mówiłaś, że nie dasz rady.
-Było ciężko, Ho. Naprawdę… ciężko.
Oboje potrzebowali odsapnąć, lecz przez małą ilość lekarzy w szpitalu musieli być w gotowości.
-Może powiem ci coś, co cię uspokoi… Rick żyje i wszystko wskazuje na to, że szybko dojdzie do siebie.
-Musiał z nimi walczyć. Zawsze tak robi, ale ostatnio… Przyznał mi się jak to się wszystko zaczęło.
Pomimo ciekawości o tym jak zaczęły się kłopoty Pepper, nie chciał jej dobijać. Była bardzo przygnębiona.
-Mogę iść sprawdzić co się dzieje z Pepper. Na pewno oboje z tego wyjdą. Nie martw się.
Położył rękę na ramieniu lekarki, próbując opanować nerwy przyjaciółki.
-Zostaniesz tu, a gdyby coś się działo, zaalarmuj. Może tak być?
Kiwnęła głową. Poszedł do sali rudzielca, aby sprawdzić, czy znajdzie się sposób na ataki paniki. Ciężko oddychała, dlatego podał tlen przez maskę. Dożylnie wstrzyknął odpowiedni lek, aż odczyty wróciły do normy. Zasnęła. Na chwilę wyszedł po kawę do automatu i znowu wrócił do niej. Obserwował, żeby być w gotowości na wszystko. Jako że nic nie wskazywało na pogorszenie stanu, sprawdził powiadomienia z pagera. Nie było żadnych. Wrócił do sali geniusza. Otworzył drzwi, zerkając do środka.
-Jak tam?
Zapytał, wchodząc.
-Pójdę po kawę.
Ruszyła się z miejsca, aż się zatoczyła. Złapał ją w ostatniej chwili.
-Victorio, musisz odpocząć. Zaprowadzę cię do pokoju lekarskiego. Tam będziesz miała ciszę i spokój.
-A co z Pepper?
Spytała, bo nie mogła być spokojna przez brak wieści.
-Wszystko dobrze. Wraca do zdrowia.
-Rick też? Muszę się upewnić, że nic mu nie jest.
Nieco się zdenerwowała przez niewiedzę.
-Muszę to wiedzieć.
-Spokojnie. On też jest cały i zdrowy. Siedzi z nim jeden z lekarzy. Powiadomi mnie, jeśli coś się będzie działo, więc wszystko jest pod kontrolą. Zajmij się sobą. Najgorsze z nami.
-Dziękuję. I wybacz za kłopot.
Nieco odetchnęła z ulgą, choć wolała przekonać się na własne oczy czy nie kłamał. Jednak ciało odmawiało posłuszeństwa i była zmuszona iść z Ho. Zaprowadził ją do pokoju lekarskiego i pomógł usiąść na kanapie.
-Możesz się zdrzemnąć. Wszystko będzie dobrze.
Już zbierał się do wyjścia, ale przypomniał sobie o jednym szczególe. Dość istotnym.
-Victorio, mogę cię prosić o twój pager?
Wyciągnął rękę w jej kierunku.
-Muszę być gotowa. Nie mogę ci tego oddać!
-Nie obraź się, ale nie przydasz się, będąc zmęczona. Łatwo wtedy o błąd, a tego chyba nie chcesz.
Uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
-Proszę cię. Oddaj go, a jak będziesz gotowa, to znowu będzie twój.
-Okej.
Westchnęła ciężko, zwracając gadżet.
-Jednak to nie zwalnia mnie z tego, że mam być utrzymywana w niewiedzy. Martwię się o nich.
-Rozumiem twoje zmartwienie, ale ze mną będą bezpieczni. Nie pozwolę im umrzeć. Wiesz o tym.
Próbował ją trochę rozweselić, bo wyglądała na załamaną.
-Chociaż Tony’emu przydałoby się lanie.
-Lanie? Za co?
Zmusiła się do śmiechu.
-Co zrobił?
-Nie potrafi żyć bez pakowania się w kłopoty. Mógłby przynajmniej raz pomyśleć, że ja też mogę być zmęczony. Tylko my znamy tę technologię… Idę na obchód, a ty odpoczywaj.
Pożegnał się z nią.
-Trzymaj się.
Niechętnie została. Położyła się na kanapie, aż wziął ją twardy sen. Lekarz natrafił się na brata Tony’ego. Od razu rzucił pierwsze pytanie spowodowane strachem.
-Doktorze, co z nim?
-Teraz wszystko dobrze, ale wada serca się powiększyła. Jeszcze nie wiem jakie będą tego skutki.
Wyjaśnił w miarę spokojnie.
-Proszę mu pomóc.
-To moja praca.
Stwierdził, a następnie wszedł do sali chłopaka. Akurat otwierał oczy.
-Tony, jesteś w szpitalu. Pamiętasz co się stało?
-N… Nie.
-Hmm… No trudno, ale muszę z tobą porozmawiać o skutkach.
Zaczął swoją wypowiedź.
-Domyślam się co chce mi pan… powiedzieć.
-Twoja wada się powiększyła.
Chłopak był na skraju załamania. Doktor starał się go pocieszyć.
-Nie martw się. Jedynie zwiększyłem moc implantu, a przeszczep nie jest konieczny.
-Dziękuję.
-Nie ma za co. Zdrowiej.
Uśmiechnął się do niego i ponownie zerknął do Pepper. Odczyty na monitorze były zadowalające. Podszedł do jej łóżka i zapisał swoje odkrycia na karcie.
Nagle nastolatka otworzyła oczy. Leniwie, ale na sam zapach sterylnego pomieszczenia skłoniła się do przebudzenia. Widziała znajomego lekarza. Rozglądała się na różne strony.
-Co… się… stało?
-Miałaś poważny atak i trafiłaś do szpitala, ale już wszystko dobrze.
Mężczyzna zastanawiał się nad tym czy podane leki na atak działały.
-Pamiętasz coś sprzed ataku?
Była w szoku, ale dzięki masce tlenowej mogła oddychać.
-Jak to… Jak to się stało?
-Czyli nic nie pamiętasz?
-To znaczy… jestem bardziej… zdziwiona. Który to raz?
Spytała, bo była dość zagubiona. Pamiętała skrawki.
-A Tony? Czy… Czy on… Co z nim?
Bała się o przyjaciela. Lekarz zdawał sobie sprawę, że musiał zaryzykować i sprawdzić skuteczność lekarstwa.
-Nie powinienem ci nic o nim mówić w twoim stanie.
-Czyli… Czyli też tu jest?
Zaczęła przypominać sobie kolejne zdarzenia. Miała wrażenie, jakby serce miało wyskoczyć z piersi.
-Maggia… Oni… Oni go… skrzywdzili? Byli… w domu? A mama? Co z mamą?!
Nic nie wskazywało na atak, więc przeszedł do sedna.
-Twoja mama nie ucierpiała tak bardzo jak Tony. On… prawdopodobnie nie przeżyje tej nocy. Przykro mi.
Skłamał, czekając na efekty, choć liczył na efektywność substancji. Dziewczyna była w szoku. Nie powiedziała nic. Poczuła lekkie ukłucie w klatce piersiowej, ale to nie powstrzymało jej od wstania. Zerwała z siebie kable i wyszła. Ho wybiegł za nią, łapiąc na korytarzu.
-Pepper, spokojnie. To był tylko test. Tony jest cały.
-Nie wierzę!
Zaczęła przeczesywać każdy oddział, aż na korytarzu natrafił na kilku agentów mocno potłuczonych. Coraz bardziej się bała. Na moment zatrzymała się.
-Musiałem sprawdzić czy atak się powtórzy, rozumiesz?
-Ale… Ale Maggia… agenci… Oni wszyscy…
Nadal nie była pewna co do jego słów. Ruszyła dalej. Im więcej wkładała wysiłku, tym gorzej ciało to znosiło. Natrafiła na kolejną salę z agentami. Byli w o wiele gorszym stanie niż ci poprzedni. Ze zdenerwowaniem szukała ojca. Ho nie miał zamiaru ganiać jej po całym oddziale. Zdołałem ją złapać tak, żeby nie mogła uciec.
-Pepper, opanuj się!
-Ja… Ja mam się opanować?! Nie mogę! Muszę… Muszę wiedzieć…, że nic… im… nie jest.
Nie miała sił do stawiania dalszego oporu. Upadła na kolana, oddychając głęboko.
-Dobrze się czujesz?
Nie chciała kłamać i chwyciła się za bolące miejsce.
-Nie… dobrze. Źle.
Tylko tyle zdołała powiedzieć. Od razu zabrał ją z korytarza, kładąc na łóżku.
-Powiedz mi co ci dolega. Muszę wiedzieć, jak mogę pomóc.
-Prze… praszam. Przesadziłam… Naprawdę… nie powinnam… tego robić.
Dotknęła ręką klatki piersiowej.
-Tutaj… boli.
-To pewnie stres. Leki powinny pomóc.
Podał jej tabletkę i kubek. Bez wahania połknęła lekarstwo, popijając wodą. Poczuła ulgę, więc mogła leżeć w spokoju. Jednak pytania nasuwały się same. Wręcz waliły się na głowę.
-Ale... Tony żyje? I mój… tata? Mama?
-Wszyscy są bezpieczni. Spokojnie.
Ponownie sprawdził wyniki.
-Pepper, nie ukrywaj nic przede mną. Wiesz, że chcę pomóc.
-Już… jest dobrze.

Rozdział 26: Wszystko ma swoje granice

0 | Skomentuj
Po uwolnieniu z miażdżącego uścisku Ducha, Tony powoli dochodził do siebie. Zdołał zauważyć, jak Rick padł na ziemię. Nie ruszał się.
-Cholera. Tylko nie to!
Od razu do niego podbiegł i zrzucił siatkę, a następnie otoczył polem siłowym. Reszta agentów strzelała do napastników.
-Komputerze, sprawdź jego funkcje życiowe.
Słysząc o spadku tętna nie zwlekał z zabraniem rannego do szpitala. Całą drogę monitorował jego stan, aż oddał agenta w ręce Yinsena. Nikomu więcej nie ufał.
-Agent porażony prądem. Proszę mu pomóc.
-Czy wszyscy bawią się z wysokim napięciem? Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby mu pomóc.
-Dziękuję.
Po tych słowach wyleciał ze szpitala, zaś lekarz wziął się za swoją pracę. Zabrał chorego do jednej z sal, podłączając elektrody do klatki piersiowej.  Przez kardiomonitor zauważył nierówne działanie serca. Na szczęście podane leki unormowały bicie organu. Chwycił za telefon, dzwoniąc do Victorii. Wiedział, że powinien powiedzieć jej o stanie Ricka. Odebrała, choć nadal zajmowała się Pepper. Oddychała bardzo niespokojnie, a leki przestały działać.
-Powiedz mi coś, co mnie ucieszy. Błagam.
Mężczyzna słyszał w jej głosie zmęczenie oraz załamanie.
-Dzwonię nie w porę? To może nie będę cię jeszcze bardziej katował. Pogadamy jutro.
Słowa przyjaciela ani trochę nie uspokoiły żony rannego.
-Co masz na myśli? Nic mi nie ściemniaj.
-Nie mam serca cię okłamywać, a i tak się dowiesz. Zajmuję się twoim mężem, bo był porażony prądem. Jednak opanowałem sytuację. Muszę jedynie siedzieć przy nim te kilka godzin, więc przydałabyś mi się do nagłych wypadków. Jesteś w stanie przyjechać? Mogę powiadomić kogoś innego.
Wytłumaczył spokojnie.
-Mogę pomóc, chociaż potrzebuję też zająć się Pepper. Leki przestały działać i jestem bezradna.
Przyznała z trudem.
-Przepraszam cię, Ho. Chcę ci pomóc i to zrobię, ale muszę też i jej pomóc.
Przełączyła się na mini słuchawkę, zabierając ze sobą walizkę, do której włożyła apteczkę oraz dokumenty.
-Zaraz będę.
-Dziękuję, Victorio. A co dokładnie się dzieje z Pepper?
Ciekawość wzięła górę.
-Ciężko oddycha i jest nieprzytomna. Zaraz ją zabiorę do szpitala. Może będziesz w stanie znaleźć jakieś lekarstwo na te ataki paniki.
Szybko wzięła kluczyki i wzięła chorą ze sobą dość ostrożnie. Położyła na tyłach wraz z walizką, a potem już tylko wsiadła za kierownicą, wyruszając w drogę. Ciągle utrzymywała kontakt z przyjacielem.
-Leki nie pomogły? To dziwne… Nie wiem, czy da się jej inaczej pomóc.
Czuł obawy, iż dziewczyna nigdy nie wyjdzie z tych ataków.
-Gdybym wiedziała więcej, ale zaczęła się przede mną zamykać. Nie wiem co robić, Ho. To mnie naprawdę przerasta!
Wydusiła z siebie poddenerwowana. Miała fart, bo nie trafiła na korki. Była coraz bliżej placówki medycznej.
-To może być spowodowane zmianą sytuacji i otoczenia. Może coś znajdziesz w jej kartotece medycznej.
-Sprawdzałam ją ostatnio. Nawet mam przy sobie wraz z innymi pacjentami z cyberchirurgii.
Po kilku minutach, znalazła się na miejscu. Rozłączyła się, próbując zaparkować na parkingu szpitalnym. Zdołała trafić na ostatnie wolne miejsce. Wzięła ze sobą walizkę oraz dziewczynę w swoje ramiona. Zabrała gadułę do sali obserwacji, kładąc na łóżku. Podłączyła do urządzeń i wyszła szukać Ho. Strach o męża nadal nie zniknął.
Tymczasem Rhodey zamartwiał się o Tony’ego. Nie widział go w domu, więc zajrzał do zbrojowni. Zamarł, wchodząc do środka. Brat leżał nieprzytomny na podłodze. Bez dłuższego namysłu zadzwonił po pogotowie. Wyniósł chorego przed fabrykę od razu na dźwięk syren.
-Zabieramy go.
-Mogę jechać z wami?
Chwilę się zastanawiali, ale widząc nieznaną technologię zgodzili się, aby wsiadł. Na monitorze widział bardzo nieregularne linie. Takie same jak po wypadku samolotu, a tętno… zwalniało.
-Tracimy go. Przygotować defibrylator.
-Nie! To go zabije!
-Dzieciaku, on już umiera.
-Błagam. Jedźcie szybciej i pomóżcie mu samymi lekami.
Nie sprzeczał się i przyspieszyli na prostej, aż trafili na miejsce. Szukał specjalisty po szpitalu. Nie potrafił go odnaleźć. Na szczęście zauważył znajomą mu lekarkę.
-Niech mu pani pomoże. Błagam!
Był zrozpaczony, gdyż nie chciał stracić brata. Kobieta wzrokiem widziała jak implant słabo pobudzał serce. Podała leki, żeby unormować rytm. Wzięła chłopaka na cyberchirurgię, gdzie podłączyła do maszyn. Wysłała przez pager jeden sygnał do przyjaciela. Lekarz usłyszał dźwięk, lecz bał się zostawiać Ricka bez opieki. Poprosił znajomego doktora do sali.
-Pilnuj go. Jeżeli coś zacznie się dziać, masz mnie zawiadomić.
Z tymi słowami wyszedł, kierując się do miejsca, gdzie znajdowała się przyjaciółka. Nie cieszył się na widok znajomego pacjenta.
-Co mu się stało? Przecież on umiera!
-A ja mam wiedzieć? Co robić?!
Zaczęła krzyczeć, a wiedziała, że w tym zawodzie potrzebny był spokój. Ho przyjrzał się mechanizmowi oraz wynikom.
-Obawiam się, że wada serca się pogłębiła. Nie ominie się bez zabiegu. Pomożesz?
Powiedział to na tyle spokojne, żeby i partnerka z pracy się uspokoiła.
-Powiedz mi co mam robić. Nie chcę mu bardziej zaszkodzić.
Oboje ubrali się odpowiednio do zabiegu, czyli fartuch, rękawiczki oraz czepek. Kobieta wzięła kilka głębokich wdechów na opanowanie nerwów. Poczuła się lepiej, więc tylko czekała na wytyczne.
-Implant jest połączony bezpośrednio z jego sercem. Trzeba go ostrożnie wyjąć i ustawić na mocniejsze impulsy. Musimy też sprawdzić, na jakim etapie zaawansowania jest wada. Damy radę, nie?
Uśmiechnął się do niej.
-Musimy.
Nie wiedziała co więcej powiedzieć. Zżerał ją stres, a mimo tego, starała się być w pełni opanowana. Najpierw uśpili chłopaka, aby nie obudził się podczas ingerencji chirurgicznej. Wykonała lekkie nacięcia w celu wyjęcia implantu. Ciągle monitorowali funkcje życiowe. Serce było w opłakanym stanie.
-Tak było wcześniej?
Mężczyzna także był przerażony na widok organu.
-Nie, ale módlmy się, żeby wzmocnienie pracy rozrusznika pomogło. Inaczej obawiam się, że będzie konieczny przeszczep… a on tego nie przeżyje.
Spojrzał na kobietę przygnębionym wzrokiem.
-Trzymajmy kciuki. Uda się nam. Po prostu musi być tak, a nie inaczej.
Usiłowała podbudować motywację, a także chęć walki o jedno życie. O życie, które już miało przed sobą wiele prób.
Gdy Yinsen ustawiał implant, Victoria wpatrywała się w odczyty.
-Już prawie skończyłem. Mam nadzieję, że serce zaakceptuje nowe ustawienia.
Podpiął wszystkie kable z mechanizmu, ale nie wkładał go.
-Zaraz zrestartuję implant. Musimy być gotowi na wszystko.
Opiekunka Pepper przygotowała sprzęt do defibrylacji.
-Zrób to.
Nie musiała dwa razy powtarzać. Wyłączył urządzenie, przez co zmiany na monitorze były widoczne od razu. Serce nie wysyłało wymaganego impulsu.
-Musimy odczekać chwilę. Podaj mu tlen. Ułatwimy mu życie.
Po chwili, włączył implant, zaś ona dała maskę tlenową. Czekali na zmianę stanu Tony’ego. Wystarczyło parę minut, żeby coś zaczęło się dziać. Nic dobrego.
-Jego serce przestało bić, a defibrylator go zabije. Co robić?
Spytała, licząc na szybką reakcję.
-Zwykła reanimacja. Już nie da się mu bardziej zaszkodzić.
Wyjaśnił na spokojnie. Zaczął uciskać klatkę piersiową, zaś implant nadal nie działał, jak należy.
Nagle mężczyzna otrzymał telefon. Zmartwił się jeszcze bardziej.
-Przejmij uciskanie. Muszę się zająć kimś jeszcze.
-Ho, nie teraz! Potrzebuję cię!
Była załamana.
-Wrócę, a poza tym i tak dasz radę. Wiem to.
Uśmiechnął się, pocieszając i wyszedł. Kobieta przejęła reanimację.
-No dalej, Tony. Walcz. Całe życie przez tobą.
Zmęczenie dało o sobie znać, lecz resztkami sił walczyła za niego. Nie przerywała czynności ratowniczych.

Rozdział 25: W sidłach wroga

0 | Skomentuj
Pepper na nowo wpadła w panikę, więc Tony znowu zaczął ją uspokajać. Ostrożnie się do niej przysunął.
-Pepper, nikt mnie nie skrzywdzi. Jesteśmy bezpieczni. Ty i ja. Nie bój się.
-Kłamiesz. K… Kłamiecie.
-Pepper, ich tu nie ma! Zostali aresztowani!
Nowa matka próbowała jakoś do niej przemówić.
-Te wiadomości są fałszywe. Oni chcą tylko, żebyś się bała. Karmią się twoim strachem.
Powiedziała półprawdą.
-Już nie zrobią ci krzywdy. Spokojnie.
Geniusz również próbował opanować jej nerwy.
-Pepper?
Nie odpowiedziała nic. Przechyliła się na bok, mdlejąc. Kobieta skontrolowała jej funkcje życiowe poprzez bransoletkę, a następnie podała leki uspokajające.
-Jednak nici z waszego wyjścia. Wybacz.
-Czy… Czy ona z tego wyjdzie?
Był przerażony jej atakami, a także wściekły za swoją bezradność.
-Na razie wszystko jest pod kontrolą. Nie martw się. Od tego przecież jestem, żeby jej pomóc.
Zauważyła, że oddech się unormował, więc leki działały. Nie zdradzała swoich obaw, gdyż wiedziała, że chłopak miał za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Przykryła chorą kocem i zajęła się sprzątaniem puzzli.
-Przepraszam, że musiałeś być tego świadkiem. Nie powinieneś w swoim stanie doświadczać takich rzeczy.
-Przeżyłem już gorsze chwile, a mi przecież nic nie jest.
Wyjaśnił spokojnie.
-Jeżeli będę w pobliżu, to zawsze mogę jej pomóc.
-Wiem, ale nie chcę, żebyś przechodził przez to samo. Już wystarczająco masz kłopotów.
Kobieta nie zamierzała mieć kolejnego pacjenta, a przyjacielowi wolała oszczędzić rollercoaster przygód.
-Obyło się bez ataków po śmierci mojego ojca. Takie widoki to dla mnie błahostka.
Uśmiechnął się do lekarki.
-Więc przywykłeś do tego? Gratuluję. Jestem naprawdę z ciebie dumna.
Pochwaliła go za taką postawę. Zastanawiała się nad zadzwonieniem do męża, gdyż wiadomość o ofiarach i zdjęciach zmarłych nie była czymś normalnym. Po wybraniu numeru czekała na odzew. Nie odbierał, przez co zmartwiła się.
-Coś się stało?
-Nie wiem, ale na razie niczego się nie dowiem.
Stwierdziła z lekkim opanowaniem, a wewnątrz drżała ze strachu. Stark domyślał się, że sprawa dotyczyła jej męża. Chciał to sprawdzić.
-To może ja już pójdę.
-Poczekaj.
Sprawdziła bransoletkę, upewniając się o pełnym ładowaniu.
-No dobra. Jeśli chcesz, to cię nie zatrzymuję.
-Dziękuję.
Odpiął ładowarkę, założył koszulkę, zaś urządzenie wziął do ręki.
-Do widzenia.
Wyszedł z domu Bernesów, łapiąc taksówkę. Od razu, kiedy dotarł pod swoje lokum, skierował się w stronę fabryki. Tam założył zbroję i wyleciał na miasto. Ostatnią aktywność FBI odnalazł na jakiś magazynach na nadbrzeżu. Bez wahania poleciał w tamtym kierunku. Agenci krzyczeli, zaś Rick jako ich dowódca nie wiedział, jak działać. Byli w potrzasku tak samo jak kiedyś Virgil Potts.
Kiedy Iron Man wylądował między dwoma grupami, które ze sobą toczyły walkę, odwrócił się w kierunku agentów.
-Zabierzcie rannych i wynoście się stąd.
Pojawienie się bohatera jedynie bardziej sprowokowało przeciwników do większego ostrzału. Podniósł jeden z kontenerów, tworząc ochronę dla ludzi Ricka. Szef wykorzystał pomoc herosa, przegrupowując oddziały.
-Oddział Alfa na lewo! Brawo na prawo! Reszta robi za barykadę! Nie pozwólcie im uciec!
Krzyczał do nich, zaś sytuacja robiła się coraz bardziej poważna. Tony nie zamierzał im przeszkadzać, więc podszedł do ich dowódcy.
-Może na coś się przydam?
-Gdybyś mógł, to obroń moich ludzi. Ja idę po większą rybę.
Wstał, idąc do magazynu. Na widoku miał Nefarię, który wysłał kolejne zdjęcia z podpisem o ofiarach. Teraz miał dowód, że to on dręczył dziewczynę. Przeładował broń, czekając na odpowiednią okazję.
Nagle znikąd pojawiła się zjawa.
-Duch.
Chłopak nie chciał zostawić agenta samego, dlatego poszedł za nim. Akurat miał czystą linię strzału, lecz nie zdołał wymierzyć przez szybkie zniknięcie przeciwnika. Dostrzegł go później jak wszedł ręką w pancerz Iron Mana.
-No i proszę. Mamy nieproszonych gości.
Zacisnął dłoń na prawie niedziałającym sercu. Ból był na tyle ogromny, że pilot wydał z siebie krzyk. Czuł, jak uciekały z niego siły życiowe. Rick strzelił mu w obronę, a następnie wskazał gestem ręki na agentów z poszczególnych grup. Cały magazyn został otoczony, dlatego nikt nie mógł uciec. Jednak brakowało mu amunicji i jedynie ciosem z pięści znokautował Ducha. Najemnik zostawił bohatera w spokoju, ale terroryści tylko czekali na polecenie hrabi.
-Teraz!
Rzucili siatkę na agenta, aż poczuł piekielny ból. Długo nie ustał na nogach, gdyż serce zwalniało. Usiłował walczyć dla swojej rodziny. Przegrał, pogrążając się w ciemności.

Rozdział 24: Zwiastun nieszczęść

0 | Skomentuj
Victoria zdołała ogarnąć porządki z dokumentacją pacjentów z oddziału cyberchirurgii. Postanowiła zajrzeć do nich. Zdziwiła się, bo tylko znalazła Tony’ego w salonie.
-Leż, leż. Jedynie powiedz mi, gdzie wcięło naszą gadułę.
-Poszła do łazienki.
Odpowiedział na jej pytanie, choć czuł się nieswojo przez brak koszulki na sobie. Jednak wiedział, że nie mógł odkładać ładowania na później.
-Coś nie tak? Mówiłam, że nie gryzę.
Uśmiechnęła się głupawo, a chłopak czuł się zawstydzony.
-Nie pierwszy raz cię widzę z klatą na wierzchu. Spokojnie.
Uspokoiła go, a następnie przyjrzała się układance.
-Prawie skończone. Świetnie, chociaż nie wiem, czy chcecie być ciągle tutaj. Nie chcecie iść gdzieś na miasto?
-Sam nie wiem. Zależy co na to powie Pepper.
Nie zamierzał podejmować sam decyzji.
-O! Czyli jednak masz plan? No to słucham.
Usiadła obok niego, czekając na odpowiedź. Liczyła na pomysł, który będzie dobrą odskocznią od problemów. Chłopak wyprostował się na kanapie i zaczął mówić.
-Myślałem o kinie, ale Pepper zaprosiła mnie do siebie. To znaczy… Do pani.
Pod koniec nieco się zawahał nad użyciem słów.
-Poza tym, musi pani z nią porozmawiać o tej nowej dla niej sytuacji.
Kobieta zgodziła się z nim, choć szczerą rozmowę wolała zostawić na później.
-To bardzo miłe z twojej strony. Gdybym wiedziała wcześniej, to bylibyście na seansie.
Powiedziała z żalem.
-Nic się przecież nie stało. Tak też fajnie spędziliśmy czas.
Uśmiechnął się do niej. Przez chwilę jeszcze z nim siedziała, aż dźwięk alarmu kazał jej zareagować. Ruszyła do łazienki zaniepokojona.
-Pepper, wszystko gra?
Spytała, pukając w drzwi. Geniusz również zerwał się na równe nogi. Odpiął ładowarkę i rzucił kabel na kanapę. Podbiegł do lekarki.
-Co się dzieje?!
-Wracaj na miejsce ładować implant! Nie bądź bezmyślny!
Krzyczała, nalegając na posłuszeństwo. Uspokoiła się nieco, widząc dziewczynę w drzwiach. Pisk bransoletki zniknął.
-Pepper, dobrze się czujesz?
Zapytała zatroskana o stan podopiecznej. Tony nie posłuchał lekarki, bo sam martwił się o przyjaciółkę.
-Tony, czy ty naprawdę chcesz zmienić plany i wylądować w szpitalu?
Spytała, podkreślając ostatnie słowo. Potem znowu zwróciła się do gaduły.
-Pepper, powiesz coś?
-Wszystko… gra.
-Na pewno?
Teraz i nastolatek zadał pytanie, odpowiadając przy okazji lekarce.
-Spokojnie. Naładuję implant. Za moment.
Dziewczyna minęła ich, wracając do układanki, jakby nic się nie stało.
-Zgoda, ale implant jest ważny. Naładuj go, a ja zobaczę co ukrywa.
-Nie da mi pani spokoju, prawda?
Zapytał zrezygnowany.
-Przykro mi, ale nie dam. To dla twojego dobra. Chyba nie chciałbyś trafić do doktorka, co? Zawsze skacze z radości na twój widok.
Wyjaśniła, uśmiechając się chytrze.
-O tak. On tylko o tym marzy.
Zaśmiał się lekko.
Pepper akurat skończyła układać puzzle. Uśmiechnęła się na widok obrazka.
-Tony, skończyłam.  Piękny, prawda?
-Tak. Bardzo ładny.
Spojrzał pytającym wzrokiem na kobietę.
-No to chyba się rozumiemy bez problemu.
Zaprowadziła Starka na kanapę.
-Proszę się słuchać.
Poprosiła, a następnie podeszła do dziewczyny, która miała błogi spokój. Niepokoiło ją to, gdyż wcześniej alarm sygnalizował o ataku. Musiała zachować czujność. Geniusz usiadł na kanapie i posłusznie podpiął się ponownie do ładowania. Mimo to, ciągle obserwował gadułę. Kobieta usiłowała z nią porozmawiać. Ledwo dotknęła jej ręki, aż ta gwałtownie się odsunęła.
-Hej! Nie chcę cię skrzywdzić. Co się stało?
-N… Nic.
Nie była ufna wobec matki zastępczej, więc Victoria zachowała odległość. Zastanawiała się nad działaniem, lecz na razie pozostało jej tylko czekać.
-Może ja spróbuję.
Zaproponował.
-Ty masz się ładować. Zawołam cię później.
Nalegała stanowczym tonem, próbując nawiązać kontakt z chorą. Z każdą próbą oddalała się bardziej, zaś bransoletka migotała na czerwono.
-To zajmie tylko chwilę. Rozrusznik nie rozładuje się w ciągu trzech minut. Przecież widzę, że coś jest nie tak!
Nalegał, a żona agenta nadal usiłowała zapanować nad sytuacją.
-Pepper, posłuchaj mnie. Jesteś bezpieczna. Cokolwiek ci się przypomniało, to już przeszłość, rozumiesz?
Nastolatka nie odezwała się, a chłopak nadal nie odpuszczał. Poddała się.
-Ech. To próbuj, ale masz mało czasu.
Kiwnął głową na znak zrozumienia. Odpiął się i podszedł powoli do rudej.
-Hej. Poznajesz mnie?
-T… Tony?
-Tak… Mogę usiąść obok?
Starał się jej nie przestraszyć bardziej.
-Nie… Nie! Lepiej nie! Odejdź!
Wysiłki przyjaciela także na niewiele się zdawały. Zaczęła wpadać w panikę, ale w taką, która mogła skończyć się źle. Kobieta była przygotowana z apteczką na wypadek konieczności podania leków.
-Próbujesz dalej?
Tony cofnął się o krok, gdyż atak był coraz silniejszy.
-Pepper, spokojnie. Nikt nie chce ci zrobić krzywdy.
Na chwilę odwrócił się do lekarki.
-Nadal muszę próbować.
Jakiekolwiek wypowiadane słowa nie trafiały do Pepper. Nerwowo się rozglądała, a pisk ponownie dotarł do ich uszu. Panika dosięgnęła niebezpiecznego stopnia.
-Tony, musisz ją chwycić i przytulić. Jeśli ucieknie, to będzie jeszcze gorzej.
Poprosiła o pomoc, ponieważ nie dawała już rady.
-Poradzisz sobie?
-Postaram się.
Powoli podszedł do niej, żeby nie wpędzić w większą panikę. Dopiero, gdy był blisko, ostrożnie dotknął i złapał w objęcia.
-Hej, Pepper. Nic ci nie grozi. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Obiecuję.
-T… To ty… To naprawdę… ty. Tony.
Poczuła się bezpieczna. Uspokajała się, a nawet nie uciekała. Bezsilnie upadła na ziemię.
-Pepper!
Natychmiast lekarka podbiegła z apteczką.
-Dobra, Tony. Dziękuję za pomoc. Teraz ja się nią zajmę, a ty doładuj się do końca.
-Chcę z nią zostać?
Czuł, że nie mógł tak po prostu zostawić przyjaciółki.
-Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Będę tu z nią, więc nic nie przegapisz.
Uśmiechnęła się, a następnie pomogła nieprzytomnej znaleźć się na kanapie. Na tej samej, gdzie Tony siedział.
-No to macie swoje towarzystwo. Obejdzie się bez leków, a jeśli chcecie, to idźcie do kina.
Nie zmieniła zdania, chociaż stan dziewczyny był kiepski pod względem psychicznym. Mimo wszystko, liczyła na to, że spotkanie z przyjacielem na świeżym powietrzu pomoże. Chłopak podpiął implant.
-Wolę nie ryzykować. Boję się, że atak się powtórzy.
-Twój czy jej?
Nie potrafił ukryć faktu, że to przez stres wcześniej wylądował na podłodze. Dowiedziała się wiele o przypadłości Tony’ego, więc była gotowa na każdą niespodziankę.
-Chodzi mi tylko o Pepper. Nie wiem, jak reagować w takiej sytuacji. A co, jeżeli mnie też nie pozna?
-Tu nie o to chodzi, Tony. Wszystko leży we wspomnieniach. Kiedy dowiemy się co powoduje u niej niepokój, wtedy będzie można zniwelować ilość ataków do minimum.
Wytłumaczyła najprościej jak się dało.
-Prze… praszam. Znowu zepsułam… wszystko.
Dziewczyna ponownie ocknęła się.
-Nic nie zepsułaś. Najważniejsze, że atak ustąpił.
-Atak?
Była zdezorientowana, zaś nastolatek znowu przekazał coś lekarce.
-Nie da się usunąć wszystkich czynników. Niektóre nie zależą od nas.
-Hmm… Masz rację, dlatego najlepiej odprężcie się na tym wypadzie.
Zasugerowała, choć mina rudej nie wskazywała na zadowolenie.
-To na jaki idziecie film? O czym jest?
Zapytała z czystej ciekawości. Przy okazji chciała wiedzieć czy to wyjście nie pogorszy stanu chorej. Dzieciak był zrezygnowany i bał się tego samego.
-Może lepiej niech Pepper zostanie w domu.
-Nie… Nie! Tylko nie w domu! Oni… Oni tu są! Oni… cię skrzywdzą!
Niespodziewanie atak się nasilił, lecz to nie była wina wspomnień. Wszystko stało się jasne po wzięciu telefonu od niej.

-Jaka ja byłam głupia?

Rozdział 23: Puzzle

0 | Skomentuj
Tony próbował utrzymać się przytomny. Było to trudne przez wirujący świat i niewyraźne dźwięki. Usiłował skupić się na głosie kobiety, lecz nie dał rady. Ból się spotęgował, aż nie był w stanie złapać tchu. Trzymał się za implant, zaś najgorsze wspomnienia wróciły. Z wypadkiem i tragedią dziewczyny. Lekarka wyjęła lek z apteczki, podając go dożylnie.
-Tony, zapytam jeszcze raz. Czy mnie słyszysz?
Czuł się nieco lepiej, choć nadal nie potrafił spokojnie oddychać.
-Tak… Słyszę.
-W porządku, więc wam wyjaśnię. Ta bransoletka ma alarmować, gdy tylko pojawi się atak paniki. Doktorek pozwolił mi ją wziąć, a nie wiedziałam, że się przyda. Czy teraz jesteście bardziej spokojni?
Starała się im wytłumaczyć jak najjaśniej. Chłopak poprawił się na kanapie.
-Wygląda tak jak ta moja. Myślałem, że…
-Wiem, bo stworzyła ją ta sama osoba. Rozumiesz, Tony?
Powiedziała na spokojnie, żeby nie bał się.
-Rozumiem.
Spuścił głowę, patrząc na podłogę.
-Przepraszam.
-W porządku. Nic się nie stało. Może chcesz wody?
Zaproponowała, bo widziała jego złe samopoczucie.
-Już jest dobrze.
Czuł, że powoli wracały mu siły.
-No cóż… Gdyby coś się działo, będę blisko. I nie bać się. Ja nie gryzę.
Zaśmiała się lekarka, zostawiając młodzież samych. Pepper od razu rozwaliła puzzle.
-Układamy?
-Pewnie.
Usiadł do stołu, biorąc się za układankę. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał nauczyć się kontroli nad emocjami, aby do większych ataków nie doszło.
-Chyba to był błąd, że przyszedłem. Powinnaś porozmawiać ze swoją nową mamą.
-Nic się nie stało. Widzisz, że się martwi. Czuwa przy nas, Tony.
Kobieta przez moment ich podsłuchiwała, aż zniknęła za drzwiami pokoju.
-Tak, ale nie to miałem na myśli. Powinnaś z nią spędzić trochę czasu. Rozmowa się przyda.
Wytłumaczył z opanowaniem.
-Będzie czas.
Zapewniła przyjaciela.
-Naprawdę chcę dzisiaj z tobą posiedzieć. Przyda nam się chwila wytchnienia, co?
-Może i masz rację. Ostatnie tygodnie nie były dla nas łaskawe.
-No właśnie.
Zamiast pogrążać się we wspomnieniach z dość niemiłych przygód, skupiła się na elementach. Część puzzli już zapełniła obrazek, a dokładnie połowę nieba. Geniusz nigdy nie miał do czynienia z taką grą, bo łączenie fragmentów składało się najczęściej z procesorów, plątaniny kabli i przewodów.
-Czyli nadal tylko ja mam zaszczyt mieć chore serce, tak?
-Tak, a ja chyba mam jakieś ataki i tyle. Przynajmniej coś nas łączy.
Wskazała na bransoletkę, uśmiechając się.
-I nie wiem czy to zaszczyt mieć taką przypadłość, ale ważne, że nie jesteś z tym sam.
Pocieszyła chłopaka, dodając kolejne puzzle do obrazka. Układali na przemian.
-W pewnym sensie, jestem jedyną żyjącą baterią. To już jakiś zaszczyt. Nigdy nie przejmowałem się swoim życiem i zdrowiem. Raczej z tego żartuję.
-O! Skoro tak to odbierasz, to mi tu nie mdlej z powodu bransoletki.
Zaśmiała się lekko, lecz potem pojawiła się powaga. Przyjrzała się detalowi, który odsłoniła. Czerwona kokardka na kapeluszu przywróciła u niej mroczne wspomnienia. Siedziała bez ruchu.
-Nie rozumiesz. Moje zdrowie, a twoje to zupełnie inna para kaloszy.
Kontynuował dokładanie elementów. Przerwał, kiedy zorientował się, że dziewczyna tego nie robiła. Zmartwił się, obawiając kolejnego ataku paniki. Ostrożnie podszedł do niej.
-Pepper, wszystko gra?
Natychmiast oprzytomniała i wróciła do układania.
-Mówiłeś coś?
Nie chciała go martwić, dlatego zataiła prawdę. Jednak bransoletka nie włączyła alarmu. Nie widziała powodu do zamartwiania się sobą. Do końca zadania brakowało im parę kawałków.
-Na pewno dobrze się czujesz? Zawsze możemy zrobić przerwę.
-Nie, nie. To nic. Już nam niewiele zostało. Poza tym, jeszcze są ciastka. Nie chcesz jeść?
Za wszelką cenę starała się zmienić temat.
-Dziękuję, ale na razie nie jestem głodny.
Nagle bransoletka na jego ręce zaczęła piszczeć. Dezaktywował alarm jednym kliknięciem.
-Chyba ja na razie odpadam.
Poszedł po ładowarkę.
-No dobrze, więc przerwa.
Zgodziła się, idąc do łazienki. Potrzebowała ogarnąć się, czyli uspokoić nerwy oraz zabić złe myśli. Przemyła twarz, a następnie popatrzyła w lustro. Wzięła kilka wdechów, aż poczuła się lepiej. Wytarła twarz, lecz nie zamierzała jeszcze wracać do przyjaciela. Usiadła, czekając na odpowiedni moment, zaś Tony usadowił się na kanapie z podpiętym implantem do ładowania. Nie bardzo wiedział co ma z nią robić. Na szczęście spokój ducha mu powrócił.

Rozdział 22: Czy może być dzień bez zmartwień?

0 | Skomentuj
Tony obudził się z samego rana przez przypomnienie o naładowaniu implantu. Od razu chwycił za ładowarkę i podpiął się do niej. W trakcie tego procesu zabrał się za przeglądanie repertuaru kina. Chciał, żeby Pepper przez ten weekend nie myślała o ojcu. Pragnął oszczędzić jej tego bólu.
Po zakończeniu ładowania, zszedł na dół, żeby zjeść śniadanie razem z Rhodey’m. Przy okazji podzielił się pomysłem.
-Świetny pomysł! Może zafundujemy jej dzień bez zmartwień.
-No to chodźmy do niej.
-Nie wiemy, gdzie mieszka, geniuszu.
-Racja.
Napisał wiadomość z prośbą o adres oraz z zapytaniem czy mogliby wpaść do niej z wizytą. Pozostało mu tylko czekać na odpowiedź.
Kiedy oni zajadali grzanki ze smakiem, Pepper obudziła się rozkojarzona. Lekko spanikowała na brak telefonu, zaś do jej uszu dotarł pisk bransoletki.
-Co jest grane?
W odpowiedzi pojawiła się matka z talerzem.
-Dzień dobry, Pepper. Jak się spało?
Położyła śniadanie na stoliku, czyli jajko z bekonem.
-Smacznego.
Już chciała zniknąć do pokoju, lecz dziewczyna ją zatrzymała.
-Nic… nie pamiętam. Znowu zemdlałam?
Spytała, licząc na jakąś odpowiedź.
-No i gdzie mój telefon? Po co ta bransoletka? I czemu tak hałasuje?!
-Spokojne, Pepper. To wszystko dla twojego dobra. Komórka jest wyłączona, aby nic cię nie denerwowało. Usprawiedliwiłam też twoją nieobecność w szkole, więc możemy być dziś we dwie w domu.
Uśmiechnęła się, a z tego uśmiechu było czuć ciepło. Gaduła usiadła do stołu, zajadając ze smakiem zawartość talerz. Było widać, że musiała pojeść. Victoria była zadowolona, widząc ją w lepszym nastroju. Nie wyglądała na złą, choć nie dowiedziała się wszystkiego. Opiekunka zadzwoniła do Ho, prosząc o wolne na jeden dzień. Zgodził się pod warunkiem, że jeśli nie będzie dawał rady, ma się zjawić niezwłocznie. Zgodziła się na taki układ i szybko zakończyła rozmowę. Wyjęła z szafki pudełko z układanką, które położyła na stole.
-Co to jest?
Odezwała się ciekawość rudzielca.
-Puzzle. Jest trzysta elementów, więc nie trzeba się spieszyć.
Uśmiechnęła się szczerze.
-Podejmujesz wyzwanie?
-Jest haczyk, prawda?
Zapytała, odkładając pusty talerz.
-Żadnego… No dobra. Poza jednym.
-Ha! Wiedziałam. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
Zaczęła się śmiać i była w naprawdę dobrym nastroju.
-Chciałabym cię bardziej poznać, bo wiesz, że zastępuję twoją mamę. Chcę, żebyś nie bała się mówić o swoich uczuciach, obawach… Czegokolwiek, a ja będę szczera z tobą. Może tak być?
Zaproponowała, podając rękę.
-Hmm… Czyli to jakaś forma spowiedzi, tak? Mam powiedzieć o wszystkim, co mnie trapi?
Dopytała.
-Trafiłaś w sedno, moja droga. No to jak? Jesteś za?
Dała jej czas do namysłu. Trochę to trwało, aż podjęła decyzję.
-Zgoda, ale pod jednym warunkiem.
-Jakim?
Była ciekawa, na jaki pomysł wpadła, a była dość kreatywna. W kilka minut zebrała myśli, aż postanowiła.
-Chcę odzyskać komórkę.
-Mogłam się tego spodziewać.
-Aha! I chcę wiedzieć wszystko. O tym co się wczoraj stało, o bransoletce… O wszystkim.
-Oj! Spora lista żądań, ale niech będzie.
Zgodziła się. Wyjęła komórkę z kieszeni, zwracając jej własność.
-Może chcesz do kogoś zadzwonić.
-Nawet mam pomysł.
Po uśmiechu mogła domyślić się kogo numer wybrała. Tony’ego. Zadzwoniła w odpowiednim momencie, gdyż chłopak powoli odchodził od zmysłów. Martwił się o nią, lecz wszelkie troski zniknęły, gdy na wyświetlaczu rozpoznał znajomy kontakt. Odetchnął z ulgą, odbierając.
-Cześć, Pepper. Co tam u ciebie?
-Hej, Tony. Dzisiaj nie będzie mnie w szkole. Dasz mi później notatki?
Wyjaśniła krótko, a sama nie zamierzała go niepokoić. Zresztą, nie wiedziała, do czego ostatnio doszło.
-No to może być problem, bo chciałem cię dzisiaj wyciągnąć na seans kinowy. Także ze szkoły nici. Co ty na to?
-Nie mogę. Muszę zostać. Nie gniewaj się, bo muszę z mamą szczerze pogadać, a wiele rzeczy nie wiem. Możemy spróbować jutro.
Geniusz nieco się rozczarował, ale uszanował decyzję przyjaciółki.
-Dobrze, ale jutro ci nie odpuszczę.
-Heh. Jeśli dziś wszystko pójdzie gładko, to wyjdziemy na tak długo jak będziesz chciał.
Zaśmiała się lekko.
-Jednak nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś do mnie wpadł. Podam ci adres.
-Wiesz co? Zaczekam do jutra. Macie sporo do obgadania, a wolę nie przeszkadzać.
-Oj! Nie będzie tak. Mam puzzle, dobrą herbatkę i ciasteczka. Wpadaj śmiało. Zapraszam.
Uśmiechnęła się do słuchawki.
-To najpierw zapytaj się lekarki.
Poddał się, myśląc nad akceptacją propozycji spotkania.
-Spokojnie. Zgodzi się. Jestem tego pewna. Już ci wysyłam dane.
Szybko wstukała literki, a treść SMS-a wysłała do Starka.
-Masz adres, zaproszenie… Czego jeszcze potrzebujesz?
Zaśmiała się, czekając na jego odpowiedź.
-Mam nadzieję, że twój tata nie porazi mnie paralizatorem.
Również zareagował w ten sam sposób.
-Będę za kilkanaście minut.
-Tatuś jest pracy, więc w domu jestem tylko ja, mama i cztery ściany… Do zobaczenia.
Uśmiechnęła się i zakończyła rozmowę.
-Przyjdzie.
Powiedziała uradowana, niczym w skowronkach.
-Cieszę się. Będziesz miała towarzystwo. Pójdę wszystko przygotować.
-Dzięki, mamo.
Tony poinformował brata o wyjściu do gaduły, żeby nie martwił się. Zabrał ze sobą ładowarkę, gdyby okazała się potrzebna. Nie miał pojęcia jak długo tam będzie siedział. Pożegnał się z histerykiem, który już dorwał się do książki z historii. Potem jedynie wsiadł do taksówki.
Gdy minęło dziesięć minut, znalazł się na miejscu. Zapukał do drzwi. Na przywitanie wyszła mu Pepper. Pokierowała go do salonu.
-Rozgość się. Mamy sporo czasu.
-Dziękuję.
Na progu dostrzegł nową mamę dziewczyny. Przywitał się.
-Dzień dobry.
-Witaj, Tony. Mam nadzieję, że miło spędzisz u nas czas. Pozwolisz sobie, że was zostawię?
Spytała, a dziewczyna od razu wiedziała, do czego zmierzała kobieta. Tony położył ładowarkę w kącie, żeby nikt się o nią nie potknął.
-Mamo?
-Spokojnie. Będę w pokoju obok. Gdyby coś się działo, będę wiedzieć. Nie bez powodu masz bransoletkę.
-O! To ma sens. Stąd te pikanie.
Nastolatka ucieszyła się, że kolejna zagadka została rozwiązana.
-No to bawcie się dobrze.
Uśmiechnęła się, zostawiając ich z puzzlami oraz smakołykami na stole. Geniusz przez chwilę zastanawiał się nad słowami lekarki. Dopiero, gdy wzrok spoczął na ręce Pepper, wszystko stało się dla niego jasne. Gadżet wyglądał identycznie do tej, którą sam nosił. Zamarł z przerażenia.
-Pepper… co… to... jest?
Poczuł się słabo, a przez nadmiar emocji odczuł ból serca. Podparł się o krzesło, żeby nie upaść.
-Tony?
-Hej! Nie odpływaj!
Victoria dość szybko wróciła do nich. Pomogła mu usiąść na kanapie.
-Mamo, lepiej to wytłumacz. Sama chcę wiedzieć o co chodzi.
Ruda nalegała na odpowiedź.
-Najpierw zajmę się nim… Tony, słyszysz mnie?

Rozdział 21: Sprawa sprzed lat niemająca końca

0 | Skomentuj
Kobieta dostrzegła, że Pepper była roztrzęsiona. Nie miała pojęcia skąd taki strach. Jednak mogła domyślić się, że dziewczyna po raz kolejny pogrążyła się w najgorszych wspomnieniach.
-Pepper, co się dzieje?
Słyszała jej gwałtowny oddech, przez który nie mogła złapać tchu. Wiedziała, że to oznaczało tylko jedno. Miała atak paniki.
Gdy zaparkowała przed domem, pomogła jej wyjść z samochodu. Nadal nie była spokojna.
-Już jesteśmy w domu. Spokojnie, Pepper. Nic nikomu się nie stało. Wszyscy są cali i zdrowi.
-M… Mamo… Prze… praszam.
Wyjąkała z trudem. Lekarka położyła ją na wolnej kanapie w salonie. Tam też dostrzegła męża.
-Pomożesz mi?
-Jasne, ale powiedz co mam zrobić.
-Uspokajaj ją, a ja zaraz przyjdę.
Poprosiła, a następnie pobiegła po zestaw leków. Wzięła całą apteczkę ze sobą. Dziewczyna ciągle znajdowała się w takim samym stanie.
-Chwyć ją za rękę i mów coś do niej.
Zrobił tak jak chciała, więc mogła podać chorej leki odpowiednie na tą przypadłość. Wstrzyknęła substancję do krwiobiegu, aż oddech unormował się. Przykryła ją kocem, zaś Ricka zabrała do kuchni na małą pogawędkę. Wzięła ze sobą też telefon rudej, aby zrozumieć co było powodem tak silnego przerażenia.
Kiedy zobaczyła fotografie poległych, serce stanęło w gardle. Musiała to pokazać mężowi.
-To twoi ludzie, prawda?
-Niestety… Znowu zawaliłem, Victorio. Powoli tracę już siły na tę walkę z nimi.
Żona czuła jak załamał się przez minioną akcję. Mimo wszystko, kontynuował.
-To wszystko zaczęło się jedenaście lat temu i nadal ta wojna nie ma końca. Ciągle ją dręczą. To przechodzi ludzkie pojęcie ile musiała wycierpieć.
Wyrzucił z siebie, lecz nadal mówił.
-Wiesz jak do tego doszło?
-Jak?
Spytała krótko, żeby mu nie przerywać opowiadanej historii. Słuchała go z zainteresowaniem.
-Kiedyś Virgil zrobił coś, co do tej pory trwa. Zadarł z Maggią, gdy zaczął wtrącać się w ich interesy. Wielokrotnie pomagał uwalniać zakładników, ale pewnej nocy… Porwali mu żonę i dziecko. Pepper wtedy miała pięć lat.
Victoria nie ukrywała zdziwienia, chociaż historia nadal nie była zakończona. Pozwoliła na ciągnięcie jej dalej.
-Był załamany, bo postawili go pod ścianą. Nie mógł nic zrobić. Błagał, żeby ich oszczędzili. Widziałem z oddali jak klęczał. Jednak znasz Maggię i wiesz, że taki pokaz emocji nic nie daje. Wtedy było tak samo. Bez zastanowienia strzelili w matkę Pepper, a ona widziała jak się wykrwawia przy niej. Płakała cały czas, aż zemdlała.
Im więcej o tym mówił, tym większe czuła dreszcze.
-I co było dalej?
-Virgil był zdruzgotany, a ja pocieszałem jak tylko mogłem. Wtedy złożyliśmy między sobą pewną obietnicę. Obietnicę, że będziemy chronić naszych bliskich, dopóki nasze życie się nie zakończy.
Przyznał szczerze, lecz nadal mówił.
-Lekarz stwierdził, że nie potrzebowała leków. Jedynie musiała mieć kogoś przy sobie. Kogoś, kto jej pomoże przejść te trudne dni. Na zmianę odwiedzaliśmy ją i rozmawialiśmy. Dopiero po trzech dniach wrócili do domu, ale… Ale to już nie było to samo.
Kobieta nie wiedziała co powiedzieć, a nadal coś miał do przekazania.
-Maggia chce zemsty za to, że w przeszłości rodzina Pottsów spowodowała im mnóstwo szkód. I z tego powodu dręczą Pepper. Jeśli ma te ataki paniki przez nich, to muszę zakończyć z nimi te porachunki. Raz na zawsze.
Gdy on przyznał się do swoich planów, lekarka odczuła wewnętrzny strach.
-Porozmawiam z nią i coś zrobię, żeby czuła się lepiej. Jednak telefon będzie mieć wyłączony.
Stwierdziła, dezaktywując komórkę.
-Naprawdę jej współczuję, ale pomożemy jej. Tylko posłuchaj mnie, Rick… Poszukaj wsparcia u T.A.R.C.Z.Y. Mają lepsze możliwości i broń. Z ich pomocą może skończyć się ten koszmar.
Zaproponowała.
-To nie takie proste, kochana, ale popytam się. Teraz wróćmy do niej. Potrzebuje nas.
-Masz rację.
Wrócili z powrotem do salonu. Dziewczyna spała, oddychając spokojnie. Victoria wyjęła bransoletkę z apteczki. Włożyła na rękę chorej, aktywując gadżet.
-Po co ci to?
-Żeby jej pomóc w razie ataku. Bransoletka zasygnalizuje, kiedy się zdenerwuje. Mój przyjaciel z pracy wie co dobre.
Lekko się uśmiechnęła i poszła do łóżka. Przez chwilę widziała jak Rick chodził po całym domu bez chęci na sen. To był ciężki dzień, gdyż stare wspomnienia wróciły. Zamknął się na balkonie, gdzie zaczął zaciągać się dymem papierosowym.

Rozdział 20: Będą ofiary

0 | Skomentuj
Tony spojrzał błagalnym wzrokiem na przyjaciela. Nie mógł się ruszyć przez ładowanie, więc musiał go poprosić o coś.
-Ja stąd nie ucieknę, ale proszę cię. Idź za nią.
-No a ty?
-Zostaję.
-No dobra. Nie ma sprawy.
Rhodey wyszedł zaraz za Pepper i od razu ją zawołał.
-Chodź do nas do domu. Twoja nowa opiekunka za chwilę powinna po ciebie przyjechać.
-Poważnie?
Była w lekkim szoku.
-No nie wiem.
-Byłaś przez większość czasu nieprzytomna, a to ona cię ocuciła.
Wyjaśnił, a następnie wskazał na dom.
-Zapraszam.
-Eee… No dobra.
Niezbyt chętnie się zgodziła, aby wejść do środka. Mimo wszystko, zgodziła się.
-A ty pilnuj Tony’ego.
Poprosiła, a raczej nalegała.
-Tony’ego pilnuje ładowanie. Daleko bez tego nie zajdzie, więc nie musisz się tak o niego martwić.
Uspokoił ją.
-Ale lepiej mieć na niego oko.
Nadal nalegała, a potem udała się do łazienki.
-Zaraz będę. Muszę się ogarnąć.
I zniknęła za drzwiami pomieszczenia, gdzie dokładnie umyła twarz, wycierając ją ręcznikiem. Jako że dużo czasu minęło, to chciała sprawdzić godzinę. Dostrzegła wyłączony telefon. Od razu go uruchomiła, spoglądając na cyfry.
-Dwunasta? Może być.
Powiedziała sama do siebie i z powrotem dołączyła do przyjaciela. Czekali w salonie na pojawienie się Victorii, zaś Tony nadal się ładował.
-Posprawdzaj, czy masz wszystko ze sobą. Powinna się tu lada chwila pojawić.
-Tak… Wszystko mam. Dzięki.
Dość szybko sprawdziła swoje rzeczy, upewniając się, że nic jej nie brakowało.
Nagle otrzymała wiadomość. Lekko się zdenerwowała, ale sprawdziła jego treść.
„Kolejne spóźnienie, bo korki się dłużą. Wybacz”
-Znowu jakiś szantaż?
Zmartwił się histeryk, gdyż SMS-y nie były ostatnio łaskawe.
-Nie, nie. To mama. Znowu się spóźni.
Lekko posmutniała.
-Więc chyba jeszcze trochę sobie poczekam.
Niespodziewanie usłyszeli pukanie do drzwi. Chłopak od razu podszedł i rozpoznał znajomą kobietę. Wpuścił ją do środka. Nie minęło kilka chwil, a tuż za nią wparował Tony. Brat od razu chwycił za jego nadgarstek, aby sprawdzić poziom implantu. Był naładowany w pełni.
-Dzień dobry.
Przywitał się z nią.
-O! Widzę, że mamy komplet.
Uśmiechnęła się do nastolatków.
-No dobrze. Przyszłam po moją zgubę.
-Mama?
Nieśmiało wyszła do niej i przytuliła. Cieszyła się, bo zaakceptowała ją jako nową matkę.
-Już cię zabieram do domu.
Ucałowała dziewczynę w czoło.
-A wam dziękuję za pomoc. Tak przy okazji, Tony. Mogłabym z tobą na chwilę porozmawiać?
Spytała, aby dowiedzieć się więcej o ataku rudzielca.
-Spokojnie. Nie chodzi o ciebie.
Wytłumaczyła, bo był zdezorientowany. Jednak zgodził się z nią zamienić kilka słów. Udali się do innego pokoju, aby nikt ich nie słyszał.
-Chodzi o Pepper, tak? Jest bardzo źle?
-Słyszałam, że byłeś z nią, gdy miała atak paniki. Przypominasz sobie co się z nią działo?
Spytała spokojnie.
-Nie denerwuj się. Po prostu muszę wiedzieć jak jej pomóc.
Geniusz próbował przypomnieć sobie każdy detal z tamtego momentu.
-Siedzieliśmy na kanapie i rozmawialiśmy. Potem przypomniała sobie o tacie i rozglądała się wokół. Chyba miała jakieś halucynacje, bo widziała jak ktoś mnie ranił.
Na moment się zatrzymał i znów przemówił.
-Później ją uspokoiłem i do tej pory jest dobrze.
Opowiedział wszystko zgodnie z prawdą.
-Podobno wcześniej też miewała ataki, ale dużo słabsze i obyło się bez leków.
-Dobrze… Tyle mi wystarczy. Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłeś, Tony. Dziękuję.
Podziękowała i razem wrócili do pozostałych. Pożegnała się z nimi, zabierając Pepper do domu. Dziewczyna siedziała z tyłu, patrząc na mijany krajobraz. Opiekunka próbowała z nią pogadać, lec ona błądziła myślami po innym świecie. Dopiero przez lekkie stuknięcie palcem w ramię przywróciło nastolatkę do rzeczywistości.
-Wszystko gra, Pepper?
-Tak, ale nie musiałaś po mnie przyjeżdżać. Potrafię trafić.
Wyjaśniła.
-Z pewnością tak jest. Jednak musimy wreszcie szczerze porozmawiać.
-Mam się… bać?
Spytała z lekkim niepokojem.
-Pepper, chcę ci pomóc i wiem, że coś cię dręczy. Szczera rozmowa jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Lekko się zaśmiała, przez co gaduła sama skusiła się na pokazanie uśmiechu. Czar prysł wraz z dźwiękiem telefonu. Zastanawiała się nad twórcą wiadomości. Nie był to nikt z dobrych ludzi. Przekonała się o tym, kiedy ciekawość zwyciężyła. Na widok zdjęć martwych agentów zasłoniła usta. Prawie chciała krzyczeć. Pod fotografiami znalazł się podpis.
„Ostrzegałem, Patricio. Ostrzegałem, że będą ofiary”
© Mrs Black | WS X X X