Rozdział 19: Latający anioł Stróż

0 | Skomentuj
Victoria znalazła się w szpitalu. Dość szybko, bo korków nie było na ulicy. Od razu poszła do archiwum. Tam odnalazła dokumentację medyczną Pepper. Wzięła ją i wyszła na parking.
Już chciała jechać do Rhodesów, ale telefon zmienił ten zamiar. Postanowiła odebrać.
-Rick?
-No witaj, Victorio. Jak tam? Już po dyżurze?
Spytał z powagą w głosie.
-Tak, ale musiałam jeszcze po coś wstąpić. Zaraz pojadę po Pepper i spotkamy się w domu.
Mówiła lekko spięta, a mąż sam to wyczuł.
-Niech zgadnę. Maggia?
-Coś w ten deseń. Możliwe, że znowu ją dręczą. O co im może chodzić?
Zapytała, licząc na jakąś odpowiedź.
-A jednak już ruszyli się z kryjówki. Miałem rację.
-Rick, co się dzieje?
Spytała z obawą o życie ukochanego.
-Co wy robicie?
-Victorio, oni współpracują z jakimś najemnikiem o pseudonimie Duch. Nie wiem co dokładnie chcą, ale dzwonili do niej.
Wyjaśnił, lecz kobieta była wściekła, słysząc to, do czego się przyznał.
-Dzwonili i nic mi nie powiedziałeś?!
-Musiałem, kochana. Musiałem.
-Rick…
Obawa o męża wzrosła jeszcze bardziej. Bała się kolejnych informacji.
-Nie martw się. Nawet Iron Man chce ich dopaść. Możliwe, że wspólnymi siłami zakończymy ten koszmar.
Starał się uspokoić jakoś żonę, ale jego słowa do niej nie przemówiły. Czuła, że mogła mu powiedzieć tylko jedno.
-Po prostu wróć do nas, dobrze? Bądź cały i zdrowy.
Błagała, żeby tak zrobił.
-Spokojnie. Zajmij się Pepper, a ja dopilnuję, aby ci dranie zapłacili za to, co zrobili.
I na tych słowach kontakt się urwał. Była cisza. Każda próba nawiązania połączenia kończyła się po zaledwie dwóch sekundach. Lekarka zdecydowała się już nie zwlekać i pojechać po dziewczynę. Jednak zapomniała, iż wyjechała na ulicę w godzinę szczytu.
Podczas gdy ona stała w dość długim korku, Pepper poszła z Rhodey’m do zbrojowni, aby tam czekać na powrót Tony’ego. Usiadła na kanapie, a on zasiadł za sterami fotela. Czekali na jakiś znak. Przyjaciel siedział jak na szpilkach, a wykres funkcji życiowych nie uspokajał go ani trochę. Nie wyglądały za dobre, choć wiedział, że z gorszych tarapatów się wyplątywał. Nie słyszał nic przez zepsutą komunikację. Mógł jedynie przypuszczać, w jakim stanie go zobaczą.
Po kilku minutach, geniusz wrócił do nich. Wyszedł ze zbroi, trzymając się za implant. Rhodey wstał i pomógł mu usiąść. Podpiął mu ładowarkę do mechanizmu, lecz i tak był porządnie poobijany.
-Przepraszam… Pepper. Nie złapałem… go.
-To nieważne. Dobrze cię widzieć, Tony.
Dziewczyna prawie się rozpłakała, widząc chłopaka w takim stanie. Uroniła kilka łez.
-Pepper, proszę cię… Nie płacz.
-Po prostu cieszę się… Cieszę się, że wróciłeś.
Chciała go przytulić, lecz w porę się powstrzymała.
-Zasłużyłeś na odpoczynek, bohaterze.
Uśmiechnęła się łagodnie.
-Nie rozpadnę się jak domek z kart. Nie krępuj się, ale zawaliłem sprawę.
Nieco poprawił się, żeby nie zjechać na podłogę.
-Nie udało mi się go złapać, a byłem już tak… blisko.
-Grunt, że jesteś z nami. Policja, FBI, T.A.R.C.Z.A… Ktoś ich dopadnie.
Uspokoiła rannego, chociaż sama zaczęła się denerwować. Poczuła lekkie kłucie w klatce piersiowej. Stark zauważył ten grymas bólu.
-Pepper, co się dzieje? Tylko błagam cię. Nie okłamuj mnie.
-Mam… złe przeczucia. Nie wiem… Nie wiem czemu.
Wyjaśniła bez zatajania prawdy.
-Myślisz o tym agencie? Jak wracałem, to był cały.
-Na pewno?
Dopytała dla pewności.
-No wiesz… To mój nowy rodzic i wolałabym, żeby… żył.
Tony sprawdził odczyty z bransoletki. Nie był zbytnio zadowalający, lecz dla niej postanowił sprawdzić, czy agent był cały.
Zanim któryś z przyjaciół zdążył zareagować, bohater wszedł do zbroi. Wyleciał z fabryki, a następnie przyleciał na miejsce. Tam, gdzie ostatnio widział nowego ojca rudej. Podszedł do jednego z agentów.
-Ktoś został ranny w akcji?
-Paru agentów, ale niegroźnie.
-A ofiary?
Z trudem powiedział to z zachowaniem spokoju.
-Niestety, ale nie obyło się bez tego.
Stwierdził dość poważnie, gdyż akcja nie była łatwa. Na słowa mężczyzny serce chłopaka zamarło. Bał się, że Rick Jones znajdował się na liście ofiar.
-Podasz dane poległych?
-Nie bardzo mogę, bo jesteś cywilem. Jednak listę mogę pokazać.
Zaczął mu wskazywać na nazwiska zidentyfikowanych ciał.
-Kojarzysz kogoś?
-Niestety, ale nie. Dziękuję panu bardzo.
Wzbił się w powietrze. Leciał nad samochodami, aby pilnować pozostałych członków FBI. Przy okazji zadzwonił też do gaduły.
-Tony, wracasz już?
-Nie, ale… Nie jesteś na mnie wściekła? Zresztą, dzwonię w innej sprawie. Twój nowy tata żyje. Jest cały i zdrowy. Właśnie pilnuję, żeby wrócił bezpiecznie z misji.
-O! Anioł Stróż się znalazł. Urocze, ale nie bój się o niego. Wróci, więc ty też wracaj.
Odetchnęła z ulgą i ponownie czekała na powrót przyjaciela. Przez chwilę jeszcze leciał za nimi, aż zobaczył, jak wjeżdżają do bazy. Komputer wyświetlił mu komunikat o rezerwach, więc na autopilocie wrócił do zbrojowni.
Gdy znalazł się u celu, Rhodey miał idealne wyczucie i złapał go, nim ten stracił równowagę. Po raz drugi musiał mu podpiąć implant i pomógł też usiąść na ziemi.
-Zaraz poczujesz się lepiej.
-Dzięki.
Nastolatka cieszyła się, bo brat rannego wiedział, jak zająć się nim dobrze. Już nie czuła strachu.
-To chyba będę wracać. Trzymajcie się.
Pomachała im na pożegnanie, zmierzając w stronę drzwi.
-Pepper… Zostań.
Na słowa Tony’ego odwróciła się do nich.
-Czemu? Nie chcę robić kłopotu. Poza tym, mamusia czeka i tatuś.
Lekko się zaśmiała.
-Tony, odpoczywaj. Spisałeś się na medal... Rhodey, pilnuj go.
Poprosiła, piorunując ich wzrokiem.
-To do jutra.
Uśmiechnęła się, wychodząc ze zbrojowni. 

Rozdział 18: Bezpiecznie kłamać niż mówić tylko prawdę

0 | Skomentuj
Tony od razu wybrał numer do Rhodey’go, gdyż potrzebował pomocy. Na szczęście szybko odebrał.
-Rhodey, musisz jak najszybciej przyjść do zbrojowni. Jest tu Pepper. Znowu ktoś ją szantażował, a ja muszę znaleźć sprawcę. Zaopiekuj się nią.
-Żaden problem. Już tam idę.
Rozłączył się i odpiął ładowarkę. Chwilę potem znalazł się w zbroi.
-Jestem połączony ze zbrojownią, także masz mnie informować o wszystkim.
-Jasne.
Niespodziewanie usłyszał telefon Pepper. Postanowił odebrać.
-Halo? Tu Rhodey.
-Dzień dobry. Jestem mamą Pepper. Mogę z nią porozmawiać?
-Była u nas chwilę, ale zemdlała. Chyba zdenerwowała się jakimś telefonem. Sam nie wiem.
Zaczął wyjaśniać, przenosząc przy okazji rudzielca do domu.
-Zemdlała? Dziwne. Chyba, że o czymś nie wiem. Tak czy owak, przyjadę po nią. Podasz mi adres?
Kobieta była zaniepokojona, a trucizna nie wpłynęła na serce. Zastanawiała się nad powodem omdlenia.
-Tak. Oczywiście.
Położył dziewczynę na kanapę, zaś lekarce podał dokładny adres. Sam zaczął się martwić o przyjaciółkę.
Pół godziny później, pojawiła się Victoria. Zapukała do drzwi. Chłopak błyskawicznie otworzył.
-To pani do mnie dzwoniła?
-Zgadza się, a ja cię chyba skądś kojarzę. Byłeś w szpitalu?
Spytała z ciekawości.
-Jestem przyrodnim bratem Tony’ego. Zapraszam.
Zaprowadził ją do nieprzytomnej. Uklękła przy niej i zaczęła badać.
-W porządku, więc co się dokładnie stało?
-Sam nie wiem. Nie było mnie przy tym. Wiem tylko, że odebrała jakieś połączenie i… zemdlała.
Opowiedział to czego dowiedział się od brata. Była w szoku, gdyż to nie wyjaśniało zbyt wiele.
-Czyli to ją zdenerwowało. Długo utrzymuje się nieprzytomna?
-Z jakieś czterdzieści minut.
-To dość długo.
Zmartwiła się. Starała się lekkim uderzeniem w policzek przywrócić przytomność. Nawet delikatnie szturchnęła. Nie było żadnej reakcji.
-To musiał być mocny stres. Pewnie odezwał się jakiś terrorysta.
Wywnioskowała.
-Powinnam bardziej dowiedzieć się o jej przeszłości, bo jeśli to był atak paniki, wtedy musi zacząć brać na nie leki.
Wyjaśniła, aż przyjaciel zmartwił się.
-Niestety nie wiem nic o tym co ją kiedyś spotkało. Musi sama o tym powiedzieć.
Stwierdził.
-I co z nią? Kiedy się obudzi?
-Nie wiem. Mam nadzieję, że szybko.
Przykryła chorą kocem.
-Musi odpocząć. Potrzebuje spokoju, dlatego też wyłączę jej komórkę.
Zdecydowała się wziąć komórkę i przez przycisk dezaktywować urządzenie, które było głównym źródłem stresu.
-A Tony? Jak z nim sytuacja?
Zapytała z obawą, iż również mógł się zdenerwować.
-Nie olewa zaleceń.
-To dobrze.
Nieco się uspokoiła. Histeryk lekko odetchnął z ulgą. Nie chciał być nękany przez pytania na temat stanu przyjaciela.
-No to trzeba czekać.
Stwierdziła, siadając na krześle. Rhodey zamierzał dowiedzieć się o poczynaniach geniusza. Wiedział, że wtedy opiekunka gaduły mogłaby zacząć coś podejrzewać. Również usiadł obok kanapy. Stres zżerał go z niepewności, lecz nie mógł wyjść.
-Wszystko gra? Dokucza ci coś?
Spytała się dla pewności.
-Nie, nie. Wszystko dobrze. Martwię się tylko o Pepper.
-Mam taką nadzieję. Lepiej mi nie ściemniaj.
Ostrzegła nastolatka.
-Nawet bym nie śmiał.
-To się cieszę.
Uśmiechnęła się lekko do niego, choć wciąż bała się o stan dziewczyny. Nadal się nie obudziła.
-Przepraszam, że pytam, ale czy ona nie powinna się już obudzić?
Wyjął jej tę myśl z głowy. Nie wiedziała co powiedzieć. Pierwsze dni bycia lekarzem i już zderzyła się z kłopotliwym przypadkiem.
-Powinna już dawno, ale coś jest nie tak. Przydałyby się jakieś informacje.
Postanowiła zadzwonić do Ho. Akurat skończył dyżur, więc nie mógł nawet odpocząć od wezwań.
-Słucham.
-Wybacz, że ci przeszkadzam, ale mam sprawę. Masz może chwilkę? Spokojnie. Nie chodzi o Tony’ego.
Od razu go uspokoiła, żeby nie zaczął krzyczeć.
-Chociaż tyle z dobrych wiadomości. W jak poważnym byłby stanie dzisiaj, to bym go nie uratował… O kogo chodzi?
-Wiesz może coś o przeszłości Pepper? Chorowała na coś wcześniej?
-Pepper Potts, tak? Nie przypominam sobie nic takiego. Jako dziecko miała ataki paniki po stracie matki, ale obyło się bez leków.
-To źle, bo prawdopodobnie miała taki atak i jeszcze się nie obudziła. Minęła prawie godzina i nie wiem co robić. Doradzisz coś?
Zmartwiła się i liczyła na pomoc.
-Może spróbuj ją wybudzić jakimś mocnym zapachem. Jeśli to nie pomoże, to użyj leków.
Doradził, sugerując możliwe rozwiązania.
-No dobrze. Dzięki i wybacz za kłopot. Odpocznij.
Poprosiłam, a następnie rozłączyła się.
-Coś nie tak, prawda?
-Muszę ją jakoś ocucić. Zapachem albo lekami.
Wyjaśniła bez nerwów.
-Rozumiem, więc proszę działać.
Przyniósł alkohol oraz leki. Położył na stoliku.
-Dziękuję.
W przeszukanych opakowaniach z lekami nie znalazła odpowiedniego środka. Ostatnią opcją pozostał alkohol. Wlała trunek do kieliszka i dała pod nos Pepper. Wystarczyło poczekać chwilę, a oczy otworzyły się. Rozglądała się spokojnie. Nie na długo, gdyż szybko wpadła w niepokój.
-Co… Co się dzieje? Gdzie Tony? Co… mu zrobili? Nie. Nie!
-Pepper, jesteś bezpieczna i Tony też. Co się stało?
Rhodey starał się jakoś ukoić jej nerwy.
-M… Maggia.
Kobieta przytuliła ją do siebie najmocniej jak potrafiła.
-Hej! Nic ci nie grozi. Spokojnie. Już nie musisz się bać, a Tony jest bezpieczny… Prawda, Rhodey?
Spytała go, aby ją przekonał do tego.
-Oczywiście, że tak.
Musiał skłamać, bo negatywna informacja mogła z powrotem zabrać rudzielca do ciemności.
-Czyli… w… wrócił?
Kobieta widziała jak nastolatka była zmieszana co do stanu rzeczy.
-Rhodey, mogę cię na słówko?
Poprosiła.
-Oczywiście.
Wyszli do innego pokoju. Nie czekała długo na zadanie pytania. Walnęła wprost.
-Wiesz, gdzie jest Tony? Jeśli był ostatnią osobą, która widziała Pepper, to może coś wiedzieć.
-Nie wiem, ale on czasem tak znika. Pewnie coś tworzy.
Zaśmiał się.
-Może ciebie to bawi, ale nie będę ściemniać. Sprawa jest poważna i możliwe, że był świadkiem jej ataku paniki. Muszę wiedzieć, jak się zachowywała.
Wytłumaczyła z powagą, na co sam spoważniał.
-Gdy tylko pojawi się w domu, od razu do pani zadzwonię.
-To dobrze, czyli możemy do niej wrócić. Byłby to kłopot, gdyby tu została nieco dłużej?
-Żaden.
-Nie chcę robić problemu. Wrócę po nią, ale muszę pojechać po jej teczkę.
Wyjaśniła, kierując się w stronę drzwi.
-Za godzinę wrócę. Będziesz przy niej?
-Oczywiście.
Poszedł za nią, a następnie zamknął drzwi. Odczekał trochę, upewniając się, że odjechała. Miał zamiar pójść do zbrojowni, choć najpierw zajrzał do przyjaciółki.
-Potrzebujesz czegoś?
-Nie.
Stwierdziła, wstając z kanapy.
-Już mi lepiej.
Nieco skłamała, bo nie chciała nikogo martwić. Bardziej była skupiona na tym, żeby Tony wrócił.

Rozdział 17: Nie wymażesz bólu z przeszlości

0 | Skomentuj
Tony nie wiedział o czym rozmawiać. Bał się, że powie coś, co przypomni Pepper o ojcu.
-Coś nie tak, Tony? Teraz zrobiłeś się mało rozmowny.
Zmartwiła się.
-Nie… Wszystko w porządku. Po prostu nie wiem o czym rozmawiać.
-A myślisz, że ja wiem? Też nie wiem.
Niespodziewanie otrzymała wiadomość.
-Momencik.
Sprawdziła jego treść. Uspokoiła się, bo była bez gróźb.
„Spóźnię się o jakąś godzinę. Wybacz. Mam nadzieję, że poradzisz sobie”
-To tylko mama. Będzie później w domu, więc mamy więcej czasu.
-Skoro mamy więcej czasu, to powiedz mi co się stało?
-Naprawdę chcesz wiedzieć? Po tym jak widziałam, że chciałeś zabić Maggię… Tony, nie chcę, żebyś przeze mnie robił coś… głupiego.
Poprosiła go błagalnym tonem.
-Przepraszam, ale poniosło mnie… Po prostu byłem wściekły, że musisz… Ech. Przeżywać to co ja… Wiem jaki to ból. Chciałem ci go oszczędzić, ale nie udało mi się.
Nie potrafił jej spojrzeć w oczy, więc spuścił wzrok na podłogę. Nadal czuł się winy.
-Tony, przepraszam. Przeze mnie cię zranili. Zostałeś ranny, a tata… Tata…
Załamał się jej głos, aż oddech przyspieszył. Upadła na kolana, patrząc nerwowo w różne strony. Szukała wroga, którego nie było.
-Przepraszam, przepraszam! Już nie będę!
Chłopak przykucnął obok niej i przytulił ją.
-Pepper, słyszysz mnie? Jesteś bezpieczna nic ci nie grozi.
-Przepraszam! Błagam! Nie krzywdźcie… go! Proszę! Prze… stań… cie.
Dziewczyna wpadała w coraz większą panikę. Cały spokój szlag trafił przez jedno wspomnienie. Przyjaciel nie wiedział co robić. Nadal trzymał ją w objęciach i starał się jakoś uspokoić.
-Pepper, nikt nikogo nie krzywdzi. Jesteś bezpieczna ze mną w zbrojowni. Spokojnie.
-T… Tony?
Ponownie powracał spokój.
-Jesteś… tu. Przepraszam… za wszystko.
Uroniła kilka łez.
-Jestem tu.
Przytulił rudowłosą mocniej.
-Nie przepraszaj.
Wytarł jej łzy z twarzy.
-To nie twoja wina.
Nastolatka ledwo wstała z podłogi, bo lekko nogi drżały. Tony martwił się o nią. Chciał jakoś pomóc. Moc implantu wynosiła pięćdziesiąt trzy procent, więc uznał, że tyle wystarczy. Podniósł się z podłogi i odpiął od ładowarki.
-Pepper, dasz radę iść?
Złapał przyjaciółkę za ramię tak, żeby się nie przewróciła.
-Zabieram cię do szpitala.
-Zostaw. Nigdzie nie idę.
Nalegała.
-Chcę tu być… z tobą… Proszę.
Popatrzyła mu w oczy.
-Już wszystko gra.
-To było naprawdę poważne. Musi cię zbadać lekarz. Proszę.
-Nie musi.
Stwierdziła z opanowaniem.
-Jest dobrze jak jest.
Usiadła na kanapie.
-Nie wiedziałam, że znowu będę mieć te ataki. Już nawet zapomniałam, jak to jest.
Chłopak usiadł obok niej.
-Brałaś na nie jakieś… leki?
-Nie. Wtedy byłam mała. Po prostu… Po prostu szybko to przechodziło. Tatuś zawsze mnie przytulał i uspokajał. To zawsze wystarczyło, a wszystko zaczęło się od śmierci mamy.
Wyżaliła mu się, aż poczuła, jak kamień spada z jej serca.
-Jednak nigdy nie były tak silne jak teraz. Dziwię się, że ty nie masz takich ataków. Jedynie ciągle się denerwujesz, a to wpływa na twoje serce.
-To teraz na mnie przeszedł zaszczyt uspokajania cię.
Zaśmiał się.
-Po wypadku… Nie miałem czasu na ataki. Zbroja to odskocznia, a o moim sercu nie ma co rozmawiać. Już nigdy nie będzie takie jak dawniej.
-Wiem, Tony. Cieszę się, że po raz kolejny mi pomogłeś.
Uśmiechnęła się lekko.
-Taka moja rola.
Odwzajemnił uśmiech.
-To ja może wrócę do ładowania. Chcę być gotowy, jakby coś miało się wydarzyć.
-A nie naładowałeś się w pełni? To już mi się ładuj. Nie puszczę cię, jeśli nie zobaczę sto procent na bransoletce.
Zaśmiała się, a humor rudzielca wrócił.
-Taką Pepper znam.
Przyjaciel ucieszył się, widząc ją w lepszym stanie. Ponownie podpiął mechanizm do ładowania.
-Wiesz, Pepper. Dziwnie być baterią.
-Wiesz, Tony. Dziwnie być gadułą bez hamulców. Ja tam cię lubię jako baterię. Nie obraź się.
Chichrała się jak głupia.
-Twoje gadulstwo mi nie przeszkadza.
Sam nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
-Twoje cudeńko ładnie się świeci, wiesz? Naprawdę śliczne, chociaż wiem, że ciężko być baterią. Ciągłe ładowanie, a jeszcze masz na głowie dwie niańki, to już w ogóle przekichane.
Po raz kolejny zaśmiała się niepohamowanie.
-Co? Też byś chciała, tak? Nic z tego. To jest moje. No i tak fajnie w nocy nie daje spać to światełko.
Przez komiczną rozmowę odreagowali ostatnie dni.
-Ale to taka latareczka. Przyznaj, Tony. Nie zgubisz się w ciemnościach, a to bardzo pomocne.
Lekko się zaśmiała, bo humor prysł w kilka sekund na dźwięk telefonu.
-Kto tam dzwoni?
Tony również spoważniał.
-Halo?
Czekała na odpowiedź z drugiej strony słuchawki.
-Dawno się nie słyszeliśmy, Patricio.
Na głos wroga czuła się sparaliżowana ze strachu.
-Kto… mówi?
-Oczywiście, że twój przyjaciel, który ostatnio dał ci pewne zadanie.
Po tych słowach przypomniała sobie porwanie oraz ucieczkę Fixa.
-Czego… chcesz?
Zapytała drżącym głosem. Chłopak dostrzegł jak jej głos się załamał. Wyglądała na przerażoną. Gestem ręki kazał ciągnąć rozmowę, gdy w tym samym czasie zajmie się namierzaniem rozmówcy. Pepper zrobiła jak chciał i z trudem ciągnęła konwersację z Duchem.
-Jesteś tam, Patricio?
-J… Jestem.
Odparła z trudem, a oddech przyspieszył. Starała się nie wpaść w panikę, oddychając głęboko.
-Jako że Fix ponownie trafił do celi, muszę cię poprosić o coś innego. Coś łatwiejszego do wykonania.
-C… Co takiego?
Spytała zmęczona gadaniną zjawy.
-Ostatnio Iron Man ciągle krzyżuje plany moje i moich wiernych towarzyszy. Chciałbym, abyś go nam wystawiła.
-C… Co? Nie! Nie mogę!
Krzyczała z bezradności.
-Ocalił mi życie! Nie mogę!
-Och! Naprawdę? W takim razie poleje się krew.
-Nie…
Tylko tyle zdołała powiedzieć, nim rozłączył się. Chłopak nie znalazł dokładnych współrzędnych przeciwnika, a jedynie jakąś część miasta. Nie poddawał się i chciał go znaleźć, lecz jeszcze miał zamiar zobaczyć, jak trzymała się gaduła.
-Co tym razem?
Przytulił ją, gdyż była bardzo roztrzęsiona.
-T… Tony.
Nie potrafiła oddychać spokojnie, a mówienie przychodziło jej z trudem. Nogi odmówiły posłuszeństwa i upadła na podłogę, zamykając oczy.

Rozdział 16: Myśli wstecz doprowadzają do obłędu

0 | Skomentuj
Cała trójka poszła do domu Rhodesów. Tony zaprowadził Pepper do pokoju, gdzie miała oczekiwać na jedzenie.
-No dobra. Może tym razem nie spalę kuchni… To co sobie życzysz?
-Oj! No nie wiem. Ty tu rządzisz.
Uśmiechnęła się głupawo.
-Coś zjadliwego.
-Hmm… Może być z tym problem.
-Dlaczego? Przecież Rhodey może ci pomóc. Nie może?
Zaśmiała się, patrząc na bezcenną minę przyjaciela.
-Na no czekasz? Na oklaski?
Rozbawiona zaczęła klaskać i śmiać się. Chłopak od razu zszedł do kuchni, w której razem z bratem czarował nad tostami. Zrobił z serem, szynką, cebulą, kurczakiem oraz dodał do nich keczup. Poszedł do dziewczyny, która poczuła przyjemny zapach.
-Mam nadzieję, że są zjadliwe.
Podał talerz z daniem.
-Sama to ocenię.
Wzięła pierwszy kęs.
-Zjadliwe.
Uśmiechnęła się głupawo, szczerząc zęby.
-A kuchnia cała i zdrowa?
-Tak. Wszystko w porządku.
Stwierdził, choć prawda była inna. Rhodey nadal gasił ścierkę kuchenną, a blat stołu był usmarowany składnikami.
Gdy zjadła tosty, zeszli na dół. Zauważyła jak przyjaciel ogarniał bałagan.
-Dziękuję za tosty. Były pyszne.
Odłożyła puste naczynie do zlewu.
-Nie ma za co.
Podrapał się po karku, a następnie pomógł przy sprzątaniu.
-Następnym razem nie pozwolę ci gotować.
Zaznaczył syn prawniczki, walcząc z brudem.
-Heh! Dobra. Mistrzem kuchni nie jestem.
-Nie musisz być.
Dziewczyna obroniła go.
-Nie zatrułam się, więc to już coś. Może w „Hell’s Kitchen” wypadłbyś w pierwszej rundzie, ale w życiu jeszcze nie przegrałeś.
Zaśmiała się głupawo, lecz humor zniknął na sam dźwięk telefonu z kieszeni Tony’ego. Wyjął go, sprawdzając numer. Był nieznany, lecz i tak postanowił odebrać. Wyszedł z kuchni i odebrał. Dzwoniącym okazał się Yinsen. Porozmawiał z nim chwilę, aż mógł wrócić do przyjaciół.
-Dzwonił doktorek. Mam przyjść na kontrolę.
-Oj! Współczuję. Ledwo się wydostałeś i znowu tam wracasz. Biedny, Tony. Biedny, biedny.
Pogłaskała geniusza po głowie, pocieszając.
-Pepper, ja nie jestem psem. Przestań.
-Ale ja ci naprawdę współczuję. Przynajmniej mi dali już spokój.
Niepotrzebnie to powiedziała na głos, gdyż jej komórka także zadzwoniła. Odeszła od nich na chwilę. Uspokoiła się na głos lekarki, lecz i tak rozmawiała dość krótko. Wróciła do przyjaciół niezbyt zadowolona.
-A niech to. Mnie też ciągną do tego strasznego miejsca. Myślałam, że pozwolą mi się cieszyć życiem. Mam pecha, że nowa mama jest lekarką. Oj! Lekko nie będzie.
Tony również nie czuł się zachwycony, ponieważ nienawidził szpitali. Jednak nie mógł się sprzeciwiać doktorkowi, który jako jedyny mógł mu pomóc, gdyby coś się schrzaniło.
-Miejmy to już za sobą.
Zamówił taksówką. Zostawili przyjaciela, aby ogarnął bałagan, podczas gdy oni załatwią to, co trzeba. W kilka minut znaleźli się na miejscu. Rozdzielili się, idąc w przeciwne strony. Victoria już czekała na nastolatkę, która była bardzo ciekawa co mogła od niej usłyszeć.
-Witaj, Pepper. Mam nadzieję, że nie miałaś jakiś ważnych lekcji.
-Byłam tylko na jednej fizyce.
Skłamała, bo o ucieczce ze szkoły nie mogła powiedzieć.
-No to chyba wybrałam niewłaściwy moment.
Uśmiechnęła się do niej, a następnie wskazała na kozetkę.
-Połóż się. Będę ci zdejmować szwy.
W tym samym czasie, Tony dotarł pod odpowiednie drzwi. Zapukał.
-Dzień dobry. Chciał mnie pan widzieć.
-Tak… Zapraszam.
Pozwolił mu wejść do gabinetu.
-Tony, chciałbym przedyskutować z tobą twój ostatni pobyt tutaj.
-Coś nie tak, prawda?
-Może usiądźmy.
Rozmowa trwała prawie godzinę. Chciał zostawić wszystkie informacje dla siebie.
Po wyjściu z pomieszczenia, trafił na Pepper. Stała na korytarzu.
-Hej, Pepper. Jak tam?
-No hej, Tony. Nie było źle. A ty? Co tam ci powiedział ciekawego?
-Jak zwykle przynudzał o zaleceniach.
Minął się nieco z prawdą, choć ona tego nie dostrzegła.
-To co teraz robimy?
-Nie wiem. Ja chyba wrócę do domu.
Pomyślała.
-Możesz wpaść do mnie, jeśli chcesz.
Zaproponowała.
-Wiesz, Pepper. Nie chcę ci robić kłopotu. Masz nową rodzinę. Może najpierw znajdź z nimi wspólny język, a potem zacznę cię odwiedzać. Jakby nie patrzeć, to dla mnie są obcy.
Wytłumaczył.
-Spokojnie. Są w pracy. Już nawet ich polubiłam. Poza tym, znam agenta od dawna, dlatego nie bój się.
Wyjaśniła na spokojnie.
-Jednak do niczego cię nie zmuszam.
Uśmiechnęła się łagodnie, idąc powoli w stronę wyjścia.
-No dobra. Jedynie musiałbym skoczyć po ładowarkę albo najpierw się naładować, a potem do ciebie. To jak?
Wyrównał z nią krok.
-No dobrze, więc usiądę i poczekam.
-Ale nie tutaj. Chcę stąd wyjść jak najszybciej. Na widok tych białych ścian mam dreszcze.
Na samo wspomnienie o szpitalu poczuł ciarki na plecach.
-To najpierw fabryka, a potem do ciebie.
-No dobrze, dobrze. To chodźmy.
Lekko się zaśmiała.
-Prowadź.
Pojechali taksówką, a jazda im długo nie zajęła. Szybko znaleźli się przed drzwiami zbrojowni.
-Trochę to potrwa, także zapraszam.
Przepuścił ją do środka sanktuarium.
-Spokojnie, Tony. Nigdzie mi się nie spieszy.
Weszła od razu za nim i czekała, aż zabierze ładowarkę. Rozglądała się po pomieszczeniu, dostrzegając naprawione zbroje. Na sam ich widok przebudziły się wspomnienia z dnia, kiedy straciła ojca. Stała bez ruchu, pogrążając się w ich mroku. Tony zauważył to, więc zrezygnował z podpinania implantu. Zaniepokojony podszedł bliżej niej.
-Pepper, wszystko gra?
-Tak. To nic.
Skłamała, aby nie dawać mu powodów do obaw. Starała się panować nad sobą.
-Naładuj się i możemy iść.
-Przecież widzę, że coś jest nie tak.
Zaprowadził ją na kanapę, odkładając ładowanie na później.
-Nie, nie. To nic. Naprawdę… Lepiej zadbaj o siebie.
Poprosiła.
-Doktorek nie będzie zachwycony jak zobaczy cię znowu tego samego dnia.
Przez śmiech ukryła swoje prawdziwe uczucia. Chłopak nie dał się na to nabrać.
-Pepper, przecież wiesz, że się o ciebie martwię.
Spojrzał na bransoletkę, która wyświetlała ilość energii w rozruszniku. Miał jeszcze czas, bo trzydzieści procent mógł wytrzymać.
-Możemy porozmawiać, więc mów co ci na sercu leży.
-To nic takiego. Proszę cię. Zajmij się swoim zdrowiem.
Z większym naciskiem nalegała na posłuszeństwo.
-Dla mnie jest już za późno. Wady serca nie cofnę, ale tobie można pomóc. Po prostu pozwól na to.
Poprosił, patrząc jej w oczy.
-Pogadamy u mnie w domu, dobra? Teraz weź się zajmij tym co trzeba.
Wcisnęła mu urządzenie do ręki.
-Ale już. Nie wymiguj się.
Dłużej nie walczył i zrobił to co trzeba. Zdjął koszulkę oraz odwinął część bandaży. Podpiął rozrusznik.
-Będziemy tak siedzieć bez słowa?
-To zapodaj jakiś temat.
Zaproponowała, a on przez chwilę zastanawiał się nad tym, aż wybrał.
-To może szkoła? Co chcesz robić w przyszłości?
-Oj! Nie wiem. Myślałam nad byciu policjantką, ale lepsze zadania mają agenci T.A.R.C.Z.Y.
Pomyślała nad pierwszym wyborem z zainteresowań.
-A ty? Będziesz Iron Manem do końca życia czy planujesz coś innego?
-Iron Man to dla mnie taka odskocznia, chociaż tak serio, to sam nie wiem. Sportowcem nie zostanę.
Zaśmiał się.
-Chyba nadal pozostanę przy tworzeniu nowych wynalazków.
-O! To jest dobra myśl.
Zgodziła się z tym. I ponownie pojawiła się niezręczna cisza. 

Rozdział 15: Bezradność

0 | Skomentuj
Tony po raz kolejny wyprzedził Rhodey’go, wychodząc z domu godzinę przed lekcjami. Poszedł na dach i usiadł gdzieś w rogu. Histeryk nie chciał męczyć prawniczki, więc pojechał do szkoły. Na korytarzu znalazł przyjaciółkę.
-Hej, Pepper. Jak tam u ciebie?
-Nawet dobrze. Tak sądzę.
Przyznała szczerze.
-A gdzie Tony?
-Sam chciałbym to wiedzieć.
-To go poszukajmy.
Zaproponowała.
-Sprawdzałem już w domu i fabryce. Nie ma go tam.
-Widocznie jest szybszy od ciebie, a tak, poza tym… Jak się trzyma?
-Nie miałem jeszcze okazji z nim porozmawiać od momentu jego wyjścia ze szpitala.
Zasmucił się.
-Chyba ma nam za złe za to, że ukrywamy przed nim prawdę.
-Dziś mu powiem, Rhodey. Tylko znajdźmy go.
Złożyła obietnicę.
-Mam nadzieję, że jest cały i zdrowy.
-Też tak myślę. Gdzie zaczniemy szukać?
Spytała zmartwiona, bo byli braćmi i nie powinni unikać ze sobą kontaktu.
-Rhodey?
Chłopak na moment się zastanowił.
-Sam nie wiem, ale skoro w domu i fabryce go nie ma, to został szpital, szkoła oraz firma. Gdzie najpierw?
-Zacznijmy od szkoły. W końcu w niej jesteśmy.
Zaproponowała.
-Niech będzie. To co? Na dach?
-Tak. Chodźmy.
Poszli w odpowiednie miejsce, wchodząc po schodach. Na początku nikogo nie widzieli, lecz po jakimś czasie dostrzegli Tony’ego, który siedział w rogu. Od razu do niego podeszli.
-Ej! Dlaczego tak nagle zniknąłeś?
-Widoczne miałem ku temu jakieś powody.
-Tony, jest coś co chcę ci powiedzieć.
Przyznała, że powinien poznać prawdę.
-Naprawdę? Już myślałem, że macie mnie dość! Może słusznie.
-Tony, spokojnie. Chciałam z tym poczekać, aż wyjdziemy ze szpitala. Nie bądź zły.
Poprosiła go, a wiedziała, że stres źle na niego wpływał. Geniusz był nieco zagubiony. Nie rozumiał ich zamiarów.
-A Rhodey wiedział o tym wcześniej!
Z nerwów poczuł ból w klatce piersiowej. Jednak nie dał po sobie tego poznać.
-Wiecie co? Nie mam ochoty na rozmowę. Idę na lekcję.
Podniósł się i ruszył w stronę wyjścia z dachu.
-Hej! Daj mi powiedzieć!
Starała się go zatrzymać.
-Poczekaj!
-Proszę cię, Pepper. Odpuść.
-Chcesz znać prawdę, to ci powiem. Mieszkam z inną rodziną, bo mój ojciec nie żyje, dlatego nie mówiłam ci o tym… Tony, przepraszam. Nie wiedziałam jak na to zareagujesz. Bałam się.
Wyrzuciła wszystko z siebie, aż serce chłopaka zamarło. Miał wrażenie, jakby ktoś oblał go wiadrem zimnej wody.
-J… Jak… to?
-Chciałeś prawdy, to masz. Jednak nie jest źle. Nawet są mili dla mnie. Myślałam, że będzie gorzej.
Stwierdziła z lekkim uśmiechem na twarzy.
-T… to stało się wtedy, gdy… mnie zranili… tak?
Spojrzał na nią z przerażeniem wypisanym na twarzy.
-Nie. To się stało później, ale nie rozpamiętujmy tego. Najważniejsze, że Maggia zniknęła z mojego życia i nikogo z was nie skrzywdzi.
Poprosiła go, choć on nadal się tym przejmował.
-Tony, nikt nie mógł temu zapobiec.
-J… Ja mógłbym.
Upadł na kolana i zakrył twarz dłońmi.
-Gdyby nie… ja… Nie musiałabyś przechodzić przez to samo!
Był wściekły na samego siebie, przez co ból jedynie wzrósł na sile.
-Tony!
Przyjaciółka zmartwiła się, widząc go w tak złym stanie.
-To nie twoja wina. Tylko moja… Ja zawsze miałam przekichane z Maggią. Rozchmurz się
Położyła mu rękę na ramieniu.
-Ale to ja obiecałem twojemu… tacie was chronić. Zawiodłem… Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Spojrzał na nią ze smutkiem. Rhodey też próbował go pocieszyć, ale nie udało się. Zszedł z dachu, mając zamiar załatwić parę spraw. Dziewczyna czuła się winna, gdyż wybrała niewłaściwy moment na spowiedź.
-Co teraz? Mamy biec za nim?
-Nie wiem, ale ja bym poszedł. Nie wiem co jest w stanie zrobić w takim stanie.
Dwa razy nie musiał powtarzać. Pobiegli za przyjacielem, który złapał już taksówkę. Kątem oka zauważył Pepper i Rhodey’go. Nie dogonili go, bo kierowca szybko ruszył. W pięć minut znalazł się przy domu. Zapłacił taksówkarzowi i wszedł na teren fabryki. Wpisał kod, wchodząc do zbrojowni.  Zaczął wyszukiwać miejsca, w których aktualnie znajdowała się Maggia. Długo nie pobył sam, bo pozostała dwójka dorwała innego kierowcę. Bez większego namysłu weszli do zbrojowni. Tony nadal szukał współrzędnych na komputerze. Rhodey od razu żądał wyjaśnień.
-Tony, co ty robisz?!
-To co powinienem zrobić na samym początku.
-Czyli?
-Zlikwiduję Maggię.
Pepper była przerażona. Pragnęła mu przemówić do rozsądku, aby nic głupiego nie zrobił.
-Tony, już po wszystkim. Nie musisz tego robić. Jesteśmy bezpieczni. Nie skrzywdzą nas.
Próbowała uspokoić przyjaciela, żeby niepotrzebnie się nie denerwował.
-Ale przez nich straciłaś ojca. Nie zasługują na życie!
W kilka minut komputer zdołał wykryć ich sygnaturę.
-Tony, tak nie postępują bohaterowie.
Załamała się, winiąc siebie za działania geniusza.
-Rhodey, powiedz coś!
-Tony, błagam cię. Nie rób głupstw. Potrzebujemy cię, a nie chcę, żeby Iron Man został przestępcą! Będziesz taki sam jak oni!
Słowa brata przemówiły do rozsądku Starka. Odszedł od zbroi i usiadł na kanapie. Rudowłosa odetchnęła z ulgą.
-Mogłam ci tego nie mówić. Jednak nie chciałam, żebyś był na mnie zły.
-Przepraszam… Po prostu myślałem, że już mi nie ufacie.
-Gdyby tak było, nie rozmawialibyśmy tu i teraz.
Stwierdziła.
-No i wybacz za tatę… To z kim teraz mieszkasz?
-Z rodziną Bernes. Nawet są fajni. Poza tym, co z obiadem?
Uśmiechnęła się głupawo, pytając.
-Jestem ci winny minimum dwa obiady… To kiedy chciałabyś iść?
-Heh! Kiedy zechcesz.
-Hmm… To może teraz?
Wciąż czuł się źle, bo nie uratował jej ojca, ale przez obiecany posiłek starał się, żeby jak najmniej myślała o wyrządzonej krzywdzie.
-A czujesz się na siłach? Może lepiej odpocznij.
Spytała z niepokojem, gdyż marnie wyglądał. Chłopak zignorował to.
-Czuję się dobrze. Nie przesadzaj jak Rhodey.
-No to chodźmy
Uśmiechnęła się do niego. 

Rozdział 14: Nowy dom

0 | Skomentuj
W trakcie jazdy do nowego domu, minęli sporo domów, a także stare lokum dziewczyny. Na same wspomnienia związane z nim zakręciła się w oku mała łezka.
-Wszystko gra? - spytała ją nowa mama.
-Tak, tak. Po prostu… Będę tęsknić.
-Oj! To zrozumiałe w twojej sytuacji, ale nie martw się. Jeśli będziesz chciała się wygadać, zawsze możesz na mnie liczyć. Potrafię słuchać.
Pogłaskała czule po włosach, aż nastolatka odczuła przyjemną ulgę.
-A nawet da radę, jeśli będę dużo mówić?
Zapytała z czystej ciekawości.
-Dziewczyno, nie z takimi osobami rozmawiałam. Gaduły? No proszę cię. Od tego zaczynałam.
Uśmiechnęła się głupawo. Jednak cieszyła się, mając takiego rodzica. Chciała wyżalić się jej, ale na to potrzebowała czasu.
Gdy dojechali na miejsce, poprosiła o zaprowadzenie do łazienki. Victoria pokazała jej pomieszczenie.
-Dziękuję.
Weszła do środka, zamykając drzwi. Przemyła twarz i spojrzała w lustro.
-Wezmę się w garść. Zrobię to dla ciebie, tato.
Powiedziała do odbicia, a następnie wytarła twarz. Wyszła z łazienki, zaś kobieta zaprowadziła ją do pokoju. Był podobny do tego, w którym kiedyś miała swój kącik.
-Poczuj się jak u siebie w domu. Gdybyś czegoś potrzebowała, jesteśmy na dole. Będziemy jeść kolację. Jednak do niczego cię nie zmuszamy. Pamiętaj.
Dała jej do zrozumienia, że w każdej chwili mogła liczyć na ich pomóc.
-Dobrze. Zejdę jak zgłodnieję.
-Świetnie, więc będziemy czekać. O ile się zdecydujesz.
Ponownie obdarowała uśmiechem, który nie był sztuczny. Przez natłok myśli postanowiła położyć się na łóżku. Ciągle pamiętała, kiedy była porywana dzień po dniu oraz tą wiadomość o śmierci ojca. Liczyła na to, że może Tony czuł się lepiej mimo tej tajemnicy, jaką ukrywała razem z Rhodey’m. Miała zamiar wrócić do normalnego życia. Ponudzić się na lekcjach, pouczyć z przyjacielem, rysować esy floresy w zeszycie oraz iść na obiecany obiad.
Po tej ostatniej myśli, zasnęła. Victoria przed rozpoczęciem kolacji sprawdziła czy dziewczyna odpoczywała. Weszła do jej pokoju. Przykryła ją kocem. Przez chwilę wpatrywała się w nią, bo wciąż nie wierzyła, iż została matką zastępczą.
Po cichym wyjściu z pokoju i zamknięciu drzwi, wróciła do męża.
-I co z nią?
-Śpi. Pewnie była zmęczona. Wiele przeszła.
-Wiem i naprawdę żałuję, że nie mogłem go uratować. Sam kazał mi się wycofać. Zawsze go słuchałem. Ja i cała drużyna. Nigdy nie zlekceważyliśmy jego rozkazu. Nigdy.
Zaczął opowiadać żonie, przez co bardziej skupiła się na jego słowach niż na jedzeniu kurczaka.
-Chociaż wiedziałem, że Fix chciał go zabić… Wszyscy to wiedzieli… Na początku nie chcieliśmy go zostawiać, ale Maggia siłą nas wykurzyła.
Przez wspomnienia o tym zdarzeniu widziała te obrazy przed sobą.
-Na szczęście Pepper przeżyła.
-Dzięki Iron Manowi. Zawsze wie, kiedy się pojawić.
Przyznała mu rację, chociaż bohater również był człowiekiem. Zjedli kolację, a jako pani domu umyła naczynia, aż po brudzie nie było żadnego śladu.
Niespodziewanie otrzymała telefon ze szpitala o koniecznym dyżurze w porze nocnej.
-Dobrze. Zaraz będę.
Szybko zakończyła rozmowę.
-Kto dzwonił?
-Muszę iść na dyżur. Gdyby coś się działo, dzwoń. Odbiorę.
Zapewniła go, a następnie zabrała ze sobą walizkę.
-Powodzenia.
-I wzajemnie, Rick.
Pocałowała małżonka czule w usta. Tym razem, nieco dłużej, żeby uczucie między nimi szybko nie zgasło. Potem wyszła z domu i pojechała do szpitala. Była ciekawa, z czym się zmierzy. Ho już czekał na nią przed salą.
-Witaj z powrotem. Gotowa na rollercoaster?
-No chyba muszę.
Zaśmiała się, idąc razem z nim do pacjentów. Czuła, że to łatwe nie będzie.
Tymczasem Rhodey szukał brata po całym domu, a jako że było już późno w nocy, to martwił się. Zajrzał wszędzie, gdzie mógł siedzieć. Nawet zbrojownia okazała się pusta, a zbroje pozostały nietknięte. Zadzwonił do Pepper, lecz nie odbierała. Drugi raz nie ponawiał połączenia, bo zdawał sobie sprawę, że ostatnio miała ciężkie dni.
Gdy przeszedł się po pomieszczeniu, dostrzegł na fotelu jakąś kartkę. Podniósł ją i przeczytał.
„Poszedłem się przejść. Nie czekaj na mnie”
Po części poczuł się spokojniejszy. Jednak zastanawiał się nad tym, gdzie on mógł się szlajać po dwudziestej drugiej. Wybrał do niego numer. Geniusz nie miał ochoty na rozmowę, więc odrzucił połączenie. Nie dość, że czuł się źle fizycznie, to psychicznie również. Nadal nie mógł zrozumieć, że przyszywany brat z przyjaciółką coś przed nim ukrywali. On mówił im o wszystkim, dlatego liczył na to samo. Siedział przed budynkiem Stark International. Od razu przypomniał sobie wszystkie wspomnienia związane z ojcem.
-Nawet nie wiesz jak mi cię brakuje… tato.
O dwudziestej trzeciej zdołał się zebrać do domu. Ledwo przyszedł do zbrojowni, a przypomnienie o naładowaniu implantu aktywowało się. Podpiął się do ładowarki i po godzinie czasu zasnął na kanapie przykryty kocem.

Rozdział 13: Najwyższa pora na decyzję

0 | Skomentuj
Ledwo zamknęły się drzwi, aż języki im się rozplątały do mówienia. Tony chciał zrozumieć, z czym boryka się przyjaciółka. Obwiniała się, a on nie rozumiał tego.
-Jak to twoja wina? To ja się zdezorientowałem i zostałem pokonany. Nie wiń siebie.
-Moja, bo… Bo nie byłam czujna. Poza tym, tak mnie załatwili, że nie mogłam go ochronić. Nie mogłam.
-Ochronić? Kogo?! Pepper, nie kryj niczego przede mną.
Błagał o wyjaśnienia.
-Tony, ja… Ja nie chcę cię denerwować. Wiem, że ściemniasz przed doktorkiem. Nie warto. Uwierz mi. Gdybym ukrywała tak jak ty, nawet nie pomyśleliby o truciźnie.
Wyjaśniła i sama poczuła troskę o jego zdrowie. Z tego też powodu nie tłumaczyła więcej.
-Pepper…
Nie zdołał dokończyć, bo w sali pojawił się Rhodey.
-Jak dobrze was widzieć żywych.
-Tak. Też się cieszę.
Przytulił brata, który starał się nie pokazywać po sobie cierpienia.
-Pepper, a co u ciebie?
-Chyba wiesz. Poza tym, to lepiej i mam pytanie. Czy twoja mama jest w szpitalu?
Spytała, żeby mieć już to wszystko za sobą.
-Nie, bo pojechała do pracy. Mam coś przekazać?
-Muszę z nią porozmawiać. Wiesz o czym.
Mrugnęła okiem porozumiewawczo. Tony spojrzał na nich pytająco.
-Super, czyli wszyscy mają przede mną jakieś tajemnice, tak?
-A czy musisz wszystko wiedzieć? Powiem ci jak będziesz gotowy.
Stwierdziła na spokojnie.
-Tony, powiem ci, ale sama nie wiem, jak to będzie. Na pewno się dowiesz o wszystkim, ale… Ale daj czas.
Poprosiła przyjaciela bez kłamania. Całe jej życie stało pod znakiem zapytania. Nawet Victoria miała dylemat nad rozmową z dyrektorem. Czekała co powie.
-Jesteś pewien, Ho? Da sobie radę
-Ależ oczywiście. Ręczę za nią. Ma ogromną wiedzę i na pewno sobie poradzi.
-Hmm… No dobrze… Zostajesz zatrudniona. Mam nadzieję, że szybko zaaklimatyzujesz się w tej placówce.
-Dziękuję. Postaram się nie zawieść.
Podziękowała, żegnając się z nim. Razem wrócili do nastolatków. Geniusz nie zdołał dokończyć pytania, więc zakończył temat.
-No to co? Chcecie wrócić do domu?
Spytała się ich lekarka.
-Tak, bo nie mam zamiaru tu dłużej siedzieć.
Chłopak miał także dość tajemnic. Niecierpliwił się, czekając na decyzję lekarza oraz wypis.
-No to moim zdaniem, Pepper potrzebuje jedynie psychologa, ale wizyta w szpitalu już może się skończyć.
-No a co ze mną?
Zapytał doktorki, która pytająco spojrzała na Ho.
-Hmm… Niech Victoria zadecyduje. To będzie twój pierwszy test.
-No chyba sobie żartujesz. Pierwszy raz… Ekhm! Ja nie znam jego przypadku
Była w szoku co sobie ubzdurał. Czuła, że ten test był spalony na samym starcie.
-Powiem w skrócie wszystkie potrzebne informacje do podjęcia decyzji. Chłopak jest po poważnym wypadku, w którym jego serce zostało poważnie uszkodzone i nie spełniało swojej funkcji. To urządzenie na jego piersi, to rozrusznik, który wysyła impulsy elektryczne do pobudzenia organu. Trzeba je ładować i jest zasilane kylitem. No to jak? Podejmujesz się wyzwania?
Uśmiechnął się do kobiety.
-Hmm… Podejmuję, ale jeśli coś pójdzie nie tak, to idzie na ciebie?
-Jeżeli źle zadecydujesz, poprawię cię. Dopiero zaczynasz. Nie będę dla ciebie taki ostry, żebyś od razu uciekła.
-Dobra, więc mam podjąć decyzję o wypisie?
Zapytała dla pewności.
-Tylko tyle?
-Najpierw liczę, że go przebadasz, a potem postanowisz, czy go wypisać. Spokojnie. Nawet, jeżeli się pomylisz, to cię poprawię. Po prostu chcę cię sprawdzić.
-Dobra… No to nie bój się, Tony. Raczej cię nie zabiję.
Zaśmiała się, podchodząc do Tony’ego. Sprawdziła odczyty z kardiomonitora, szwy, działanie implantu oraz oceniła własnymi oczami czy wyglądał na tyle dobrze, aby mógł wyjść ze szpitala.
-No dobra, Tony. Jak się czujesz od 1 do 10?
-Hmm… 7,5?
-O! Czyli coś jest nie tak. Powiesz mi co ci dokucza?
Zapytała, szukając powodu takiej oceny stanu zdrowia.
Chłopak wypuścił powietrze z płuc, żeby znowu je po chwili nabrać.
-A nie możemy sobie tego odpuścić? Naprawdę chcę wrócić do domu. Nic mi nie jest.
-No dobra. Moim zdaniem, nie powinieneś dostać wypisu, ale chyba możesz wyzdrowieć w domu. Nie ma powodu do obaw. Także najlepiej będzie, jak wyjdziesz ze szpitala. Znając życie, nie lubisz tu siedzieć, prawda?
-Jakby czytała mi pani w głowie.
Nieco później odezwał się Yinsen.
-Świetnie ci poszło. Oj! Coś czuję, że kiedyś godnie mnie zastąpisz. To ja idę po wypisy.
Z tymi słowami wyszedł z sali. Chłopak był w szoku, że tak łatwo poszło, zaś kobieta również nie ukrywała zdziwienia. Jednak zdany test coś znaczył.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy, doktor wrócił z niezbędnymi papierami. Tony zabrał swoją dokumentację i wyszedł z sali. Wpierw wstąpił do łazienki, żeby przebrać się w swoje ubrania, a następnie skierował się do wyjścia szpitala. Przy drzwiach złapał go Rhodey.
-Tony, gdzie ty idziesz?
-Na zewnątrz, a nie widać?
-Ej! Chłopie, coś ty taki nerwowy?
-Mam dosyć tajemnic, dobra? A teraz dajcie mi spokój.
Wyszedł z budynku, kierując się w stronę zbrojowni, zaś Pepper wyszła na korytarz. Roberta od razu do niej podeszła.
-Już cię wypuścili?
-Tak. Nawet Tony’ego.
Przełamała się, odważając się na podjęcie decyzji.
-Długo myślałam nad tym, z kim być. Nie chcę sprawiać kłopotów, bo ma pani chłopaków na głowie, dlatego chyba… Chyba zostanę z agentem Bernes.
-Oczywiście, Pepper. Uszanuję twoją decyzję. Cieszę się, że znajdziesz nowy dom.
-Dziękuję. Dziękuję, że chciała pani mi pomóc.
Pożegnała się z nią, a prawniczka pojechała od razu do domu. Krótko czekała na agenta oraz jego żonę.
-Jesteś pewna, że tego chcesz, Patricio?
-A czy sprawię tym jakiś kłopot dla pana?
-Heh! Mów mi po imieniu.
Uśmiechnął się lekko.
-Zgoda, więc Rick, tak?
Spytała dla pewności.
-Tak.
-To mi proszę mówić Pepper.
-Mam gadać do ciebie „pieprz”?
-Albo papryka.
-Wystarczy Pepper.
Wtrąciła się Victoria, która była mężem agenta, a jej nową matką.
-No to jesteśmy w komplecie. Gdyby ktoś pytał, zdołałem zabrać twoje rzeczy z domu.
Wyjaśnił mężczyzna.
-Czyli wiedziałeś, że tak wybiorę?
Szybko przestawiła się na „ty”.
-Nie, ale zabrałem je, bo zajmowałem się twoją ochroną. Gdybyś zamieszkała z Robertą, pojechałbym po nie i miałabyś je u Rhodesów.
Wyjaśnił krótko, na co lekarka lekko ziewnęła.
-No dobra, moi mili. Możemy już jechać.
Wyszli ze szpitala, kierując się do samochodu. Nie był furgonetką, a zwykłym pojazdem na czterech kółkach. Czuła się lekko skrępowana, ale z jakiegoś powodu nie czuła paniki.
~~~~***~~~~
Mata. Najgorsze co mogło być na maturze. Trzymam kciuki za wszystkich maturzystów ;)

Rozdział 12: Piekło w głowie

0 | Skomentuj
Przez cały czas, gdy Victoria zajmowała się swoją pracą, Tony uważnie przyglądał się niej. Chciał dać jej szansę, choć nigdy nie ufał nowopoznanym osobom.
-Czyli teraz pani będzie mnie leczyć?
Zapytał, żeby przerwać niezręczną ciszę.
-No nie do końca. Jestem w takiej jakby asyście. Jednak to nie znaczy, że masz mnie inaczej traktować.
Lekko się uśmiechnęła do chłopaka.
-Poza tym, dlaczego sam robisz sobie kłopoty? Potem doktor Yinsen też martwi się o ciebie, że zapomina o spokoju.
-Chciałem sprawdzić, co z Pepper. Ostatnie co pamiętam, to moment, kiedy ją porwali. To moja przyjaciółka. Martwiłem się nią.
-Hmm… Ja to rozumiem, ale zauważ, w jakim jesteś stanie. Lepiej już nigdzie się nie ruszaj.
Poprosiła, a następnie dość sprawnie zmieniła bandaże Pepper. Krwawienie z rany było coraz mniejsze, więc odtrutka zadziałała.
-Nie masz powodów do obaw, Tony. Rany bardzo ładnie zaczęły się goić, więc jeśli nie będzie niespodzianek, dostanie wypis jutro. Podobnie jak ty, chociaż powinnam zapytać twojego lekarza prowadzącego.
Wyjaśniła, uspokajając jego obawy.
-Cieszę się, że wracacie do zdrowia. Naprawdę mieliście dużo szczęścia. Gdyby coś się działo, to mów. Niczego nie ukrywaj.
Kiwnął głową, więc uznała to za zgodę. Gdy chciała zrobić sobie małą drzemkę, do sali wszedł Ho.
-Mówiłam, że cię wezwę w razie kłopotów. Oboje są grzeczni.
-Tak uważasz? Z nim nigdy nie wiadomo.
Wskazał na Tony’ego, który nieco się oburzył.
-Sytuacja pod kontrolą. Mam nadzieję, że chwila wytchnienia dobrze ci zrobiła.
Liczyła na lepsze samopoczucie z jego strony.
-Zrobiłem sobie małą drzemkę. Tyle mi wystarczy, ale dziękuję za troskę.
Uśmiechnął się i podszedł do swojego pacjenta.
-Myślałam, żeby im dać wypis już jutro. Z Pepper nie będzie już kłopotów nawet, jeśli rozerwie szwy. Krwawienie ustało, a parametry życiowe są w normie.
Wyjaśniła, proponując.
-To nie od nas zależy, a od nich.
-Pierwsza lekcja na start?
Spytała z lekkim uśmieszkiem.
-Zanotuj, jeśli chcesz.
Godzinę później, Pepper obudziła się. Lekarka zauważyła to i podeszła do niej. Próbowała ją uspokoić, bo wyglądała na lekko zagubioną.
-Spokojnie. Jesteś w szpitalu. Jak się czujesz?
-Chyba… Chyba dobrze.
-Pozwól, że to sprawdzę. Porusz lewą ręką.
Zrobiła jak chciała.
-Ja czuję. Wreszcie mogę się ruszyć!
-To bardzo mnie to cieszy. Jednak dla pewności sprawdzę pozostałe części, dobrze?
Zgodziła się, dlatego sprawnie przeprowadziła diagnostykę.
-Podnieś prawą rękę.
Wszystko wskazywało na ustąpienie paraliżu, ale do pełnej oceny musiała dokończyć test.
-W porządku, a teraz ściśnij moją rękę jak najmocniej.
-O tak?
Musiała jej to przyznać, że miała mocny chwyt.
-Bardzo dobrze, a teraz wstań. Powoli.
Najpierw usiadła, a dopiero potem wstała do pionu. Lekarka przyjrzała się dokładnie, lecz nie znalazła żadnych niepokojących objawów.
-Jest dobrze, ale jeszcze dwie części i jesteś wolna. Usiądź i dotknij palcem czubek nosa.
Dziewczyna zrobiła to bez problemu.
-No i ostatnie, czyli popatrz jednym okiem na mój palec. Śledź go.
Poprosiła, a następnie mogła postawić diagnozę. Nie widziała zaburzeń neurologicznych. Pozwoliła jej położyć się na łóżku.
-No to chyba nic cię tu nie trzyma. Jutro możesz wrócić do domu.
-Naprawdę? Tak szybko? A co doktorek na to?
-Doktorku?
Uśmiechnęła się głupawo, zwracając do niego.
-Jeśli nie rozwalisz kolejnych szwów i nie będziesz robić głupich akcji, to dostaniesz wypis.
-A Tony?
Ucieszyła się na tą wiadomość, a głównie na powrót sprawności ciała. Tęskniła za szkołą, lecz wcześniej potrzebowała podjąć decyzję, co do nowej rodziny.
-Jeśli Tony będzie grzeczny i nie wywinie żadnego numeru, również wypiszę go tego samego dnia.
-Słyszałeś, Tony? Lepiej nic nie kombinuj.
Gaduła zaśmiała się głupawo i pomimo szwów, nie czuła zbyt wielkiego bólu. Czuła się jak nowonarodzona.
-Postaram się.
Powiedział cicho, bo nadal czuł się słabo, a nie chciał tego zdradzać. Też miał dość pobytu w szpitalu. Oboje pragnęli tego samego. Wrócić do domu.
-To jak, Pepper? Co robimy… po wyjściu ze szpitala?
-Nie wiem.
Nie wiedziała co ma mówić, a dobrze ściemniali przed lekarzami ze swoim dobrym humorem.
-Wisisz mi obiad, ale… To może innym razem.
Odwróciła się w przeciwną stronę, aby nie widział w jakiej była rozsypce. Fizycznie dochodziła do siebie, ale w jej głowie działo się piekło. Lekarka chwyciła ją za rękę i otarła jej łzy.
-Hej! Czemu jesteś taka smutna? Twój przyjaciel żyje i ty też. Skąd ta podkówka?
-T… Tata. Tata!
Zaczęła krzyczeć, więc podała leki uspokajające, aby nie wpadła w większy stan paniki. Od razu leżała spokojnie.
-Nic nikomu nie grozi. Maggia zostawi ciebie i twoją rodzinę w spokoju. Wiem to, ponieważ wielokrotnie zajmowałam się pomocą przy odbijaniu porwanych dzieci. Wszystko będzie dobrze, Pepper. Odpoczywaj.
Poprawiła łóżko, żeby mogła wygodnie na nim spać. Na moment wyszła z sali, gdyż musiała pogadać z Rickiem. Akurat zrobił sobie przerwę na kawę.
-Będzie żyła, ale jest bardzo przestraszona. Powiesz mi co się stało?
-Virgil… Virgil Potts… nie żyje.
Ledwo wydusił z siebie. Wciąż nie docierało do niego, że stracił przyjaciela. Kobieta była w szoku, a on mówił dalej.
-Fix go zabił, a ja nie mogłem nic zrobić i… I Pepper jest sama. Nie ma nikogo.
-Biedna. Tyle musiała przeżyć. Nic dziwnego, że serce zaczęło niedomagać, chociaż głównie winna była zła proporcja odtrutki.
Współczuła jej, bo przeżywała taki koszmar.
-Jednak możemy ją przygarnąć. Wszystko zależy od tego czy się zgodzi.
-Poważnie?
Zdziwiła się, ale pozytywnie. Nigdy nie miała okazji sprawdzić, czy nadaje się do roli matki. W końcu miała idealną na to okazję.
-Kochanie, nie chcę, żeby skończyła w jakimś przytułku.
Zależało mu, aby córka zmarłego miała normalne życie.
-To jak? Zgodziłabyś się ją przygarnąć?
-Nie mam nic przeciwko, skoro sam jesteś chętny. Musimy czekać na decyzję.
Pocałowała męża w usta. Dość krótko, bo musiała wrócić do dzieciaków. Dziewczyna leżała spokojna, choć potok łez wciąż nie minął.
-I jak? Lepiej się czujesz? Jeśli chcesz, możesz ze mną porozmawiać. Właśnie dowiedziałam się co ci się przytrafiło i naprawdę współczuję.
Nie spodziewała się, że chora chwyci ją za rękę.
-Proszę zostać.
-Spokojnie. Nigdzie nie uciekam.
Usiadła obok niej, dając wsparcie. Tylko tyle mogła zrobić. Przyjaciel od razu chciał wiedzieć skąd płacz u rudej.
-Pepper, co się stało? Dlaczego płaczesz i o czym mówi ta pani?
Pepper chciała to zachować dla siebie, bo wiedziała, że gdyby wiedział, zacząłby się obwiniać. Pozostawiła go w niewiedzy.
-Przepraszam.
Jedynie tyle z siebie wydusił.
-To nie twoja wina.
Odwróciła się w jego kierunku.
-To ja zawaliłam.
Chłopak czuł się niekomfortowo mówić przy lekarzach o tym, co ich spotkało. Spojrzał w ich stronę, dając im do zrozumienia, żeby ich zostawili.
-To co? Pozwolimy im tu zostać?
Spytała się Ho, który wahał się nad wyjściem z sali.
-Dajmy im pogadać. Na pewno tylko czekali na to.
-No niech będzie. To chodźmy w tym czasie porozmawiać z dyrektorem szpitala.

Wyszli za drzwi, a nastolatkowie zostali sami.

Rozdział 11: Wspaniałe uczucie adrenaliny

0 | Skomentuj
Obniżyli łóżko na najniższy poziom, zaś puls zmienił się w ciągłą linię.
-Ładuj.
-Już, a teraz uwaga. Odsunąć się.
Uderzył niewielką mocą defibrylatora. Nie pomogło. Młoda lekarka postanowiła podać adrenalinę i spróbować ponownie.
-Jeszcze raz. Większa moc.
-Dobra. Strzelam.
Ponownie uderzył, aż serce znowu zaczęło działać.
-Wrócił rytm zatokowy.
-I widzisz? A ty mówisz, że nie umiesz. Dobra robota, pani doktor.
-Jednak gdyby nie błąd w proporcjach, mogłaby umrzeć.
Lekko poczuła się zdołowana, ale ten od razu podniósł ją na duchu.
-Każdemu się zdarza, a ja przymknę na to oko. Nikomu nie powiem.
-I ja też nie.
Zdziwiła się, słysząc męża w sali. Zapomniała go wcześniej wyprosić, więc zrobiła to teraz. Dla pewności o stanie rannej sprawdziła odczyty.
-Teraz już nie powinno być kłopotów. Niebawem się obudzi.
-Doktorze, twój pacjent…
Zauważyła jak Tony zaglądał zza kotary.
-No co za podglądacz! Ładnie to tak?
Uśmiechnęła się, słysząc kolejne pouczanie nastolatka. Chciała go poznać, gdyby w razie zastępstwa byłaby potrzebna mu do pomocy. Lekarz szybko skończył swoje kazanie i wrócił do kobiety.
-Czyli takie masz z nim przygody?
-Och! Istny cyrk. Naprawdę ja przy nim kiedyś wykorkuję.
Zaczął się żalić.
-Dlatego widzę, że dobrze zrobiłam, akceptując twoją propozycję. Przy mnie nie musisz się bać. Najwyżej będę cię reanimować co dyżur.
Zaśmiała się, a on również zareagował tak samo.
-To jak się nazywa twoja chodząca bomba?
-Bomba?
Lekko się zdziwił na to określenie.
-No widzę jak przy nim wybuchasz. Nie potrafisz być spokojny, a w takich momentach łatwo o problemy z sercem.
-Słyszałeś, Tony? Nie zamierzam podzielać twojego losu!
Lekko się zaśmiała, lecz starała się być poważna.
-Proszę mi wybaczyć. Nie powinnam się śmiać w takim miejscu.
-Po pierwsze, to przejdźmy na ty. Mówmy sobie po imieniu. Po drugie, ja humor bardzo cenię, a naprawdę to pomaga pacjentom. Z doświadczenia wiem, że poważnych lekarzy traktuje się inaczej.
-Gorzej?
Zapytała z ciekawości.
-Zdecydowanie inaczej.
-W porządku, Ho. W takim razie poproszę cię, abyś zrobił sobie przerwę. I bez obaw. Będziemy w ciągłym kontakcie.
Podała mu pager.
-Gdy otrzymasz sygnał, będzie oznaczać, że potrzebuję twojej pomocy. Naprawdę musisz odpocząć, jeśli masz zamiar niańczyć swojego pacjenta, aż do śmierci.
Uśmiechnęła się głupawo, szczerząc zęby.
-Ale na pewno dostanę sygnał?
-Tak to działa. Nie martw się. Ja i Rick dopilnujemy, aby nie wpadli na jakiś „super” pomysł.
Uspokoiła go, a następnie z lekkim użyciem siły popchnęła na korytarz.
-Miłego odpoczynku.
-Żelaznej cierpliwości.
Również uśmiechnął się i poszedł do gabinetu lekarskiego. Victoria zerknęła na moment na nastolatka, który był kłopotliwy, a potem wróciła do dziewczyny. Oboje wracali do zdrowia, lecz i tak musiała przy nich czuwać. Usiadła naprzeciw ich łóżek.
Po kwadransie, sprawdziła im parametry i ponownie usiadła. Było bardzo spokojnie, aż ktoś wszedł do sali. Od razu wstała z zamiarem wyrzucenia za drzwi. Jednak powstrzymała się, widząc męża. Podał jej kawę.
-Mrożona. Taką jak lubisz.
-Dziękuję i wybacz za to co wcześniej.
Przeprosiła za swoje zachowanie, licząc na wybaczenie.
-Heh! Przywykłem do tego, Victorio. Tak naprawdę, to jestem z ciebie dumny. Masz pracę i nie będziesz marnować swojej wiedzy w domu.
-Być może, ale już popełniłam błąd. Sam widziałeś. I nadal myślisz, że się do tego nadaję?
Spytała, licząc na szczerą odpowiedź.
-Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz. Nie poddawaj się.
Po tych słowach, czuła się zmotywowana do działania. Nie dość, że chciała pomóc Ho, to i również zaspokoić swoją ciekawość o działaniu eksperymentalnego rozrusznika.
-Masz rację. Warto spróbować, a teraz mi stąd zmykaj. Masz swoje zadanie. Ty pilnujesz od zewnątrz, a ja od wewnątrz.
-No właśnie. Tak trzeba zrobić, bo jak znowu uciekną, to dadzą nam popalić.
Zaśmiał się, a następnie ucałował w czoło i wyszedł. Pierwsze godziny w nowej pracy powodowały u niej przyjemne uczucie podwyższonego ciśnienia. Brakowało jej w życiu adrenaliny. No i ją dostała.

Rozdział 10: Victoria Bernes

0 | Skomentuj
Kobieta odebrała za pierwszym sygnałem. Była zadowolona, że mąż o niej pamiętał.
-Hej, Rick. Jak tam w pracy? Obyś nie spóźnił się na dzisiejszą kolację.
Czuł jak się uśmiechała przez słuchawkę. Żałował, że musiał zepsuć jej dobry humor.
-Mam do ciebie małe pytanie. Chodzi o antidotum na środki, które stosuje Maggia przy porwaniach i torturach. Pamiętasz co pomagało?
Spytał, podając podstawowe informacje.
-Hmm… To zależy, ale jaką masz sytuację?
-Może podam ci lekarza do słuchawki.
-Jasne. Żaden problem.
Agent podał telefon Yinsenowi.
-Proszę z nią porozmawiać.
-Dzień dobry. Nie lubię rozmawiać przez telefon, ale tym razem, muszę zrobić wyjątek. Mam tutaj dziewczynę. W jej krwi wykryłem jakąś substancję. Powoduje paraliż. Tak przypuszczam…, ale moja odtrutka nie zadziałała, a sytuacja jest naprawdę poważna. Muszę działać szybko.
-Cóż… A jakieś inne objawy? Potrzebuję więcej informacji.
-Raczej nie zauważyłem nic innego. Problemy z oddychaniem mogą być spowodowane złamanymi żebrami. Hmm… Może utrata przytomności?
-A krwawienie? Jakieś rany?
-Zaszyłem ranę po nastawieniu żeber. Dwa razy ją rozerwała, więc podałem szczepionkę na tężec. Krew też podałem. Może lepiej niech pani przyjedzie i sama się jej przyjrzy.
-Nie trzeba. Wygląda na to, że ma pan do czynienia z niebezpieczną mieszanką paraliżująco- krwotoczną. Stąd bezwład ciała i strata krwi.
-Rozumiem. Ma może pani jakiś skład tej mieszanki? Lub może odtrutkę? Nie chcę, żeby się wykrwawiła, a nie mogę jej też ciągle podawać krwi. Są też inni pacjenci.
-W porządku. To zaraz przyjadę.
-Dobrze. Dziękuję.
Po rozmowie, rozłączył się i oddał telefon Rickowi. Czekał na przyjazd kobiety. Znalazła się w szpitalu po godzinie wraz z walizką, która zawierała najważniejsze elementy. Mąż poszedł sprawdzić, czy była w pobliżu. Znalazł ją na korytarzu. Ucałował w policzek i przytulił.
-Myślałem, że później się zobaczymy.
-Jak widzisz, to jestem tu bardziej zawodowo.
Wskazała na walizkę.
-No tak, więc zapraszam.
Zaprowadził ją do odpowiedniej sali.
-Tutaj masz swoją pacjentkę. Patricia Potts. A to lekarz, który się nią zajmuje.
-Witam.
-Podała rękę.
-Liczę, że wspólnymi siłami pomożemy pacjentce.
Łagodnie się uśmiechnęła, a następnie wyjęła cały sprzęt do tworzenia odtrutki. Przyjrzała się dziewczynie, która na jej oczach straciła przytomność.
-Czas się kończy.
Sprawdziła ze zmartwieniem wszelkie rany oraz parametry. Nie były dobre, bo trucizna rozprzestrzeniła się po całym organizmie.
-Trucizna niebawem dosięgnie serca. Nie można na to pozwolić.
Podała listę lekarzowi, wskazując na kolejność dodawania składników. Całą zawartość zmieszała i zaaplikowała do strzykawki. Podała przez wenflon.
-Teraz pozostało tylko czekać.
Rick usiadł obok rannej, dając jej siłę do walki. Liczył na to, że odtrutka zadziałała.
-Nie martw się. To powinno jej pomóc.
Położyła mu rękę na ramieniu, dodając nieco otuchy.
-Oby, ale gdybym bardziej jej pilnował, nie doszłoby do tego.
Nadal czuł się współwinny tej sytuacji.
-Maggia jest bezlitosna. Wiesz o tym. Pamiętasz, ile razy z Virgilem musiałeś się z nimi ścierać?
-Tak. Pamiętam.
Na samo wspomnienie o zmarłym przyjacielu poczuł się źle. Martwił się zarówno o Pepper jak i o Tony’ego. Na szczęście lekarz zajął się nim.
-Dziękuję pani bardzo. Gdyby nie pani, pewnie ta dziewczyna już byłaby martwa… No to teraz muszę zająć się tobą.
Spojrzał na Tony’ego.
-Jak jeszcze raz odepniesz się od kardiomonitora, to nie będę cię dalej leczył, a beze mnie długo nie pociągniesz. Zdejmuj tę koszulę, bo muszę przyjrzeć się czy wszystko ładnie się goi.
Posłusznie wykonał prośbę. Doktor powoli odwijał bandaże. Nie widział powodu do niepokoju. Za to Victoria sprawdziła odczyty z kardiomonitora nastolatki. Sytuacja wyglądała na lepszą, więc spakowała wszelkie narzędzia do walizki.
-No to chyba nic tu po mnie. Także do widzenia.
-Niech pani zaczeka chwilę. Naprawdę świetna robota. Nie chciałaby pani może zacząć pracować w tym szpitalu? Przydałaby mi się pomoc, a przecież sam też nie będę żył wiecznie.
-Rozumiem, ale ja niewiele umiem. Jestem niezbyt obeznana w medycynie. Wiem tyle co uczyłam się na studiach i z życia.
Wyjaśniła, chociaż po części była zainteresowana propozycją.
-Dlatego będę cię uczył. Tę technologię…
Wskazał na implant.
-Znam tylko ja, a przecież nie zawsze będę w szpitalu. Fajnie by było, gdyby ktoś mógł mnie czasem zastąpić. Jak dla mnie, to pani nadaje się idealnie.
-No nie wiem. Naprawdę nie chcę nic zwalić i… I mieć czyjegoś życia na sumieniu przez głupią pomyłkę.
-Victorio, zgódź się. Jesteś świetna. Właśnie ocaliłaś życie Patricii. Kto wie, ile jeszcze możesz zdziałać?
Mąż potrafił dodać jej motywacji do działania.
-Naprawdę pan tego chce?
-Ależ oczywiście. Już pokazała pani co potrafi. Jestem nawet w stanie ręczyć za panią u dyrektora szpitala.
Powiedział zgodnie z prawdą. Zależało mu na jej pomocy. Akurat natrafił na nią w najbardziej dogodnym momencie.
-To jaka jest pani decyzja?
Kobieta bała się odpowiedzialności, choć czuła, że lekarz będzie potrzebował jej. Widziała, że był zmęczony „przygodami” na ostrym dyżurze.
-Dobrze. Zgadzam się.
Doktor ucieszył się.
-Świetnie. To możemy od razu pójść do dyrektora.
-Poczekajmy z tym, bo nie wiem, czy odtrutka zadziałała. Poza tym, pana pacjent też potrzebuje pilnego oka.
Stwierdziła z lekkim uśmieszkiem, bo chłopak nie wyglądał na amatora, jeśli chodzi o ucieczki z jednego oddziału na drugi.
-No dobrze. Do tego chłopaka, to ja już nie mam cierpliwości.
-Czyżby były z nim same problemy? W razie czego, jestem obok.
Zaśmiała się, lecz wiedziała, że w takich miejscach trzeba zachować powagę.
-Kompletnie nie przestrzega zaleceń. Mimo, iż wie jak to może się dla niego skończyć.
Zdecydował się nie zabierać go znowu na OIOM, bo stan był stabilny. Jedynie podpiął chorego do kardiomonitora.
-Jest całkiem dobrze jak to, co wczoraj przeszedłeś.
-To chyba… dobrze?
-Tak, ale nadal musisz odpoczywać.
Założył nowe bandaże, a stare wywalił, bo nie nadawały się do niczego.
-Tylko tym razem, już nie uciekaj.
-Nie mam takiego… zamiaru.
-Jeszcze zobaczymy.
Mężczyzna czuł się dziwnie, bo nie znał tożsamości lekarki, więc przedstawił się jej.
-Ho Yinsen.
-Victoria Bernes.
Podała rękę na znak zawarcia znajomości.
-Miło mi. Mam nadzieję, że stworzymy zgrany duet lekarzy.
-Też na to liczę. O ile prędzej nie wyrzucisz mnie za specyficzne metody. Zresztą, opowiem o tym innym razem.
-Hehe. Jego rozrusznik już jest technologią eksperymentalną.
Wskazał na Tony’ego.
-Hmm… Więc chyba nie muszę się bać.
Lekko się uśmiechnęła, lecz humor drastycznie spadł na sam dźwięk kardiomonitora.
-Wiedziałam. Coś jest nie tak.
Od razu podeszła do łóżka Pepper. Tak jak maszyna wskazywała. Puls słabł.
-I o takich pomyłkach mówiłam. Prawdopodobnie to moja wina. Pomożesz mi?
-No to do dzieła.
© Mrs Black | WS X X X