30. Uśmiechnij się

0 | Skomentuj

Natasha zdecydowała się powiadomić SHIELD, co odnaleźli. Do SMS-a dołączyła zdjęcie, które dokumentowało okropne znalezisko. Niestety, ale informacja została rozprzestrzeniona po całym helikarierze i oczy Rhodey'go nie zdołały przegapić tak widocznego szczegółu. W jego głowie pojawiły się chore myśli. Do niego podeszła agentka Hill z kawą.

Agentka Hill: W porządku?
Rhodey: Czy to jest to, co ja widzę? Oni nie żyją!
Agentka Hill: Uspokój się. Na razie wiemy, że tylko Howard Stark nie żyje. Wciąż nie wiemy nic o Tony'm
Rhodey: Żeby tylko żył. Żeby był cały i zdrowy
Agentka Hill: Wszystko będzie dobrze, Rhodey. Bądź dobrej myśli
Rhodey: Tony, co się z tobą dzieje?

Gdy po raz kolejny próbował odzyskać utracony spokój, Gene wraz z Tony'm i Pepper odnaleźli strażnika, jakim okazał się Fin Fang Foom. Śpiący smok. Mandaryn uzbroił się w pierścienie, będąc gotowym do walki.

Gene: Podejdźcie do kamieni. Na mój znak, położycie na nich rękę
Pepper: Mamy aktywować test? Przecież on nas zabije!
Gene: Cicho bądź! Jeśli nie zdobędę pierścienia, możecie pożegnać się z życiem... Zresztą, sam pokonam smoka... Aktywujcie test!

Więźniowie wykonali rozkaz, czekając na przebudzenie strażnika. Nie trwało to zbyt długo i musieli z nim walczyć. Jednak ich przeciwnik najbardziej skupił uwagę na Mandarynie, więc rzucił się na niego, próbując go pożreć.
Gdy oni próbowali przejść test, agenci dalej myszkowali w siedzibie Khana. Znaleźli ślady krwi, a w lecznicy dopatrzyli się kawałków metalu.

Agentka Romanoff: Myślisz o tym samym, co ja?
Agent Barton: To metal z samolotu. Możliwe, że ktoś tu udzielał im pomocy, ale...
Agentka Romanoff: Nie Mandaryn, lecz dziewczyna
Agent Barton: Dziewczyna? Co ona tu robiła?
Agentka Romanoff: Musimy czekać, aż wrócą... Sądzisz, że ona tu trafiła z tego samego powodu?
Agent Barton: Przekonamy się... Uwaga! Kryj się!

Zauważył jakieś jasne światło, z którego wyłoniła się trójka osób. Schowali się w lecznicy, by tam poczekać. Clint zrobił po kryjomu zdjęcie, wysyłając je do głównego dowództwa. Oprawca zdjął pierścienie, ujawniając im swoją twarz. Natasha była w szoku.

Agentka Romanoff: To jakiś dzieciak, Clint
Agent Barton: Uśmiechnij się

Zrobił kolejną fotkę, przekazując do SHIELD. Agentka obserwowała dwie pozostałe postacie. Oboje odnieśli rany. Dziewczyna miała poszarpaną bluzkę w strzępki, liczne rany na rękach i nogach, zaś chłopak jedynie trzymał się za klatkę piersiową.

Pepper: Masz swoje pierścienie! Puść nas wolno!

29. Poświęcenie

0 | Skomentuj

Następnego dnia, Natasha wysłała wiadomość o etapie poszukiwań. SHIELD przekazało informacje wojsku oraz innym jednostkom ratunkowym. Rhodey też chciał wiedzieć, gdzie znajdują się Starkowie.

Rhodey: Coś powiedzieli więcej?
Gen. Fury: Cywilom nie mogę udzielać poufnych danych
Rhodey: Jakich poufnych?! Mój przyjaciel zaginął razem ze swoim ojcem! Mój tata też ich szuka, więc mówcie, co wiecie?!
Agentka Hill: Generale, proszę
Gen. Fury: Ech! No zgoda... Agentka przekazała nam, że są w paszczy lwa. Wspomniała o jakimś Mandarynie, ale prawdopodobnie żyją i mu służą w jakimś celu
Rhodey: Boże! Ale nic im nie jest?
Gen. Fury: Tego wciąż nie zdołali ustalić
Rhodey: Oby wrócili cali i zdrowi
Agentka Hill: My też na to liczymy... Kawy?
Rhodey: Poproszę

Przyjaciel Tony'ego odrobinę się uspokoił, ale nadal bał się, co agenci mogą znaleźć na miejscu. Pozostał jedynie plan odbicia więźniów.
Tymczasem w kryjówce Khana, nadal trwały poszukiwania ostatniego pierścienia. Tong uważnie pilnowała ich przy pracach. Po raz któryś z kolei, brali do rąk te same notatki, bo wzorzec podróży nadal się nie zmienił.
Nagle chłopak kazał zawołać oprawcę. Kiedy dowiedział się, co mógłby usłyszeć, od razu przeniósł się do celi.

Gene: Widzę, że znowu mam z ciebie pożytek... Mów, co wiesz?
Tony: Była wyspa?
Gene: Była, ale mów więcej
Pepper: Nadal z trudem oddycha, więc spróbuj go zrozumieć
Gene: Ja chcę tylko wiedzieć! Przejdź do sedna! Gdzie jest piąty pierścień?
Tony: Ameryka... Południowa. Peru... Machu Picchu
Gene: Dobra robota, a teraz lecicie tam ze mną
Pepper: Co?! Przecież my się na tym nie znamy
Tony: Pepper... spokojnie
Gene: Nie dyskutuj! Jesteście mi potrzebni!

Użył pierścienia teleportacji, by nie dać Pepper dojść do słowa. Chciała ostrzec Mandaryna. Jednak na to było już za późno. Znaleźli się wewnątrz świątyni. Znowu uwagę zwracali na znaki. Jeden był widoczny na podłodze.

Gene: Poświęcenie

Kiedy oni rozglądali się po komnacie, szukając przeciwnika. Natasha zauważyła brak wojska na terenie domu Gene'a. Zdecydowali razem trochę pomyszkować. Clint uważał to za zły pomysł, ale później poszedł ze swoją partnerką. Otworzyli drzwi i włączyli latarkę, żeby nie zgubić się w ciemnościach. Szukali zaginionych oraz samego porywacza. Pusto. Poza... jedną celą.

Agent Barton: Chyba coś mam... Poświeć bliżej!
Agentka Romanoff: To Howard Stark! On... nie żyje
Agent Barton: Czyli jednego już znaleźliśmy. Pozostał jeszcze Tony
Agentka Romanoff: Biedny, dzieciak. Stracił ojca i pewnie jego czeka podobny los

28. Bez tajemnic

0 | Skomentuj

Rhodey dowiedział się od generała o ostatnim nadanym sygnale S.O.S w obrębie Chin. Jednak nie otrzymał więcej niusów na temat poszukiwań. Wierzyli, że Starkowie żyją, a agenci byli bliscy ich odnalezienia.

Agent Barton: Nie wierzę, że dał się na to nabrać
Agentka Romanoff: A jakoś dostaliśmy kolejną poszlakę, gdzie mogą być
Agent Barton: Ty nigdy nie torturowałaś wiertarką?
Agentka Romanoff: Haha! Nie, ale mogę zacząć

Uśmiechnęła się, myśląc nad zmianą metod przesłuchań, choć żartowała. Śmiała się, przypominając sobie przerażoną twarz dowódcy Tong, bo zmiękł przy podrobionym filmiku.
Agenci poszli według współrzędnych do możliwej kryjówki Mandaryna, jeśli nadal tam był. Gdy znaleźli się na miejscu, nie było nic prócz pól ryżu, ale Clint coś zauważył.

Agent Barton: Widziałaś?
Agentka Romanoff: Co?
Agentka Barton: Widziałem przez chwilę jakiś dom, a później zniknął
Agentka Romanoff: Chyba za mało spałeś i masz zwidy
Agent Barton: Ej! Patrz tam!

Znowu zaobserwował pojawianie się budowli, a Natasha zdębiała.

Agentka Romanoff: Eee... To jakieś czary?
Agent Barton: Teraz mi wierzysz?
Agentka Romanoff: Sprawdzamy?
Agent Barton: Sprawdzamy

Ostrożnie przeszli przez jakąś barierę, dopatrując się realnych kształtów. Na placu natrafili na dwóch ninja, którzy szli w ich stronę. Szybko wskoczyli w pole ryżu, by nie ujawnić swojego przybycia.
Kiedy oni obserwowali ruchy Tong, Pepper za pomocą użycia defibrylatora próbowała uratować życie Tony'ego. Wykorzystała dwa uderzenia, lecz wymierzyła po raz kolejny. Chłopak powoli uchylił powieki, a ona go przytuliła.

Pepper: Już więcej tak nie rób, rozumiesz?
Tony: Pepper?
Pepper: Cieszę się, że żyjesz

Ścisnęła go bardziej, ale poczuł ból przez poparzoną klatkę piersiową. Odsunęła się od niego, aż ich spojrzenia się ze sobą spotkały. Dziewczyna poczuła się nieswojo i nie spodziewała się większej bliskości.
Nagle doszło do czegoś, czego nie spodziewałby się nikt. Dwójka dawnych wrogów, co poznała się w niezbyt miłych okolicznościach, a teraz wyraziła swoje skryte emocje.

Tony: Przepraszam... Nie... Nie powinienem
Pepper: Chciałam zrobić to samo, ale bałam się, co powiesz
Tony: Naprawdę?
Pepper: Tak
Tony: Możesz... zrobić to znowu?
Pepper: Co?
Tony: Przytulić
Pepper: Mogę... ale nie muszę

Zaśmiała się, choć uścisnęła go, aż poczuli bicia swoich serc. Ta chwila mogła trwać wiecznie, ale musieli wrócić do brutalnej rzeczywistości. Musieli odnaleźć ostatni pierścień Makluan.

27. Współprzędne

0 | Skomentuj


Agenci byli gotowi do ataku na ninja. Clint naciągnął cięciwę, stając plecami do Natashy, która chroniła go z drugiej strony. On z lewej, ona z prawej. Zaczęła strzelać pistoletami w przeciwników, lecz ich szybkość znikania pozwalała na atak z zaskoczenia. Jednak sama potrafiła uderzyć niespodziewanie od tyłu, kładąc dowódcę Tong na łopatki, używając bransolet do krótkiego wyładowania elektrycznego. Agentka trzymała obezwładnionego za szyję, by nie uciekł.

Agentka Romanoff: Gdzie jest Mandaryn?
Dowódca Tog: Nigdy go nie znajdziecie
Agent Clint: Lepiej zacznij gadać, bo zrobi się nieprzyjemnie
Dowódca Tong: Ha! Nie boję się was
Agent Barton: Po tym, co ci pokażę, z chęcią rozplączesz swój język
Dowódca Tong: Raczej nie
Żołnierz Tong: Szefie, proszę jej powiedzieć. I tak ją zniszczy
Agentka Romanoff: To powiesz mi, czy nie?
Dowódca Tong: Nie
Agentka Romanoff: Clint, pokaż mu

Chwycił za komórkę, odpalając nagranie z tortur pewnego człowieka z Hydry, a Romanoff akurat musiała przesłuchiwać podejrzanego. Było widać, jak uderza kijem po palcach, lecz na tym się nie skończyło. Wzięła do ręki wiertarkę, wiercąc mu w stopach. Jęki bólu były nie do zniesienia i przyznał się do winy. Szef ninja od razu nalegał, by wyłączyli wideo.

Dowódca Tong: Dobra, dobra. Powiem wam, co chcecie
Agentka Romanoff: No nareszcie... Więc, gdzie znajdziemy Mandaryna?
Dowódca Tong: Pięć kilometrów dalej, idźcie prosto. Tu macie współrzędne
Agent Barton: Kogoś przetrzymuje?
Dowódca Tong: Dwie osoby
Agent Barton: Kogo?
Dowódca Tong: Dowiecie się, jak ich znajdziecie żywych lub martwych

Kobieta chwyciła go za gardło.

Agentka Romanoff: Muszą być żywi, jasne? Oby twoje namiary były prawdziwe
Dowódca Tong: Na pewno są

Niespodziewanie, cała armia się ulotniła wraz z przywódcą. Agenci postanowili zaufać podanej lokalizacji. Chcieli uratować niewolników.
Dwie godziny później, Rhodey znalazł się na helikarierze. Liczył na rozmowę z gen. Fury. Jakoś nawiązał z nim kontakt, a Hill zezwoliła mu zobaczyć się z głównym dowodzącym SHIELD.

Gen. Fury: Witaj, Rhodey. W jakiej przyszedłeś sprawie? Chodzi o ojca?
Rhodey: Raczej o Tony'ego i Howarda Starkówd
Gen. Fury: Ach! No tak... Chcesz wiedzieć, czy coś wiemy?
Rhodey: Jeśli można
Gen. Fury: Wysłaliśmy już agentów. Niebawem poznamy informacje

26. Pożegnaj się z bycia panem i władcą świata

0 | Skomentuj

Tony próbował być przydatny dla Gene'a. Pepper nalegała, by odpoczął, ale on chciał w końcu być wolny razem z nią. Siedział nad notatkami, mapą oraz artefaktami, które zostały zdobyte przy czwartym teście. Dziewczyna opatrzyła im wszelkie rany, ale ta najbardziej dotkliwa nie mogła się zagoić.

Pepper: Na dziś już wystarczy. Powinieneś zasnąć
Tony: Ale... Ale nie mogę. Muszę... to skończyć
Pepper: Zrobiłeś już dość... Odpocznij
Tony: Nie... mogę. Ach!
Pepper: Tony!

Nagle upadł na podłogę, nie dając żadnego znaku życia. Sprawdziła puls i oddech. Doznał ataku serca.

Pepper: Nie! Proszę cię! Nie rób mi tego!

Próbowała odnaleźć przyczynę złego stanu. Spojrzała na napierśnik, co jakoś się trzymał, ale poparzona klatka piersiowa okazała się przyczyną tak złego stanu. Natychmiast podbiegła do krat, żeby zawołać strażników.

Pepper: Wezwijcie Mandaryna!
Strażnik Tong: I co? Znowu nam wmówisz, że umiera?
Pepper: Jakbyś zauważył, on się nie rusza! Błagam! Pomóżcie... mu
Strażnik Tong: Jeśli to ma być żart, pożałujesz tego

Gdy strażnicy poszli zawiadomić Khana, ona próbowała się uspokoić i jakoś zaradzić. Zaczęła od przywracania krążenia, uciskając klatkę piersiową.
Po kilku seriach, oceniła, czy sytuacja uległa poprawie. Nadal tak samo. Na szczęście Gene zaszczycił swoją obecnością.

Pepper: Wezwij kogoś albo daj mi jakiś sprzęt, bo inaczej ci już nikt nie pomoże!
Gene: Nie krzycz, dobra?! Mówiłem, że masz go utrzymać jakoś przy życiu, a przez ciebie muszę znaleźć durnego lekarzynę, która nie wezwie policji, SHIELD, czy czego tam jeszcze
Pepper: Potrzebuję defibrylator, maskę tlenową i narzędzia
Gene: Uważasz, że nabiorę się na twoją sztuczkę? Nie dostaniesz żadnych narzędzi
Pepper: Więc możesz się pożegnać z bycia panem i władcą świata

Oprawca zaczął się zastanawiać, czy mówiła prawdę. Wiedział, kto mu pomógł w testach, dlatego zgodził się dać jej to, o co prosiła.

Gene: Do roboty!

Tymczasem pięć kilometrów dalej, Natasha z Clintem zbliżała się coraz bliżej celu. Wszystko szło tak gładko, że nie spodziewali się kłopotów. Akurat znienacka zaskoczyła ich armia Tong, blokując im drogę ucieczki. Agenci wyciągnęli broń.

Agentka Romanoff: Jak za starych dobrych czasów?
Agent Barton: Jak za starych dobrych czasów

25. Druga szansa

0 | Skomentuj

Rhodey martwił się o przyjaciela, bo David nadal nic nie powiedział, czy coś znaleźli, co pomogłoby ustalić położenie zaginionych. Z całej tej bezradności zaczął wymyślać najgorsze scenariusze. Jeśli zostali zabici lub w tej chwili umierają? A może ktoś się nad nimi pastwił? Jednak wiedział, że mogły być jeszcze gorsze opcje.

Roberta: Dyrektor dzwonił ze szkoły. Mówił, że nie było cię kolejny dzień... Rhodey, co się z tobą dzieje?
Rhodey: Tata nie dał znaku życia
Roberta: Może jest zajęty. Dobrze wiesz, że w trakcie lotu nie można rozmawiać
Rhodey: Wiem... Mamo, co robi SHIELD?
Roberta: Na pewno ich szuka
Rhodey: Nikt nic nie wie lub po prostu nie mówią
Roberta: Skoro tak bardzo ci zależy na informacjach, idź na helikarier
Rhodey: Pozwalasz mi?
Roberta: Chcę, żebyś przestał ciągle nad tym rozmyślać
Rhodey: Traktujemy się z Tony'm, jak bracia
Roberta: Więc muszą ci powiedzieć... Powodzenia

Przytuliła go, dając mu wsparcie. Chłopak z nadzieją poszedł na bazę powietrzną agentów, by być spokojnym, że Tony i Howard Stark wkrótce wrócą do domu.
W międzyczasie, Pepper nadal wołała o pomoc. Krzyki były tak głośne, aż zirytowały samego Mandaryna. Od razu teleportował się do celi więźniów.

Gene: Co ty się tak drzesz? Zamilcz!
Pepper: Nie... Nie mogę. On umiera
Gene: Chyba cię muszę rozczarować, bo nadal żyje. Bierzesz Tong na litość? Nie uwierzą ci, a Stark musi trochę pocierpieć. Jak będzie głośniej krzyczał, wyrwę mu język... Pilnować ich!

Zanim Khan chciał odejść do centrum siedziby, dziewczyna znowu się odezwała.

Pepper: Dlaczego chcesz nas zabić?
Gene: Naprawdę nie wiesz? Wielka mi córka agenta FBI, która nie potrafi pojąć tak prostej logiki
Pepper: Tłumacz
Gene: Mam z wami same problemy... Szczególnie z tobą

Wskazał na Tony'ego, próbującego walczyć z bólem.

Tony: Ach! Ze mną?
Gene: Tak
Tony: Przecież... Przecież ci... pomogłem
Gene: Nie całkiem. Potrzebuję ostatniego pierścienia
Pepper: Mówiłeś, że nas wypuścisz, kiedy...
Gene: Zdobędę je wszystkie. Jednak nie będę długo czekać... Dam ci ostatnią szansę. Znajdziesz ostatnią świątynię i skończę was męczyć
Pepper: Teleportujesz nas do domu?
Gene: Chyba już nie macie, dokąd wracać... Przeniosę jedynie do miasta, a o resztę sami zadbacie

Wrzucił materiały do poszukiwań, każąc zacząć pracę od razu. Chłopak usiadł, starając się oddychać spokojnie. Nastolatka otrzymała swoją apteczkę, by opatrzyli wszelkie rany. Z trudem godzili się na układ. Oboje wiedzieli, że Gene Khan potrafi jedynie kłamać.

24. Umrzemy

0 | Skomentuj

Kupiec opowiedział agentom prawdziwą legendę o pierwszym Mandarynie, bo ten, który mieszka w Chinach, jest jego przodkiem. Dowiedzieli się, że obecny władca nie potrafił znaleźć sam pierścieni, więc potrzebował czyjejś wiedzy, by stać się niepokonanym. Mężczyzna ostrzegł ich przed armią Tong, pilnującą każdej drogi możliwej ucieczki.

Agentka Romanoff: Jeśli się nie myli, możemy tam trafić na Starków
Agent Barton: A jeśli nie?
Agentka Romanoff: Będziemy musieli szukać dalej
Agent Barton: Myślisz, że ten Mandaryn jest taki potężny?
Agentka Romanoff: Przekonamy się

Chińczyk powiedział im coś po chińsku, co oznaczało jedno. "Uważajcie na siebie". Uzbrojeni po pas wyruszyli w drogę. Mieli przejść dziesięć kilometrów, aż odnajdą dom, gdzie z każdej strony strzegą słudzy Khana. Bez dłuższego zastanowienia szli przed siebie.
Gdy oni starali się, jak najszybciej dotrzeć, Tony wymknął się z celi, idąc po cichu do jednego z wyjść na zewnątrz. Jednak wszędzie mógł dostrzec ninja. Na swoje nieszczęście natknął się na Gene'a, który trzymał Pepper za ramię. Miała siniaki za rękach, zaś cała twarz doznała licznych obrażeń, że wzdłuż policzków spływała krew.

Tony: Coś ty jej zrobił?!
Gene: Zapłaciła za kłamstwa
Pepper: Tony...
Gene: A ty nie powinieneś być w celi? Teraz możecie być tam razem
Tony: Ty gnoju! Zapłacisz mi za to!

Chłopak się wściekł na tyle, że dwóch żołnierzy chwyciło go, by nie dopuścić do skrzywdzenia ich pana. Żeby więzień otrzymał solidną nauczkę, zadecydował wypróbować swój najnowszy pierścień. Wymierzył w swój cel, używając mocy ognia. Krzyki przez piekielne poparzenie rąk, brzucha oraz klatki piersiowej, wystarczyło na ujawnienie potęgi Makluańskich artefaktów mocy.

Gene: Zabrać ich i pilnować każdego wyjścia!
Dowódca Tong: Zajmiemy się tym

Słudzy ukłonili się, pokazując swój szacunek do władcy, a później zajęli się wymierzonym zadaniem. Nastolatek próbował dzielnie znieść ból, lecz nie dawał rady. Dziewczyna również skarżyła się na cierpienie. Brakowało im sił do ucieczki. Brakowało sił na wszystko. Strażnicy bacznie obserwowali niewolników, a szczególnie zwrócili uwagę na jednego.
Nagle chłopak upadł na podłogę, zwijając się z bólu. Pepper nie potrafiła patrzeć, jak cierpiał.

Pepper: Zróbcie coś! On tu umiera!
Strażnik Tong: Każdego szkoda
Pepper: Ej! Jesteście nieczuli, czy co?! Pomóżcie mu albo mi pozwólcie!
Strażnik Tong: Nie ma mowy! Nikt stąd nie wyjdzie, póki nie zostaniecie straceni
Pepper: Straceni?
Strażnik Tong: Umrzecie za kilka dni lub szybciej... Nie wiedziałaś o tym?
Pepper: Umrzemy...

Osunęła się na ziemię, roniąc kilka łez. Nie potrafiła uwierzyć w słowa strażnika. Zaczęła tracić nadzieję, a to ją bardziej bolało od ran fizycznych.

23. Poszukiwań ciąg dalszy

0 | Skomentuj

Wszystkie jednostki ratunkowe zostały wysłane na teren Chin, gdzie prawdopodobnie mogli znaleźć zaginionych. SHIELD wysłała swoich najlepszych agentów. Agenta Clinta Bartona oraz Natashę Romanoff, którą bardziej można poznać jako Black Widow.

Gen. Fury: Jutro z rana wyślę was na poszukiwania. Będziecie mieli niewiele czasu, bo Chińczycy mogą zaatakować. Nie cierpią agentów, więc uważajcie. Waszym celem jest odnalezienie Howarda Starka i jego syna. Jeśli będziecie mieli jakieś kłopoty, nie bójcie się wezwać wsparcia... Czy wszystko jasne?
Agent Barton, Agentka Romanoff: TAK JEST, SIR!

Zgodzili się, przygotowując na akcję ratunkową. Jednak nie wiedzieli, z kim będą musieli się zmierzyć.
Następnego dnia, Tony poczuł kogoś nad sobą. Reagując na zagrożenie, chwycił za rękę dziewczyny, aż upuściła strzykawkę na podłogę.

Tony: Co to jest?
Pepper: Chciałam... Chciałam... Zresztą, nie będę kłamać... Chciałam cię otruć
Tony: Myślałem, że w końcu się zmienisz
Pepper: Tony, posłuchaj mnie... To, co ci chciałam podać, ma objawy trucizny, ale nie jest nią
Tony: Czyli?
Pepper: Niech Gene uwierzy, że zostałeś otruty. Teraz, jak zabrał nam rzeczy, nie ma szans na pomoc z zewnątrz... Nie chcę zginąć
Tony: Znajdą nas. Nie martw się... Jednak nie musisz mnie truć. Mam inny pomysł
Pepper: Jaki?

Chwycił za coś ostrego z ziemi, co przypominało kawałek szkła i wbił je głęboko w rękę. Nastolatka natychmiast zabrała mu przedmiot. Była przerażona.

Pepper: Musiałeś?!
Tony: Musiałem
Pepper: Jesteś głupi! Prawie przeciąłeś sobie żyły!

Szybko pobiegła po bandaże, próbując zatamować krwawienie.

Tony: Teraz ci bardziej uwierzy
Pepper: Idiota
Tony: Dzięki
Pepper: No dobra... Co teraz?
Tony: Trzeba w jakiś inny sposób wezwać pomoc
Pepper: Masz pomysł "geniuszu"?
Tony: Czy mogłaś wyjść poza kryjówkę?
Pepper: Tak, ale on drugi raz się nie zgodzi
Tony: Spróbuj... Przekonaj go jakoś
Pepper: Ech! Mogę spróbować... Zostań tu i nie rób nic głupiego
Tony: Głupiego?
Pepper: Przeciąłeś sobie żyłę
Tony: Chyba większej głupoty nie byłbym w stanie wymyślić
Pepper: Ty lepiej pilnuj, żeby napierśnik się nie rozwalił. Drugi raz nie będę kleić

Zagroziła palcem i poszła do Mandaryna. Natrafiła na niego przy skarbcu, gdzie badał mapę w celu odkrycia ostatniego pierścienia Makluan.
Tymczasem agenci SHIELD, rozpoczęli szukać śladów po ofiarach katastrofy. Pytali w pobliskiej wiosce od otrzymanego sygnału S.O.S. Pokazywali zdjęcie ojca z synem. Pomimo braku poszlak, uzyskali ważną informację. Od kupca dowiedzieli się o siedzibie Mandaryna. Widow chciała sprawdzić ten trop.

--**--

Ok. Wracamy do tej historii. Oby nie zrobiła się nudna.

Blaszane Walentynki, czyli kto kochać zabroni?

4 | Skomentuj


Ach! Walentynki. Dzień zakochanych. W Akademii Jutra już trwały organizacje balu walentynkowego dla zakochanych. Biedny Rhodey nie miał pary, co również tyczyło się Whitney. Pepper marzyła, by Tony zaprosił ją na zabawę. Właśnie przeglądała wszystkie możliwe strony, skąd mogła otrzymać jakąś wiadomość. Nawet telefon milczał.

Pepper: A może zapomniał?

Pomyślała, choć znała życie geniusza. Był Iron Manem i codziennie rozprawiał się z groźnymi przestępcami. Jednak tym razem od rana przesiadywał w zbrojowni. Nikt nie miał bladego pojęcia, jak bardzo geniuszowi odbiło. Taa… To chyba nie jest normalne gadać do komputera, a dokładnie do zbroi. Stała, jakby była żywa i była blisko niego. Za blisko.

<<Nad czym tak myślisz, Tony?>>

Tony: Za kilka dni Walentynki, a ja nawet boję się zaprosić Pepper. Ech! Mniejszy stres mam przy walce, niż przy zwykłej rozmowie. Nie mówię o Robercie, bo to przesłuchanie. Ach! Przydałaby się przyjacielska rada.

<<Dziewczyny powinny czuć się kochane. Według moich obliczeń, szansa na porażkę wyniesie 0,001%, jeśli chłopak zadowoli ukochaną>>

Tony: Niby jak?

<<Najlepszym rozwiązaniem jest nauka tańca>>

Tony: Osz kurde! Tylko nie to.

<<Walczyłeś z tyloma wrogami, którzy mogli cię zabić, a nigdy nie tańczyłeś?>>

Tony: Gdyby Rhodey nie romansował z historią, może pomógłby w tym. No i jeszcze pani Rhodes nadal jest w pracy.

<<Mogę ci pomóc>>

Tony: Ty?

<<Zaufaj mi>>

Tony: W tamtym tygodniu prawie mnie zabiłaś.

<<Byłam zepsuta>>

Tony: Ech! No dobra. Co mi szkodzi?

Włączył muzykę odpowiednią do tańca towarzyskiego. Nie miał odwagi, by zrobić pierwsze kroki.
Tymczasem Pepper wzięła się w garść i wybrała numer do chłopaka.

Pepper: No dalej. Odbierz to, pacanie.

Numer, do którego próbujesz zadzwonić jest nieosiągalny.

Pepper: Co kurwa?! Ej! To nie jest śmieszne.
Virgil: CÓRCIU, WSZYSTKO GRA? POTRZEBUJESZ CZEGOŚ?
Pepper: TO NIC. JEST OKEJ. Aaa! Kogo ja oszukuję? Ten rok to jakaś tragedia.

Rzuciła telefonem o ścianę i miotała każdym przedmiotem, jaki miała pod ręką. Książki, zeszyty, plecak, czy zwykłe pluszaki, kosz na śmieci, a ostatnia rzecz, jaka zmieniła swoje położenie, była piłka do koszykówki. Ojciec uznał, że to okres dojrzewania i przejdzie jej. Taa… Akurat.

Pepper: Ach! Mam dość! Niech do mnie… zadzwoni?

W końcu, zdarzył się dla niej cud. Usłyszała swój radosny dzwonek Hollywood Undead: Everywhere I go.

Pepper: Nareszcie, mój kotku.

Złość zniknęła. Tylko na chwilę. Na chwilę? O nie! Nie tym razem. Kiedy zobaczyła, że na wyświetlaczu wyświetla się inna nazwa kontaktu, niż miała być, wpadła w furię. Jednak ukryła ją. Odebrała.

Pepper: Cześć, Rhodey. Nie wiesz, gdzie jest Tony? Nie mogę do niego się dodzwonić, wiesz?
Rhodey: Spokojnie. Zaraz zobaczę.
Pepper: To po cholerę dzwonisz?! Czego chcesz?!
Rhodey: Ej! No ochłoń trochę. Ugryzło cię coś? Dzwonię, by się zapytać, czy masz już parę na bal?
Pepper: Dlatego dzwoniłam do tego gamonia! Znajdź go! Natychmiast!
Rhodey: Dobra, dobra. Wyluzuj. Albo jest na misji lub siedzi w zbrojowni.
Pepper: Wszystko z nim dobrze? Po tej akcji ze zbroją, co chciała nas pozabijać, to wyszło niezbyt ciekawie, a martwię się.
Rhodey: Wiem. Ja też się martwię. W sumie, to powinienem do niego zajrzeć. Gdyby z kimś walczył, wiedziałbym.
Pepper: No raczej. Dobra. Zadzwoń, kiedy dorwiesz tego idiotę.

No i zakończyli rozmowę. Rudzielec wyszedł z pokoju i poszedł napić się wody. Mężczyzna nadal nie wtrącał się do jej zachowania. Dopiero, jak dostrzegł w jej ręce scyzoryk, zaniepokoił się.

Virgil: Córciu, nie potrzebujesz tego.
Pepper: Ale tatku. Ja chcę tylko wyciąć serduszko.
Virgil: Z papieru?
Pepper: Oczywiście. Przecież nie zabiję się z takiego głupiego powodu, jak debilizm mojego chłopaka.
Virgil: Hmm… Chłopak. Wiesz, co o tym myślę, prawda?
Pepper: Szkoła urządza bal z okazji Walentynek i chciałam go jedynie zaprosić. Do tego może coś mu wręczę.
Virgil: No dobrze, ale żadnego seksu.
Pepper: Tato!
Virgil: Ta dzisiejsza młodzież. Nie wiadomo, czego się po was można spodziewać.
Pepper: Och! Jesteś taki nieufny. Przestań tak dramatyzować. Będzie dobrze i przysięgam. Zero seksu, używek i innych rzeczy zakazanych.
Virgil: A czemu scyzorykiem chcesz wycinać serce z papieru?
Pepper: Eee… Zgubiłam nożyczki.

Uśmiechnęła się głupawo, a on jedynie kiwnął głową. Po wypiciu jednej szklanki, wróciła do swojego kącika, który powinien zwać się burdelem przez nieporządek.

Pepper: Chyba trzeba to ogarnąć.

Pomyślała i od razu zabrała się za porządkowanie chaosu w swoim kąciku. Tony do tej pory nie załapał podstawowych kroków. Co chwilę padał na podłogę, co już miała spore warstwy kurzu. Oj! Dawno nie sprzątał w laboratorium.

<<Tony, nie poddawaj się. Ostatni raz>>

Tony; No dobra.

Wstał na równe nogi, robiąc pierwsze ruchy stopami. Wyobrażał sobie, że zbroja jest Pepper. Próbował poczuć tę sytuację. Powoli stąpał, cofając się do tyłu, aż poprosił komputer o piruet. Wykonała polecenie, choć długo nie ustała i z wielkim hukiem upadła. Rhodey niezapowiedzianie się wprosił z obawą o przyjaciela, czy nie zrobił sobie krzywdy. To, co widział, dało mu do myślenia. Oczy prawie mu wypadły ze zdziwienia i przerażenia. Geniusz leżał pod kawałkami żelastwa, co zaliczało się do bardzo, ale to bardzo dwuznacznej sytuacji.

Tony: Rhodey, to nie tak, jak myślisz.
Rhodey: O Boże!
Tony: Rhodey, ja nie…
Rhodey: Zdradzasz Pepper? Jak długo?
Tony: Nie. To nic nie znaczy. Ja jedynie uczę się tańczyć.
Rhodey: Najgłupsza wymówka, jaką słyszę.
Tony: Mówię prawdę.

<<Potwierdzam>>

Tony: Okej. Powiem ci, co jest grane.
Rhodey: Słucham.

Zdradził swe zamiary, na co kumpel parsknął śmiechem, lecz poźniej zrozumiał, że chciał dobrze.

Tony: Pomożesz mi?
Rhodey: Pewnie. Mogłeś do mnie przyjść od razu.

I w ten sposób przyjaciel wyciągnął do niego pomocną dłoń. Pokazał mu, jak zapamiętać najprostszy układ taneczny, by za szybko nie stracić równowagi. Nastolatek o dziwo załapał schemat mimo wielu upadków na tyłek.
Gdy minęła godzina, zrobili przerwę. Odezwało się przypomnienie, więc musiał naładować implant. Od razu usiadł na kanapie, podpinając się do urządzenia.

Rhodey: Zadzwoń do niej. Naprawdę chce z tobą porozmawiać.
Tony: Masz rację. Powinienem.
Rhodey: Gdybyś potrzebował pomocy, będę w pokoju.
Tony: Spoko.

Tony lekko się uśmiechnął, aż wyciągnął komórkę w celu zadzwonienia do gaduły. Wytrzeszczył oczy na widok ilości nieodebranych połączeń, a do tego wiele wiadomości. Gdyby jeszcze jego druh został kilka minut dłużej, pewnie rzuciłby jakiś głupi tekst. Jednak minął go ten zaszczyt.

Tony: Oj! Pepper, ty moja sadystko.

Przeczytał całą wiadomość, która wyrażała furię za nieodebrane połączenia, ignorowanie jej gadania, czy po prostu wypisywanie wszystkich epitetów, jakimi określa Whitney, bo była zazdrosna, że pewnie ją zaprosił, a ją nie.

Tony: Za bardzo panikuje.

Stwierdził, dzwoniąc do ukochanego rudzielca.

Tony: Proszę cię, kochana. Nie gniewaj się i odbierz.

Czekał, aż odbierze. Minęła zaledwie minuta, a on nadal oczekiwał na usłyszenie jej słodkiego głosiku.

Tony: Pep, proszę. Odbierz. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Pepper: Halo?
Tony: Pep, nareszcie.

Odczuł ulgę, bo odebrała i nie gadał z nikim innym, jak nie z Pepper Potts.

Pepper: Po co dzwonisz? Wiesz, która godzina? Och! Powinnam iść spać.
Tony: Jest trzynasta w południe.
Pepper: Ech! Teraz źle, że chcę iść w kimę, kiedy mi się podoba? Nie wytrzymam z tobą.
Tony: Pep, uspokój się. Dzwonię, bo…
Pepper: Tak, Tony?
Tony: Czy pójdziesz ze mną… No, czy chcesz, żebym… Kurde! Nie wiem, jak to powiedzieć.
Pepper: Spokojnie. Mamy czas. A tak w ogóle, co robiłeś cały dzień, że łaskawie dopiero teraz dzwonisz? Chociaż pewnie Rhodey ci powiedział, żebyś to zrobił, bo byś sam tego chciał, co? No powiedz.
Tony: Mów wolniej.  Proszę cię. Ledwo zrozumiałem, co powiedziałaś na początku.
Pepper: Wybacz, ale trochę nerwowa jestem, bo wkurzyłeś mnie.
Tony: Niby czym?
Pepper: Bo nie chcesz ze mną rozmawiać!
Tony: Posłuchaj mnie. Byłem… Byłem zajęty.
Pepper: No tak. Ty jesteś wiecznie zajęty.
Tony: Mówię poważnie.

<<Ładowanie ukończono>>

Tony: Dzięki.
Pepper: Co to było?

Odłączył się od ładowarki, gdyż zbroja powiedziała mu o zakończeniu procesu dostarczania energii do implantu.

Pepper: Tony?
Tony: To nic. Ładowałem implant.
Pepper: Ale ten głos. Skądś go znam. Gdzie ty poleciałeś? Jakaś misja? Co jest grane?
Tony: Mówię, że musiałem się naładować i tyle, a to był jedynie komunikat.
Pepper: Nigdy nic nie mówiło.
Tony: Zmieniłem to.
Pepper: No dobra. Przejdź do rzeczy.
Tony: Jesteś wolna w ten wtorek?
Pepper: Jak zawsze, gdy nie muszę robić zadań do szkoły, czy włamywać się do bazy danych FBI.
Tony: Więc może chciałabyś…
Pepper: Czekaj, czekaj. Ty chcesz mnie zaprosić na bal?
Tony: Eee… No tak. To źle?
Pepper: Nie, nie! Myślałam, że masz już kogoś.
Tony: Chciałem iść tylko z tobą.
Pepper: O! To miłe, Tony. Dziękuję.
Tony: Czyli możemy…
Pepper: Pewnie, więc widzimy się jutro i lepiej, żeby Iron Man nie był potrzebny.
Tony: Do zobaczenia.

Zakończył rozmowę, powracając do poprzedniego zajęcia. Taniec miał opanowany. Co jeszcze?

Tony: Coś jeszcze muszę zrobić. Zatańczyć to za mało.

<<Prezent>>

Tony: Prezent?

<<Tak. Jakiś mały podarunek z okazji Walentynek>>

Tony: Racja. Do roboty.

Większość czasu przesiedział z głową, szukającą inspiracji do dobrego upominku dla dziewczyny. Pozostały dzień, a raczej już noc, co szybko nadeszła, zostawił na tworzenie prezentu. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.
Następnego dnia, uczniowie nie mieli lekcji, a gdyby nawet je mieli, nikt nie przyszedłby na nie przez imprezę walentynkową. Dobra. Przejdźmy do rzeczy. Cała zabawa rozpoczęła się o osiemnastej. Pomijając gadanie nauczyciela, nastolatkowie zaczęli szaleć dziesięć minut później. Wszyscy ubrali się na biało czerwono, a raczej większość ubrań miała barwę czerwieni. Tony zatańczył z Pep przepiękny taniec, a Rhodey wszystko nagrywał.

Tony: I jak?
Pepper: Może być.
Tony: To nie wszystko.

Podaje jej pudełeczko.

Pepper: Czy to jest…
Tony: Otwórz.

Znalazła w nim naszyjnik. Chłopak zawiesił jej na szyi.

Pepper: Tony, dziękuję.
Tony: Dla ciebie wszystko.


Pocałował ją, aż ta spaliła lekkiego rumieńca. Odwzajemniła pocałunek, pogłębiając swój tak długo, aż zabrakło im tlenu.

KONIEC.

--***--

Oni żyją. Heh! Chodziło, że bardzo spodobał im się pocałunek. Wszystko jest okej. Zero dramy, więc mam nadzieję, że się podoba.

22. Koniec złości

0 | Skomentuj

Gene chciał wymierzyć kolejny cios za zbyt wielką szczerość dziewczyny, ale został powstrzymany przez Tony'ego. Chwycił go za gardło, próbując udusić oprawcę. Jednak Azjata był od niego silniejszy i skutecznie odrzucił więźnia na podłogę.

Gene: Jesteś żałosny, Stark. Znowu chcesz ją bronić?
Tony: Mam... swoje... powody

Wstał, wymierzając kolejne uderzenie, trafiając w jego nos, że teraz i Khan poczuł smak własnej krwi.

Gene: No dalej! Walcz!
Pepper: Przestańcie!
Tony: Nie, Pepper. On musi... zapłacić... za to, co...

Nie zdołał dokończyć bo na miejsce bójki wparowała armia Tong wraz ze swoim dowódcą. Mandaryn chciał znać powody, dlaczego mają odwagę przeszkadzać w potyczce.

Gene: Lepiej, żebyście mieli ważny powód
Dowódca Tong: Panie, zostaliśmy okradzeni. W sejfie poza monetami nic więcej nie ma
Gene: Czyli zabraliście swoje rzeczy, tak? Świetnie... Daliście mi lepszy powód na bardzo brutalną karę. Hmm... Na pierwszy ogień pójdziesz ty

Wskazał na chłopaka, a on nie bał się. Stanął naprzeciw niego, czekając, aż coś zrobi. Zniósłby wszystko, żeby Pepper była bezpieczna. Dla niej byłby w stanie poświęcić własne życie, więc przestał się na nią złościć. Wciąż starał się ukryć, co czuje do nastolatki, ale nie był w stanie patrzeć, jak cierpi.

Gene: Trzeba was oduczyć kradzieży

Niespodziewanie, dziewczyna została schwytana przez dwóch żołnierzy Mandaryna.

Tony: Ej! Puść ją!
Gene: Najpierw niech odda, co ukradła
Tony: To ja ukradłem
Gene: Zanim poszedłem zdobyć kolejny pierścień, widziałem, że źle się czujesz i raczej nie uwierzę w twoją winę
Tony: Spróbuj uwierzyć
Gene: Chcesz jeszcze oberwać za kłamstwo?
Pepper: Tony, proszę... Gene, zostaw go
Gene: Dziś masz szczęście, ale jutro tak nie będzie... Z tobą mam do pogadania
Tony: Pepper, nie!
Gene: Zabrać Starka do celi. Lecznica już jest mu niepotrzebna

Młodzi zostali rozdzieleni. Przez chwilę jeszcze wymieniali się przerażonymi spojrzeniami, aż każdy zniknął za inną ścianą. Pepper nie wiedziała, czego chciał od niej oprawca. Obawiała się surowej kary, a była świadkiem, jakie rodzaje tortur miał w zanadrzu. O dziwo wycofał swoich sługusów do pilnowania wszelkich przejść na zewnątrz.

Pepper: Nie licz na moją pomoc. Nie zabiję Tony'ego
Gene: Szkoda, ale mam dla ciebie coś lepszego

Podał jej coś do ręki. Coś, co mogło dobić przeciwnika.

--**--

Miała pojawić się notka Walentynkowa, ale przez zmęczenie nie mogę jej skończyć. Wybaczcie.
© Mrs Black | WS X X X