Part 193: Żywy lub martwy

0 | Skomentuj

**Matt**

Kobieta w masce zaczęła zmieniać twarz. Mogła być każdym, więc z łatwością weszła do zbrojowni. Pomogę tacie w ulepszeniach systemu, żeby już nikt nie próbował go skrzywdzić. Lekko sparaliżował mnie strach. Stała jako agentka, mierząc z broni. Nie wiedziałem, jak mam się obronić. Nie miałem przy sobie nic. Na stole roboczym znalazłem tylko rękawicę.

Matt: Odsuń się, bo strzelę!
Sąsiadka: Oj! Myślisz, że się ciebie boję? Przecież ty nawet nie wiesz, jak to działa
Matt: Nie jestem sam
Sąsiadka: Czyżby?

<<Specjalny system ochrony włączono. Czy zezwalasz na użycie broni?>>

Sąsiadka: Ech! Znowu gadasz, a już myślałam, że cię uciszyłam na dobre

<<Na chwilę mnie wyłączyłaś, ale znowu działam>>

Matt: FRIDAY, zezwalam na broń

<<Cel namierzony>>

Sąsiadka: Whoa! Moment... Naprawdę chcesz skrzywdzić biedną staruszkę? Co o tym pomyśli twoja mamusia?
Matt: Wkurwiasz mnie swoim gadaniem

<<Matt, schowaj się>>

Sąsiadka: I tak pierwsza cię zabiję, lecz najpierw pozbawię twojej obrony>>

Zaczęła ostrzeliwać komputer, który miał uaktywnione pole siłowe. Szybko skoczyłem przez kanapę, ukrywając się przed tą wariatką. Chciałem jakoś ją powstrzymać, bo pole zaczęło się kruszyć. Natychmiast wystrzeliłem kilka strzałów z ukrycia, lecz ta siła mnie odrzuciła na ścianę. Nie skalibrowałem odpowiednio mocy. Jednak nie poddawałem się. Wstałem na równe nogi, strzelając w maskę.

Matt: FRIDAY, teraz!
Sąsiadka: Nawet, jeśli mnie zabijesz, to przyjdą następni
Matt: Kto?!
Sąsiadka: Każdy pragnie śmierci Iron Mana. Hahaha!

Ostatni raz usłyszałem jej śmiech i moc promienia z systemu obronnego przepaliła wariatkę na wylot. Krzyczała z bólu przez chwilę, aż upadła. Odetchnąłem z ulgą, choć w jednym miała rację. Są inni, co chcą zabić tatę. Komputer chyba wiedział, jak go ocalić. Zaczęła kończyć naprawdę zbroi. Dość szybko się z tym uporała. Poprosiła, żebym wszedł do pancerza. Zgodziłem się i poleciałem do szpitala.

**Pepper**

Krótko byliśmy przy Tony'm, bo znowu jego organizm starał się walczyć o życie. Stało się najgorsze. Serce przestało bić. Byłam przerażona i płakałam, czekając przed salą na poprawę sytuacji. Rhodey starał się jakoś mnie podnieść na duchu. Rozrusznik też zawodził. Co teraz?
Nagle usłyszałam dźwięk metalowych stóp. Może jej nie widziałam, ale coś mi mówiło, że zbroja chciała pomóc swojemu stwórcy.

Matt: Mamo, wszystko gra?
Pepper, Rhodey: MATT?
Matt: Wiem, jak uratować tatę... Bardzo z nim źle?
Pepper: Jest bez implantu i serce nie może odpowiednio działać same
Matt: Dlatego FRIDAY wpadła na pewien pomysł
Pepper: FRIDAY?

<<Trzeba stworzyć nowe sztuczne serce na podstawie schematów implantu i reaktora łukowego. Powinno być odporne na impuls elektromagnetyczny i silniejsze od poprzedniego. Bateria energetyczna będzie musiała mieć jedno ładowanie w tygodniu, więc Tony przestanie w końcu narzekać>>

Pepper: Wow! To świetny pomysł
Rhodey: Jeśli nie jest jeszcze za późno, trzeba powiedzieć Yinsenowi
Matt: I po to mam zbroję... Działam na kamuflażu, by nikt nie widział pancerza
Rhodey: Dobrze robisz, Matt
Pepper: Jak się czujesz?
Matt: W porządku, choć wariatka z maską zrobiła sobie strzelnicę z komputera
Pepper: Kurwa! Sąsiadka tam była?! Na pewno jesteś cały?

<<Nie wykryłam poważnych obrażeń poza niewielkim urazem głowy>>

Matt: Heh! To moja wina. Nie wiedziałem, jak działa rękawica
Pepper: Zdejmij zbroję i niech zobaczy cię lekarz
Matt: Jeśli w ten sposób będziesz spokojniejsza, to zgoda

<<Mogę działać sama. Wyjaśnię mu cały plan>>

Gdy Matt wyszedł z pancerza, doktorek poinformował nas o stanie Tony'ego. Musiał go intubować i już samodzielnie nie oddycha. Powiedział, że w szpitalu nie jest w stanie nic więcej zrobić. Chciał się poddać, ale w porę zatrzymałam specjalistę.

Pepper: Jest pomysł, choć Matt z FRIDAY to wymyślili
Dr Yinsen: O co chodzi?
Matt: Trzeba zabrać tatę do SHIELD. Tam będzie mógł pan mu pomóc. Przecież oni wiedzą o Iron Manie
Dr Yinsen: Zgadza się... Zaraz zostanie przewieziony, a przy okazji ktoś mi wyjaśni, co chcecie zrobić?

<<Ja to zrobię>>


----***----

Widzę, że chyba już nikt tu nie zagląda, ale mimo wszystko nadal piszę. Może to nie ma sensu, ale chcę zakończyć wyzwanie z 366 notkami. Więc dodaję po dwie notki dziennie. Tak. Będzie spam z mojej strony. Przepraszam. Czy jest tu ktoś może, kto deklaruje się czytać tego bloga. Jeszcze mam wiele historii innych napisanych, które znikają z Wattpada. Mam nadzieję, że ktoś wytrwa do końca ;)

Part 192: Ta zniewaga krwi wymaga

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Za szybko to się dzieje, a jednak Ivy jest w ciąży. Gdybym się zabezpieczył, nie byłoby problemu. Ciekawe, co jej ojciec na to. Pewnie się wkurzy, zaś moi rodzice dostaną szału. Tak. Wasz odpowiedzialny syn narobił sobie bachora bez planu. Bez zabezpieczeń. Musiałem wyjaśnić z nią tę kwestię i wrócić do Pepper. Nie chcę, żeby rzucała się z pięściami na doktorka.

Rhodey: Na pewno jesteś w ciąży? Testy z apteki też mogą kłamać
Gen. Stone: Rzygam, jak ledwo poczuję coś do jedzenia i na pewno niczym się nie zatrułam... Zostałam odesłana do domu, więc ojcu zaczęłam się tłumaczyć
Rhodey: Co mu powiedziałaś?
Gen. Stone: Gdybym powiedziała całą prawdę, leżałabym martwa. Nie mówiłam o sypianiu z kadetem. Wspomniałam tylko, że przez alkohol nie kontrolowałam siebie
Rhodey: Ivy, tak strasznie cię przepraszam. Powinienem wziąć jakieś tandetne prezerwatywy, a nie kochać bez zabezpieczenia
Gen. Stone: Co się stało, to się nie odstanie. Ojciec powiedział, że to mój problem. Mam ponieść odpowiedzialność za swoje czyny... A ty? Powiedziałeś rodzicom?
Rhodey: Jeszcze nie, ale powiem im później, gdy wszystko się ułoży
Gen. Stone: Co się stało?
Rhodey: Mój przyjaciel trafił do szpitala
Gen. Stone: Oj! Biedak...  No to życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia
Rhodey: Dzięki. Przekażę, gdy się obudzi... Ivy, nie martw się. Nie zostawię cię z tym samą. Razem wychowamy nasze dziecko
Gen. Stone: Poważnie? Jesteś na to gotowy?
Rhodey: Poradzimy sobie... Trzymaj się
Gen. Stone: Ty również

Poczułem, jak się uśmiecha i rozłączyłem połączenie. Wróciłem do rudzielca, który nerwowo splatał palce na kolanach. Wciąż nic nie było wiadomo. Musieliśmy czekać.

~*Trzy i pół godziny później*~

**Pepper**

Dość długo trwała ta operacja. Bałam się komplikacji, ale nadal nie mogłam pojąć, jak to się stało. Najpierw miał trudności z oddychaniem, później powoli one zanikały i pewnie przy Rhodey'm nabierał powietrza bez problemu. Co się mogło stać? Nerwowo zaglądałam na zegarek w poczekalni. Przyjaciel dołączył do mnie akurat wtedy, gdy doktorek zechciał się przed nami pojawić. Próbowałam być spokojna, lecz strach nie pozwalał na rozsądne działanie.

Pepper: Doktorze, co z Tony'm? Żyje? Możemy się z nim zobaczyć? Gdzie on jest?
Rhodey: Whoa! Pepper, przystopuj z pytaniami... Proszę nam powiedzieć, jak przebiegła operacja?
Dr Yinsen: Nie pytałem was o nic, bo czas działał na niekorzyść. Nie będę kłamać. Jest w kiepskim stanie i leży na OIOMie bez implantu
Rhodey, Pepper: CO TAKIEGO?
Dr Yinsen: Czynnik zewnętrzny był przyczyną zakłócenia działania mechanizmu. Jeśli nadal zostawiłbym go w Tony'm, umarłby na stole operacyjnym, a na to nie mogłem pozwolić
Pepper: I co teraz? Możemy się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Jest uśpiony na kilka godzin. Organizm musi się zregenerować po uszkodzeniach, które zapewne są wynikiem ostatnich walk
Rhodey: Chwila... Skoro nie ma implantu, jak może żyć?
Dr Yinsen: Wszczepiłem mu tymczasowy rozrusznik, ale on nie rozwiąże sprawy... Gdybyście chcieli porozmawiać, będę ciągle przy nim

Byłam w szoku. Nienawidziłam tych sytuacji, szpitali, operacji, OIOMu. Nie chciałam widzieć Tony'ego w tak ciężkim stanie. Razem z Rhodey'm podeszliśmy pod salę. Przerażenie sięgnęło zenitu. Mój mąż cierpiał i nic nie mogłam z tym zrobić. Weszłam za pozwoleniem do niego, siadając obok łóżka chorego. Chwyciłam za rękę, by dać mu siłę do walki.

**Matt**

Już dwudziesta druga, a mama nadal nie wróciła. Postanowiłem sam zobaczyć, co robi w zbrojowni. Znowu nikogo nie było. Nic z tego nie rozumiałem. Zadzwoniłem do niej na komórkę. Cisza. Tata również milczał. Gdzie oni się wszyscy podziali?

Matt: FRIDAY, gdzie są mama z tatą i wujkiem?

<<Są w szpitalu. Poczekaj na nich lub zaśnij. Już późno, Matt>>

Matt: Dlaczego akurat tam? Co się stało?

<<Twój ojciec został zaatakowany. Nie mogłam go ostrzec, bo przez chwilę mój system był sparaliżowany. Urządzenie z impulsem elektromagnetycznym spowodowało naruszenie osłon, a w jego przypadku rozregulowało implant, uszkadzając w dość poważnym stopniu>>

Matt: Cholera! Kto mógł to zrobić?
Sąsiadka: A podpowiem ci, młody... To byłam ja. Hahaha!

Znienacka wyskoczyła jakaś kobieta w masce. Słyszałem o Madame Mask, ale nie rozumiałem jej motywu. Czemu uwzięła się na nas?

Matt: Czemu nie zostawisz mojej rodziny w spokoju?!
Sąsiadka: Oj! Nie mogę, bo widzisz... Ta zniewaga krwi wymaga
Matt: Nie rozumiem
Sąsiadka: Dzieciaku, kiedyś poznasz, czym jest ból. Zemszczę się na każdym z was za śmierć mojej przyjaciółki. Hmm... Twój tatuś umiera. Kolej na ciebie

---**---

No i mamy koniec fazy ósmej. Podkreślałam już nie raz, że stosuję sporo wulgaryzmów a pewne sceny są nieodpowiednie dla młodszych. Ostrzegam, bo czytacie na własne ryzyko, a kolejna część może być tego przykładem.

Part 191: Strefa zagrożenia

0 | Skomentuj

**Tony**

Po kilku kolejnych minutach, dotarło do mnie, że Rhodey sypiał z kobietą. I to nie byle jaką, bo samą generał. Musiałem mu pomóc tak, jak on zwykle pomagał mi. Jeśli jego przypuszczenia okażą się prawdą, Roberta zostanie babcią. Chyba tego nie przeżyje. Niestety, ale Pepper się dowie i będzie z niego się porządnie nabijać.
Nagle znowu poczułem się słabo, ale usiadłem na kanapie. Raczej szynko nie znikną efekty po walce. Chyba, że to coś innego. Nie. Niemożliwe.

Rhodey: W porządku?
Tony: Zdrzemnę się i od razu będzie lepiej
Rhodey: Wcześniej jakoś dbałeś o siebie. A teraz? Co się z tobą stało?
Tony: Ech! Sam nie wiem. Dużo się działo, ale najważniejsze, że znowu jesteśmy w komplecie. Teraz razem możemy wygrać tę wojnę
Rhodey: Jaką wojnę?
Tony: Wojnę pancerzy... Złoczyńcy dostali schematy i każdy z nich może zaatakować
Rhodey: Z moim przyjemniaczkiem nie mają szans
Tony: Nie byłbym taki pewny, Rhodey
Rhodey: Co z Yinsenem?
Tony: Został uniewinniony, więc to dobra wiadomość
Rhodey: A zła?
Tony: Sąsiadka nie daje nam żyć

Przed oczami miałem ostatnie ataki spowodowane przez sąsiadkę. Gdyby nie ona, nie byłbym w stanie tak szybko umrzeć. Niestety. Doktorek ostrzegł, że ostatni atak serca skończy moje życie. Trudno. Pogodzę się z tym, gdy zapewnię bezpieczeństwo najbliższym.
Kiedy chciałem zobaczyć się z Pepper i Mattem, usłyszałem głośny hałas z jakiegoś urządzenia. To był implant.

Rhodey: Tony, coś nie tak? Powiedz coś

Dźwięk mechanizmu był coraz głośniejszy, że musiałem zasłonić rękami uszy, a ból przeszedł błyskawicznie po całym ciele. Czułem chwilowy paraliż, aż patrząc na Rhodey'go, upadłem. Dusiłem się, lecz próbowałem złapać oddech. Chciał mnie uspokoić, ale prędzej wpadłem w panikę. Potrzebowałem oddychać. Potrzebowałem tlenu. Jeszcze przez chwilę spoglądałem na jego twarz, aż ból przy implancie na tyle wzrósł, że straciłem przytomność.

**Pepper**

Chłopaki musieli ze sobą pogadać. Taa... Męskie sprawy. Niech im będzie, ale pizzy za karę nie dostaną. Jadłam z Mattem kolację w milczeniu. Wyglądał na zamyślonego, więc nie chciałam mu przeszkadzać. Jednak cisza zamieniła się w tak przeraźliwy hałas, że musiałam sprawdzić, co oni wyprawiają w zbrojowni. Dość szybko skończyło się brzęczenie i znowu nastąpiła cisza, lecz musiałam do nich pójść.
Gdy znalazłam się na miejscu, Rhodey sprawdzał, czy z Tony'm wszystko gra. Leżał na podłodze bez żadnej reakcji. Natychmiast podbiegłam sprawdzić, jak się czuje.

Pepper: Rhodey, co z nim? Jak do tego doszło? Pracował? Rhodey!
Rhodey: Pepper, ciszej, bo ogłuchnę! Na początku wszystko grało, a potem implant zaczął hałasować
Pepper: Implant?
Rhodey: To on tak dudnił... Musimy go zabrać do szpitala
Pepper: Jak bardzo z nim źle?
Rhodey: Nie jestem w stanie ocenić, bo zemdlał przez ból... Pepper, czy coś wiesz? Każda informacja może pomóc
Pepper: Dużo się działo
Rhodey: Oj! Wiem, ale coś konkretnego!
Pepper: Cholera! Przecież naprawiał implant!
Rhodey: Był uszkodzony?
Pepper: W niewielkim stopniu
Rhodey: Dr Yinsen powinien mu pomóc

Ostrożnie chwycił rannego z podłogi. Pojechaliśmy autem do szpitala. Ciągle kontrolował jego funkcje życiowe. Był taki blady, a szybciej jechać nie mogłam. Policji wolałabym uniknąć, choć życie mojego męża stanęło na krawędzi.
Po jakimś kwadransie, pobiegłam szukać doktorka. Rhodey czekał w poczekalni, ale na szczęście szybko znalazłam specjalistę, który bez większego namysłu zabrał Tony'ego na operację. Nic nie tłumaczył. Zamknął drzwi i zajął się swoją pracą. Usiedliśmy przed blokiem, czekając na jakieś wieści. Rhodey długo nie usiedział w miejscu, bo zerwał się przez telefon. Kto jest taki ważny?

**Rhodey**

Nie powinienem opuszczać Pepper w tak trudnej chwili. Nie teraz, kiedy życie Tony'ego było śmiertelnie zagrożone. Nie wiedziałem, czy przeżyje, ale wciąż myślałem pozytywnie. Rozmowa z Ivy nie mogła poczekać. Wyszedłem ze szpitala, odbierając połączenie.

Rhodey: Wybrałaś zły moment na rozmowę
Gen. Stone: Przepraszam... Zadzwonię później... Albo nie! To nie może czekać!
Rhodey: Mów
Gen. Stone: Zrobiłam test ciążowy
Rhodey: Jaki wynik?
Gen. Stone: Myślałam, że będę mogła jeszcze pobyć w Akademii, ale dzięki tobie już nie mogę
Rhodey: Czyli?
Gen. Stone: Durniu, mam z tobą dziecko!
Rhodey: Słucham?!
Gen. Stone: Będziesz tatusiem!


---***---

Okey. Minęła rocznica. Pora brać się za kolejne notki. Za tydzień w poniedziałek będzie ostatnia notka z fazy dziewiątej. Jednak opo nadal trwa. Jest najdłuższe. Wytrwacie? Dla mnie to też wyzwanie ;)

What if? Alternative version "Whiplash" (z okazji rocznicy pisania)

0 | Skomentuj

Minął zaledwie tydzień od ostatniego ataku Maggi na Pepper, a Tony nadal nie może się skupić na nauce. Na fizyce nawet nie słucha nauczyciela i tylko wpatruje się w rudą. No tak. Mało brakowało, a dowiedziałaby się, kim jest Iron Man. Tony mi mówił o tym, jak ją uratował z rąk terrorystów. Nudziłem się, więc szturchnąłem go lekko.

Rhodey: Tony, możemy pogadać?
Tony: Nie
Rhodey: Tony, proszę. Mów, co się dzieje? Tak bardzo boisz się o nią, czy chodzi o coś innego?
Tony: Ja... Ja nie będę ci się tłumaczył. Ty tego nie zrozumiesz

Teraz będzie dobrze, Pepper… Pani… Kimkolwiek jesteś.
Dzięki… Tony.

Eee… Tony? Chyba mnie z kimś pomyliłaś…
Spoko. Wiem, że to ty. Nie jestem głupia! Mój tata to w końcu agent FBI, pamiętasz? A poza tym… Nikt nie chodzi do łazienki tyle, co Tony Stark.


Tony: Prawie się dowiedziała i... stchórzyłem
Rhodey: Przynajmniej jest bezpieczna
Tony: Ale to się może powtórzyć. Tego się boję
Rhodey: Więc zagadaj do niej. Powiedz jej
Tony: Poważnie?
Rhodey: Przeproś, bo chyba na to zasługuje
Tony: Masz rację
Rhodey: Będzie dobrze. Nie zje cię

Uśmiechnąłem się głupawo, klepiąc pokrzepiająco po ramieniu, by stawił czoła swoim lękom. Lepiej, żeby bardziej się na niego nie gniewała. Niech ją przeprosi. Przyglądałem się, udając czytanie książki, lecz tak naprawdę wytężyłem słuch w celu usłyszenia ich rozmowy. Trochę chamskie, ale oni o tym nie wiedzą. Myślą, że znowu wróciłem romansować do kochanki.

Tony: Pepper, musimy... Musimy...
Pepper: Pogadać? Nie ma o czym? A może chcesz przyznać się, że będziesz nadal mnie olewał, bo Gene jest ważniejszy? Chyba, że masz coś lepszego do powiedzenia, bo jak nie, to...
Tony: Możesz zwolnić? Proszę, bo nie nadążam
Pepper: Twój problem
Tony: Przepraszam
Pepper: Co powiedziałeś?
Tony: Przepraszam za to, jak cię nie słuchałem. Gdybym wiedział, jak poważna była sytuacja, nie zachowałbym się tak... Tak...

Oj! Tony, nie umiesz się wysłowić przy dziewczynie? Naprawdę musisz popracować nad pewnością siebie, niż całymi dniami przesiadywać w zbrojowni. Odważył się przeprosić i usiadł obok niej. Nauczyciel nie zwracał na to uwagi. Musiał zrealizować wymagany temat. Raczej poza bliźniakami nikt go więcej nie słuchał.

Pepper: I uważasz, że zwykłe przeprosiny wystarczą?
Tony: Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?
Pepper: Hmm... Niech pomyślę... Nic
Tony: Nic? Nie rozumiem
Pepper: To zacznij rozumieć, że tak łatwo nie wybaczam, ale... Ja mam serce w przeciwieństwie do ciebie, Anthony
Tony: Czyli nie mam, co liczyć na zaproszenie cię do kina
Pepper: Nie teraz. Mój ojciec leży w szpitalu i nie mam zamiaru się nigdzie z tobą włóczyć. Zresztą... Ech! Nieważne. Wracaj do ławki, bo profesorek dostanie szału
Tony: Naprawdę mi przykro
Pepper: Wiesz co? Gdybyś na serio chciał przeprosić, nie próbowałbyś mnie przekupić
Tony: Nie próbowałem
Pepper: Ale ja odebrałam to inaczej

Kurde. Ma problem. Mogła już przestać się na niego gniewać. Gdy zadzwonił dzwonek, wszyscy wyszli z klasy. Mój przyjaciel bardzo się rozczarował, co było widać po wyrazie twarzy. Musiałem jakoś go pocieszyć. Wracaliśmy do domu na piechotę, żeby mieć więcej czasu na rozmowę. Jednak do niego nic nie docierało. Prawie potrąciłoby go auto, gdybym nie zepchnął szybko na chodnik.

Rhodey: Halo! Oprzytomnij trochę! Wiem, że nie poszło po twojej myśli, ale możesz jeszcze wszystko naprawić
Tony: Jak?
Rhodey: Jesteś Iron Manem
Tony: No i?
Rhodey: No i Maggia pewnie znowu spróbuje ją schwytać
Tony: Nie wydaje mi się
Rhodey: To pomyśl przez chwilę! Jest dla nich zagrożeniem. Za dużo wie o ich szefie. Zapomniałeś, jak grzebała w bazie FBI?
Tony: To było ledwo tydzień temu i nic się do tej pory nie wydarzyło
Rhodey: Ech! Może czekają na odpowiedni moment
Tony: Nienawidzi mnie
Rhodey: Nienawidzi Tony'ego Starka, a Iron Manowi zawdzięcza życie
Tony: Rhodey?
Rhodey: Tak
Tony: Jesteś geniuszem
Rhodey: No nareszcie przyznałeś się do tego

Zaśmialiśmy się oboje i w końcu się rozchmurzył. Teraz pozostało jedynie czekać na ponowne pojawienie się terrorystów. Weszliśmy do zbrojowni, gdzie już hałasował alarm o zagrożeniach. Ze ściany wysunął się fotel, lokalizując nieznaną sygnaturę energetyczną. Tony bez zastanowienia rzucił plecak w kąt, wkładając na siebie zbroję.

Rhodey: Whoa! A ty dokąd?
Tony: Muszę sprawdzić, kto się uaktywnił
Rhodey: Nie jest w rejestrach. To ktoś nowy
Tony: Nie Maggia?
Rhodey: Nie, ale...
Tony: No mów
Rhodey: Śledzi jakąś osobę i...
Tony: Możesz nie przerywać, mówiąc wszystko, co wiesz?
Rhodey: Sorki. Po prostu walka z nieznanym wrogiem wiąże się ze zbyt dużym ryzykiem
Tony: Gdzie on jest?
Rhodey: Zmierza w naszą stronę
Tony: Co?! On wie, że jestem Iron Manem?!
Rhodey: Tony, nie wyciągaj pochopnych wniosków... Co robisz?! Zostań tu!
Tony: Nie ma mowy!
Rhodey: Tony!

Musiałem pobiec za nim, ale w pancerzu był szybszy, niż bez niego. Po wyjściu na zewnątrz zauważyłem Pepper. Jednak dziwny dźwięk za jej plecami nie był dobrym znakiem. Biegła w moją stronę, zaś Iron Man rzucił się na przeciwnika na pile tarczowej. Ruda krzyczała po pomoc. Nie wiedziałem, co tym razem zrobiła. Szybko padła na ziemię, nim bicz trafił w nogę. Natychmiast wstała, biegnąc do fabryki.

Rhodey: Pepper, co się dzieje? Kto to jest?
Pepper: Nie... wiem... Rhodey... Musiałam...
Rhodey: Spokojnie. Nie wszystko na raz
Pepper: Szukałam... Mr. Fixa
Rhodey: Znowu?
Pepper: Przepraszam... Dlatego unikałam Tony'ego. Nie chciałam go narażać, a potem wracałam do domu i ten gościu za mną leciał i chciałam, żeby ktoś mi pomógł, ale nie byłam w stanie sama z nim walczyć
Rhodey: Iron Man powinien sobie z nim dać radę
Pepper: Chyba Tony
Rhodey: Tony nie jest...
Pepper: Oj! Przecież tylko on tak znika z lekcji, gdy akurat przypadkiem musi walczyć z przestępcami w mieście
Rhodey: On nie może nim być, bo...
Pepper: Bo?
Rhodey: Nie ma tyle siły, by walczyć

Nagle zauważyłem, jak przeciwnik oplótł całą zbroję biczami, porażając cały system. Słyszałem też krzyk pilota wewnątrz pancerza. Chłopie, trzymaj się. Nie poddawaj się. Kazałem Pepper się schować, bo biczownik nie chciał odpuścić. Zostawił Iron Mana, lecąc po nią. Biegła, ile miała sił w nogach, lecz pech chciał, żeby straciła równowagę, potykając się o kabel.

Rhodey: Pepper!
Pepper: Cholera! Żegnaj, świecie

Oboje myśleliśmy, że wróg wygra, ale zjawił się blaszak. Szybko się pozbierał, choć ledwo stał na nogach, wystrzeliwując z repulsorów w napastnika.

Tony: Czego ty chcesz?! Kim jesteś?!
Whiplash: Mów mi Whiplash. Jestem tworem Mr. Fixa i moim zadaniem jest zabić Patricię Potts
Tony: Więc chyba będzie rozczarowany, jak nie wykonasz misji

Użył wiązki unibeamu, która powaliła robota na ziemię. Jednak o dziwo wstał, uciekając od nas. Całe szczęście. Tony podszedł do nas w zbroi.

Tony: Jesteście cali?
Pepper: Dzięki tobie. Dziękuję
Tony: Czy teraz mi wybaczysz, jaki dla ciebie byłem?
Pepper: Tony?

Odsłonił twarz, ujawniając swoją tożsamość. Nie wiedziałem, że tak szybko nasza przyjaciółka pozna prawdę. Wpatrywała się z niedowierzaniem, bo prawie mi uwierzyła, co wcześniej jej powiedziałem. Tony nie powinien być blaszakiem, ale i tak chce ratować ludzi od niebezpieczeństw.

Tony: Pepper, wybacz mi. Obiecuję, że nigdy więcej cię nie zostawię, gdy będziesz potrzebowała pomocy
Rhodey: Jestem świadkiem obietnicy, więc lepiej jej dotrzymaj
Tony: Pepper?
Pepper: Wybaczam
Tony: Czyli mogę odejść
Pepper: Co takiego?!
Tony: Żartuję... Chyba
Pepper: Chyba?!
Rhodey: Tony, nie strasz jej
Tony: Pokazać ci naszą tajną bazę?
Pepper: No ba! Chce wiedzieć wszystko
Tony: W porządku... To chodźmy

Razem poszliśmy do zbrojowni. Tony wstukał kod i dziewczyna znowu była w szoku, widząc pomieszczenie. Gdy ona wpatrywała się, co ją otacza, pomogłem przyjacielowi zdjąć zbroję. Od razu położyłem kawałki żelastwa na stół roboczy, a on chwycił się swojej ulubionej zabawki. Zaczął grać na konsoli.

Pepper: Wow! I wy przez cały ten czas tu znikacie?
Rhodey: Jeśli trzeba walczyć

Nie spodziewałem się oberwać od dziewczyny w policzek.

Rhodey: Ej! Za co to?
Pepper: Za kłamstwo
Rhodey: Nie kłamałem ze wszystkim
Pepper: Czyżby? Próbowałeś wmówić bajeczkę, że Tony nie może walczyć
Rhodey: Bo nie powinien
Tony: Rhodey, co ty tam biadolisz?
Rhodey: Nic ważnego
Tony: Aha! Macie przede mną sekrety?
Pepper: Hahaha! Tak, Tony. Mamy takie sekrety, że zakopałabym się ze wstydu, gdybym powiedziała je na głos, a ty taka pewnie wielka papla, że rozpowiedziałbyś każdemu, kogo znasz w promieniu pięciu mil
Tony: Ale... z ciebie... gaduła
Pepper: Oj! Chyba nie nadążasz za mną
Tony: Rozprawię się... z kosmitami... później
Rhodey: Teraz się nie patrz
Pepper: Czemu?
Rhodey: Albo rób, co chcesz
Pepper: Rhodey, mało ci siniaków?

Wiedziałem, co Tony musiał zrobić. Zdjął koszulkę i podpiął urządzenie do implantu. Ruda dalej się wpatrywała w niego, jakby nie miała nic lepszego do roboty. Wpatrywała się, aż znienacka wskoczyła na kanapę, zabierając mu zabaweczkę.

Tony: Ej!
Pepper: Sorry, ale teraz moja kolej
Tony: Nie pozwoliłem ci
Pepper: Dzieci i ryby głosu nie mają
Rhodey: Hahaha! Jak ci nagadała
Tony: Rhodey, bo zaraz ode mnie zarobisz
Rhodey: Spróbuj szczęścia

I tak zaczął rzucać wszystkim, co miał pod ręką. Leciały narzędzia różnej maści, począwszy od małych scyzoryków, kończąc na częściach Iron Mana. Mieliśmy taki ubaw, że Pepper dołączyła do nas. Resztę dnia spędziliśmy na takiej dziwnej zabawie. Śmialiśmy się, aż do łez. Jednak nie wszystko wiecznie musi trwać. Mama zaczęła dzwonić, przypominając o obiedzie. Chcieliśmy zaprosić też dziewczynę na posiłek, ale i jej telefon też coś sygnalizował. Gdy odebrała, uśmiechnęła się.

Pepper: Miło było z wami spędzić czas, ale muszę iść do szpitala
Tony: Wszystko gra?
Pepper: Mój tata się obudził i zdrowieje
Tony: Cieszę się
Rhodey: Wpadnij do nas znowu
Pepper: Oj! Na pewno tak zrobię, bo będę miała powód

Znowu zakosiła konsolę.

Tony: Ej! Zostaw
Pepper: Hahaha! Masz, dzidziusiu
Tony: Nie jestem...
Pepper: Przekaż pozdrowienia swojej mamusi, Rhodey i powiedz, żeby nauczyła Tony'ego trochę dyscypliny
Rhodey: Nie musi, bo i bez tego jest straszna
Pepper: Powodzenia

Mrugnęła w stronę Tony'ego, ale nie zdołałem nic powiedzieć, jak wyszła. Geniusz znowu odleciał z Ziemi, krążąc po innej orbicie. Chyba się zakochał. Biedna, Pepper. Biedna. Po przyjściu do domu, nie obeszło się bez kazania. Tak, jak zawsze. Zauważyła kilka siniaków na rękach i małych guzków na głowie. Powiedziałem tylko, że bawiliśmy się. Więcej nie musiała wiedzieć.


~~~~~* 5 czerwca 2016- Czwarta rocznica pisania w internecie*~~~~~

Z okazji rocznicy napisałam taki one shot. Nie zaliczam go pod komedię, czy dramat, bo jest on alternatywną wersją odcinka "Whiplash". Mam nadzieję, że wytrwam długo w pisaniu i za rok będę obchodzić kolejną rocznicę. To wszystko zaczęło się od bloga "Buntownicy" na Onecie. Tam zaczynałam swoją przygodę z blogosferą. Na szczęście jeszcze się nie kończy ;)

Part 190: Męska pogawędka

0 | Skomentuj

**Rhodey**

Niepotrzebnie powiedziałem to na głos. Ruda się wkurzyła i musiała mi przywalić z liścia, aż prawy policzek otrzymał darmowy znaczek jej dłoni. Miała prawo się wkurzyć, ale czasem za prawdę trzeba cierpieć. Powinienem porozmawiać z Tony'm o tej całej sytuacji z Ivy. Może jednak nie muszę się bać po jednym stosunku? Moment... A nie było ich, aż dwa? Cholera! Co ja najlepszego narobiłem? Mama mnie zabije, a w szczególności pani generał. Wpadłem po uszy w kłopoty.

~*Dwie godziny później*~

**Tony**

Myślałem, że zasnę na dłużej, ale nie dałem rady. Ciągle po głowie chodziły mi te słowa Ezekiela. Ostrzegł, by mi udowodnić, że nie wygram tej wojny. Po części miał rację, ale od tego mam przyjaciół. Rhodey wrócił, więc drużynę mamy w komplecie. Jeśli wcześniej zakończę Rescue, to i Pepper będzie śmigać w nowej zbroi, zaś na razie potrzebowałem naprawić swoją.
Kiedy otworzyłem oczy, ruda zniknęła z Mattem. Jedynie w zbrojowni pozostał mój przyjaciel. FRIDAY nie liczę.

Tony: Gdzie Pep?
Rhodey: Poszła z Mattem do domu, a my musimy pogadać... Tony, ratuj. Ja źle zrobiłem. Bardzo źle
Tony: Whoa! Rhodey... spokojnie. Ekhm... Co się... stało?
Rhodey: No, bo... Bo ja...
Tony: Rhodey!
Rhodey: Przepraszam... Chyba wpadłem
Tony: W co?
Rhodey: Ech! Długa historia... Pamiętasz, jak ci mówiłem o problemach z generał Stone w Akademii?
Tony: Tak... Coś takiego... Ekhm... Było
Rhodey: Dobrze się czujesz? Może ta rozmowa poczeka
Tony: Nie... To nic... Mów dalej
Rhodey: Stosowała na mnie dziwną technikę. Chciała poznać mój sekret, bo świetnie sobie radziłem.na treningach. Niczym wrodzony żołnierz. I... I ona sypiała ze mną, by odkryć prawdę
Tony: Co?!

Myślałem, że coś przekręcił, ale kiwnął głową. Nie ma mowy o pomyłce. Boże! Rhodey, w coś ty się wpakował? Bracie, jak ja mam tobie pomóc? Musiałem usiąść na kanapie, by nie paść z jeszcze większego zaskoczenia.

Rhodey: Kinbaku. O tym mówię, Tony. Zaczęła od ataku. Walczyła ze mną, a potem mnie dorwała. Jednak później... No zakochałem się. Zaimponowała mi i sam z nią spędziłem noc bez przymusu. Tak, Tony. Spałem z kobietą. Zdradziłem historię
Tony: Rhodey... ja ciebie... nie poznaję
Rhodey: Jeśli jest ze mną w ciąży, będzie miała kłopoty w Akademii. I co ja mam zrobić? Błagam, ratuj
Tony: Ja...
Rhodey: Tony, proszę. Co ty byś zrobił?
Tony: Spotkałbym się... z nią i prosił... o wybaczenie
Rhodey: To wszystko?
Tony: Chyba... Ekhm... Chyba tak
Rhodey: Wiem, że to dziwne, ale... Tony, słyszysz mnie? Zrobiłem błąd i sama rozmowa nie wystarczy
Tony: To spróbuj... czegoś... innego. Ekhm... Spróbuj...
Rhodey: No tak. Tylko czego? Ej! Tony, co się dzieje? Tony!

Znowu poczułem utratę sił i zamiast paść na kanapę, padłem twarzą o podłogę. Miałem trudności z oddychaniem. Dusiłem się. Próbowałem być przytomny, lecz ciało przegrało, aż pogrążyłem się w ciemności.

**Ivy**

Rzygam po raz kolejny. Co jest grane? Przecież nie zjadłam nic nieświeżego. Poprosiłam o zastępstwo, a skończyło się na odesłaniu do domu. Ledwo poczułam zapach jedzenia i znowu biegłam do łazienki, zwracając zawartość żołądka. Czułam się chora. Nienormalnie chora. Na pewno nie chwyciłam grypy. Kurwa! Rhodey, ty idioto! Wrobiłeś mnie w dziecko! Zrobię test ciążowy i wszystko wyjdzie na jaw. Boże! Jestem za młoda na bycie matką!

~*Piętnaście minut później*~

**Tony**

Wzrok powoli wracał do normy. Przed sobą widziałem Rhodey'go. Wstałem, trzymając się za klatkę piersiową, która okropnie bolała. Wziąłem apteczkę, znajdując morfinę, którą zaaplikowałem przez ramię. Od razu poczułem się lepiej. Nawet mogłem oddychać bez problemu. Potrzebowałem odpocząć.

Rhodey: Takie to złe?
Tony: Nie! To coś innego... Ostatnio walczyłem i nieźle oberwałem. Dodatkowo leciałem pancerzem testowym, więc nie miałem żadnych szans na wygraną
Rhodey: Potrzebujesz czegoś?
Tony: Już nic... Na długo odleciałem?
Rhodey: Jakiś kwadrans, ale jeśli zostałeś poważnie rany, nie lekceważ tego i idź do lekarza
Tony: Poradzę sobie
Rhodey: Nie wydaje mi się
Tony: Wciąż nie mogę uwierzyć
Rhodey: Czy teraz uważasz, że jestem prawdziwym mężczyzną?
Tony: Heh! Tylko, jeśli podołasz obowiązkom tatuśka
Rhodey: No niee!

--**---

Uwaga. Mam ważny komunikat. Jako, że ostatnio zaniedbałam pewne sprawy, notki wstawiam raz w tygodniu. Będzie uczciwie i nikt na spam od Katari nie będzie narzekać. Jeśli czytacie, to nie bójcie się komentować. Kiedy czytam czyjś komentarz, to od razu bardziej jestem zmotywowana do pisania bloga/ A to nic nie kosztuje ;)

Pat 189: Zjednoczenie drużyny

0 | Skomentuj

**Tony**

Madame Mask. Ona wciąż może zagrażać mojej rodzinie. Wszyscy pragną mojej śmierć. Każdy chce zabić Iron Mana. Ezekiel na chwilę zamilkł. Nawet ja nic nie mówiłem. Byłem pogrążony w myślach. Jak mam zadbać o ich bezpieczeństwo, skoro sam nie jestem w stanie wygrać z wrogiem, który używa mej własnej technologii?
Zanim miałem zamiar opuścić celę, musiałem dowiedzieć się jeszcze jednej rzeczy.

Tony: Pracujesz... z nią?
Ezekiel: Z tą babą? Nie ma mowy. Zawsze pracowałem sam, a na ciebie już pora, Anthony. Lepiej bądź bardziej rozważny, bo w trakcie naszej rozmowy, ktoś mógł zostać ranny
Tony: Co? Kto mógł... być? Kto jest... celem? Ekhm...
Ezekiel: Ja tylko cię ostrzegam
Tony: Po co?
Ezekiel: By tobie udowodnić, że nie wygrasz tej wojny

No tak. Zbroje były dostępne w dość szerokim zasięgu. Jedyny sposób, żeby zakończyć walkę, to zniszczyć każdy egzemplarz broni. Ezekiel już nic nie powiedział. Zaczął spożywać swój posiłek, a mój czas wizyty dobiegł końca. Wyszedłem z celi, patrząc po raz ostatni na więźnia. Trochę było mi go szkoda. Byłby dobry, gdyby nie przeszłość ojca.
Kiedy szedłem do Pepper, usłyszałem krzyk z jednej celi. Tej samej, gdzie przed chwilą rozmawiałem. Pobiegłem sprawdzić, co się stało. Cała podłoga zaczęła wypełniać się krwią. Obok niego leżał plastikowy widelec, którym pewnie przeciął tętnicę szyjną.

Tony: POMOCY! WEZWIJCIE... LEKARZA! Ezekiel.. coś ty... narobił?
Ezekiel: Nie zgniję... w celi. Ekhm... Nie ratuj mnie, Stark. Już.. po mnie, a ty będziesz... winiony za to
Tony: Nie!

Zacząłem tamować krwawienie, lecz puls zbyt szybko spadał w dół. Podtrzymywałem jego gardło, uciskając ostrożnie rękawicami od zbroi. Nie chciałem mieć kolejnej ofiary na sumieniu. Nawet nie pomyślałbym, że posunie się do samobójstwa.
Gdy pojawił się personel medyczny razem z Victorią, odszedłem od ciała. Zbroja wykazała brak oznak życia.

Dr Bernes: Nie żyje... Tony, ty mu to zrobiłeś?
Tony: Co? Nie! To... nie byłem... ja... Gdzie Pepper?
Dr Bernes: Czeka na ciebie
Tony: Ja... Ekhm... Nie zabiłem... go
Dr Bernes: Na pewno? Masz motyw
Tony: Chciałem... tylko... porozmawiać... Ekhm...
Dr Bernes: Zgon nastąpił kilka minut temu
Tony: Wzywałem... was
Dr Bernes: To też się liczy
Tony: Wracam... do domu
Dr Bernes: Najpierw badania
Tony: Nie trzeba
Dr Bernes: Tony, musisz odpocząć! Ledwo stoisz na nogach!
Tony:  Zbroja... mi... pomaga
Dr Bernes: Wpiszę do kartoteki samobójstwo jako przyczynę zgonu... Jeśli dowiem się, że kłamiesz i coś mu zrobiłeś, doniosę na ciebie
Tony: Dziękuję

Od razu poszedłem po Pep, która sama miała zamiar iść na miejsce zdarzenia. Wróciliśmy do zbrojowni bez natykania się na dodatkowych wrogów. Na dziś wystarczy wrażeń.

**Rhodey**

Krótko rozmawiałem z mamą i chciałem przywitać się z Tony'm i Pepper. Na pewno siedzą w fabryce. Pomyliłem się. Na niebie widziałem dwa błyski. Dwie zbroje wracały do bazy. Pewnie miał jakąś akcję, co usłyszę w telewizji. Akurat zdjął swój pancerz, co wyglądał inaczej, niż zwykle. Stał przy War Machine, więc chyba coś ulepszał. Wpierw przytuliłem blaszanego kumpla.

Rhodey: Kochanie, wróciłem. Tak bardzo tęskniłem za tobą
Pepper: A ja nie. Hehehe!
Rhodey: Pepper? Pepper, co ty... Tony, wyjaśnij!
Pepper: Och! Jakie to słodkie. Powiedziałeś "kochanie". Oj! Rhodey, ja już mam męża. Co się z tobą stało?
Tony: Chyba... strzała Amora... zadziałała... cuda
Rhodey: Ej! Nie śmiej się... Co to ma być, Tony? Mówiłem, że nie może nikt tykać mojej zbroi?
Tony:  Ekhm... Ona sama... się do niej... wcisnęła
Rhodey: Wszystko gra?
Tony: Zmęczony... jestem. Idę spać

Ziewnął i padł na kanapę. Ruda jedynie wyszła ze zbroi, by przykryć trupa kocem. A tak chciałem z nim pogadać, bo jej już nie chcę widzieć na oczy. Wcisnęła się? Chyba muszę poprosić przyjaciela o system dodatkowych zabezpieczeń. Cholera! Zabezpieczeń! Kiedy spałem z Ivy... Kurwa! Mam przejebane! Kłopoty do entej potęgi!

Pepper: Chyba straciłeś mowę... Sorki za ten żart. To znaczy... To nie był żart. Musiałam pomóc Tony'emu... Rhodey? Halo! Ziemia do pół móżdżka? Słyszysz mnie?
Rhodey: Tak, tak. Coś mówiłaś?
Pepper: Ech! Albo mnie nie słuchasz, bo nie chcesz albo masz kłopoty
Rhodey: Co masz na myśli?
Pepper: Zmieniłeś się
Rhodey: Co to mieliście za akcję, że zbroja wygląda, jak wyjęta ze śmieciarki? Whiplash?
Pepper: Ezekiel i nie zmieniaj tematu... Powiedz, co jest grane?
Rhodey: Chcę pogadać o tym z Tony'm
Pepper: To będziesz musiał poczekać
Rhodey: Jest ranny?
Pepper: Trochę oberwał i miał najdłuższą akcję Iron Mana w życiu. Daj mu odsapnąć, a później pogadacie o swoich problemach. Ach! Te męskie sekrety. Trudno was zrozumieć
Rhodey: Kobiety nie są lepsze

Part 188: Cel uświęca środki

0 | Skomentuj


~*Trzy godziny później*~

**Rhodey**

Pojechałem taksówką do domu, gdzie rodzice na pewno się zdziwią tak szybkim powrotem. Kilka dni temu się żegnaliśmy, a teraz znowu będziemy w komplecie. Zadzwoniłem do drzwi. Mama była w szoku. Nie wiedziała, co powiedzieć i mnie przytuliła. Pomogła mi wnieść walizki po schodach, zaś taty nigdzie nie znalazłem. Chyba nie wrócił do latania. Miał jeszcze czas.
Kiedy znalazłem się w swoim pokoju, chciałem jej opowiedzieć wszystko, co się tam wydarzyło. Na szczęście szybko zmieniłem plany. Rozmawialiśmy o ostatnich wydarzeniach z udziałem dwóch zbroi.

**Pepper**

Odnalazłam lekarkę, błagając o pomoc. Powiedziałabym o obrażeniach, jakie mógł mieć przez walkę z Ezekielem, ale wystarczyło jedynie powiedzieć, że Tony może umrzeć. Od razu ruszyłyśmy do biegu. Pobiegła za mną, by znać miejsce, gdzie leży blaszak. Wszelkie funkcje życiowe znowu były w normie. Niepotrzebnie panikowałam? Coś tu nie pasuje.

Dr Bernes: Tony, słyszysz mnie?
Pepper: Nadal jest nieprzytomny... Może to przez ostatnie starcie z synkiem Stane'a
Dr Bernes: Możliwe, ale nie jestem w stanie go zbadać, gdy ma na sobie zbroję
Pepper: Moc powinna być już w pełni
Dr Bernes: Ale nie jest... Powiedz mi, jakie zauważyłaś u niego objawy?
Pepper: Miał trudności z oddychaniem i tak po prostu zemdlał
Dr Bernes: Coś jeszcze? To mi bardziej wygląda na mocno obolałe żebra, ale raczej nie ma powodów do obaw. Chyba, że jest coś jeszcze
Pepper: Cholera! Co za głupek!
Dr Bernes: Co się stało?
Pepper: Zanim doszło do tej walki, sam naprawiał implant
Dr Bernes: Sam? Oj! Masz chorego męża. Wcześniej tak dbał o siebie, a teraz znowu wraca do nienormalnych zachowań. Zdrowymi ich nie da się nazwać
Pepper: A potem chciał naładować implant i go pokopało
Dr Bernes: No to ja mu gratuluję... I w takim stanie się pchał do tego złomu?
Pepper: Eee... Tak
Dr Bernes: Jemu jest potrzebny psychiatra, ale myślę, że przeżyje
Pepper: I co teraz?
Dr Bernes: Zrobię podstawowe badania i gdy nie będę widzieć żadnych poważnych obrażeń, wróci do domu
Pepper: To dobrze

Nagle zauważyłam, że zbroja zaczęła się ruszać. Najpierw ręka, później noga, aż ruszyła głową. Odsłonił twarz, odłączając się od pompy. Próbowałam go jakoś powstrzymać i nawet silny ból mu nie przeszkodził. Pewnie chce dorwać Ezekiela.

Pepper: Tony, zostań. Wiem, czego chcesz, ale SHIELD sama się nim zajmie. Nie jesteś w stanie walczyć, rozumiesz? Tony, musisz odpocząć
Tony: Nie... trzeba
Dr Bernes: Lepiej posłuchaj się swojej żony, bo wyglądasz nie najlepiej. Połóż się i nic nie rób
Tony: Ach! Przestańcie... Dam... radę
Pepper: Tony, proszę... Nie chcę cię stracić
Tony: Pep... spokojnie... Nic się... nie stanie
Pepper: Przynajmniej kaszel ustąpił
Dr Bernes: O tym mi nie mówiłaś
Pepper: Przepraszam... Zapomniałam
Dr Bernes: No trudno. Każdemu się zdarza

**Tony**

Czułem się o wiele lepiej. Pepper nie musiała tu sprowadzać lekarki. Systemy w zbroi wspomagały leczenie. Ta funkcja akurat musiała być w każdym pancerzu. Nawet tym testowym. Przeszedłem się po helikarierze, widząc ogromne zamieszanie wśród agentów. Generał Fury konsultował się z Natashą, która... złapała Ezekiela. Kiedy to się stało? Tak łatwo go dorwała? Niemożliwe.
Kiedy poprosiłem, by z nim pogadać, Fury zaczął wrzeszczeć na temat mojej bezmyślności. SHIELD wiedziała, że nie umarłem. Oni wszystko wiedzą. Widow zdołała jakoś przekonać szefa na zezwolenie widzenia nowego więźnia Vault. Nawet Blizzarda zamknęli. Wszedłem do celi młodego Stane'a, który nie był zbyt skłonny do normalnej rozmowy.

Ezekiel: Ech! Nadal żyjesz? Chyba jedynie ta zbroja cię utrzymuje przy życiu
Tony: To... moja sprawa... Lepiej wyjaśnij... dlaczego... ukradłeś schematy?
Ezekiel: Zemsta, Stark. I tylko zemsta
Tony: Za co?
Ezekiel: Zabiłeś mojego ojca. Byłeś na tej wyspie i mu nie pomogłeś. Patrzyłeś, jak umiera i pewnie cieszyłeś się z jego śmierci. Whitney pragnęła twojej głowy, ale znalazła lepszy cel. Porwanie ukochanego dziecka z groźbą zabicia. "Cel uświęca środki"
Tony: Przykro mi... z powodu... śmierci... twojego ojca... Chcę ci coś... zaproponować... Masz przed sobą... całe życie. Jesteś... jeszcze młody... i jeśli zgodzisz się... na ugodę, będziesz wolny
Ezekiel: Ugoda? Tak nisko nie upadłem. Anthony. Nie myśl sobie o współpracy ze mną. Odbiorę ci firmę, lecz najpierw zabiję każdego, kogo kochasz. Będziesz cierpiał
Tony: Ezekiel, posłuchaj mnie... Muszę wiedzieć... komu sprzedałeś... schematy?
Ezekiel: Hmm... Dosyć długa lista. Poszukaj sobie w bazie ostatnich sprzedaży. Na pewno wiedz jedno, Stark. Nie mnie powinieneś się obawiać. Jestem wrakiem człowieka. Zniszczyłeś mi życie, ale ktoś inny chce zrobić z tobą to samo
Tony: Kto?
Ezekiel: Znasz ją
Tony: Madame Mask

Serce stanęło w gardle. Ta wariatka nadal coś kombinowała. Pytanie brzmi, kiedy ma zamiar uderzyć?

Part 187: Stan krytyczny, ale wciąż spokój

0 | Skomentuj

**Matt**

Wróciłem do domu, choć najpierw chciałem się zobaczyć z rodzicami w zbrojowni. Jednak nikogo nie było. Pusto. No poza FRIDAY, bo ona zawsze jest. Wziąłem plaster z apteczki, opatrując ranę na policzku. Do wesela się zagoi, choć mogło być gorzej. Ojciec Katrine potrafi spuścić większy łomot.

<<Wszystko gra? Według mojego skanu, jesteś ranny>>

Matt: Nic mi nie jest... Naprawdę

<<Twoja mama z tatą powinni się niebawem zjawić. O ile nie dojdzie do żadnych komplikacji>>

Matt: Jakich komplikacji?

<<Iron Man wyruszył na misję, a ona chciała go sprowadzić z powrotem>>

Matt: Martwi się... Coś mu jest?

<<Zanim zbroja przeszła na rezerwy, użytkownik doznał poważnych obrażeń oraz stracił przytomność>>

Matt: Oj! To niedobrze, ale... Chwila... Jaką on zbroją poleciał?

<<Pancerz testowy>>

Matt: Zgaduję, że nie ma zbyt dużego zasobu broni

<<Zgadłeś, Matt>>

Matt: Długo już ich nie ma?

<<Szacując długość aktywności Iron Mana, wynosi osiem godzin>>

Matt: Gdzie teraz są? Mogę się z nimi zobaczyć?

<<Będzie dobrze... Zostań w domu i odpocznij>>

Czyli zostałem sam. Nie mogłem w to uwierzyć, że tak długo trwała jedna akcja taty. Coś tu nie grało i komputer kłamał. FRIDAY nie mówiła mi wszystkiego. Co się dzieje?

**Pepper**

Pojawiłam się na helikarierze, by zobaczyć, czy Tony nadal pozostawał nieprzytomny. Natasha zaprowadziła mnie do męża, który nadal miał na sobie pancerz testowy. Monitorowali jego funkcje życiowe przez ciągłe skanowanie. Nie wyglądało to dobrze. Rezerwy się kończyły. Wystarczy kilka minut i implant straci moc, a serce przestanie bić. Mimo tak krytycznej sytuacji, zachowywałam spokój.

Natasha: Nie możemy zdjąć z niego zbroi, bo umrze. Masz jakiś pomysł, by go ożywić?
Pepper: Ma jeszcze rezerwy?
Natasha: Niewiele na podtrzymanie funkcji życiowych
Pepper: No to podładujmy zbroję. Da radę?
Natasha: Chyba tak

Od razu znalazła pompę, co miała zasilić wyczerpane akumulatory. Podłączyła do rdzenia mocy, aż mechanizm rozpoczął ładowanie. Pomagało to. Musiałam na chwilę zostawić Tony'ego. Trzeba dorwać Ezekiela za to, co zrobił.
Gdy miałam zamiar wyjść na poszukiwania, usłyszałam ciężki oddech. Obudził się bardzo szybko.

Pepper: Tony, jestem tu... Słyszysz mnie?
Tony: Pepper... To ty
Pepper: Chyba w pierwszej kolejności powinnam cię opieprzyć za ryzykowanie własnym życiem przez latanie takim złomem, ale ciesze się, że żyjesz... Jak się czujesz?
Tony: Dobrze
Natasha: Pepper, on kłamie. Prawdopodobnie ma mocno stłuczone żebra, a do tego kilka poważnych siniaków
Pepper: Przecież nie zdejmowałaś zbroi
Natasha: Walka dwóch Iron Manów nie mogła skończyć się dobrze... Wybaczcie, ale muszę was na chwilę opuścić
Pepper: Dziękuję za uratowanie mu życia
Natasha: Nie ma sprawy. Od tego jestem

Uśmiechnęła się, a my zostaliśmy sami. Oczywiście nie chciał leżeć i już był ciekawy, co się działo w bazie powietrznej SHIELD. Kazałam mu zostać. Ledwo zdołał powiedzieć kilka słów i znowu słabł. Stracił przytomność.

Pepper: Tony, wszystko gra? Tony! Cholera! Weź mi tu nie umieraj!

Ładowanie nadal trwało, lecz strach przejął nade mną kontrolę. Dopóki nie skończy się dostarczanie odpowiedniej ilości energii, nie mogłam pozbawić go zbroi. Jedynie, co byłam w stanie zbroić, to czekać. Poszłam szukać dr Bernes. Oby znalazła czas.

**Rhodey**

Chyba Ivy miała rację. Niepotrzebnie zacząłem szkolenie w Akademii Wojskowej. Nawet bez tego zmieniałem świat. Postanowiłem się z nią pożegnać. Spakowałem wszystkie swoje rzeczy, a samolot miał być dopiero na szesnastą. Będę tęsknił za generał i jej morderczym treningiem. Będzie mi brakowało naszych przeżyć. Zmieniła moje życie. W końcu mogłem powiedzieć Tony'emu, że stałem się prawdziwym mężczyzną.

Gen. Stone: Będę za tobą tęsknić. Naprawdę cię bardzo polubiłam
Rhodey: Masz rację, że powinienem zostać przy ratowaniu świata
Gen. Stone: Chcę cię odwieść od podjęcia złej decyzji. Jesteś nam potrzebny jako bohater. Jesteś War Machine
Rhodey: Wrócę tu po ciebie
Gen. Stone: Naprawdę?
Rhodey: Obiecuję

Pocałowałem ją krótko i posłałem szczery uśmiech. Pora wrócić do drużyny Iron Mana. Mam nadzieję, że dużego chaosu nie narobili.

Part 186: Jesteś moją misją

0 | Skomentuj


**Pepper**

Tony musiał nieźle oberwać, skoro go nie ruszało, że ktoś do niego strzelał. Niemożliwe, żeby to był Duch. Przecież ustaliłam z nim tymczasowy sojusz. Nic z tego nie rozumiałam. Ciągle musimy z nim walczyć, a ja nawet nie znam arsenału War Machine. Chyba pozostało liczyć na rezygnację z walki.

Duch: Ciebie się tu nie spodziewałem, Rhodey
Pepper: Nie pozwolę ci atakować Iron Mana!
Duch: Pepper? Co ty tu robisz?
Pepper: Tak sobie pomyślałam, by pośledzić nowego blaszaka na mieście i natrafiłam na ciebie... Ty mu to zrobiłeś?
Duch: Ktoś mnie wyprzedził... Kim on jest? Co to za sztuczka?!
Pepper: FRIDAY?

<<Użytkownik jest nieprzytomny>>

Pepper: Trzeba go stąd zabrać
Duch: Nie tak szybko... Lepiej mi powiedz, kto siedzi w zbroi?
Pepper: Pewnie ktoś od Ezekiela Stane'a. Teraz prawie każdy może mieć pancerz. Nie zauważyłeś?
Duch: Nie rozumiem. I jego tak bronisz?
Pepper: Już wystarczająco oberwał. Zabieram go do SHIELD
Duch: No tak. Przecież jesteś agentką... Idź

Schował broń i dość szybko się ulotnił. Całe szczęście. Duch pozna prawdę w swoim czasie, ale jeszcze nie dziś. Agenci nadal szukali Blizzarda i powinnam do nich dołączyć, ale najważniejsze było zabrać męża do bazy. Zdecydowanie wolę uniknąć szpitala. Wzięłam jego zbroję na ręce, lecąc w kierunku zbrojowni.
Gdy już byłam w połowie drogi, zostałam zaatakowania i Tony zaczął spadać w dół. Musiałam natychmiast złapać geniusza, bo jeszcze narobi sobie więcej guzów. Nie byłam w stanie po niego podlecieć, lecz całe szczęście, że Natasha była w pobliżu.

Natasha: Mamy go! Idź dorwij Ezekiela!
Pepper: Się robi

Odetchnęłam z ulgą, słysząc znajomy głos agentki. W porę złapała blaszaka. Ten cały Ezekiel nie chciał ze mną walczyć. Wycofał się, widząc nadchodzących agentów. Tak bardzo się ich boi? O co chodzi?

~*Trzy godziny później*~

**Matt**

Nareszcie znalazłem przejście do podziemnego miasta. Teraz pozostało jedynie spotkać się z Katrine. Tak, jak planowałem. Trochę bałem się jej ojca, co może zrobić. Jednak próbowałem znaleźć w sobie tę odwagę. Przecież nie popełniam żadnego przestępstwa. Czy miłość może być zbrodnią?
Po odnalezieniu budynku, wszedłem do środka, idąc do odpowiednich drzwi. Zapukałem trzy razy, żeby wiedziała o mojej obecności. Patrzyła przez wizjer i nalegała, żebym od razu poszedł do jej pokoju. Widziałem, jak się bała. Przytuliłem ją na przywitanie.

Matt: Tęskniłem
Katrine: A ja bardziej... Chcesz czegoś się napić?
Matt: Nie potrzebuję, ale dzięki... Co się stało? Dlaczego wyjechałaś z miasta?
Katrine: Moja matka rujnuje mi życie
Matt: Ojciec lepszy?
Katrine: Przestań! On próbuje mnie chronić!
Matt: Przepraszam, Katty. Po prostu ostatnio wypadłem przez okno, pamiętasz? Mogłem zginąć
Katrine: Wiem, wiem... To moja wina. Jednak ja wiedziałam, że przeżyłeś
Matt: Nawet nie spodziewałem się cudów
Katrine: Cóż... Chyba nie opuścisz świata, jeśli nie wypełnisz swojej misji
Matt: Jakiej misji?
Katrine: Rodzimy się w jakimś celu, a potem umieramy
Matt: Chyba ty jesteś moją misją

Zbliżyłem się do jej ust, całując. Nie odpychała mnie. Zauważyłem ten piękny uśmiech, który ukrył wcześniejszy strach. Położyłem się obok Katty, rozkoszując się dotykiem maleńkich dłoni. Wodziła po szyi i na klatce piersiowej zatrzymała się. Kolejny pocałunek wyszedł z inicjatywy dziewczyny. Później tylko leżeliśmy, wpatrując się w siebie.

Katrine: Brakowało mi tego
Matt: Mnie również
Katrine: Mówiłeś coś o wycieczce. Co to ma być?
Matt: Jeśli jeszcze cię nie wypisał ze szkoły, to czeka na ciebie wyjazd w góry na trzy dni
Katrine: Trzy dni? Brzmi super... A ty jedziesz?
Matt: Tylko z tobą
Katrine: Oczywiście, że tylko ze mną. Hahaha!
Matt: Lubię, kiedy się uśmiechasz i do tego tak słodko śmiejesz
Katrine: Matty, bo zaraz się zarumienię
Matt: To też lubię

Uśmiechnąłem się głupawo, aż rzuciła się na mnie, łaskocząc. Długo nie dałem się tym torturom i sam zrobiłem to samo. Łaskotki miała prawie wszędzie. Pod pachami, na brzuchu i szyi. Śmiała się bez pohamowania, ale kontynuowałem dalej.
Nagle ktoś gwałtownie otworzył drzwi do pokoju. Nie powiedziałbym, ale wyglądaliśmy dosyć niezręcznie. Leżała między moimi nogami. Duch był wściekły. Od razu wstałem do pionu.

Duch: Co to ma być do cholery?! Jakim kurwa prawem żyjesz?! Powinieneś wąchać kwiatki od spodu! To... To jest chore!
Matt: Przepraszam... Ja już sobie idę
Duch: O! Nie ma tak łatwo

Oberwałem w policzek, a następnie swoim kolanem przywalił mi w brzuch, że mnie zgięło z bólu. Nie chciałem bardziej dostać za potajemne spotkania z Katrine. Uciekłem przez drzwi. Jednak nie chciałem odpuścić. Ona wróci do miasta.

---***---

Nie bierzcie tego tytułu na poważnie, bo to nie ma nic związanego z Winter Soldierem. Po prostu tu chodzi o miłość między Mattem i Katrine. Być może w przyszłości coś z tego wyjdzie. O ile Duch pogodzi się ze Starkami :)

Part 185: Ryzykantki

0 | Skomentuj

**Katrine**

Ojciec uważnie rozglądał się po pokoju, szukając kogoś. Lustrował każdą rzecz swoim wzrokiem. Chyba chciał mieć pewność, że nikt się do nas nie włamał. No tak. Hydra. Matka łatwo nie odpuści. Nie byłaby w stanie tak szybko skapitulować. Musiałam jakoś wykurzyć tatuśka. Lepiej, żeby nie zrobił krzywdy Matty'emu.

Katrine: Czego szukasz?
Duch: Już niczego
Katrine: Przyjaciółka z Akademii mi powiedziała, że jutro jadą na wycieczkę
Duch: I ty myślisz, że na nią pojedziesz?
Katrine: Chcę zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Chcę odpocząć
Duch: A w domu nie możesz?
Katrine: To nie jest mój dom!
Duch: Katrine, wkrótce zapomnisz o wszystkim i być może skończysz z randkami
Katrine: Jakimi randkami?! Powinnam z tobą nie rozmawiać po tym, co zrobiłeś!
Duch: Jakoś nie jesteś smutna
Katrine: Głowa mnie boli
Duch: Wmawiaj sobie, co chcesz... Jeśli próbujesz coś przede mną ukryć, odkryję to
Katrine: Dzięki za info, a teraz idź
Duch: Dobra, dobra. Już tobie daję spokój. Jednak na żadną wycieczkę nie jedziesz
Katrine: Będę z przyjaciółką
Duch: Nie obchodzi mnie to... Od jutra będziesz chodzić do innej szkoły

Nie chciałam dłużej go słuchać i wyprowadziłam ojca z pokoju, trzaskając drzwiami. Miałam dość słuchania jego planów. Zrobię wszystko, żeby być z moim chłopakiem. Nawet pojadę jakoś na tę wycieczkę.

**Duch**

Hmm... Wycieczka szkolna? Dziwne, bo o takich rzeczach powinna mówić wcześniej. Nie mogę jej ciągle trzymać pod kluczem. Bałem się, czy Viper nie spróbuje porwać Katrine. Zastanawia mnie też jedna sprawa. Iron Man nadal żyje. Pora złożyć mu wizytę.

**Tony**

Próbowałem w jakikolwiek sposób uspokoić Pep. Odkąd włączyłem komunikację z bazą, moje uszy puchły od jej krzyków. Pewnie bała się, że nie wrócę. Może moc spadła, by wykorzystać rezerwy, ale nie poddam się. Nie umrę. Słyszałem też, jak wydzierała się na FRIDAY tylko przez to, bo chciała mi pomóc, lecąc inną zbroją.
Gdy próbowałem wstać o własnych siłach, zauważyłem Natashę. Widocznie cały helikarier próbuje złapać Gilla.

Natasha: Iron Manie, nic ci nie jest?
Tony: Przeżyję... jakoś. Widziałaś Ezekiela?
Natasha: A! Jego też musimy znaleźć
Tony: Dlaczego? Ekhm...
Natasha: Włamał się do komputera SHIELD i uzyskał dostęp do ściśle tajnych danych
Tony: Świetnie... bo... muszę... go... zna... leźć
Natasha: Potrzebujesz czegoś?
Tony: Ekhm... Nie
Natasha: Lepiej wracaj do swojej bazy, bo naprawdę wyglądasz okropnie
Tony: Dzięki... za... pocieszenie. Ekhm...
Natasha: Pozwól nam działać. Poinformujemy cię o wszystkim
Tony: Zgoda
Natasha: Trzymaj się jakoś i nie lataj w podróbie śmietnika
Tony: Ej!

Zaśmiała się i dołączyła do innych agentów, którzy nadal szukali uciekinierów. Próbowałem włączyć autopilota. Wszelkie funkcje wyświetlały się na czerwono. No pięknie. Wzbiłem się w powietrze, zmierzając do zbrojowni. Na początku leciałem bez żadnych przeszkód, aż znowu runąłem w dół. Kolejne twarde lądowanie.

Pepper: Nie pozwolę mu umrzeć! Czy ty nie widzisz, że nie może nawet sam wrócić?!

<<Mój stwórca nakazał cię chronić>>

Pepper: Mam to gdzieś! Daj mi jakąś zbroję!
Tony: Pepper... przestań
Pepper: Tony? Tony, jesteś cały?
Tony: Ekhm... Mogę kłamać?
Pepper: Nie
Tony: No... to... nieźle... oberwałem. Ekhm...
Pepper: Właśnie słyszę po twoim głosie
Tony: FRIDAY... wyślij... tu... War... Machine... bez... pilota

<<Już wysyłam>>

Pepper: Ej! A tak chciałam ci pomóc
Tony: Zawsze... pomagasz
Pepper: To zbuduj też dla mnie zbroję. Proszę
Tony: Buduję
Pepper: Naprawdę? I ja nic o tym nie wiem?
Tony: Ekhm... To... miała... być... niespodzianka

Kaszlałem coraz bardziej, a rezerwy również szybko się wyczerpywały. Miałem trudności z oddychaniem. Musiałem czekać na przybycie pancerza Rhodey'go. Nie zdołałem nawet zauważyć, gdy straciłem przytomność.

**Pepper**

Nie czekałam na zgodę komputera i po kryjomu weszłam do pancerza, co był przeznaczony dla histeryka. Nie mogłam jedynie siedzieć i czekać na powrót Tony'ego. Czułam, jak było z nim kiepsko. Ledwo zdołał coś powiedzieć. War Machine pasował do starć w ataku, ale nie, żeby nią latać po niebie. Sprawowała się gorzej, niż mucha w smole.
Nagle dostrzegłam pancerz testowy. Nie wyglądał za dobrze. Podleciałam do niego. Chciałam sprawdzić, czy potrzebował pomocy medycznej. Nie zdołałam zbytnio podejść, bo znikąd pojawiły się strzały.
© Mrs Black | WS X X X