Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 9. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą FAZA 9. Pokaż wszystkie posty

Part 216: Nie da się zaprzeczyć, że to dziwny dzień

2 | Skomentuj
**Ho**

Nie powinienem tak krzyczeć na przyjaciółkę, ale potrzebowałem ją w pełni sił. Przy tak skomplikowanej ingerencji chirurgicznej łatwo można spieprzyć jednym błędem. Nie była do końca funkcjonalna przez dodatkowe dyżury na pediatrii. Teraz pewnie wzięła nadgodziny na innym oddziale.
Gdy wstrzyknęła specjalną mieszankę, serce wariowało.

Dr Yinsen: Poczekaj... Zaraz się poprawi
Dr Bernes: Skąd wiesz? Te leki są przeznaczone dla osób, które mają ledwo żywy organ
Dr Yinsen: Wiem, ale adrenalina się skończyła
Dr Bernes: Dobra... Mamy go
Dr Yinsen: Pozostał ostatni odłamek. Wytrzymasz? Victorio?

Kiwnęła głową, mdlejąc na podłogę. Musiałem zabrać lekarkę z sali operacyjnej. Chirurdzy powiedzieli, że zajmą się zszywaniem ran i gdyby coś się działo, zostanę poinformowany. Wziąłem Victorię do swojego gabinetu, gdzie przygotowałem dla niej zwykły posiłek. Herbata i kanapka z pomidorem oraz sałatą. To powinno pomóc.
Kiedy ona odpoczywała na kanapie, zadzwoniłem do Roberty. Powinna wiedzieć, co się dzieje z Rhodey'm.

Roberta: Halo! Kto mówi?
Dr Yinsen: Znamy się dość długo
Roberta: Dr Yinsen? Czy... Czy wszystko gra? Słyszałam o strzelaninie
Dr Yinsen: To prawda, dlatego dzwonię... Chodzi o twojego syna
Roberta: Rhodey?
Dr Yinsen: W tej chwili jeszcze kończy się operacja... Chciałem powiedzieć, że jego stan jest ciężki i powinnaś o tym wiedzieć
Roberta: Boże! Jak do tego doszło?
Dr Yinsen: Został postrzelony w wielu miejscach przez sporą ilość kul
Roberta: Gdzie potem będę mogła się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Jeśli nie wyzionie ducha, znajdzie się na intensywnej terapii
Roberta: Na pewno przyjadę
Dr Yinsen: Wszystko będzie dobrze, Roberto

Uspokoiłem ją, choć pewnie wiele rzeczy mogło ulec zmianie, kiedy zostawiłem ich samych z tym problemem. Jednak martwiłem się o partnerkę z pracy. Nie mogła zostać sama, ale zamknąłem gabinet, by nie próbowała ucieczki. Postanowiłem zajrzeć do Pepper, czy dobrze przeżyła oddanie krwi.

**Pepper**

Niepotrzebnie mu mówiłam o Madame Mask. Przeze mnie ma drugi atak tego samego dnia. Chciałam jakoś uspokoić Tony'ego, bo jego ból narastał. Nie mógł nawet normalnie oddychać. Miał z tym problemy. Nie wiedziałam, co robić. Czekałam na ustąpienie objawów. Nie chciałam pozwolić, żeby mi tu zjechał.

Pepper: Tony, uspokój się. SHIELD na pewno ją dorwie i zginie w pierdlu
Tony: Ona... Ona musi... zginąć
Pepper: Nie myśl o tym. Rhodey nie pewno przeżyje
Tony: Nic... nie zrobiłem! To ja... miałem umrzeć! Ja... miałem tam być! Ach!
Pepper: Tony, przestań! Zwalanie na siebie winny tylko pogarsza sytuację! Musisz oddychać spokojnie, dobrze? Oddam ci resztę krwi, jeśli będzie taka konieczność, rozumiesz? A to wszystko dlatego, bo kocham cię nad życie
Tony: Pepper...

Przytuliłam męża, płacząc. Nie chciałam przeżywać gorszego koszmaru. War Machine nigdy się nie poddał, więc teraz też nie zamierza, a Tony musi to sobie uświadomić. On ciągle walczy.
Nagle zauważyłam, jak ktoś wszedł do sali. O! Nasz doktorek. To dobrze, a lekarka? Chciałam czekoladę! Chwila... Czy to na pewno ten od implantu?

Pepper: Nie ruszaj się! Idź stąd!
Dr Yinsen: Pepper, chciałem sprawdzić, jak się czujesz i chyba widzę, że przyszedłem nie w porę
Pepper: Chcesz nas zabić, tak?!
Dr Yinsen: Co? Nie! Nie jestem Mask!
Pepper: Udowodnij, bo inaczej oberwiesz paralizatorem
Dr Yinsen: Gdybym chciał was zabić, zrobiłbym to od razu, kiedy wszedłem
Pepper: Przepraszam... To... To dosyć dziwny dzień
Dr Yinsen: Nie da się zaprzeczyć... Tony, co się dzieje?
Tony: To... nic. Przejdzie mi
Pepper: Przez stres ma drugi atak
Dr Yinsen: Drugi?
Pepper: Pierwszy raz pikadełko pomogło, ale teraz nie działa
Dr Yinsen: Musi mieć czas na uzupełnienie energii. Podłączę je do ładowania i powinno być dobrze
Pepper: Doktorze?
Dr Yinsen: Tak?
Pepper: Gdzie jest dr Bernes?
Dr Yinsen: Musi odpocząć, a operacja nadal trwa. Przeciągnęła się przez pewne komplikacje
Pepper: Przeżyje?
Tony: Rhodey... On... musi... żyć
Dr Yinsen: Bądźmy dobrej myśli
Pepper: A mogę zapytać o coś jeszcze?
Dr Yinsen: Słucham
Pepper: Mogę dostać czekoladę?
Dr Yinsen: Możesz, ale najpierw zajmę się nim, dobrze?
Pepper: Poczekam

Doktorek robił swoje, a Tony upierał się, że nic mu nie jest. Był w poważnym błędzie.

~*Godzinę później*~

**Roberta**

Nie mogłam ukrywać przed Ivy, co się stało z Rhodey'm. Ryzykowała zbyt wiele, jadąc ze mną do szpitala. Stres źle wpłynie na dziecko, ale nie byłam w stanie zabronić zobaczenia się z narzeczonym.

---***---

Koniec kolejnej fazy. Fakt, to była bardzo dziwna część, ale niebawem zrobimy coś happy. Będzie becikowe, Rhodey weźmie ślub i być może Pep znowu zajdzie w ciążę. Zobaczymy ;)
PS: Blog nie został jeszcze odwieszony, ale fazę trzeba zakończyć.

Part 215: Na miejscu zbrodni

2 | Skomentuj
**Natasha**

Zebraliśmy dowody zbrodni, by później Fury pozwolił na zabicie sprawczyni. Policja zabierała zwłoki, sprzątając po masakrze. Ludzie, którzy przetrwali, byli opatrywani przez lekarzy i pielęgniarki. Praktycznie cały szpital na tym ucierpiał. Istna mordownia. Na szczęście nie wszyscy wtedy znajdowali się w zasięgu strzału, choć naszym zadaniem było ocenienie strat, szkód, ofiar oraz dorwanie Madame Mask.

Clint: Ciągle musi tu być
Natasha: Też tak myślę, ale jakim cudem wykorzystała jedną broń z różnymi pociskami? Przecież takie coś nie istnieje
Clint: Chyba nie znamy wszystkich rodzajów
Natasha: Clint, nie rozumiesz... Ona jest nieobliczalna. Jeśli przyszła tu w jakimś celu, to musi mieć kogoś na celowniku
Clint: Natasha?
Natasha: Co się dzieje?
Clint: Ktoś tu idzie

Spojrzałam na pielęgniarkę, która dziwnie się uśmiechała. Zupełnie tak, jakby po jej głowie chodził plan psychopaty. Bingo! Mój partner miał bystre oko. Znaleźliśmy tę wariatkę. Musieliśmy postępować ostrożnie. Udawaliśmy, że pracowaliśmy nad zbieraniem łusek pocisku. Gdyby miała zdolność dostrzegania małych detali, wiedziałaby, że analizowaliśmy kurz z podłogi.

**Tony**

Nie wiedziałem, czy pielęgniarka mówiła prawdę, lecz zachowywała się dosyć specyficznie. Celowo mnie zdenerwowała. Jakaś część umysłu mi mówiła o autentyczności strzelaniny. Chciałem, by Rhodey żył. Lekarze nie musieli używać defibrylatora. Pikadełko wysłało impuls do pobudzenia pracy serca. FRIDAY razem z Yinsenem zadbała o najmniejsze szczegóły, tworząc urządzenie, mogące zadziałać w najbardziej krytycznym momencie. Lekarz upewnił się, czy wszystko wróciło do normy. Powiedziałem, że jest dobrze. Pozwolił zobaczyć się z Pepper, bo dla mnie oddała swoją krew. Moja bohaterka.
Gdy pojechałem wózkiem do jej sali, zauważyłem ślady krwi na podłodze.

Tony: Co tu się stało?

Otworzyłem drzwi, podjeżdżając do łóżka rudej. Była przytomna, ale dosyć zmartwiona. Jednak cieszyła, że mogła się ze mną zobaczyć. Przytuliłem ją delikatnie.

Tony: Moja Pep... Nie musiałaś tego robić
Pepper: Chciałam, żebyś znowu był z nami
Tony: Mało brakowało, a znowu trafiłbym do grobu
Pepper: Co się stało?
Tony: Jakaś pielęgniarka próbowała mi wmówić, że Rhodey nie żyje. Miałem atak, ale pikadełko zadziałało na czas
Pepper: Pielęgniarka? Cholera! Madame Mask ciągle tu jest! Przez nią Rhodey walczy o życie!
Tony: Pepper, co się dzieje?
Pepper: Przepraszam... Nie... Nie powinnam ci tego mówić... Jest źle
Tony: Jak bardzo?
Pepper: Ciągle go operują
Tony: I ona jest za to odpowiedzialna?
Pepper: Tony...
Tony: Dorwę ją, rozumiesz?! Dorwę i zabiję!
Pepper: Tony, przestań! Uspokój się!
Tony: Ona... Ona nie ma prawa was skrzywdzić, jasne?!
Pepper: Tony!

Poczułem silny ból w klatce piersiowej. Sam sobie zawiniłem, ale bardzo bałem się o brata. Jeśli on umrze lub cokolwiek się mu stanie po operacji, znajdę Madame Mask, a później wypatroszę od środka. W furii człowiek może posunąć się do wszystkiego.
Siedziałem na wózku, trzymając się za implant. Próbowałem się uspokoić i żadne prośby Pepper w tym nie pomagały.

~*Godzinę później*~

**Ho**

Ramię zostało opatrzone, ale ponownie serce odmawiało współpracy. Drugi raz walczyliśmy, żeby przywrócić rytm zatokowy. Victoria zbladła i ledwo stała na nogach. Prosiłem ją o przerwę, ale nie chciała odpuścić. Jeśli zemdleje, ktoś inny pomoże dokończyć operację. Podała adrenalinę, aż mogliśmy odetchnąć z ulgą.

Dr Bernes: Wrócił
Dr Yinsen: A ty zaraz padniesz z przemęczenia... Dobrze się czujesz?
Dr Bernes: W miarę okej
Dr Yinsen: Znowu brałaś więcej godzin dyżuru?!
Dr Bernes: Ho, pogadamy o tym później
Dr Yinsen: Za mało odpoczywasz! Któregoś dnia wyzioniesz ducha!
Dr Bernes: Dobra... Nie męcz mnie tym. Usuńmy pozostałe odłamki

Nagle usłyszałem strzały w szpitalu. Pozwoliłem wyjść dwóm lekarzom na pomoc poszkodowanym. Przetaczaliśmy ostatnie jednostki krwi, by uratować Rhodey'go. Obiecał walczyć, więc niech nam nie utrudnia życia.

Dr Yinsen: Cholera! Ciśnienie spada! Victorio, podaj mieszankę!
Dr Bernes: Jesteś tego pewny?
Dr Yinsen: Zrób to!

---**---

Przepraszam za kolejne zawieszenie bloga. Dziś otrzymałam wyniki z matury i nie są dobre. Muszę poprawiać, więc wybaczcie. Mam nadzieję, że po poprawce nie stracę weny i chęci na dalsze pisanie ;(

Part 214: Niewinna zabawa psychopatki

2 | Skomentuj
**Ho**

Wyjaśniłem każdej osobie z personelu, gdzie dostało się najwięcej pocisków, co mogły doprowadzić do poważnych uszkodzeń. Podzieliłem chirurgów oraz lekarzy na trzy zespoły. Pierwszy miał zająć się klatką piersiową, więc ja, Victoria i jeden z specjalistów od inwazyjnych zabiegów. Druga grupa miała rozwiązać problem z nogą. Do nich należało dwóch medyków i neurochirurg. W ostatniej ekipie pozostał anestezjolog wraz z kolejną parą speców od operacji. Jeśli zdążymy na czas przed kolejnym zatrzymaniem akcji serca, Rhodey przeżyje.

Dr Bernes: Wygląda to paskudnie
Dr Yinsen: Nie musisz mi tego mówić... Dobra. Musimy wziąć się za te najpoważniejsze rany... Zrób lekkie nacięcie, bo trzeba wyjąć odłamki
Dr Bernes: Brałeś taką sytuację pod uwagę, gdyby coś poszło nie tak?
Dr Yinsen: Victorio, zawsze jest ryzyko. W każdym zawodzie... Szczypce
Dr Bernes: Cholera!
Dr Yinsen: Co zrobiłaś?
Dr Bernes: Nic, ale nie wyjmę tego. Jest zbyt blisko serca!
Dr Yinsen: Spokojnie. Zrobię to za ciebie

Ostrożnie zanurzyłem narzędzie, chwytając za kawałek pocisku. Zdołałem go usunąć, lecz ciśnienie drastycznie spadało w dół. Serce również się zbuntowało. Mieliśmy jedną opcję do wyboru.

Dr Yinsen: Podaj mi zestaw do intubacji. Już nie jest w stanie sam oddychać
Dr Bernes: Proszę
Dr Yinsen: Dziękuję... Pilnuj kardiomonitora i mów, co się dzieje
Dr Bernes: Saturacja spada
Dr Yinsen: Wiem, wiem. Czy coś jeszcze?
Dr Bernes: Potrzeba dodatkowej krwi! On tu się zaraz wykrwawi!

Pielęgniarka, która przez cały czas była na sali operacyjnej w pogotowiu, wybiegła natychmiast, by znaleźć worki z krwią do przetoczenia. Szybko intubowałem chłopaka, stabilizując parametry życiowe. Jednak daleko do końca operacji. Tylko ramię nie miało zbyt wielkich ran, ale mógł stracić nogę. To chyba najgorszy scenariusz z możliwych.

~*Dwie godziny później*~

**Sąsiadka**

Ta maska jest zajebista. Mogę być każdym i nikt się nie kapnie, że nadal zostałam w szpitalu. Zmieniłam się w pielęgniarkę. Na chwilę zatrzymałam się przed blokiem. Głupi lekarze próbowali go ocalić. Ha! Za późno. Rhodes właśnie kopnął w kalendarz. Pora na Iron Mana. Moim motywem już nie była zemsta. Po prostu chciałam się zabawić, a oni są idealnym celem. Zabicie bohaterów jednego dnia? Nikt jeszcze tego nie wykonał. Moja kolej.
Gdy znalazłam salę Starka, leżał nieprzytomny, ale żył. Widocznie trucizna nie zadziałała. Ech! Mogę mu zrobić o wiele lepszą mieszankę. Taką, że po niej nie wstanie, choć niego wystarczy wystraszyć na zawał. Budziłam śpiącą królewnę, szturchając w ramię.

Sąsiadka: Panie Stark, proszę się obudzić... Stark! Budź się!
Tony: Co... Co się... stało?
Sąsiadka: Mam bardzo złą wiadomość i muszę ją przekazać
Tony: Kim... pani... jest?
Sąsiadka: Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy. Zostałam wyznaczona, by zadbać o pana stan zdrowia. Doszło do strzelaniny w szpitalu. To cud, że pan żyje
Tony: Co?! Jaka strzelanina?! Kto... Kto mógł to zrobić?

Maszyna zaczęła hałasować, więc wpadł w zdenerwowanie, ale to za mało. Muszę dobić Anthony'ego. Tym strzałem się nie pozbiera.

Sąsiadka: Wciąż szukają sprawcy, ale... Przykro mi to mówić. Pański przyjaciel umarł na stole operacyjnym
Tony: Co?! To... To niemożliwe!
Sąsiadka: Niestety, lecz wolałabym, by to nie była prawda
Tony: Rhodey... umarł? Ne wierzę! Kłamiesz! Musisz kłamać! Aaa!
Sąsiadka: Panie Stark? Wezwijcie lekarza! Ktoś nam padł na zawał!

Od razu wparował jeden ze specjalistów.  Błąd. Raczej taki, co dopiero się uczył. Wyszłam z sali, ciesząc ze swojego zwycięstwa. A może Patricię też podręczyć? Hmm... Jeszcze nie teraz. Uśmiechnęłam się zadowolona z misji i poszłam do łazienki pozbyć się dowodów.

**Roberta**

Rhodey nadal nie wrócił. Może został z Pepper. Nie wiedziałam, co go mogło zatrzymać. Słyszałam jakiś wybuch, ale tylko przez chwilę. Gdyby ktoś został ranny, pojawiłaby się karetka ze strażą oraz policją. Martwiłam się. Ivy również. Ciągle dopytywała się o swojego narzeczonego. Nie wiedziałyśmy nic.
Kiedy przeglądałyśmy telewizję z nudów, natrafiłyśmy na program informacyjny. Strzelanina w szpitalu, gdzie pracuje dr Yinsen? Są rani i jeden był w stanie krytycznym? Co to ma znaczyć?

**Natasha**

Fury wysłał mnie z Clintem, by zbadać okoliczności ataku Madame Mask. Widziałam na podłodze mnóstwo czarnych worków z ciałami. Tyle osób zabiła, a jedna osoba wciąż walczyła o życie. Miałam pewne przeczucie, że zaatakuje znowu. Wcześniej znajdywała się na helikarierze, gdy Tony leczył swoje rany. Pepper mówiła prawdę i dlatego szef nie wywalił jej z SHIELD. Zresztą, zawsze każda para rąk do pomocy przydaje się w takim sytuacjach, jak ta.

Clint: Pociski różnego kalibru
Natasha: Dziwne bo taka broń nie istnieje, a strzelała z jednego karabinu

-----***----

Szaleństwo mnie dopadło przez głupie Yaoi. Nigdy nie błądźcie w internecie. Ostrzegam. Jak w IMAA można zrobić coś takiego? ( GenexRhodey) Ludzie, gdzie podział się mózg? No nic. Nie polecam, ale w tej notce pierwszy raz pojawia się punkt widzenia sąsiadki (naszej Madame Mask kosmitki). Macie podejrzenia, kim może być? Kree czy Skrull? Niebawem poznacie więcej faktów, ale do końca fazy jeszcze nie raz się zdziwicie, co zrobię. Pozostały dwie notki na koniec dziewiątej części.

Part 213: Poważne morderstwo

2 | Skomentuj

**Rhodey**

Piekielny ból rozchodził się przy miejscach postrzału. Rany mocno krwawiły, lecz próbowałem wezwać pomoc, by naćpali tę wariatkę jakimiś prochami na nieziemski odlot. Powoli wstawałem, trzymając się za ranę. Szedłem po korytarzu, wołając po wsparcie. Jednak znowu w moją stronę poleciały strzały. Jęknąłem z bólu, padając, ale nadal krzyczałem.

Rhodey: Aaa! Pomocy!
Sąsiadka: Przykro mi, ale to już twój koniec. Oj! A tak byłbyś szczęśliwym tatuśkiem

Nie poddawałem się, wstając na chwiejne nogi, podtrzymując ściany. Działałem jej na złość przez silną chęć życia. Miałem cel do zrealizowania i nie mogłem dać się zabić jakiejś zmutowanej staruszce. Normalna raczej nigdy nie była.
Gdy chciałem chwycić za klamkę od drzwi, wrzasnąłem przez poczucie kolejnych dziur w klatce piersiowej oraz nodze. Zaśmiała się, znikając. Na szczęście ktoś mnie zauważył, jak straciłem równowagę, upadając z głośnym hukiem oraz jękiem. Nie mogłem oddychać. Panikowałem. Jednak nie byłem sam.

Dr Yinsen: Jasna cholera! Rhodey, co się tobie stało?!
Rhodey: Ach! Ona... tu... była
Dr Yinsen: Już nic nie mów... Wezwijcie cały personel medyczny! Natychmiast! Potrzebna pomoc do wszystkich rannych!
Rhodey: Doktorze?
Dr Yinsen: Tak?
Rhodey: Co... z nimi?
Dr Yinsen: Z kim?
Rhodey: Ekhm... Pepper... Tony
Dr Yinsen: Wszystko będzie dobrze, ale ty musisz walczyć
Rhodey: Będę

Uśmiechnąłem się blado, pogrążając w ciemności. Czułem, jak moje serce przestało bić. Umierałem. Nie! To nie mogło się tak skończyć!

**Ho**

Natychmiast zabrałem chłopaka na blok. Pierwszy raz miałem do czynienia z tyloma ranami postrzałowymi. Nawet domyślałem się, kto za tym stał. Serce zaprzestało pracy i nie oddychał. Cudem będzie, jeśli przeżyje.

**Pepper**

Obudziłam się, słysząc jakieś krzyki w szpitalu. Miałam nadzieję, że transfuzja się powiodła. Myślałam, by zobaczyć się z mężem, ale byłam podpięta do kardiomonitora i kroplówki. Przecież nie zemdlałam, choć czułam utratę sił. Spostrzegłam w sali znajomą lekarkę, która zapisywała coś na kartce.

Pepper: Czekolada
Dr Bernes: Co tam mruczysz pod nosem?
Pepper: Chcę zjeść czekoladę
Dr Bernes: No tak. Oddałaś sporo krwi dla swojego męża. To był szlachetny czyn, a teraz musisz odpoczywać
Pepper: Mogę do niego iść?
Dr Bernes: Nie
Pepper: To chociaż dostanę czekoladę?
Dr Bernes: Już idę po nią i tu czekaj
Pepper: Ech! Dobra
Dr Bernes: Mówię serio. Leż
Pepper: A obudził się?
Dr Bernes: Nie spieszy mu się

Na chwilę głupawo się uśmiechnęła, ale później spoważniała. Zaczęła z kimś nawijać szpitalne ploteczki. Na początku tak mi się wydawało, lecz usłyszałam coś niepokojącego. Bałam się, pojmując stan zagrożenia.

Dr Bernes: Chyba sobie kpisz. Urządziła sobie strzelnicę ze szpitala?! Mhm... Mam im powiedzieć?
Pepper: Co się dzieje?
Dr Bernes: Przytomna i tyko potrzebuje cukru... No dobra. Zaraz do ciebie dołączę. Damy radę

Rozłączyła się tak szybko, jak zaczęła rozmowę.

Dr Bernes: To chyba twoje szczęście... Muszę cię tu zostawić samą. Jest nagły kryzys
Pepper: W całym szpitalu? Słyszałam jakieś hałasy i pomyślałam, że coś się szykuje
Dr Bernes: Doszło do strzelaniny
Pepper: Wiem... Dużo rannych?
Dr Bernes: Są też ofiary. W tym...
Pepper: Proszę powiedzieć
Dr Bernes: Rhodey walczy o życie
Pepper: Boże! To nie może się dziać! Fakt, że na niego narzekam, ale jest moim przyjacielem! Kto mógł do tego dopuścić?!
Dr Bernes: Ty doskonale znasz tę osobę
Pepper: Kurwa! Znowu ona?!
Dr Bernes: Nie uciekaj, dobrze? Jesteś wyczerpana i później dopiero zobaczysz się z Tony'm
Pepper: Na pewno?
Dr Bernes: Tak

Więcej nie powiedziała, biorąc jakieś wiadro z ... krwią. Rhodey, nie umieraj! Co ci do głowy strzeliło, by się z nią bawić?!

**Ho**

Ledwo zdołałem przywrócić krążenie i znowu stan był niestabilny. Wezwałem Victorię i innych specjalistów do pomocy, ale z tym będzie dużo roboty. Ramię, klatka piersiowa oraz noga. Musieliśmy działać, nim organizm ponownie się zbuntuje, a brakowało leków.

Part 212: Zamachowiec

2 | Skomentuj

**Katrine**

Ojciec wbijał wzrok w Matta, lecz nie chciał zrobić mu krzywdy. Lekko cofnął się do tyłu, zmieniając punkt obserwacji na mnie. Bałam się, co chciał powiedzieć. Jeśli usłyszał każde słowo z rozmowy, będę miała duży z nim problem.
Gdy skończył wbijać swoje ślepia, znowu się zapytał. Zadał pytanie, na które wciąż nie otrzymał odpowiedzi.

Duch: Jestem cierpliwy, ale to ma swoje granice, więc powiedzcie mi, czy naprawdę spaliście ze sobą
Katrine: Tato...
Matt: Zgadza się. Zrobiliśmy to
Katrine: Raz, lecz nic z tego nie będzie
Duch: Słyszałem wystarczająco wiele... Mam do ciebie jedno pytanie, Matthew. Jak facet do faceta
Matt: Jakie?
Duch: Jak bardzo kochasz Katrine? Czy byłbyś w stanie ją obronić nawet przed nią samą?
Matt: Nie rozumiem
Duch: Czy masz na tyle siły, żeby dbać o jej bezpieczeństwo, aż do utraty sił?
Matt: Chyba tak
Katrine: Czego od nas chcesz?
Duch: Chcę być pewny, że nie robię błędu
Katrine: Czyli?
Duch: Koniec z obserwacją. Bądźcie razem, jeśli tego chcecie
Katrine: Naprawdę?

To musiał być sen. Taki piękny sen. Zgodził się na naszą miłość? Podejrzane. Coś za tym się kryło. Przytuliłam go, piszcząc z radości. O mało nie udusiłam taty, ale czułam się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.

Duch: Tylko mi się nie rozklejaj, Katrine. Nie tego cię uczyłem
Katrine: Dlaczego zgodziłeś się na...
Duch: Chciałem odnowić zaufanie, bo raczej twoja matka opuściła nas na zawsze
Katrine: Rozmawiałeś z nią?

Nie zdołałam usłyszeć odpowiedzi, bo zniknął. Cieszyłam się z zakopanego topora wojennego, choć nie powiedział, czy nadal walczy ze Starkami. Oby nie. Do szczęśliwego zakończenia potrzebuję tylko pogodzenia rodzin i powrotu matki z Hydry.

**Madame Hydra**

Rodzina. Duch pragnął tego, ale musiałam odciągnąć Katrine od niebezpieczeństw. Nienawidzi mnie, bo próbowałam zabić tego synka od Iron Mana. Z jednej strony chciałabym do nich wrócić, lecz musiałabym znaleźć zastępstwo na moje miejsce. Baron nie może zostać sam przy rządzeniu tak ogromną organizacją.
Nagle usłyszałam czyjeś krzyki, a potem ten diabelny śmiech Madame Mask. Nie miałam snu. To działo się naprawdę. Poszłam sprawdzić, co się dzieje. Na podłodze leżeli martwi agenci.

Madame Hydra: Mask! Dopadnę cię!

Przy jednym z ciał znalazłam jakąś kartkę. Nie rozumiałam słów. Czego ona chciała? Zemsty? Nie była człowiekiem, a i tak miała nierówno pod kopułą.

To dopiero początek

~*Dwie i pół godziny później*~

**Rhodey**

Pepper została zabrana do sali zabiegowej na oddanie krwi do transfuzji. Tak bardzo chciała uratować Tony'ego. Powinna już wrócić. Co się dzieje? Poszedłem do barku po kawę, bo dość długo siedziałem, czekając na informacje.
Gdy wróciłem z napojem, usłyszałem strzały na korytarzu. Ludzie uciekali w przerażeniu, zaś ochrona szukała sprawcy. Schyliłem się, dopatrując strzelca. Myślałem, że oszaleję. Madame Mask strzelała do wszystkich. Nie miałem zbroi, ale musiałem ją powstrzymać. Szybko pobiegłem, schylając nisko głowę, by nie oberwać.

Sąsiadka: O! War Machine
Rhodey: Cholera!
Sąsiadka: Nie zapomniałam o tobie. Hahaha!

Uciekałem, próbując ogłuszyć ją gaśnicą, którą znalazłem na korytarzu. Jednak przez chwilę stała się moją tarczą, aż musiałem wymyślić coś innego.

Sąsiadka: Akuku!

Nie spodziewałem się oberwać z tyłu. Teleportowała się, czy jak? Poczułem ból w ramieniu oraz klatce piersiowej. Oberwałem dwoma pociskami. Na pewno nie więcej? Niczego nie byłem pewny.

Part 211: Trochę przegięłam

0 | Skomentuj

**Pepper**

Cała uwaga skupiła się na nas. Nic dziwnego, skoro krzyczałam na całe gardło, by ktoś przyszedł pomóc. Z jakiejś sali wyszła Victoria. Jeśli doktorek zdołał jej wyjaśnić, do czego doszło w bazie powietrznej SHIELD, będzie wiedziała, że czas się kończył. Sprawdziła stetoskopem bicie serca oraz oddech. Od razu chwyciła go, zabierając na OIOM.

Dr Bernes: Przygotujcie zestaw go intubacji! Natychmiast!
Pepper: Będzie żył?
Dr Bernes: Podobno został otruty, tak?
Pepper: Tak
Dr Bernes: Najpierw ustabilizuję jego stan, a wy poczekajcie
Pepper: Ja muszę tam być!
Rhodey: Pepper, odpuść
Dr Bernes: Zrobię, co się da, ale na razie nikt nie wchodzi

Zamknęła drzwi i nawet przez szklane drzwi nie mogłam zauważyć, co robiła. Bałam się o Tony'ego, ale skrywałam to w sobie. Rhodey próbował mnie uspokoić. Na marne, bo wkurwił mnie do takiego stopnia, że znowu zaczęłam się z nim kłócić.

Rhodey: Zdążyliśmy na czas... Teraz tylko czekać
Pepper: Ale musiałeś tak wolno jechać?! Gdyby nie ja, to szybciej udusiłby się w aucie! Gdzie ty miałeś oczy?! Miałeś obserwować Tony'ego, a ty kurwa odpierdalasz grę w policjanta! Chciałeś, żeby umarł?!
Rhodey: Pepper, uspokój się
Pepper: Nie przerywaj mi!
Rhodey: Wiem, że nawaliłem, ale wszystko przez wcześniejsze otarcie się o śmierć
Pepper: Co takiego?!
Rhodey: Mało brakowało, a nie pojechałbym po ciebie
Pepper: Teraz było tak samo! Kim oni są?!
Rhodey: Niezarejestrowane pojazdy. Myślę, że to Hydra
Pepper: Albo ta pieprzona żmija! Zabiję ją! Zabiję!
Rhodey: Pepper, cicho. Chorzy ludzie tu leżą
Pepper: Ona też jest chora i wsadziłabym ją na krzesło elektryczne na popieszczenie ciała prądem
Rhodey: Pepper?
Pepper: Co?
Rhodey: Twój telefon dzwoni
Pepper: Chcesz się mnie pozbyć?
Rhodey: Tak

Oberwał łokciem w brzuch za ten głupawy uśmieszek. Sprawdziłam osobę, która chciała pogadać. Świetnie. Zastrzeżony. Pewnie Fury. Cholera! Nie chcę gadać z tym patafianem, lecz odbiorę dla świętego spokoju. Znowu pytał o Tony'ego. Nie mogłam się powstrzymać i wygarnęłam mu wszystko, co ja myślę o SHIELD.

Pepper: Tak szybko z nim nie pogadasz, bo twoja "zajebista" załoga nie zauważyła szczura na pokładzie! Wiesz, czemu mnie wkurwiłeś?! Bo to wasza wina, że Tony został otruty przez Madame Mask! Jak kurwa można być tak ślepym?!
Generał Fury: Nie przeginaj, młoda panno
Pepper: Jestem mężatką! I nie odczepię się! Powinnam pozwać każdego agenta, co wtedy pilnował poziomu medycznego! Zrobiłabym ci taką jazdę, żebyś mnie popamiętał, Fury!
Generał Fury: Potts, jeszcze jedna taka odzywka, a stracisz uprawnienia agentki
Pepper: A więc tak grasz? Straszysz? Świetnie! Po prostu kurwa świetnie!

Rzuciłam telefonem o podłogę, choć faktycznie trochę przegięłam. Jacyś obcy ludzie, co również czekali na jakieś informacje na temat swoich bliskich, wbijali swoje ślepia we mnie. Zaśmiałam się i na chwilę usiadłam, chowając przed ich spojrzeniami.
Nagle zrobił się ruch w sali. Pojawiła się lekarka. Nie wyglądała, żeby miała dobre wieści.

Dr Bernes: Ustabilizowałam stan Tony'ego. Oddycha przez respirator i żyje. Jednak nie mamy odtrutki, więc jedyną opcją jest transfuzja
Pepper: Zgadzam się!
Rhodey: Pepper?
Pepper: Zrobię wszystko! Wszystko, by ocalić męża!

**Katrine**

Czułam się obserwowana, ale nadal musiałam pogadać z Mattem o naszej wpadce z dzieckiem. Żadna ze tron nie byłaby happy na becikowe w tak młodym wieku. Chodzimy do szkoły, więc na tym powinniśmy się skupić. Mimo czucia czyjegoś wzroku, przyznałam się do swoich obaw.

Katrine: Mój ojciec mnie zabije, jeśli wpadłam
Matt: Katty, nie musisz się martwić
Katrine: Przecież nie mieliśmy zabezpieczenia
Matt: Wiem o tym, ale prawda jest taka, że nadal jesteś dziewicą
Katrine: Czyli?
Matt: Mieliśmy wielkie szczęście, bo gdybym się przebił, to już mogłabyś panikować
Katrine: Och! Więc jest dobrze

Już chciałam go pocałować, lecz zauważyłam, że coś poruszyło się w rogu. Z cienia wyszedł mój ojciec. Wiedziałam, że ktoś nas podglądał. Chciałam mu wszystko wytłumaczyć, lecz nie dał mi dojść do słowa. Niebezpiecznie zbliżył się do Matta.

Duch: Dobrze słyszałem? Ośmieliłeś się zbliżyć do mojej córki?

----****----

Tak. Osobiście wiem, że przegięłam z wulgaryzmami. Chyba skądś jest oznaczenie na blogu, by czytać na własne ryzyko. Tak to już jest, jak coś cię mocno wkurwi i trzeba się na czymś wyżyć. Ja wykorzystałam tu emocje Pepper, więc tytuł też świadczy o moim szaleństwie. Sąsiadka jest kosmitką, jakieś auta próbują zabić Rhodey'go i Pepper, a do tego wszystkiego znowu mamy dramacik. Nie wiem, jak wy, ale to moje ulubione klimaty ;)

Part 210: Świat potrafi zaskakiwać

2 | Skomentuj

**Duch**

Z łatwością rozpoznała mój głos. Wiedziała, kto się ukrywał za plecami najemniczki. Od razu włączyła alarm w magazynie, aż cała horda agentów Hydry otoczyła nas z każdej strony. Nie obchodziło mnie, dlaczego wysadziła dom Starków. W moim interesie leżało tylko wyłącznie bezpieczeństwo Katrine. Ujawniłem się, wyłączając niewidzialność.

Madame Hydra: Chyba nie jesteś taka dobra, skoro Duch cię śledzi, a ty tego nie zauważyłaś
Sąsiadka: Ech! Błędy się zdarzają
Madame Hydra: Wiesz, że mogę kazać im cię zabić, ale najpierw wysłucham, co masz do powiedzenia
Duch: Nie kłamałem, jeśli chodzi o Katrine... Prawie zginęła
Madame Hydra: Mask?
Sąsiadka: Oj! Zapomniałam, że chciałaś ją w jednym kawałeczku, ale miałam własną misję
Madame Hydra: Nie tak się umawiałyśmy
Sąsiadka: Ups
Madame Hydra: Zastrzelcie ją!
Sąsiadka: Ej! Tak nie można
Madame Hydra: A można

W powietrzu pojawiła się seria morderczych pocisków, mierzących w jeden cel. W kobietę z maską. Obserwowałem, jak ciało było dziurawione z każdej strony. Nie powiem, ale zawsze lubiłem patrzeć na pluton egzekucyjny. Ofiara padła martwa. Tak wszystkim się wydawało. Jednak ciało powoli się regenerowało, że po kulach nie było śladu. Viper podeszła do niej, zdejmując maskę. Taka stara baba, która pracowała dla nich? Chyba większego zdziwienia nie mogłem wyrazić na twarzy. Myliłem się. Skóra zrobiła się niebieska, a ona otworzyła oczy.

Duch: Jasna cholera! Co to jest?!
Madame Hydra: Sama chciałabym wiedzieć... Kim ty jesteś?
Sąsiadka: Hahaha! Tak łatwo mnie nie zabijecie
Duch: Czyżby?

Przejechałem ostrzem po jej szyi i przycisnąłem mocno do tętnicy, pozbawiając głowy. Teraz już nie wstanie. Kurwa! Niemożliwe! Głowa wróciła na miejsce. To chore! Kurwa! To niemożliwe!
Gdy przeżywałem kolejny szok, dziwactwo zniknęło wraz z maską.

Madame Hydra: Odłóżcie broń i wracać do wyznaczonych sektorów! Dobra...  A my musimy pogadać
Duch: Wierzysz mi?
Madame Hydra: Że prawie zabiłaby Katrine? Teraz ci wierzę
Duch: Na szczęście wyszła bez szwanku, bo w porę pojawili się rodzice Matthew
Madame Hydra: Iron Man wciąż żyje?
Duch: Świat potrafi zaskakiwać, a po dzisiejszym odkryciu... Viper, bądźmy znowu razem. Zostaw Hydrę i chrońmy wspólnie naszą córkę
Madame Hydra: Ja już zdecydowałam... Przykro mi
Duch: To mi jest przykro

Włączyłem niewidzialność, uciekając na swojej desce. Przez chwilę miałem nadzieję na pogodzenie się z żoną, ale ona nie chce wracać. Poleciałem w stronę zbrojowni, by sprawdzić, jak się czuje Katrine. Nie była sama. Rozmawiała ze swoim chłopakiem. Jakoś nie potrafię go dalej zaakceptować. Może kiedyś to się zmieni. Może kiedyś.

~*Godzinę później*~

**Pepper**

Traciłam czas, ale w końcu Rhodey się pojawił. O nic nie pytałam przyjaciela, a on zrobił to samo, jadąc do najbliższego szpitala. Widziałam, że nie był spokojny. Pociły mu się dłonie, a do tego ten niespokojny oddech. Chciałam coś powiedzieć, ale musiałam obserwować stan Tony'ego. Wciąż zbyt szybkie bicie serca, ale zaczął się dusić. Nie mogliśmy dłużej czekać, ale Rhodey wciąż zachowywał zbyt dużą ostrożność.

Pepper: Rhodey, skończ jeździć, jak ślimak! Wciśnij ten pierdolony gaz! On tu się zaraz udusi!
Rhodey: Pepper, jadę najszybciej, jak się da
Pepper: Wysiadaj!
Rhodey: Żartujesz sobie?!
Pepper: Mówiłam! Wysiadaj!

Gwałtownie zahamował, zjeżdżając na pobocze. Od razu wywaliłam go zza kierownicy, zamieniając miejsca. Jechałam osiemdziesiąt kilometrów na godzinę, aż Rhodey musiał się o coś przytrzymać.
Nagle ktoś prawie się z nami zderzył. Co za pirat!

Rhodey: Pepper, zwolnij, bo jeszcze nas wszystkich pozabijasz!
Pepper: Zaraz cię pierdolnę! Mamy tylko godzinę, więc zamknij tego ryja i sprawdź, czy żyje!
Rhodey: Nadal nie może oddychać
Pepper: Więc lepiej się trzymaj, żeby z tobą tak nie było

Wzięłam głęboki oddech, naciskając pedał gazu. Dzięki przyspieszeniu znaleźliśmy się na miejscu po upływie pół godziny. Kolejne pół zostało na ratunek. O mało nie uderzyłam w wyjeżdżające auto, lecz nie obchodziło mnie to. Szybko zaparkowałam i wyjęłam Tony'ego z pojazdu, sprawdzając po raz kolejny, czy stan się nie pogorszył. Nie oddychał. Cholera! Przerażona wparowałam do szpitala, wołając o pomoc. Moje krzyki usłyszało pół personelu. I bardzo dobrze.

Part 209: Ustaw się w kolejce

0 | Skomentuj

**Pepper**

To było bardzo dziwne. Najpierw wypowiedział moje imię, a następnie pomyślał, że byłam tą wariatką. Musiałam opamiętać Tony'ego, by nie posunął się do rękoczynów. W jego oczach widziałam obłęd. Szaleństwo, które kierowało nim, wskazując wrogów dookoła. Byłam gotowa porazić męża paralizatorem, gdyby zaszła taka konieczność.
Gdy zaczęłam wysyłać sygnał S.O.S przez komputer, pięścią rozwalił monitor. Pierwszy raz bałam się najbliższej mi osoby. Nigdy tak nie było.

Pepper: Tony, przestań! Nie jestem Mask! Jestem Pepper Potts!
Tony: K... Kłamiesz.. Kłamiesz! Wy wszyscy kłamiecie!
Pepper: Tony, opanuj się! Jesteś chory! Musimy pojechać do szpitala!
Tony: Nie ma mowy! Zginiesz za to, co chciałaś zrobić mojej rodzinie!

Wymierzył kolejny cios, lecz w porę go uniknęłam, przeskakując przez biurko. Zniszczył telefon. Chyba nie miałam innego wyjścia, jak ogłuszyć chorego. Od razu, kiedy biegł w moją stronę, zrzuciłam wazon mu na głowę. Jednak nadal pałał nienawiścią. Chwycił mnie za gardło, próbując udusić z całej siły. Nie mogłam oddychać.

Pepper: Tony... proszę cię... Opamiętaj... się
Tony: Nie jesteś moją żoną! Skończ ją udawać i nie tchórz! Walcz ze mną!
Pepper: Z... tobą... nigdy... Przepraszam

Kopnęłam mocno w męskie klejnoty, aż się zgiął w pół. Natychmiast chwyciłam za paralizator, pieszcząc prądem jego plecy. Padł nieprzytomny. Schowałam broń, sprawdzając, czy oddychał. Wszystko grało. Poza biciem serca.
Po kilku minutach, ktoś z zewnątrz odblokował drzwi. Zabrałam Tony'ego do szpitala, choć dojazd tam trochę zajmie. Czas nadal nie działał na naszą korzyść. Muszę zdążyć.

**Rhodey**

Katrine, bo tak nazywała się dziewczyna Matta, mogła mieć rację, co do misji Madame Mask. Jeśli miała ją schwytać, to dlaczego naraziła na utratę życia? Viper nie będzie zachwycona. Chłopak też w końcu zechciał się obudzić. Mam ich pilnować, tak? No dobra. Oby szybko wrócili, chociaż... Moment... Pozostały niecałe cztery godziny. Raczej zabierze go do szpitala, by coś zrobili z trucizną.

Matt: O rany... Co się stało?
Katrine: Mało brakowało, a bomba zabiłaby nas
Matt: Wujku?
Rhodey: Mówi prawdę
Matt: Zamknąłeś drzwi na klucz? Po co?
Rhodey: To nie byłem ja... Jeśli mnie widziałeś, Madame Mask się podszyła
Matt: Co?!
Katrine: Matt, spokojnie
Matt: Zabiję ją!
Rhodey: Ustaw się w kolejce, bo teraz każdy chce jej głowy
Katrine: Matka się wkurwi, gdy pozna prawdę, co ona zrobiła
Rhodey: Na pewno tak będzie

Nagle zadzwonił mój telefon. Pepper. No nareszcie. Chyba chce wiedzieć, czy sobie daję radę. Odebrałem, bo lepiej z nią raz, a porządnie pogadać, niż czytać jednego SMS-a bez końca.

Rhodey: No mów, Pepper. Jaka sytuacja?
Pepper: Źle, bo znowu mu odbiło, a do tego nie mogę złapać taksówki i muszę z nim być, jak najszybciej w szpitalu, bo...
Rhodey: Dobra, dobra. Powoli... Co z nim?
Pepper: Jest nieprzytomny, bo musiałam go potraktować paralizatorem... Spoko. Nie zabiłam Tony'ego
Rhodey: Jesteś tego pewna?
Pepper: Sprawdzałam puls i żyje... Jak dzieciaki?
Rhodey: Obudzili się, a najlepsze jest to, że Mask miała inną misję
Pepper: Jaką? Nie chciała zemsty?
Rhodey: Miała porwać Katrine
Pepper: Nieźle, więc lista osób, co pragnie jej głowy się wydłużyła
Rhodey: Mam po ciebie przyjechać?
Pepper: Sami sobie poradzą, więc tak

Wow! To było dziwne. Już dawno mnie nie prosiła bez wyzywania, czy krzyków. Naprawdę bardzo przejmowała się stanem Tony'ego. Rozłączyłem się z nią i poprosiłem ich, by zostali w fabryce. FRIDAY miała na nich oko. Wszedłem do auta, przekręcając kluczyk w stacyjce i pojechałem szukać rudej. Jechałem spokojnie, bo o tej porze też istniało ryzyko kolizji.
Nagle zauważyłem, jak jakiś pojazd jechał wprost na mnie z zawrotną prędkością. Gwałtownie zjechałem na drugi pas, unikając zderzenia. Serce o mało mi nie wyskoczyło z piersi. Co to było? Szybko wróciłem na odpowiedni kurs, przyspieszając lekko. Ciągle rozglądałem się w lusterka, czy coś nie chciało znowu wjechać na tarana.

~*Dwie godziny później*~

**Duch**

Zbrojownia na nowo została odblokowana. Mogłem przewidzieć, co do wybuchu bomby, ale za to Madame Mask dała ślad, gdzie mogłem znaleźć Viper. Musiałem z nią porozmawiać. Kobieta weszła do magazynu, a ja wszedłem od razu po niej. Byłem niezauważony. Nie miała prawa mnie widzieć.

Madame Hydra: Gdzie masz, Katrine? Miałaś porwać moją córkę
Sąsiadka: Heh! Zaszły pewne... komplikacje
Madame Hydra: Komplikacje?
Sąsiadka: Nie była sama i musiałam troszeczkę zaszaleć
Duch: Tak troszeczkę, że o mało nie zabiłaś mojej córki

Part 208: Specjalne zlecenie dla Madame Mask

2 | Skomentuj


**Rhodey**

Madame Mask nieźle namąciła mu w głowie. Nie potrafił uwierzyć, że rozmawiał ze mną. To chyba znaczy, że trucizna znowu atakowała układ nerwowy. Było coraz mniej czasu. Pepper o tym wiedziała. Przyszła do zbrojowni, odkładając zbroję i położyła się zmęczona na kanapie.

Pepper: Ech! Nabałaganiła, ale sama nie posprząta
Rhodey: Niech spróbuje się tu znowu pokazać, to jej nogi z dupy powyrywam
Tony: Zabiję ją! Zabiję!
Pepper: Tony, wyluzuj. Już zniknęła
Tony: Ale wróci! Muszę być gotowy! Muszę...
Rhodey: Tony!

Widziałem, jak chwycił się za klatkę piersiową, oddychając z trudem. Na pewno przyczyną były nerwy. Podbiegłem do niego, nim uderzył o podłogę. Nie reagował na nic. Próbowałem go doprowadzić do porządku. Był rozkojarzony i nie wiedział, co się wokół niego działo.

Tony: Kim jesteś?
Rhodey: Nie poznajesz mnie? To ja... Rhodey
Tony: Kim jesteś?!
Pepper: Co się z nim dzieje?
Rhodey: Nie wiem, ale chyba wariuje
Tony: Kim ty jesteś?!
Pepper: Tony, spokojnie. Jestem twoją żoną... Nie poznajesz mnie?
Tony: Pepper...
Pepper: Tak. Jestem tu. Jestem
Tony: Przez chwilę... zapomniałem...
Rhodey: Może wina leży przy truciźnie
Pepper: Albo ta akcja z Mask go doprowadziła do takiego stanu
Tony: Przepraszam

Wstał z ziemi i wyszedł. Tak po prostu wyszedł ze zbrojowni. Byliśmy rozkojarzeni. Co jest grane?

**Tony**

Nie wiem, skąd wpadł mi ten pomysł, żeby zobaczyć się z Robertą. Uznawała mnie za zmarłego. Już chciałem otworzyć drzwi, lecz szybko zmieniłem swój plan. Przeszedłem się po ulicy miasta w deszczu. Chciałem pozbierać myśli. Cała ta trucizna i wariatka niszczyły mnie od środka. Musiałem pobyć przez chwilę zupełnie sam.

**Pepper**

Udało się uruchomić FRIDAY. Powiedziałam, co się wydarzyło i odczytała utracone dane. Pokazała nagrania, gdy Madame Mask zmienia twarze, a potem zniknęła. Czas pasował do ostatnich godzin. No właśnie. Pozostało pięć godzin, aż trucizna uszkodzi trwale mózg. Nie mogłam dłużej nic nie robić. Pobiegłam szukać Tony'ego. Rhodey miał zająć się Mattem i Katrine, gdyby czegoś potrzebowali.
Gdy znalazłam się poza fabryką, zadzwonił telefon.

Pepper: Halo! Kto mówi?
Tony: Twój Tonuś
Pepper: Tony? Gdzie jesteś? Właśnie poszłam cię szukać
Tony: Nie musisz, bo nie wracam do domu
Pepper: Dlaczego? Co się dzieje?
Tony: Przeze mnie macie same problemy. Lepiej będzie, gdy zniknę
Pepper: Nie! Nie rób mi tego!
Tony: Przepraszam cię za wszystko
Pepper: Tony!

Krzyknęłam przez słuchawkę, słysząc dźwięk zderzenia z jakimś pojazdem. Tony, co ty zrobiłeś?

~*Godzinę później*~

**Katrine**

Obudziłam się w tym samym pomieszczeniu, gdzie ostatnio trafiłam po ataku Hydry. Matt również tam leżał, ale był nieprzytomny. Skupiłam swój wzrok na czarnoskórym mężczyźnie. Nie przypominam sobie, żebym go znała. Może ktoś z rodziny. Chciałam wstać, ale odradzał tego.

Rhodey: Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. Jestem wujkiem Matta, więc zaufaj mi
Katrine: Eee... Dobra? Co się stało, że tu jesteśmy?
Rhodey: Madame Mask podłożyła bombę, która wybuchła
Katrine: Madame Mask? Niech to szlag trafi!
Rhodey: Znasz ją?
Katrine: Przeszła do Hydry, a oni chcą zniszczyć Iron Mana
Rhodey: Nic nowego
Katrine: To moja wina
Rhodey: Skąd taka myśl?
Katrine: Moja matka chce mnie odebrać siłą i musiała nasłać kogoś, kto może podszyć się pod każdego
Rhodey: Chyba miała własne zlecenie, bo mówiła o zemście
Katrine: Zemście? Nie, nie. Ona musi słuchać się szefów Hydry. Viper wydała rozkaz
Rhodey: Okej? To... dosyć skomplikowane
Katrine: A nawet bardzo

**Pepper**

Próbowałam namierzyć komórkę męża, lecz nie dałam rady. Zablokowana przez kanał prywatny. Jednak nie poddałam się tak łatwo i zlokalizowałam numer inną metodą. Był gdzieś przy Stark International. Weszłam do budynku, pytając się w recepcji, czy nie wchodził Tony Stark. Kobieta jedynie sprawdziła listę, która potwierdziła jego obecność w firmie. Pozwoliła mi na wejście do biura. Siedział tam. Od razu podeszłam do męża, lecz przy dotyku obraz znikł. Hologram?
Nagle zatrzasnęły się drzwi, a okna zostały zakryte żaluzjami. W pokoju rozległ się alarm.

Pepper: Ej! Przecież nic nie chciałam złego zrobić! Wypuśćcie mnie!
Tony: Na co ty liczysz, Patricio?
Pepper: Tony? Co ty wyrabiasz?! Przestań grać w te gierki i odblokuj te pieprzone drzwi!
Tony: Mógłbym to zrobić, ale nigdzie nie uciekniesz, Mask

Part 207: Kim jesteś?!

2 | Skomentuj

**Tony**

Duch? Czego on chce? Przecież mówiłem mu, że nie wiem, gdzie znajduje się Katrine. Może przebywa z Mattem. Postać zbliżyła się do światła i odetchnąłem z ulgą, widząc Rhodey'go. Podobno zamknęli całą bazę. Widocznie wszedł od strony domu.

Tony: Dobrze cię widzieć, Rhodey. Nie widziałeś gdzieś Matta?
Rhodey: Włochy przegrali z nami dwa do jednego
Tony: Eee... O czym ty mówisz?
Rhodey: Oglądałem mecz piłki nożnej i świetnie sobie poradziła drużyna ze Stanów
Tony: Rhodey, ty nigdy nie oglądasz sportu
Rhodey: Masz rację

Ten uśmieszek. Niech to szlag! Madame Mask! Wszystko stało się jasne, kiedy zaczęła zmieniać twarz na każdą osobę, jaką znałem. Rhodey, Pepper, Matt, Duch... Mogła być każdym. Miałem mętlik w głowie. Kiedy tak naprawdę nie rozmawiałem z oszustką?
Gdy chciałem ją dorwać, dość szybko znalazła się za moimi plecami, przykładając ostrze do gardła.

Tony: Czego ty chcesz?
Sąsiadka: Pragnę zemsty... Od samego początku tego chciałam, a twój czas dobiega końca. Już nikt cię nie uratuje. Jesteś mój!
Tony: FRIDAY!
Sąsiadka: Oj! Twój głupi komputerek nie będzie psuł nam zabawy. Hahaha!

Nagle usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Przez okienko nad wejściem prześlizgnął się Rhodey. Ten prawdziwy. Szybko wstał z ziemi, mierząc do baby. Bałem się, że nie poradzi sobie z nią, bo była sprytniejsza i w każdej chwili mogła go okrutnie zranić. Próbowałem jakoś się uwolnić. Poczuła ten zamiar i przycisnęła bardziej nóż.

Rhodey: Wypuść mojego przyjaciela!
Sąsiadka: Jeden fałszywy ruch, a przetnę mu łeb! Odłóż broń i nic nie rób... Powoli
Tony: Rhodey... nie
Sąsiadka: Milcz, Stark!
Tony: Aaa!
Rhodey: Zostaw go!
Sąsiadka: Mówiłam, że skrzywdzę zakładnika? Mówiłam, więc nie lekceważ mnie. Dobrze ci radzę

Po szyi spływała stróżka krwi. Wystarczyło ostatnie cięcie, by mnie zabić. Ona tylko pogrywała z nami. Czekała na coś, a może raczej na kogoś. Cholera! Pepper! Nie mogłem jej wezwać, bo stałaby się łatwym celem.

~*Trzy godziny później*~

**Pepper**

Wróciłam do Nowego Jorku. Nie byłam nikomu potrzebna, więc leciałam do bazy. Nie mogłam skontaktować się z FRIDAY. Zasięg padł? To niemożliwe. Coś tu nie gra. Tony pozostał sam. Musiałam działać. Przyspieszyłam moc w butach, docierając do fabryki. Przeraziłam się na widok stłuczonego okienka. Zza drzwi słyszałam krzyki. Trzy różne głosy, które poznałabym bez problemu. Tony, Rhodey i... Nie wierzę! Ta gnida tu przylazła?! Oj! Już ja jej pokażę! Rozwaliłam drzwi z repulsora. Mój mąż mnie za to zabije. Trudno, ale trzeba było wejść, by sprawdzić, skąd te piski. Czułam, jak serce mocniej bije, aż chce podskoczyć do gardła. Co tu się wyrabia? Bez pytania o nic wymierzyłam w wariatkę, celując w ramię. Jeden strzał, a na pamiątkę zostanie dziura.

Pepper: Oj! Jak mi przykro, ale to było za Tony'ego!
Sąsiadka: Hahaha! Tak łatwo mnie nie zabijesz, choć najpierw uratuj swojego syna
Tony: Matt? Co ty mu zrobiłaś?!
Rhodey: Tony, spokojnie
Tony: Odpowiadaj! Tknęłaś naszego syna?!
Sąsiadka: Przekonaj się sam, Iron Manie

I zniknęła. Tak po prostu się diabelnie zaśmiała, a Tony nie chciał siedzieć bezczynnie. Natychmiast wstał, biegnąc do domu. Rhodey razem ze mną też zmierzał w te same miejsce.

Tony: MATT! MATT, GDZIE JESTEŚ? NIC CI NIE JEST?
Matt: NA GÓRZE! NIE MOGĘ OTWORZYĆ DRZWI!
Pepper: Tony, stój! To pułapka!
Tony: Co?

W domu rozległ się dźwięk bomby. Przykryłam nas polem siłowym, ale jej siła doszła do pokoju syna. Rhodey pomógł wyciągnąć dzieciaki razem ze swoim bratem. Strach sięgnął zenitu. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Wynieśli ich do bazy, gdy ja ogarniałam bałagan.

**Rhodey**

Madame Mask musi zginąć. Jak ona mogła wysadzić pół domu? Chce zemsty, ale wszyscy ją odczuwają. Nastolatkowie leżeli w pokoju medycznym, lecz nie doznali żadnych urazów. Tony był wściekły i zaczął wyżywać się na stole roboczym. Uderzał pięściami, rzucał narzędziami, a do tego chciał rozwalić komputer. Natychmiast podbiegłem do niego, wyginając ręce, jak przy aresztowaniu robią policjanci.

Rhodey: Opanuj się! Żyją! Dorwiemy tę szmatę, ale na razie ochłoń
Tony: Wpuściłem ją pod własny dach! Naraziłem wszystkich! Mogliście zginąć!
Rhodey: Tony, uspokój się... Jeśli ona wróci, będziemy gotowi
Tony: Znowu FRIDAY unieszkodliwiła! Czy ja jestem taki głupi, że nawet przedszkolak obejdzie moje zapory zabezpieczeń?!
Rhodey: Ej! Nie mów tak
Tony: Rhodey? Kim ty jesteś?
Rhodey: Twoim przyjacielem, ale i też bratem oraz partnerem w walce
Tony: Na pewno jesteś Rhodey'm?
Rhodey: Na pewno

---***---

Zwalniam z notkami. Dziennie po jednej, bo pracuję nad pewnym projektem.

Part 206: Rhodey razy dwa

0 | Skomentuj

**Matt**

Nie mogłem przestać, a jej błagania nie mogły być tak po prostu zignorowane. Sam pragnąłem pobyć w niej jeszcze przez chwilę. Może jęki stawały się głośniejsze, że wujek mógłby zareagować, ale w tamtym momencie o tym nie myśleliśmy. Oddychałem głęboko razem z ukochaną, zaś jej biodra unosiły się przez spazmy rozkoszy.
Kiedy nastąpił największy szczyt spełnienia, wydarła się na całe gardło, lecz ja jedynie ostrożnie wyszedłem z wrażliwego wnętrza i swoim łagodnym pocałunkiem uciszyłem ją. Opadliśmy zmęczeni, przykrywając się kocem.

Matt: Przepraszam
Katrine: Za co?
Matt: Zapomniałem o prezerwatywach... Jesteśmy za młodzi na dziecko
Katrine: Matty, spokojnie

Głaskała mnie po policzku, aż ukoiła moje nerwy. Nie potrwało to długo, bo ktoś zaczął pukać do drzwi. Natychmiast ubrałem się w bokserki, zakładając dżinsy. Były dosyć ciasne. Eee... Chyba musiałem się pomylić. Domyśliłem się, kogo niosło, by wparować do pokoju.

Rhodey: Matt, wszystko gra? Nic wam się nie stało? Słyszałem krzyki
Matt: To nic... Nie bój się
Rhodey: Ech! Mam taką nadzieję... Potrzebujecie czegoś?
Matt: Raczej nie
Rhodey: A nie otworzysz drzwi? Robicie jakiś projekt?
Matt: Eee... Nie, nie
Rhodey: Więc wejdę
Matt: Nie! Lepiej nie teraz
Rhodey: No dobra... Gdybyście czegoś chcieli...
Matt: Zejdę!
Rhodey: Okej. Nie denerwuj się... Zupełnie, jak Pepper

Odszedł od drzwi i słyszałem, jak schodził po schodach. Katty zaczęła się ze mnie śmiać. Nie mogła się powstrzymać.

Katrine: Nie za ciasne są dla ciebie?
Matt: Sorki. Ubrałem nie te, co trzeba
Katrine: Oj! Matty, ładnego masz buraczka na twarzy
Matt: Ups

Speszyłem się bardziej, lecz wróciłem do łóżka, zasypiając obok niej.

~*Godzinę później*~

**Rhodey**

Jak do tego doszło? To były zaledwie ułamki sekundy, gdy ktoś mnie podszedł od tyłu i straciłem przytomność. Dopiero teraz oprzytomniałem, zauważając nieodebrane połączenia od Pepper. Pewnie chodzi o Tony'ego. Wstałem z ziemi, idąc do fabryki. Nadal pozostała zamknięta. Ich dom również był w takim samym stanie, więc wróciłem do rodziców oraz Ivy. Akurat zasnęła na łóżku. Nie miałem serca, by budzić narzeczonej. No tak. Muszę teraz pojąć, że będę miał z nią dziecko, a moje pierwsze wyzwanie, to bycie tatuśkiem za dziewięć miesięcy. Poszedłem do kuchni, gdzie mama piła kolejną lampkę wina.

Rhodey: Nie wystarczy, jak na jeden dzień?
Roberta: Po prostu nie potrafię pojąć, że tak szybko dorosłeś, a do tego będziesz miał dzidziusia z Ivy
Rhodey: Sam tego się nie spodziewałem
Roberta: Hahaha! Jestem z ciebie dumna, Rhodey. Tony pewnie śmiałby się z tego, gdyby żył
Rhodey: Mamo, jest taka sprawa... Tony wciąż żyje
Roberta: Żartujesz? Chciałbyś tego, ale nie cofniesz czasu... Pepper do mnie dzwoniła i mówiła, że to coś ważnego
Rhodey: Nie mogę się dostać do fabryki, a drugie wejście też zamknięte
Roberta: Dziwne
Rhodey: Muszę poczekać, aż znowu zadzwoni
Roberta: To ona?
Rhodey: O wilku mowa

Wyświetliła się nazwa kontaktu. Byłem przekonany, co do osoby, która dzwoniła. Miałem z rudą do pogadania. Ona raczej też tego chciała. Może ma jakieś dobre wieści do przekazania. Musi być antidotum na świństwo z receptury wariatki.

Rhodey: Pepper, przepraszam, że nie odebrałem, ale wcześniej zostałem zaatakowany
Pepper: Zaatakowany?! Przez kogo?!
Rhodey: Nie wiem, bo nie widziałem napastnika... Coś się stało?
Pepper: Tony ma dokładnie osiem godzin, nim trucizna go zniszczy na dobre i przydałaby się pomoc
Rhodey: Rozumiem, choć nie wiem, jak mam wejść do zbrojowni
Pepper: Masz drugie wejście
Rhodey: Zamknięte
Pepper: Co?! Nie wierzę! Jak?!
Rhodey: Chyba mamy intruza w środku
Pepper: Cholera! Matt tam jest! Muszę, jak najszybciej wrócić!
Rhodey: Gdzie ty jesteś?
Pepper: Ostatnio Madame Mask była w Nowym Orleanie, a tam działa Hydra
Rhodey: Hydra? No to brawo
Pepper: Coraz bardziej mam powód, by ją wytępić!
Rhodey: Pepper, uspokój się. Spróbuję jakoś wejść do środka, a ty niczym się nie martw
Pepper: Łatwo powiedzieć
Rhodey: Wiem o tym... Bądźmy w kontakcie
Pepper: Zgoda, więc do zobaczenia
Rhodey: Trzymaj się

Bez dłuższego zastanowienia pobiegłem w stronę fabryki. Musi być jakiś sposób, aby wejść do środka. Jeśli Madame Mask tam była, mogła też skrzywdzić Tony'ego. Obym zdążył na czas.

**Tony**

Pepper za dużo ryzykowała i to z mojej winy. Mogłem zareagować, by nie dopuścić do wstrzyknięcia trucizny. Jednak byłem wtedy zbyt słaby. Nie mogłem sam się obronić, a teraz żona poświęcała się dla zdobycia antidotum.
Nagle zgasło światło w zbrojowni. Potem lekko błyskało, aż znowu nastąpiła ciemność. Ostatni raz zauważyłem skok napięcia, który ukazał czyjąś postać w cieniu. Duch?

Part 205: Ten jedyny raz

2 | Skomentuj


**Pepper**

Wszelkie analizy oraz dodatkowe skany potwierdziły, że czasu było niewiele, a musiał dostać odtrutkę. System nadal poszukiwał Madame Mask poprzez sygnaturę maski. Ostatnia aktywność została wykryta dwie godziny temu w Nowym Orleanie. Trochę daleko, ale dla Tony'ego polecę wszędzie, gdzie trzeba.
Gdy planowałam swoją podróż, doktorek zauważył, jak mój mąż zaczął się budzić i dał mi o tym znać. Powoli otwierał oczy, trzymając się za klatkę piersiową.

Pepper: Tony... Tony, słyszysz mnie?
Tony: Pepper...
Dr Yinsen: Dobrze, że się obudziłeś, bo musisz wiedzieć, co możesz poczuć, jeśli nie otrzymasz antidotum na czas
Tony: Bardzo... źle?
Dr Yinsen: Masz dziewięć godzin, nim twój mózg dozna nieodwracalnych zmian
Tony: I to wszystko... wina... trucizny?
Dr Yinsen: Tak
Pepper: Jak się teraz czujesz?
Tony: Dobrze
Pepper: Nie próbuj ściemniać
Tony: Ech! To nic takiego. Efekty odstawienia... Nic groźnego
Dr Yinsen: Nic groźnego? Przy zatruciu, objawy moją wzrosnąć na sile, więc nie lekceważ tego
Tony: Doktorze, czy ja dziś umrę?
Dr Yinsen: Nie ma takiej opcji
Tony: Ale mogę?
Pepper: Nie przy mnie. Nie pozwolę ci na to
Dr Yinsen: No cóż... Pepper, muszę już uciekać, bo mam do przeprowadzenia operację. Gdyby coś się działo,Victoria jest w pogotowiu
Pepper: Dziękuję za wszystko
Dr Yinsen: Powodzenia

Uśmiechnął się i rozłączył połączenie wideo. Odczepiłam chorego od stołu, by mógł wstać. Ból nie przeszkadzał mu w ruchu. Ciągle przy sobie miałam paralizator. Dla bezpieczeństwa, choć FRIDAY też miała na niego oko.
Po wyjściu z pokoju medycznego, włożyłam zbroję, szykując się do lotu. Jednak znowu musiałam przystopować. Fury i Matt nabijali się na linię. Syn miał większy priorytet.

Pepper: Słucham cię, Matt... Już po lekcjach?
Matt: Eee... Tak, tak. No pewnie
Pepper: Byłeś na wagarach? Profesor Klein nie będzie zachwycony
Matt: Miałem ważniejsze sprawy... Mamo, dlaczego nie mogę wejść do zbrojowni?
Pepper: Musieliśmy odizolować twojego tatę od zagrożeń. Wejdź do domu od tylnego wejścia... Jesteś z Katrine?
Matt: Nie wraca do niego
Pepper: To lepiej niech wróci, bo tu był
Matt: Co?! Dlaczego?!
Pepper: Prowadzimy z nim wojnę i nie chce nawet myśleć, że ty ją kochasz
Matt: Więc ma problem! Nie pozwolę, żeby znowu zamknął Katty! Nie pozwolę!
Pepper: Matt, spokojnie... Idź do domu, ale ona ma wracać
Matt: A tata?
Pepper: Na razie jest sobą
Matt: Mamo...
Pepper: Nie pytaj i idź

Szybko zakończyłam z nim rozmowę. Nie chciałam mu mówić, jak bardzo było źle. Za kilka godzin, wszystko wróci do normy. Pocałowałam Tony'ego na pożegnanie, lecąc do Nowego Orleanu. Bazy Hydry.

**Matt**

Mama mówiła dosyć dziwnie. Chciała coś przede mną ukryć. Wiedziałem to, a prawdziwym problemem nadal pozostał Duch. Czy ich skrzywdził? Mam nadzieję, że nie. Katrine musiała o tym wiedzieć, więc chciałem wyjaśnić wszystko po przybyciu do domu.
Kiedy przekroczyłem próg drzwi, w salonie siedział wujek, oglądając mecz. Od razu do nas podszedł, witając się.

Rhodey: Hej, Matt. Widzę, że nie jesteś sam... Jak tam twoja dziewczyna?
Katrine: My nie jesteśmy parą
Rhodey: Oj! Przecież nie robicie nic złego
Katrine: Trochę robimy
Rhodey: Czemu? Ktoś wam zabronił?
Katrine: Mój ojciec
Matt: Wujku, co się dzieje z tatą? Widziałeś się z nim?
Rhodey: Słyszałem, że ma się nie najlepiej, ale ma przy sobie żonę, czyli jest okej
Matt: Są w domu?
Rhodey: Zostali w fabryce... Jesteście głodni?
Matt: Nie
Rhodey: No dobra... Gdybyście czegoś potrzebowali, wołajcie
Matt: Kto dziś gra?
Rhodey: Dopiero włączyłem, lecz patrzyłem na program i raczej nasi grają z Włochami
Matt: A! To nuda
Rhodey: Masz coś lepszego do roboty?
Matt: A mam

Puściłem Katty oczko, prowadząc ją do pokoju. Zdjęliśmy mokre skarpetki, kurtkę i położyliśmy się na łóżku, wpatrując w siebie. Pocałowałem ukochaną z taką namiętnością, że sama zaczęła błądzić rękami po mojej klatce piersiowej, aż pozbawiła mnie bluzki. Przewróciłem ją tak, by była pode mną. Nie traciłem z nią kontaktu wzrokowego, wędrując dłonią przy pasku od jej spodni. Powoli oddychałem, całując po raz kolejny, lecz w szyję. Znowu poczułem dreszcz na plecach, bo palce schodziły coraz niżej. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy wyprzedziłem dziewczynę, rozpinając guzik oraz rozsuwając jednym pociągnięciem w dół. Bez problemu wyrzuciła dżinsy w kąt. Na chwilę zwolniliśmy, ciesząc się bliskością naszych ciał.
Kiedy przerwa dobiegła końca, nie spostrzegłem, jak szybko i moja dolna odzież spadła do kostek. Szybkim odruchem wylądowały tam, gdzie leżała reszta garderoby. Wróciłem na górę, masując piersi przez materiał koszulki. Zwinnie pozbyłem się przeszkadzającej warstwy, że jedynie pozostaliśmy w bieliźnie. Ponownie się pocałowaliśmy z tak wielkim pożądaniem, że pragnąłem dotknąć zakazanego owocu kobiety. Pragnąłem Katrine, a ona również tego chciała. Zdjąłem z niej stanik, miętosząc biust i zataczając na nim kółka. Jęczała, błagając o więcej. Pozbawiłem się bokserek, wchodząc delikatnie w jej ciało. Trzymała się moich pleców, oddychając głębiej z podniecenia, a to nie był koniec.

Part 204: Zaręczyny cz.2

2 | Skomentuj

**Rhodey**

Rodzice byli oazą spokoju, choć mamie chyba odbiło. Mówiła o chęci picia wina. Wzięła całą flaszkę, ale dla kultury nalała lampkę do kieliszka. Tata tylko spojrzał na nią niezadowolony, aż wróciliśmy do poprzedniego tematu. Poprosiłem Ivy, by nic nie tłumaczyła. Zaczęłaby się denerwować i w ten sposób jedynie zaszkodziłaby zarówno sobie, jak i dziecku. Musieliśmy przejść do tematu rodziny.

Roberta: No dobra... Powiedzieliście nam o dziecku, a macie pomysł, co dalej?
Rhodey: Weźmiemy ślub
Roberta: Tak szybko? W końcu, ile się znacie?
Rhodey: Wystarczająco długo, żeby chcieć spędzić z nią resztę życia
Gen. Stone: Rhodey, ty... Ty tak na serio?
Rhodey: Bardzo na serio

Niespodziewanie rozdzwonił się mój telefon. Kto przeszkadzał? Ruda. No i masz. Chyba wzięła głęboko do serca obietnicę ze Świąt. Odebrałem, bo ona nie przestałaby mnie dręczyć. Wyszedłem na chwilę z salonu, rozmawiając z Pepper w łazience.

Rhodey: Wybrałaś zły moment. Mam tu ważną sprawę do załatwienia
Pepper: Hmm... A wiesz, że mam to gdzieś? Tony jest nieprzytomny i jest z nim kiepsko. Może ruszysz te swoje szanowne dupsko, by sprawdzić, co się dzieje?
Rhodey: Nie mogę
Pepper: Och! Co jest takiego ważnego? Chwila... Ojej! Rhodey, ty chcesz ją poprosić o rękę? Wybacz, ale obiecałam, że będę przeszkadzać. Hahaha! Dobra, ale tak na serio, co ty robisz?
Rhodey: Właśnie to, więc z łaski swojej zejdź ze mnie i zajmij się nim. Gdyby coś się działo, masz FRIDAY, a nie żyjemy w epoce kamienia
Pepper: Rhodey... Bo się pogniewamy
Rhodey: Zrób to do cholery!
Pepper: Dobra, dobra. Powodzenia, War Machine. Niech twoje wybranka nie wyskoczy przez okno
Rhodey: Pepper!
Pepper: Okej. Koniec żartów

Rozłączyłem się najszybciej, jak się da, biegnąc do miejsca spotkania. Prawie wywaliłbym się o kafelki, lecz w porę zahamowałem. Stłumiłem w sobie emocje, by być spokojnym przy zaręczynach. Wziąłem kilka głębszych oddechów, wyciszając się.

Gen. Stone: Wszystko gra?
Rhodey: Tak, tak. Kontynuujmy
David: Jestem z ciebie dumny, synu, ale na ślub to trochę za wcześnie... Nie sądzisz, żeby lepiej się poznać?
Rhodey: Ufam Ivy, dlatego chcę...
David: Rhodey, nie teraz
Rhodey: Lepszego momentu nie będzie

Uklęknąłem przed dziewczyną na jedno kolano, wyjmując białe pudełko. Nie byłem poetą, więc gadałem wszystko, co mi przyszło do głowy. Była zaskoczona tym, co się działo. Mama myślała, że oszalałem, ale przyglądała się temu. Pokazałem wnętrze przedmiotu, wskazując na pierścionek. No dobra. Raz się żyje.

Rhodey: Ivy Stone, pragnę z tobą żyć szczęśliwie i opiekować się tobą. Chcę, żeby nasze dziecko było dumne z takich rodziców, dlatego chciałbym ciebie zapytać o jedno. Odpowiedź na te pytanie zmieni wszystko, budując przyszłość. Ekhm... Ivy, czy pragniesz być moją drugą połówką? Zechcesz wyjść za mnie?

Gen. Stone: Ja... Ja...
David: No weź. Co ci szkodzi?
Roberta: Zdecyduj mądrze
Gen. Stone: Czuję się, jak na jakimś wyroku śmierci
Roberta: Oj! To jeszcze nie wiesz, jakie czekają cię niespodzianki
Rhodey: Ivy?
Gen. Stone: Zgadzam się... Chcę być twoją żoną
David: Jupi! A teraz pocałujcie się. Gorzko, gorzko!
Rhodey: Pozwolisz?
Gen. Stone: Nie pytaj... Całuj

Zbliżyłem się do jej ust, oddając namiętny pocałunek, a na palec włożyłem pierścionek. Od teraz była moją narzeczoną. Tony z Pepper padną, gdy się o tym dowiedzą. Symbolicznie stuknęliśmy się kieliszkiem, wypijając lampkę wina

Rhodey: I jak? Tego chciałaś?
Gen. Stone: Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo

Wpiła się w moje w moje usta, całując z wielkim pożądaniem. Chwyciłem ukochaną, jak pannę młodą, zabierając do pokoju. Byliśmy szczęśliwi. Niebawem zaczniemy nowy etap w naszym życiu. Położyłem Ivy na łóżku, tuląc się do niej oraz do małego bobaska w brzusiu. Chciałaby bliźniaki, choć wolałbym jednego maluszka. Chłopczyk. Czuję to.

~*Dwie godziny później*~

**Pepper**

Wybiła piętnasta, a on nadal się nie obudził. Wysłałam próbki krwi lekarzowi i od razu zadzwonił. Wcześniej nie odbierał, bo był zajęty. Przełączyłam się na wideo, by mógł zauważyć, czy obecna sytuacja wymagała natychmiastowej interwencji medycznej. Nie wyglądał na zachwyconego.

Dr Yinsen: Kończy nam się czas, Pepper. Trucizna zaatakowała połowę układu nerwowego. Jak tak dalej pójdzie, cały jego świat stanie się halucynacją. Nie rozpozna, kto jest wrogiem. Będzie mylił każdego, a najgorzej w tym są skutki całkowitego zatrucia, gdy uszkodzenia zniszczą mózg
Pepper: Szukam tej wariatki, ale wciąż zostaje poza zasięgiem
Dr Yinsen: To niedobrze. Antidotum musi być podane do końca tej doby
Pepper: Chyba musi mieć koszmar, skoro tak szybko bije serce lub...
Dr Yinsen: To efekty odstawienia, więc jest źle... Gdyby stan bardziej się pogorszył, zajmę się nim w szpitalu
Pepper: Dziewięć godzin
Dr Yinsen: Tylko tyle mu pozostało

Part 203: Zaręczyny cz.1

0 | Skomentuj


**Ivy**

Rhodey nadal się wahał, co do przedstawienia mnie swoim rodzicom. Chwyciłam go za rękę, by nabrał pewności siebie, że nikt nie zginie. Mój ojciec nie mógł przyjechać przez obowiązki, więc te spotkanie będzie wyglądać o wiele inaczej. Gdy wszystko pójdzie dobrze, poznają się wkrótce.
Po przejściu przez drzwi, w salonie siedzieli jego rodzice. Mężczyzna czytał gazetę, zaś kobieta przeglądała jakieś papiery.

Rhodey: Eee... Mamo, tato... Chciałbym wam kogoś przedstawić. To generał Ivy Stone
Roberta: Znam cię... Szkoliłaś mojego syna
Gen. Stone: Zgadza się i prosiłabym o wyrozumiałość, bo przyleciałam w ważnej sprawie
Roberta: Usiądź

Całą czwórką siedzieliśmy na jednej kanapie. Trochę czułam się niezręcznie. Jak im wyjaśnić, co zaszło między nami? Oboje wpatrywali się we mnie, jakbym była z innej planety. No trudno. Trzeba przełamać jakoś te bariery i chyba mój chłopak miał pomysł.

Rhodey: Mamo, nie uwierzycie, czego się nauczyłem w Akademii Wojskowej. Świetnie sobie radziłem na torze przeszkód, a moja celność była bezbłędna. Jednak poza doskonaleniem przetrwania oraz zdolności, które każdy żołnierz potrzebuje na wojnie, nauczyłem się kochać
Roberta: Nie rozumiem
David: A ja wiem, jaki jest finał... Mów, Rhodey
Rhodey: Eee... No, bo...
Gen. Stone: Wasz syn jest ojcem mojego dziecka
Roberta: Zaraz, zaraz. Możesz powtórzyć?
Gen. Stone: Powiem powoli. Wasz... syn... jest... ojcem... mojego... dziecka
Roberta: Chyba pójdę się napić wina
David: Roberto, spokojnie
Rhodey: To moja wina. Nie zabezpieczyłem się i tak jakoś wyszło
Roberta: Miałeś polecieć szkolić się na żołnierza, a nie zaliczać laski!
Rhodey: Mamo, przestań
David: Kochana, proszę. Daj mu dokończyć
Roberta: Już wiem zbyt wiele. Dziękuję
Gen. Stone: Pani Rhodes, niech pani poczeka!

Próbowałam ją zawołać, lecz zniknęła w kuchni. Od razu poszłam porozmawiać z matką Rhodey'go na osobności. Miała prawo się wkurzyć. Pora wyznać całą prawdę. Niech wie, jak to się zaczęło.

Gen. Stone: Pani Rhodes...
Roberta: Niepotrzebnie za mną poszłaś! Czego ty jeszcze chcesz?!
Gen. Stone: Proszę posłuchać... Wie pani, czym jest kinbaku?
Roberta: Nigdy o tym nie słyszałam
Gen. Stone: Więc wytłumaczę... Rhodey na samym początku dawał sobie świetnie radę, jak na żółtodzioba. Podejrzewałam, że coś się za tym kryje, to zmusiłam go do seksu, żeby w ten sposób poznać tajemnicę
Roberta: Jesteś chora
Gen. Stone: Tym jest kinbaku. Na początku walka, a później to drugie
Roberta: Czyli twoje dziecko jest wpadką?
Gen. Stone: Niezupełnie, bo później sam chciał sprawdzić, czy go kocham, a może skończyłam tę grę. No i sam zaczął, zapominając o zabezpieczeniach
Roberta: Hahaha! No nieźle
Gen. Stone: Nadal się pani gniewa?
Roberta: Nie, aż tak. Teraz rozumiem, ale kochasz go?
Gen. Stone: Bardzo i razem chcę z nim wychowywać nasze dziecko
Roberta: Pomogę ci ze wszystkim. A teraz przejdźmy na "ty". Mów mi Roberta
Gen. Stone: Ivy

Podałam rękę, a jej uśmiech dał mi sygnał, że jeszcze nie wszystko stracone. Pozostało dowiedzieć się, jak zareagują na przyszłe plany. Wróciłam do salonu, skąd można było usłyszeć czyjś przejaw radości. Chyba ojciec akceptuje nasz związek.

**Pepper**

Tony nadal nie odzyskał przytomności. Nie wiedziałam, co o tym sądzić, a Duch zniknął. Natychmiast zabrałam męża do pokoju medycznego w celu analizy stanu zdrowia. W razie kłopotów, przypięłam go metalowymi obręczami do stołu. FRIDAY wie, co dobre. Niestety, ale Madame Mask pozostawała w ukryciu.
Nagle usłyszałam telefon. Nie doktorek, a Fury? Cholera! Czego chce?

Pepper: Generale, ja nie mam teraz czasu!
Generał Fury: Tu nie chodzi o ciebie, lecz o Starka
Pepper: Co dokładnie?
Generał Fury: Muszę z nim pomówić
Pepper: Proszę spróbować później
Generał Fury: Teraz! To pilne!
Pepper: Jak zawsze... Jest w kiepskim stanie, więc nie da się z nim dogadać
Generał Fury: Więc przekaż mu, że musi mi wyjaśnić, skąd tyle facetów ma dostęp do jego broni
Pepper: Zbroja nie jest...
Generał Fury: Nie dyskutuj!
Pepper: Czyli nie rozmawiam. Żegnam

Rozłączyłam się, bo zaczynał mnie wkurzać. Bałam się o Tony'ego, a ten truje dupę o tej akcji ze zbrojami.

Pepper: Co się z nim dzieje?

<<Nienaturalna aktywność fal mózgowych, czego powodem są niekontrolowane ataki, a do tego zaburzenia pracy serca>>

Pepper: Czyli kiepsko... Dzwoń do Yinsena. Natychmiast!

**Rhodey**

Ojciec się śmiał. Pewnie zacznie chwalić się pierwszej napotkanej osobie, że zostanie dziadkiem. Wyjaśniłem mu, co chciałem zrobić i miałem od niego wsparcie. Schowałem pudełko do kieszeni, czekając na odpowiedni moment. Mam nadzieję, że mama nie spróbuje nikogo zabić za to, co musiała sobie uświadomić.

Part 202: Intruz

0 | Skomentuj

**Pepper**

Chyba się przesłyszałam. Czyżby przeszkadzało mu moje gadulstwo? Raczej ta trucizna już za bardzo zatruła głowę lub nie traci humoru przez odloty. Sprawdziłam, czy był bliski kolejnego szaleństwa. Skarżył się jedynie na ból głowy. Nic dziwnego, skoro Madame Mask sporządziła tak silną substancję, która z łatwością zniszczy układ nerwowy. Nadal się mści za Whitney? To przeze mnie Tony źle się czuje.

Pepper: Przepraszam cię, Tony. Gdybym wtedy nie zabiła jej "przyjaciółki", nie byłbyś taki chory
Tony: Pep, nie przepraszaj. Trzeci raz też wywinę się śmierci. No może czwarty. Zresztą, ciągle walczę o przetrwanie
Pepper: Dla twojego bezpieczeństwa zbrojownia została zamknięta
Tony: A Matt?
Pepper: Przenocuje u Roberty
Tony: To dobrze... Ach!
Pepper: Tony, co się dzieje?
Tony: To... nic. Tylko... pikadełko
Pepper: Lepiej się połóż
Tony: Ekhm... Nie trzeba. Dam... radę
Pepper: Tony!

Pobiegłam w jego stronę i w porę go złapałam, zanim uderzyłby głową o podłogę, która nie składała się z pluszowych misiów. Przeniosłam męża na kanapę. Nie mógł spokojnie oddychać, a ból ściskał przy sercu. Nie chciałam używać żadnych leków, bo bałam się, że wariatka w nich też mogła mieszać.

Pepper: To są te objawy odstawienia?
Tony: Ach! Tak! To... te
Pepper: Nawet nie błagaj o morfinę. Musisz wytrzymać bez niej. Jestem tu ciągle przy tobie, więc zachowaj spokój
Tony: Pepper...
Pepper: Co się dzieje?
Tony: Duch
Pepper: Gdzie?
Duch: Obejrzyj się za siebie
Pepper: Duch! Jak ty...

Wyjęłam paralizator, próbując porazić włamywacza. FRIDAY zamknęła całą bazę. Widocznie prześlizgnął się wcześniej. Czego on chce?

Duch: Wiedziałem, że coś tu nie pasowało i jednak żyjesz, Stark. Unieważniam nasz sojusz, więc znowu jesteśmy wrogami
Pepper: Duch, czego ty chcesz?
Duch: Przyszedłem po Katrine. Przez waszego syna mam z nią same kłopoty!
Tony: Nie ma... jej... tu
Duch: Może, jak wyrwę te twoje nowe serce, powiesz mi, gdzie jest
Pepper: Nie ośmielisz się! Jeśli to zrobisz, zabiję ciebie, a ona będzie z Mattem
Tony: Pepper... nie... prowokuj. Ekhm...
Duch: Więc ty powiedz, dokąd poszła?
Tony: Aaa!
Pepper: Tony!

**Tony**

Potrzebowałem tego. Jedno wyładowanie impulsu elektromagnetycznego i ból znikł, zaś pikadełko było odporne na ten atak. Nadal działało bez przeszkód. Wstałem z kanapy, biorąc rękawicę z repulsorem, by uciszyć zjawę. Nie wiedziałem, gdzie mogła być jego córka.
Nagle zauważyłem, jak zmienia swoją postać. Nie byłem w stanie uwierzyć, że moja mama ciągle żyła. Czyżby dawna sąsiadka nas zaatakowała? Jednak coś było w niej, co przypominało rodzicielkę. Jej głos. Odłożyłem broń, poddając się.

Pepper: Co ty wyprawiasz?! Znowu tobie odbiło?! FRIDAY, namierz intruza!

<<Błąd. System nie działa prawidłowo>>

Duch: To taka mała niespodzianka
Tony: Jakiś prezent?
Pepper: Och! Kogo tym razem widzisz?
Tony: Mamo?
Pepper: Hahaha! Nie wierzę. Duszek został mamusią dla Iron Mana
Duch: Co tu się wyrabia?! Zabiję cię, Anthony! Słyszysz?! Powinieneś się mnie bać!
Tony: Dlaczego? Mamo, powiedz
Duch: Nie jestem twoją mamą! Oprzytomnij!
Tony: Kłamiesz! Przecież... Przecież mnie kochasz
Duch: Źle myślałeś!

Byłem w szoku, słysząc gniew w głosie matki. Nigdy mnie nie kochała? Pewnie stąd te ciągłe ucieczki do pracy. Nie miałem zamiaru na nią patrzeć, więc pobiegłem w stronę domu. Nie zdołałem uciec, gdy oberwałem jakąś strzałką paraliżującą. Obraz znowu wyglądał inaczej. Zmieniał się kształt postaci. Upadłem na podłogę, tracąc przytomność.

~*Godzinę później*~

**Ivy**

Nareszcie wylądowałam. W końcu mogę zobaczyć się z Rhodey'm i jego rodzicami. Powinni przyjąć do wiadomości, że będą dziadkami. Specjalnie przyjechał po mnie na lotnisko. Przywitałam się z nim, wsiadając do taksówki. Mieliśmy wiele do pogadania. Większość drogi milczał. Lekko go szturchnęłam, by zaczął być bardziej rozmowny.

Rhodey: Ivy?
Gen. Stone: A kogo się spodziewałeś? Powiem ci, że daleko odpłynąłeś
Rhodey: Przepraszam, ale... Ech! Trochę się boję
Gen. Stone: Niby czego?
Rhodey: Mojej mamy
Gen. Stone: Hahaha!
Rhodey: To nie jest śmieszne. Ty nie wiesz, co ona może zrobić
Gen. Stone: Rhodey, walczyłeś z tyloma wrogami jako War Machine, a boisz się własnej matki?
Rhodey: Poznacie się dzisiaj
Gen. Stone: Taki mamy zamiar, prawda?
Rhodey: Zabije mnie
Gen. Stone: A twój ojciec?
Rhodey: Raczej będzie chwalił się kolegom ze składu, że został dziadkiem
Gen. Stone: Marynarka?
Rhodey: Lotnictwo

Gdy znaleźliśmy się przed domem, wyglądał na jeszcze bardziej zestresowanego. Trochę też miałam obawy, jak przyjmą mnie jego rodzice. Czy zaakceptują nasz związek? Wpakowałam się w bagno. We własne bagno. Sama tego chciałam, to mam.

Part 201: Zamknąć przeszłość. Rozpocząć przyszłość

0 | Skomentuj
**Rhodey**

Bardzo niedobrze? Zabawnie to brzmi z ust największego cudotwórcy w cyberchirurgii. Chciałem mu wyjaśnić ostatnie niepokojące zachowanie przyjaciela, lecz zadzwoniła do mnie dość ważna osoba. Mam przerąbane. Poprosiłem, by Pepper wszystko wyjaśniła i być może znajdzie się odtrutka do tej trucizny.
Kiedy wyszedłem z pokoju, odebrałem telefon od Ivy.

Rhodey: Hej. Jak się czujesz?
Gen. Stone: Jestem w samolocie i jeszcze nie zwróciłam śniadania
Rhodey: Hehe! To dobrze... Czekaj... Ty lecisz?
Gen. Stone: Mówiłam, że wpadnę z wizytą. Musimy pogadać w cztery oczy
Rhodey: Taa... Tak. Musimy
Gen. Stone: Wszystko gra?
Rhodey:  Eee... O której lądujesz?
Gen. Stone: Powinnam być o dwunastej, więc widzimy się za trzy godziny... Cieszysz się?
Rhodey: Pewnie
Gen. Stone: Jakoś tego nie słyszę
Rhodey: Ech! Przepraszam cię, Ivy. Niedawno wróciłem z misji
Gen. Stone: Rozumiem, a twoi rodzice już wiedzą?
Rhodey: Dziś im powiem
Gen. Stone: Dziś? Miałeś zrobić to wcześniej!
Rhodey: Spokojnie. Nie denerwuj się. Lepiej późno, niż wcale

Byłem załamany jej przyjazdem. To za szybko. I co ja mam zrobić? Na Tony'ego nie mogę liczyć, bo nie był sobą. A Pepper? Po moim trupie, że do niej pójdę.
Wróciłem na salę i doktorek zakończył rozmowę. Musiałem spytać rudej, czy coś wie więcej.

Pepper: Nie tłumacz się... Wiem, kto do ciebie dzwonił
Rhodey: Przepraszam, lecz musiałem odebrać... Coś mówił, jak mu pomóc?
Pepper: Uszkodzenia układu nerwowego w stanie 20% i gwałtownie się pogarsza z każdym następnym atakiem
Rhodey: Jest na nie antidotum?
Pepper: Pobrałam krew do badań, a FRIDAY potwierdziła diagnozę doktorka. Jeśli istnieje jakieś lekarstwo, to tylko osoba, co go zatruła ma do niego dostęp
Rhodey: No dobra... Szukamy Madame Mask
Pepper: Zabiję ją
Rhodey: Spokojnie, Pepper. Tony wychodził z gorszych tarapatów. Znajdziemy ją... Zresztą, powinienem cię pochwalić za akcję, bo świetnie sobie poradziłaś, jak na pierwszy lot
Pepper: Ech! Nie raz widziałam, kiedy walczyliście, a zapamiętać schemat walk nie było zbyt trudnym wyzwaniem
Rhodey: Czy mówił, jak zniwelować objawy?
Pepper: Nie da się. Jedynie ciągła obserwacja oraz izolowanie od zagrożeń
Rhodey: Dlatego zbrojownia musi być zamknięta

~*Dwie godziny później*~

**Katrine**

Zerwaliśmy się z lekcji, żeby rywalizować w tenisa. Nadal byłam zapisana do Akademii Jutra, więc chodziłam z Mattem do klasy. Chłopak jakoś wypadł z formy. Może to po wypadku. Albo coś planował? Dawał mi fory?
Rzuciłam piłką, odbijając wysoko, by jej nie zdołał obronić. Jednak jakoś udało mu się wyrzucić ją ze swojej strony. Ostatni raz wybiłam rakietką w celu zdobycia punktu.

Katrine: Ha! Dwa do jednego. Dzisiaj mi przypadło zwycięstwo
Matt: Brawo, Katty. Następnym razem, ja wybieram
Katrine: Spoko... I dziękuję ci za wszystko
Matt: Za co dokładnie?
Katrine: Tyle się dzieje straszliwych rzeczy, a ty nadal chcesz być ze mną
Matt: Dziwisz się? Przecież się w tobie zakochałem. Bardzo chciałbym ułożyć przyszłość razem z tobą
Katrine: To miłe, ale nasze rodziny są ze sobą pokłócone
Matt: Niczym Romeo i Julia?
Katrine: Nawet gorzej, bo oni mogą pozabijać siebie wzajemnie
Matt: Ech! Coś na to poradzimy, a teraz wracajmy, bo się nam rozpada nad głową
Katrine: No i wykrakałeś

Poczułam kropelki deszczu, spadające na moją skórę. Na początku kapało kilka drobniutkich, a późnej porządnie lunęło. Nie mieliśmy parasola, więc biegliśmy do domu. Nadal pozostanę u Matta, skoro ojciec próbował pokrzyżować naszą przyszłość.
Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, drzwi zastaliśmy zablokowane. Co tym razem? Kolejny alarm?

**Pepper**

Rhodey dobrze zrobił, każąc zamknąć całą fabrykę. To najlepszy sposób na izolację od zagrożeń. Tony nie powinien walczyć, lecz zostać w domu. Akurat powoli otwierał oczy. Na razie wyglądał na opanowanego, choć nie wiadomo, kiedy znowu mu odbije. Widzi tylko zmarłych ludzi. Mandaryn, Kontroler, Andrew. Kto będzie następny?

Tony: Pepper, znowu to samo? Co ja zrobiłem?
Pepper: Załatwiłam dla ciebie kaftan bezpieczeństwa i nigdzie się nie ruszysz bez mojej zgody, jasne? Nie chcę słuchać, że widzisz jakąś babcię Lucy
Tony: Co takiego? Moja babcia tak nie miała na imię
Pepper: Oj! Dobrze o tym wiem, ale widzisz same trupy. Jesteś chory, wiesz? Gdybyś jakimś cudem uwolnił się z kaftana lub byłbyś bez niego, a twoje szaleństwo sięgnęłoby zenitu, mam przy sobie paralizator, dlatego nie próbuj mieć odlotów
Tony: Aż tak źle?
Pepper: Doktorek powiedział, że trucizna szybko się rozprzestrzenia i uszkadza układ nerwowy, więc musimy dorwać Madame Mask
Tony: Pepper?
Pepper: Tak?
Tony: Za dużo mówisz

Part 200: Mojemu mężowi odwala

0 | Skomentuj


**Pepper**

Zostaliśmy otoczeni z każdej możliwej strony. Raz padał atak z powietrza, ziemi lub pod naszymi nogami. Jedna ze zbroi wynurzyła się na powierzchnię, strzelając z unibeamu. Cała nasza trójka upadła, lecz War Machine sam zaatakował wroga, który mierzył w locie również tę wiązkę, co poprzedni. Rozdzieliliśmy się strategicznie, więc ja zajęłam się gościem nad nami, Rhodey walił czym popadnie w kolosa, co wynurzał się z ziemi, zaś Tony uderzał repulsorami w ostatniego przeciwnika. Dawaliśmy z nim radę. Jednak szczęście nie trwało wiecznie.
Gdy powaliłam "lotnika" na dół, pojawił się czwarty mocarz. Jednym ruchem przygniótł nas do podłoża.

Pepper: Geniuszu, może pora na jakiś lepszy plan?
Tony: Dobra. Daj pomyśleć
Rhodey: Eee... Nie chcę wam nic mówić, ale on nas zgniecie, jak robala
Pepper: Jak zwykle pozytywnie nastawiony do życia. Ciekawe, czemu ta Ivy na ciebie poleciała?
Rhodey: Pepper, opanuj się!
Pepper: Ej! Ja tylko jestem ciekawa
Tony: Uspokójcie się i wymyślmy coś!
Rhodey: Dobra, więc skopiowali twoje schematy, tak?
Tony: Zgadza się
Rhodey: Czyli jako ich twórca znasz słabe punkty
Tony: Są starej daty
Rhodey: No i?
Tony: Musimy zwalić je z nóg... Celować w kolana!

Zrobiliśmy, jak kazał i każdy strzał mierzyłam w stopy. Jeden dziadziuś padł, drugi też leżał, zaś trzeci łatwo nie dawał za wygraną.
Nagle zauważyłam, że Iron Man zastygł w miejscu. Znowu mu odwala?

**Tony**

Dlaczego celuję do Andrew? Przecież on nie żyje. Schowałem broń. Czy to możliwe, że przeżył? Cieszyłem się z tego. Jednak reszta nie podzielała mojego zdania. Chcieli go skrzywdzić. Nie mogłem im na to pozwolić. Zaatakowałem Rhodey'go z unibeamu, zaś na Rescue użyłem mini rakiet. Ani jednego draśnięcia? Są twardzi.

Pepper: Rhodey, walnij bazooką! Niech mu się oczy otworzą!
Rhodey: Nie zrobię tego, bo go zranię
Pepper: Bez dyskusji, zgredzie! Strzelaj!
Tony: Co wy robicie? Powariowaliście?! Czemu strzelacie do Andrew?!
Pepper: Mówiłam? Strzelaj do cholery i o nic więcej nie pytaj!
Rhodey: To będzie bolało
Tony: Rhodey, oszalałeś?!
Rhodey: Nie

Wymierzył z broni w moją zbroję. Szybko użyłem mocy do pola siłowego, by odeprzeć atak. Niestety, ale pocisk był silniejszy, aż trafił zarówno mnie, jak i Andrew. Spadałem, przebijając się przez skrzynie. Nie potrafiłem wstać, a w miejsce, gdzie wcześniej widziałem dawnego przyjaciela, pojawił się wróg. Powoli wracała mi świadomość, choć nie pamiętałem poprzedniego zajścia.

Tony: Rhodey... co ja zrobiłem?
Rhodey: Doznałeś kolejnych halucynacji i zaatakowałeś nas
Pepper: Pozostała dwójka też leży i SHIELD za chwilę ogarnie ten bałagan, a ty już nigdzie nie polecisz, aż grzybki halucynki wyparują z twojej głowy
Tony: Jakie grzybki?
Pepper: Och! Odwala tobie. Jak tak dalej pójdzie, załatwię od Victorii kaftan bezpieczeństwa
Tony: Pepper, przesadzasz
Pepper: Ja przesadzam? Ja przesadzam?!
Rhodey: Spokój! Wracajmy do bazy... Wstaniesz sam?
Tony: Raczej tak

I od razu tego pożałowałem. Miałem zawroty głowy, a w dodatku obraz mi się zamazywał. Upadłem, mdlejąc.

<<Włączono autopilota>>

**Rhodey**

Zacząłem się poważnie bać tych ataków halucynacji u Tony'ego. Musieliśmy poradzić się specjalisty, co zrobić. SHIELD przymknęła złoczyńców. konfiskując zbroje, więc plan się powiódł.
Po znalezieniu się w zbrojowni, odłożyliśmy pancerze, zaś chorego zabraliśmy do pokoju medycznego. Dziewczyny już tam nie było. Pewnie siedziała z Mattem. To nawet dobrze. FRIDAY ponownie przeskanowała organizm, gdy my usiłowaliśmy skontaktować się z dr Yinsenem. Moją uwagę przykuł wynik analizy czyjegoś DNA. Pepper od razu się wkurzyła, uderzając pięścią o blat stołu.

Rhodey: Pepper, starczy! Wiem, co czujesz, ale pokonamy ją
Pepper: Ta cholera ciągle wraca i kurwa, agenci nie mogą jej zamknąć na stałe!
Rhodey: Spokojnie, bo się spalisz... Teraz dowiedzmy się, czy da się Tony'emu pomóc

Nawiązaliśmy bezpieczne połączenie z lekarzem. Dla ułatwienia kontaktu przełączyliśmy się przez komputer na wideorozmowę.

Dr Yinsen: Witajcie. Nie wiedziałem, że tak szybko się ze mną skontaktujecie... Mówcie, jaki macie problem?
Rhodey: Chodzi o Tony'ego
Dr Yinsen: Pewnie ma efekty po odstawieniu starego implantu... Towarzyszyły mu zawroty głowy, dezorientacja, czy też...
Pepper: Ktoś go otruł!
Dr Yinsen: Jak?
Pepper: Ta pierdolona suka musiała maczać w tym palce! Podszyła się pod pana i dała truciznę Tony'emu!
Dr Yinsen: Rozumiem twoje zdenerwowanie, ale co dokładnie się dzieje?
Rhodey: Ma w organizmie środek halucynogenny
Dr Yinsen: No to bardzo niedobrze


--**---

200 part. Czy ktoś jeszcze pamięta wyzwanie z 100 rozdziałów "W sieci"? Pobity rekord, ale to nie wszystko. Pozostało 166 i myślę, że też to jest możliwe. Dzięki TonyPepper, Alison (później Pepper) oraz innym czytelników ten blog rozpoczął swoją podróż. Wytrwacie do końca? Sama nie wiem, kiedy zakończę bloga. Być może nigdy.

Part 199: Atak zbroi

0 | Skomentuj



~*Sześć godzin później*~

**Katrine**

Wstałam o dziewiątej z łóżka i nadal nie było nikogo poza mną. Czułam się dziwnie, lecz nie musiałam znosić okropnego bólu głowy, jak wcześniej. Na stoliku znalazłam talerz z tostami oraz sok winogronowy. Do tego była dołączona kartka.

Hej, Katty. Przyniosłem ci śniadanie.
Na pewno jesteś głodna. Oby tobie zasmakowało.
PS: Gdybyś czegoś potrzebowała, siedzę nad odrabianiem lekcji w pokoju.
Trzeba nadrobić zaległości :)
Matt


Katrine: Jaki ty uroczy, Matty

<<Dla ciebie zrobi wszystko>>

Katrine: Eee... Kim ty jesteś? Kto się tu ukrywa?

<<Przepraszam... Chciałam upewnić się, że wszystko z tobą w porządku... Nie bój się. Nikt cię tu nie skrzywdzi>>

Katrine: Na pewno?

<<Bez obaw. Hydra nie wie o tym miejscu>>

Katrine: Czy można wiedzieć, jak się nazywasz, komputerku?

<<Bystra jesteś... Nazywam się FRIDAY>>

FRIDAY? Kto wymyślił tak dziwną nazwę? Pewnie ojciec Matta, nim kopnął w kalendarz. Niby umarł, a Iron Man wciąż działa.
Gdy chciałam wyjść, drzwi zatrzasnęły się. Uruchomił się jakiś protokół bezpieczeństwa i ciągle dzwonił alarm. Dlaczego?

**Tony**

Powoli otwierałem oczy. Gadania mojej rudej nie dało się uniknąć. Do tego szykowały się kłopoty w mieście. Musiałem uzbroić się w zbroję. Jednak dźwięk ucichł. Zauważyłem Rhodey'go, który wyłączył ostrzeżenie. Chciałem lecieć na akcję, ale nie mogłem ruszyć kończynami. Co się stało? Czemu mnie związali?

Rhodey: Pepper, skończ gadać. Obudził się
Tony: Rhodey? Dlaczego jestem związany? Odbiło wam?
Pepper: Nam?! To ty jesteś chory!
Rhodey: Tylko na niego nie krzycz
Pepper: Oj! Ja wiem, co mam mówić do własnego męża! Tony, ty idioto! Czemu zachowywałeś się, jak ćpun po prochach?! Mało brakowało, a posunąłbyś się do rękoczynów
Tony: Co?! Rhodey, czy to prawda?
Rhodey: Niestety, dlatego nigdzie nie lecisz
Tony: Ludzie są w niebezpieczeństwie!
Rhodey: Zajmę się tym
Tony: Nie dasz rady. Przecież już dawno nie walczyłeś
Rhodey: A ty nie możesz... FRIDAY, przeskanuj organizm Tony'ego w poszukiwaniu substancji toksycznych

<<Skanowanie...>>

Tony: Pepper, zraniłem cię?
Pepper: Jeszcze nie... Ty coś pamiętasz ze swojego odpału?
Tony: Jak przez mgłę, więc raczej nic

<<Analiza dobiegła końca. W organizmie jest aktywny specjalny środek halucynogenny, powodujący urojenia, zaburzenia psychiczne, które w głębszym stopniu mogą trwale uszkodzić układ nerwowy>>

Tony: Jak do tego doszło?
Pepper: Na pewno nic tobie nie podawali?
Tony: Moment... Coś było

Przypomniałem sobie moment, kiedy obudziłem się z koszmaru. Doktorek mnie uspokajał, a potem uśmiechnął się i coś mi podał. Cholera! Jeśli Madame Mask nadal pozostała na wolności, to ona wtedy była w bazie powietrznej SHIELD.

Pepper: Tony, co się dzieje?

Nagle usłyszałem, jak w wiadomościach mówili o zamieszkach w mieście z użyciem... zbroi. Przyjrzałem się temu, rozpoznając skradzione schematy pierwszych modeli Iron Mana. Pancerz specjalny, War Machine i prototyp Iron Mongera. Wszystkie siały chaos i spustoszenie, a ja nie mogłem nic zrobić.

Pepper: Tony...
Tony: Rozwiąż mnie... Muszę działać
Rhodey: Ale nie sam... Lecę z tobą
Pepper: I ja też!
Tony: Pep, ktoś powinien zostać z Mattem i tą dziewczyną
Pepper: FRIDAY tu jest. Zresztą, można poprosić Robertę o pomoc
Rhodey: Nie ma mowy. Masz zostać. Będę go pilnował

Uwolnił mnie z lin i wskoczyłem do zbroi. Razem polecieliśmy w centrum ataków.

**Pepper**

Nie ma mowy, że uniknę takiej szalonej rozrywki. To świetna okazja, by przetestować Rescue. Komputer powiedział mi sposób na kamuflaż. I tak o to leciałam za tymi głąbami. Drugie dodatkowe oko do chronienia bezmózga się przyda.
Gdy znaleźliśmy się na miejscu, przestępcy byli w spoczynku. Nic nie robili. O co chodzi? Czyżby podstęp?

Tony: War Machine, widzisz to, co ja? Chyba nie poddali się dobrowolnie
Rhodey: Bądźmy czujni... Wojna wisi w powietrzu
Tony: Skąd wiesz?
Rhodey: Bo czekają na coś
Pepper: Ale się nie doczekają
Tony, Rhodey: PEPPER?
Pepper: Nie da się was upilnować z daleka
Tony: Wracaj do bazy! Tu nie jest bezpiecznie!
Pepper: Oj! Na razie jest cisza
Tony: Pepper!

Zostałam trafiona jakiś laserem, który z łatwością mnie powalił na ziemię. System nie odpowiadał. Chłopaki podlecieli do mnie, lecz znowu nastąpił strzał.
© Mrs Black | WS X X X