Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sezon 2. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sezon 2. Pokaż wszystkie posty

Rozdział 24: Chwile nadziei cz. 2 Nowy początek

6 | Skomentuj

--Miesiąc później--

Nareszcie nadszedł ten upragniony dzień. Dzień, który wszystko zmieni. Relacje między mną a Pepper. Teraz staniemy się dla siebie kimś bliższym. Przygotowywałem się do ceremonii w zbrojowni. Rhodey pomógł mi zawiązać muszkę. Sam też przy tym potrzebował pomocy.

-No i jak?

-Elegancko. Naprawdę Pepper ma szczęście, że ją wybrałeś. A księdza też zamówiłeś?

-No z tym to musiałem improwizować- zaśmiałem się, podchodząc do komputera

<<Dziś jest ten wasz dzień. Dzień, który połączy was węzłem małżeńskim. Spotykamy się tu...>>

Przerwałem puszczanie taśmy. Rhodey śmiał się z tego pomysłu.

-Nieźle geniuszu. Myślę, że jej się to spodoba. To będzie niezapomniany dzień

-Tak, zdecydowanie niezapomniany. I pomyśleć, że po tym wszystkim, co przeszliśmy przez te akcje Ducha, nadal chcemy ułożyć życie na nowo

-Minęło sporo czasu od tej walki. Ja nadal nie wierzę, że żyję, a jedną nogą byłem po tamtej stronie

-To się nazywa mieć wielkie szczęście. Chociaż wiemy, że to Duch zabił dr Yinsena. Dobrze, że to już minęło- skończyłem wspominać i przygotowywałem ozdoby

Z pomocą Rhodey'go rozwinąłem czerwony dywan, a dzięki zbroi.maskującej powiesiłem białe ozdoby blisko sufitu. Odleciałem lekko do tyłu, by zobaczyć, czy nie powiesiłem za krzywo.

-Idealnie- dumny z siebie zleciałem powoli w dół

-Ty tak się nie zachwalaj, tylko załatw też jedzenie i muzykę- zwrócił Rhodey uwagę na brakujące elementy

-Dobra, już lecę- ruszyłem do wyjścia

-Tony, bez zbroi- wskazał na ścianę, gdzie miałem ją schować

Dobrze, że zauważył. W zbroi nikt, by mnie nie wpuścił do sklepu. Szybko zrobiłem zakupy i wszelkie potrawy położyłem na stole, przykrytym białym obrusem. Stół postawiłem po prawej stronie naprzeciw skrzynki z narzędziami. Pewnie Pepper wolałaby ślub gdzieś indziej, ale zgodziła się na moją sugestię.

-Tyle wystarczy?- spytałem się niepewnie

-Wszystko jest, a muzyka?

-Z komputera włączę muzykę typową dla wesela

-I wszystko gra- uśmiechnął się Rhodey

Ciekawe, czy Pepper już gotowa?









-Pepper, jesteś już gotowa?- spytała się mnie Bobbie

-Jeszcze tylko włosy zepnę- spięłam je w kok

Bez zapowiedzi weszła do pokoju.

-Wyglądasz ślicznie. A welonu ci nie potrzeba?- zauważyła brak nakrycia głowy

-Nie cierpię welonów. Tak będzie lepiej- przyznałam

-No jak wolisz. Do twarzy ci w tej sukience- powiedziała komplement

-Dzięki, ale ona ma już swoje lata. Niezbyt typowa dla ślubu. Taka zwykła, biała i prosta bez zbędnych dodatków

-Nie przejmuj się. Olśniewasz pięknością, nawet bez sukienki- uśmiechnęła się

Zobaczymy, co Tony powie. Szkoda, że mój ojciec siedzi w pracy. Wiem, że jako agent FBI ma ciężko, ale dziś jest mój wymarzony dzień z moich snów. Nie mógł odpuścić? To przykre, choć dobrze mieć Bobbie przy sobie. Jest moją świadkową, a Tony ma pewnie Rhodey'go.

-To może już chodźmy. Spóźnimy się, a tego byś nie chciała

-No właśnie. To chodźmy- szybko wzięłam małą torebkę i założyłam czarne buty na obcasie

Wsiadłam na motor Bobbie i pojechałyśmy do zbrojowni. Właśnie. Ślub w zbrojowni? Tego nikt nie przeżył. Tylko, jak to będzie wyglądać?









Niecierpliwie zerkałem na zegarek. Czekałem, aż pojawi się moja przyszła żona. Nerwowo chodziłem po zbrojowni, a Rhodey chciał mnie uspokoić.

-Tony, jeszcze ma czas. Spokojnie. A właśnie, naładowałeś implant?

-Rhodey, błagam. Jeden dzień bez matkowania. Tak, naładowałem. Czy chociaż dzisiaj możesz przestać?

-Nie, bo ciebie trzeba niańczyć- wybuchnął śmiechem

-Milcz- poprosiłem go

Rhodey czasem przesadza. Trochę dziwne, że Roberty tu nie ma. Może ma ważną rozprawę? Akurat w taki dzień. Jest dla mnie ważna i zawsze ją traktowałem, jak drugą matkę. Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk silnika motoru. Przyszła.

-Możemy zaczynać- podszedłem do panela i włączyłem dialogi

Czekałem przy "ołtarzu" na Pepper. Muzyka była powolna. Towarzyszyła jej Bobbie, a obok mnie stał Rhodey z obrączkami.

Gdy stanęliśmy obok siebie, zaczęła się prawdziwa ceremonia.

<<Moi drodzy. Zebraliśmy się tu dziś, aby połączyć tych dwoje ludzi. Dziś jest ten wasz dzień. Dzień, który połączy was węzłem małżeńskim. Czas na przysięgę>>

Trzymałem rękę po stronie serca. Czułem lekkie zdenerwowanie. Bałem się, że pójdzie coś źle. Wszystko robiłem sam z Rhodey'm.

<<Anthony Edwardzie Starku, czy przyrzekasz wierność, miłość i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć was nie rozłączy?>>

-Tak- przełknąłem przez gardło nadal spięty

<<Patricio Virginio Potts, czy przyrzekasz wierność, miłość i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć was nie rozłączy?>>

-Tak- odparła z uśmiechem

<<Możecie włożyć obrączki i pocałować się>>

Wyciągnęliśmy dłonie i Pepper założyła mi pierścionek na palcu mojej ręki, a ja uczyniłem to samo. Całą ceremonię zapieczętowaliśmy długim pocałunkiem.

-Brawo!- krzyknęła Bobbie, klaszcząc

Wtopiłem się w jej usta. Cieszyłem się, że nie było nic złego.

-I jak księżniczko? Czy to był ślub twoich marzeń?

-Nawet większy od marzeń- przytuliła mnie czule

-Oj Pep. Kocham cię

-Ja ciebie też

Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale rozbrzmiała się muzyka do tańca. To sprawka Rhodey'go.

-Zatańczysz?- skłoniłem się

-Z przyjemnością- chwyciła mnie za rękę

Rozkoszowaliśmy się wspólnym walcem. Byłem totalną pokraką i ciągle ją deptałem.

-Wybacz, nie umiem tańczyć- wstydziłem się do tego przyznać

-Nie szkodzi. I tak jest cudownie- położyła głowę na moim ramieniu






Myślałam, że Tony potrafi tańczyć, ale nie było to, aż takie ważne. Staliśmy się prawdziwą parą. Gdy wtuliłam się bliżej niego, czułam, jak bije mu serce. Kołysaliśmy się lekko, a on był zdenerwowany.

-Tony, nie denerwuj się. Jest dobrze

-Ja się nie denerwuję

-Tony, uczciwość- przypomniałam mu o przysiędze i od razu się przyznał

-Wybacz, ja tylko chciałem, by wszystko było idealnie

-I jest, bo jesteś ty, Rhodey i Bobbie. Trochę szkoda, że mój ojciec się nie zjawił i pani Rhodes, ale jestem z ciebie dumna z tego, ile serca włożyłeś w te przygotowania

Tańczyliśmy długo, aż do wieczora, gdy Rhodey dorwał się do jedzenia. Czasami potrafi być bardzo głodny. Nawet Bobbie wyluzowała  i niczym się nie przejmowała. To był najlepszy dzień. Dzień, który zmienił moje życie.


-------***-------

I tym oto rozdziałem zamykamy sezon drugi. Mam nadzieję, że jeszcze wytrwacie do końca opka, bo po nim startuje coś nowego.Miało być w czerwcu, ale plany się zmieniły. Poza tym zadecydowałam, ze zostaję przy IMAA i pisaniu. Nie mogę rzucić czegoś, dzięki czemu żyję :) Aha no i ważny nius. Będą po dwa rozdziały w tygodniu

Rozdział 23: Chwile nadziei cz. 1 Stary porządek

4 | Skomentuj

--*Victoria*--

Nie mogłam im powiedzieć wszystkiego, bo po co ich niepotrzebnie martwić. Mówiłam, że wybudzą się, a sama nie wiem, jak długo to potrwa.
Sprawdziłam wszelkie odczyty z monitora. Rhodey nadal miał przetaczaną krew. Musiałam ich obserwować i nikt nie mógł do nich wejść.

-I co z nimi?- podeszła moja przyjaciółka z pracy

-Bywało lepiej. To była ciężka noc

-Nie tylko dla ciebie. Też miałam operację, ale małego noworodka

-Przeżyło?- oderwałam wzrok od kartki

-Tak, ale ciężko było go ustabilizować. No dobra. Muszę już lecieć i zobaczyć, co z maluszkiem, a ty wypij kawę, bo nie utrzymasz się na nogach

-Dzięki, Rachele. Tobie też się przyda

No i zostałam sama. Miała rację. Musiałam pójść po kawę. Ledwo czuję, że żyję. Po zaparzeniu espresso mogłam dalej pracować. Ponownie przejrzałam ich wyniki, by ustalić, ile potrzebują czasu na przebudzenie. Dni, tygodnie, miesiące? Jednak mieli dużo szczęścia, a ten pocisk był identyczny, który znaleziono w ciele Ho. Oni muszą wiedzieć, kto to był.

-Muszę porozmawiać z Pepper, gdy poczuje się lepiej- pomyślałam






--*Bobbie*--

Wyszłam ze szpitala, by pojechać zabrać ciało Ducha. Miała mi w tym pomóc agentka Hill. Podałam jej adres i dość szybko się zjawiła. Zbrojownia była otwarta, a ciało leżało na podłodze.

-Fury nic nie wie?- chciałam być pewna, że nie powiedziała nikomu

-Spokojnie. On jest zajęty i nawet nie zauważył, jak zniknęłam. Wezwałaś mnie, żebym pomogła ci z tym czymś?

-Wiem, że to obrzydliwe. Musisz mi pomóc sprzątnąć zwłoki. Nie miałam na to czasu, bo musiałam być w szpitalu. Chciałam wiedzieć, czy operacja się udała

-A kogo on chciał zabić?- spytała zdziwiona na kulę w głowie

Hill wyjęła worek i jednym ruchem włożyłyśmy do niego zwłoki. W końcu po nim. Pepper była bardzo dzielna, celując w niego.

-Wiesz, Hill. Duch chciał wszystkich pozabijać. Zranił Rhodey'go Rhodesa i usiłował zabić Tony'ego Starka- zasunęłam worek, patrząc ostatni raz na tego szaleńca

-To poważna sprawa. Dobra, zabieram go do kostnicy, gdzie zajmą się wyciąganiem pocisku. A wiesz, kto go zabił?

-Nieważne. Grunt, że nikomu już nic nie zrobi

Wzięłam małą ścierkę i wytarłam podłogę z krwi. Pożegnałam się z agentką i wróciłam do szpitala. Brudna robota skończona.






--*Pepper*--


Dopiero mi się oświadczył i Duch znowu zaatakował. Dobrze, że już nic nie zrobi. Teraz tylko musi skończyć się ten koszmar.
Przestałam płakać, ale widok Tony'ego i Rhodey'go nieprzytomnych mnie martwił. Oni muszą wydobrzeć. Po prostu muszą. Chciałam tam wejść, ale nikt mi na to nie pozwalał. Czułam się bezsilna.
Nagle wróciła Bobbie. Nawet nie zauważyłam, że zniknęła.

-Wychodziłaś, ale po co?- podniosłam głowę

-Musiałam posprzątać po twoim bałaganie- lekko się uśmiechnęła

-Bobbie, on mi ledwo dał pierścionek i znowu szpital. Myślisz, że nic im nie będzie?- siedziałam nadal przybita

-Nie martw się o nich. Jesteś ich bohaterką. Ocaliłaś nas wszystkich. Popatrz na to z tej perspektywy. Gdyby nie ty, nie wiem, czy też nie leżałabym tam, gdzie oni- chciała mi pokazać dobrą stronę mojego odruchu

Nie czułam się z tym dobrze. Zabiłam człowieka. Może szaleńca, najemnika, ale to ta sama postać. Powinnam skakać z radości, że umarł na zawsze, a chłopaki przeżyli.

-W sumie? To trochę masz rację. Mógł strzelić w ciebie, albo...- zastanowiłam się

-Nawet i w twoje ciało- dokończyła

-Prawda...Jestem bohaterką. Jestem Rescue

No i wygadałam się. Ups, ale to nieważne. Pora, żeby się dowiedzieli.

-Chcesz im to powiedzieć?- szepnęła Bobbie

-Tak, już czas- pokazałam jej pierścionek

-A oni się zgodzą? Lepiej nie mów, nim się nie obudzą- doradziła

-Masz rację. To będę czekać. Przecież nie będą nieprzytomni w nieskończoność


---2 tygodnie później---

Czekałam długo na jakiekolwiek informacje na temat ich stanu zdrowia. W końcu lekarka wpuściła nas do sali. Byli przytomni. Nareszcie. Podeszłam do nich uśmiechnięta. Cieszyłam się, widząc ich żywych.

-Cześć, jak się spało?

-O, rany. A to ile my tu leżymy?- spytał Rhodey rozkojarzony

-Długo. Naprawdę, Rhodey. Wy nie wiecie, jak się o was martwiłam. Umierałam ze strachu. Wy wiecie, co w ogóle się stało?- zaczęłam mówić bardzo szybko, że nie wiem, czy mnie zrozumieli

-Powoli, Pepper. Pies cię nie goni- zaśmiał się Tony

-Brakowało mi was- przytuliłam ich wzajemnie

-A od ciebie nie da się odpocząć- wyrzucił Rhodey

-Rhodey, bo cię zrzucę z łóżka- uśmiałam się, jak głupia

Byłam szczęśliwa, że wszystko się ułoży. Teraz tylko jeden moment. No dobra. Dwa momenty.

-Tony, może powiemy Robercie o naszym sekrecie. Dobrze wiesz, czemu?- poprosiłam go

-Nie, nie wiem. Nie dawaj mi zagadek, których nie rozwiążę

Pokazałam mu pierścionek i od razu pamięć mu wróciła.

-Stary, czy ty ją poprosiłeś o rękę?- zdziwił się nasz przyjaciel

-Szczęściarz ze mnie. Prawda, Pepper?

-Prawda- cmoknęłam go w policzek

-Kiedy zamierzaliście mi o tym powiedzieć?

Rhodey czuł się urażony, że nic nie wiedział. Przecież nikomu o tym nie mówiliśmy, a Bobbie się domyśliła. Przy niej nie da się nic ukryć.

-To powiedzmy jej o naszej tajemnicy ze zbrojownią. Rhodey?- zdecydował się, ale prosił też przyjaciela o zgodę

-Dobra, zgadzam się. A Duch na pewno nie żyje?

-Na pewno. Załatwiłam go na amen

-Tony, ona jest wariatką- szepnął Tony'emu, ale i tak go usłyszałam

-Rhodey, a ty się już dobrze czujesz?

-Znakomicie, ale chyba nie planujecie szybko becikowe?- zaśmiał się Rhodey

-Nie!- zaprzeczyłam

A ten to ma pomysły. Nawet nie było ślubu, a już mają być dzieci? Rhodey czasem bywa większym wariatem, niż Tony.

-Tak, tylko pytam. To kiedy chcesz jej powiedzieć?

-Dziś jest ten dzień. Nie zwlekajmy na to dłużej

-Ale w szpitalu? Myślisz, że to odpowiedni moment?- zaczął się wymigiwać

-Tak. To pójdę po nią

Poszłam po Robertę, by mogła poznać prawdę. Ja jej tego nie powiem. To ich zadanie.

-Pepper powiedziała, że macie mi coś do powiedzenia

-Roberto, bez kłamstw i tajemnic. Zaufałaś mi kolejny raz, a teraz pewnie zwątpiłaś, czy mówiłem ci ciągle prawdę

-Tak, zwątpiłam już dawno. Od razu, jak wróciliście bardzo późno do domu. I jeszcze ta akcja w warsztacie. Żądam wyjaśnień- mówiła twardo, ale ze spokojem

-Powinienem ci o tym dawno powiedzieć, ale bałem się. Bałem się, że ktoś może cię skrzywdzić. Od samego początku działałem jako Iron Man, a Rhodey towarzyszył mi w zbroi War Machine, zaś Pepper dołączyła później. Nie mówiłem ci o tym, bo chciałem nas wszystkich chronić. Wybacz, Roberto. Chciałem dobrze

-W porządku, Tony. Wybaczam- przytuliła ich w swoje objęcia

--------*****-----------

Mamy już pierwszą część zakończenia drugiego sezonu.  Roberta zna ich sekret. Będzie happy, więc już dramatu w sezonie nie spotkacie. Dopiero w kolejnej części wszystko możliwe. Ach no i za tydzień ślub :D

Rozdział 22: Czas na nic

5 | Skomentuj

Nie chciałem na to patrzeć. Ten widok Rhodey'go we krwi mnie przerażał. A później Duch upadł bezwładnie. Pepper w niego strzeliła. Moja bohaterka.

-Rhodey, musisz być cały. Błagam, nie zostawiaj nas- uciskałem jego ranę

-Tony,...ja nigdy was...nie zostawię- próbował złapać tchu, ale ciężko mu się oddychało

Bałem się o niego. Ciągle wierzyłem, że wyjdzie z tego. Zadzwoniłem po Victorię.

-Victioria, to ja, Tony. Potrzebuję pomocy. Obok domu Rhodey'go jest...magazyn. Proszę cię, przyjedź. Rhodey jest ranny- pod koniec prośby zakaszlnąłem, próbując oddychać

-Dobrze, już jadę. A co z tobą? Nie brzmisz, jakbyś dobrze się czuł

-To nic...Po prostu przyjedź

Nie martwiłem się o to coś we mnie, co atakowało spięciami przy implancie. Martwiłem się o Rhodey'go. On musi z tego wyjść cało. Nie mogę go stracić. To mój najlepszy przyjaciel.

-Dzwoniłeś po pomoc?- spytała Pepper roztrzęsiona

-Tak, przyjadą. Będzie dobrze, Pepper

-Musiałam go zabić. Musiałam- spłynęły po jej policzkach łzy i upadła na kolana

Była w ciągłym szoku. Nie pozwolę, by zamknęli ją w więzieniu. Gdyby nie ona, ja też leżałbym z kulą, jak Rhodey.
Bobbie wzięła Pepper z ziemi, a ona nadal płakała i była przerażona.

-Pepper, już jest dobrze. Nic nikomu się nie stanie. Pogotowie zaraz będzie. Po prostu uspokój się- przytuliła ją

-Ja...ja...nie chcę. Nie chcę iść do więzienia- jej głos wciąż drżał

Pepper też potrzebowała opieki medycznej. Nie wyglądała zbyt dobrze. Muszą im pomóc.
Nerwowo zerknąłem na zegarek. Minął kolejny kwadrans i nikt się nie zjawił. Traciłem już siły. Moje oczy chciały widzieć ciemność, ale ostatnimi resztkami energii utrzymałem się przytomny. Nadal uciskałem przy ranie Rhodey'go.
Dopiero po pięciu minutach pojawiła się długo oczekiwana pomoc.

-Co się stało?- zapytał sanitariusz

-Rana postrzałowa w brzuch, ona jest w szoku, a ten ma jakieś ustrojstwo w sobie- zdała raport Bobbie

Z karetki wysiadła Victoria. Od razu nas zauważyła i wydała wytyczne do sanitariuszy.

-Zadzwońcie do szpitala, by przygotowali salę operacyjną. Będziemy musieli operować dwie osoby na raz. Jedna z postrzałem, a druga...- wydała polecenie

-Coś ma w sobie, co poraża go prądem od wewnątrz- wtrąciła się

-A dziewczynie trzeba podać leki jakieś na uspokojenie

-Błagam, ratujcie go- błagałem rozpaczliwym tonem

-Spokojnie, Tony. Zajmiemy się nim

Jej głos usłyszałem jako ostatni.




Rozdział 21: Bez litości

20 | Skomentuj

Wróciłam do domu zupełnie, jak nowo narodzona. To był wspaniały dzień. Nadal czuję motylki w brzuchu. Nadal nie potrafię przyjąć do wiadomości, że Tony mi się oświadczył. Poszłam do salonu, gdzie Bobbie oglądała jakiś film.

-Jak było? Nikt tu nie dzwonił?- spytałam ją

-Nie, a jakby ktoś przyszedł, to wywaliłabym go za drzwi- zaśmiała się

-Bardzo śmieszne. Dobra, idę do góry. Muszę zasnąć. Dobranoc- uśmiechnęłam się, maszerując do łazienki

Wzięłam kąpiel, by pozbyć się jakichkolwiek zmartwień. On mi pokazał, jak wiele dla niego znaczę. Dopracował pierścionek, który jego ojciec miał wręczyć Marii. W dodatku nadal pamiętał dzień, kiedy się poznaliśmy. To było najpiękniejsze z całego tego dnia.
Po kąpieli poszłam do pokoju. Gwałtownie otworzyła drzwi, Bobbie. Nie wyglądała na zadowoloną.

-Co się stało?

-Wykryłam sygnał Ducha. Pojawił się i jest gdzieś w terenie domu Rhodes'ów- pokazała mi na ekranie

-Zbrojownia. O, nie! Musimy tam dotrzeć- byłam zdenerwowana

Szybko przebrałam się w zwykłe ciuchy. Do ręki dała mi blaster.

-Żartujesz? Przecież nie zdałam szkolenia

-Szkolenie, czy nie, nie dam ci zginąć. Mam się tobą opiekować, pamiętasz? Virgil nie chciałby przychodzić na twój pogrzeb, skoro ledwo się zaręczyłaś

-Chwila, skąd ty to wiesz? Nie gadaj bzdur

Pokazała mi moją rękę, gdzie ewidentnie widziała błyszczący się klejnot. Próbowałam to ukryć.
-To nie jest pierścionek zaręczynowy. Po prostu kupiłam go

Kupiłam? Ha! I ona mi w to uwierzy? Nie ona. Nie Bobbie Morse. Nie Mockingbird.

-Nie umiesz kłamać, Pepper. Dobra, nie musisz mi mówić, ale ja wiem swoje. Mówiłaś o zbrojowni. Co tam takiego jest oprócz zbroi?- przejrzała mnie na wylot

-Tony tam często przesiaduje. To on zrobił ten pierścionek. O rany. Wygadałam się!- ugryzłam się w język i machałam rękami w dół

-O zaręczynach powiesz mi później. Najpierw trzeba go uratować, skoro mówisz, że często tam przesiaduje

Schowałam blaster w pasek, a Bobbie uzbroiła się w swoje pałki. Wsiadłyśmy na motor i wskazałam jej dokładne położenie zbrojowni. Ona wie o naszej tożsamości, więc Tony mnie nie zabije, że jej podałam konkretne współrzędne bazy.

-Myślisz, że Duch go może skrzywdzić?- byłam przerażona

-Nie wiem. Jest nieobliczalny. Spodziewaj się wszystkiego










Poszedłem do zbrojowni. Tam chciałem zacząć budowę nowej zbroi. Będzie odporniejsza na wszelkie ataki. Muszę zrobić lepszy pancerz.
Włożyłem maskę do spawania i wziąłem palnik do ręki. Gdy chciałem spawać ze sobą części, coś mnie zaciskało przy implancie. To był piekielny ból.  Nie wiedziałem, co się dzieje. Przecież ostatnio z nikim nie walczyłem. Byłem spokojny i nie lekceważyłem zaleceń. Kolejny sabotaż? Duch.
-Duch, pokaż się! Wiem, że to twoja sprawka!- krzyczałem, by wyszedł z ukrycia
Dość szybko zeskoczył z dachu. W ręce trzymał jakiś przycisk. Pewnie przez to mnie atakuje.

-Obserwowałem cię długo, Stark. Czekałem, aż wrócisz tu i będziesz majstrował kolejny pancerz

-Ty mnie śledziłeś? Cały ten czas? Nie nudzi ci się to?

-To sprawa osobista- przyznał Duch

-Tak osobista, że grozisz Pepper?- nie rozumiałem jego planu

-Muszę się jakoś zabezpieczyć w razie problemów

Dalej nie rozumiałem, czego chciał. Mówi, że sprawa osobista, a miesza w to innych. Tylko po to, gdyby miał ze mną większy problem?

-Zabiłeś Yinsena?- chciałem wiedzieć, czy to on był temu winien

Przycisnął przycisk, przekręcając wskaźnik, żeby zmienić napięcie prądu. Poczułem silniejszy ból, aż mnie zgięło w pół.

-To było proste. Musiałem to zrobić, by łatwiej cię zabić. Nie spodziewałem się nowej pomocnej dłoni- zaśmiał się złowieszczo

-Czego ty naprawdę chcesz? Mojej śmierci?

-Dokładnie tego. Wiele różnych nieprzyjemnych najemników chciało cię zabić. Każdy miał swoją cenę, a jeden z nich wynajął mnie,bym zakończył sprawę

-A Whitney to też twoja sprawka?- ledwo wykrztusiłem z siebie, pytając

-Przeszkadzała mi. Też miała na ciebie haka. Dobra, koniec tych pogawędek. Jeszcze się spotkamy. Mam wszystko pod kontrolą

Znowu wcisnął przycisk, ale to porażenie było najsilniejsze. Osunąłem się w dół . Byłem oparty o ścianę, trzymając się za implant. Zadzwoniłem po Rhodey'go.

-Rhodey...Duch...zbrojownia. Przyjdź- prosiłem, mówiąc z przerwami

Duch się ulotnił. Muszę pozbyć się tego czegoś ze mnie i jego również. Whitney też chciała mojej głowy? A Blizzard był niewinny. Czyli za wszystkie sznurki od początku pociągał tylko Duch. Najgorsze było to, że on wróci.
Po trzydziestu minutach zjawił się Rhodey. Od razu do mnie podbiegł. Próbowałem wstać sam, ale musiał mi pomóc.




Rozdział 20: Nasz wyjątkowy dzień bez zmartwień

4 | Skomentuj

Nie wiedziałem, że za drzwiami ktoś stoi. Było mi odrobinę głupio . Liczyłem, że Pepper będzie sama, ale trudno. Zresztą to pewnie była Bobbie.

-Popilnuj domu. Zostawiam cię samą . Gdyby coś się działo, dzwoń

- Dobra- kiwnęła głową i zamknęła drzwi

Razem z Pepper polecieliśmy daleko za miasto , gdzie zachodziło słońce.

-Gdzie jesteśmy?

Wylądowaliśmy blisko oceanu. Słońce powoli znikało za horyzontem. Pepper zdjęła zbroję, by nie czuć tego ciężaru na sobie. Nie wiedziała, czemu tu miała polecieć. W końcu ja nie miałem zbroi i musiałem ją o to poprosić. Od razu zaczęła pytać.

-Po co tu jesteśmy? Coś kombinujesz, czy to ma być niby randka? A może jest coś o czym nie wiem?

-Pepper, wystarczy tych pytań. Chciałem odrobić stracony czas. Naprawdę tęskniłem- wtuliłem się do niej

-Tony, ja też tęskniłam. Bardzo mi cię brakowało. A najgorsze było to, że nie miałam pojęcia, że walczysz o życie w szpitalu, kiedy ja miałam swoje treningi przed egzaminem

-A właśnie, jak ci poszło?- zacząłem być ciekaw, czy mam się bać Pepper z blasterami

Milczała. Czy coś źle powiedziałem?

-Pepper, co się stało? Powiedz prawdę- prosiłem, by mi odpowiedziała na pytanie

W jej oczach zauważyłem łzy.

-Nie...nie udało mi się zdać egzaminu, a to wszystko przez składanie broni. Zawiodłam mojego tatę- posmutniała

-Pepper, to nie koniec świata. Cieszę się, że wróciłaś- pocieszyłem ją

To chyba nie odpowiedni moment na pierścionek.

-Może jednak wracajmy. Jeszcze się przeziębisz i mnie za to zabijesz. Wybrałem na to zły moment- wstałem i podszedłem do Rescue

-Tony, zaczekaj. Co się stało?- była kompletnie zmieszana

-Może zostaniemy przyjaciółmi. Tak będzie najlepiej

-O czym ty mówisz?! Co się z tobą dzieje?!- krzyknęła

I co mam jej powiedzieć? Że ją kocham i martwię się o nią? A może to, że chcę załatwić wszelkie sprawy, nim Duch mnie zabije?
Odwróciłem się do niej i działałem na żywioł. Z kieszeni wyjąłem pudełko. Klęknąłem na kolano, a Pepper nie wiedziała, co mam zamiar zrobić. Ostrożnie otworzyłem pudełko, pokazując jej pierścionek.

-Pepper, zawsze cię kochałem i cokolwiek się stanie, nie zapomnę o tobie. Patricio Pepper Potts, czy zgodzisz się zostać moją żoną?

Była w szoku. Może faktycznie na to za wcześnie? Nie byłem pewny, jak długo będę żyć, a chcę, żeby Pep była bliżej mnie.











Czy to mi się śni? To musi być jakiś piękny sen. Tylko, co to miało znaczyć?

Cokolwiek się stanie, nie zapomnę o tobie

Byłam w szoku. Tony posunął się  bardzo daleko. Nie żałuję, że mu powiedziałam o egzaminie. Teraz wszystko się zmieni. I co teraz? Poprosił mnie o rękę. Nie wiem, co mam zrobić? Dobra, Pepper. Weź się w garść.
W głowie walczyły głosy rozsądku i emocji. To ode mnie zależy, co się dalej stanie.

-Tak, tak zgadzam się- piskliwym głosem zgodziłam się i mocno go przytuliłam

Zrobiłam to. Nie wierzę. Zgodziłam się. Od razu go pocałowałam, by zapieczętować ten wyjątkowy dzień. To był taki głęboki pocałunek. Niech pamięta, że go kocham.

-Nadal chcesz wracać?- zaśmiałam się

-Możemy jeszcze tu zostać, jeśli nie boisz się ciemności

-Z tobą niczego się nie boję- przyznałam

-To dobrze

-Co miałeś za dalszy plan?

Chwilę zamilknął, żeby poukładać myśli. Przecież na tym nie powinny się skończyć zaręczyny. Musiał coś jeszcze przygotować. Jednak on jest niemożliwy do odczytania. Mogę się po nim wszystkiego spodziewać.

-Dalszy plan? Nie wiedziałem, czy się zgodzisz i dalszego planu nie ma

-Co?

-Żartuję. Nie gorączkuj się, Pepper. To lecimy

Włożyłam pancerz i wzięłam go na ręce. Przez cały lot myślałam dokąd my lecimy? Zbroi dał namiary na cel. Byłam bezsilna. Nie mogłam zmienić kursu. Rozkoszowałam się lataniem nad różnymi wieżowcami. Dopiero, gdy lot się przedłużał, odważyłam się zapytać.

-Dokąd lecimy?

-Tam, gdzie wszystko się zaczęło- mówił tajemniczo

-Gdzie?- byłam niecierpliwa

-Zaraz się dowiesz- uśmiechnął się i nagle zbroja przyspieszyła

Nadal nic mi nie powiedział, co by mnie naprowadziło na trop tego miejsca. Zbrojownia raczej nie?

 Gdzie wszystko się zaczęło

 No właśnie, ale gdzie? Przestałam się głowić pytaniami, kiedy wylądowaliśmy na dachu Akademii Jutra.

-Pamiętasz to miejsce?

-No pewnie, że pamiętam. Tutaj się poznaliśmy- było mi głupio, że zapomniałam o tym miejscu

Tam spędzaliśmy tyle ze sobą czasu, planowaliśmy różne akcje, uczyliśmy się "Hamleta", a najważniejsze to tutaj go poznałam. Mówiłam mu o moim tacie i całym śledztwie w sprawie wypadku. Tak, to były piękne czasy.
Podeszliśmy do krawędzi dachu, gdzie był stół i kanapki. Trochę, jak piknik, ale to urocze, bo w takim miejscu.

-Podoba się?- spytał lekko spięty

-Tak, dziękuję- przytuliłam go

-Dla ciebie wszystko



Rozdział 19: Zanim będzie koniec

12 | Skomentuj


-Miałaś rację, Bobbie. On był u niego i też go szantażował. Co teraz?- byłam zdruzgotana całą sytuacją

-To jego znany schemat. Robi to po to, by być bezpiecznym i nieuchwytnym. Tylko, czego on naprawdę chce?- zaczęła rozkminiać plan Ducha

-A czemu trzymasz przy sobie noże?- nie zapomniałam, co z nimi zrobiła

-Po tym, jak zginął Clint, nie czułam się bezpieczna zupełnie sama w domu. Dlatego trzymam je przy sobie. Wybacz jeszcze raz za to, jak cię przestraszyłam- wyjaśniła mi, prosząc o wybaczenie

Rany. Nie wiedziałam, jak czuła się ciężko po jego stracie. W końcu była jego żoną. Współczuję jej, a mimo to trzyma się psychicznie w miarę. Oprócz tych noży to jest dobrze.

-Przykro mi. Naprawdę współczuję ci. Na szczęście nie jestem mężatką, więc szybko nie zostanę wdową

-Jesteś dość blisko z Tony'm i nic was nie łączy?- była w lekkim szoku

-Chyba nie jesteśmy na to gotowi- odparłam smutno

-Hej. Będzie dobrze. Nawet nie zauważysz, jak ci się oświadczy- pocieszyła mnie, dodając mi otuchy

Oświadczy? Niemożliwe. To byłoby spełnienie najskrytszych marzeń, ale raczej to nie dla nas. Prędzej pójdę na jego pogrzeb, niż on poprosi mnie o rękę. Nie życzę mu śmierci, tylko wiem, że to będzie bardziej prawdopodobne. Whiplash go prawie zabił, a Duch mógł go dobić. Czasem myślę, jak byśmy żyli we troje bez zbrojowni?

-Tony się na to nie odważy- stwierdziłam

-Nie kłam. Skoro jego ojciec oświadczył się jego mamie w warsztacie, to czemu on nie ma dać rady?

-Chwila. Znałaś jego matkę?- stałam w osłupieniu

-Trochę tak, ale tylko z widzenia. Rzadko ją widywałam. A o tych oświadczynach było głośno. Prawie każdy o tym wiedział

-A wiesz może, co się stało z jego matką?

-Zginęła. Tego nie znam w szczegółach. To nieważne. Teraz ma Robertę, która świetnie zastępuje mu Marię, ale z ojcem to już kłopot. Jednak widzę, że nie jest z nim, aż tak źle

-A o wypadku wiedziałaś?

Wiedziała tyle różnych rzeczy, ale tylko nie wie o śmierci Marii Stark.

-Tak. To była katastrofa, która zaważyła na zaufaniu firmy, a Stane był głównym podejrzanym o tę zbrodnię

-Bo chciał produkować broń, a Howard się nie zgadzał- zrozumiałam podejrzenia











Czy on nigdy nie przestanie być niańką? Gorzej niż Roberta. Normalnie brak wolności.
Zacząłem przeglądać cały panel komputera. Wszystko wydawało się być sprawne, a jednak coś musiało powodować problemy. Przeskanowałem cały system w poszukiwaniu błędów.

-Dziwne. Brak jakichkolwiek błędów, wirusów i innego syfu, co może psuć komputer

-A może to był jednorazowy błąd i już więcej go nie będzie?

-Coś mi tu nie gra, Rhodey. Sprawdzę, co z układami scalonymi i chipami- wziąłem śrubokręt i obejrzałem nad panelem, czy to nie mały element zawiódł

Kilka minut później znalazłem nieznany mi chip, który nie należał do mnie. Szczypcami chwyciłem za element, przyglądając się oznaczeniom przy niewielkiej lampie.

-Sabotaż- przeszło mi przez myśl

-Myślisz, że ktoś to włożył specjalnie. Ale jak? Przecież zbrojownia jest zabezpieczona

-No właśnie. Ktoś musiał się włamać. I chyba, nawet wiem, kto

Pomyślałem o Duchu. On znał się na technologii, a skoro Whitney nie żyje, to nie mogła być ona. Poza tym to on śledził Rhodey'go. Wszystko układa się w logiczną całość. A co ze śmiercią lekarza? Może to on jest winien? Duch jest nieobliczalny.

-To musi być sprawka Ducha i być może to on zabił Yinsena- powiedziałem mu o swoich podejrzeniach

-No dobra. Włamać się mógł, ale żeby zabić?

-Dla kasy zrobi wszystko- przypomniałem mu

-Fakt. To co robimy?

-Komputer naprawiony. Teraz muszę się zająć przygotowaniami

Podszedłem do stolika, gdzie leżała moja maska i spawarka. Chciałem zrobić...

-Czy ty chcesz zbudować kolejną zbroję?

-Tylko w ten sposób mogę was ochronić. Twoja zbroja nadal działa i Pepper też. Zrozum, że nie chcę siedzieć bezczynnie. Ja muszę to zrobić, Rhodey,bo to przeze mnie są kłopoty- wyrzuciłem z siebie

-Tony, to nie tak...- przerwał mi

-On chce mojej śmierci, więc niech tak będzie. Jednak najpierw muszę zrobić coś osobistego. W razie, gdybym nie zdążył na czas, chcę porozmawiać z Pepper

Odszedłem od stolika, a Rhodey zostawił mnie samego w zbrojowni, gdzie postanowiłem zrobić coś dla mnie i Pepper. W kieszeni miałem pudełko z pierścionkiem. Już kiedyś go zrobił mój ojciec, a ja go tylko poprawiłem drobnymi poprawkami. Szybko go skończyłem szlifować i wróciłem do domu po smoking. Jakoś muszę się prezentować, żeby nie wyrzuciła mnie od razu.
Po przygotowaniach poszedłem do domu mojej Pep.



Rozdział 18: Tyle czasu na ból

8 | Skomentuj


Dlaczego mi nie powiedział ? Tyle lat mnie okłamywał. Najgorsze było to utrzymywanie w niewiedzy, a ja wciąż wierzyłem, że ją znowu zobaczę.
Następny wpis był przed wypadkiem.

Poprosiłem Robertę, że gdybym zginął, jak Maria, ma zająć się Tony'm. Tylko jej ufałem i mogłem powierzyć swojego syna. Nie raz zajmowała się nim, gdy jeszcze z jego matką podróżowaliśmy po świecie. Była jedyną osobą, która wiedziała o śmierci Marii

Po tej stronie odnalazłem zdjęcie mojej mamy. Wyglądała, jak ze snu. Zniknęła w tej samej świątyni skąd miał pierścień. I po tym wszystkim musiał go nosić przy sobie. Czy jemu w ogóle zależało na mamie? Tylko Roberta będzie mogła mi powiedzieć. Mam prawo znać prawdę. Porozmawiam z nią jutro,  ale teraz muszę zasnąć.

---Następnego dnia---

Wstałem, przecierając oczy. Założyłem bluzkę i buty, a dziennik schowałem do szafki. Gdy już chciałem wyjść z pokoju, poczułem, że ktoś za mną stoi. Ostrożnie odwróciłem się i byłem przerażony. To był Duch.

-Czego ty chcesz?- żądałem znać jego cel

Zasłonił mi usta i zaczął  szeptać.

-Słuchaj mnie, młody. Nie waż się mnie szukać, bo ktoś straci życie. Wolisz poświęcić swojego najlepszego przyjaciela, czy swoją dziewczynę?

Po tych słowach szantażu ulotnił się. Zniknął. Chce mieć na nas haka. Po co? Boi się kłopotów ? To nie w jego stylu. Coś mi tu nie gra.
Poszedłem do łazienki i umyłem twarz. Na stole było już gotowe śniadanie, a Rhodey już je zajadał z wilczym apetytem. Od razu dołączyłem do niego po wytarciu twarzy ręcznikiem. Zszedłem na dół i usiadłem do stołu.

-Znowu spóźniony. Eh, która godzina?- byłem zdezorientowany czasowo

-Dziesiąta. Dobrze się spało?- wtrąciła się Roberta, przynosząc herbatę na tacy

-Nawet dobrze. Nieważne. Co na śniadanie?

-Grzanki- odezwał się Rhodey, sięgając po dokładkę

-Rhodey, ty to masz apetyt- zaśmiałem się

-A dziwisz mi się? Przecież długo nas w domu nie było

Roberta zaczęła coś znowu podejrzewać. Musiałeś to powiedzieć? Musiałeś!

-Dowiem się, co naskrobaliście

-My? Nic!- oburzyliśmy się

-Zobaczymy. Jedzcie, a ja zaraz wracam

Kobieta odeszła od stołu.

-Musiałeś to powiedzieć?- byłem zły na przyjaciela

-Wybacz, wymknęło mi się- przepraszał, błagalnym tonem

-Wymknęło?! Mamy przerąbane!- położyłem ręce na głowie całkiem załamany







Obudziłam się nieco spokojna, choć słowa Ducha mną wstrząsnęły. Szybko ogarnęłam włosy i umyłam twarz. Później tylko założyłam bluzkę i spódniczkę, a do tego czarne trampki.
Gdy zeszłam do salonu, zauważyłam, jak Bobbie słodko śpi wtulona w poduszkę. Nie chciałam jej budzić i starałam się być cicho, jednak u mnie to to bywa niewykonalne.
Przekroczyłam kilka kroków w stronę kuchni. Nagle skrzypnęła pode mną podłoga, a w powietrzu zauważyłam nóż.

-Bobbie! Zwariowałaś?!- pisnęłam z przerażenia

Ten nóż był prawie przy mojej głowie.

-Wybacz. Mam taki odruch

-Czy ty śpisz ze sztyletami w łóżku?- byłam w szoku

-Noże są praktyczniejsze- zaśmiała się, a mnie to nie bawiło

Mój krzyk mógł zbudzić trupa. Na szczęście mój tata tego nie słyszał. O tej porze siedział w pracy, jak to zazwyczaj robi.

-Już mnie tak nie strasz- odskoczyłam

-Pepper, nie zrobiłabym ci krzywdy. Wiem, jak celować, nawet z zamkniętymi oczami- wstała, zbierając noże spod poduszki

-Odłóż to- nalegałam

-Jak chcesz- położyła je na stole

Odetchnęłam z ulgą, że nie miała przy sobie nic ostrego. Jednak za szybko przyszedł spokój.

-Aha, jakby coś to mam tego więcej. Te noże to nic- znowu się śmiała

-Bobbie!- byłam podirytowana

Nie wiem przy kim łatwiej zejdę na zawał. Przy moim chłopaku, czy przy Bobbie?

-Nie bój się. Nie bądź taka spięta

-A jak mam nie być spięta, jak Duch mnie nęka?!- wyrzuciłam z siebie

Od razu nasza rozmowa stała się poważna. Bobbie przestała się śmiać.

-Co tym razem?- zapytała zaciekawiona jego działaniem

-Groził mi, że, jak będę go szukać, to on zabije mojego tatę lub Tony'ego!- krzyknęłam ze złością, ściskając nerwowo za nadgarstki

Bobbie wyjęła telefon i sprawdziła obecną lokalizację mego szantażysty.

-U ciebie był po godzinie trzeciej nad ranem, a Tony spotkał go o dziewiątej. Widzisz? Nie jest w dwóch miejscach na raz, a w różnym odstępie czasowym- podała mi swój telefon, który pokazywał, jak przemieszczał się o ustalonej porze

-Skąd to masz?- zdziwiła mnie ta aplikacja

-To proste. Po ostatnim spotkaniu wczepiłam mu małą pluskwę

-Zadzwonię do Tony'ego, czy nic mu nie zrobił- nerwowo wstukałam numer, nawiązując połączenie










Wciąż wbijałem wzrok w stół, kryjąc swoją twarz. Tylko mu się wymknęło, a przez niego Roberta myśli, że coś naskrobaliśmy.

-Myślisz, że będzie dzwoniła do szpitala do Victorii?

-Chyba tak. Naprawdę nie chciałem, Tony. Wybacz- dalej prosił o wybaczenie

-To już nieistotne. Niewiele brakuje, a dowie się o zbrojowni. Tego musimy pilnować- ostrzegłem go, by trzymał język za zębami

Naszą rozmowę przerwał telefon. To Pepper.

-Pepper dzwoni. Mam odebrać?- nie wiedziałem, co robić

-Odbierz

Przyłożyłem komórkę do ucha i słuchałem,co miała mi do powiedzenia.

-Hej, Pepper. Co tam?

-Oprócz tego, że Duch mnie szantażował, że zabije mojego ojca lub ciebie, to wszystko gra- zaczęła mówić piskliwym głosem

-Co?!- wrzasnąłem głośno, że Rhodey patrzył na mnie, jak na opętanego

-Tak, to prawda. Wiem, że też ciebie "odwiedził". Co ci powiedział?

-To samo, co tobie, ale mówił o Rhodey'm i o tobie. Wszystko dobrze?

Zacząłem martwić się o Pep. Muszę pozbyć się Ducha. Raz na dobre. Muszę działać, nim dojdzie do tragedii.

-O mnie się nie martw. Bobbie się mną opiekuje z nożami- powiedziała z sarkazmem

-Nożami?- trochę mnie to rozbawiło, ale na chwilę

-Wyjaśnię ci później. Pa- pożegnała się

-Pa- i rozłączyłem się

Rhodey nadal nie wiedział, o czym z nią rozmawiałem.

-Co jest grane? Jakie noże?

-Duch jej groził i mnie też. Musimy uważać, a z tymi nożami to sam nie wiem, co to miało znaczyć- odparłem, biorąc głęboki wdech i wydech

Byłem poddenerwowany. Musiałem wyjść do zbrojowni. Muszę coś zrobić i nie będę siedział bezczynnie.

-Gdzie idziesz?

-Tam, gdzie zawsze

Rhodey w porę mnie dogonił i razem weszliśmy do zbrojowni.

-Muszę naprawić system zbrojowni. Trzeba lokalizować prawdziwe zagrożenie. Nie możemy niczego przegapić

-Chłopie, spokojnie. Nie będziesz mi tu siedział cały czas, bo się przemęczysz- zaczął swoje matkowanie, a wydawało mi się, że skończył już z tym

----------------*****************----------------------------------------------------------------------

Dobra a dziś zacznę od innej kwestii. Trwa konkurs i nadal jeszcze można wysyłać prace. Druga sprawa to grupa o IMAA. Możecie się zapisywać. Wystarczy podać nazwę. Czy ktoś tu czyta informacje pod notką? Ok, a teraz do rzeczy.  Duch grozi kolejnym osobom. Rhodey nie umie trzymać języka za zębami i znowu matkuje. Poznajemy traumę Bobbie po inwazji na Manhattanie ( więcej w One shot ) Pytania? Ktoś może ma jakieś wątpliwości? Po raz kolejny zapraszam do wzięcia udziału w konkursie i do zapisu w grupie. Mamy ciekawe konferencje o serialu. Odkrywamy drugie dno pewnych wątków z odcinków :)

Rozdział 17: Pełno pytań, odpowiedzi brak

6 | Skomentuj


Wiem, że znał nasz sekret, ale i tak nie chciałam o tym rozmawiać. Jednak Bobbie się wygadała.

-Ktoś zestrzelił jej samolot. Podejrzewamy Ducha, ale...- i tu przerwała

-Dzięki zbroi udało mi się przeżyć- dodałam

-Nic nie rozumiem. Jaki Duch?

Otworzyłam laptopa i wpisałam szukane informacje. Włamałam się do centrali SHIELD, by pobrać dane.

<<Brak dostępu>>

-Nie musisz nic hakować. Mam wszystko na przenośnym dysku- wpięła pendrive do komputera

W kilka sekund znalazłyśmy, co potrzebowałyśmy. Na ekranie wyświetliła się kartoteka Ducha. Jego lista wykroczeń przewijała się w nieskończoność.

-Zabójstwo prezydenta Genewy, próba zamachu na Biały Dom, zlecenie na zabójstwo Tony'ego Starka, porwanie Living Lasera- wpatrywał się z niedowierzaniem na ekran

-Mogłam zginąć. Gdyby nie Rescue, to leżałabym martwa- podkreśliłam mocniej ostatnie słowa

-Mogłaś zginąć- powoli zaczął rozumieć, jak wielkim zagrożeniem jest Duch

Przytulił mnie troskliwie, ciesząc się z tego, że jestem cała i zdrowa. Przeraził go ten wypadek. W jego oczach zauważyłam strach. Ja też bałam się o niego, kiedy dowiedziałam się o tym ataku terrorysty.
Bobbie wyjęła pendrive i schowała do kieszeni.

-Tylko czemu uwziął się na tobie?- był nieco zmieszany

-Nie chodzi mu o mnie, tylko o Tony'ego- wyjaśniłam mu

-Dobra, nic więcej nie muszę wiedzieć. Rozumiem, że nie jesteście głodne?

-Ja chętnie coś zjem- odparła z apetytem

-To ja też- chciałam coś przekąsić

Ojciec przygotował nam grzanki posmarował je dżemem. Do tego zaparzył nam herbatę. Wszystko przyniósł do salonu. Grzanki zjadłam ze smakiem, popijając moją ulubioną, czarną herbatą.

-Pepper, nie masz nic do powiedzenia? Nie zapomniałaś o czymś?- wspomniała mi Bobbie

-Muszę?- szepnęłam do niej

-Tak, musisz. To nic złego

-Co nic złego?- usłyszał nasz szept

-Bo jest taka sprawa i...muszę ci coś powiedzieć. Nie zdałam. Nie zdałam testu na agentkę SHIELD- ledwo wydusiłam z siebie

Tata tylko spojrzał na mnie i nie wyglądał na zdenerwowanego. Zachowywał spokój.

-Tato?

-To nic złego. W każdej chwili możesz poprawić.  Myślałem, że powiesz coś innego- ulżyło mu












Kobieta w czarnych, krótkich włosach z niebieskimi tęczówkami. Kolor oczu pasował do bluzki, ale ten błękit był bladszy, a czysta biel spódnicy i czarne buty na lekkim obcasie sugerowały o złożonym charakterze.
Razem z ojcem odłożyliśmy "zabawki"  i poszliśmy do kuchni, gdzie przyciągnął nas zapach obiadu. Mama rozłożyła talerze na stole, a wazę z chochlą położyła na środku. Zupę zajadaliśmy ze smakiem. Jej uśmiech nie zniknął z twarzy. Ciągle promieniowała radością. Taka była moja mama. Maria Stark.
Ze snu ta chwila zniknęła i przeniosłem się myślami do samolotu, Wtedy już ona nie żyła. Nawet nie pamiętam dokładnie, kiedy odeszła. W samolocie trwały rozmowy o pierścieniach.

-Ależ, Tony, To możliwe, że jeszcze przed naszym dwudziestym wiekiem byli ludzie z bardziej zaawansowaną technologią - pokazał mi swój pierścień

-Niemożliwe. To Chińczycy mogli budować samoloty?- zacząłem się śmiać

-Nie wiemy tego. Wiemy tylko, że to nie była magia, a  prawdziwa technologia

-Jak wrócimy do domu, pokażę ci, co zbudowałem. Na pewno ci się spodoba

Nagle zadzwonił jego współpracownik. Obadiah Stane.

-Przygotuj się do lądowania

-Założę się, że dzwoni  w sprawie glebożerów

-Umowa stoi- uśmiechnął się

Wtedy widziałem mi znajomy widok. Samolot rozpadł się. Przez głowę przeszły mi pewne obrazy postaci. Mój ojciec, mama, Rhodey, Roberta, dr Yinsen, Pepper i na końcu Duch.

-Żegnaj, Tony- szepnął Duch

Gwałtownie się obudziłem. Uspokajałem swój oddech i zacząłem się zastanawiać, jak moja matka zginęła? Z szafki wyjąłem dziennik ojca.

-Tu muszą być odpowiedzi, których szukam- powiedziałem do siebie, otwierając dziennik

Przejrzałem dziennik od początku. Pierwsze zapiski były mi znane. Jednak moją uwagę przykuła notka z dnia, który był dniem śmierci mojej mamy. Właśnie tego szukałem. Co tu pisze?

Razem z moją żoną załatwiliśmy pozwolenie na wejście do tajemnej świątyni w Chinach. Tony został z Robertą, by nie narobił sam głupstw. Kiedy dotarliśmy na miejsce, odnalazłem zielony pierścień. Maria była zafascynowana posągami w świątyni. Zawsze ją interesowały starożytne artefakty. Po wzięciu pierścienia, uruchomiła się pułapka. Kompletnie nie znałem symboli umieszczonych na ścianach. Cała świątynia zaczęła się burzyć. Musieliśmy uciekać. Jednak stało się coś dziwnego. Ta świątynia się zmieniła. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale znikąd pojawiła się ściana, która zagrodziła nam przejście na zewnątrz. Gdy odwróciłem się, usłyszałem krzyk Marii, Zniknęła...

-Jak to zniknęła?- pomyślałem

Kolejna kartka była z kolejnego tygodnia.

Szukałem jej dniami i nocami. Wziąłem wszystkich do pomocy, ale nie odnaleźliśmy jej. Ściana, co wcześniej zagradzała nam drogę, zniknęła razem z nią. Nie potrafiłem pogodzić się z jej stratą, a mojemu synowi wmawiałem, że musiała wyjechać.















Poczuł ulgę, ale ja wciąż czułam ten ciężar. Przecież tylko chłopaki o tym nie  wiedzą, Powiem im później. Najpierw muszę namierzyć Ducha.

-Czyli nie jesteś zły?- spytałam trochę zdumiona jego zachowaniem

-Zły? A niby czemu? Cieszę się, że wróciłaś cała i zdrowa, mimo tego wypadku. A rozmawiałaś już  z Tony'm?

-Tak, dziś wrócił do domu. Tato, powiedz mi, co to był za atak terrorystów?- przypomniałam sobie, o co miałam go spytać

Powiedział mi to samo, co już wiedziałam. Nie znał zamachowca, który się wysadził.

-Co z agentami?- spytałam ciekawa

-Wydobrzeją. Jeden z nich jest mocno poparzony,  a reszta już opuściła szpital- odparł z optymizmem

-Całe szczęście. Gdyby Rhodey wiedział, nie doszłoby do wybuchu-  poczułam ulgę, ale i żal

-Pepper, do pewnych akcji nie powinniście ciągnąć wścibskiego nosa. To może się kiedyś źle skończyć- ostrzegł

-A co mam mówić, jak ty jesteś w to wmieszany? Myślisz, że nie martwię się o ciebie? Po tym, co ci Whiplash zrobił...- zdenerwowałam się na tatę

-To przeminęło, Pepper. Nie wspominaj już o tym- nalegał, by o tym zapomnieć

To mnie oburzyło. Czasem nie rozumiem, co mi chce przekazać. Owszem martwi się, ale ja też się martwię. Nie zapomnę tego, co mu ten pomyleniec zrobił. Mógł go zabić, a on woli o tym nie mówić?
Wściekła odłożyłam talerz i kubek do zlewu. Bobbie już chciała iść za mną.

-Zostaw mnie! Zostawcie mnie samą!- pobiegłam do pokoju

Włożyłam piżamę i wskoczyłam do łóżka, odwracając głowę ku ścianie. Poczułam nieprzyjemne ciarki na plecach. Gdy odwróciłam się, zauważyłam Ducha. Już chciałam krzyczeć, ale zasłonił mi usta.

-Słuchaj mnie uważnie, bo nie będę powtarzać. Nikomu nie masz o mnie mówić i nie waż się szukać, bo skończy się źle. Powiedz mi, które życie wolisz poświęcić: swojego ojca, czy chłopaka? Pamiętaj, że jeden fałszywy ruch i ktoś zginie- zaszantażował Duch i uciekł

Co to miało być? On chce zabić mojego tatę lub Tony'ego? Nie, to nie może się dziać.
Zaczęłam płakać z bezradności. Popatrzyłam w ścianę, myśląc o Tony'm.

-Nie pozwolę, by stała ci się krzywda. Nikomu nic nie zrobi

Gdy ustał płacz, opadłam na łóżko i zasnęłam. Wciąż czułam strach. Sama myśl o tym, że on czyha na czyjeś życie w ukryciu, była najgorszą myślą z możliwych.

--------------***********----------------------------------------------------------------------

Dobra. Co wam się bardziej podoba? Wspomnienia, czy zapisy z dziennika Howarda? Oczywiście to nic nie zmieni w opku, ale pytam z czystej ciekawości. Duch dalej sprawia kłopoty, ale w końcu zniknie z ich życia. Trochę to jeszcze potrwa. Konkurs nadal trwa i ponownie zapraszam do grupy, gdzie mówimy o IMAA. Wystarczy podać nazwę a  od razu zostanie dopisany. Resztę szczegółów podam na Skype.

Rozdział 16: Wiecznie żywi

10 | Skomentuj

Przez chwilę miałem przed oczami mgłę, ale później poczułem, że żyję. Zacząłem normalnie widzieć, a pierwszą twarz, jaką zobaczyłem była Rhodey'go. Chwila, czy ja...

-Czy ja umarłem?- wychodziłem z szoku

-Mało brakowało. Już więcej mi tak nie rób- pogroził mi palcem

-Dzwoniłeś do Pepper?- spytałem go

-Aha, czyli pamiętasz, czemu odleciałeś? Dobrze, że wróciłeś- ucieszył się Rhodey

-Ale dzwoniłeś do niej?- wciąż nalegałem na odpowiedź

-Nie, ale chyba wolałbyś ją zobaczyć, prawda?- wskazał mi na drzwi, gdzie stała ona

Nie wierzyłem, kogo widzę. To była moja ruda Pep.

-Pójdę jej powiedzieć, że może wejść- wstał z krzesła i podszedł do drzwi

Coś tam z nią rozmawiał, ale nie wiedziałem, czy tylko ją prosi, a może coś mówią o czym ja nie mam zielonego pojęcia. W końcu przyszli oboje.

-Pepper, czy to ty?- wciąż nie mogłem uwierzyć, że ją widzę

W oczach zaszkliły się łzy.

-Tak, to ja. Tęskniłam- rzuciła mi się na szyję

Poczułem przyjemne ciepło. Przytuliłem ją bardziej do siebie.

-Ja również się stęskniłem- odczułem wielką ulgę

Kamień spadł mi z serca. Ona żyje, a już chciałem wierzyć jakiemuś Duchowi, co mi gadał bzdury.
Widocznie nie tylko Whiplash chciał mnie zesłać na ten "lepszy świat".

-Miałaś być w Argentynie

-Byłam i podeszłam do testu. Czekam na wyniki. Wiem, że media trąbiły o wypadku samolotu. Rhodey mi powiedział,ale zrozum, że gdyby nie zbroja Rescue, nie byłabym tutaj. Duch chciał mnie zabić- szybko powiedziała, ale udało mi się nią zrozumieć

-Duch? Czyli to on za tym stoi? Dziwne, bo dzwonił do mnie, by mi powiedzieć, że umarłaś

-To prawie cię zabiło- wtrącił się Rhodey

-Prawie to mało powiedziane. Już byłem jedną nogą po tamtej stronie- poprawiłem go

Niespodziewanie.przyszła lekarka. Mam nadzieję, że ma dobre wiadomości.

-Chyba przy dziewczynie nie będziesz się denerwować, Tony. Mam twoje wyniki i są bardzo dobre. Jednak jeśli będziesz czuł się źle, zadzwoń- uśmiechnęła się Victoria

-To świetnie. Wracam do domu- cieszyłem się, że nie musiałem siedzieć dłużej w szpitalu












Tak się cieszę, że Tony może wrócić do domu. Ulżyło mi, że poprawiło mu się, a Duch zapłaci za swoje. Przez niego każdy z nas mógł zginąć. Teraz jesteśmy razem i nie pozwolę, by stała mu się krzywda. Dopilnuję tego. Przytulił mnie, uśmiechając się ze szczęścia.

-Cieszę się, że wróciłaś

-Też się cieszę. Naprawdę tęskniłam za tobą- pocałowałam go w usta

Pocałunek trwał krótko, ale miał mu przypomnieć, że nadal jestem jego dziewczyną.
Lekarka odpięła go od aparatury i poszła przygotować wypis. Na korytarzu czekała na mnie Bobbie. Poszłam z nią porozmawiać.

-Powiedziałaś mu o tym?- spytała z ciekawością

-Nie i nie będę mu mówić. Mój tata też nie powinien o tym wiedzieć. To wstyd, że córka agenta FBI oblała test- wyżaliłam się

-Nie przesadzaj, Pepper. Chociaż nie okłamuj swojego ojca. Nie będzie na ciebie zły. W każdej chwili możesz poprawić- próbowała mnie podnieść na duchu

-Dobra, wygrałaś. Jak mnie o to zapyta, powiem mu- postanowiłam nie ukrywać nic przed ojcem

Gdy Tony był już gotowy do wyjścia, lekarka przyniosła mu wypis. Razem z Rhodey'm wyszli na korytarz, gdzie się spotkaliśmy. Oboje byli nieco zdumieni na widok mojej towarzyszki.

-Pepper, kim ona jest?- odważył się spytać Tony

-Bobbie Morse. Dawna agentka SHIELD. Jestem też znana pod pseudonimem Mockingbird- przedstawiła się krótko

-Miło mi. Nazywam się Tony- uścisnął jej dłoń

-A ja to Rhodey- również przywitał się z nią

-Poznałaś ją w Argentynie?- spytał mnie na osobności

-Tak. Była moim wsparciem na szkoleniu. Dobra, pogadamy później. My wracamy do domu,a ty Rhodey dopilnuj, by trafił do łóżka. Żadnej zbrojowni.

Tony był w szoku, że powiedziałam o tym otwarcie.

-Spokojnie, ona wie- uspokoiłam go, by niepotrzebnie nie wariował

-Powiedziałaś jej?!- nieco wściekł się

-Sama do tego doszłam. Wyjaśnimy wszystko niedługo. A tak to już wieczór, więc miło było was poznać

-I wzajemnie- powiedział zadowolony Tony

Razem z Bobbie pojechałyśmy motorem do mojego domu. Tam czekał na mnie mój ojciec. Dziwne. Tak szybko wrócił? Wyczuwam kłopoty.

-Witaj, skarbie. Dzień dobry, Bobbie. Jak minął lot?- przywitał się z nami bez patrzenia, czy to my

Niepewnie weszłam do kuchni, gdzie przygotowywał kolację.


Rozdział 15: Obserwator

10 | Skomentuj

--*Pepper*--

Pancerz był sprawny i szybko nie zużywał energii. Ulżyło mi, że nikt nie zginął. W sumie byłam jedyną pasażerką tego samolotu.
Chciałam zadzwonić do chłopaków, ale linia była zajęta.

-Komputerze. Jak daleko jest do Nowego Jorku?

<<Za trzy godziny zbroja będzie w mieście >>

-Czy zbroja ma jakieś uszkodzenia?

<<Skanuję...>>

<<Brak uszkodzeń>>

-Całe szczęście. Włącz tryb maskujący

<<Ostrzeżenie. Ten tryb zużywa wiele energii >>

-To nieistotne. Nie chcę być zestrzelona. Włącz ten tryb!- rozkazałam zbroi

Duch mógł mnie namierzyć i nie mogłam na to pozwolić. Chcę wrócić do domu w jednym kawałku.
Po minionych godzinach byłam w zbrojowni. Dziwne było to, że nie zastałam bałaganu. Zwykle tego mogłam się po nich spodziewać. A może jeszcze są w szpitalu? Pójdę ich odwiedzić, ale najpierw muszę spotkać się z Bobbie. Pewnie czeka na mnie w domu.
Pojechałam taksówką pod mój dom, gdzie już czekała na mnie.

-Długo tu stoisz?

-Niekoniecznie. Z godzinkę na pewno- uśmiechnęła się Bobbie

Otworzyłam drzwi i zaniosłam walizki do pokoju.

-Pomogę ci-wyręczyła mnie, biorąc ciężką walizkę, której sama nie potrafiłam zanieść

Dość szybko uporałyśmy się z ciężarem. Odstawiłyśmy je obok szafy. Później chciałam się zająć rozpakowywaniem rzeczy.

-Jak ci minął lot?- spytała

-Super. Prawie zginęłam, ale to nic- odparłam z ironią

-Jak to prawie?

Musiałam komuś to powiedzieć. Musiałam z kimś się tym podzielić.

-Znasz może Ducha?- spytałam z ciekawością

-Tak, ten dupek, co zrobi wszystko dla pieniędzy. Znam go, ale wolałabym go nigdy nie poznawać. Z nim są same kłopoty. Czemu uwziął się na tobie?- wyjaśniła, pytając

-On chce zabić Tony'ego, a moja śmierć najlepsza, by go wykończyć. Jest bardzo nerwowy, a z chorym sercem łatwo go wprowadzić do grobu- byłam wściekła

-A to pluskwa. Ducha nie łatwo jest zabić, ale jakoś go śmierć nie ominie- zaczęła coś planować Bobbie

-Muszę zobaczyć się z Tony'm. Zaprowadzisz mnie do niego?- poprosiłam ją

-Dobrze, ale nie zdenerwuj się tym, co zobaczysz- ostrzegła mnie, a jej głos był niepewny


Rozdział 14: Niewidzialny, nieprzewidywalny

8 | Skomentuj


Lekarka przedstawiła się jako Victoria Bernes. To ona ma się mną opiekować. Ho ją o to poprosił. Tylko nie jest za młoda na bycie lekarzem? O dziwo ma tyle samo doświadczenia, co miał dr Yinsen, nim ktoś go zabił.
Dowiem się, kto to zrobił, a śmierć Whitney nie pójdzie w zapomnienie.

-No to wszystkie parametry masz w normie. Jest szansa, że za tydzień opuścisz szpital. Czy nic cię nie boli?- pocieszyła mnie, ale później spojrzała niepewnie na implant

-Trochę, jak próbuję się ruszyć

-Nie dziwię się. Prawie miałeś złamane żebra, ale na szczęście skończyło się na niegroźnym stłuczeniu- wyjaśniła lekarka

-A nie mogę wyjść już jutro?- prosiłem, bo chciałem być, jak najszybciej w domu

-Wiedziałam, że tak będzie. Ho mi tyle razy mówił, jaki ty jesteś niecierpliwy. Zrobimy tak, Tony. Jeśli jutro nie będzie nic się działo i będziesz w stanie chodzić bez problemu, wypiszę cię ze szpitala- rzuciła propozycję

To mnie zaciekawiło. Jest szansa, że szybciej wrócę. Teraz nic mi nie może przeszkodzić.

-Zgadzam się, ale bez przekrętów

-Bez przekrętów- zaśmiała się

To było dosyć proste. Czułem się coraz lepiej, więc mogłem w spokoju zadzwonić do Pepper. Bardzo za nią tęsknię. Ciekawe, jak jej poszło na szkoleniu?
Wziąłem telefon i wybrałem numer do Pepper.

-Już chcesz do niej dzwonić?- spytał się Rhodey

-Tak. Powinienem już to dawno zrobić

-Ach, romantyk- zakpił ze mnie

-Rhodey, wystarczy

Czekałem, aż odbierze, ale nie mogłem się połączyć. Znowu go wyłączyła?

-Nie odbiera. To dziwne- zmartwiłem się tym

-Może jest zajęta. Pewnie ma treningi

-Dobra, nie tłumacz jej. Zadzwonię później- odłożyłem telefon na stół

To nie było normalne, że miała wyłączony telefon. Ona nigdy go nie wyłącza, tylko w przypadku samolotu jest do tego zmuszona. Coś jest nie tak. Za bardzo się o nią martwię, a Rhodey nie brzmi zbyt pewnie. Coś ukrywa.

-A nie rozmawiałeś z nią ostatnio? Nie mówiła ci czegoś ?- zacząłem się zastanawiać, czy moje przeczucia są prawdziwe

-Mówiłem jej o wypadku i, że ma skupić się na treningach. To wszystko- powiedział ze zdenerwowaniem

-Rhodey, co ty ukrywasz?- przejrzałem go na wylot, że coś zataił przede mną








Wszystko miałam spakowane. Sprawdziłam, czy zabrałam każdą walizkę i plecak z Rescue. Gdy się okazało, że mam wszystko, wyszłam z pokoju.
Zanim miałam wrócić do domu, postanowiłam pożegnać się z moją mentorką. Mimo oblanego egzaminu, wiele mnie nauczyła. Na pewno te treningi nie pójdą w las.
Ostrożnie zapukałam do jej drzwi i chwyciłam za klamkę. Oczywiście zastałam ją przy biurku, jak popijała kawę.

-Witaj, Pepper. Co cię do mnie sprowadza?

-Przyszłam się pożegnać. Dziękuję za wszystko- podziękowałam, salutując

-Ja również ci dziękuję. Byłaś jedną z tych, które dały łatwo za wygraną. Życzę ci powodzenia- wstała od biurka i podeszła do mnie, podając mi rękę

-Dziękuję, agentko Hill- odwzajemniłam gest

-Pamiętaj, że zawsze możesz poprawić test. Wróć, jak będziesz gotowa- zasugerowała

- Dobrze. Do widzenia- przytaknęłam głową

-Do widzenia

Wyjechałam z bazy po następnych godzinach na lotnisko. Myślałam o Tony'm i Rhodey'm. Mam nadzieję, że wszystko z nimi dobrze, choć z moim chłopakiem to nigdy nic nie wiadomo.
Weszłam na pokład samolotu, odkładając walizki do specjalnego pomieszczenia. Usiadłam w fotelu, zapięłam pasy i trzymałam blisko siebie zbroję.
Nawet nie zauważyłam, jak szybko znalazłam się w powietrzu.

-To będzie kolejny, długi lot- pomyślałam, patrząc przez okno

Telefon miałam wyłączony, by nie przeszkadzał w trakcie lotu. Zasady i takie tam.
Nie mogę się doczekać, aż zobaczę się z chłopakami. Pośmiejemy się razem i pogadamy. Bez żadnych zmartwień, że Duch coś nam zrobi. Szybko zmorzył mnie sen i zasnęłam. Czułam, jak samolot wysoko się unosi. Był spokój, który zagłuszył hałas zepsutego silnika. Potem słyszałam tykanie zegara.
Gdy otworzyłam oczy, dźwięk stawał się głośniejszy, a tykanie dochodziło z kabiny.

-Co jest?- zadałam sobie pytanie i wzięłam ze sobą Rescue

Gdy podeszłam do kabiny, znalazłam w niej sporą ilość ładunku wybuchowego. Jedna wielka bomba!
Przetarłam oczy, by wiedzieć, czy to nie jest złudzenie. Po chwili usłyszałam znajomy szept.

-Zginiesz tak samo, jak on powinien skończyć

I nagle nastąpił wybuch. Biegłam, co sił, by nie trafiła mnie fala wybuchu.
Zeskoczyłam z samolotu i spadając próbowałam założyć zbroję.

-No dalej, dalej

Za mną leciały kawałki samolotu. Mocny huk i po latającym obiekcie nie było śladu. Dobrze, że tylko ja tam byłam i nikt nie zginął. Fala eksplozji wyrzuciła mnie prosto do morza, ale w porę uruchomił się pancerz i wyleciałam do Nowego Jorku.

-Mam już dość, Duch!- przeklnęłam pod nosem


Rozdział 13: Z tarczą lub na tarczy

4 | Skomentuj

Trwały godzinne narady. Bałam się, co mi powiedzą. Zacierałam nerwowo ręce, rozglądając się po każdej stronie. Każdy z kadetów czekał na oficjalne wyniki.

 -Nie masz się czym denerwować. Widziałam, jak ci poszło. Byłaś świetna- pochwaliła mnie jedna z kadetek

 -Dzięki, ale ty byłaś lepsza. Bez problemu złożyłaś broń

 -Za to fatalnie mi poszło w walce

 -Jakoś to będzie- podeszłam do tablicy wyników

 Mieliśmy już wywieszoną listę, kto zdał lub oblał egzaminy. Lista była podzielona na oddziały: strateg, bioinżynier, snajper i medyk. Długo szukałam swojego nazwiska, aż po pięciu minutach znalazłam się po stronie oblanych. Jak to się stało? Właśnie podeszła do mnie agentka Hill. Była również zaskoczona wynikami.

 -Przecież, ja tylko...- nie dokończyłam, bo nie byłam w stanie

 -Może to jest pomyłka. Zapytam się generała. Poczekaj tu- poprosiła

 Patrzyłam na nią, jak rozmawia z Fury'm. Wciąż nie mogłam uwierzyć w wyniki. Przecież, ja tylko nie zdałam składania broni. Aż tak ważne było zdać każdy element egzaminu? Jestem beznadziejna. Przestałam się dobijać bardziej, gdy agentka miała już informacje.

 -Powiedz mi, że to pomyłka. Pomylił się, tak?- wciąż liczyłam na to, że zdałam

 Przez chwilę milczała, ale potem w końcu coś powiedziała. 

-To nie jest pomyłka. Przykro mi

 Wybiegłam z płaczem do łazienki. Było mi wstyd pokazywać się w domu. Niespodziewanie ktoś do mnie zadzwonił. Znowu Duch? Odebrałam, włączając zegarek. Teraz nie popełnię tego błędu. Usłyszałam głos Bobbie. Zupełnie o tym zapomniałam, że poprosiłam ją o śledzenie Tony'ego. Może wie coś więcej, co Rhodey ukrywa. Chwila. Ona nie zna ich tożsamości.

 -Bobbie, to ty?- chciałam się upewnić, że z nią rozmawiam

 -Tak, to ja. Mam do ciebie informacje. Pepper, słyszysz?

 -Tak, tak. Mów- otarłam policzki z łez

 -Jestem w szpitalu, gdzie on leży. Jakiś wariat z biczami podłożył mu ładunki i wleciał do wody

 -A co z nim? Żyje?- chciałam wiedzieć, czy Rhodey nie kłamał

 -Tak, wygląda dobrze. Jednak coś nie bardzo cię to interesuje. Pepper, co cię trapi?- spytała zmartwiona

 I co? Mam jej powiedzieć prawdę? Zresztą, nie potrafię kłamać. Powiem jej, ale Tony się o tym nie dowie.

 -Oblałam egzamin przez składanie broni- prawie krzyknęłam do słuchawki










Ktoś coś do mnie krzyczał, ale czułem, jak moje płuca chciały eksplodować. Czułem, jak dusiłem się. Jestem pod wodą?

 -Tony, otrząśnij się. Nie jesteś pod wodą! Jesteś w szpitalu!

 Rhodey? Tak, to on krzyczy. Nie mógłbym usłyszeć go, jakbym tonął. Chwila, coś sobie przypominam. Whiplash i jego bomby, a potem czyjaś dłoń, wyciągnięta mi na pomoc.
Powoli się uspokajałem. Widziałem biel ścian i niebieską lampę nade mną, a obok mnie siedział Rhodey. Jestem w szpitalu. Czyli nie umarłem. 

-Puls się stabilizuje. Wrócił- powiedziała lekarka

 Zrobiłem się senny i zasnąłem. Panika zniknęła. Dzięki, Rhodey. Gdyby nie ty, nie otrząsnąłbym się z tego koszmaru.

 ---Następnego dnia---

 Obudziło mnie oślepiające światło. Rhodey spał na krześle. Doceniam to, ile dla mnie zrobił. To on mnie uratował tak, jak zawsze.

 -No pięknie. Jestem w szpitalu!- otrząsnąłem się

 Niestety swoim krzykiem obudziłem Rhodey'go.

 -Tony, jak dobrze cię słyszeć- ucieszył się na mój widok

 -Znowu mnie uratowałeś. Dziękuję- byłem bardzo wdzięczny za to, że mnie ocalił przed śmiercią

 -Od tego przecież jestem. Nie martw się. Whiplash już nie wróci

 -O czym ty mówisz?- byłem w szoku, ale zdziwić się miałem jeszcze bardziej

 -Zabiłem go za to, co on ci zrobił, za ojca Pepper i za wszystkie krzywdy, które nam wyrządził- wytłumaczył się Rhodey

 Nie wierzę. Definitywnie z nim skończył?

 -A jeśli wróci?- miałem obawy

 -Nie wróci. Oberwałem mu głowę i wrzuciłem do morza. Nie żałuję tego. Zasłużył sobie na to 

-Rhodey, ja ciebie nie poznaję. Ty nigdy byś tego nie zrobił

 -Byłem wściekły i przerażony tym, że cię prawie zabił. Musiałem z nim skończyć. Musiałem- zacisnął pięści

 -Dobrze zrobiłeś. A co z Blizzardem?

 Skoro Whiplasha załatwił, to może Blizzard też nie będzie sprawiał problemów? Nie, to niemożliwe. On uciekł, gdy zasypała się baza na Arktyce.

 -Nie było go. Cieszę się, że żyjesz. Jak się czujesz?

 -Dobrze, ale nie rozumiem jednej rzeczy. Powinienem być martwy. Komu powinienem być jeszcze wdzięczny?- zacząłem się zastanawiać

 Do naszej rozmowy wtrąciła się jakaś lekarka. Poznałem po fartuchu, ale wyglądała zbyt młodo na lekarza.

 -Widzę, że doszedłeś do siebie. Nie było łatwo, ale udało się- uśmiechnęła się, spoglądając na monitor

© Mrs Black | WS X X X