Przemierzaliśmy ponad kilometr bez czasu na przerwę. Po kilku minutach agenci padali martwi przez głębokie rany i zimne środowisko, które było trudne do przetrwania. Nie byłam w stanie patrzeć na ich cierpienie. Tego było za wiele. Obiecałam Pepper, że jej ojcu się nic nie stanie, a tu taka sytuacja z bombą. Hydra to ciężcy negocjatorzy.
-Za dużo jest ofiar. Nawet, jeśli przeżyję, to zwolnią mnie z pracy
-Nie mów tak. Będzie dobrze. Musimy znaleźć schronienie i nie myśl o tym. Wszystko się jakoś ułoży- starałam się go podnieść na duchu
-Nie będzie dobrze. Prawie straciłem cały oddział agentów przez próbę negocjacji. Pozwól mi umrzeć, bo nie zasługuję na życie- był w stanie się załamać
-Nie zostawię cię. Pepper czeka na ojca. Twojej śmierci nie przeżyje. Musisz wytrwać, Virgil. Zrób to dla swojej córki- chciałam mu przemówić do rozsądku
Zamilknął, czyli nadal mamy szansę na powrót. Myśli o córce i to ma dać mu siły do walki. Dość długo wędrowaliśmy, szukając schronienia, a widoczność zaczęła być słaba. Rozpętała się burza śnieżna i to był znak, by szybko znaleźć kryjówkę. Gdzieś w oddali świeciło się małe światełko. Poszliśmy w tym kierunku, docierając do miejsca. To był cud.
-Wioska. Kto by pomyślał, że naprawdę jacyś ludzie są w stanie tu żyć- czułam się pewna siebie z odrobiną spokoju
Gdy weszliśmy do wioski, spotkaliśmy kilku mieszkańców. Widzieli, że potrzebujemy pomocy i bez pytania zabrali nas do igloo, gdzie opatrzyli nam rany. Z całej ekipy pozostało sześciu.
-Dziękujemy- podziękowałam im za wsparcie
-Drobiazg. Byliście w potrzebie i szukaliście pomocy. Nie mogliśmy odmówić i pozostawić was na śmierć- skończył wyciągać odłamki z dłoni
Syknęłam z bólu. Nie był to piekielny ból, ale do przyjemnych nie należał. Wszystkie kawałki metalu wyrzucił na tacę, a całą ranę odkaził i zabandażował. Poczułam ulgę, a Virgil też został pozbawiony tych kawałków bomby. Leżał na łóżku z futra. Dalej był słaby, ale jakoś się trzymał.
-Jak się czujesz?- spytałam się zmartwiona
-Lepiej, Bobbie. To cud, że ich znaleźliśmy
-Wiem o tym. Odpoczywaj, bo szybko skakać nie będziesz- uśmiechnęłam się
-Przekonamy się
Na chwilę go zostawiłam. Podeszłam do człowieka, który nam pomógł.
-Czy macie dostęp do telefonu? Potrzebuję zadzwonić po pomoc- poprosiłam
-Nie ma problemu. Mamy zasięg, ale w burzy ciężko o kontakt- odparł zdecydowanie
Czułem, że leżałem na czymś, ale nie na łóżku. A w ogóle, jak to się stało? Znowu to samo. Chyba siedziałem w zbrojowni i nad czymś pracowałem, a potem zemdlałem. Chwila. Miałem lecieć na misję. Po zniknięciu ciemności, zauważyłem nad sobą lampę. To była zbrojownia. Byłem podpięty do ładowania, a bransoletka znowu była na moim nadgarstku. Wzrok wrócił do normy i już chciałem wstać, ale Rhodey mnie powstrzymał.
-Masz leżeć. Nie będę się na ciebie wydzierał, bo to nie ma sensu. Powiedz mi tylko, dlaczego?- mówił nadzwyczaj spokojnie
-Musiałem, Rhodey. To wszystko mnie przerasta. Pół roku byłem prawie martwy i przez to zacząłem zamykać się w zbrojowni
-Ignorowałeś alarm. I nie naładowałeś implantu. Wiesz, co by było, gdybym cię znalazł o godzinę później? Byłoby bardzo źle. Twoje serce przestałoby bić- chciał mi przekazać, jak bardzo zachowałem się lekkomyślnie
Rhodey ma rację, ale tego było za dużo. Będę winił siebie do końca życia za tamten dzień, gdy Duch prawie nas pozabijał. Żyć z myślą, że mogło być inaczej, nie daje mi spokoju.
-Przepraszam cię, Rhodey. Naprawdę mi wybacz, ale ja tak nie potrafię. Nie potrafię nic zrobić, gdy pomyślę o ataku Ducha- wyżaliłem mu się
-Pamiętaj, że jesteśmy z tobą. Musisz się uspokoić, bo wpadniesz w takie szaleństwo, z którego nie da się już wyciągnąć- podał mi dłoń, którą uścisnąłem
-Dziękuję- byłem mu wdzięczny, że mi pomoże
-Od tego się ma przyjaciół- podkreślił Rhodey
Tak długo mnie przy nich nie było, że bałem się, co się z nimi dzieje. Mogło coś im się stać, a tego bym nie wybaczył sobie do końca życia. Po skończonym ładowaniu wstałem na nogi i już tego pożałowałem. Zgięło mnie w pół z bólu.
-Odpocznij. Jesteś przemęczony i nigdzie cię nie puszczę
-Coś się stało na Arktyce. Muszę tam polecieć!- pamiętałem o alarmie w zbrojowni
-Zajmę się tym, a ty masz leżeć. Nie wyglądasz dobrze. Najlepiej idź do domu- doradził przyjaciel
Może czułem się nie za dobrze, ale chciałem polecieć na misję.
-Lecę z tobą
-Niech ci będzie, ale robisz to na własne ryzyko- wspomniał
-Zgoda- podszedłem do zbroi
Czasem da się skłonić Rhodey'go do zmiany zdania, ale bywa też tak, że uprze się i nie będzie chciał się zgodzić. Uzbroiliśmy się w zbroje i polecieliśmy na Arktykę. Ostatnio poprawiłem możliwości przetrwania w ciężkich warunkach w obu pancerzach. Po godzinie lotu byliśmy na miejscu. Znaleźliśmy części bomby i resztki obozu.
-Tony, tam coś jest!- krzyknął, bym do niego podleciał
Znalazł agentów FBI, którzy byli martwi. Niedobrze.
Na zewnątrz nadal panowała burza. Jednak musiałem jakoś skontaktować się z SHIELD. Wybrałam numer do ich centrali. Czekałam na nawiązanie połączenia. Słyszałam tylko szum na kanałach i nikt się nie odzywał po drugiej stronie.
-Nikt nie odbiera. To pewnie przez zakłócenia- odłożyłam komórkę na stolik
-Ktoś nas znajdzie. Nie martw się
-W sumie, to masz rację. Przecież ktoś na pewno nas szuka. Tylko trzeba wezwać jakoś i im przekazać, gdzie jesteśmy- pomyślałam nad inną próbą kontaktu
Przeszukałam rzeczy w domu gospodarza, by spróbować stworzyć racę do wystrzelenia w niebo. Może to ktoś zauważy? Warto spróbować. Z szuflady wyjęłam zapałki, a z metalowej beczki wyjęłam coś na kształt rakiety. W montażu pomogli mi agenci, którzy przetrwali eksplozję. Mieliśmy szczęście, bo jeden z nich był inżynierem.
-Gotowe. Teraz trzeba wymierzyć i odpalić lont- przyczepił ostatni element
-Powinno zadziałać- byłam dobrej myśli
-Też tak myślę- chwycił za rakietę
Wyszliśmy na mroźne powietrze. Agent sprawdził elementy rakiety w postaci chińskich fajerwerków. Po sprawdzeniu każdej części, zaczął namierzać wysoko w niebo, by światło było widoczne. Zdecydowanie wzięłam zapalniczkę do podpalenia lontu. Po kilku sekundach rakieta wystrzeliła i rozbłysł się czerwony blask.
-Udało się. Teraz tylko czekać
-Chyba już nie musimy- swój wzrok skierował na niebo
Nad nami leciały dwie zbroje. Wydaje mi się, że są po naszej stronie. Zauważyli nas i wylądowali. No oczywiście. War Machine i nowy pancerz. Tak, czy owak, to na pewno Rhodey i Tony.
-Dobrze was widzieć. Potrzebujemy pomocy medycznej. Mamy rannych- cieszyłam się na ich widok
-Ile was zostało?- spytał Tony
-Sześciu. Próbowałam połączyć się z Fury'm, ale burza tworzy zakłócenia. Jakiś pomysł?- zaraportowałam stan
-Będzie ciężko, ale możemy wziąć po jednej osobie. Od razu też polecimy na helikarier, by powiadomić SHIELD, żeby wam pomogli- zasugerował
-To kto najbardziej ucierpiał?- spytał Rhodey
Weszłam do igloo, by zabrać Virgila i jednego z agentów, który miał, jakby rany prawie wszędzie, a nie każde odłamki udało się wyciągnąć. Virgil wyglądał na zaskoczonego.
-Co się dzieje?- odważył się spytać
-Wracamy do domu- odparłam z optymizmem
-Rakieta zadziałała?- dalej dopytywał
-To też. Przybyła pomoc. Czemu się nie cieszysz?
-Cieszę, ale czuję, ze to nie koniec kłopotów- odparł zgaszony
jej Anna napisała nowy rozdział! Wszyskie dzieci się cieszą! Uhuhu Tony i Rhodey akcja ratunkowa no nieźle. Takie wybuchy są sponsorowane tylko na tym blogu xD.
OdpowiedzUsuńTia to może zapytam jak Naruciak. Zrobiliście dzisiaj zdrową kupke? Tak? To dobrze.:D Życze weny i ślę causki.
Fran
Ps. Pomóż dokonać wyboru na moim blogu.
stevematarcze.blogspot.com
Rozdziały będą codzienne, wiec żadne zaskoczenie z takim przeskokiem. Fajnie, że rozdział się podobał. Więcej info udzielę na hangout . Noo i spróbuję ci pomóc z wyborem :)
Usuń