Bez wahania zadzwoniłem po karetkę. Dlaczego to zrobiła? Czemu nas ocaliła? Po wybraniu numeru czekaliśmy na pomoc.
-Potrzebujemy pomocy, Victorio! Przy domu Rhodes'ów . Roberta została zraniona mocnym pociskiem! Szybko! Zjaw się!- błagałem o pomoc
Rhodey był roztrzęsiony. Ciągle trzymał ją za rękę z nadzieją, że przeżyje. Jej rana mocno krwawiła. Musiała szybko mieć udzieloną pomoc medyczną, bo się wykrwawi na śmierć. Nie wybaczymy sobie tego, że daliśmy jej odejść. Lekko odwróciłem głowę i zauważyłem Hummera, jak leży bezwładnie. Zabili go. Po dziesięciu minutach zjawiła się lekarka.
-Dobra, powiedzcie, co z nią, a o przyczynie powiecie mi później?- spieszyła się z ratunkiem
-Ok, postrzelił ją z czegoś dużego w brzuch. Rana jest bardzo głęboka, ale wydobrzeje? Tak?- powiedział Rhodey ciągle roztrzęsiony
-A wam nic nie jest?- spytała dla pewności
-Mnie nic, ale Tony ostatnio się źle czuje
Byłem zły na przyjaciela, że o tym powiedział. Przecież mówiłem, że nic mi nie jest. Na "wezwanie" odezwał się ból, który mocno zgiął mnie w pół, aż upadłem.
-To nie wygląda dobrze. Najpierw zajmiemy się Robertą. Trzeba działać, zanim będzie za późno
Szybko zatamowała krwawienie i wsiedliśmy z nią do karetki Od razu próbowałem uspokoić Rhodey'go. Ciągle trzymałem się jedną ręką za bolące miejsce.
-Rhodey, będzie dobrze. Uratują ją, słyszysz?
-Była w niewłaściwym miejscu i czasie. Jeśli coś jej się stanie bardzo złego, nigdy sobie tego nie wybaczę- powstrzymywał łzy w oczach
Było widać, że cierpiał. W końcu to jego matka, a moja opiekunka. Też mi zależy na tym, by nadal była z nami. Zwłaszcza po tym, ile dla nas zrobiła. Uratowała nas.
Dość szybko trafiliśmy do szpitala. Robertę zabrali na salę operacyjną bez większych zamyśleń. Usiedliśmy na korytarzu przed wejściem na blok.
-Będzie dobrze. Będzie dobrze- powtarzałem sobie w głowie, by nie stracić nadziei
Gdy Victoria weszła do sali, minęły trzy długie godziny. Kończyła nam się cierpliwość, a Rhodey już nie potrafił powstrzymywać łez i wypłynęły z oczu.
-Rhodey, ona przeżyje. Zobaczysz. Wszystko się ułoży
-Dlaczego ona to zrobiła? Czemu?- pytał załamany
-Nie wiem. Może to taki instynkt macierzyński. Gdy matka broni swoje dziecko, czując zbliżające się zagrożenie- wymyśliłem
-Możliwe, ale nie chcę jej stracić- czuł wewnętrzny strach o to, co może się wydarzyć
Whiplash niechętnie mnie posłuchał, ale w końcu poszedł ze mną do bazy. Fix musi wiedzieć o wszystkim, zwłaszcza o śmierci Hummera. To go na pewno zadowoli. Szef siedział przy swoim komputerze, obserwując okolice. Dość niepewnie podszedłem do niego.
-Dobrze, że jesteście. Znaleźliście pozostałości po zbrojowni?- spytał o cel zadania
-Nic nie zostało. Same ruiny- odparłem zdecydowanie
-Coś się stało?
-Hummera dopadła śmierć!- krzyknął z radości Whiplash
-To prawda?- spytał oszołomiony
-Tak. Skończył swój żywot!- powiedziałem uradowany, ciesząc się z tego
Mój szantażysta i wróg, który mi wszystko popsuł w końcu nigdzie się nie pojawi. Teraz mogę zrealizować swój plan i wyjechać z tego przeklętego miasta.
-Dobra robota- pochwalił nas bez wielkiego entuzjazmu
-I tylko tyle? Fix, myśmy go zabili. Tego największego szaleńca, co chodził po tej ziemi, a ty mówisz "dobra robota" ?- byłem zdumiony jego reakcją
-Przecież to nic wielkiego kogoś zabić
-Nic wielkiego? Szaleńca ciężko zabić!
Dla Mr. Fixa każde zabójstwo to zwykła codzienność i nie ma w tym nic satysfakcjonującego, nawet zgon wroga. Musiałem wyjść przewietrzyć się. Na złość przyszedł na dach też Whiplash.
-Nie przejmuj się szefem. On taki jest. Dla niego to normalne, że ktoś ginie
-Nie to mnie martwi. To wkurza, ale przez Hummera niewinna kobieta została poważnie zraniona- czułem się okropnie
-Bez przesady. To jego wina, a nie twoja. Weź się w garść i bądź tym , kim jesteś- próbował mnie postawić do pionu
Dobrze powiedziane. Mam być, kim jestem. I tu mam problem. W końcu kim ja jestem? Naukowcem, zabójcą, czy zwykłym człowiekiem?
-Masz rację, ale nie powinno być niewinnych ofiar, Whiplash. To nie jest odpowiednie, ale jak uważasz
-A skoro o tym mowa. Muszę kończyć naszą pogawędkę, bo mam coś do dokończenia- podszedł do krawędzi dachu
-Co?- spytałem ciekawy jego planów
-To, co mi przerwaliście oboje- i skoczył na dysk, odlatując
Wiedziałem, gdzie go poniosło. Nie będę go śledzić, czy mu przeszkadzać. Niech robi, co chce, ale bez skrzywdzenia niewinnych. Pewnie poleciał do szpitala, gdzie z pewnością znajdzie dzieciaki. Błagam, Whiplash. Nie rób nic głupiego. Nic głupiego.
Mijały kolejne godziny, odkąd zaczęła się operacja. Nikt stamtąd nie wychodził i ciągle zostawaliśmy bez informacji o tym, co się tam dzieje. Był tak samo przerażony o Robertę, jak Rhodey, który załamywał się z każdą kolejną minutą.
-Dlaczego to tak długo musi trwać?- tracił cierpliwość
-Nie wiem. Po prostu nie wiem- czułem większy niepokój, aż go odczułem
Czułem się słabo i musiałem go na chwilę zostawić. Potrzebowałem odetchnąć powietrzem. To wszystko przez to, że dopuściłem do tego. Chciałem wtedy być z Pepper i odrobić z nią nasze stracone relacje. Nie wiedziałem, że to się zdarzy. Byłem w złym miejscu. Mogłem chociaż ocalić jedną zbroję, a Roberta nie walczyłaby teraz o życie. Jeśli ten bydlak ją skrzywdził za bardzo, będę do końca życia obwiniał się za to.
Nagle zaskoczył mnie Whiplash. No pięknie. Jeszcze mu mało? Już był gotowy do strzelenia biczami.
-Ej no spokojnie, Whiplash. To nie odpowiednie miejsce na rozstrzyganie spraw. Tu jest pełno ludzi!- starałem się opanować sytuację
-Nie wykręcisz się, Stark. Śmierć cię nie ominie
-Wiem o tym, dlatego mnie posłuchaj. Dobrze wiem, że teraz możesz mnie łatwo zabić, ale gdybym był w zbroi, miałbyś utrudnienia, a ty lubisz wyzwania, tak?- chciałem załatwić z nim to inaczej
-Mów dalej- schował bicze do rąk
-Pozwól mi zbudować zbroję, by moglibyśmy to zakończyć raz na zawsze- zaproponowałem
-Zgoda, ale nie wystaw mnie. Zbudujesz zbroję i lecisz do portu bez wsparcia. Bez Rhodey'go, Pepper i SHIELD- zgodził się, stawiając warunki
Dość w porę się ulotnił. Dobrze, że zyskałem czas. Muszę to w końcu zakończyć. Po tej rozmowie wróciłem do Rhodey'go.
-Coś już wiadomo?- spytałem zaniepokojony
Gdy chciał coś powiedzieć, wyszła lekarka z sali. Rhodey gwałtownie wstał z krzesła. Victoria stała z poważną miną. Nie. Tylko nie to.
-Robiłam, wszystko, co w mojej mocy. Jej rana była zbyt głęboka i straciła dużo krwi. Walczyłam o nią przez trzy godziny, ale nie udało się. Przykro mi- powiedziała najspokojniej tę informację
Byłem przerażony. Nasze światy nagle się zawaliły. To nie może się dziać. To powinienem być ja.
-Dlaczego ona? Co ona im zrobiła? To ja powinienem umrzeć! Po co mnie chroniła?! Po co?!- byłem roztrzęsiony i krzyczałem
Nagle poczułem się słabo i zemdlałem. To wszystko mnie przerosło. Ta rozmowa, wybuch zbrojowni i jeszcze ta wiadomość o śmierci Roberty. Chciałem się nigdy nie obudzić, by na nowo nie przeżywać tego koszmaru. Niestety dość szybko się ocknąłem, a Rhodey siedział obok.
-Jakoś to będzie. Musimy przez to przejść razem. Zadzwonię do ojca. Powinien wiedzieć- próbował się uspokoić, ale głos mu nadal drżał
Co?! Roberta nie żyje?! Ale sie porobiło ×-× czekam na nexta; *
OdpowiedzUsuńMusiałam trochę nastraszyć z tym. Spokojnie. 3 rozdziały i koniec tej dziwnej serii :) Next w poniedziałek, jak zwykle
UsuńCo?! Uśmierciłaś Robertę?! Ona na serio nie żyje?! Ten fragment czytałam 2 razy bo za pierwszym nie mogłam uwierzyć! :'( Myślałam, że źle zrozumiałam! Nieeee! Co za tragedia i co oni teraz zrobią?!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje że Hummer smaży się za to w piekle!
Jeeej, teraz nie wiem co napisać...ale mimo to rozdział świetny, tylko co dalej :-o
Wszystko się wyjaśni. Spokojnie. Hummer zginął i jest dobrze ;)
UsuńO nie nie i nie !! Roberta nie moze nie zyc :( ona musi zyc :/
OdpowiedzUsuńWszystko się wali :/
Ale i tak notki sa super <3
Spokojnie, Wszystko się wyjaśni. Jeszcze będzie dobrze. Troche musiałam was nastraszyć :)
Usuń