Part 237: Na własną rękę


~*Pół godziny później*~

**Pepper**

Obudziłam się, otwierając oczy. Próbowałam zorientować się, gdzie byłam. Siedziałam w aucie i zapomniałam, dokąd miałam jechać. Okropnie bolała mnie makówka. Co się stało? Masowałam pulsującą łepetynę, aż dostrzegłam, jak ktoś szedł w moją stronę. Czy to ona tak walnęła z impetem we mnie? Możliwe.
Gdy znalazła się dostatecznie blisko, rozpoznałam twarz. Viper?

Viper: Przepraszam... Nie chciałam w panią uderzyć... Ty? Patricia Potts?
Pepper: Ach! Kiedyś... Czemu próbowałaś... mnie zabić?
Viper: Nie próbowałam. Tak się składa, że jechałam porozmawiać z twoim synem, ale przypadkowo spotkałam ciebie. Hmm... Wszystko gra?
Pepper: Żyję... jeszcze
Viper: Uderzyłaś w kierownicę. Możesz mieć wstrząśnienie mózgu. Lepiej idź do szpitala, bo raczej w takim stanie nie mogę z tobą rozmawiać
Pepper: Mówiłam, że żyję. Ach! Co chcesz od Matta?
Viper: Ma zostawić Katrine w spokoju
Pepper: Przecież... Przecież Duch zgodził się
Viper: Ja nie jestem Duchem i nie pozwalam na seks przed ślubem. Dowiedziałam się, co on zrobił, dlatego niech zniknie z jej życia
Pepper: Chodzą razem do szkoły
Viper: Załatwię odpowiednie papiery i będzie uczyć się w domu
Pepper: Jesteś okropna

Ból głowy powoli przechodził, lecz słów, które skierowałam do niej pożałowałam, czując zimne ostrze przy skroni.

Viper: Chronię moją córkę przed popełnieniem straszliwego błędu. Lepiej pilnuj swojego syna, bo któregoś dnia za zły wybór trafi na stryczek
Pepper: Grozisz mu?
Viper: Tak, więc lepiej zrób coś z nim... Jeszcze raz wybacz za ten wypadek. Kiedy się spieszę, nie patrzę na innych uczestników ruchu
Pepper: Ja też, choć nie pamiętam, dlaczego jechałam
Viper: Chwilowa amnezja szybko przejdzie... Uważajcie na siebie
Pepper: My?
Viper: Cala twoja rodzinka

Odsunęła ostrze, chowając je do rękawa i wsiadła na motor. Próbowałam skojarzyć fakty. Wyjechałam z parkingu szpitalnego. Dlaczego? Zostawiłam ich tam samych. Musiałam mieć ważny powód. Jakiś... osobisty powód.

~* Kolejne pół godziny później*~

**Tony**

Poszedłem zobaczyć się z Rhodey'm. Niestety, ale lekarz zabronił wizyt. Zacząłem się martwić o przyjaciela. Czyżby jego stan się pogorszył? Roberta siedziała z Ivy, zaś pan Rhodes rozmawiał z jakimś agentem.
Nagle wyszedł lekarz z sali. Wszyscy chcieli znać informacje, czy był w bardzo złej kondycji.

Dr Yinsen: Więcej was nie było, prawda? Żartuję, lecz teraz powiem na poważnie... Rhodey może wrócić do domu
Tony: W końcu jakaś dobra wiadomość
Dr Yinsen: Powoli, Tony. Daj mi dokończyć
Tony: Przepraszam
Dr Yinsen: Dziś dostanie wypis i musi ktoś go dopilnować, by nie obciążał nogi. Musi być z nią bardzo ostrożny, więc żadnych misji
Roberta: Ile to ma potrwać?
Dr Yinsen: Pół roku
Tony: Nie wierzę... Nie! On będzie wściekły! Pół roku?!
Dr Yinsen: Spokojnie... Znowu nie dajesz dojść do słowa. Zamieniasz się w Pepper
Roberta, Gen. Stone: HAHAHA!
Tony: Naprawdę przepraszam
Dr Yinsen: Już skończ z tym... Pół roku mogłoby być, gdyby uszkodzenia odnowiłyby się na nowo
Tony: Czy... Czy to możliwe?
Dr Yinsen: Bardzo możliwe, lecz tydzień bezczynności wystarczy na zagojenie ran... I tyle w temacie
Roberta: Dziękujemy
Dr Yinsen: Gdyby... Gdyby coś się... działo. Och! Wybaczcie... Jeśli będzie działo się coś niepokojącego, niech wróci do szpitala

Ziewnął po raz kolejny i pozwolił nam wejść do sali. Pepper wciąż nie wróciła. Co jej tak zajmuje czas? Chciałem odwiedzić Rhodey'go, lecz moje uszy usłyszały dość podejrzaną rozmowę. Agent z kimś rozmawiał przez telefon.

Agent Bernes: Mówiłem, że jest szansa... Nie możesz działać na własną rękę... To zbyt niebezpieczne... Proszę cię... Nie rób tego

Zwykle, kiedy słyszałem te ostatnie słowa, od razu w głowie pojawiła się myśl, że Pep wpakowała się w kłopoty. Teraz było tak samo.

**Pepper**

Krótko rozmawiałam z agentem, bo chyba nie mógł powiedzieć wszystkiego. Trochę musiało minąć czasu, żeby przypomnieć sobie, co miałam za cel. Miałam szukać informacji o akcji na Tahiti. Planowałam misję ratunkową. Przydałaby się każda para rąk.
Po dotarciu do domu, nie usłyszałam żadnych oznak życia. Bałam się o syna, lecz nie znalazłam żadnych plam krwi. W salonie jedynie leżała kartka.


Przepraszam, że zniknąłem.
Miałem ważny powód
Matt
PS: Lily nie cierpi w zaświatach

Chyba faktycznie Viper miała odrobinę racji. Powinnam pilnować Matta. Ledwo wróciłam, a tu ucieczka. Wiedziałam, gdzie poszedł. Poszedł ją odwiedzić. Będą z tego kłopoty.
Nagle zadzwonił mój telefon. Tony? Co się stało?

Pepper: Masz wyczucie czasu
Tony: Wybacz... Chciałem powiedzieć...
Pepper: Ej! Coś cię przerywa
Tony: Wiem... Chodzi o Rhodey'go
Pepper: Co z nim? Tony?
Tony: On...
Pepper: Halo! Jesteś tam? Tony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X