Part 232: Chciałam spać!


**Rhodey**

Maluchy nie miały zamiaru słuchać. Po prostu robiły swoje. Jeszcze przez chwilę widziałem się z ukochaną, aż pocałowała mnie na pożegnanie. Obiecała przyjść później, bo rodzice chcieli ze mną porozmawiać. Przytulili mnie, a mama tak się rozczuliła, że jedna łezka uciekła z oka. Niemożliwe, żebym wiele przegapił, choć na początku czułem, jak moje ciało umierało. Jednak wygrałem, pozostając przy życiu.

Roberta: Witaj wśród żywych... Dobrze się spało?
Rhodey: Chcę wrócić do domu
Roberta: Oj! Musisz być cierpliwy, Rhodey. Przede wszystkim cierpliwość
Rhodey: Tato, jak tam ręka?
David: Za kilka dni wracam do latania
Rhodey: I uwolnisz się od nas
David: Synu, to nie tak... Ja nie mogę usiedzieć w miejscu. Muszę oglądać świat z innej perspektywy
Rhodey: Lekarz coś mówił?
Roberta: Przeżyłeś cudem
Rhodey: Heh! Tęsknię za zbroją. Chcę walczyć. Chcę ratować ludzi... Mamo?
David: Nie powiesz mu? Niech wie
Rhodey: Co się stało?
Roberta: Nie możesz wrócić do zbroi, aż twoja noga będzie w pełni sprawna
Rhodey: Czyli?
Roberta: Mogłeś ją stracić

Byłem w szoku. Nie mogłem tego pojąć. Nic doktorek wcześniej nie mówił, ale skarżyłem się na ból w kończynie. Nie wspomniał o możliwości amputacji. Poczułem szkło, które dotkliwie raniło ciało oraz duszę. Ta myśl... Walczę i nie mogę przestać. Muszę być War Machine.

David: Rhodey, wszystko gra?
Rhodey: Nie wierzę... Tyle lat... Tyle walk i... mogłem tak skończyć?
Roberta: Na szczęście uniknąłeś tego
Rhodey: Na szczęście? Na szczęście?! Marne pocieszenie, mamo!
Roberta: Pomożemy ci. Masz nas, Ivy i swoich przyjaciół
Rhodey: Gdzie oni są?
Roberta: Też zostali poinformowani i Tony z Pepper na pewno się zjawią
David: Tony? Przecież on umarł. Niby jakim... cudem?
Roberta: Też nie wierzyłam, aż widziałam go na własne oczy
David: I... żyje?
Roberta: David, co się dzieje?
Rhodey: Tato?
David: Przepraszam... Ja... Ja muszę wyjść. Zaraz przyjdę

Gwałtownie wstał, wychodząc z sali. Nic z tego nie rozumiałem. Nigdy nie byłem świadkiem tak dziwnego zachowania taty. Mama powiedziała coś nie tak? A może ja użyłem za dużo słów?

**Victoria**

Ledwo zdołałam nabrać siły, lecz znowu zaczęłam słabnąć. Zasypiałam, a do tego mój mąż grzebał w kartotekach. Niech sobie nie myśli, że przypadłość mojego podopiecznego nie wyglądała na trudną do kontroli. Śmiał się, zerkając na dodatkowe spisy przypadłości pacjenta z fobią.

Agent Bernes: Kevin Stark? Czy to nie...
Dr Bernes: Zbieżność nazwisk. Pochodzi z innej rodziny, co niedawno przeniosła się z Texasu do New Jersey
Agent Bernes: Hmm... Napisałaś, że jego rodzice nie żyją
Dr Bernes: Matka oraz ojciec, lecz ma żonę z trójką dzieci
Agent Bernes: A! Mieli wypadek
Dr Bernes: Jako jedyny ocalał
Agent Bernes: Fotofobia? W sensie, że...
Dr Bernes: Boi się światła, a to wszystko przez to, że w młodym wieku stracił też dziadka. Przed śmiercią mówił mu, by nie patrzeć w światełko na końcu tunelu, bo już nigdy nie wróci do domu
Agent Bernes: Wow! Chory dziadziuś z dziwaczną historyjką dla wnuka. Hmm... Raczej nie przebije Tahiti
Dr Bernes: Nie byłam tam
Agent Bernes: Więc ciesz się z tego szczęścia
Dr Bernes: Zajmiesz się nim?
Agent Bernes: Bez problemu, a ty się połóż, bo jeszcze mi zemdlejesz
Dr Bernes: Troskliwy, jak zawsze

Zabrałam mu teczkę, całując w usta na tyle długo, by nie mógł przestać mnie kochać. Pozwoliłam Rickowi na zajęcie się uciążliwym podopiecznym. Położyłam się na kanapie, zasypiając.

~*Godzinę później*~

Długo nie pospałam, budząc się przez krzyki Kevina. Szybko otworzyłam oczy, zauważając błysk z jakiegoś urządzenia. Myślałam, że zatłukę własnego męża. Natychmiast zabrałam telefon, wyłączając flesz.

Dr Bernes: Zgłupiałeś?!
Agent Bernes: Hahaha!
Dr Bernes: Takie zabawne? Poczekaj, aż cię przyprowadzę do wielbiciela noży. Robi je ze wszystkiego. Chcesz go poznać?
Agent Bernes: Wybacz. Hahaha! Musiałem to zrobić
Dr Bernes: Idiota... Chciałam spać!

Nagle przez korytarz ktoś biegł w naszą stronę. Ivy? Wyglądała na przerażoną. Od razu Rick spoważniał.

Dr Bernes: Ivy, nie powinnaś biegać. Co się dzieje? Czemu ty...
Gen. Stone: Pan Rhodes... dusi się
Dr Bernes: Nie ma innych lekarzy, czy pielęgniarek w pobliżu?
Gen. Stone: Wszyscy... zajęci
Agent Bernes: Panika
Dr Bernes: Skąd wiesz?
Agent Bernes: Już to z nim przerabiałem
Dr Bernes: Obyś miał rację... Przez Tahiti?
Agent Bernes: Nie mów jego żonie
Dr Bernes: Dlaczego?
Agent Bernes: Tam działy się potworne rzeczy

Chciałam najpierw zająć się ojcem Rhodey'go, by potem dowiedzieć się, co takiego Tahiti ma w sobie strasznego. Co to za miejsce?

---***---

Moje Tahiti różni się tym z Agentów TARCZY. Dowiecie się w kolejnych notkach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X