Part 132: Nieporozumienie cz.2


**Ho**

Musiałem wziąć się w garść i powiedzieć im. Ledwo wyszedłem z sali i już cała czwórka mnie otoczyła. Tony'ego traktowałem, jak kogoś bliskiego, bo przez tyle lat ktoś musiał się zająć jego uszkodzeniami po wypadku samolotu. Teraz trudno mi cokolwiek wydusić z siebie, ale powinni znać prawdę.

Dr Yinsen: Przykro mi
Pepper: Nie! To niemożliwe. To na pewno jakiś kiepski żart, jak wtedy myśleliśmy, że umiera... Chcę się z nim zobaczyć
Rhodey: Czy on...
Dr Yinsen: Robiłem wszystko, co w mojej mocy, ale... on... po prostu się poddał
Rhodey: Co? Przecież już było tak dobrze
Pepper: I tak chcę zobaczyć Tony'ego, czy faktycznie umarł
Dr Yinsen: Zgoda... Masz do tego prawo... Ty też chcesz?
Rhodey: Wierzę na słowo, lecz... chcę się z nim pożegnać
Lily: A ja mogę?
Dr Yinsen: Lepiej, żebyś tego nie widziała
Lily: Był moim tatą! Też chcę się pożegnać!
Matt: Ja też
Dr Yinsen: Ostrzegam, że możecie to źle znieść. Szczególnie ty, Lily
Lily: Dam... radę

Dzieciaki były uparte, ale na ich własną odpowiedzialność wpuściłem na OIOM, gdzie ciało już było przykryte białym prześcieradłem. Odkryłem je, by zobaczyli jedynie jego twarz. Podszedłem do Victorii, która obserwowała całe zdarzenie.

Dr Bernes: Powiedziałeś im?
Dr Yinsen: A miałem jakieś inne wyjście? Nie! Nie miałem!
Dr Bernes: Ho, uspokój się... Nic nie mogliśmy zrobić, skoro sam się poddał
Dr Yinsen: Masz rację, ale gdybyśmy zdążyli na czas zaaplikować serum Lily, zdołalibyśmy jeszcze przywrócić kylit do implantu
Dr Bernes: Nie cofniesz biegu zdarzeń. Trzeba żyć dalej
Dr Yinsen: Tak... Jakoś trzeba

**Pepper**

Przez cały ten czas myślałam, że to jakiś żart. Że to kolejne upozorowanie śmierci, a Tony naprawdę się poddał. Rhodey chyba najbardziej to przeżył. Ledwo zobaczył jego bladą twarz i zaczął płakać. Przecież stracił zarówno brata, jak i przyjaciela.

Lily: To moja wina! To przeze mnie umarł! Gdyby nie ja... dalej... byłby z nami
Pepper: Lily, uspokój się
Lily: To moja wina!
Matt: Odkupił swoje błędy
Pepper: Co?
Matt: Jak kłóciłem się z ojcem, powiedziałem mu, że nie chcę stracić mojej siostry przez niego
Lily: Tato, proszę... Jeszcze możesz... walczyć

Rhodey wyszedł z sali, bo nie wytrzymał tego. Najgorzej, kiedy wracają wspomnienia. To boli, że już nie będą takie piękne. Matt razem z Lily zostali zabrani przez lekarkę, bo chyba wystarczyło im tego widoku. Ja zostałam jeszcze przez chwilę.

Pepper: Jutro miała być nasza rocznica, a zamiast tego odprawimy ci pogrzeb. I co? Zadowolony? Przeczytamy listy, które dla nas zostawiłeś, ale to nie zmienia tego, że mogłeś walczyć. Wiem, bo w końcu nasza miłość przezwyciężyła wszelkie przeszkody. Żegnaj, Tony. Mój mężu, ojcu moich dzieci i bohaterze Nowego Jorku. Mam nadzieję, że kiedy do ciebie dołączę, spotkamy się tam. Tam po "drugiej stronie"

Dopiero, kiedy wyrzuciłam z siebie emocje i nie było dzieci w pobliżu, mogłam uwolnić falę łez. Dotknęłam miejsca, gdzie miał implant, Położyłam na nim głowę, roniąc łzy.

Pepper: Moje życie... już nigdy... nie będzie... takie... samo
Dr Yinsen: Ale musisz im pomóc pogodzić się z nową sytuacją. Naprawdę wam współczuję... Przepraszam, że nie byłem w stanie mu pomóc
Pepper: Zabił się... Nikt tego inny nie zrobił... Sam odebrał sobie życie
Dr Yinsen: Uspokój się... Muszę go stąd zabrać... Nie chcesz jakiś leków na uspokojenie?
Pepper: Nie trzeba. Dam radę

Wstałam z krzesła i wytarłam ręką policzki, aż w końcu wyszłam z sali. Rhodey dalej był załamany. Przytuliłam go, by jakoś pocieszyć przyjaciela. Musieliśmy jakoś trzymać się razem.

**Katrine**

Ojciec dopiero wrócił o osiemnastej. Zwykle jego jazgot słyszę później. Słyszałam, jak rozmawiał o czymś z mamą. Wyszłam po cichu z pokoju, chowając się przy schodach. Gadał o jakiejś śmierci. Kto zginął? Przybliżyłam się bardziej barierek, nasłuchując ich rozmowy w kuchni.

Viper: Nie żyje? Ty to zrobiłeś?
Duch: Chciałem, ale sam mnie wyprzedził. Zresztą, już dawno powinien wąchać kwiatki od spodu
Viper: Kochanie, przecież nic ci nie zrobił. Wspólnymi siłami wydostaliście się z tej cholernej wyspy
Duch: Fakt, ale teraz nie musi obrywać za Katrine
Viper: A co ona ma z tym wszystkim wspólnego?
Duch: Śledziłem ją
Viper: Porąbało cię do reszty?! Tak się nie robi! W ten sposób jedynie cię znienawidzi! Tego chcesz?
Duch: Miała nie zadawać się ze Starkami! Złamała zakaz!
Viper: Porozmawiam z nią
Duch: Nie trzeba. Dostanie ode mnie karę
Viper: I naprawdę Iron Man nie żyje?
Duch: Raczej nie upozorowali jego śmierci po raz drugi... Raczej nie

Taa... Kochany tatuś. Chcesz dać mi karę? Proszę bardzo, ale ja stąd spadam. Wróciłam do pokoju, pakując najważniejsze rzeczy do plecaka. Okno nie było zbyt wysoko, więc mogłam skoczyć bez problemu.
Gdy już otwierał drzwi, w ostatnim momencie wyskoczyłam.

Duch: Katrine!

Miałam szczęście. Drugie piętro i obyło się jakoś bez złamań, bo spadłam na materac. Widocznie ktoś nowy się wprowadza, lecz to mnie uratowało. Szybko chwyciłam za plecak, biegnąc daleko od domu. Czy robię dobrze? Uwalniam się od dyktatury ojca.

**Lily**

Dostaliśmy od lekarki jakieś leki na uspokojenie. Jednak nadal się źle z tym czułam. To moja wina, że popełnił samobójstwo. Teraz i ja muszę odkupić swoje błędy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi

© Mrs Black | WS X X X